21. Rozdział 2.7
~ * ~
W posiadłości panowała względna cisza. Większość jej mieszkańców spała albo właśnie kładła się spać. Pojedynczy służący kończyli swoje obowiązki. Ahen zamkną za sobą drzwi do swojej sypialni. Był wykończony. Z samego rana spędzał zachciankę Alicji i pojechał na przedmieścia Muscida, do dziewczyny, która jeszcze nie zdradziła mu swojego imienia. Po powrocie czekało na niego dwoje nowych, którzy szkolili się na posłańców i kompletnie nie potrafili jeździć konno. Jedna z nich konia widziała pierwszy raz na oczy. Powiedzieć, że panicznie się bała to mało... Zaraz po nich miał wizytę u znajomego władcy, którego koń chorował. Okazało się, że się zatruł. Co za kretyn, pozwala zjeść koniu takie ilości karmelu... Dziękował Gwiazdą, że zdążył, bo koń by zdechł. Później miał zajęcia z nowymi rekrutami, co prawda tu już było łatwiej, to była ich kolejna lekcja i akurat ta jednostka szybko się uczy. Po powrocie miał dopilnować panienki, żeby zjawiła się na zajęcia u mistrza Feandana, ale ponownie gdzieś przepadła, jak kamień w wodę. Szukał jej, Gwiazdy wiedzą ile. Daremnie. Nie znalazł jej, a mistrz musiał wracać.
Otworzył okno i pozwolił by chłodny wiatr, choć odrobinę ulżył jego zmęczeniu. Odpiął pas z mieczem i położył go na specjalnym stojaku. Zdjął buty i ustawił je na ich miejsce. Ściągnął koszulę i rozwiesił ją na oparciu krzesła. Przeciągnął się, próbując rozluźnić mięśnie. Stanął przed misą na wodę i spojrzał w lustro. Przejechał dłonią po twarzy. Chyba powinien się ogolić. Nagle przypomniał mu się błysk zielonych oczu i zirytowany wyraz twarzy. Lekko się uśmiechnął. Sięgnął po kruże z wodą i wlał ją do misy. Zanurzył w niej obie dłonie i obmył sobie twarz. Zanurzył je ponownie i tym razem woda wylądowała na głowie, mocząc włosy i przejechał dłońmi na kark. Delektował się chłodną wodą ściekającą po jego twarzy, karku i nagim torsie. Zanurzył je po raz trzeci...
– Ahen!
Drzwi otworzyły się z rozmachem. Chłopak krzyknął, woda chlapnęła po sam sufit. Sięgnął po ręcznik i zasłonił się nim, odwracając w kierunku huraganu, który wpadł mu do pokoju.
– No, nieźle... – Alicja spojrzała na klatkę piersiową chłopaka i uniosła jedną brew.
– Skretyniałaś do końca?! – Zwinął ręcznik w kulkę i rzucił nim w twarz dziewczyny. Ta zaniosła się głośnym śmiechem. – Zawału kiedyś przez ciebie dostanę. – Kręcił wściekły głową.
– Czułam, jak przechodziłeś obok moich drzwi. Ty mnie nie wyczułeś? – Zdjęła sobie z głowy ręcznik i go odrzuciła.
– Jestem zmęczony, nie skupiałem się na twoim świetle. – Złapał ręcznik jedną ręką w powietrzu i zaczął wycierać sobie głowę.
– Słabo jak na mojego Sui. Co, jeśli byłabym mordercą? – podniosła głos i wzbiła ręce ku sufitowi, żeby zaraz jedna z nich przejechała jej po szyi. – Który właśnie mnie zabił i teraz przyszedł po ciebie, najgorszego Sui na całej Wega. – Udała, że umiera, zakręciła się wokół własnej osi i padła na łóżko chłopaka, lekko się od niego odbijając.
– Miałbym święty spokój. – Westchnął. Przejechał ręcznikiem po karku. – Gdzieś znowu była? Ponownie opuściłaś lekcje mistrza Feandana.
– Och, nie... – teatralnie udała rozpacz. – Ominęła mnie zajebiście nudna arytmetyka, starego pierdziela. Jak ja to przeżyje? – Gestykulowała przesadnie dłonią, wyginając nadgarstek pod nieludzkim kontem.
– Język – zganił ją.
Wystawiła mu swój, jakby się nim chwaliła. Chłopak patrzył na nią w milczeniu, zastanawiając się za, co Gwiazdy skazały go na tak okrutny los. Spojrzał na jej ubiór. Była jedynie w halce i cieniutkiej bluzeczce, które nosi pod sukniami do jazdy konnej.
– Pozwól mi zgadnąć. Byłaś z Etian na przejażdżce.
– Gratulację! Wygrałeś uścisk władcy.
– Podziękuję – mruknął.
Podszedł do swojego łóżka, wystawił rękę, jakby chciał pomóc wstać Alicji. Ta za nią chwyciła. Specjalnie użył dużo za dużo siły, dziewczyna wystrzeliła z jego łóżka niczym bełt z kuszy i zatrzymała się dopiero na szafie obok.
– Brutal – fuknęła.
Złożył dłonie przed sobą i wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić. Spojrzał jej głęboko w oczy, lustrując czerwone tęczówki, starał się mówić powoli i wyraźnie, by do niej dotarło.
– Słuchaj. Jestem baaardzo zmęczony. I naprawdę, baaardzo chciałbym, żebyś stąd wyszła. Bo baaardzo chcę się przebrać i iść w baaardzo głęboki sen. – Zrobił przerwę, upewniając się czy go słucha. – Wypad.
– Dobra, dobra, zaraz pozwolę ci iść lulu. – Pogłaskała go po mokrych włosach niczym małe dziecko, co wyglądało komicznie, bo był od niej wyższy o ponad głowę. – Ale najpierw. Opowiadaj!
– Co mam opowiadać? – zapytał zdziwiony.
– Jak to co?! – oburzyła się, że nie rozumiał o, co jej chodzi. A przecież to takie oczywiste. – Jak było u niej? Co robiliście? Co mówiła? Mówiła coś o mnie?
– Ach, dziewczyna. – zrozumiał. Przyjrzał się podekscytowanej i wyczekującej twarzy przyjaciółki.
Przypomniał sobie ich krótką rozmowę i te parę razy, kiedy dziewczyna nawiązywała do Alicji. Na pewno nie było to pochlebne. Uśmiechnął się pod nosem.
– Nie szczerz się, tylko mów! – ponagliła go.
– Tak naprawdę nasze spotkanie, nie trwało zbyt długo. Zamieniliśmy parę zdań. Zostawiłem jej klacz. Pożegnałem się i odjechałem. – Wzruszył ramionami. – Jutro rano do niej jadę. Może uda nam się poćwiczyć.
– Tylko tyle? – jęknęła z niezadowoleniem.
– Tak.
– No, ale, ale... – Przygryzła wargę i chwilę się zastanowiła. – Naprawdę nic się nie stało?
Przypomniał mu się wyraz twarzy brunetki, kiedy mówiła o swojej stracie. Widział to. Przeżyła coś podobnego, co on. Oboje stracili wszystko. Teraz są tu. Poza granicami swoich krajów. Tylko, że on mieszka tu już od wielu cykli. Ona dopiero, co przyjechała. Pewnie jest zagubiona. Poczuł silną potrzebę, by jej pomóc.
– Nawiązaliśmy nić porozumienia. Tak mi się wydaje.
– To o czym rozmawialiście?
– O niczym szczególnym. Jest małomówna. – Przyglądał się uważnie przyjaciółce.
– Zauważyłam... – Westchnęła. Zagryzła lekko wnętrze policzka, myśląc nad czymś intensywnie.
– Al, skoro to wszystko, to naprawdę chciałbym się położyć. – Oparł dłonie na plecach dziewczyny i popychał ją lekko w kierunku drzwi.
Ta jednak zwinnie mu się wywinęła i ponownie stanęła twarzą do niego.
– Ahen, ona...
Przerwał jej, unosząc rękę na wysokość jej twarzy.
– Co ty robisz? – Spojrzała na niego jak na wariata.
– Nic mi nie mów. Sam ją poznam.
– Co? Dlaczego? – Zmarszczyła czoło.
– Mam do niej dotrzeć. Taki dostałem rozkaz od panienki. – Uśmiechnął się złośliwie. – Pozwól mi działać po mojemu.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Wiesz chociaż jak ma na imię?
– Nie.
– To chyba słabo ci idzie.
– Mam przeczucie, że lepiej niż tobie. – Potwierdzała to gołym okiem widoczna niechęć brunetki do Alicji.
– Pocałowałam ją – powiedziała dumnie.
– Co... Zrobiłaś co? – Nie wierzył w to, co usłyszał.
– Znaczy... No dobra, to był niewinny całus, ale i tak.
– Widzisz kogoś pierwszy raz i go całujesz... – Wpatrywał się w swoją przyjaciółkę jak w największą na całej Wega idiotkę.
– Drugi – poprawiła go.
– Drugi... – Powtórzył głucho. Rozmasował sobie dłonią twarz. – Jesteś niemożliwa.
– Oj tam, to tylko buziak, nic niezwykłego. Bo nie raz...
– Na Gwiazdy! – przerwał jej. – Pomyślałaś, chociaż jak ona się z tym poczuła? – Odpowiedziało mu jedynie wzruszenie ramionami. – Ja nie całuje nowo poznanych osób.
– Patrz, a ja tak!
– Nikt tak nie robi...
– Orla robi...
– Orla jest starsza i to co innego.
– Jak to co innego?
– Jesteś córką władcy! – Podniósł odrobinę głos.
– I co z tym faktem? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Powinnaś reprezentować sobą coś więcej niż...
– Czemu mówisz jak Lisvet? – Zmrużyła powieki. – Poza tym tobie nie przeszkadzało, jak cię całowałam, tak uroczo się rumieniłeś.
– Byłaś dzieckiem! Latałaś za mną jak szczeniaczek i cmokałaś w policzek niczym pijawka.
– Haha! Piękne czasy. I tak się we mnie zakochałeś. – Spojrzała na niego, jakby rzucała mu wyzwanie.
– Wystarczyło, że lepiej cię poznałem i szybko mi przeszło. – Skrzywił się.
Westchnęła niezadowolona z faktu, że nie udało jej się sprowokować przyjaciela. Lubiła się z nim drażnić.
– Teraz to ty za mną latasz – próbowała dalej.
– Pilnuję cię, żebyś...
– Nie musisz mnie pilnować. – przerwała mu, machając ręką.
– Obiecałem – szepnął.
Uśmiech z twarzy Alicji zniknął. Poczuła, jak w całym jej ciele napięły się wszystkie mięśnie. Odwróciła wzrok.
– Nie ważne. – Pokręcił głową. Był naprawdę zmęczony i coraz bardziej zirytowany. – Nie powinnaś traktować ludzi jak zabawki. Ona jest człowiekiem. Na pewno dużo przeżyła. Nie jest przedmiotem, który możesz mieć. Ma uczucia. Cairenn ci powtarzała... Al. Al, słuchasz mnie?
Już dawno nie słuchała.
– Pieprz się. – Odwróciła się i odeszła.
– Al! – zawołał za nią.
Trzasnęła drzwiami. Zatarła z przesadą oczy, by powstrzymać niechciane łzy. Sprawiło jej to ból. I dobrze. Przynajmniej pozbyła się łez. Szybkim tempem pokonała schody i zeszła na drugie piętro, gdzie mieściły się pokoje służby, pokoje gościnne, jej biuro i biblioteka. To piętro też łączyło dwa skrzydła. Pchnęła drzwi, a kiedy tylko weszła, zatrzasnęła je za sobą i oparła się o nie plecami, jakby rzeczywiście ktoś ją gonił. Wzięła głęboki wdech i delektowała się zapachem starego papieru. Spojrzała na regały pełne książek. Uśmiechnęła się delikatnie. Miała rozluźnioną buzie, jak i całe ciało. To miejsce potrafiło ją uspokoić. Biblioteka albo samotny, morderczy trening na powietrzu. Tak, zdecydowanie te dwie rzeczy były najlepsze. Odbiła się biodrami od drzwi i ruszyła w kierunku nierozpalonego kominka, przed którym stały dwa fotele, dwa małe stoliczki, kanapa i niska ława. Usiadła w tym fotelu, w którym zawsze siadała jej mama. Stał nieco dalej od kominka, bliżej półek z książkami. Przerzuciła nogi przez podłokietnik i rozłożyła się wygodnie. Przymknęła oczy i pozwoliła sobie odpłynąć.
Przypomniała sobie, jak dziewięć cykli temu, siedziała na dywanie przy ławie w bibliotece. Czytała książkę, czekając na powrót mamy. Pojechała na zwiad przygraniczny. Tego i poprzedniego dnia w posiadłości panowało poruszenie. Przybiegali gońcy z raportami, służący przynosili wiadomości z wieży corabiturów. Coś się działo na granicy. Jednak jej to nie interesowało, wyczekiwała mamy, która obiecała, że z nią potrenuje władanie mieczem. Kiedy usłyszała stukot końskich kopyt przed posiadłością, z uśmiechem puściła się biegiem przez korytarze, nie mogąc się doczekać, kiedy wtuli się w matczyne ramiona. Stanęła na półpiętrze na szczycie schodów, kiedy drzwi się otworzyły i przeszła przez nie kobieta. Miała na sobie lekką, bordowo-złotą zbroję. Odrobinę brudną i nieco zmęczoną twarz. Długie, kręcone włosy spadały jej na ramiona. U nasady niemalże czarne, jednak płynnie wchodziły w ciemny brąz u końców. W oczach ośmiocyklowej dziewczynki była najpiękniejszą kobietą na całej Wega. Władczyni, dostrzegając córkę, szybko ukryła zmęczenie i zastąpiła je ciepłym uśmiechem. Alicja zbiegła po schodach, potykając się o swoje nogi, mało się nie przewracając. Rzuciła się w jej ramiona. Nie były miękkie i ciepłe, przez zbroję. Pachniała dymem i czymś metalicznym. Nie tak przyjemnie, jak wtedy kiedy wieczorami siedziała w jej łóżku, opowiadając legendy. Jeden z loków połaskotał dziewczynkę w nos. Kichnęła. Kobieta się zaśmiała i pocałowała córkę w czubek głowy.
– Tęskniłam – szepnęła.
– Mamo, potrenujemy? Obiecałaś!
– Wiem iskierko. Jednak najpierw muszę zająć się naszym gościem.
– Gościem?
Kobieta wstała i wskazała na kulejącego chłopaka, który wraz z porucznikiem Finem przechodził przez próg. Wyglądał okropnie. Dłuższe, potargane, brudne włosy opadały na wychudzoną twarz, na której wyraźnie odznaczały się kości policzkowe. Był brudny i poobijany. Dziewczynka nie umiała odróżnić siniaków, brudu i zaschniętej krwi na jego śniadej skórze. Ubrania były w gorszym stanie niż, ściereczki, którymi służące sprzątały jej dom. Spojrzał na nią spłoszony.
Skrzywiła się. Poczuła złość. Mama jej coś obiecała i właśnie łamała obietnicę.
– Nie chcę, żebyś się nim zajmowała!
Zaraz po tych słowach jęknęła i złapała się za twarz. Władczyni dała jej pstryczka w nos.
– To było niemiłe. – Uśmiechnęła się ciepło.
Dziewczynka nabrała powietrza w policzki i skrzyżowała ręce na piersi. Władczyni rozbawiona pokręciła głową. Poprosiła młodzieńca, by z nią poszedł. Alicja z zazdrością patrzyła, jak ręka jej mamy spoczęła na plecach chłopaka i pomagała mu wejść po schodach.
Panienka otworzyła oczy i utkwiła wzrok na drewnie ułożonym w kominku w bibliotece.
– Zakichane poczucie obowiązku – prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
~ * ~
Brunetka uważnie przyglądała się sobie w lustrze. Stanęła bokiem, po czym tyłem, przyglądając się swoim nogom i pupie.
– Nie jest źle... – cmoknęła.
Wczorajszego wieczora do jej pokoju przyszła Elinor, mówiąc, że nie może patrzeć na jej ubranie. Kolejna osoba... Taya naprawdę nie rozumiała, czemu im to przeszkadzało? Przecież było praktyczne i wygodne, chodziła w nim naprawdę długo i dobrze się spisywało. Blondynka jednak była nieugięta. Kazała jej ściągnąć spodnie i tunikę, które później wrzuciła do paleniska. Przyniosła dość obcisłe, czarne spodnie z wysokim stanem i luźną, beżową koszulę z rękawami trzy czwarte. Mówiła, że nosiła je krótko, zaraz po przeprowadzce do Muscida, na początku ciąży. Szybko przestała się w nie mieścić i już nigdy później ich nie założyła. Śmiała się, że nie wróciła do swojej figury po porodzie. Taya stwierdziła, że musiała być koszmarnie chuda, bo teraz wyglądała świetnie. Zmieściła się w jej spodnie i czuła się w nich dobrze. Odkręciła się jeszcze raz i nie mogła oderwać od nich wzroku. Wojskowe spodnie były luźne, odrobinę za duże. Nie pamięta, kiedy miała na sobie coś, co tak przylegało do jej nóg... chyba nigdy? Koszulka była w porządku, było w niej swobodnie. Spojrzała na siebie w lustrze i wzruszyła ramionami. Może być. Jeśli dziś się sprawdzą i będzie jej w nich wygodnie, nie będzie musiała iść na targ. Czuła się trochę nie w porządku, chciała zapłacić za nie blondynce, ale ta kategorycznie odmówiła, mówiąc, że i tak te spodnie leżałyby na dnie szafy. Sięgnęła po swoje buty i wcisnęła w nie stopy. Włożyła koszulę do spodni, sięgnęła po kurtkę i zarzuciła ją na siebie. Zeszła po schodach, od razu skręcając do kuchni. Zobaczyła Elinor siedzącą na ławie i czytającą książkę. Przed nią leżało parę flakoników i ziół.
– Rob nie wrócił? – zapytała w progu.
– Nie. – Podniosła głowę znad książki. – To może potrwać parę dni.
– Co robi?
– Jakieś ściśle tajne projekty jego stowarzyszenia. Nie dopytywałam. – Machnęła ręką.
Brunetka sięgnęła po chleb i ukroiła sobie dość grubą kromkę. Sięgnęła po słoiczek z różowymi powidłami. Nie miała pojęcia, z czego są zrobione, ale je uwielbiała. Widziała w spiżarni jeszcze parę takich słoiczków. Bardzo ją to cieszyło.
– Wypuściłaś już kury?
– Yhm... z samego rana.
– Zajmę się resztą. – Ugryzła spory kęs kanapki.
– Dziękuję, mam dużo na głowie. – Przekartkowała książkę.
– Nie musisz dziękować.
Czuła się w obowiązku pomagać i wykonywać pracę gospodarcze. Było to oczywiste niczym najjaśniejsza z Gwiazd. Nie mogła mieszkać tu jak darmozjad. Lu również zaganiała do pomocy. Młody się nie opierał i z miłą chęcią pomagał, byleby uwolnić się od Enid.
Ruszyła w stronę podwórka z kanapką w zębach.
– Dobrze w nich wyglądasz. – Elinor oceniła swoje spodnie na dziewczynie.
Taya zatrzymała się, lekko zarumieniła i w odpowiedzi kiwnęła głową.
– Pójdziemy w końcu na zakupy, tylko jak się z tym uporam.
Dziewczyna spojrzała na nią zdziwiona. Skoro były wygodne, funkcjonalne i blondynka je zaakceptowała to po, co kupować nowe? Kobieta oderwała wzrok od fiolki, którą trzymała teraz w ręku i przyjrzała się dziewczynie.
– Co?
– Dlaczego mam kupować coś innego?
– Żeby... – zacięła się, bo nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedy żyła jeszcze w posiadłości Mizar, miała małą garderobę pełną sukni i służki, które pomagały jej się ubierać. To oczywiście nic w porównaniu ze swoją kuzynką, władczynią Mirrą. Co prawda, odkąd zaczęła jeździć na misje, nie miała takich udogodnień. A odkąd zamieszkała z Robem jej ubiór stał się bardziej praktyczny i odwykła od dworskich przyzwyczajeń. Zmierzyła wzrokiem swojego gościa. Dziewczyna żyła z dnia na dzień, zapewne nie raz na froncie... – Ile czasu nosiłaś swoje poprzednie ubrania?
– Nie wiem... Z pół sezonu?
– Pół... sezonu. – Poczuła lekkie mdłości. – Skarbie... Na pewno nie będziesz już żyła w takich warunkach. Kupię ci jeszcze, co najmniej jedną parę spodni, koszulę, parę bluzek, sukienkę...
– Elinor...
– Tak, tak mówiłaś, że nie chcesz kiecek... – zacytowała ją. – Może chociaż spódnicę?
Dziewczyna spojrzała na nią wymownie.
– Dobrze, bez kiecek – odpuściła.
– I mam pieniądze. Nie musisz mi niczego kupować. – Poczułaby się z tym bardzo nie komfortowo.
– Jeszcze buty. Te wyglądają, jakbyś ukradła je jakiemuś trupowi.
Brunetka spojrzała w bok, nie komentując tego.
– Nie ukradłaś... prawda?
– Kury – powiedziała krótko, jakby była to najważniejsza rzecz na Wega. Wyszła pospiesznie z kuchni.
Zostawiła Mizar w osłupieniu. Patrzyła chwilę przed siebie, starając się nie myśleć o tym, jak wyglądała codzienność Tai. Wróciła do poprzedniej czynności.
Za domem, na podwórku parę kur chodziło luzem. Taya szybko uwijała się, sprzątając w kurniku. Później przyniosła im świeże siano, pokarm i wodę. Przy okazji uzupełniła balię dla Scath. W szopie znalazła dość długi sznur, młotek, a z ułożonego równo drewna pod ścianą wybrała zagięty konar. Zdjęła kurtkę i powiesiła na drzwiczkach szopy, bo zrobiło jej się gorąco. Pomiędzy stodołą a domem rosła dość wysoka trawa, wbiła tam znaleziony kołek i dobiła go młotkiem. Zawiązała sznur i pociągnęła go parę razy z całych sił. Trzymał się. Wyprowadziła klacz ze stodoły i przywiązała sznur do uzdy. Nie miała bladego pojęcia co i czy dobrze robi, ale coś musiała zjeść... Co jedzą konie? Na myśl przyszedł jej chłopak z wczoraj. Szybko ją odgoniła. Chwyciła za dużą konewkę i postawiła ją koło studni. Wyciągała wodę i przelewała ją z wiadra do konewki i podlewała ogród ziołowy Elinor, który rósł koło domu. Zastanawiała się, gdzie są dzieciaki, mogłyby jej pomóc. Starła pot z czoła wierzchem dłoni i spojrzała w niebo. Sezon chłodny chyba rzeczywiście się skończył i robiło się coraz cieplej. Jeszcze parokrotnie wyciągała wodę ze studni i podlewała warzywa za stodołą. Zastanawiała się, czy zrobiła wszystko, o czym mówił jej Rob. Przypomniało jej się, jak wspominał o tym, że Elinor narzeka na popsute krzesło, była ciekawa czy udałoby jej się to naprawić, kiedy usłyszała rżenie Scath. Odwróciła się w jej kierunku i zamarła. Przyszedł.
Chłopak z wczoraj stał obok klaczy i głaskał ją po boku. Wydawała się zadowolona. Szatyn patrzył w jej kierunku i się uśmiechał. Pomachał jej, tylko po to, żeby się odwrócić i ruszyć w kierunku frontu domu. Straciła go z oczu.
Co on tu robi? Myślała dziewczyna. W sumie mówił, że przyjdzie, ale nie wiedziała, czy mówi na poważnie. Nie podszedł do niej, więc może nic od niej nie chce, może przyjechał do Elinor. Zanurzyła ręce w wiadrze z wodą, zmyła z nich ziemię. Obmyła też twarz z potu. Podniosła koszulę i wytarła krople ze skóry jej krańcem. Ponownie usłyszała rżenie, lecz teraz innego konia. Na podwórko wjechał koń ciągnący niewielki wóz, prowadzony przez chłopaka. Dziewczyna puściła koszulkę i zmarszczyła brwi. Miała przeczucie, że jednak nie da jej spokoju.
– Witaj – powiedział z tą samą beztroską, która towarzyszyła mu wczoraj. Oczywiście lekko się ukłonił.
Patrzyła na niego wyczekująco. Chłopak poczekał, aż się z nim przywita, ale to nie nastąpiło.
– Przywiozłem parę rzeczy dla niej. Powinno wystarczyć na jakiś czas. – Skazał na wóz. Leżały na nim worki z karmą, dwie skrzynki z owocami i warzywami oraz zamknięta skrzynia z innymi potrzebnymi rzeczami.
Kiedy skończył mówić, dało usłyszeć się gdakanie kur i czyjeś głosy, gdzieś w oddali. Chłopak westchnął, nie miał zamiaru się poddawać.
– Wiesz jak żywić konia?
Taya spojrzała na Scath. Nie miała pojęcia. Przyda się jej ta wiedza, skoro została zmuszona do opieki nad nią. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Wszystko ci wytłumaczę i pokażę.
– To mało odpowiedzialne, że ją tu zostawiłeś – powiedziała oschle.
– O proszę, jednak mówisz – spróbował zażartować. Nie uzyskał żadnej reakcji, więc kontynuował. – No cóż... rozkazy z góry. Poza tym miałem przeczucie, że mogę ci zaufać i że jej nie skrzywdzisz. – Uśmiechnął się do niej.
Czemu miałby jej ufać? Nie znał jej. To było głupie. Poza tym, po co miałaby krzywdzić konia? Nie rozumiała jego toku myślenia.
Nie uraził go brak reakcji, wszedł do stodoły, jak się domyślił. tam nocowała klacz. Omiótł wnętrze wzrokiem. Stwierdził, że klaczy będzie tu dobrze. Choć przydałoby się postawić ściankę działową. Dostrzegł siodło. Po chwili wyszedł.
– Dobrze, że zdjęłaś jej siodło. – Rozejrzał się po podwórzu. – Gdzie wnieść jedzenie? Lepiej, żeby tu nie stało, skubana sama będzie się częstować.
Brunetka z uwagą go obserwowała. Poruszał się swobodnie i dużo mówił. Nie był spięty ani nie wyglądał na kogoś, kto chciałby ją zaatakować. Przypomniało jej się, jak Elinor się uspokoiła, kiedy o nim wspomniała. To chyba dobry znak.
– W szopie jest miejsce, jest tam też jedzenie dla kur. – Wskazała głową w tamtym kierunku.
– Świetnie. – Ucieszył się i ruszył do wozu. Dźwignął jedną ze skrzynek i zaniósł ją do szopy.
Dziewczyna zrobiła to samo. Przenosili w milczeniu i układali to w taki sposób, żeby zając jak najmniej miejsca. Taya zastanawiała się, czy Rob nie będzie miał z tym problemu, kiedy wróci, uzgodni to z nim. Kiedy skończyli, chłopak chwycił dzierżę z szopy i postawił ją na trawie w takim miejscu, żeby klacz mogła do niej dojść. Tłumaczył powoli, jak karmić konie, co powinny jeść i ile dziennie. Słuchała go uważnie. Wspomniał też o pielęgnacji i opisał wszystkie przedmioty, które przywiózł. Nie zadawała pytań, bo chłopak tłumaczył wszystko, w taki sposób, że nie musiała. Zapewnił ją też, że będzie pomagał i doglądał klaczy. Przestał mówić i chwilę przyglądał się dziewczynie. Nałożył klaczy jedzenie. Po czym usiadł, opierając się o ścianę stodoły i przyglądał się jak je. Taya nie wiedziała, co ma zrobić. Zawahała się, po czym również usiadła, w dość sporej odległości od niego. Zerwał źdźbło trawy i chwilę się nim bawił.
– Dałaś jej imię? – spytał, nie patrząc na nią. Stwierdził, że potraktuje ją jak dzikie zwierzę. Bez kontaktu wzrokowego, małymi kroczkami, bez nacisku.
– Scath – odpowiedziała po dłuższej chwili. Czuła się spokojnie, obserwując jedzącą klacz.
– Od Scathach? Pięknie – mruknął. – Wojowniczka walcząca w cieniu.
Faktycznie, pomyślała, nie znała znaczenia tego imienia. Przyznała mu rację – pięknie. Choć nie chciałaby, żeby Scath walczyła. Z tego, co pamiętała ze słów Alicji, już odsłużyła swoje na froncie. Teraz może odpocząć tak jak ona.
– Skąd ten pomysł?
Dziewczyna również zerwała kawałek źdźbła i zawinęła go wokół palca.
– Na cześć mamy Lu.
– Kim jest Lu?
Odwinęła źdźbło i zawinęła go na kolejnym palcu. Zadawał dużo pytań. Czemu to robił? Szpiegował dla rudej? Przecież ona wiedziała, kim jest chłopiec. Skoro on zadaje pytania, czy ona też powinna?
– Przybył ze mną z Phekda – odpowiedziała w końcu.
Zawiał mocniejszy wiatr, podrywając włosy dziewczyny. Trawa zafalowała niczym powierzchnia morza. W oddali dało się usłyszeć krzyki dzieci i ciche pogdakiwanie kur, grzebiących pazurkami w piachu. Chłopak zerwał nowe źdźbło trawy, ułożył je sobie między dłońmi, przyłożył do ust i dmuchnął, wydając specyficzny dźwięk. Taya drgnęła wystraszona. Ahen zaśmiał się, zakrywając usta. Poczuła jak zalewa ją rumieniec. Zmarszczyła brwi, odwracając głowę, starając się ukryć zażenowanie, własną reakcją. Ahen się uspokoił i przyjrzał jej się uważnie. Chwilę się zamyślił.
– Znam już imię klaczy, twojego towarzysza, może w końcu zdradzisz mi swoje?
Odwróciła gwałtownie głowę w jego kierunku. Twarz jej stężała.
– Dlaczego ruda dała mi konia? – pytanie brzmiało jak atak.
– Wiem, że nie masz podstaw, żeby mi wierzyć – uniósł dłonie w obronnym geście – ale nie mam pojęcia. Panienka jest czasem bardzo impulsywna.
– Czemu, nie pojechaliśmy z innymi do Centrum, tylko zostaliśmy z Robem i Elinor?
– Nie wiem.
– Czego ona od nas chce? – A w szczególności, czego chce od niej.
– Naprawdę, nie wiem. – Pokiwał bezradnie głową.
Patrzyła na niego podejrzliwie. Wyglądał, jakby naprawdę nie wiedział albo był dobrym kłamcą. Wstała i ruszyła w stronę domu.
– Ej! – krzyknął za nią, zerwał się, podbiegł do niej i chwycił ją za przedramię. Dziewczyna błyskawicznie się odwróciła, wysunęła rękę, jednocześnie uderzając go w dłoń. Chłopak odskoczył i złapał się za bolące miejsce. Zdziwił się, widząc postawę brunetki, była gotowa go zaatakować. A może bardziej się bronić? Ponownie podniósł ręce na wysokości swojej klatki piersiowej, żeby je dobrze widziała. Starał się mówić spokojnie i łagodnym głosem. – Słuchaj... Panienka czasem tak ma. Upatrzy sobie kogoś i...
– Jednak coś wiesz? – Uniosła jedną brew. – Mam głęboko w rzyci czego chce ten rozpieszczony bachor. Niech się odpieprzy.
Chłopak lekko się skrzywił. Nie był przyzwyczajony do takiego słownictwa w posiadłości. Jednak po chwili lekko się uśmiechnął, to ciekawa odmiana.
– Dobrze, dobrze... Panienka – przerwał i zacisnął wargi. Opuścił ręce i głęboko westchnął. – Masz rację, Alicja jest rozpieszczonym bachorem.
Taya spojrzała na niego z przymrużonymi oczami i lekko przechyloną głową. Uznał to za dobry znak. Czy zmiana taktyki i oczernianie przyjaciółki to sposób, żeby do niej dotrzeć? Gwiazdy mu świadkiem, że naprawdę miał na to ochotę. Ostatnio zaszła mu za skórę. Jednak nie wypadało mu tego robić.
– Nie powinienem jej tak nazywać publicznie. – Zaśmiał się i przetarł sobie czoło.
– A prywatnie? – podchwyciła.
Spojrzał na nią. Była bystra. Uśmiechnął się. Naprawdę go zaintrygowała. Bardziej niż wypełnienie rozkazu panienki, teraz bardziej zaabsorbowało go zwyczajne poznanie tej dziewczyny. Naprawdę poczuł z nią więź przez łączący ich wspólny ból utraty.
– Dobra, otwarte karty, co? – Uśmiechnął się do niej, jak dzieciak, który próbował coś spsocić. – Znam ją dość dobrze, nasza relacja jest bliska. I z tego, co zdążyłem zauważyć, już zdążyła doprowadzić cię do białej gorączki, zapewniam, że nie tylko ciebie.
– Jesteś jej chłopakiem?
Ahen zaśmiał się w głos, otarł łzę z kącika oka.
– Brońcie Gwiazdy. Oszalałbym. Wielokrotnie miałem ochotę ją rozszarpać. Co nie zmienia faktu, że jest córką władcy – podkreślił to wyraźnie. – Należy się jej szacunek. Przy innych ją tytułuję i ty też powinnaś.
– Więc kim jesteś? – Zmrużyła oczy.
– Hola, odpowiedziałem już na dużo pytań. Teraz twoja kolej.
Dziewczyna rozluźniła ciało. Skrzywiła się, ułożyła usta w niewielki dzióbek, po czym je przygryzła. Westchnęła. Nie mogła ukryć, że podobało jej się to, co powiedział. Nie był obsesyjnym wyznawcą rudej. Plusował. Elinor mu ufała. Scath była przy nim zrelaksowana. Może warto dać mu szansę?
– Taya – przedstawiła się w końcu, dalej uważnie go obserwując.
– Świetnie, mamy postęp. – Wyszczerzył się.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwały mu dzieci, które weszły na podwórko. Oboje na nie spojrzeli. Enid wpatrywała się w nich zaczerwionymi oczami, ale buzie miała radosną. Miała mokre włosy, przyklejone do obu jej policzków i czoła, z lekkiej sukienki na ramiączka obficie kapała woda. Palcami u gołych stóp grzebała w błocie, które momentalnie pod nią powstało i powoli zamieniało się w kałużę. Na kolanie miała staranny opatrunek z kawałka materiału. Lu miał mokre buty, spodnie i dół obdartej koszulki, wyglądał na zdenerwowanego. Skupił całą swoją uwagę na obcym.
– Cześć Enid – przywitał się młody mężczyzna i spojrzał na jej towarzysza. Był tej samej narodowości, co Taya. Spodziewał się kogoś starszego, a stało przed nim dziecko. – Zgaduję, że jesteś Lu?
– Ktoś ty? – Zmrużył oczy, zauważył, że jest uzbrojony i szybko zerknął na brunetkę. – Wszystko w porządku?
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i potwierdziła ruchem głowy. Zauważyła, że chłopiec stał się bardziej ostrożny i podejrzliwy, od kiedy się poznali. Brał z niej przykład?
Ahen na nią zerknął. Miała ładny uśmiech.
– Cześć, Ahen! – Dziewczynka wyraźnie się ucieszyła.
– O nie... czegoś ci brakuje – mówił, patrząc na jej buzię.
– Juź dwa! – Znowu pakowała palce do ust, rozszerzając je, tak bardzo, że można było jej zajrzeć do gardła. – Tseci teś sie lusia!
Taya nie miała bladego pojęcia, dlaczego dziewczynka jest aż tak dumna z wypadających zębów.
– Czemu jesteście mokrzy? – zaniepokoiła się.
– Ta mała kretynka poślizgnęła się na kamieniu w strumieniu. Wyciągnąłem ją. – Zrobił przy tym tak zbolałą minę, jakby była największym utrapieniem.
– A to? – Brunetka wskazała na kolano dziewczynki.
– Jak wpadłam to się skaleczyłam. Chyba o kamień albo muszelkę. No i leciała mi krew. Trochę płakałam. Ale Lu mi pomógł. Zrobił mi opatrunek. Jest prawie tak dobry, jak mamy – mówiła na jednym wydechu.
Taya zauważyła, że Lu odwrócił głowę i lekko się zarumienił.
– Naprawdę niezły – przyznał Ahen.
– Pokażę mamie! – Zdecydowała Enid, łapiąc chłopca za rękę i pociągnęła za sobą.
Lu spojrzał na dziewczynę, upewniając się, że nie potrzebuje pomocy. Ta dała mu znak, że wszystko jest w porządku i może iść. Chłopiec pozwolił prowadzić się w kierunku domu.
– A więc to jest Lu – zagaił po dłuższej ciszy.
Spojrzała na niego, nic nie mówiąc. Enid również go lubiła. Wszystko wskazywało na to, że jest w porządku. Miał tylko jeden ogromny minus – był od rudej. Chłopak wiedział, że dziewczyna go ocenia. Był bardzo ciekawy, co teraz chodzi jej po głowie. Ruszył do szopy i wyszedł z niej po chwili ze szczotką i zgrzebłem.
– Choć pokażę ci, jak najefektywniej czesać Scatch. – Nie czekał i ruszył do klaczy.
Dziewczyna była w lekkim szoku, ale poszła za nim. Obserwowała jego pewne ruchy i sierść, która zaczęła się unosić w powietrzu. Było widać, że chłopak wie jak to robić. Przerwał i wystawił dłoń ze szczotką w kierunku dziewczyny. Po chwili namysłu wzięła szczotkę, spojrzała znacząco na chłopaka, ten się cofnął i dopiero wtedy podeszła do klaczy. Próbowała naśladować ruchy chłopaka, ale wychodziło jej to dużo wolniej i koślawo. Chłopak powoli się zbliżył i wyciągnął dłoń w kierunku szczotki trzymanej przez dziewczynę. Zatrzymał się tuż nad nią.
– Mogę? – Zapytał ostrożnie.
Nie do końca wiedząc, o co pyta, dziewczyna kiwnęła głową. Położył swoją dłoń na jej. Dziewczynę przeszedł dreszcz, ale nie wyrwała ręki. Ahen poprowadził nią pewniej i mocniej przyciskając do skóry klaczy. Wykonali tak parę ruchów, puścił jej dłoń i ponownie odsunął się na bezpieczną odległość.
– Znasz się na koniach – zauważyła.
– Skromnie powiem – zrobił teatralną pauzę – że znam się na nich całkiem nieźle.
– Jesteś stajennym? – Spojrzała na niego przez ramię.
– Nie. – Zaśmiał się lekko. – Ale można rzec, że się nimi zajmuję. Trenuję młode konie do jazdy. Uczę ludzi jazdy konnej. Również je leczę, kiedy zachodzi taka potrzeba.
– Jak weterynarz?
– Nie bardzo... Specjalizuje się w koniach. Choć zdarzyło mi się zająć innym zwierzęciem, kiedy zmusiły mnie do tego okoliczności.
– Dlatego jesteś blisko rudej?
– Nie do końca. – Cieszył się, że dziewczyna już nie traktuje go jak wroga i pozwala mu przy niej stać. Jednak nie chciał od razu zaspokoić jej ciekawości, sam miał wiele pytań. – Może pójdziemy na taki układ? Pozwolisz mi się uczyć. Za każdy dzień lekcji, będziesz mogła mi zadać parę pytań.
– Uczyć czego? – Przestała czesać klacz i odwróciła się w jego kierunku.
– Jazdy konnej. Przecież powiedziałem wczoraj, że resztę olewamy.
– Olewasz rozkaz panienki? – Powiedziała to z wyraźną kpiną.
– Pieprzyć rozkaz – wyszczerzył się.
Uśmiechnęła się do niego krzywo.
– Dlaczego zależy ci, żeby mnie uczyć?
– Mam nadzieję, że czegoś się o tobie dowiem.
– Dlaczego?
Chłopak chwilę ze sobą walczył. Tak naprawdę sam nie do końca wiedział dlaczego. Naprawdę rozkaz Alicji przestał mieć dla niego znaczenie. Chyba po raz pierwszy.
– Szczerze? – zadał pytanie retoryczne, robiąc przy tym minę niewiniątka. – Nie wiem. Faktycznie przyjechałem tu z rozkazu. Swoją drogą absurdalnego, jak wiele innych rzeczy, które robi Alicja. Jednak wczoraj, nie wiem jak ty... – Spojrzał na nią niepewnie, nie wiedząc, czy nie odsłania się za bardzo. Postanowił zaryzykować. – Poczułem, że coś nas łączy.
Ona raczej poczuła, że coś jej się przewróciło we wnętrzu. Spięły jej się ramiona. Miała ochotę uciec.
– Oboje straciliśmy wszystko i Gwiazdy zesłały nas tutaj. Zostaliśmy zmuszeni zamieszkać w obcym kraju. Z tą różnicą, że ja jestem tu od pewnego czasu, a ty... Nie twierdzę, że potrzebujesz pomocy, bo na pewno radzisz sobie świetnie, ale może chociaż przyjmiesz wsparcie, kogoś, kto czuje się podobnie.
Dużo ją kosztowało, żeby uspokoić swoje ciało i chęć ucieczki. Wizja zbliżania się do kogokolwiek, dalej wywoływała u niej odruchy obronne. Przed oczami pojawił jej się Chad i Firth, których polubiła w swoim ostatnim oddziale. I zaraz po tym gasnące światło w oczach Chada i to jak upada na bruk. Stłumiła torsję, które chciały wstrząsnąć jej ciałem. Poczuła paniczny strach na samą myśl, śmierci Lu. Nawet śmierć jej gospodarzy, by nią wstrząsnęła, choć cały czas starała się wzbraniać od sympatii do nich. Niestety chłopak miał rację, również poczuła, że coś ich łączy. Skupiła się na jego błękitno-szarych oczach. Wyobraziła sobie, jak gaśnie w nich światło.
Nie. Uciekła od wojny. Tu są bezpieczni. Nie może pozwolić paraliżować się strachowi, za każdym razem, kiedy kogoś poznaje. I stronić przed jakimikolwiek relacjami z obawy, że będzie patrzeć na śmierć. Musi zacząć funkcjonować normalnie. Czy możliwe, że bardziej niż fakt, że chłopak jest od rudej, powodem dlaczego nie chciała, żeby się zbliżał, było to, że poczuła wczoraj nić porozumienia?
Zrobiła oczyszczający wydech.
– Jak długo tu mieszkasz?
– Od dziewięciu cykli.
– Od samego początku...
Chłopak kiwnął głową.
Chciała wiedzieć więcej. Chciała znać jego historię. Chciała wiedzieć, co łączy go z rudą. Może dowie się też czegoś przydatnego o niej. Spojrzała w kierunku Scath. Przypomniała sobie jak imponująco chłopak wygląda na koniu. Czy ona też może tak jeździć?
– Dobrze – zaskoczona usłyszała swój głos.
– Pozwolisz mi się uczyć?! – Nie pohamował uśmiechu, który wkradł mu się na usta.
Chciała zaprzeczyć. Westchnęła głęboko. Potaknęła kiwnięciem głowy.
Chłopak wyraźnie był zadowolony, nawet nie próbował tego ukryć. W pewnym sensie podobało jej się to. Myślała, że może gra, ale okazał się typem człowieka, który jest jak otwarta księga. Wszystkie emocje pokazywał jak na dłoni.
– Świetnie! – Spojrzał w niebo. – Zaczniemy jutro? Mam trening i parę innych spraw.
Dziewczyna odrobinę onieśmielona jego entuzjazmem przytaknęła. Ahen ruszył w kierunku konia z podczepionym małym wozem. Z lekkością usadowił się w siodle, ruszył i zawrócił, by móc wyjechać z podwórka. Spojrzał jeszcze na dziewczynę.
– Ah! I świetnie wyglądasz w tych spodniach! – Puścił jej oczko. Machnął na pożegnanie i odjechał.
Za szczypały ją policzki, ale próbowała to zignorować. Usłyszała głośne rżenie Scath.
– Zamknij się... – mruknęła do niej.
~ * ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top