II
On
- Masz może fajki? - Pytam bezceremonialnie wyciągając rękę w stronę mojego nowego szefa. - Jak zwykle bezpośredni. - Odpowiada równocześnie wyciągając opakowanie papierosów z tylnej kieszeni spodni. - Nic się nie zmieniłeś. - Dodaje po chwili podając mi upragniony przedmiot. - Dzięki Gaston, jestem Ci dłużny. - Mówię w międzyczasie zgarniając marynarkę z oparcia krzesła, na którym siedziałem niespełna 5 minut temu. - Jeszcze się zgadamy, do później. - Rzucam na odchodne podając rękę przyjacielowi. Nim zdążyłem odejść poczułem szarpnięcie za rękaw marynarki, którą przed chwilą ubrałem. - Matteo. - Zaczął Gaston lecz wyglądał na dość niepewnego. - Może warto dać temu drugą szansę? - Pyta momentalnie spuszczając wzrok. - Znając Lunę to nie mam już do czego wracać. - Odpowiadam ze smutkiem w głosie, mając jeszcze większą ochotę by zapalić. - Ale dzięki za radę. - Dodałem, aby zbyć Gastona, lecz nie tylko dlatego. Niewątpliwie temat Luny stał się dla mnie niezwykle ciężki. Wyszedłem na zewnątrz i momentalnie poczułem silny powiew wiatru, który zmieżwił moje przydługie włosy. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów, które dostałem od Gastona, lecz uświadomiłem sobie że nie mam ognia. Ale z Ciebie geniusz Balsano, nawet o ogniu zapomniałeś. Mając do wyboru powrót do restauracji wybrałem drugą opcję czyli popytanie ludzi dookoła. Nim zdążyłem znaleźć jakąś osobę która mogłaby mieć zapalniczkę, po drugiej stronie ulicy dostrzegłem sklep. Zanim się obejrzałem byłem obok sklepu, pchnąłem drzwi które na nieszczęście osoby wychodzącej otwierały się do środka. Chcąc nie chcąc uderzyłem kogoś drzwiami. Prawnik który napastuje ludzi. Super. - Bardzo panią przepraszam. - Mówię starając się szybko podnieść zdezorientowaną dziewczynę z ziemi na której znalazła się dzięki mojej osobie. - Nic się nie sta.. - Nie dokończyła, a moje spojrzenie powędrowało na jej oczy. Ta zieleń.. - Matteo.. - Dodała skołowana, dodatkowo zaprzestała prób powstania, ręce opadły wzdłuż jej ciała, gdy tylko nasze oczy się spotkały. - 5 lat. Pięć cholernych lat! - Podniosła wzrok próbując opanować drżenie głosu. - Luna j.. - Głos ugrzązł mi w gardle, gdy tylko ujrzałem jej łzy. - Nie płacz przez takiego dupka jak ja, nie zasługuje na to, już dawno straciłem to prawo. - Byłem w stanie powiedzieć jedyną szczerą rzecz, która przychodziła mi na widok jej łez wywołanych przez emnie. Nie odpowiedziała, tylko siedziała tam na tej zimnej ziemi, z oczami utkwionymi w moich oczach. Z niewypowiedzianym zdaniem na ustach. Zebrałem się w sobie i pozbierałem rzeczy które jej wypadły. Nie spuszczała ze mnie oczu, jakbym był duchem który za raz zniknie. - Po 5 latach wracasz jakby nic się nie wydarzyło i tylko tyle masz mi do powiedzenia?! - Powiedziała odrobinę za głośno biorąc pod uwagę, iż nadal znajdujemy się w sklepie, na całe szczęście pustym, ale jednak. - Jak mówiłem, straciłem Ciebie i wszystko co było związane z twoją osobą, więc tak, tylko tyle mogę Ci powiedzieć. Chociaż mam ochotę wyznać Ci wszystko co się wydarzyło i się tym usprawiedliwić, lecz to nie w porządku, nie mogę Ci tego zrobić. - Nigdy nie przestaniesz być tym samolubnym dupkiem, prawda? - Usłyszałem słowa, które mimo wszystko bolały. Wstałem po czym podszedłem do blatu. - Poproszę paczkę Mallboro. - Powiedziałem w stronę kasjera, starając się zignorować zbierającą się z podłogi Lunę. - Poproszę także zapalniczkę. - Dodałem, gdy zdałem sobie sprawę po co tak naprawdę tutaj przyszedłem. - Dziękuję, żegnam. - Rzuciłem na odchodne kierując się w stronę wyjścia. Wyszedłem ze sklepu po czym oparłem się o ścianę, wyjąłem papierosa z opakowania i odpaliłem, niestety nie zdążyłem się nim zaciągnąć, ponieważ w mgnieniu oka znalazł się on na ziemi. - Zauważ.- Zaczęła. - Że nie jesteś tu sam do cholery! - Tym razem już się nie wstrzymując Luna dała upust swoim emocją. Postanowiłem niczego nie mówić, tylko się pogrąże. Dlaczego jesteś taka uparta? Nie straciłem całej wartości w twoich zielonych oczach?
Ona
- Do cholery zatrzymaj się wreszcie! - Krzyknęłam po raz kolejny próbując zatrzymać mężczyznę idącym kilka kroków przede mną. Muszę się dowiedzieć dlaczego mnie zostawił, dlaczego nigdy nie wrócił, dlaczego teraz mnie unika. - Matteo Balsano proszę Cię teraz jako ktoś bliski twojemu sercu, porozmawiaj ze mną. - Mówię na jednym wydechu w rezultacie zatrzymując się. - Uparta jak zawsze. - Odpowiada w końcu, lecz nadal nie odwraca się. - O czym chcesz ze mną rozmawiać Kelnereczko? - Pyta równocześnie ukazując swoje oblicze. Zmienił się, dojrzał, zarost dodał mu męskości a jego ostre rysy twarzy tylko uwydatniły to jak bardzo brunet jest przystojny. - Obiecałam sobie że, gdy wrócisz nigdy się do Ciebie nie odezwę. - Zaczęłam starając się wyłapać jego uciekające od mojego spojrzenie. - Ale jak widzisz, nie potrafię. - Dodałam. Podeszłam bliżej by móc lepiej przyjrzeć się czekoladowym tęczówką Matteo. Lecz to był tylko wybryk w mojej głowie. Poniewież to on podszedł do mnie i po prostu mnie przytulił. - Matteo? - Wydusiłam z siebie zaskoczona, lekko odwzajemniając uścisk. - Jestem takim idiotą, a ty nadal za mną podążasz nawet po tym jak Cię zostawiłem. - Powiedział a mnie zamurowało. - Nie zasługuje na Ciebie Kelnereczko. - Dodał po chwili, a po moim policzku poleciała samotna łza.
Miłego czytania :D
Gwiazdki?
Komentarze?
XOXO
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top