13 Rozdział 1.13
~ * ~
Do uszu dwóch oczekujących wojskowych doszedł stłumiony krzyk, chwilę po nim trzask drzwi. Sierżant Murry odwrócił gwałtownie głowę w kierunku hałasu. Niemalże natychmiast opuścił wzrok wbijając go we własne buty. Widok wściekłej panienki kroczącej z rozmachem w ich kierunku go przeraził. Poczuł jak robi mu się gorąco, co było wręcz absurdalne, i miękną mu kolana. Ostatnio czuł się tak tuż przed wyruszeniem na wroga na granicy z Megrez. Wraz z innym sierżantem mieli pod sobą dwa niepełne oddziały. Ich zadaniem było patrolowanie okolicy, w której wykryto ruchy megrezejczyków. W momencie kiedy zobaczył jeźdźców na koniach zamarł. Dokładnie tak, jak w tym momencie. Widział raz na co stać panienkę w boju. Cieszył się, że nie ma przy sobie miecza, ani nie jest jej celem, a co ważniejsze, że są po tej samej stronie. Mimo tego, że stanął na baczność, w środku skulił się w sobie kiedy przechodziła obok nich. Poczuł jedynie zapach jej perfum, nie odważył się podnieść głowy. Zerknął jedynie ukradkiem, kiedy była już spory kawałek od nich.
Porucznik Finn, który obserwował panienkę cały czas, wziął spokojny wdech i zwrócił się do podwładnego.
– Sierżancie – zaczął spokojnie. – Chciałbym, żebyś zachował to w tajemnicy.
– Poruczniku...
– Zachowanie panienki. Postaraj się by jej wizerunek nie został naruszony – mówił spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach.
W głowie lekko zdezorientowanego mężczyzny ukazał się obraz panienki Alicji jadącej na swym wierzchowcu przez miasto. Uśmiechała się do podwładnych, a oni machali do niej i witali z radością. Zawsze kiedy panienka przechadzała się głównymi ulicami zagadywała niektórych i prowadziła z nimi krótką pogawędkę. Sierżantowi wydawało się, że panienka znała każdego mieszkańca stolicy Muscida, ale to przecież niemożliwe. W takich chwilach twarz panienki zawsze była rozpromieniona spokojnym uśmiechem, a z oczu biło ciepłe światło, niemalże samych Gwiazd. Zrozumiał o co poprosił go porucznik.
– Rozkaz! – wykrzyczał porucznik, prężąc się jak struna. Wziął sobie te słowa prosto do serca, jak najważniejszy w jego życiu rozkaz do wypełnienia. W dalszym ciągu go nie rozumiał do końca, pochodził z prostej rodziny, jednak mina jego przełożonego mówiła wszystko. To było ważniejsze niż jego własne życie.
Finn spojrzał za odchodzącą panienką. Miał wobec niej mocno mieszane uczucia. Jednak wiedział co jest najważniejsze. Wiedział, co do niego należy i jaką ma pełnić rolę jako jeden z głównodowodzących w wojsku Muscida. Tylko że... Od strony prywatnej, jako człowiek znający to dziecko od wielu cykli, wiedział, że cierpi i co ważniejsze - wiedział, że nie podda się łatwo. Była niczym matka. Zawzięta. Tę cechę zdecydowanie odziedziczyła po niej. Będzie walczyć mimo wszystko. Nawet jakby same Gwiazdy stanęły przed nią, ona wierząc w swoje racje, będzie parła do przodu.
Kiedy panienka zniknęła za rogiem obrócił głowę w kierunku biura. Spojrzał na drzwi, którymi przed chwilą trzasnęła panienka. Znał również aktualnego władcę. Jako młodzieniec już miał styczność z poprzednim, ojcem Orrina. Edan był silnym i rozsądnym człowiekiem. Dbał o swoich ludzi, a co ważniejsze - dbał o swoją rodzinę. Niestety, jak większość rodu Muscida, zginął honorową śmiercią na polu bitwy. Ojciec Alicji miał nie lada wyzwanie. Odziedziczył władzę po niemalże idealnym człowieku. Jak niby miał mu dorównać? W życiu młodego Orina pojawiło się coś, co wskazało mu kierunek, okazało wsparcie, pomoc i siłę. Ktoś. Cairenn – zbuntowana kobieta, mająca nowatorskie pomysły, pełna energii i charyzmy. Była burzą w życiu mężczyzny. Wichurą. Gwałtownym deszczem podczas suszy. Była niczym cud zesłanym przez Gwiazdy. Byli niesamowitą i dość niecodzienną parą władców. Co prawda przypadł im bardzo trudny okres do władania na Wega, mimo to byli na dobrej drodze. Wierzono w nich, wierzono, że znajdą rozwiązanie z tej trudnej sytuacji i uda im się ocalić ich lud od wojny. Stało się najgorsze, co mogło się stać. Orrin stracił oparcie, swe światło. Od śmierci żony władca się pogubił. Dalej jest silnym i dobrym dowódcą swoich ludzi, jednak... coraz częściej wątpi i błądzi. Zwłaszcza jeśli chodzi o jego córkę. Powoli ogarnia go strach. Lęk przed utratą rodziny zaślepił go.
Finn ponownie odwrócił głowę w stronę schodów, gdzie zniknęła Alicja.
– Panienka na pewno coś na to zaradzi... – szepnął lekko się uśmiechając.
– Słucham? – Sierżantowi wydawało się, że coś usłyszał.
– Chodźmy – powiedział spokojnie Finn i ruszył w stronę wyjścia.
Sierżant pognał za nim.
~* ~
Panienka czuła rozgoryczenie rozchodzące po całym jej ciele, a zwłaszcza w gardle. Musiała jak najszybciej to stłumić. Pomyślała o dwóch najłatwiejszych sposobach na pozbycie się tego irytującego uczucia. Schodziła schodami w kierunku kuchni, a myśli miotały jej się po głowie. Szalały niczym burza na początku sezonu ciepłego. Starała się je uspokoić, jednak... Wydała z siebie gardłowe warknięcie i uderzyła ręką w ścianę. Rozsadzała ją wewnętrznie myśl, że ojciec zbłądził. Jako Muscida nie powinien bać się czegokolwiek. W jego obowiązku jest poświęcić wszystko, by bronić swoich poddanych, nawet za cenę życia. Nie jest zwykłym człowiekiem, jest obdarzony przez Gwizdy! Jest silny i roztropny. Czemu dał się omotać tak błahą emocją jak strach? Abstrakcyjne jest to, że broni się mamą Alicji, a to właśnie ona jako pierwsza by go wyśmiała, skopała tyłek i kazała wziąć się w garść! Tylko że jej nie było... Panienka zatrzymała się na ostatnim schodku. Poczuła ukłucie w sercu. Patrzyła w czubki swoich trzewików. Czasem miała wrażenie, że to właśnie jej mama była filarem tej rodziny. To właśnie ona potrafiła zmotywować każdego. Wskazać drogę. Pocieszyć. Nawrócić. Bez niej było trudno. Wszystkim jej bliskim, przyjaciołom i poddanym. Zwłaszcza władca się pogubił.
– Głupi zgred, nic nie umie zrobić sam! – krzyknęła wściekła i ruszyła z rozmachem do kuchni.
Taka była prawda. Teraz widziała to jak na lśniącej tacy oświetlonej przez same Gwiazdy. Zawsze przy boku ojca była ona. Wspaniała, inteligentna, nie lękająca się niczego, odrobinę szalona kobieta. Pełna miłości – tego najbardziej brakowało Alicji... Była niczym szklanka górskiej, lodowatej wody dla władcy. Bez niej stetryczał, brakowało mu dawnej ikry i omotał go niepokój. Nie był już dawnym Orrinem, który nie bacząc na niebezpieczeństwa podróżował z wiernymi druhami i ze śmiechem na ustach łamał zasady. Teraz mimo dość młodego wieku stał się nudnym truchłem. Tylko dlaczego Alicja najbardziej na tym cierpi?! Czuła, że jeśli to się nie zmieni, straci najlepsze cykle swojego życia.
– Chcę deser owocowy – rzuciła od kuchennego progu.
Nie zwróciła nawet uwagi na to, co działo się w kuchni. Blondynka z podwiniętymi rękawami ugniatała ciasto. Na palenisku stał wielki gar, w którym powoli coś się gotowało. Z drugiej strony blatu było przygotowane stanowisko – leżała duża deska do krojenia i noże.
– Drze się panienka na całą posiadłość, słychać aż tu. – Orla była skupiona na pracy. – Nie mogę, szykuję kolację.
– Nie obchodzi mnie to. – Zmrużyła oczy niczym dzikie zwierzę. – Chcę. Deser. Owocowy – powtórzyła wyraźnie robiąc dłuższe przerwy między słowami.
Orli nie spodobał się ten ton, podniosła na nią wzrok. To, co zobaczyła, niezbyt ją ucieszyło. Skrzywiła się lekko. Wściekłość była wypisana na twarzy Alicji, nawet ślepy by zauważył. Dawno jej takiej nie widziała, to nie wróżyło nic dobrego.
– A jeśli przez deser panienki, nie wyrobimy się z kolacją i całą obsługą, co ważniejsze, sam władca będzie musiał czekać na posiłek?
– Nie mój problem, ty się będziesz tłumaczyć.
– Panienka nie będzie jadła kolacji?
– Deser owocowy będzie moją kolacją.
Orla zmieliła przekleństwo w ustach. Rozpieszczona gówniara, gdyby tylko pani Cairenn to widziała, od razu by ją zganiła. Przypomniało jej się ich pierwsze spotkanie i to jak pani natychmiast ukróciła jej zachowanie, nie pozwalając córce traktować Orli jak przedmiotu. W posiadłości Muscida każdy tęsknił za władczynią.
– A jeśli powiem panience, żeby spieprzała panienka na drzewo i nie zawracała mi głowy, bo mam masę roboty? – Zacisnęła mocniej dłonie na cieście.
Rudej aż wyskoczyła żyłka na czole. W ciszy obeszła wyspę kuchenną i stanęła tuż przy kobiecie. Orla nie odwróciła się w jej kierunku, co jeszcze bardziej zdenerwowało panienkę. Szarpnęła za fartuch kucharki w taki sposób, by obróciła się w jej stronę i schyliła na tyle by ich oczy były na tej samej wysokości.
– Tak możesz odzywać się do mnie w karczmie, kiedy pijemy, teraz jesteś w pracy. Dziób w kubeł i zrób mi w końcu ten pieprzony deser – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Puściła kobietę, ta wyprostowała się powoli, wygładziła fartuch i chwilę z zawziętością wpatrywała się w dziewczynę. Wytarła ręce w ścierkę zawieszoną na pasku od fartucha, po czym skierowała się w kierunku spiżarki.
– Rozpieszczony bachor – burknęła pod nosem, kiedy weszła do pomieszczenia.
– Coś mówiłaś Orla?
– Oczywiście, że nie, panienko. – Wysiliła się na sztuczny uśmiech i wychyliła zza ściany.
W tym czasie do kuchni wszedł Donn z chłopcem na posyłki. Cador położył przyniesione przedmioty na blacie i szybko zaczął odkładać je na miejsce.
– Och, panienko, co sprowadza cię w nasze skromne, kuchenne progi? – Uśmiechnął się ciepło kucharz, jak to miał w zwyczaju.
– Będę na placu do ćwiczeń – rzuciła sucho i wyszła z kuchni tylnymi drzwiami.
Mężczyzna lekko zdumiony patrzył za panienką. Ze spiżarni wyszła Orla ze skwaszoną miną, a w rękach trzymała owoce.
– Panienka nie w humorze? – zagaił, podwijając rękawy. Umył porządnie ręce. – Po co wzięłaś owoce?
– Nie wiem, przyszła tu wkurwiona jak osa i się na mnie wyżyła. – Wzruszyła ramionami. – Zażądała deseru owocowego.
Donn zrobił dziwną minę, coś na kształt skrzywionego uśmiechu. Blondynka dobrze go znała. Był to pobłażliwy uśmiech, który pojawiał się zawsze na jego twarzy, gdy zachowywała się nieodpowiednio, ale on widział w tym coś "uroczego". Dziwak.
– Zajmij się owocami – zwrócił się do chłopca.
– Ta jest! – Cador szybko przytaknął, podbiegł do dziewczyny. Wziął z jej ręki owoce i poszedł je umyć.
– Teres został odesłany na front – wyjaśnił. Podszedł do wcześniej przygotowanego stanowiska i zaczął kroić składniki.
– Auć... – syknęła. Wyjęła z szafki kielich na deser. – I wszystko jasne. – Sięgnęła po naczynie i wlała do niego śmietanki, zaczęła energicznie ubijać. – Lepiej nie wchodzić jej w drogę przez najbliższy czas.
Chłopiec w tym czasie umył owoce i niektóre z nich sprawnie obrał. Wyjął czystą deskę i nóż, podszedł do Orli i wszystko położył na blacie obok niej.
– Zioła – mruknął kucharz.
Cador bez słowa wybiegł na zewnątrz. Doskonale wiedział po co idzie. Nożyczkami ogrodowymi obciął pomarańczowe kwiaty oraz podłużne niebieskawe listki. Jego uszu doszło głuche uderzanie wraz z krzykami i stęknięciami. Uniósł się odrobinę znad grządek z ziołami i spojrzał w kierunku placu treningowego. Przeszły go ciarki wzdłuż kręgosłupa. Szybko jednak wrócił do pracy. Zerwał jeszcze garść meszkowatych liści i biegiem wrócił do kuchni. Umył zioła w stojącej na zewnątrz miednicy ze świeżą, lodowatą wodą prosto ze studni. Wszedł do pomieszczenia i osuszył je delikatnie ściereczką. Położył zioła po prawej stronie deski Donna, który od razu po nie sięgnął i zaczął siekać.
– Wiesz, że panienka lubi wiórki z czekolady? – powiedział z lekkim uśmiechem.
– Tak, tak, nie pracuję tu od wczoraj. Nie traktuj mnie jak żółtodzioba, jełopie – mruknęła. – I suszone morwy.
Kucharz zaśmiał się tylko w odpowiedzi, a chłopcowi nawet nie było trzeba mówić. Podskoczył do szafki i sięgnął po odpowiednie naczynie z suszonymi owocami. Postawił je na blat tuż obok Orli. Przy okazji zabrał brudne naczynia.
– Dziękuję – powiedziała nie patrząc na niego, siekała szybko czarne jeżyny.
– Nie ma sprawy – odpowiedział Cador. – Nie idę z tym do panienki. Sieka wściekle kukły jakby jej co zrobiły.
– Ja też nie idę! – Obruszyła się.
– Młody zaklepał pierwszy – zaśmiał się kucharz.
– No, chyba sobie jaja robicie... – jęknęła patrząc to na jednego, to na drugiego.
– Ja mam iść? – Zaprzestał na chwilę siekania i uniósł jedną brew patrząc na podopieczną.
Burknęła jedynie w odpowiedzi. Miała ochotę go kopnąć... Niestety w posiadłości funkcjonowała hierarchia wśród służby. Nie do pomyślenia było, żeby kucharz spełniał zachcianki nawet samej panienki, kiedy jest pora przed posiłkiem. Wrzuciła pokrojone w dużą kostkę owoce do kielicha, delikatnie polałą je ubitą śmietaną i posypała posiekaną morwą. Wzięła kielich w ręce i z miną cierpiętnicy ruszyła w stronę tylnego wyjścia.
– Zapomniałaś o wiórkach – zwrócił jej uwagę Donn, nie powstrzymując się od złośliwej miny.
Cador błyskawicznie podskoczył do szafki i podał dziewczynie tarkę z szerokim uśmiechem.
– Nie ciesz się tak gówniaku, odegram się – syknęła, wyszarpując od niego tarkę. Szybko starła dość sporo czekolady na pianę i zirytowana wyszła.
Orzeźwiający wietrzyk otulił kobietę od razu po przekroczeniu progu. Gwiazdy powoli bledły i robiło się szarawo. Po zrobieniu paru kroków zatrzymała się i zawiesiła wzrok na oddalonym placu treningowym. Nie było potrzeby nawet szczególnie wytężać słuchu, każdy usłyszałby te przesiąknięte wściekłością warknięcia i stłumione krzyki. Orla widziała rudą czuprynę miotającą się to w jedną, to w drugą stronę. Wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie. Kiedy tylko dotarła do granic placu, postawiła deser na ławie, odwróciła się najciszej jak mogła i zrobiła parę kroków do przodu. Po czym się zatrzymała. Zerknęła przez ramię na młodą dziewczynę. Była wściekła. Orla nie była zdziwiona jej złością, można nawet powiedzieć, że po części była w stanie ją zrozumieć.
Przypomniała sobie blask w oczach panienki. Niczym samo światło próbowało wydostać się z jej wnętrza. Uśmiechnęła się lekko. Ten widok pomógł kiedyś kobiecie na samym początku jej służby w Muscida. Pamiętała doskonale przytłaczającą ją atmosferę, gorąc, mętlik w głowie i niemoc zaczerpnięcia oddechu. Była bliska ataku, który bardzo dobrze znała i z całych sił go nienawidziła. A wtedy ni stąd, ni zowąd pojawiła się ona z tymi swoimi błyszczącymi oczami i bełkotem na ustach, który kompletnie nie był w tamtej chwili zrozumiały dla blondynki. Jednak w jakiś sposób to pomogło. Światło w jej oczach i dźwięk głosu. Nie ma pojęcia, jak ten incydent na środku ruchliwej ulicy by się zakończył. Nie za ciekawie... Nie wiadomo czy dla niej, czy dla tego mężczyzny. Panienka zaciągnęła ją do Karczmy pod Skrzydłami i wcisnęła w dłoń kubek z winem i ziołami. Od tego zdarzenia zaczęły się schadzki do ich tajemniczego miejsca, o którym wiedzieli nieliczni.
Ruszyła pewnie w kierunku Alicji. Stanęła na środku placu, z lewą ręką na biodrze i uśmiechnęła się zaczepnie.
– Eksploduje panienka od tej złości – zakpiła.
Dziewczyna lekko drgnęła, jednak nie zwróciła na nią uwagi. Zamachnęła się po raz kolejny na kukłę, po czym ze stęknięciem wyszarpnęła z niej miecz i znowu się zamachnęła.
– Rozsypie się panienka, niczym pył po zapomnianych Gwiazdach.
– Naprawdę – uderzenie miecza – chcę być – kolejne – teraz sama– kolejny zamach i cios – więc spieprzaj.
Orla gwizdnęła, kiedy jedna z kukieł została przecięta na pół, a jej część upadła na ziemię. Słoma wydała cichy dźwięk i zamilkła. Umarła.
– Znowu będzie trzeba je wymienić.
– Zamkniesz się w końcu?! – wykrzyczała odwracając się w kierunku kucharki, dysząc ciężko.
Orla na życzenie panienki przestała żartować, zamilkła na moment. Jednak nie było cicho. Wyraźnie słyszalny był oddech panienki oraz odgłosy dobiegające z kuchni. Również dało się usłyszeć pojedyncze stukania młotów z warsztatów płatnerza, który jeszcze nie zamknął pracowni.
– Odłóż miecz – powiedziała Orla z poważną miną. Opuściła rękę z biodra i podeszła bliżej panienki.
– Chyba się zapomniałaś!
Orla, tak jak reszta służby oraz cała reszta osób darząca szacunkiem Alicję zwracała się do niej po tytule. Czasem jednak zdarzały się wyjątki, kiedy tytuł był pomijany. Oczywiście były to pijackie spotkania, ale nie tylko, parę razy zdarzyło się to też w posiadłości. Były to bardzo nieliczne przypadki, do tego nigdy nie było nikogo w pobliżu i nikt o tym nie wiedział. Poza nimi dwiema. Więc skoro kobieta sobie na to pozwoliła, musiało być coś na rzeczy. Spojrzała na Orlę i zobaczyła zachęcający uśmiech. Zaciekawiło ją to. Zignorowała już zganienie kucharki za brak tytułu, odłożyła miecz.
– Wal – powiedziała bez ogródek.
– Słucham?
– Nie daj się prosić.
– Żartujesz, tak? – zaśmiała się i oceniła wzrokiem kobietę.
– Wal – powtórzyła.
Uśmiech zszedł z twarzy Al. Zmarszczyła brwi i chwilę się zastanawiała. W końcu ruszyła. Chciała uderzyć blondynkę w ramię, niezbyt mocno. Hamowała się. Jednak ta zrobiła unik. Uśmiechnęła się chytrze i spojrzeniem wysłała wyzwanie panience. Alicja uśmiechnęła się lekko i ponownie naparła. Sytuacja się powtórzyła, ale tym razem Orla klepnęła ją w pupę. Roześmiała się w głos.
– Co ty robisz!? – warknęła Alicja poczerwieniała z irytacji.
Ruszyła ostrzej, nie powstrzymywała się tym razem. Uderzyła kobietę w twarz. Odrzuciło ją lekko, poczuła szczypanie na wardze. Wytarła nadgarstkiem krew.
– Dawaj – uśmiechnęła się zachęcająco.
Alicja nie wiedziała do końca co się dzieje. Oceniła postawę kucharki. Stała lekko na przednich częściach stóp i jakby lekko się bujała. Wzruszyła ramionami i ruszyła od przodu. Uderzała silnymi ciosami, a Orla robiła zwinne uniki. W końcu nadepnęła panience na stopę i po prostu ją popchnęła. Ta się zachwiała i przewróciła. Dziewczyna zobaczyła przed sobą kamień, którym wybrukowany był plac, po czym spojrzała z niedowierzaniem na blondynkę.
– Czy ty mnie popchnęłaś? – wyrzuciła z siebie. – Popchnęłaś! – nie dowierzała.
Orla ponownie się zaśmiała. Jednak tym razem Alicja szybko ją zaatakowała, nie zdążyła uniknąć ciosu w ramię. Lecz następne już uniknęła. Al się zirytowała, nie patyczkowała się już, wymierzyła naprawdę silny cios lewą ręką. Orla ledwo cofnęła głowę, szybkim ruchem podbiła rękę dziewczyny, chwyciła ją za nadgarstek i lekko pociągnęła, wytrącając panienkę z równowagi. Ta zrobiła kilka chaotycznych kroków naprzód, jednak się nie przewróciła. Zatrzymała się, wyprostowała i patrzyła w przestrzeń przed sobą, analizując całe zajście. Odwróciła się w końcu i ze zdziwioną miną spojrzała na kobietę.
– Auć, ten ostatni był mocny – skrzywiła się blondynka. – Mogłaś mi rozkwasić twarz.
– Jak...?
– Twoim atutem jest siła – powiedziała ze spokojem na twarzy. – To na niej się opierasz. Ja silna nie jestem, muszę korzystać z innych zdolności.
– Jakbyś prześlizgiwała się między moimi ciosami i tak śmiesznie dreptałaś na palcach. I to na końcu...
– Obróciłam twoją siłę wobec ciebie.
– Coś ty robiła w przeszłości?! – Alicja machnęła rękami w powietrzu i z uważnością przyglądała się twarzy kobiety.
– Całe życie uciekałam przed większymi i silniejszymi od siebie – skrzywiła się. – Musiałam nauczyć się naprawdę skutecznie uciekać. Jestem niska i drobna, wyobraź sobie naprzeciwko mnie barczystego mężczyznę, wyższego o głowę.
Alicji zrobiło się nagle bardzo smutno. Wiedziała tylko, że Orlath miała do czynienie z piratami, ale jak trafiła na morze i co dokładnie się tam działo? Co było przed, a co po? Nie miała pojęcia. Ta kobieta była chodzącą zagadką.
– Jesteś silniejsza od tych wszystkich mężczyzn, którzy chcieli mnie skrzywdzić – uśmiechnęła się smutno. Chciała też przerwać myśli dziewczyny, wiedziała o czym może myśleć i lepiej, żeby nie rozmyślała za wiele o jej przeszłości. – Masz mniejsze doświadczenie, jednak szybko się uczysz. I nie zapominajmy o tym, że jesteś obdarzona, co na starcie stawia cię na lepszej pozycji. Jesteś znacznie silniejsza ode mnie, ale też nie niezniszczalna. – Zrobiła chwilę pauzy, uważnie przyglądając się Al. – Gdybyś walczyła poważnie, mogłabyś mnie zabić.
– A gdybyś ty była poważna? – Zaciekawiona uniosła brew.
– Robiłabym to, co zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Nie dałabym się zabić.
– To byłaby bardzo ciekawa walka – zaśmiała się, po czym uśmiechnęła jak łobuziak.
– Na szczęście, nigdy nie będzie miała miejsca.
Orla z pogodną miną przyjrzała się ponownie panience. Jej ciało nie było napięte, ramiona były rozluźnione, a postawa lekka. Twarz również miała spokojną, co ważniejsze, pojawił się na niej uśmiech.
– Widzę, że jest panience lepiej – wróciła do formalnego tonu. – Polecam zjeść deser, bo śmietana opadnie.
Al spojrzała w kierunku ławki, na którym stał kielich. Zdążyła o nim zapomnieć.
– Dałam dużo wiórków czekoladowych. – Puściła do niej oko. Odwróciła się na pięcie w kierunku kuchni.
– Dzięki, Orla...
– Jakby Donn pytał, co mi się w twarz stało, to panienka nie ma pojęcia!
Zaśmiały się obie. Orla wróciła do kuchni, a Al usiadła na ławce i zaczęła jeść deser. Spojrzała w niebo, gdzie Gwiazdy lśniły coraz mniej, a niebo zachodziło szarością. Skupiła wzrok na konkretnej Gwieździe i dłuższą chwilę się w nią wpatrywała. Oblizała dokładnie łyżkę i wsadziła ją do kielicha. Lśniąca na niebie Muscida migotała co jakiś czas. Kiedy człowiek umrze, jego światło, uwolnione wcześniej z ciała, unosi się ku swojemu dawnemu domu. Jak kiedyś Gwiazdy zesłały cząstki siebie na ziemię, tak po śmierci wracają. Alicja wsadziła sobie kolejną łyżkę owoców do buzi. Mlasnęła głośno. Zastanawiała się jak to jest, kiedy światło, które nosisz całe życie w sobie, połączy się w jedności ze światłami przodków i oczywiście z samą Muscidą. Czy jeśli kieruje do niej modły, słyszą ją inni, a czy kiedy wysyła swe słowa do matki, słyszy je także Gwiazda? Tego żaden mistrz jej nie nauczył. Ba, nawet nie chciał o tym spekulować. Sama wzmianka o tym wprawiała ich w zakłopotanie. Czuli się pewnie tylko i wyłącznie nauczając, czy nawet tylko rozmawiając o tym, co było zapisane w księgach i do tego w tych "właściwych" księgach. Wszelkie gdybania i nowinki były zakazane dla ich uszu. Alicja była pewna jednego, kiedyś na pewno pozna odpowiedź na te pytanie. Jak wszyscy.
– Na Gwiazdy! – wieczorną ciszę przerwał nagły wrzask Donna dobiegający z kuchni.
Al parsknęła śmiechem, wypluwając na ziemię trochę śmietany.
~ * ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top