ROZDZIAŁ 11

Uprawianie seksu w środku dnia, po prawie trzech latach przerwy nie jest dobrym pomysłem, a jeśli ma się dziecko pełne energii i trzeba za nim biegać i skakać, to lepiej tą przyjemność zostawić na wieczór.

Po cudownym spędzeniu czasu ze Stylesem, przeżywałam kryzys. Bolały mnie wszystkie mięśnie, a nasza córka nie miała litości. Zbudowała z ojcem tor przeszkód, przez który musiałam teraz przechodzić. To było jak kara za to, że na chwilę zapomniałam o niej i zrobiłam coś dla siebie.

Anne była wniebowzięta, że między nami jest dobrze. Zaproponowała nawet opiekę nad małą w każdy weekend, byśmy mogli spędzać je we dwoje. Absolutnie nie chciałam się na to zgodzić, jednak po długiej dyskusji ustaliliśmy, że zawsze kiedy będziemy w Anglii będzie mogła nas wspomóc swoją opieką.

Cieszyłam się, że tak dobrze zaczyna się wszystko układać. Miałam córkę, którą kochałam najbardziej na świecie i faceta, który okazał się być tym jedynym.

Kiedy wieczorem Melinda już spała, a ja siedziałam w salonie przed telewizorem, rozmyślałam. Nigdy nie zdjęłam pierścionka zaręczynowego. Zawsze go miałam na tym samym palcu, na który włożył mi go Harry. Jakbym podświadomie wiedziała, że to się nigdy nie skończy, że nasza miłość jest zbyt silna byśmy się poddali. Teraz brakowało tylko ślubu i zmiany nazwiska na Styles, no może jeszcze niewielkiego domu, który byłby tylko nasz, taki mały schron przed całym światem. Niestety to musiało poczekać. Priorytetem była odbudowa tego, co zniszczyliśmy.

- Nad czym tak myślisz Graceland? - zapytała Anne podając mi kubek z herbatą.

- Nad wszystkim. - odpowiedziałam i spojrzałam na pierścionek.

- Kochacie się. Macie cudowną córkę. Na resztę przyjdzie czas. - kobieta patrzyła na mnie z uśmiechem, a potem usiadła koło mnie na sofie i przytuliła do siebie - Traktuję cię jak drugą córkę kochana i chcę byś była szczęśliwa, a przy nim jesteś. To widać gołym okiem. Zawsze tak było.

Miała rację.

Na wszystko przyjdzie czas.

Włączyłyśmy telewizor i zaczęłyśmy oglądać wiadomości. Z Anne czułam się dobrze. Nigdy nie miałam matki i nie odczuwałam jej braku, ale w takich momentach dopadały myśli jakby to było.

- Cześć dziewczyny! - krzyknął Harry zatrzaskując za sobą drzwi. Wlazł do salonu i już wiedziałam, że nie brał prysznica po treningu. Kiedy zaczął się do mnie zbliżać wystawiłam rękę.

- Najpierw idź się wykąp, potem do mnie przyjdź. - zaśmiałam się na widok jego miny, gdy usłyszał moje słowa.

- Małego buziaka nie dostanę? - zrobił maślane oczka.

- Nie. Weź prysznic i zejdź na kolację.

- Dobrze. Tylko potem nie proś o całusa. - wbiegł po schodach na górę, a ja wstałam i ruszyłam do kuchni by odgrzać jedzenie.

Anne pożegnała się i powiedziała, że będzie spała z Melindą. Czy ona myślała, że mam zamiar znów wejść jej synowi do łóżka? O co to, to nie. Muszę najpierw się zregenerować.

- Daj mi jeść kobieto, zanim tu padnę. - powiedział Harry wchodząc do kuchni.

- Oczywiście panie Styles. - odpowiedziałam i nałożyłam mu indyka po tajsku z ryżem.

- Obejrzymy coś potem, czy jesteś zmęczona?

- Pójdę do łóżka, tylko muszę najpierw wykurzyć twoją matkę.

- A co zrobiła?

- Poszła spać do Melindy, żebyśmy mieli czas dla siebie. Jest niepoważna.

- Chce dobrze. - powiedział i pociągnął mnie za rękę sadzając na swoich kolanach - i ma trochę racji - położył dłoń na moim udzie i kierował ją w górę. Położyłam swoją na jego.

- Mam dość na dziś. Nie dam rady.

- Rozumiem, ale chyba spać w jednym łóżku możemy?

- Zawsze. - odpowiedziałam składając pocałunek na jego ustach.

Tak bardzo brakowało mi tych normalnych dni. On i ja. Zwykłe, codzienne sprawy, które pozwalały myśleć, że jesteśmy przeciętni. Bez gwiazdorzenia, ubierania się w najlepsze ciuchy, wieczngo pozowania do zdjęć, dawania autografów. Tylko my i nasze uczucia. Kolacja na kanapie przed telewiorem, czy śniadanie w piżamie bez pośpiechu. Do tego chciałam dążyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top