VIII
Ona
- Będę o Ciebie walczył. - Z ust Matteo, padło właśnie takie oświadczenie, co zupełnie zaskoczyło, nie do końca świadomą dziewczynę. To właśnie spowodowało zawahanie z jej strony. Kobieta już teraz zupełnie nie wiedziała co zrobić, ponieważ nie znajdowała się w najkorzystniejszej dla siebie pozycji. Z jednej strony, pragnęła aby Balsano wszystko jej wyjaśnił i błagał ją o przebaczenie za błędy przeszłości. Z drugiej strony jednak Luna, zdawała sobie sprawę, że to robi jest nie w porządku w stosunku do Alvareza, który mimo wszystko przez te lata, przy niej był, w większym czy mniejszym stopniu. - Luna, wszystko w porządku? - Usłyszała jedynie zmartwiony głos Matteo, który liczył na jakąkolwiek odpowiedź, zaraz po swojej wypowiedzi. - Tak w porządku. - Odpowiedziała, po dłuższej chwili zamyślenia. - Skończyłam. - Dodała, tym samym odkładając niepotrzebne już przedmioty do apteczki. Dziewczyna podniosła wzrok, by spojrzeć na mężczyznę, który aż tak zawrócił jej w głowie. Daj sobie spokój. - Wiesz, Matteo... - Zaczęła, lecz po chwili oboje usłyszeli pukanie do drzwi. - Luna, mam to o co prosiłaś. - Rzucił szybko Nico, podając jej koszulę i kluczyki do samochodu Balsano, po czym opuścił pomieszczenie. - To ja się ubiorę, a Ty powiedz co chciałaś powiedzieć, zanim nam przerwano. - Balsano zaczął rozkładać starannie zapakowaną koszulę w czarne grochy. - Matteo, chodziło mi o to, że MY nie możemy być razem. - Powiedziała, po czym spuściła wzrok aby uniknąć palącego spojrzenia brązowookiego. - Luna, nie skreślaj mnie tak od razu, proszę. - Matteo, zaczął zbliżać się do niej małymi kroczkami, by czasami jej nie wystraszyć. - Przemyśl to jeszcze na spokojnie, prześpij się z tym i daj mi odpowiedź. - Dodał tym samym, będąc już niebezpiecznie blisko kobiety, której nie mógł wyrzucić ze swojej głowy, a co dopiero ze swojego serca. Nim ona mogła zaprotestować, on złożył delikatny pocałunek na jej prawym policzku, niemalże muskając jej delikatne usta. - Pójdę już, dziękuję za wszytko. - Dodał po czym wyszedł. - Cholera. - Teraz Luna nie mogła już powstrzymać przekleństwa, które cisnęło się jej na usta.
Była 18.30, kiedy Luna przekroczyła próg ICH wspólnego mieszkania. Całe szczęście, że jego jak zwykle nie było. Dziewczyna niewiele myśląc sięgnęła po wino, które całe szczęście było już otwarte. Pomysłem Valente na radzenie sobie z problemami w tamtym momencie było upicie się, aby zapomnieć w jak trudnej sytuacji się znalazła. - Gdzie ta cholera się podziewa. - Luna uparcie myślała czemu o tej porze Alvarez nie znajduje się w ich wspólnym mieszkaniu.
On
Wspólne wyjście z najlepszym przyjacielem było dzisiaj chyba najlepszym rozwiązaniem, po ciężkim dniu w pracy, a później jeszcze po spotkaniu z Valente, która chyba zaczynała mieć wątpliwości co do szczerości moich czynów. - Poproszę jeszcze jednego. - Znacząco patrzę na osobę za barem, aby dolała mi alkoholu, którego tak bardzo dzisiaj potrzebuje. - Gaston, co ja robię nie tak? - Kieruje swoje spojrzenie na delikwenta siedzącego obok, który aktualnie jest w gorszym stanie ode mnie. - Balsano kochasiu, musisz trochę odpuścić, bo Luna pomyśli, że stałeś się natrętem, a już i tak bierze Cię za tchórza i kłamce. - Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Jak widać rozmowa z pijanym szefem ma swoje plusy i minusy. - Idę zapalić. - Rzucam na odchodne i opuszczam dotychczas zajmowane miejsce przy barze. Będąc już na zewnątrz wyjmuję paczkę oraz zapalniczkę. Niewiele myśląc sięgam po fajkę i ją odpalam lecz nim zdążę ją odpalić mój wzrok przykuwa pewna osoba stojąca naprzeciwko szokującym jak dla mnie towarzystwie. Był to mianowicie powód mojego podpitego oka, w towarzystwie niskiej blondynki, która była uwieszona na jego ramieniu. Nim zdążyłem się zastanowić nad tym co robię, wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie, na moje nieszczęście nie wyłączyłem flesza w aparacie. - Co do cholery! - Zaniepokojony rozbłyskiem światła Alvarez w końcu spojrzał w moją stronę. - No ładnie ładnie Alvarez się tutaj zabawiasz. - Zacząłem, równocześnie chowając telefon do kieszeni moich czarnych spodni. - Chcesz zdobyć drugą śliwę do kolekcji, kolego? - Odpowiedział mi z głupim uśmiechem na twarzy, podchodząc jeszcze bliżej. - A może tym razem to ja się odwdzięczę Tobie, co? - Zapytałem i zanim Simon spostrzegł moją pięść, była już ona na jego tępej twarzy. - Może mam podbić też to drugie? - Dodaje, przewracając go na ziemię. Oddałem jeszcze kilka ciosów, tak aby obić tą jego niewyparzoną buźkę. - Wypierdalać! - Usłyszałem za plecami słowa ochroniarza i już wiedziałem, że muszę się ewakuować. - To do następnego Simon! - Rzuciłem jeszcze na szybko, po czym rzuciłem się do ucieczki przed ochroniarzem. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni i wybrałem numer do Gastona. Po kilku sygnałach w końcu odebrał. - Słuchaj, muszę uciekać przyjacielu, zobaczymy się w pracy! - W ekspresowym tempie zakończyłem rozmowę z własnym szefem, po czym udało mi się złapać taksówkę do domu. Oj jak bardzo Luna mnie za to zabije?
Tak. Wiem. Przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top