8. Rozdział 1.8

~ * ~

Kiedy jest się dzieckiem samego władcy, trzeba postępować w określony sposób. Spełniać oczekiwania, być wzorem i nie popełniać błędów. Poddani patrzą z uwagą na każdy ruch, osiągnięcie oraz sukces. Chociaż to nie one obarczone są obroną swojego ludu, to i tak rodzina z całych swoich sił dba o ludzi podlegającym władcy. Ukochana osoba, potomkowie, wszyscy oni posiadają w sobie więcej światła Gwiazd niż zwykli ludzie. To wspaniały obowiązek czuwać nad swoim krajem i być wsparciem dla władcy. W powinności pociech obdarzonych przez Gwiazdy jest nauka wielu dziedzin i przydatnych umiejętności po to, by zawsze umieli pomóc swojemu ludowi. Mimo łatwości w nauce, lepszej pamięci i szybkości pojmowania trudnych dla ludzi spraw, nauki i tak jest mnóstwo oraz zajmuje dużo czasu. Wiedza jest niemalże nieskończona. Można rzec, że takie dzieci uczą się całe życie, głównie temu poświęcają swój czas i temu powinny być w pełni oddane. Oczywiście, kiedy ma się rodzeństwo, ciężar brzemienia się rozkłada. Gorzej, kiedy wszystko spada na jedne barki. Do tego rodzina nie jest pełna. A tragedią jest, kiedy dziecko władcy nie do końca chce się podporządkować zasadom...

– Al!

Po posiadłości Muscida poniósł się krzyk chłopaka, który biegł przez korytarz. Zza rogu przez pół oddechu mignęły mu rude loki przyjaciółki.

– Aaal! – po raz kolejny Ahen wydarł się zdzierając sobie gardło. Odpowiedział mu jedynie chichot dziewczyny zbiegającej po schodach.

Złapał się ściany kiedy wchodził w zakręt o mało nie wpadając na idącą Lisvet. Kobieta zrobiła krok w bok, spodziewając się czarnowłosego.

– Przepraszam! – krzyknął na chwilę się zatrzymując i pochylając głowę, po czym wznowił pościg.

– Przekaż panience, by nie biegała po korytarzach – powiedziała spokojnie.

– Jasne, Lis – mruknął pod nosem. – Wielu rzeczy ta gówniara nie powinna robić.

Przeskakiwał co dwa schodki rozglądając się po hollu w poszukiwaniu rudej czupryny. Zdradził ją chichot, którego nie była w stanie powstrzymać. Chowała się za kolumną przy wyjściu. Chłopak bez namysłu pobiegł w tamtym kierunku. Alicja okrążyła filar i puściła się biegiem na drugą stronę pomieszczenia, gdzie stał identyczny. Wypolerowaną podłogę wykorzystała jak lodowisko, sunęła aż nie zatrzymała się na marmurze. Chłopakowi za to dokładność służek nie wyszła za dobre, poślizgnął się i upadł na plecy, przykrywając się własnymi nogami.

– Za wolno! – Alicja nie mogła powstrzymać dzikiej radości, chichotała jak dziecko. Delikatny zastrzyk adrenaliny mrowił ją we wnętrzu w okolicy łopatek.

– Al, błagam cię... – Podniósł się i oparł ręce o kolana ciężko dysząc. – Powinnaś być już na zajęciach u mistrza. Nie mam ochoty ganiać cię po całej posiadłości!

– Twoja wina. – Zaplotła ramiona na piersi. Jej oddech był spokojny, jakby siedziała wygodnie na fotelu, a nie biegła sprintem. – Czytałam książkę, a ty...

– Uciekasz niczym dziecko... – Starał się zachować spokojny wyraz twarzy. Powoli zaczął iść w jej kierunku.

– A ty mnie gonisz, niczym jeszcze gorsze dziecko. – Uśmiechnęła się złośliwie.

– Zajęcia u mistrza...

– Ale Aheeen! – przeciągnęła jego imię robiąc minę, jakby wszystkie nieszczęścia świata ją spotkały. – Ja to wszystko już wiem! Ćwiczę chwyt miecza. Rozumiesz?! Chwyt! Trzymanie. Miecza – Powiedziała powoli i dosadnie, by przyjacielowi na pewno nie umknął absurd sytuacji. – Albo wymiary klingi. Na kij mi jakieś wymiary?!

– Co nie zmienia faktu, że to twój obowiązek. A władca...

– Aj! Nie strasz mnie papą! – Uniosła ostrzegawczo palec wskazujący.

– Ta, tylko to mi oberwie się, za niedopilnowanie...

– Powiesz mu prawdę – kolejny raz weszła mu w słowo, uśmiechając się z wyższością. – Wykiwałam cię, bo jestem szybsza i sprytniejsza.

Bez ostrzeżenia zerwała się, przebiegając tuż przy zdezorientowanym Ahenie. Nim zdążył zrozumieć co się stało, panienka wbiegała już do kuchni przez wejście dla służby, mijając przy tym Isę wycierającą kurze.

– Nie przemęczaj się, Isa! – krzyknęła z uśmiechem do ciężarnej służki.

– Dziękuję, panienko! – Młoda kobieta zachichotała i od razu odsunęła się na bok, robiąc miejsce dla biegnącego Ahena. Pokiwała rozbawiona głową i wróciła do sprzątania.

Alicja wpadła do kuchni, a jej wzrok spotkał się z pomocnicą kucharza.

– Nie widziałaś mnie – szepnęła i schowała się tuż za kobietą, która przy blacie na środku kuchni przygotowywała składniki do obiadu. Oparła się plecami o jej nogi, a dłońmi zakryła sobie usta.

– Oczywiście, panienko – uśmiechnęła się półgębkiem, nie przerywając nawet krojenia warzyw.

W tym momencie do kuchni wleciał Ahen, zahaczył za trzonek od miotły, którą złapał w powietrzu i odstawił na miejsce. Spojrzał na blondynkę, wycierając rękawem pot ściekający z czoła. Kobieta nawet nie podnosząc wzroku, nożem wskazała w kierunku drugiego wyjścia z kuchni.

– Dzięki – sapnął chłopak i wybiegł z kuchni.

Kiedy kroki Ahena przestały być słyszalne w korytarzu, zapanowała cisza, którą przerywało rytmiczne uderzanie noża o drewno. Blondynka podniosła deskę i zsunęła pokrojone warzywa do miski, wydając charakterystyczny dźwięk, po czym delikatny stuk przy odłożeniu deski. Sięgnęła po następne warzywo i nóż ponownie rytmicznie uderzał o drewno. Do miarowego odgłosu dołączył chaotyczny szmer materiału. Panienka wstała z podłogi i przywarła tyłem do pleców kobiety. Była od niej niższa, oparła głowę o kark tamtej.

– Uf! – westchnęła z przymkniętymi oczami.

Kucharka uśmiechnęła się lekko, nie przerywając czynności. Panienka energicznie wyprostowała się, w paru krokach dotarła do kosza z owocami stojącego na blacie w rogu kuchni. Płynnym ruchem zawróciła, jednocześnie chwytając jabłko, a jej suknia zatrzepotała w powietrzu. Obcasiki butów stukały cicho, kiedy przechodziła koło blondynki, która zsunęła warzywa do miski. Ruda przyśpieszyła ostatnie kroki i odbiła się obunóż od podłogi, chwyciła blat i zgrabnie na nim usiadła. Suknia opadła na kolana, wydając delikatny szmer. Po tym w kuchni zapanowała kompletna cisza. Została nagle przerwana soczystym chrupnięciem, kiedy Alicja wgryzła się w owoc.

– Dzięki, Orla – powiedziała między chrupnięciami.

Kobieta sięgnęła po warzywo leżące tuż przy pupie panienki. Po kuchni ponownie rozległo się rytmiczne uderzenie, któremu teraz towarzyszyły chaotyczne chrupnięcia.

– Tym razem nie dał się przekupić – mówiła z pełną buzią – za wszelką cenę chciał mnie dostarczyć na lekcję.

– Ma panienka u mnie dług. – Nie spuszczała wzroku, z szybko siekającego ostrza. – Znowu.

– Tak, tak. – Oparła rękę za sobą, przyglądając się Orlaith.

Na urokliwej twarzy kobiety było widać skupienie, w które zawsze wpadała podczas pracy. Niczym trans. Umiejętny obserwator był w stanie dostrzec parę niewielkich blizn na jej buzi i nie tylko. Wyglądała na młodszą niż była w rzeczywistości. Co za tym idzie – wulgaryzmy wyglądały u niej jakby wypowiadało je dziecko, nie przeszkadzało jej to wcale i klęła niczym zawodowy szewc. Nie przepadała za kolorem swoich włosów, który sprawiał, że były zbyt... śliczne? Przyciągały zbyt wiele uwagi. Jeden z jej klientów z przeszłości, jakiś niedorobiony poeta chyba, powiedział "kojarzą mi się z czymś nieziemskim, są niczym ciepły blask Gwiazd za dnia". Aż się wzdrygnęła. Od tamtej pory wplata w nie rzemyki, kolorowe nici, a nawet zrobiła sobie parę drobniutkich dredów, by zaburzyć ich spokój. Odkąd uczy się sztuki kucharskiej, odkryła wiele sposobów barwienia sokiem z owoców warzyw, czy ziół. Jej włosy często zaczęły zmieniać barwę, czasem w całości, a czasem w złocistym blondzie połyskiwało wiele barwnych pasm. Teraz były spięte w niedbały kok, z którego jeden z warkoczyków o buraczkowej barwie, zbuntował się i zdołał wysunąć na wolność. Teraz wygodnie leżał na karku kucharki.

– Czego chcesz?

– Niech panienka obsypie mnie lidiami i wyśle na dożywotni urlop na malutkiej, pięknej wyspie, gdzie nikt nie będzie zawracał mi dupy – sarknęła, zachowując przy tym śmiertelną powagę.

– Jasne! – parsknęła. – A ja stracę idealną wspólniczkę zbrodni? Nie ma mowy.

– Idealną? – Uniosła brwi – Ależ mnie panienka ceni.

Alicja zmrużyła powieki, odepchnęła się dłonią od blatu i nachyliła ku blondynce. Uderzanie ostrzem o deskę ustało. Orla podniosła głowę napotykając ogniste oczy panienki, mogłaby przysiąc, że za każdym razem, kiedy widziała je z tak bliska, widziała w nich skrzące się światło Gwiazd. Czerwony kolor tęczówek był tak osobliwy i nietypowy. Dziewczęta znajdowały się tak blisko siebie, że czuły swoje oddechy, a nosy niemalże się stykały. Ruda uśmiechnęła się zadziornie.

– A żebyś wiedziała.

Orlath Tevdi pracuje na dworze Muscida od trzech cykli i jest podopieczną Donna – kucharza, z którym mieszka, choć nie są rodziną. Nie jest osobą zbyt towarzyską i raczej nie plotkuje z nikim posiadłości. Czasem zdarzają się oschłe, krótkie rozmowy na konkretny temat, głównie dotyczący pracy. Wyjątkiem oczywiście jest Donn i Alicja, która jakimś cudem przekonała ją do siebie. Przy niej kobieta staje się sarkastyczna i pyskata, co akurat dla niej jest oznaką sympatii. Panienka przekonała ją również odrobinę do Ahena, choć z trudem i trwało to bardzo długo. Alicja jest osobą, która lubi dużo wiedzieć, a Orla jest chodzącą zagadką. Nigdy nie mówi o sobie, ani o swojej przeszłości. Jednak kiedy rudej uda się wymknąć z posiadłości i zaszyć w znajomej karczmie, blondynka często bywa jej towarzyszką do picia, parę razy upojonej kobiecie wymsknęło się parę słów o jej dawnym życiu. Nie było tego wiele... ale Alicja domyślała się, że nie miała przyjemnej przeszłości i wcale nie dziwiła się czemu nie chce o niej opowiadać. Orla była jedną z niewielu osób, na którą nie naciskała pytaniami. Łączyła ich specyficzna relacja. Ruda z racji pozycji pozwalała sobie na wiele, a blondynce to nie przeszkadzało, wręcz ją bawiło.

Orla westchnęła z rezygnacją. W mgnieniu oka lekko cofnęła głowę, po czym uderzyła w czoło dziewczyny.

– Auuu – jęknęła ruda, łapiąc się za bolące miejsce.

– Mam robotę, w przeciwieństwie do niektórych. – Posłała jej krytyczne spojrzenie i wróciła do krojenia.

– Paskuda jesteś... – wydęła usta. – Chodź – szepnęła czule – wymkniemy się na chwilę.

– Nie mogę. –Zacisnęła mocniej dłoń na nożu.

– Nooo, chodź – marudziła niczym dziecko.

Przez chwilę Orla się nie odzywała. Pochyliła głowę, zaciskając usta. Coś się w niej gotowało, od samego rana, kiedy to Donn przedstawił jej listę rzeczy do zrobienia. Nie dała rady i wszystko z niej wykipiało.

– Nie dość, że muszę przygotować wszystko do obiadu sama! Ten stary jełop "musiał coś załatwić na mieście", a chłopcy są na posyłkach u władcy. A żeby to był zwykły obiad. Nie! Musi być, psiamać, niezwykły! U władcy będą goście, wszystkiego musi być więcej. A ja sama!

– Faktycznie, papa coś wspominał... – wymruczała, marszcząc brwi, starając sobie przypomnieć co mówił jej ojciec. Szkoda tylko, że jak się nie słucha to i się nie pamięta.

– To jeszcze, bury jełop, każe mi zostać po godzinach, by obrobić owoce na trunki. A ich od zasrania! – Poderwała nóż, którym do tej pory ciągle siekała w kierunku paru koszy, wypełnionych po brzegi różnymi owocami.

Alicja powiodła wzrokiem za ostrzem. Skrzywiła się lekko widząc pojemność plecionych koszy. Doskonale wiedziała skąd one pochodzą i nie chciała nic mówić, że po części to jej wina. Tylko po części. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak w momencie, kiedy spojrzała na blondynkę, ta zamachnęła się i wbiła nóż w deskę. Panienka aż się wzdrygnęła.

– A jebał go pies z syfilisem! – Oparła się o blat, ciężko oddychając. Aż policzki poczerwieniały jej ze złości.

– O... – Ruda z szeroko otwartymi oczami spoglądała to na kobietę, to na wystający z deski nóż. – Naprawdę musiał zaleźć ci za skórę.

Kobieta położyła łokcie na blacie, wczesując palce we włosy. A jedyną jej odpowiedzią było niewyraźnie mruknięcie. Panienka była w stanie przysiąc, że było to jakieś obraźliwe określenie kucharza. Zamyśliła się chwilę.

– Hm... Donn pewnie próbuje zająć twoje myśli i ręce, byś nie...

Orla posłała surowe spojrzenie dziewczynie. Jeszcze chwila i poruszyłaby temat tabu. Alicję przeszedł dreszcz. To było to spojrzenie, które mroziło krew w żyłach. Spojrzenie skrzywdzonej, poniżonej osoby, która przeżyła nie jedno, ale mimo to, skopała wszystkim dupy i nie da się wciągnąć w to gówno jeszcze raz. Zreflektowała się i opuściła wzrok.

– Panienka wybaczy, nerwy puściły – przeprosiła, wyprostowała się i poprawiła sobie włosy.

Nie uraziła w żaden sposób Alicji. Dziewczyna nie była w stanie wyobrazić sobie, co przeżyła ta kobieta i co musi dziać się w jej głowie, starała się być wyrozumiała wobec jej wybuchów, co prawda bardzo rzadkim, ale za to intensywnym.

– Czego chcesz? – powtórzyła pytanie, z uśmiechem na ustach.

Kobieta wyczuła moment. Teraz mogła wybierać. Zażądać czegoś i mieć pewność, że to dostanie. To ten uśmiech, pomieszanie hazardzisty, dobroczyńcy i łobuza, który planuje coś napsocić. Tylko, żeby nie przesadziła.

– Wolnego z alibi, żeby jełop się nie czepiał i mnie nie szukał. – Uśmiechnęła się krzywo. – Potrzebuje resetu.

– Olej to. – Oszczędnym ruchem wskazała na kosze. – Po obiedzie możesz się ulotnić. Coś wymyślę, tylko pojutrze rano jesteś z powrotem.

– Jak panienka...

– Spokojnie, mam swoje sposoby. Tylko pamiętaj, nie narób wstydu Donnowi. – Posłała kobiecie porozumiewawcze spojrzenie. – Jeśli narozrabiasz, wina spadnie na mnie.

– Panienka nie trudzi swojej ślicznej główki. Tylko dziewczyny i wódeczka – parsknęła.

Alicja uśmiechnęła się ciepło. Wrzuciła ogryzek od jabłka do kosza przy blacie naprzeciwko. Zeskoczyła zgrabnie i skierowała się w kierunku jedynej niezastawionej przez szafki ściany.

– Zaszczyci mnie panienka towarzystwem?

– Nie dziś, Orla. Wieczorem mam lekcję z Bidevenem, on mi nie odpuści. Baw się dobrze. A kiedy wrócisz, oczekuję sadzonych jajek na śniadanie.

Kobieta uśmiechnęła się rozbawiona i wyszarpnęła nóż z deski. Ruda oparła obie ręce w nieprzypadkowych miejscach na ścianie. Lekko je nacisnęła i pchnęła w przeciwnych kierunkach. Coś zazgrzytało, szarpnęło i ściana powoli ustąpiła. Panienka zrobiła krok w ciemny, nowopowstały korytarz, ale zatrzymała się jeszcze i spojrzała przez ramię.

– Orla.

– Tak, panienko?

– Nie jesteś zła, nawet trochę cię lubię – zaśmiała się krótko i zniknęła za ścianą.

Blondynka lekko zmarszczyła brwi i objęła się ramieniem. W środku rozlało się dziwne ciepło, które do tej pory czuła tylko dwa razy w życiu. Którego przez praktycznie całe swoje zasrane życie ciągle było go brak. Poczucie przynależności.

– Dziękuję... – szepnęła.

~ * ~

I pojawiła się ona... Uwielbiam Orlę. Zakochałam się w niej do tego stopnia, że zaczęłam pisać o niej historię. ♥  I zastanawiam się czemu jestem tak walnięta i zgotowałam jej taki los... Kolorowo nie miała. Praca w posiadłości to jedna z niewielu dobrych rzeczy w jej życiu. Ogólnie mam wrażenie, że wepchnęłam do rozdziału za dużo informacji o niej... Część pousuwałam, więcej nie mogłam, starałam się, no, ale ona skradła moje serce i mam ochotę o niej pisać bardzo dużo. 

No i po raz kolejny pokazany jest charakterek Al. Przecież ona się nie musi już uczyć, bo pozjadała wszystkie rozumy na Wega... Utłukłabym takiego bachora, jakbym miała. Ogólnie to dobre dziecko, tylko że rozpieszczone. Zobaczycie. ^ ^

Starzy czytelnicy zauważą, że to nowy fragment, tak jak parę tych wcześniejszych. Może część się dziwi, po co usuwałam tyle rozdziałów, by dodać parę scenek (no i poprawiłam wiele błędów, ale tego nikt nie zauważy - widać tylko te które są) i chciałoby wiedzieć, co tam dalej dzieje się u dziewczyn. Ale wiecie co... brakowało mi czegoś w budowie bohaterów i zarysie historii. Dla mnie te nowe sytuacje wnoszą ogrom informacji o charakterze i przeszłości (głównie u Tayi). Wcześniej było napisane, że Taya dużo przeżyła, o joj taka biedna i że jest super wojowniczką. Ale praktycznie tego nie pokazałam w tekście, same napisanie tego w dwóch zdaniach nie wystarczy. Al to córka władcy, która dużo umie i się uczy, ale tego również nie pokazałam, nie było praktycznie żadnych scen z tego jak Al żyje we własnym domu. A to jednak jest istotne. Wrzucenie postaci w wir akcji, bez rozbudowy bohatera jest, według mnie, słabe; może i wiele osób tak robi i to się sprzedaje. Jednak to moje dziecko i musi być dopieszczone. ^ ^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top