Rozdział 3

Cios prosto w serce. Nic nigdy tak nie bolało. Spędziłem z nią prawie całe swoje życie... A już z pewnością jego większość. A ona mnie nie pamięta. Zrobię wszystko, żeby sobie przypomniała.

A jeśli nie, rozkocham ją na nowo. Spróbuję.

Louise

Auto zatrzymuje się pod sporym domem z ogrodem i dwoma garażami. Pochłaniam wzrokiem każdą część tego, co widzę i bezskutecznie próbuję sobie coś z nim skojarzyć. Wyrywam się z transu dopiero gdy drzwi auta otwierają się i Harry podaje mi swoją dłoń. Wysiadam, nadal zapatrzona w otoczenie. Piękno domu, już z zewnątrz, budzi we mnie zachwyt.

- Ja naprawdę tu mieszkam? - pytam niedowierzając.

- Tak - odpowiada.

Zerkam na mężczyznę stojącego obok mnie. Przez jego twarz przemyka przez chwilę grymas niezadowolenia, ale za chwilę lekko podnosi kąciki ust i odwraca się w moją stronę. Mam kilka sekund na dokładne przyjrzenie mu się w blasku południowego słońca. Jego włosy sięgają ramion i skręcają się w loki, dodając mu chłopięcego uroku. Zielone oczy intensywnie wpatrują się we mnie, a usta starają się utrzymać niezgrabny uśmiech. Robi krok w moją stronę i wyciąga w moją stronę ramię, chcąc mnie objąć, ale zanim zdąży dotknąć moich pleców, cofa ją. Uświadamiam sobie, że zrobiłam mały krok w bok, żeby mnie nie dotknął...
Jeśli to, co mówi jest prawdą - bardzo mu współczuję. Niestety nie mogę od tak mu zaufać, mimo wszystko. Obecnie jest dla mnie prawie obcym człowiekiem, a to, że łączy nas wspólna przeszłość, której ani trochę nie pamiętam, wcale mi nie pomaga.

Otwiera drzwi kluczem i przepuszcza mnie przodem. Wystrój przedpokoju zachęca do obejrzenia reszty domu, dlatego po zostawieniu płaszcza na wieszaku, robię kilka nieśmiałych kroków w głąb domu.

- Tutaj mamy salon, tam jest kuchnia i jadalnia - wskazuje po kolei wymienione pomieszczenia. - Pochodź, pooglądaj - tutaj się zacina i lekko zmieszany odchrząkuje - a ja muszę iść na górę. W razie czego wołaj, albo coś... Sam nie wiem, w końcu to też twój dom, więc nie wiem co mam zrobić...

- Um, jasne - przerywam mu, widząc, że czuje się bardzo niezręcznie. - Rozumiem.

Harry kiwa głową i wbiega po schodach na górę, znikając za ścianą. Ja kieruję się do kuchni i przyglądam się wszystkiemu po kolei: zaczynając od kolorowych kubków w szafce, kończąc na prawie pustej lodówce. Nic. Idę więc do salonu. Tam zatrzymuję się przed wielkim oknem i wzrokiem pożeram zaniedbany ogródek i drewniane patio. Gdzieś pod krzakiem zauważam wypompowaną, czerwoną piłkę. Wygląda jakby przeleżała tam całą zimę...
Postanawiam zerknąć do pokoi na piętrze domu. Mimo moich usilnych starań, nic z tego domu mi się nie kojarzy. Nawet oglądając swoje ubrania w garderobie. O zgrozo, czasem zastanawiam się czy ja naprawdę chodziłam w takich ciuchach... Przykładam do siebie jedną z sukienek w kwiatki i przeglądam się w lustrze. W drzwiach zauważam czyjś ruch - Harry stoi oparty jednym barkiem o futrynę i przygląda mi się badawczo. Jego czujny wzrok mnie peszy, więc szybko odkładam wieszak na swoje miejsce i z luźno opuszczonymi rękami staję przed mężczyzną.

- Chodź - mówi i prowadzi mnie do innego pomieszczenia.

Jak się okazuje następnym przystankiem jest nasza sypialnia. Kolory ładne, stonowane - całkiem w moim stylu. Nieśmiało wchodzę w głąb pomieszczenia i od razu moją uwagę przyciąga komoda z ciemnego drewna, stylizowana na retro. Podchodzę bliżej i przebiegam palcami po metalowej ramce ze zdjęciem, na którym jesteśmy razem. Młodzi, szczęśliwi i uśmiechnięci na tle błękitnego nieba i hortensji. Zerkam na łóżko z narzutą w kolorze ecru i nie mogę się oprzeć pokusie położenia się na nim. Kto mi zabroni? W końcu to chyba moje łóżko, no nie?

- Strasznie twarde - zauważam z rozczarowaniem, dokładnie badając je z każdej strony.

- A, tak. - Harry mruga kilka razy, jakby dopiero wrócił myślami na ziemię. - Mnie też bardziej odpowiadał poprzedni, średnio twardy. Ale miałaś problemy z kręgosłupem i trzeba było wymienić materac na twardszy.

Siedzę przez chwilę z otwartą ze zdziwienia buzią. Przeze mnie musiał spać na takim twardym materacu? Zalewa mnie fala współczucia i częściowego poczucia winy. Częściowego, bo podobno to przeze mnie... ale tego też nie pamiętam.

Schodzimy na z powrotem na dół. Siadam w salonie na dużej sofie z mnóstwem poduszek i uważnie wpatruję się w każdy kąt. Dokładnie oglądam każdą cegłę z kominka po mojej lewej, przejeżdżam wzrokiem po haftowanych zasłonach, a później po dębowej biblioteczce z mnóstwem książek w kolorowych okładkach. Harry wchodzi do pokoju z dwoma kubkami i jeden z nich podaje mi.

- Zielona z wanilią. - Siada obok mnie, na szczęście zachowując przyzwoity dystans, i wskazuje głową na wzorzysty kubek w moich dłoniach. - Twoja ulubiona.

- Dziękuję - odpowiadam grzecznie i upijam łyka.

Zapada lekko krępująca cisza. Zagadałbym, gdybym wiedziała na jaki temat, ale nic za bardzo nie przychodzi mi do głowy, a nie chcę znowu zacząć mówić "fajnie, ale nie pamiętam". Opieram się wygodniej o oparcie sofy i pozwalam sobie na dłuższe przyglądanie się mężczyźnie.
Trzeba to przyznać, jest nieziemsko przystojny. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany. Biceps. Mnóstwo tatuaży. Zanim zdąży odwrócić głowę w moją stronę, zawieszam wzrok na wyrazistej linii szczęki. Ała, jest tak przystojny, że od samego patrzenia mnie boli. Przez kilka sekund wpatrujemy się sobie nawzajem w oczy. Cisza zawiesza się między nami, a razem z nią każde nieme pytanie. Właśnie wtedy mam wrażenie, że żyłam u boku tego mężczyzny od dawna... Ale wszystko ulatnia się nagle jak para wodna, gdy Harry wyciąga w moją stronę swoją rękę. Mój wzrok pada na jego obrączkę. Szybko analizuję w myślach - wykonana z białego złota, jak mnóstwo innych obrączek na świecie; lekko połyskująca i z niezaokrąglonymi brzegami. Automatycznie mój wzrok wędruje na moją dłoń.

- Jesteśmy małżeństwem - mówię, ale sens słów do mnie nie dociera, nadal dziwię się kiedy Harry pokazuje mi swoją obrączkę - dokładnie taką samą jaką mam na palcu. - Od jak dawna? - Pytanie ledwo przechodzi mi przez gardło. Wszystko na to wskazuje, a moja świadomość uparcie to wypiera.

- Tak - kiwa głową ze smutkiem. - Od... lat.

Jeżeli to wszystko, o czym mówi, wydarzyło się naprawdę... A chyba tak jest, bo nie sądzę, żeby miał podstawy do kłamstwa... To bardzo mu współczuję, nie chciałabym być na jego miejscu. Chociaż właściwie moje położenie wcale nie jest lepsze... Prawie nic nie pamiętam. Czarna dziura, która jest nie do zniesienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top