2
W końcu zeszłam z tych pustych terenów. Teraz przynajmniej towarzyszyły mi drzewa. Lubię las. Szłam dosyć szeroką ścieżką. Pierwsza oznaka że ktoś tu jest. Zresztą, nie sądzę by moje wehikuł przywiodło mnie na jakieś odludzie. Słońce powoli zachodziło. Weszłam na małe wzgórze i wtedy to zobaczyłam. Ten widok sprawił że aż się schowałam za najbliższe drzewo. Jednak w następnej chwili zza niego wyszłam.
Co ty? Ludzi się boisz?-pomyślałam
W dolinie widać było miasto. Ale nie jakieś zwykłe. Po środku był ogromny zamek a wokół domy. Zamek wzniesiony był na czerwonej skale. A przynajmniej tak mi się wydawało. Wy już pewnie wiecie gdzie jestem. Ja natomiast nie wiedziałam. Kompletnie. Ułożyłam w głowie o co ich spytam. No bo nie mogę wtargnąć z buta na obcy zamek i spytać się:
- Hej! Z jakiej książki jesteście?
Musiałam coś wymyśleć. Coś skutecznego. Może:
- Czy mogę się dowiedzieć gdzie się znajduję?
Zresztą to i tak by mi nie pomogło. Co z tego że otrzymam odpowiedź że jestem w Gahmsow, jeśli nie będę znać książki. To był tylko przykład.
Na razie postanowiłam się tym nie martwić.
Zaczęłam powoli schodzić ze wzgórza. Starałam się zachowywać naturalnie.
Wtedy zauważyłam pierwszych ludzi. Odczułam ulgę widząc że wyglądają jak normalni ludzie, a nie kosmici. Spoglądali na mnie nieufnie. Widać nie darzyli zaufaniem cudzoziemców. Po kilku minutach szybkiego marszu, śledzona przez pilne oczy tutejszych mieszkańców, dotarłam do wrót zamku. Tam, niestety, zauważyłam straże.
No to już nie żyję-pomyślałam
Mimo wszystko postanowiłam jednak spróbować. Podeszłam do nich. Jak się mogłam spodziewać zastąpili mi drogę włóczniami.
- Stać! Kim jesteś i po co tu przychodzisz?
- Dzień dobry. Nie mam złych zamiarów. Ja po prostu...się zgubiłam. Nie wiem nawet gdzie jestem.
- W sensie?
- Jaki kraj, jakie miasto.
- Naprawdę? Przewędrowałaś pół kraju i nikt ci nie powiedział gdzie jesteś?
- Nigdzie się nie zatrzymywałam.
- Aha. No to uświadamiam ci że jesteś w królestwie Araluen, w lennie Redmont. A oto przed tobą zamek Redmont, siedziba barona Aralda. Teraz już wiesz więc możesz się stąd wynosić!
- Ale...ja nie jadłam od kilku dni! Jestem zmęczona!
- Aha. No to masz problem. Powtórzę po raz ostatni. Wynocha!
Spojrzałam na twarz jednego z nich. Wyglądał na takiego co gotowy jest zrobić wszystko bym nie dostała się do zamku. Westchnęłam ciężko i odeszłam. Szłam przez pole oddzielające zamek od lasu. Pomyślałam że mogę tam się schować. Byłam pewna że żaden z wieśniaków mnie nie przyjmie pod swój dach. Ale przynajmniej mówię w tym samym języku co oni. Czułam bransoletkę na mojej ręce. W każdej chwili mogę się wycofać. Ale nie zamierzam. W końcu doszłam do granicu lasu. Zrobiło się już ciemno i zimno. Miałam na sobie tylko lekką bluzkę i spodnie.
Postanowiłam się zagłębić trochę dalej. Wtedy to usłyszałam. Stanęłam jak wryta z przerażenia. W głebi ciemności przede mną usłyszałam gardłowy pomruk. Czuć było w nim groźbę. Starałam się zachować przytomność umysłu. Powoli, zaczęłam się cofać. Po kilku krokach moje plecy natrafiły na szorstką korę. Wydałam cichy okrzyk. I wtedy to coś się na mnie rzuciło. Widziałam tylko racice. Czyli to albo dzik, albo sarna. Ale raczej dzik. Po co sarenka miałaby mnie atakować? Potem już nie myślałam. Czułam tylko ból na klatce piersiowej i w ręcę. Krzyknęłam. I właśnie wtedy zemdlałam.
🗝🗝🗝🗝🗝
Obudziłam się. Na początku nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi. Potem mi się przypomniało. Zdziwiłam się widząc nad głową sufit. Czyli jestem w pomieszczeniu. Ale gdzie? Drugie zaskoczenie, leżę w łóżku. I trzecie, ta klatka piersiowa i ręka mnie tak strasznie bolą! Jęknęłam. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Nagle ujrzałam nad sobą jakąś twarz. Nie był to żaden z wieśniaków, ani strażnik zamku. Ale innych osób w tym lennie nie znałam. Tak to się mówi? Lenno.
- Wszystko w porządku?-spytał ten ktoś
- Tak...chyba tak...
I właśnie to spotkanie zmieniło moje życie. Dosłownie.
- To dobrze. Już się bałem że cię zabił.
- Ale co to było?
- Zwykły dzik. No może trochę większy niż zwykły.
- Aha. Dzik. Dziękuję za uratowanie.
- Nie ma za co. To nie ja cię znalazłem. Tylko mój uczeń.
- Pana uczeń?
- Tak. Will.
- A pan to kto?
- Halt. Przepraszam że się nie przedstawiłem. A ty?
- Katarzyna Johnson. Miło mi.
- Mi także. Powiedz, skąd jesteś?
- Yyy...to długa historia.
- Z Araluenu?
- Tak. Tak z Araluenu.
- Aha. A kto jest naszym królem?
- Nie, nie jestem z Araluenu.
- No właśnie. A skąd?
- Z Polski.
Halt nieźle się zdziwił.
- Znam geografię bardzo dobrze ale nie słyszałem o czymś takim jak Polska. Gdzie to jest?
- Po drugiej stronie świata.
- Aha. I mówisz po takiemu jak my?
- Tak.
Strasznie wścibski jest ten facet-pomyślałam
- No cóż...zaraz ci przedstawię Willa. Poczekaj chwilkę.
Wyszedł. Ja lekko się podniosłam i usiadłam na brzegu łóżka. Po chwili ten facet z brodą prowadząc ze sobą młodego chłopaka. Był mniej więcej w moim wieku.
- Oto Will. Mój uczeń. To Kasia.
- Hej.
- Cześć-Will patrzył na mnie z odrobiną troski
Spostrzegłam to samo spojrzenie w oczach Halta. Byli prawie tacy sami.
- Może zjesz z nami śniadanie?-zaproponował Halt
- Chętnie.
- Willu. Zrób coś.
- Tak, Halt.
Chłopak zniknął za drzwiami.
- Ile masz lat?-brodacz podszedł do mnie i pomógł mi wstać
- 15.
- Tyle samo co Will.
- Naprawdę?
- Tak.
- Fajnie. Sprawia wrażenie kogoś miłego.
- Bo taki jest. Choć idziemy do jadalni. Pomóc ci?
- Nie. Dam sobie radę.
Poszłam za Haltem. Weszliśmy do pomieszczenie pełniącego rolę jadalni o kuchni w jednym. Will stał przy kuchence i coś robił. Ja wraz z Haltem usiedliśmy przy stole. Chciałam mu się dokładnie przyjrzeć. Widziałam wszystkie rysy jego twarzy. Ciemne, prawie czarne oczy i kruczoczarne włosy. Widać było pomiędzy nimi pasemka siwizny. Ogólnie to Halt mi nie zaimponował pod względem wzrostu. Był niski i raczej szczupły. Natomiast czuć było od niego taką silną aurę że zaczęłam mówić do niego "panie" i pilnować się w słowach.
- Napatrzyłaś się już?
Głos Halta sprawił że z powrotem spadłam na ziemię. Usłyszałam kiepsko stłumione parsknięcie Willa. Halt patrzył na mnie tymi czarnymi oczami. Dziwnie się czułam.
- Wy, dzieciaki, jesteście zawsze takie same. Nic tylko gapią się jak na jakiś eksponat.
Chciałam powstrzymać uśmiech ale nie byłam w tym doświadczona. Halt zgromił mnie wzrokiem. Szybko się opanowałam.
- Przepraszam....panie.
Nie wiedziałam czy mam dodać to ostatnie słowo.
Will przyniósł śniadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top