19. Rozdział 2.5
~ * ~
Do sali treningowej weszli uczniowie. Nie umknęła im obecność nieznanej osoby, która na pierwszy rzut oka wyglądała na obcokrajowca. Ludność na zachodniej stronie Wega różniła się od niej wyglądem. Cera dziewczyny miała dużo chłodniejszy odcień. Ich włosy w większej mierze mieściły się w jasnej palecie barw. Mieszkańcy Alcor najczęściej byli blondynami, ci mieszkający w Mizar głównie posiadali bladoblond włosy, a ci z Muscida rudy i rudawy blond. Ciemne, co prawda zdarzały się od czasu do czasu, przykładem może być sama wybranka władcy Muscida, jednak były rzadkością. Zwłaszcza czarne jak bezgwiezdna noc. Stojąca po środku sali treningowej postać wyróżniała się od razu. Spoglądając na nią niepewnie i nieufnie, zatrzymali się w progu. Alicja widząc to, lekko się uśmiechnęła, uspokoiła ich i gestem ręki zaprosiła do zajęcia miejsc na trybunach. Uspokojeni ruszyli w ich stronę, siadali, zerkając co chwila na przybysza i szepcząc między sobą. Muscida zrobiła krok w ich kierunku, uniosła dalej ściskany w dłoni miecz dziadka Tay i wskazała na nią.
– Jak zauważyliście, mamy dziś gościa – powiedziała z uśmiechem do dzieciaków.
– Al! Co ty kombinujesz? – syknął jej do ucha Oskar, stojąc niebezpiecznie blisko.
– Daj mi mówić – zbyła go, jednocześnie zerkając na brunetkę.
– Chyba zgłupiałaś! On jest obcy, nie możesz go tak tu wpuszczać i...
– I co? – Spojrzała na niego znacząco. – Co ci nie pasuje?
Tay obserwowała ich, z uwagą nastawiając uszu, by dobrze usłyszeć, co o niej mówią. Czuła się nieswojo w tym miejscu, w sumie to czuła się zagrożona. Zerknęła na miecz dziadka, który spoczywał w dłoniach rudej, czułaby się pewniej, gdyby mogła mieć go w swoich.
Za to Anastazja w spokoju obserwowała zielonooką. Użyła na niej Tknięcia, wiedziała już, że nie jest chłopcem. Zaintrygowała ją jej postać i była ciekawa, co aż tak zwróciło uwagę rudej. Wiedziała doskonale, że planów to ona nie miała zbyt wielkich, Alicja jest impulsywnym i zbyt chaotycznym stworzeniem, żeby planować. Płynie na chwili, a głupie pomysły wpadają jej co chwilę, a przemyśla je dopiero, kiedy już jest w trakcie ich realizowania. Miała wrażenie, że nawet same Gwiazdy zawsze przymykają oczy na jej wybryki albo łatwo jej przebaczają. Jeszcze tylko Oskar niczego się nie domyślał.
– An, nie masz zajęć? – zapytała Alicja. Nie umknęło jej to, jak obserwowała czarnowłosą, była świadoma tego, że jej przyjaciółka już zna prawdę.
– Już skończyłam.
– Czyli zaszczycisz nas swoją obecnością?
– Z przyjemnością. – Uśmiechnęła się nikle.
– Dziś będzie pokaz! – uniosła nieco głos.
Po sali poniósł się szmer zadowolenia. Dało się wyczuć ekscytację wśród dzieciaków, kiedy wymieniali się krótkimi uwagami. Jednak nie było dane rudej napawać się tym widokiem. Poczuła mocny chwyt na ramieniu i szarpnięcie. Oskar pociągnął ją w stronę fotela, rzucając do An, żeby zajęła się na chwilę dzieciakami. Uścisk nie bolał, ale na pewno nie należał do przyjemnych, więc kiedy już dociągnął ją na miejsce, wyrwała mu się i spojrzała na niego gniewnie.
– Dzieciaku, czy ty czasami myślisz? – warknął, dawno nie pokazywał jej się w takim stanie. – Czy w tej twojej pięknej, władczej główce jest coś takiego jak mózg?!
Skrzywiła się, nie lubiła, kiedy ktoś nazywał ją dzieckiem, zdławiła jednak w sobie ochotę znaglenia go. Uznała to za pytanie retoryczne i spojrzała w kierunku dziewczyn. Anastazja coś mówiła do podopiecznych, a zielonooka z zainteresowaniem jej słuchała. Rudowłosa skupiła się na jednym szczególe. Ślicznie wygląda, gdy nieświadomie uchyla usta...
– Słuchasz mnie w ogóle?! – żachnął się Alcor. – Alicja, ja wiem, że Centrum jest dla ciebie bardzo ważne. – Potarł oczy kciukiem i palcem wskazującym prawej ręki. – Cały czas uchodźcy są tam pilnowani i pod okiem strażników, a ty go...
– Chwila. – Spojrzała na niego urażona. – Poglądy ojca ci się udzielają?! – syknęła.
– Wymsknęło mi się. Nie o to mi chodzi... – Spojrzał na nią zrezygnowany.
– A o co? Pewnie zaraz powiesz, żebym zamknęła Centrum, a tych wszystkich uchodźców to najlepiej pozabijać?! – Poniosło ją trochę i za bardzo podniosła głos, parę ciekawskich oczu spojrzało w ich kierunku.
– Nie – powiedział ze spokojem i machnął dłonią na podopiecznych, żeby odwrócili wzrok i słuchali białowłosej, a nie ich. – Dobrze wiesz, że w sprawie Centrum masz moje pełne wsparcie. Nie zapominaj, że wraz z An pomagamy ci przy nim, jak tylko możemy. Jednak posłuchaj mnie uważnie. Nie możesz kogoś obcego wprowadzać do Akademii i zostawiać samemu sobie. Do gabinetu swojego ojca też go wpuścisz, zostawisz w naszych bibliotekach, w biurach naszych skrybów?
Nie odpowiedziała, krzyżując ręce na piersi.
– Do tego jeszcze z bronią! – kontynuował oburzony. – Nie możesz. Tu są dzieci. Jest dla nich zagrożeniem. – Zauważył, że chciała mu przerwać, lecz jej nie pozwolił. – Nie możesz ot tak zaprosić go na nasze lekcje i pokazać mu wszystko. Alicjo, jest zagrożeniem – powtórzył. – A co, jeśli jest szpiegiem?
– Ech... – westchnęła. – Teraz ty posłuchaj. Biorę za nią całkowitą odpowiedzialność.
Nie czekała na odpowiedź, tylko odwróciła się na pięcie i dołączyła do pozostałych. A w głowie Oskara coś zaczęło świtać.
– Czas na pokaz. – Weszła w słowo An, która spojrzała na nią z lekkim wyrzutem, ale była już do tego przyzwyczajona. – To jak? – Uśmiechnęła się do czarnowłosej.
– Nie sięgam miecza, gdy to zbędne.
– A przed paroma chwilami, co to było? – Zaśmiała się. – Zabicie mnie na środku Akademii nie było zbędne? – Jej słowa spowodowały szepty niosące się po sali.
– Nie zamierzałam cię zabić.
– A co zamierzałaś?
Zmięła w ustach przekleństwo. Objęła wzrokiem salę i trybuny pełne młodych ludzi. Spojrzała na stojących z boku An i Oscara. Chwilę się zastanawiała, w końcu kiwnęła głową. Ruda rzuciła do niej jej miecz, ta złapała go w locie. Po czym skierowała się w stronę stojaków z bronią, a Tay w stronę okien. Były przez chwilę, jak dwa dzikie zwierzęta mierzące się spojrzeniami. Odwróciła się do stojaka i wzięła dwuręczny, ciężki miecz.
– Nie za malutka do niego jesteś? – zadrwiła czarnowłosa.
– Lubię czuć, że trzymam w rękach broń, a nie nóż kuchenny.
Odpowiedziało jej tylko rozbawienie.
– Jestem ciebie bardzo ciekawa – Uśmiechnęła się z przekąsem Alicja.
– Na czym polega ten cały pokaz? – Zmieniła temat.
Na ustach Alicji dało się dostrzec tylko krótki uśmiech i ruszyła. Jednym susem podskoczyła do niej, jednocześnie podnosząc ostrze i zamachnęła się wprost na dziewczynę. Tay błyskawicznie i lekko podniosła miecz, lecz sparowanie ciosu nie było już takie łatwe. Skrzywiła się i ugięły jej się kolana. Cóż, nie miała doczynienia z dwuręcznym mieczem podczas wojny. Zwykłe ostrze może i jest szybsze, ale nie zawsze da radę. Szybkość kontra siła. Ruda momentalnie zlustrowała jej miecz, po raz pierwszy widziała jego ostrze z bliska. Różnił się od broni Muscida, a znała się na rzeczy. Specjalizacją jej rodziny jest wyrób oręża i zbroi. Ostrze, choć zniszczone przez czas i braku odpowiedniego czyszczenia było bardzo dobre. Chyba po raz pierwszy widziała ostrze z Phekda, wykonane z aż taką doskonałością.
– Nie dać się zabić. – Uniosła kącik ust.
Czarnowłosa odskoczyła i z niepewnością spojrzała na dzieciaki. Jakby się wahała, lecz już chwilę później była przy dziewczynie. Mocne uderzenie spowodowało że, ręka odrobinę zabolała rudą. Szybko skontrowała, Tay lekko stuknęła jej ostrze od boku. Stuknęła! Tak delikatne uderzenie sprawiło, że tor dwuręcznego miecza zmienił się i po sali rozległ się łomot stali uderzającej o marmur, zostawiając ślad. Odwróciła się momentalnie i zaatakowała z rozmachem. Choć Tay zasłoniła się swoim mieczem, odrzuciło ją w bok, zachwiała się upadając na jedno kolano, rzemyk z jej włosów się zsunął, a włosy rozsypały na twarz. Wykorzystała to i odepchnęła się od podłogi, idąc nisko, celując w nogi rudej. Uskoczyła, uderzając ją łokciem w plecy, lecz ona jakby w ogóle tego nie poczuła albo udawała, odwróciła się i wycelowała głowicą w lewą stronę, poniżej żeber Alicji. Ta zgięła się z bólu, ale nie zmarnowała tego, przenosząc ciężar na lewą stronę i wycelowała prosto w jej głowę. Uchyliła się, ale niewystarczająco, czerwonooka zadrasnęła ją w policzek. Uśmiechnęła się pod nosem, jednak uśmiech szybko znikł z jej twarzy, gdy zobaczyła ostrze lecące prosto w jej pierś, w ostatniej chwili zasłoniła się mieczem.
– Dość! – rozległ się twardy głos Mizar mieszając się ze szczękiem ostrzy.
Zatrzymały się. Alicja chroniąc się mieczem, a Tay napierając swoim, odrobinę nachylona nad nią, włosy spadły jej na spocone czoło. Obie ciężko dyszały i z zawzięciem wpatrywały się w swoje oczy.
– Dziewczyny, wystarczy – teraz upomniał je Oskar.
Odsunęły się od siebie. Tay przeczesała dłonią włosy do tyłu. Muscida zaczęła się głośno śmiać. Dawno nie czuła czegoś takiego! Pozytywne emocje i adrenalina buzowały w niej, chcąc znaleźć ujście. Nareszcie walka, która nie była kontrolowana i na pokaz! Choć to nie były wszystkie możliwości czarnowłosej, widziała jak parę razy się zawahała, parę powstrzymała. Ona również nie walczyła na sto procent swoich możliwości. Nie można zapomnieć, że jest córką władcy, obdarzaną przez Gwiazdy mocą, a Tay zwykłym człowiekiem, co od razu powinno stawiać ją na przegranej pozycji, ale nie wyglądała, jakby na niej była ani przez chwilę. Była piekielnie dobra. Alicja nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć, jak walczy na poważnie!
– Jakieś pytania?! – Z uśmiechem skierowała pytanie do uczniów. Wszyscy byli oniemiali, w ciszy zerkali to na nią, to na ich gościa. – Na dziś koniec. Idźcie do domów i wszystko przeanalizujcie. Następnym razem oczekuję masy pytań!
– Jesteś pewna? – Alcor nie podzielał jej szaleńczego optymizmu. Martwił się, co się teraz dzieje w głowach uczniów, ale również o to, co powiedzą w domach.
– Spójrz na nich. – Zaśmiała się. – Nie są w stanie mówić, to co dopiero trzymać miecze.
Podopieczni powoli wstawali i wychodzili z sali, uważnie im się przyglądając z mieszanymi uczuciami, wymalowanymi na twarzach. Niektórzy mieli wypieki na twarzach, inni przerażenie. Dwie dziewczyny przystanęły na chwilę, zatrzymując dłużej wzrok na Tay, po czym wybiegły cicho chichocząc. Gdy ostatni uczeń wyszedł, dopiero wtedy Alicja pozwoliła sobie na chwycenie się pod żebra i lekki grymas bólu, lecz mimo to uśmiechnęła się do dziewczyny.
– Aleś szybka!
– A tyś za wolna – powiedziała beznamiętnie. – Zginęłabyś drugiego dnia na wojnie.
Ruda jedynie zaśmiała się krótko na wypowiedź dziewczyny. Faktycznie, różniły się niemało. Ona od dziecka uczona była przez mistrzów. Tay też od dziecka, lecz uczył ją były elitarny żołnierz i wrogowie kopiący jej tyłek.
Anastazja z dezaprobatą kiwała głową, podeszła do ich gościny i zaprowadziła ją na trybuny, kazała usiąść. Alicja chcąc być bliżej, poszła za nimi, spoglądając na kroplę krwi, cieknącą po policzku przeciwniczki. Była z siebie szaleńczo dumna.
– Więc... jesteś dziewczyną? – Oscar obserwował ją uważnie.
Czarnowłosa spuściła wzrok.
– Mało spostrzegawczy jesteś. – Alicja parsknęła.
– Wybacz?! Zdezorientowało mnie męskie ubranie i zamieszanie jakie obie spowodowałyście. – Próbował się bronić. – Ty oczywiście wiedziałaś? – Zwrócił się do Anastazji. Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.
– Jak masz na imię? – Ponowiła pytanie białowłosa, grzebiąc w skórzanej kaletce przy jej pasie.
– Taya. – Poczuła się dziwnie mówiąc je głośno. Skracała swoje imię przez wiele lat, by brzmiało bardziej męsko. Ostatnio zwrócił się od niej nim dziadek przed śmiercią.
– Co oznacza? – An wyjęła drewniane pudełeczko i kawałek materiału. Umazała go w mazi. – Może szczypać – uprzedziła. Dotknęła tym po ranie Tayi, na co ta cicho syknęła.
– Jak to? – spytała z grymasem na buzi.
– Imiona mają znaczenia – zdziwiła się. – Twoje nie ma?
– Mama je wymyśliła. Powiedziała, że jest wiele powodów czemu tak zrobiła, ale nikomu ich nie wyjawiła.
– Pierwszy raz słyszę imię bez znaczenia! – zachwyciła się Alicja.
Taya patrzyła na nich, nie rozumiejąc ich zachowania. Anastazja przerwała ciszę.
– Weź to – podała małą pigułkę rudej.
– An, przestań... – Zaśmiała się, co było błędem, bo znów poczuła ukłucie pod żebrami.
– Nie udawaj. – Spojrzała na nią z politowaniem. – Przecież widzę, że cię boli. Na pewno nabiła ci porządnego siniaka. Zaraz cię zbadam, czy nie masz pękniętego żebra albo paru.
– An, nie trzeba... – Dalej próbowała się bronić.
– Co to? – zainteresowała się zielonooka.
– Środek przeciwbólowy – wyjaśniła lekarka.
– Ach... Słyszałem coś od Elinor. – Nawet nie zauważyła jakiej formy użyła. Zajmie jej trochę czasu zanim się przestawi. – Podobno są silne.
– Najsilniejsze na Wega. – Mizar uśmiechnęła się do niej, po czym spojrzała na Alicję ponaglająco, żeby zażyła lekarstwo.
W końcu sięgnęła po pigułkę i szybko ją połknęła. Zrobiło się cicho. Anastazja opatrywała policzek dziewczyny, przykładając jej do policzka lekarstwo i mamląc w ustach jakieś słowa. Taya znów w głowie słyszała melodię. Była słyszalna tylko dla osoby, którą dotykała An. Czarnowłosa wpatrywała się w nią z zamglonymi oczami jak w obrazek. Alicja z uwagą je obserwowała. Ciszę przerwał głos Oskara.
– Słuchaj, dziewczyno. Masz teraz ostro przesrane – powiedział z powagą.
– Oskar! – upomniała go Mizar, krzywiąc się na dobór jego słownictwa.
– Masz, psia mać, przesrane i same Gwiazdy cię już nie uchronią.
Anastazja aż się zapowietrzyła. A Taya nie miała pojęcia, o czym on mówi. Wpatrywała się w niego w osłupieniu.
– Masz pecha, bo nasza Królowa Centrum się tobą zainteresowała. Na twoim miejscu uciekałbym za Nieprzebyte Wody. Ja nie mogę, obowiązki dziecka władcy. Jednak ty? Wolnaś jak ptaszyna. Więc wiej od tej wariatki jak najdalej. Powiadam ci.
Ruda, trzymając się za żebra, zaniosła się śmiechem, który odbijał się po ścianach sali. Anastazja, mimo oburzenia, również się uśmiechnęła. Zielone tęczówki dalej bez zrozumienia spoglądały na każde z nich. Choć Oskar bezkarnie obraził rudą, musiała mu przyznać rację. Taya bardzo ją zainteresowała.
~ * ~
Czarnowłosa wpatrywała się w plecy zakapturzonej postaci. Lawirowały zgrabnie między tłumem, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Gwiazdy powoli zaczynały blednąć, rzucając na ich plecy pomarańczowe światło. Taya obejrzała się za siebie, nikogo za nimi. Potrąciła kogoś łokciem, rzuciła krótkie przepraszam i spojrzała przepraszająco. Gdy odwróciła wzrok, nie widziała już zakapturzonej postaci. Zaklęła brzydko i ruszyła szybko przed siebie. Jej oczy prześlizgiwały się po tłumie ludzi, szukając. Ktoś z tłumu złapał ją za ramię i przyciągnął.
– Nie gub się – dziewczyna szepnęła Tayi do ucha, omiatając szyję ciepłym powietrzem, aż przeszły ją ciarki.
Gdy się odsunęła, spod kaptura zauważyła rozbawiony błysk czerwonej tęczówki. Mimowolnie też się uśmiechnęła. I chwilę później znów pogrążyły się w zwinnym tańcu mijania chłopów i gawiedzi, zważając, by nie robić tego zbyt szybko, aby nie zwracać na siebie uwagi.
A skąd ta cała konspiracja i ucieczka? Po pokazie w sali ćwiczeń przyszli jacyś starzy ludzie; Mistrzowie, jak ich nazywali i strażnicy, dopytując się, czy na pewno wszystko jest w porządku po zajściu w halu. Dobrze, że nie widzieli, co działo się podczas pokazu. Gdy zdecydowali, że panienka powinna wracać do domu, bo jej ojciec może się niepokoić, powiedziała, że odeskortuje gościa, bez sprzeciwów przyjęli jej kaprys. Gdy ustalali coś między sobą, szepnęła do Tayi pytając, czy ma ochotę iść się napić. Niewiele myśląc, przyjęła zaproszenie. Później przez zamieszanie w Akademii zjawił się Finn. Nie był zadowolony, z faktu, że cały gmach plotkuje o poczynaniach panienki. Jednak dzięki nim, jeden z jego podwładnych zdążył go o tym poinformować. Na osobności upomniał panienkę o jej lekkomyślności i czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji jakie mogą wyniknąć z swobodnego poruszania się obcokrajowca z samej Phekda, bez dokumentów zezwalających jej na to, dodatkowo z bronią. Alicja zapewniała go, że nie poruszała się swobodnie, tylko cały czas ją pilnowała. Dyskusja jak zawsze skończyła się doskonale jej znanym „Co pomyśli o tym władca?". Jedynie przewróciła oczami.
Nadal uparła się, że osobiście odprowadzi zielonooką do domu Roba i Elinor. Chciał z nimi jechać Finn. Na szczęście nie mógł. Za to do młodej panience zostali przydzieleni dwaj żołnierze-ochroniarze, gdyby był z nimi porucznik, nie udałoby się tak łatwo zwiać, ale w końcu by się udało. W pierwszej dogodnej sytuacji, jeszcze w Akademii, Alicja popchnęła Tayę w bok i chwilę później były w jakimś tajnym korytarzu, gubiąc ochroniarzy. Szły kawałek, Muscida oświetlała drogę pochodnią, pod jego koniec odwiesiła ją i sięgnęła po jeden z ciemnobrązowych płaszczy, które wisiały przy wyjściu, drugi podała Tayi, żeby zasłoniła swoją wojskową kurtkę. Weszły do korytarza, w którym już była, prowadzącym do stajni.
I tak zaczęła się ich szaleńcza ucieczka. Co bardzo podobało się zielonookiej. Pierwszy raz poczuła się tak dziwnie wolna, z dreszczykiem emocji. Czy ktoś je złapie, czy im się uda...? Co jest kompletnym kretynizmem, porównując to do jej dawnych, codziennych ucieczek, by przeżyć. Chyba bardzo potrzebowała takich lekkich uczuć po tym wszystkim, co do tej pory przeżyła.
Podróż minęła im szybko. Wjechały do dużego miasta, gdzie Taya jeszcze nie była. Zostawiły konie u mężczyzny, któremu Al coś powiedziała. Później zarzuciła obszerny kaptur na głowę chowając w nim rude pukle i zasłaniając swoją twarz. Zaczęła przemykać się ciasnymi ulicami, a czarnowłosa podążała za nią.
Stanęły przed rozświetlonym od wewnątrz budynkiem, z którego dochodził głośny gwar, śmiechy, rozmowy, a nawet cicha muzyka. Gabarytem i wysokością przerastał wszystkie wokół, biło od niego coś szczególnego, wyróżniał się wśród innych. Taya spojrzała na szyld nad drzwiami. Na drewnianych deskach widniały metalowe litery "Karczma pod Skrzydłami", które oczywiście okalały metalowe skrzydła. Uśmiechnęła się z prostego przekazu szyldu.
– Wchodzimy? – powiedziała ruda radosnym głosem, a gdy odwracała głowę, spod kaptura wysunął się pojedynczy, czerwony lok.
– Chcesz stać przed? – zapytała unosząc jedną brew.
Alicja zachichotała perliście i popchnęła drzwi karczmy. Taya spodziewała się choć częściowego odoru z meliny, w której była zaledwie parę dni temu, oczywiście od razu było widać, że to miejsce jest lepsze, co prawda każde miejsce byłoby lepsze od tamtego, ale nie spodziewała się czegoś takiego... Pierwsze, co do niej dotarło, to jasność pomieszczenia, światło było ciepłe niczym w dzień, wszystko dzięki mnogim czerwonym i żółtym kryształom i świecą stojących na stołach. Później do uszu dobiegała już nie stłumiona, skoczna muzyka. Zapach, jaki wypełniał nozdrza odwiedzających, wcale nie był odrażający. Bynajmniej, pobudzał apetyt. Pachniało lekko aromatycznym dymem, parafiną ze świec i czymś przyjemnie słodkim. A gdy już weszła do środka, czarnowłosą uderzyła wszechstronność tego miejsca. Sklepienie było wysokie na dwa piętra, jakby jedno zostało częściowo usunięte pośrodku, gdzie znajdowało się wielkie palenisko. Przy każdej ścianie znajdowało się coś w rodzaju altanki, częściowego drugiego piętra. Jedna rzecz była prawie identyczna jak w melinie z Phekda – drewniane stoły z krzyżakami pod blatami, lecz te były z jasnego drewna, tamte zaś z ciemnego. Ruda pociągnęła ją za ramię, bo z zachwytu nad tym pomieszczeniem stanęła przy wejściu jak wryta i nieświadomie uchyliła usta. Zaciągnęła ją do stołu, który stał na uboczu we wnęce. Gdy tylko usiadły, podbiegł do nich sam karczmarz w fartuchu, o dziwo nawet czystym. Na początku niepewnie zerknął na Tayę, ale gdy spostrzegł zakapturzoną rudą, od razu ukłonił się lekko, by nie zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi reszty gości.
– Witam Panienkę – powiedział lekko zachrypniętym głosem.
Taya zastanawiała się jak ją poznał, skoro ma skrytą twarz pod kapturem?
– Witam, Laisrean. – Kiwnęła mu głową.
Karczmarz machnął ręką. Dwaj młodzi chłopcy szybko przynieśli drewniany parawan i postawili go przy stoliku, zasłaniając widok na karczmę, a tak naprawdę zasłaniając biesiadnikom widok na dziewczyny. Alicja zdjęła kaptur z głowy i pozwoliła swobodnie opaść lokom na ramiona.
– To, co zazwyczaj, panienko?
– Czytasz mi w myślach. – Uśmiechnęła się do niego promiennie.
Skłonił się i zniknął, pozostawiając je same.
– Widzę, że to miejsce zrobiło na tobie wrażenie – zagadnęła.
– Tak... A to dziwne, bo...
– Bo komuś z Phekda trudno zaimponować architekturą z innych miast? – Zaśmiała się.– Masz rację. To miejsce jest żywym dowodem na to, że powinniśmy dzielić się swoimi specjalizacjami, a nie trzymać je niczym skarb narodowy – westchnęła. – To miejsce zajmowała kiedyś kuźnia, stąd to wielkie palenisko na środku. Drugie piętro zajmowało mieszkanie kowala. Zadłużył się przeokrutnie u szemranych ludzi, zabili go, a z jego rodziną Gwiazdy wiedzą, co się stało. Jednak to stara historia, jeszcze sprzed moich narodzin. I przez cały ten czas to miejsce stało puste.
Taya jedynie przymrużyła oczy, spodziewając się jakiejś przechwałki.
– W Centrum zamieszkała młodziutka dziewczyna wraz ze swoim mężem megrezyjczykiem i ....
– Megrez?! – aż krzyknęła. – W Centrum trzymasz ludzi z Megrez?! Może powiesz mi jeszcze, że z Alioth?!
– Tak.
Aż się w niej zagotowało, zacisnęła dłonie w pięści i złowrogo wpatrywała się w Alicję. Jej myśli gnały gorączkowo.
– Uspokój się – podjęła. – To też są ludzie. Wiem, że wpajają wam w wojsku, że Merak i Megrez to dzikie plemiona, ślepo spełniające rozkazy Alioth. To nieprawda, to też ludzie – powtórzyła. – Mają swoje życie, kochające rodziny, dzieci, przyjaciół. Liczni z nich również pragną pokoju.
Taya odetchnęła głęboko, uspokajając się... Nagle przypomniały jej się słowa dziadka, "Nie oceniaj ludzi po pochodzeniu. Obezwładnij, pozbądź broni i możliwości do ucieczki, dopiero wtedy spojrzyj w serce, czy aby to dobrzy ludzie". Przez ponad cykl bez dziadka, w wojsku zapomniała o paru jego złotych mądrościach. Przyznała w duchu, że ruda może mieć trochę racji.
– Mogę kontynuować? – spytała, widząc, że dziewczyna się uspokaja, zaczęła, kiedy tamta przytaknęła. – Ten mężczyzna z Megrez jest architektem. Mieszkając w mieście portowym Centrum, zapoznał się z Robem. Wspólnie z paroma innymi architektami i budowniczymi z innych miast mieszkających w Centrum założyli Stowarzyszenie Architektów, w sumie bardzo przydatna sprawa. Pierwotnie miało to na celu zajęcie nudy pomiędzy pracą, aż w końcu to stało się ich pracą. Ta ich organizacja rozwija się coraz bardziej i nabiera coraz szybszych obrotów. Znaczy... na razie jest ich zaledwie ósemka i tak naprawdę pomagają sąsiadom w różnych remontach, budowach, czy naprawach na terenie Centrum. Ta karczma jest ich pierwszym, większym projektem poza granicami wysp. Co swoją drogą, nie było łatwe do zorganizowanie przez pochodzenie większości z nich. Jednak mam przeczucie, że kiedyś będzie z tego wielka organizacja. Laisrean jest ojcem tej młodej dziewczyny. A z racji, że środki na działalność Stowarzyszenia Architektów i na budowę karczmy pozyskali ode mnie, jak i fakt dania dachu nad głową córce karczmarza i jej mężowi sprawia, że nikt stąd nie donosi Finnowi, ani mojemu ojcu, że sama córka władcy włóczy się po nieodpowiednich dla niej miejscach. Centrum czasem i mi się przydaje – zakończyła z uśmiechem.
Brunetka zdławiła w sobie chęć skrzywienia, choć nie do końca jej to wyszło. Oczywiście, że ruda musiała się przechwalać. Zamyśliła się chwilę. Faktycznie nigdy nie słyszała o takiego rodzaju współpracy miedzy krajami. Na pewno nie na taką skalę.
– Czyli ta karczma jest...
– Jest dowodem – przerwała zielonookiej – pięknego kunsztu, złączonych sił ludzi Phekda, Muscida, Megrez, Alcor i z tego, co wiem, jeszcze Talitha.
– Niesamowite – wyrwało się jej.
– Panienko. – Zza parawanu wyszedł Laisrean, postawił na ławie dwa kubki i dwa spore dzbany, po czym ukłonił się z uśmiechem i zniknął za drewnianą zasłoną.
– Aż dwa?– zdziwiła się Taya.
– To na rozluźnienie, żebyś w końcu zaczęła gadać. – Zaśmiała się. Chwyciła za dzban i rozlała złocistą ciecz do kubków. Podała jeden dziewczynie, a swój podniosła z rozmachem. – Za pokój!
– Za pokój – powtórzyła. Niepewnie zderzyła z nią kubek i spróbowała napoju. O Gwiazdy! – Co to?
– Miód pitny. I do tego najlepszy na Wega. Nie piłaś go nigdy?
– Niby skąd? – Upiła od razu parę łyków.
– Hola! Spokojnie i powoli. Nie piłaś zbyt często, co?
– Na wojnie warto być trzeźwym i przygotowanym – powiedziała zgodnie z prawdą.
Alicja nie odpowiedziała. Zamyśliła się nad czymś nieprzyjemnym, zdradziły ją zmarszczone brwi, a jej twarz wyglądała na zaniepokojoną.
– O co chodzi z mnogością imion twoich i wiedźmy? – zapytała, ta kwestia męczyła ją od spotkania na trojakim moście. Upiła kolejny łyk wspaniałego trunku. Na Gwiazdy, jakie to pyszne...
– Widzę, że nie przestaniesz jej tak nazywać. – Zmieniła wyraz twarzy, uśmiechając się. – Mimo, że jest wiedźmą, ładna jest, nieprawdaż?
– Yhm – przyznała jej rację. Prawda jest taka, że przez wiele cykli praktycznie nie widziała kobiet. A Mizar była naprawdę zjawiskowa.
– Pominęła jeszcze jeden tytuł, którym niektórzy ją nazywają, Istota Mizar... Jest jedną z piękniejszych dziewcząt z Mizar i założę się, że z całej Wega, choć sama się tego wypiera. Jest taka powściągliwa i odpowiedzialna. – Upiła trunku, gestykulując drugą ręką. – Poważna, prawa, rzetelna, zasadnicza... w sumie ona czasem bywa taaaka nudna. – Wydęła usta.
Na co Taya zachichotała. Co zrobiła? Ona chichocze...? Czy ona umie w ogóle chichotać?! Gorączkowo zastanawiała się, szukając odpowiedzi. Och, drogie Gwiazdy, to chyba wina tego miodu. Spojrzała w pusty już kubek. Ruda zauważyła to od razu i dolała jej kolejną porcję, choć ta starała się podziękować za dolewkę.
– A wracając do imion – podjęła. – Władcy nadają swoim dzieciom trzy imiona. – Wystawiła przed siebie trzy środkowe palce, łącząc mały z kciukiem. – Co do wyboru, pobudki władców bywają bardzo różne. Imiona biorą się od wyglądu dzieci, chęci naprowadzenia ich na drogę życia, z chęci rodziców, co do charakterów dzieci, po innych członkach rodziny albo z przypadku, czasem nawet z dość specyficznego poczucia humoru rodzicieli... Trzecie imię może określać zdolność dzieci władców, choć nie musi. Możemy nadać sobie również czwarte imię, kiedy tylko chcemy, lecz wybieramy je raz i nie możemy zmienić. Nadanie imienia wygląda dość oficjalnie, jest przy tym Starzyzna Miasta.
– I każde imię coś znaczy?
– Tak, stąd nasze zdziwienie, że twoje jest bez znaczenia. Twoja mama postarała się, żebyś miała oryginalne imię. Jesteś jedyną osobą, którą znam, noszącą imię po raz pierwszy. – Przyglądała się dziewczynie opierając brodę na ręce.
– Co znaczą imiona Anastazji? – zadała szybko pytanie, nie chcąc, by rozmowa skupiła się na niej.
– Anastazja to powstanie, Rowena – białowłosa, Mavelle – ptasia piosenka. Rowena, to raczej oczywiste. Mavelle nadała jej Mirra, jej matka, gdy odkryła jej Tknięcie.
– Tknięcie?
– Tak nazwała swoją wyjątkowość. Słyszałaś tę melodię, gdy cię dotknęła, prawda?
– Yhm, upiorna. Zarazem piękna...
– Mirra porównała je do pieśni ptaków. A samo Anastazja nigdy nie zostało przez nikogo wyjaśnione, ale ja mam własną teorię.
– Zdradź mi. – Tym razem sama sięgnęła po dzban, nalała rudej i sobie. Doprawdy, przepyszny ten trunek.
– Władczyni Mizar jako dziecko była dość... – przygryzła wargi, szukając odpowiedniego określenia. – Jak ja, tylko gorsza! – wybuchła śmiechem.
– Nie sądzę.
– Buntowała się samym Gwiazdom, nie chcąc w przyszłości zostać władczynią, a to właśnie światło Mirry w rodzinie Mizar świeciło najjaśniej.
– Najjaśniej?
– Gwiazdy obdarowały ją większą ilością swojego światła niż innych ludzi, wybierając ją jako władczynię w rodzinie Mizar, trzon. – Wypiła parę łyków miodu. – No i Mirra uciekła do Talitha, chcąc uciec nawet przed Gwiazdami! Głupie, nieprawdaż? – zaniosła się śmiechem. – I gdy pewien szpieg w końcu przyprowadził ją siłą do ojczyzny i niedługo po tym został jej mężem, po jakimś czasie zaszła w ciążę. I wtedy bum! Stała się inną kobietą!
– Jaką?
– No... Taką trochę podobną do An. Poznasz ją zapewne, to sama zobaczysz. I to całe powstanie dotyczy zmiany Mirki, taka moja teoria, ot co! – Zakończyła historię.
– Na cholerę tyle tych imion? – zdziwiła się dziewczyna.
– Tak naprawę? Nie mam bladego pojęcia. – Zaśmiała się, popijając miód. – Obyczaj? Kaprys Gwiazd?
– Jak brzmią twoje?
– Ealish Mabh Amina Muscida. – Uśmiechnęła się do niej dumnie. – Tak brzmi moje pełne imię.
– Ealish?
– Inaczej Alicja, co oznacza osobę o szlachetnym urodzeniu, albo Aletheia, co znaczy prawdę.
– Ile jedno imię może mieć znaczeń? – Rozszerzyła oczy ze zdziwienia, ruda tylko się zaśmiała. – A reszta?
– Mabh to wilcza królowa, ale ma też drugie znaczenie, które bardziej do mnie pasuje – wykrzywiła wargi.
– A mianowicie?
– A mianowicie, pijana.
Obie zaniosły się głośnym śmiechem. Trzeba przyznać, rodzice trafili z wyborem imienia. Taya opróżniła swój kubek i sięgnęła po drugi dzban.
– Amina?
– Amina nadał mi tylko ojciec – przestała się śmiać. – Po śmierci matki...
Czarnowłosa spojrzała na nią z powagą, na chwilę trzeźwiejąc.
– Co oznacza?
– Pokój i zaufanie.
– Łał... – samowolnie odgłos zachwytu wydostał się jej z ust.
Zapadła na chwilę cisza. Obie wpatrywały się w kubki. Taya straciła oboje rodziców, domyślała się, co może czuć...
– Mam jeszcze przezwisko, którym zaszczyca mnie prababka An, Bairre – zmlęła to w ustach. – Co znaczy po prostu ognistowłosa.
– W sumie ładnie. Nie lubisz go?
– Nie to, że nie lubię, po prostu nigdy w życiu nie użyła mojego prawdziwego imienia! – Znów się zaśmiała.
– Ale czekaj... – zastanowiła się zielonooka. – Słyszę o tej kobiecie już drugi raz. Prababka?
– Ano.
– Ile ona ma cykli?
– Tak ze sto trzydzieści.
– Na Gwiazdy!
– I muszę ci powiedzieć, że trzyma się całkiem nieźle. Nazywamy ją Babka Mizar. Jest członkinią Starszyzny na Wolnej Ziemi. I jest najzdolniejszą w historii Mizar i Kapłanką, i Lekarką. Bo wiesz, że normalnie Mizar mają jedną profesję?
– Wiem.
– An też jest wyjątkowa i również posiada obydwie. – Zamyśliła się Alicja. – A co do Babki Mizar, ma nierówno pod sufitem...
– Jak to?
– Po prostu czuję się nieswojo w jej towarzystwie. – Przeszły ją ciarki.
– Boisz się babci? – Zaczęła się nabijać, śmiejąc się w głos.
– Jakbyś ją zobaczyła, też byś się jej bała!
Taya zaśmiała się, jednocześnie przyglądając się twarzy rudej. Była naprawdę urodziwą młodą kobietą... Czemu jej charakter i zachowanie nie pasują do pięknej buźki? Rozpieszczony bachor... Jednak na swój sposób uroczy. Miód szumiał jej w głowie.
– Wpadłam na genialny pomysł! – Alicja pisnęła i klasnęła w ręce.
– Nie zgadzam się.
– Ale nawet nie wiesz, o co chodzi. – Wydęła usta z niezadowoleniem.
– O co?
– Nadajmy ci imiona.
– Nie zgadam się – powtórzyła.
– Tayaaa – przeciągnęła samogłoskę.
Pierwszy raz, ktokolwiek, od wielu cykli wypowiedział jej imię. Zielonooka poczuła się bardzo dziwnie na dźwięk własnego imienia z ust rudej. Jej światło drgnęło odrobinę i pojaśniało.
– Po pierwsze, ja nie jestem władcą, a po drugie, lubię swoje jedno, nic nieznaczące imię.
– Terrwyn Hilde Kiley. – Najwidoczniej nie zważała na jej słowa i już wymyśliła imiona. – Albo, albo nie, inaczej: Kiley Twrrwyn Hilde – poprawiła sama siebie zadowolona i wypiła zawartość kubka do dna, od razu nalewając sobie kolejną porcję.
– Uświadomisz mnie?
– Atrakcyjna, dzielna i waleczna, dziewczyna z pola bitwy – wyrecytowała dumna ze swojej pomysłowości. – Tak mniej więcej.
Taya się zarumieniła... Wmawiała sobie, że to przez miód. Ogólnie jakoś cieplej zrobiło się w karczmie, pewnie dorzucili do ognia. Nie odpowiedziała.
– Panienko. – Nagle pojawił się karczmarz, stawiając kolejny dzban, a dwa puste zabierając.
Alicja machnęła mu ręką, dając jakiś znak. Laisrean najwyraźniej dobrze to zrozumiał i, kłaniając się znów, zniknął tak szybko, jak się zjawił.
– Powiesz mi coś o tej wyjątkowości? – podjęła po chwili Taya.
– Nie powinnam... – Zagryzła wargi. – Ale pytaj, a ci odpowiem.
– Powiedziałaś, że wiedźma sama nazwała te swoje...
– Tknięcie.
– Tak właśnie, Tknięcie. Jak to sama je nazwała?
– Wyjątkowość to dar od Gwiazd, który posiadają niektórzy z władców. Nie jest on uaktywniony od razu. Władcy odkrywają go w różnym cyklu swojego życia. An na przykład odkryła go w czternastym cyklu. Gdy władca odkryje swój dar i zrozumie jego możliwości, może sam nadać mu nazwę, bo jest oryginalny, jest tylko jego, niepowtarzalny. Nie licząc tych dwóch czy trzech razy w historii Wega.
– Skąd ta nazwa, na czym polega jej wyjątkowość?
– Aleś ciekawska. – Wypiła parę łyków z kubka, aby gardło jej nie wyschło. – Od tknąć, dotknąć, bo jej dar działa tylko, gdy dotknie drugiej osoby. Również od tkania emocjami.
– Co...
– Ech... – Zamyśliła się chwilę. – Słuchaj. Co poczułaś, kiedy cię dotknęła?
– Błogi spokój.
– A co czułaś przed tym?
– Chciałam cię zabić. – Przypomniała jej się wściekłość, którą wtedy czuła.
– Urocze. – Spojrzała na Tayę jakoś dziwnie. – An umie majstrować w mózgu i...
– Mózgu?! – Aż zachłysnęła się miodem.
– Mózg to taki narząd wewnętrzny, który masz w czaszce. Myślałam, że jesteś mądrzejsza. – Zaczęła się nabijać.
– Wiem, co to mózg – syknęła, mrużąc oczy. – Ale jak to możliwe?
– Anastazja Mizar, dotykając twoich skroni, może poznać wszystkie twoje myśli, wszystkie twoje uczucia – mówiła wolno i wyraźnie. – Może nimi również manipulować, jak zrobiła to z tobą, pozbywając się gniewu. Potrafi również panować nad bólem dotykanej osoby, choremu potrafi zmniejszyć ból, by nie cierpiał, ale również kompletnie zdrowemu człowiekowi, zaledwie lekkim dotykiem potrafi sprawić, że jej ofiara będzie zwijać się z bólu, boleć ją będzie każda najmniejsza część ciała. Będzie błagał, by w końcu go zabić.
– Doprawdy, wiedźma – powiedziała i aż poczuła chłód wzdłuż kręgosłupa.
– Lecz – zaśmiała się z jej docinki – An używa swojej wyjątkowości jedynie medycznie, jak to ona nazywa. Eliminuje ból ciężko chorych.
– Niesamowita zdolność... – Czuła mieszankę strachu i podziwu. – Jakie jeszcze istnieją Wyjątkowości? Jaka jest twoja? – zapytała niepewnie, z odrobiną strachu.
– Nie mam. Albo jeszcze jej nie odkryłam. – Wzruszyła ramionami. – Wspominałaś o koniach piaskowych. Sami Megrez nazywają je dezerdami. Znasz ich legendę?
– O dzieciach Megreza, które zraniły swoje konie, gdy pojechały na nich w pustynię?
– Yhm, co jeszcze wiesz?
– Dzieci, czując poczucie winy, zaopiekowały się końmi. Gwiazdy zesłały na klacze źrebięta, które różniły się od matek. Były to pierwsze pustynne konie, były większe, silniejsze, bardziej wytrwałe, potrafiły być w pełni sił, nie jedząc i nie pijąc przez wiele dni. Dzieci je wytrenowały i stały się pierwszymi Jeźdźcami Pustyni.
– Mniej więcej. – Kiwnęła głową. – Te dzieci, były drugimi władcami Megrez posiadały wyjątkowość. I to jest przykład, gdy dar się powtórzył i to w tym samym czasie, dzieci miały identyczną wyjątkowość, oboje umieli porozumiewać się z końmi. Jeździec i koń byli jednym, czytali sobie nawzajem w myślach i czuli to samo.
– Po co im taka wyjątkowość? – zdziwiła się.
– A jak myślisz, czemu są okrzyknięci najlepszymi Jeźdźcami Pustyni? – Uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – Czknęła, ale nie przeszkodziło jej to w dalszym piciu. – Dziadek też dużo wiedział i opowiadał mi historie, ale to te... – szukała słowa. – Doświadczenie! On był stary, dużo przeżył, stąd tyle wiedział. Ale ty? Jesteś za młoda na taką wiedzę.
– To nie kwesta wieku. – Zaśmiała się w głos. – Ja mam dostęp do bibliotek trzech władczych miast na Wolnej Ziemi i do paru tajnych krypt. Poza tym mam nauczycieli literatury i historii, jestem uczona mitów i legend. Moim obowiązkiem jest znać każdą oryginalność i specjalizacje wszystkich władczych rodzin. A co ważniejsze, bardzo lubię historię Wega, interesuje mnie niesamowicie. Można powiedzieć, że moim hobby jest odkrywanie przeszłości Wega.
– Może i masz rację. – Wypiła parę łyków. Szumiało jej w głowie i było dość zabawnie, rozmawiając z tą rozpieszczoną, rudą siksą. – Czemu się tak mnie uczepiłaś? – wypaliła.
– A, to mój słodki sekret. – Nachyliła się nad stołem, zbliżając się do Tayi z zalotnym uśmiechem. – Chodźmy już, wystarczy ci miodu. – Wyprostowała się, od razu wstając i zarzucając kaptur na głowę.
– Jak to... – Zrobiło się jej okropnie przykro. – On jest taki pyszny!
– Kiedyś jeszcze cię zaproszę. – Zaśmiała się, podchodząc do czarnowłosej i chwytając ją pod ramię.
Taya z niechęcią wstała i zauważyła, że jest to dość trudne. Na szczęście Musicda ją podtrzymywała i wyprowadziła zza parawanu. Po drodze zahaczyła mieczem dziadka o ławę, co niezmiernie ją rozbawiło. Chichotała pod nosem, mamrocząc coś niewyraźnie. W ich kierunku rzucił się karczmarz i dwóch jego pachołków. Ruda rzuciła im krótkie „Nie trzeba.". Jednak Laisrean i tak kazał jednemu chłopcu odprowadzić je do wyjścia. Otworzył drzwi i niepewnie zerkając na Muscida, wyszedł z nimi. Na zewnątrz Taya spostrzegła pięknego konia – to jeden z tych, którymi jechały do Akademii.
– A gdzie drugi kucyk? – zapytała z lekkim oburzeniem.
– Kucyk? – fuknęła. – Ty na trzeźwo ledwo utrzymując się w siodle, myślisz, że teraz dałabyś radę? – spytała, podrzucając lekko ciało dziewczyny, bo zaczęła się zsuwać się z jej ramienia.
– Myślę, że byłabym jeźdźcem wyborowym. – Uśmiechnęła się do niej z przekąsem.
Ruda pokiwała z rezygnacją głową i przekazała ją chłopcu. Był o głowę niższy i odrobinę ugiął się pod jej ciężarem. Starała się stanąć prosto, by ułatwić mu zadanie, ale było jeszcze gorzej... Alicja w tym czasie, jak zawsze z gracją, wskoczyła na konia i wyciągnęła rękę w kierunku Tayi. Chłopak podprowadził ją i splótł palce, by mogła na nie stanąć i wejść na konia. Chwyciła za dłoń rudej i wdrapała się niezgrabnie. Rękami oplotła jej talię mocno, by nie spaść, uchwyt nie był zbyt wygodny przez jej suknio-zbroję. Chciała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale nie miała już na to siły. Nieświadomie wtopiła nos w jej burzę loków, delektując się jej delikatnym zapachem. Pachniała dymem z karczmy i pitnym miodem, lecz jej zapachem było coś, czego nie znała, było to słodkie, ale nie mdlące, bardzo łagodne. Nie zauważyła, że już od jakiegoś czasu jechały. Było już całkowicie ciemno, a niebo było w pełni rozgwieżdżone. Ile czasu spędziły pod Skrzydłami? Chłodne, nocne powietrze muskało jej twarz i bawiło ich włosami, które w chaotycznym tańcu splatały się ze sobą.
– Szybciej – szepnęła do ucha rudej.
Przyśpieszyła bez słowa, uśmiechając się pod nosem. Taya jedną ręką puściła się i uniosła ku górze. Delektowała się wiatrem przemykającym pomiędzy jej palcami. Na twarz czarnowłosej wkradł się uśmiech. Poczuła się dziwnie... wolna? Nie czuła niepokoju, żalu, złości, smutku, ciągłej gotowości i strachu o życie towarzyszy. Pierwszy raz od wielu cykli czuła tak przyjemne uczucie, ciepło rozlewające się po całym jej ciele. Jej światło lśniło bez lęku. Nie mogła opanować śmiechu, który wypływał z jej ust. Zimne powietrze, które zaróżowiło policzki i wkradało się do płuc, przynosząc jej orzeźwienie i ulgę, chyba otrzeźwiło ją odrobinę. Czuła absurdalną radość i wolność.
Nim się obejrzała, stały już przed domem Roba i Elinor.
– Tak, jak obiecałam, wróciłaś – powiedziała z rozbawieniem ruda.
– Wycieczka była przednia. – Ociekło ironią. Była w stanie stać już o własnych siłach. – Tyle przygód.
Ruda parsknęła śmiechem. Zaczęła się przyglądać Tayi, a ta poczuła się nieswojo. Brunetka powinna się odwrócić i odejść, ale chyba nie chciała. Lubiła patrzeć na uśmiech tej dziewczyny. Alkohol krążył w jej żyłach. Trzeźwa Taya udusiłaby, pijaną za takie myśli. Powinna je ujarzmić.
– Masz. – Alicja podała jej małą fiolkę ze złocistym płynem. – Wypij to jutro rano, gdy się obudzisz. Wymyśliła to An, po wspólnych pijackich wieczorach dla samej siebie i Oskara. I jedz dużo soczystych owoców.
– Po co?
– Przekonasz się jutro rano i będziesz dziękować. – Spojrzała na nią znacząco.
Dziewczyna nie miała pojęcia, o co jej chodzi. Kiwnęła tylko głową i już chciała odejść, lecz poczuła szarpnięcie za ramię i straciła równowagę (to, że odrobinę wytrzeźwiała podczas jazdy, nie czyniło ją trzeźwą). Gdyby nie ruda, pewnie by się przewróciła. Wylądowała tuż przy niej, niebezpiecznie blisko jej twarzy. Chciała się odsunąć, lecz jej silny uchwyt na ramieniu nie pozwolił jej na to. Puściła je jednak, tylko po to, by dłoń przejechała ku górze, przez ramię, obojczyki, szyję i zakończyła podróż na policzku. Tayę przeszedł dreszcz. Miała ochotę zamknąć oczy i poddać się przyjemności, lecz nie zamknęła, z zawziętością wpatrywała się w czerwone tęczówki, które były równie wpatrzone w zielone oczy. Było w nich coś, czego nie mogła odczytać, bardzo ją to irytowało. Wymieniałaby jeszcze tuzin rzeczy, które irytowały ją w rudej, lecz nie było jej to dane. Oparła się czołem o głowę Tayi trwając chwilę w takiej pozycji.
– Dobranoc – szepnęła.
Odwróciła się, a jej suknia zawirowała, muskając ciało czarnowłosej materiałem. Lekko się zachwiała, gdy straciła oparcie. Ruda zamachnęła się i z gracją wskoczyła na konia, ruszając od razu galopem. Taya stała i w osłupieniu wpatrywała się, jak odjeżdża i ginie w ciemnościach nocy.
~ * ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top