6. Rozdział 1.6

~ * ~

– Rusz się! – krzyknął za siebie Frith.

Dziewczyna wlekła nogę za nogą. Wymijała roztrzaskany wóz, kawałki mebli i cegieł. Budulec wyglądał na nowy, pewnie jechał na plac budowy, jednak człowiek, który za niego zapłacił, nie doczekał się materiału na nowy dom. Uniosła wzrok, większość z drzwi w domach była pootwierana, a przed nimi leżało wyposażenie wnętrza. W tym mieście najeźdźcy się nie hamowali. Westchnęła głęboko. Szli w kierunku Phekda. Nie mieli mapy, nie mieli pojęcia, jak nazywało się miasto, przez które przechodzili, ale droga do stolicy była prosta, większość dróg do niej wiodła. Czarnowłosa rozejrzała się za towarzyszem. Zniknął. Nie zaprzestała marszu, dalej stawiała powoli kroki. Całe życie z niej uleciało. Po raz kolejny straciła oddział. Po raz kolejny szła w kierunku Phekda, by znaleźć najbliższy posterunek albo regularne wojsko, by wydali jej rozkazy. To przestało mieć już sens. Miała już tego dość. Nagłe wspomnienie gasnącego życia w oczach Chada ścisnęło jej serce.

– Tay! – zawołał dowódca z przypadku.

Stanął w drzwiach domu, obok którego akurat przechodziła dziewczyna. Podniosła na niego głowę. Dobrze, że jednak się nie zgubili.

– Znalazłem wodę – ucieszony ze swojego znaleziska podał dziewczynie kubek. – Jest też pełno zgniłych owoców i warzyw, raczej nie zjadliwych... Ale mam też sczerstwiały chleb. Jak zamoczymy w wodzie, da się zjeść.

Przysiadła na schodach domu i przyjrzała się dokładnie naczyniu. Koślawo ulepiony kubek z gliny. Do tego pomalowany fikuśnymi kolorami. Uśmiechnęła się lekko. Zrobiony przez dziecko. Zapewne matka uczyła go wyrobu naczyń. Możliwe, że to była jego pierwsza próba. Upiła parę łyków, poczuła przyjemny chłód w przełyku i wilgoć na spierzchniętych ustach. Przez myśl przeszło jej pytanie, czy do dziecko jeszcze żyje? Zdławiła jednak szybko tę myśl. Frith usiadł koło niej, podając dziewczynie kawałek bochenka.

– W ilu byłeś oddziałach? – zapytała, wpatrując się w suchy chleb.

– To był drugi. – Oderwał kawałek pieczywa i zanurzył go w wodzie, odczekał chwilę i wsadził do ust. Musiał bardzo długo przeżuwać.

– Długo w wojsku jesteś? – Zadała pytanie, świadoma tego, że na odpowiedź musi chwilę poczekać, aż chłopak nie przełknie.

– Nie. – Wsadził kolejny kawałek do kubka, by się namoczył. – Od połowy chłodnego sezonu. Wcześniej opiekowałem się mamą i siostrą. Obiecałem ojcu, że będę o nie dbał, kiedy wojsko go wzywało. Do naszego miasta dotarła ewakuacja, przenieśli mamę i siostrę do Phekda. Już nie musiałem ich chronić. Poszedłem do strażnicy w moim mieście, a następnego dnia, wcielony do oddziału, byłem już na polu bitwy w sąsiednim mieście. – Skończył mówić i wsadził sobie do ust chleb. – A ty? – wymamrotał.

– Trzeci oddział. – Postanowiła zaryzykować i również zamoczyła pieczywo w wodzie, po czym włożyła do ust. Smakował paskudnie, musiała się zmusić, żeby tego nie wypluć. – Czwarty cykl? – Nie była do końca pewna. – Jakoś tak – mamrotała. W końcu, z wielkim trudem, udało jej się połknąć.

– Ło. Masz większy staż niż ja. To ty powinieneś być sierżantem. – Zaśmiał się.

– Wyobrażasz sobie, jak porywam tłumy i użeram się z nierozgarniętymi dupami? – Spojrzała na kolegę, jego mina mówiła sama za siebie. – No właśnie, ja też nie.

– Co się stało z twoimi oddziałami? – Wpakował sobie do ust kolejną porcję.

– Pierwszy to był szkoleniowy, który po pewnym czasie zmienił się w ewakuacyjny. Wtedy jeszcze szkolili ludzi, nie tak, jak teraz, od razu na front. Zaczyna brakować ludzi... – Zamyśliła się chwilę. – Tam spędziłam jakieś trzy sezony. Później przyuważył mnie weteran. Spodobałem się mu i wcielił mnie do swojego oddziału, większość z nich była weteranami. Tam spędziłem większość czasu.

– Weterani w wojsku ochotniczym?

– Ta... Twierdzili, że mają większą władzę nad tym, co robią, dlatego nie poszli do regularnego. I w sumie tak było, sami decydowali o swoich działaniach.

– Co się z nimi stało?

– W jednej z bitew dostałem w łeb i straciłem przytomność. – Skrzywiła się. – Kiedy się obudziłem, wszędzie leżały trupy megrezejczyków i paru moich. Nie mam pojęcia, co stało się z resztą. – Wsadziła sobie kolejny kawałek chleba do ust, głód był silniejszy niż kaprysy kubków smakowych. – Później trafiłem do was.

– Nie myślałeś, żeby tym jebnąć w pizdu? Masz rodzinę, do której możesz wrócić?

– Myślałem – westchnęła – nawet przed chwilą. Miałem dziadka, niestety zmarł cykl temu.

– Przykro mi.

– Z tego, co wiem, siostra taty mieszka gdzieś na półwyspie. A daleka rodzina od strony matki mieszka w Alioth. Ciocię widziałem dwa razy za szczeniaka, nawet nie pamiętam jak wygląda. A tych z Alioth ani razu. Przesyłaliśmy sobie jedynie paczki.

– Podróż do Alioth jest teraz niemożliwa – zauważył. – A do ciotki nie możesz pojechać? Wojna nie dotarła na półwysep.

– Dziadek proponował mi odesłanie do niej, a ja chciałem walczyć i co będę im się w życie wpychał? Poza tym, na pewno mnie nie pamiętają i myślą, że cała nasza rodzina nie żyje.

– Zawsze możesz spróbować.

– Nie – mruknęła ledwo zrozumiale.

Zapadła cisza. Tay zatopiła się w swoich myślach. Co miała zrobić? Jechać do dalekiej rodziny? Z dnia na dzień wpieprzyć im się w życie i oczekiwać ich łaski? Nie... Była świadoma tego, że półwysep jest bezpieczny, że tam ludzie żyją w spokoju. Pewnie docierają do nich informacje z frontu, pewnie niektórych z mężczyzn powołano by bronić swój kraj. Jednak rodziny, kobiety i dzieci żyją normalnym, spokojnym życiem. Szkoły, handel wszystko działa jak powinno. I jak, ona, przybłęda, skażona wojną, miałaby zakłócić ich spokój? Nie... To nie wchodziło w grę.

– Masz jakiś plan? – zapytała wpatrzona w przestrzeń przed sobą. Zmusiła się by włożyć sobie do ust kolejny kawałek ohydnego żarcia. Niestety, jedynego jaki mieli.

– Taki jak zawsze – zaśmiał się smutno. – Znaleźć kogoś ważniejszego i wykonać jego rozkaz. Mam nadzieję, że przydzielą mnie do jakiegoś oddziału z dobrym przywódcą. Ja, jak się okazało, jestem do dupy. Cały oddział...

Czarnowłosa przerwała mu kładąc dłoń na ramieniu. Dobrze wiedziała, jak wyglądała sytuacja. Cały ich oddział został wycięty w pień. Ale czy to jego wina? Była ich garstka. Garstka szczeniaków, którzy tak naprawdę nic nie wiedzieli o życiu, tym bardziej o wojnie. Byli młodzi i głupi, nic tak naprawdę nie przeżyli. A mieli jeszcze tak wiele doświadczyć... To nie była wina dowódcy z przypadku. Nawet nie szczególnie ich wrogów, którzy akurat znaleźli się w tym samym miejscu i czasie. Więc czyja?

– Zamierzam utrzymać się przy życiu, bronić kraju, tyle ile będzie trzeba. A po wszystkim odzyskać rodzinę i zbudować z nimi nowy dom.

– A wasz dom?

– Na pewno został już zniszczony. Wiem, że aktualnie przechodzą tamtędy wrogie wojska. Poza tym... nie chcę już tam wracać.

Tay zrozumiała, jednak nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zabrała rękę z ramienia Fritha i zaplotła dłonie na glinianym kubku.

– A ty?

Bała się tego pytania. Naprawdę się go bała. Bo co miała odpowiedzieć? Co miała zrobić? Przed jej oczyma znów pojawił się Chad. Młody, jak się okazało z głową na karku, chłopak, który miał plan na życie. Miał cel, do którego dążył. A teraz... Teraz czeka, aż Gwiazdy przyjmą do siebie jego światło. Uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie jego durne żarty.

– Nie wiem... – mruknęła. – Psia mać. Nie mam bladego pojęcia, co chcę ze sobą zrobić.

– A jest coś, co wiesz?

Dziewczyna podniosła wzrok na przypadkowego dowódcę, zatrzymała się na nim przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc.

– Nie chcę tu być – powiedziała na głos to, co od dłuższego czasu coraz głośniej w niej huczało. – Nie mam już do tego siły. Nie chcę... – zawiesiła głos.

Nie chcę widzieć gasnącego światła w oczach, nie ważne czy to rodziny, towarzyszy czy wrogów. Dokończyła w myśli to, co nie chciało przejść jej przez gardło. Zacisnęła mocniej dłonie na kubku. To było to. Nie chciała już być w tym miejscu. Zwątpiła w swój patriotyzm wpojony przez dziadka. W tym momencie nie widziała w nim sensu. To wszystko przestało mieć sens. Odstawiła kubek na schodek i wstała zdecydowanie. Spojrzała w przeciwnym kierunku, niż zmierzali.

– I co? – zapytał z uśmiechem i wstał powoli.

Spojrzała na niego, chwilę zastanawiając się, co powiedzieć, po czym uśmiechnęła się lekko. Był to smutny uśmiech. Oznaczał rozstanie.

– Po prostu pójdę w drugą stronę.

Ich spojrzenia przez dłuższą chwilę krzyżowały się, a na twarzach gościły uśmiechy. Bez słowa złapali się za nadgarstki prawymi dłońmi i mocno się przytulili, wolnymi rękoma klepnęli się po plecach.

– Trzymaj się, stary – szepnął blondyn. – Nie daj się zabić od razu.

– Ty też nie padnij za rogiem – zaśmiała się.

Odsunęli się od siebie i jeszcze raz na siebie spojrzeli. Tay zawahała się chwilę i chciała coś jeszcze powiedzieć. Nawet otworzyła usta, jednak postanowiła zachować swoją tajemnicę. Firth nie dopytywał, odwrócił się i ruszył przed siebie. Dziewczyna jeszcze chwilę na niego patrzyła, po czym również ruszyła przed siebie. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedyś się spotkają.

~ * ~

– ... stworzenia zaczęły lśnić w Nicości, sprawiając tym, że stworzenia przestały się bać, a ludzie nazwali je Gwiazdami. – Alicja skończyła i usiadła na krześle za dość sporym biurkiem jak na jednego ucznia.

– Doskonale. – Mistrz zamknął księgę, w której śledził recytowany przez panienkę tekst. – Co do słowa powtórzyła panienka idealnie.

– Mistrzu Feandandzie – mruknęła znudzona, nakręcając jeden ze swoich loków na palec – z całym szacunkiem, ale mit powstania znałam już na pamięć, kiedy miałam siedem cykli. Po co mam go nadal recytować?

– Żeby go panienka nie zapomniała, jest on najważniejszy...

– Dziecko władcy nie zapomina – przerwała mu niegrzecznie.

Ziewnęła przeciągle. Większość tego, czego mistrz Feandan uczył ją o Wczesnych Czasach wiedziała już dawno. Akurat historii Wega była bardzo ciekawa i chłonna, nie mogła czekać, aż mistrzowie będą ją tego uczyć. I to jeszcze w taki nudny sposób, bez ciekawostek, bez interesujących ją fragmentów, z omijaniem krwawych wątków. Nuda. Już dawno przejrzała całą bibliotekę znajdującą się w ich domu, znała ją na pamięć. Księgi z wielu księgozbiorów w Muscida nie było jej obce, a nawet te poza jej krajem...

– Jedna ciekawostka... – Mistrz uniósł jeden palec pomarszczonej dłoni. – Jedna ciekawostka, za skupienie panienki na reszcie lekcji.

Rudowłosa się ożywiła. Ten staruch jednak wiedział, jak zachęcić ją do słuchania. Zmrużyła brwi i zainteresowaniem wpatrywała się w lekko zgarbionego mężczyznę w czerwonej szacie sięgającej do posadzki.

– Wybierz panienko kraj – uśmiechnął się lekko.

Poprawiła się na krześle podekscytowana. Ostatni raz podzielił się z nią ciekawostką trzy lekcje temu. Przez dwa dni miała ubaw szukając informacji na temat mitu powstania pasma gór, przebiegającego przez trzy kraje. Nie sądziła, że pierwsi ludzie Gwiazd mogli waśnić się o aż takie głupoty, ażeby Gwiazdy musiały interweniować w zmianę terenu, by rozdzielić poróżnione ludy. A wszystko szło o babę...

– Megrez! – o mało nie krzyknęła.

– Megrez... – zadumał się chwilę gładząc swoją siwą brodę. – Dezerdy zostały zesłane...

– O dezerdach wiem prawie wszystko – mruknęła zawiedziona. – Ahen ma na ich punkcie fioła, co chwilę o nich mówi. Jak nie do mnie, to sam do siebie, czego i tak muszę słuchać.

– A to, że pierwsi jeźdźcy pustyni...

– Pierwsi jeźdźcy pustyni czuli to co ich dezerdy – ponowne przerwała mistrzowi. – Ich myśli były jednością.

Feandan uśmiechnął się pod wąsem. Cały czas zadziwiało go to dziecko. Czasem bał się, że za parę cykli będzie wiedziała więcej niż on, zdobywający swą wiedzę przez całe życie. A przecież panienka była pięć razy młodsza od mistrza. Żałował tylko, że panienka nie była tak chłonna wiedzy z innych przedmiotów, z matematyki na przykład.

– Bardzo dobrze – pochwalił uczennicę. – Zatem... Od siedmiu pokoleń Gwiazdy na władcę Megrez wybierają wyłącznie mężczyzn. Wie panienka dlaczego?

– Nie... – Skupiła wzrok na mistrzu. Tu ją miał, zdobył jej zainteresowanie.

– Siedem pokoleń temu władczyni Megrez chciała oszukać Gwiazdy...

– Co ona, głupia jakaś?! – Wcięła się mistrzowi. – Nie da się oszukać Gwiazd!

Mistrz spojrzał surowo na panienkę. Takie słownictwo nie przystoi córce Władcy, a tym bardziej na lekcji u mistrza. Alicja speszyła się lekko, odwracając wzrok w bok.

– Zanotowano parę przypadków "oszukania" Gwiazd przez ludzi. Było ich niewiele, jednak się zdarzyły.

– Yhm... – Mruknęła kpiąco i zaplotła ręce na klatce piersiowej. – Mogą sobie w to wierzyć, jednak Gwiazd nie da się oszukać. Mogły jedynie pozwolić ludziom tak myśleć.

Mistrz skłonił się lekko z szacunkiem dla panienki. Nie wszystko, co ludzie napiszą jest prawdą. A Alicja była trzeźwo myślącą dziewczyną.

– Władczyni Mairi znana była z miłości do swoich dzieci, głównie do córek, a zwłaszcza do jednej – kontynuował. – Rozpieszczała ją, sprowadzała najlepszych mistrzów by ją nauczali, była wstanie zrobić dla niej wszystko i, co najważniejsze, była przekonana, że to właśnie jej córka obejmie po niej władzę.

– Wyczuła w niej władcę?

– Tak mówiła. Cała jej rodzina, dwór i lud, wierzyli w słowa władczyni, czemu mieliby tego nie czynić? Aż w końcu narodziło się szóste dziecko władczyni. Chłopczyk.

– Wyczuła to w nim? – domyśliła się.

– Owszem. Władczyni wyczuła w dziecku większe światło Gwiazd niż u innych dzieci. Był wybrany. – Mistrz przeczesał dłonią swoją brodę, milcząc na chwilę.

Alicja poruszyła się niespokojnie. Ciekawość w niej buzowała.

– I co dalej? – Nie wytrzymała.

– Po Megrez rozniosła się smutna nowina, że dziecko władczyni urodziło się martwe.

– Nieee! – Aż poderwała się z krzesła. – Zabiła go?!

– Skądże. Nakazała jednej ze służek zabrać niemowlę i wywieźć z kraju. Kobieta udała się do Merak, zamieszkała w górzystym terenie z zamiarem wychowania chłopca, bez świadomości tego, kim jest. Władczyni w przeciągu sezonu zachorowała. Najpierw straciła wzrok, nie zobaczyła już nigdy swoich kochanych dzieci. Później utraciła zdolność do rodzenia dzieci, co było dla niej ogromnym ciosem, bo marzyła o kolejnych dzieciach. Gwiazdy bywają okrutne...

– Jej wina – fuknęła. – Gwiazd nie da się oszukać. – Powtórzyła.

– Po tym, jak straciła wzrok – kontynuował niezrażony – oddała władzę córce. Przez kolejne dwadzieścia jeden cykli Megrez miało fałszywą władczynię.

– Po czym wrócił?

– Tak. Siostra spotkała swojego brata, który wrócił do kraju. Od razu wyczuła w nim światło. Oddała władzę we właściwe ręce. Od tamtej pory każdy z władców Megrez to mężczyzna. Wielu uważa to za niemądry żart ze strony Gwiazd.

– Ja tam bardzo lubię Ich poczucie humoru – uśmiechnęła się rozbawiona. Usiadła z powrotem na krzesło i spojrzała na mistrza z uśmiechem. Innym uśmiechem... wyższości, spowodowanej większą wiedzą. – Ale w końcu upokorzenie władczyni Mairi się skończyło.

– Och nie, panienko – zaprzeczył mistrz, marszcząc brwi, zdziwiony faktem, że panienka mogła zapomnieć tak ważnej rzeczy. – Przecież władcą Megrez jest władca Silyen. I jestem pewien, że jeszcze długo kobieta nie będzie władać Megrez.

– Yhm... – Mruknęła pod nosem, uśmiechając się sama do siebie. Chwyciła za pióro i leniwie bazgrała coś na rogu pergaminu.

– Dobrze, więc wróćmy do naszych lekcji. – Mistrz Feandan otworzył księgę. – Po zwycięstwie Muscida sześćdziesiąt cykli temu gospodarka...

~ * ~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top