ROZDZIAŁ 18

Godziny dłużyły się niemiłosiernie. Grace w końcu zasnęła w moich ramionach, ale była bardzo niespokojna. Nic dziwnego. Nie mieliśmy wieści gdzie jest nasze dziecko i moja matka. Policja nic mi miała, każdy trop urywał sie gdzieś w mieście. Margaret Smith zapadła się pod ziemię, a ci dwaj parszywcy siedzieli w więzieniu i mimo przesłuchań nic nie powiedzieli.

Nerwy odmawiały posłuszeństwa, w głowie kłębiło się tysiąc myśli. Nawet te, które nigdy nie powinny się tam pojawić. Najgorsze było to, że zaczynaliśmy obwiniać się nawzajem. Ja miałem pretensje do niej, ona do mnie i chyba mieliśmy rację. Wina leżała po obu stronach i ciężko będzie to wszystko przetrwać.

- Harry idź się połóż. I tak trzeba czekać. - Niall siedział koło mnie i wpatrywał się w okno, za którym znajdowało się kilkunastu fotoreporterów.

- Nie chcę. Nie zasnę.

- Ona też tak mówiła, a teraz zobacz. Będziesz wykończony. - Louis dorzucił swoje.

- Dobra, ale popilnujecie jej?

- Głupie pytanie Styles. - zaśmiali się wszyscy trzej.

Poszedłem na górę do naszego pokoju i gdy zobaczyłem ten burdel, myśli wróciły ze zdwojoną siłą. Czego oni do kurwy szukali w moim rodzinnym domu?

Kiedy spojrzałem na kojec Melindy runąłem na kolana i zacząłem płakać jak dzieciak. Moja córka była gdzieś tam, nie wiadomo z kim, tylko dlatego, że była nasza. Matka Grace była chora, jeśli myślała, że tym odzyska swoje porzucone dziecko. Grace jej nienawidziła, ja jej nienawidziłem. I przysięgam jeśli wpadnie w moje ręce, nie będę się liczył z ludzkim życiem.

Otarłem twarz dłońmi i poszedłem pod prysznic. Ciepła woda rozluźniła spięte mięśnie i pozwoliła na chwilę spokoju. Spokoju, który był potrzebny by wszystko sobie poukładać.

Simon zajął się prasą i telewizją. Oświadczenia i komunikaty miały być wydane bez naszego udziału. Uznaliśmy, że to najlepsze rozwiązanie, bo nasze nerwy były tak nadszarpnięte, że nie wiadomo było, co może nam przyjść do głów.

Po prysznicu przebrałem się w czyste ciuchy i położyłem do łóżka. Poduszka pachniała Graceland. Przytuliłem ją mocno i nie wiem kiedy odpłynąłem.

Obudziły mnie krzyki na dole. Zerwałem się z łóżka i zbiegłem po schodach.

- Co ty odpieprzasz Grace? - Luc szarpał się z dziewczyną, która trzymała podręczny bagaż.

- Wyjeżdżam? Nie widać!?

- Po cholerę tam jedziesz? Jej tam nie będzie.

- Gówno wiesz! Daj mi spokój i nie drzyj się, bo obudzisz Harrego.

- Już mnie obudziliście! - krzyknąłem i podszedłem do niej - Co ty wyprawiasz? - zapytałem wściekły.

- Wyjeżdżam! Mam dość!

- Czyś Ty postradała rozum Grace? - złapałem ją za ramiona i potrząsnąłem.

- Daj mi spokój Styles! To koniec!

- A gdzie się wybierasz?

- Wracam do Los Angeles! Sama!

- Chyba śnisz! Lecę z tobą! - wrzasnąłem, ale na niej nie zrobiło to wrażenia. Wyrwała się z mojego uścisku i ruszyła do drzwi. Złapałem ją za rękę, a ona na mnie spojrzała. Jej wzrok był inny niż zwykle. Nie było tam miłości czy złości, w tych oczach była czysta nienawiść.

- Lecę sama. - syknęła - Ja chcę odzyskać dziecko.

- Nie zapominaj, że moja matka też tam jest!

- W dupie mam to co stanie się z Anne. Ja chcę tylko swoją córkę. - warknęła i wyszła trzaskając drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top