Rozdział 1

Kolejne dni wyglądały łudząco podobnie. Nikt nie wiedział, że w trzech salach toczyła się wewnętrzna walka o życie. Każde z nich chciało otworzyć oczy i szepnąć kilka słów do osoby, która nad nim czuwała.

Zadręczony dziadek miał coraz to większe wory pod oczami. Całe dnie spędzał w jasnych, nieprzyjemnych szpitalnych salach. Pochylił się nad swoją córką i załkał cicho. Wyglądała jakby spokojnie spała, jakby za chwilę mogła się obudzić i okrzyczeć swojego tatę, że nie daje jej pospać dłużej. John oparł głowę na dłoniach i przymknął oczy, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Co chwilę przecierał zmęczone oczy, ale to nic nie dawało, bo płynęły nowe, zostawiając mokre ślady na policzkach.

Przesiedział tak cały dzień. Kiedy czas na odwiedziny dobiegł końca, niechętnie opuścił szpital. Sam nie wiedział dlaczego, ale jego nogi pokierowały go na cmentarz. Mroźne, styczniowe powietrze owiało jego twarz. Wydychane, ciepłe powietrze skraplało się w zetknięciu z zimnym. Idąc wąską alejką czuł, że jest ślisko, ostrożnie stawiał kroki. Cienka warstwa śniegu okrywała niektóre nagrobki. Skręcił w jeszcze węższą ścieżkę i chwilę później zatrzymał się powoli przed nagrobkiem Janine. Nachylił się i starł ręką naprószony śnieg z nazwiska swojej żony. Oparłszy się o drzewo po swojej lewej stronie, westchnął ciężko jakby chciał pozbyć się całego przytłaczającego go ciężaru. Tkwił w milczeniu dłuższą chwilę, a czując zamarznięte dłonie, wcisnął je do kieszeni i zaszlochał. 

- Najpierw straciłem ciebie - wręcz zawył z bólem. - A teraz nasza kochana Lousie leży w szpitalu. I nasza ukochana wnuczka Noel... Razem z nimi Harry, za którym nie przepadałaś... Ale to nic.

Zająknął się i zamilkł na chwilę. Ocknął się dopiero gdy powiew mroźnego powietrza uderzył go w twarz. Zamrugał szybko, a z jego oczu wypłynęły nowe łzy. Zagryzł wargę, próbując je powstrzymać i przetarł zmęczoną twarz dłońmi.

Tymczasem w szpitalu w jednej z sal nastąpiło poruszenie. Pielęgniarka kręciła się przy łóżku w granatowym uniformie, a jej blond kucyk podskakiwał z każdym szybszym ruchem. Kobieta zręcznie zmieniła Harry'emu kroplówkę i odezwała się miłym głosem:

- Jak się pan czuje?

Harry lekko otworzył oczy, czując ogromny ciężar powiek.

- Lepiej niż ostatnio - wychrypiał cicho.

- Za chwilę przyjdzie do pana lekarz - oznajmiła z sympatycznym uśmiechem i wyszła zerkając na pacjenta tuż przed zamknięciem drzwi z sali.

Przymknął oczy na chwilę, czując pulsujący ból w czaszce. Za chwilę drzwi zaskrzypiały i do sali wszedł mężczyzna w białym kitlu. Zerknął na kartę Harry'ego przyczepioną do łóżka i zanotował w niej coś swoim długopisem, który wyciągnął z kieszonki.

- Zadam ci kilka kontrolnych pytań - powiedział i podszedł do Harry'ego. - Jak się nazywasz?

Harry zmarszczył brwi i odpowiedział, uprzednio odchrząkując:

- Harry Styles.

- Ile masz lat? - zapytał i poświecił mu prosto w zielone oczy, a źrenice szybko zareagowały na mocny strumień światła.

- Dwadzieścia osiem.

- Mhm - pokiwał głową i schował latarkę do kieszeni fartucha. - Z pewnością jesteś cały obolały, ale czy coś boli cię bardziej? Jesteś w stanie określić czy coś jest nie tak?

Harry przymknął oczy, próbując się skupić nad własnym ciałem. Zastanawiał się czy w ogóle ma nad nim jakąkolwiek władzę i lekko podniósł lewą rękę.

- Niech pan poruszy palcami u nóg.

Połamany mężczyzna najpierw poruszył nogą w kostce, a później samymi palcami. Lekarz wyglądał jakby właśnie spadły z niego wszystkie obawy; odetchnął z ulgą.

- Dobrze, za chwilę przyjdzie pielęgniarka. Jakby się coś działo, proszę wezwać personel.

Tylko ledwo zauważalnie kiwnął głową w odpowiedzi, na nic więcej nie było go stać. Westchnął, nabierając więcej powietrza do płuc niż dotychczas i zaraz tego pożałował, bo odczuł nasilający się ból w okolicy żeber. 

Zrozpaczony i bezradny John nadal stał na mrozie wpatrzony w grób żony. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca, nigdy nie sądził, że rozpacz będzie nim tak mocno targać.

- Boję się o naszą wnuczkę - szepnął cicho, mocno napierając plecami na drzewo, jakby właśnie ono było jego jedyną podporą. - Nie ma nawet roku... - tu głos dziadka się załamał, nie był w stanie wypowiedzieć na głos tych negatywnie czarnych myśli krążących po jego głowie.

***

Kilka dni później, na prośbę Harry'ego, John zawiózł zięcia do sali obok. Harry nadal był zbyt wyczerpany żeby samodzielnie iść do córki, dlatego John zaoferował mu swoją pomoc. Kiedy wjechali do sali i zatrzymali się przed małym łóżeczkiem, Harry'ego coś ścisnęło w środku. Jego dziesięciomiesięczna córeczka leżała podpięta pod wszystkie możliwe aparatury szpitalne. Drobne, chude ciałko monitorowane przez pikające komputery. Tak blade, że prawie białe z mocno prześwitującymi niebieskimi i zielonymi żyłami. Tego było za wiele. Nie mógł patrzeć na Noel w takim stanie, skulił się i zaczął płakać tak mocno jak nigdy w życiu. Uświadomił sobie, że chyba nigdy nie czuł się gorzej niż wtedy. Jego wewnętrzny ból był tysiące razy silniejszy niż ten fizyczny (częściowo uśmierzony na chwilę lekami).
Wreszcie przemógł się i spojrzał na Noel. Chwilę trwało zanim powoli położył swoją dużą dłoń obok jej malutkiej. Bał się, że gdy jej dotknie, to rozpadnie się na malutkie kawałeczki - dokładnie tak samo jak jego serce w tamtej chwili. W końcu delikatnie musnął jednym palcem po wierzchu maleńkiej dłoni. I jeszcze raz. I kolejny. Przesiedział tak dobre dwadzieścia minut gładząc rączkę Noel i intensywnie wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.

Zmęczonego Johna sympatyczna pielęgniarka wysłała do domu. Nie chciał jej posłuchać, ale ostatecznie poszedł do domu ruszony sumieniem, że biedny pies musi wyjść wreszcie na spacer. Szedł zmotywowany tylko i wyłącznie myślą o biednej Milly. Kiedy otworzył drzwi mieszkania, psina siedziała na dywaniku w przedpokoju i ledwo machnęła dwa razy ogonem na jego widok.

Po spacerze zaparzył sobie gorącej herbaty i usiadł na sofie obok Milly. Pies jak zawsze położył się obok niego, głowę kładąc na nogach i uważnie słuchając głosu dziadka. Telefon wydał z siebie dźwięk przychodzącego połączenia. John niechętnie podniósł urządzenie i odebrał. Usłyszał dwa słowa, które przyprawiły go o szybsze bicie serca i zaiskrzenie nadziei w sercu:

- Obudziła się.


~*~

Już po prostu czuję jak mnie wyzywacie od polsatu :')

Kto się obudził? Louise czy Noel? :))

Może zauważyliście, że prolog i ten rozdział zostały napisane w czasie przeszłym i w 3 osobie... Cóż, taki mój mały wymysł pisarski... :) Następny rozdział będzie już tak jak cała poprzednia część, czyli z głównie z punktu widzenia Louise (czasem może pojawi się Harry, albo ktoś inny, jeszcze zobaczymy)!

Miłego dnia (tak, wiem, że jest pierwsza w nocy),

Soczysta Pomarańcza x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top