Rozdział 6

Razem z Harrym idziemy przez szpitalny korytarz na trzęsących się nogach, z moją małą, chłodną dłonią w jego. Bez problemu trafiamy do sali Noel. Nad łóżkiem Małej pochyla się pielęgniarka, która prostuje się i uśmiecha szeroko na nasz widok. Zauważam ruch małą, tłuściutką rączką, więc podbiegam szybko do łóżeczka. Moja córeczka leży z szeroko otwartymi oczami i z uwagą przygląda się wszystkiemu, co ją otacza. Kiedy jej wzrok pada na mnie, na chwilę wygląda jakby ją zamurowało, ale zaraz zaczyna radośnie piszczeć i gaworzyć, wyciągając rączki w moją stronę.

Za pozwoleniem pielęgniarki, delikatnie sadzam Noel na łóżku i podsuwam poduszkę pod plecki. Podaję jej misia, którego mocno do siebie przytula.

- Tak mocno kochasz swojego miśka? - śmieje się Harry w jej stronę, zmieniając ton głosu.

Noel jakby na zawołanie odrzuca maskotkę i zaczyna machać rączkami z niewyraźną minką. Od razu widać, że zaraz zaniesie się płaczem. Harry posyła mi szybkie, zmartwione spojrzenie i podaje jej do buzi smoczek, który Noel zręcznie wypluwa. Nie musimy długo czekać, żeby po sali rozniósł się jej głośny płacz połączony z rozpaczliwym wyciąganiem rączek w naszą stronę. Delikatnie, uważając na wenflon w jej rączce, podnoszę Małą. Natychmiast się uspokaja, a ja przytulam ją do siebie i zaczynam szlochać z radości. Czuję się bardzo dobrze trzymając w swoich ramionach cały swój świat. Delikatnie się kołyszę, ciągle przytulając Noel do siebie. Dwadzieścia minut później jej oddech się uspokaja, a ja wiem, że zasnęła. Kładę ją do łóżeczka i przykrywam kocykiem. Opieram łokcie o brzeg materaca i wgapiam się w nią rozczulona. Obserwuję jak jej klatka piersiowa wznosi się i opada; jak jej oczy poruszają się w te i z powrotem pod zamkniętymi powiekami; jak czasem porusza nieznacznie palcami albo słodko mlaska.

Harry namawia mnie do wyjścia na małą kawę, z niechęcią opuszczam salę szpitalną, ale czuję lekką ulgę, gdy jestem w stanie wreszcie rozprostować kości. Kupujemy dwie kawy w automacie i wracamy schodami na drugie piętro. Na korytarzu oddziału zatrzymuje nas jeden z lekarzy i razem z nami udaje się w stronę sali, w której leży Noel.

- Mam dla państwa dobrą wiadomość! - oznajmia lekarz na nasz widok. - Za cztery dni będziecie mogli zabrać dziecko do domu. A potem już tylko kontrola za dwa tygodnie, ale szczegóły ustalimy przy wypisie...

Dalsze słowa lekarza już do mnie nie docierają, bo próbuję przetworzyć tą wspaniałą wiadomość w swojej głowie. Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Już za kilka dni moja kochana Noel ciągle będzie przy moim boku, razem ze mną. Wymijam mężczyzn stojących w drzwiach. Podchodzę do jej łóżeczka i delikatnie, żeby jej nie obudzić poprawiam kocyk. Moja mała, krucha dziewczynka. Kątem oka widzę, że Harry i lekarz podają sobie dłonie, po czym doktor wychodzi, a Harry podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramieniem.

- Za cztery dni, a to już niedługo, wrócimy razem do domu - mówi cicho i składa delikatny pocałunek na mojej skroni. - Mam nadzieję, że wszystko się poukłada.

- Ja też.

Siedzimy przy Noel jeszcze kilka godzin, a później pielęgniarka zabiera ją na jakieś badanie i nakłania nas, żebyśmy wrócili już do domu. W czasie czuwania przy naszej córce, Harry opowiedział mi o mojej pracy. Jestem zdziwiona, że nie pamiętam czegoś, czemu poświęciłam tyle czasu...

***

Wieczorem Harry proponuje wspólną kolację poza domem. Przystaję na propozycję z nadzieją, że choć na chwilę przestanę odliczać minuty do piątku.

- Jesteś gotowa? - pyta, kiedy zauważa mnie w drzwiach.

Kiwam głową w odpowiedzi i wychodzimy na zewnątrz. Wsiadamy do jego dużego auta, a ja nerwowo zaczynam bawić się guzikiem płaszcza. Harry to zauważa, bo przez chwilę lustruje mnie swoim spojrzeniem. Ostatecznie odpuszcza i nie mówiąc nic, odwraca się do tyłu i zakłada jedną rękę za moje siedzenie, żeby wycofać z pod domu. 

Wysiadamy pod jakąś ładną, stylową restauracją, której całe wnętrze stylizowane jest, jak na moje oko, na XIX, XX wiek. Harry jak prawdziwy dżentelmen otwiera przede mną drzwi do lokalu, a później podaje nasze nazwisko i zostajemy poprowadzeni do małego, okrągłego stoliczka.

- Ślicznie tutaj - mówię, dyskretnie rozglądając się po pomieszczeniu.

- Nie byliśmy tutaj nigdy wcześniej - odpowiada i uważnie mi się przypatruje.

- Ach, to dlatego nie pamiętam! - mówię cicho, lekko rozbawiona.

Harry zabawnie marszczy brwi i chichocze przez chwilę, przestaje dopiero gdy przychodzi kelner. Mężczyzna podaje nam karty, a ja na oślep wybieram ładnie brzmiącą z nazwy przystawkę i kurczaka z pesto.

- Zawsze uwielbiałaś kurczaka z pesto. Najlepiej z makaronem do spaghetti - mówi Harry. Jego wzrok staje się na chwilę nieobecny, jakby sięgał pamięcią w głąb. - Pamiętam jak kiedyś wróciłem z pracy i byłem głodny, a ty cały dzień pracowałaś nad jakimś projektem i nie było obiadu. Pokłóciliśmy się i wkurzona zadzwoniłaś i zamówiłaś kurczaka z pesto i z makaronem z naszej ulubionej restauracji na wynos.

Dopiero kiedy jednocześnie kończy mówić i nawijać makaron na swój widelec, uświadamiam sobie, że się w niego wgapiam zbyt intensywnie. Spuszczam wzrok na swój talerz i zajmuję się jedzeniem.

Każde z dań bardzo mi smakuje, a półsłodkie wino sprawia, że żyję na granicy euforii. Najedzona i lekko uśpiona alkoholem, czuję się znakomicie.

***

- Dziękuję za dzisiejszy wieczór.

- To ja dziękuję - odpowiada, całując mnie w wierzch dłoni i otwiera dla mnie drzwi wejściowe.

Z ulgą ściągam botki na obcasie i witam się z Milly. Od razu swoje kroki kieruję do salonu, żeby wypuścić psa do ogrodu. Zostawiam otwarte drzwi i siadam na sofie, okrywając się kocem, żeby jak najmniej chłodnego powierza drażniło moją skórę.

- Nie idziesz spać? - pyta zdziwiony Harry.

Staje na progu i woła psa, który szybko przybiega i z rozpędu przez kilka sekund ślizga się po panelach w pokoju. Harry zamyka szklane drzwi i siada obok mnie.

- Nie jestem jeszcze zmęczona... Mam sobie iść? - pytam prowokująco.

- Nie, zostań - odpowiada szybko, kręcąc głową. - Masz ochotę na jakiś serial?

Harry sięga po pilot do telewizora i zaczyna szukać czegoś ciekawego, drugą ręką sięga po brzeg beżowego koca i okrywa się nim, lekko przysuwając w moją stronę.

- Orphan Black?

- Z pewnością nie jest dobry dla rozluźnienia - Harry śmieje się krótko. - Próbując zrozumieć o co tam chodzi, rozbudzisz się jeszcze bardziej. Jak dla mnie zbyt ciężki serial - wzrusza ramionami.

- Tak? - posyłam mu wyzywające spojrzenie i korzystając z jego chwili nieuwagi, wyrywam pilota z dłoni. - W takim razie co powiesz na romans? O-o! - Wskazuję pilotem w stronę ekranu. - Poldark. Trochę wątku historycznego, trochę romansu.

- Jeśli chcesz... - parska śmiechem i przysuwa się bliżej mnie.

Włączam serial, odkładam pilot na stolik i przytulam się do Harry'ego, zupełnie jakby działała między nami mocniejsza siła grawitacji, całkowicie niezależna ode mnie. Obejmuje mnie ramieniem i poprawia zsuwający się brzeg koca. Czuję jak spokojnie porusza się jego klatka piersiowa i skupiam się na cieple bijącym od jego ciała. Czuję się jakbym wreszcie trafiła w odpowiednie miejsce w świecie.

~*~

Nadal zachęcam do komentowania, bo będę losować dedykację do następnego rozdziału! ;)

Tak, oglądałam Orphan Black. Zatrzymałam się w połowie pierwszego sezonu, bo to było za dużo dla mojego mózgu (czy cokolwiek tam mam) XD
Tak, obejrzałam Poldarka. Pozdrowienia dla silenceofthewings :) Wspaniały serial, po którym nadal przechodzę depresję w oczekiwaniu na następny sezon. Nie sądziłam, że program telewizyjny jest w stanie zniszczyć moje uczucia aż tak bardzo :)

Miłego dnia,
Soczysta Pomarańcza x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top