7. Rozdział 1.7
~ * ~
Ile trzeba, by zmienić płeć? Istotne też jest, kto by chciał ją zmienić. W dużej mierze zależy to od rysów twarzy i budowy ciała. Mężczyzna nie jest w stanie udawać dziewczynki. Jednak młody chłopak, o delikatnej buzi bez problemów mógłby przebrać się za dziewczynę i wiele osób by się nabrało. A jeśli to dziewczyna chce udawać chłopaka? Długie włosy to nie problem, wystarczy je zebrać w męskie upięcie, a nawet rozpuszczone nie byłyby niczym dziwnym. Można również je obciąć na krótko. Tay jednak nie pozbyła się ich całkowicie. Dziadek mało umiejętnie obciął jej włosy ponad ramiona, by nie wyglądały na dziewczęce, ale zostawił na tyle długie, by mogła je zebrać w niski kucyk. Miała ochotę po nich płakać, po jej długich, zadbanych włosach, które mama splatała w warkocze i czesała w śliczne, dziecięce fryzury... Jednak nie mogła. Od tamtego momentu musiała być chłopcem i choć miała ochotę płakać, powstrzymała się od tego. Wolała pożegnać się ze swoimi pięknymi włosami, które przypominały jej mamę, niż zostać oddzieloną od jedynej rodziny jaka jej została. Niedługo po rozpoczęciu wojny, z terenów narażonych na atak wrogich wojsk, wszystkie kobiety zostały eskortowane do centralnej Phekda w pobliżu władcy. Nie mogła więc być dłużej dziewczynką, jeśli chciała zostać z dziadkiem. Nauczyła się poruszać jak inni chłopcy, jeść jak oni, bawić się w zabawy, w które tylko chłopcy się bawili, nawet mówiła jakby urodziła się chłopcem. Jej śliczna buzia nie stanowiła problemu. Nie uśmiechała się prawie wcale, często chodziła ze zmarszczonymi brwiami i twardym wyrazem w spojrzeniu. Poza tym, praktycznie cały czas chodziła umorusana, do tego zdarzało się, że w podartych ubraniach i ze zadrapaniami na całym ciele. Inne dzieci czasem jej dokuczały, a fakt, że ona je ignorowała, doprowadzał do bójek. Nie wyglądała już jak dziewczynka. Stała się chłopcem o delikatnej urodzie. Jednak delikatna wcale nie była. Po śmierci rodziców, dziadek nie tylko dbał o nią, jej zdrowie, dobro i wykształcenie. Wiedział, jakie nastały czasy, wiedział, że wnuczka nikogo poza nim nie ma i doskonale wiedział, że nie będzie mógł jej chronić cały czas. Obawiał się, że niestety będzie musiał ją zostawić samą szybciej, niż jej się to wydawało. Nauczył więc ją walczyć. Nauczył, jak ma przetrwać. Nauczył wiary w swój kraj i Gwiazdy. Niestety odszedł, kiedy wkroczyła w osiemnasty cykl. Jej wiara w Gwiazdy osłabła. Oczywiście, jak każdy wiedziała, że są i obserwują wszystko z góry. Tylko tyle... Nie były tak dobre oraz ciepłe jak pamiętała z baśni, które opowiadała jej mama. One po prostu były. Nie dbały o swoich ludzi. Przecież gdyby tak było, wiodła by spokojne życie, jej rodzice i dziadek by żyli, o wojnie by nawet nikt nie słyszał.
Tay uniosła głowę, by spojrzeć w niebo. Musiała zmrużyć oczy, Ich blask ją raził. Zmarszczyła brwi, tłumiąc w sobie przekleństwo i ponownie skierowała wzrok pod swoje nogi. Szła powoli, bez żadnego celu czy motywacji. Była zmęczona, nie wiedziała już nawet ile szła. Chętnie położyłaby się spać, jednak nie znalazła żadnego bezpiecznego miejsca. Sięgnęła za skórzany bukłak i napiła się wody. Na szczęście po drodze znalazła porzucone gospodarstwo ze studnią. Niestety jedzenia nie znalazła, ktoś do cna przeszukał dom i spichlerz. A zjeść coś powinna. Poza paroma owocami, które znalazła na polanie na skraju lasu, nic nie jadła. Nawet zaczęła tęsknić za czerstwym chlebem, który Firth znalazł w opuszczonym mieście. Wlokła nogę za nogą myśląc o jedzeniu. Miała prawie pełną sakiewkę lidii, ale cóż jej po pieniądzach, jeśli nie miała ich gdzie wydać?
Skrzywiła się nagle czując paskudny smród. Poderwała głowę do góry. Zza drzewami unosił się ciemny dym. Wyciągnęła z sakwy chustę i zawiązała sobie na twarzy. Odór palonych ciał. Bała się przyznać do tego, jednak z czasem do tego przywykła. Za pierwszym razem, kiedy była świadkiem grupowego palenia zwłok po bitwie, zwymiotowała od razu. Po pewnym czasie... jedynie irytował ją smród. A podczas wojny nie było czasu na szukanie oraz skłanianie tuż przy ciałach ziół do maskowania zapachu. Stanęła nagle, kiedy dostrzegła na tle dymu małe, połyskujące drobinki lecące ku górze. Przymknęła oczy.
– Przyjmijcie ich światło... – szepnęła.
Uchyliła powieki. Jej oczy lekko się zaszkliły. Widok ulatującego światła z człowieka był piękny, bez granic smutny, ale wyglądał nieziemsko. Obserwowała jeszcze chwilę światło i ruszyła dalej. Nie było dla niej ważne, czy należało ono do jej rodaków, czy wrogów, po śmierci światło wszystkich ludzi trafia do Gwiazd. Wraca do Nich coś, co dawno temu podarowały pierwszym ludziom.
Kiedy wyszła zza niewielkiego skupiska drzew zauważyła pierwsze budowle. Skupiła wzrok i z uwagą obserwowała okna. Żadnego ruchu, dymu z komina, czy odgłosów. Znowu opuszczone miejsce? Mijając budynki zauważała ich coraz więcej, było to duże miasto. W myślach szybko odtworzyła mapę Phekda, starała się mniej więcej określić, w której części kraju się znajduje i w którym z większych miast się znalazła. Jeśli szła około dnia, w przeciwnym kierunku niż stalica Phekda... Mogło to być Navaden, chyba że Saveda? Jeśli to drugie, była już naprawdę blisko granicy, a jej wędrówka trwała dłuższej niż jej się wydawało. Nigdy nie była w tych okolicach kraju. Jej oddział poruszał się bliżej stolicy.
W jej sercu poczuła lekkie ukłucie nostalgii, kiedy tak powoli szła wśród murów budynków. To miejsce odrobinę przypominało jej rodzinne strony, również było jednym z większych miast. Od razu widać rękę murarzy i architektów jej rodaków. Takiego kunsztu nie mieli żadni budowlani na Wega. Ich państwo mogło pochwalić się pomysłowymi architektami i zdolnymi inżynierami. Wielopiętrowe budynki, dbałość o szczegóły, mobilność, praktyczność budowli była znacznie lepsza niż w innych krajach. Wschodnie architektura. Najcudowniejsze budowle na całej Wega. Wręcz arcydzieła, nie budynki. Każda cegła, każdy kamień, każdy drobiazg zrobiony z niezwykłą starannością. Najmniejszy dodatek przemyślany tysiąckroć i dokładnie oddany w rzeczywistości. Kiedyś nawet sam władca Alkaid prosił cieśli, murarzy i inżynierów z Phekdy, żeby zrekonstruowali posiadłość w stolicy. Władcy spoza granic płacili kolosalne sumy za usługi tutejszych architektów. Budynki nie tylko z zewnątrz prezentowały się nieziemsko, od środka były wykonane z nie mniejszą dokładnością. Nawet zwykłe domy były ozdabiane misternymi rzeźbami oraz freskami. Nie oszczędzali kruszcu na ozdoby ścienne i sufitowe. Tak... Phekdyjskie budynki, najpiękniejsze na Wega. Cudzoziemiec wchodząc wśród mury miał wrażenie, że znalazł się w innym, piękniejszym świecie. Arcymistrzowskie miasta... niegdyś. Tay kopnęła kawałek gruzu leżącego na ziemi. Ze smutkiem spoglądała na zniszczone budynki, mgliste wspomnienie wspaniałych dziejów. Wieloletnie zaniedbanie dało o sobie znać. Dało zauważyć się w niektórych miejscach podpalenia, a gdzieniegdzie zaschniętą krew na ścianach budynków...
Zatrzymała wzrok na czerwonej plamie, przypominała sobie chłopaków. Była im dłużna, parę razy ratowali jej życie. Dowódca z przypadku powstrzymał ją przed samobójczym, rzuceniem się w łapska wroga. Młody nie raz sparował cios wyznaczony w jej plecy, naprawdę dobrze obserwował to, co się wokół niego działo. Może i nadałby się do wywiadu? Poczuła nagłe ukłucie gdzieś w środku na wspomnienie uchodzącego z jego oczu życia i ciała padającego na bruk. Był jej bratem, choć nie znała go za dobrze. Był bratem krwi i mieszkańcem Phekda. Bratem, który bez wahania oddał życie za swą ojczyznę i uchronił ją przed śmiercią. Tak niewiele brakowało, a dziś już nie patrzyłaby na cień niegdyś pięknej Phekdy, dziś zniszczonej wojną. Wiele zwykłych ludzi oddało życia. Cieśle porzucili młoty i chwycili za miecze w obronie swojej ojczyzny. Ojczyzny, która umiera. Zresztą jak cała Wega. Kochała swój kraj. Z żarem patriotyzmu w secru, wpojonego przez dziadka, broniła go dzień w dzień przez ten czas. Jednak... To przestawało mieć sens. Straciła cel, do którego mogłaby dążyć.
– Stój! – Rozległ się ostry rozkaz.
Dziewczyna odruchowo wstrzymała oddech i napięła wszystkie mięśnie, przygotowując się do walki. Odwróciła się powoli. W jej stronę zmierzało trzech strażników. Warta. Rozkosznie, czego oni mogą chcieć? Rozluźniła się trochę, ale nadal była gotowa do obrony.
– Tak? – spytała niewinnie, modulująć głos, w dobrze wytrenowanny sposób.
– Jesteśmy z wojska, chłopcze? – zapytał najwyższy.
Mężczyźni lustrowali z uwagą lichego chłopaczka, jak myśleli, w skleconym, chyba na oślep, mundurze z różnych formacji. Był strasznie wychudzony, brudny i jakiś taki zniewieściały. Widać, że długo nie jadł, bo kurtka z odznaczeniami inżyniera niskiego stopniem wisiała na nim, jak na wieszaku, spodnie strzelców były niedopasowane, a za duże buty jazdy konnej na pewno musiały go obcierać. Wszystko schodzi na psy, a zwłaszcza porządek w wojsku.
– Ochotniczego. – uzupełniła.
– A dokumenty posiadamy? – Tym razem spytał piegowaty.
Dziewczyna z całych sił starała się nie skrzywić. Choć była w wojsku już od dłuższego czasu, nadal nie mogła ścierpieć tego prostackiego żargonu.
– Posiadamy – odparła spokojnie, podając świstek papieru.
– Nooo, bo wiecie... – wtrącił najniższy z głupkowatym wyrazem twarzy. – Pierwsze lepsze ścierwo z Merak może założyć strój wojaka i podszywać się pod naszych.
Kiwnęła głową, nie wdając się w zbędne dyskusje, że przecież ludzie z Merak wyróżnialiby się w tłumie, zaczynając od sposobu poruszania się, którego w sumie można się wyuczyć, a kolor włosów mogli by przyciemnić, jednak koloru skóry raczej nie zmienią. W spokoju czekała, aż przejrzą dokumenty. Że z wojska, to od razu poznali, a że dziewczyna, to już nie. Cóż, luźne ubrania i włosy spięte w niski kucyk pozwoliły zmienić płeć. W Phekda wielu chłopców nosi dłuższe włosy, więc nie zaniepokoiło ich to za specjalnie. Poza tym była brudna i nieźle poobijana przez ostatnie dni.
– Widzę, że mieliście jakieś kłopoty – powiedział piegowaty, spoglądając na podarty i zakrwawiony rękaw kurtki.
– Drobne.
– Ale wszystko w porządku? Dużo krwi z ciebie wyleciało – zainteresował się wysoki.
– Poradzę sobie.
– Gdzie zmierzasz? – Mężczyzna trzymający dokumenty, spojrzał podejrzanie. – Sam?
– Niedaleko jest mój towarzysz z oddziału – w sumie powiedziała prawdę. Przynajmniej po części. – Razem ruszymy na najbliższy posterunek. Wiedzą panowie, gdzie się znajduje? – Klęła sama na siebie, jednak wiedziała, że większość żołnierzy z regularnego lubi wywyższać się nad ochotniczymi.
– Jesteś na obrzeżach Saveda, jeśli pójdziesz tą drogą, dojdziesz do głównej ulicy, a tam już będą zamieszkane budynki. Idź ty chłopcze najpierw w lewo, tam znajduje się oberża, zjedz coś, boś chudy jak strach na polu.
Tay kiwnęła głową. W środku ucieszyła się na dźwięk słowa "oberża", nareszcie będzie mogła coś zjeść! Jednak miała rację co do swojej pozycji, musiała już długo wędrować.
– A tam dopytasz o posterunek, jest niedaleko.
Dziewczyna podziękowała. Mężczyzna oddał jej dokumenty. W duszy westchnęła z ulgą i już miała odejść.
– Poczekaj – znów ten najwyższy.
Ponownie jej mięśnie się napięły. Zauważyli? Starała się nie panikować. Jeśli tak, to kiepsko z nią. W Phekda kobiety nie mogły wstępować do wojska. To surowo zabronione. Jest ich naprawdę niewiele. Władcy szczególnie dba o ich bezpieczeństwo. I teraz, jeśli odkryją, kim jest, ją też tam zamkną. Rozkosznie. Nie ma to, jak siedzieć w zamknięciu kilka cykli i nic nie robić. Nie ma mowy. Nie da się zamknąć.
– Twój miecz. – Wskazał na skórzaną pochwę. – To nie jest miecz z wyposażenia wojska ochotniczego.
– Oddałem go.
– Możemy wiedzieć dlaczego? – wysoki mężczyzna był bardzo ciekawski.
– Miałem własny. Znaczy... Mojego dziadka.
Piegowaty uśmiechnął się – walczyć bronią, którą walczyli twoi przodkowie to najwyższy zaszczyt. Wiedział to każdy, lecz nie każdy mógł dostąpić takiego zaszczytu.
– Możesz iść młody – powiedział i nawet jakby się uśmiechnął. – Idź coś zjeść, bo zaraz te buty z ciebie spadną i nawet tego nie zauważysz.
Po raz trzeci kiwnęła głową i odeszła, starając się nie iść za szybko, by nie wzbudzić ich podejrzeń. Udała się we skazanym przez żołnierzy kierunku – w głąb miasta. Odetchnęła z ulgą i powoli rozluźniła swoje napięte ciało. Miała już po dziurki w nosie tych nerwów. Ten stan trwa za długo, stanowczo za długo. Wszyscy mieli nadzieję, że kiedy władca zmarł ponad cykl temu, a zastąpił go nowy władca Brian, zakończy on wojnę, bo miał odmienne poglądy niż ojciec. Niestety. Panicz jest młody i niedoświadczony. Nie daje sobie rady z tym wszystkim, główne decyzje podejmuje starszyzna. A i tak zwykły mieszkaniec nie może mieć bladego pojęcia o tym, co dzieje się u władzy.
Kopnęła ze wściekłości jakiś kamień. Ścisnęła mocno rękojeść miecza – jedynej pamiątce po rodzinie. Gdyby tylko dziadek żył, na pewno by jej pomógł. Myśli dziewczyny były przepełnione złością i żalem. Ukrywał ją i dbał przez całą wojnę, zastępował rodziców, pomógł dostać się do wojska, wpajał patriotyzm, nauczył walczyć i jak zajmować się sobą samą. I odszedł w nieodpowiednim momencie.
– Gdybym tylko mogła żyć sobie w takim Centrum – kobieta w średnim wieku mówiła z przekąsem.
Tay została wyrwana ze swoich myśli przez piskliwy głos. Nawet nie zauważyła jak daleko zaszła. Łatwo powstrzymała się od poderwania głowy i spojrzeniu na źródło głosu, jednak wyostrzyła swój słuch.
– Oj, kochana przestań marzyć. – Zachichotała inna. – Myślisz, że twój śliczny tyłeczek może żyć bezpiecznie i spokojnie w Centrum? O ile to prawda... Za łatwo wierzysz plotkom.
– Eiris mi mówiła! Jej klient rozmawiał z człowiekiem, którego siostra się tam przeniosła! Nie ma tam wojny!
– Jak to nie ma wojny, idiotko?! Wojna jest wszędzie.
Tay lekko uniosła wzrok i spojrzała na dwie kobiety rozmawiające pod ścianą domu. Jej uszu doszedł dźwięk gwaru, musiała być już blisko głównej ulicy. A dwie kobiety opierające się o mur były stanowczo za kuso ubrane. Prostytutki. Dziewczyna starała się nie zwalniać za bardzo, jednak chciała usłyszeć ciąg dalszy rozmowy.
– Prawdę mówię! – Zapewniała jedna z kobiet. – Udało jej się przedostać jakiś tajnym transportem.
– A skąd on, złotko moje, może wiedzieć, że jej się udało? Thalithańska poczta mu list przesłała? – zakpiła druga.
– A tego to nie wiem... – zamyśliła się. – Ale ta kobieta pracuje w młynie, dają jej bezpieczeństwo za pracę.
– Pracę? Może to wyzysk albo niewolnictwo wznieśli.
– Głupia, w Muscida nie ma niewolnictwa, oni... – zatrzymała się w pół słowa. – Hej, ty, śliczny,
Tay zesztywniała. Niemożliwe, że mówią do niej. Spojrzała niepewnie w ich stronę. Patrzyły się wprost na nią. A w pobliżu nie było żadnej innej osoby. Szybko spojrzała przed siebie. U szczytu drogi zauważyła przechodnia, a chwilę później drugiego. Była już tuż-tuż od głównej ulicy.
– No chodź, przecież widać, że się na nas czaisz. – Mrugnęła zalotnie. – Chodź, chodź, nie gryziemy. Chyba że będziesz tego chciał.
Obie wybuchnęły perlistym śmiechem. Czarnowłosa poczuła jak robi jej się gorąco. Co to, do kurwy nędzy, za uczucie?! Już wolałaby stanąć na froncie z gołymi rękami na przeciw jeźdźca pustyni niż prowadzić te zawstydzającą rozmowę z tymi... paniami,
– Nie, dziękuję – z całych sił starała się nie zapiszczeć i przyspieszyła.
Wpadła prawie biegiem na główną ulicę. Doznała lekkiego szoku widząc dużo większy ruch niż się spodziewała. Można by rzec, że wyglądało to jak normalne miasto. Jednak nie dla osoby będącej w wojsku od przeszło czterech cykli. Wszędzie roiło się od żołnierzy. Na ulicach, wieżyczkach, w oknach domów. Takich wart jaką spotkała pewnie jest od zasrania wokół miasta. Miała wrażenie, że jest to jedno z centralnych miast blisko frontu. Zapewne jedyne, Tu musiało być wielu ludzi z cennymi informacjami. Centrum... O czym te kobiety rozmawiały? Ten temat bardzo ją zaciekawił. Jednak jej ciekawość została zepchnięta na drugi plan, kiedy poczuła zapach pieczonego mięsa. Jej żołądek od razu o sobie przypomniał. Rozejrzała się pośpiesznie. Jest. Niemalże od razu dostrzegła szyld oberży. Ciało Tay natychmiast przejął głód i to on był teraz mózgiem organizmu. Jeść! Huczało jej w głowie.
~ * ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top