ROZDZIAŁ 24
Po rozprawie sądowej czułem się dużo lżejszy. Nasi prawnicy wywalczyli dla Margret Smith piętnaście lat pozbawienia wolności. Nie był to satysfakcjonujący wynik, ale dobre i to.
Kiedy znalazłem się z moimi dziewczynami w domu miałem ochotę na błogie lenistwo. Ostatnie dni były tak intensywne, że jedyne o czym marzyłem to święty spokój.
- Harry muszę jechać na zakupy. - oświadczyła Grace i usiadła koło mnie z kartką i długopisem w ręku.
- A nie ma już nic do jedzenia? - skrzywiłem się na samą myśl wizyty w supermarkecie. Niall wiecznie pochłaniał zawartość lodówki i zapasy trzeba było uzupełniać prawie codziennie.
- Nie wierzę, że zapomniałeś. - dziewczyna oburzyła się nie wiedzieć dlaczego.
- O co ci chodzi?
- Grill. U nas. Dzisiaj. Będą wszyscy.
- Kurde... - zmieszałem się. Zapomniałem o spotkaniu z przyjaciółmi. O spotkaniu, na którym mieliśmy im wręczyć zaproszenia na nasz ślub - przepraszam Skarbie. Przez to co się działo wyleciało mi to z głowy. - próbowałem ją udobruchać tuląc się do niej.
Dziwewczyna odwróciła się do mnie i wpiła się w moje usta czym mnie zaskoczyła. Oddałem pocałunek, a kiedy ta weszła na moje kolana całkowicie odpłynąłem.
Kochałem ją tak bardzo i kochałem się z nią kochać, ale teraz nie mogliśmy dać się ponieść. Nie było na to czasu.
- Pojedziesz sama czy mam ci towarzyszyć? - zapytałem.
- Pojadę sama, ale ty zajmiesz się Melindą. - uśmiechnęła się, a ja jęknołem.
- Od jutra szukamy opiekunki. - powiedziałem i ruszyłem w kierunku ogrodu, gdzie bawiła się nasza Perełka.
***
Późnym popołudniem zacząłem przygotowywać ogród dla naszych gości. Przesunałem stół i ustawiłem odpowiednią ilość krzeseł. Grill stał już gotowy i pięknie pachniało dymem z węgla drzewnego.
Goście przyszli punktualnie. Rozsiedli się na swoich miejscach i popijając piwo głośno rozmawiali i się śmiali. Wszyscy byliśmy zadowoleni. One Direction znów miało wrócić na salony, mieliśmy odbudować Syco, ja i Grace mieliśmy brać ślub. Czekało nas szczęśliwe i piękne życie.
- Słuchajcie kochani... - zaczęła Graceland - chcielibyśmy wam coś powiedzieć...
- Jesteś w ciąży?
- Zamknij gębę Horan. - warknąłem i pociagnąłem ją na swoje kolana.
- Mamy dla was prezent za to, że przez te wszystkie lata byliście z nami i nas wspieraliście. Prawda jest taka, że gdyby nie wy to nie byłoby nas... - powiedziała wyciągając oparty z pudełeczka.
- Tak... Gdyby nie wy... pewnie mógłbym liczyć na karierę solową, a tak muszę się z wami dzielić sukcesem... - zacząłem się śmiać - Ale nią już się nie podzielę, bo jest moja. Tylko moja. - spojrzałem na Grace i na sekundę się zawiesiłem.
- Chcielibyśmy was zaprosić na na sz ślub, a to są zaproszenia. - dokończyła i podała koperty naszym gościom.
Zapanowała cisza. Każdy wyjął zaproszenie i czytał je dokładnie, a ja nie mogłem uwierzyć, że w końcu dobrnęliśmy do tego momentu. Momentu, w którym zaczniemy nasze wspólne życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top