Epilog

-Dlaczego rzuciłeś śnieżką w to dziecko? - zaśmiała się Amber, otwierając kluczem drzwi swojego domu.

-Gówniarz darł się na całą ulicę. Wybacz, ale jest Nowy Rok i większość ludzi o jedenastej rano śpi lub leczy kaca. - prychnąłem, przez co zaczęła się śmiać.

-Chyba nie lubisz dzieci. - powiedziała i popchnęła drzwi.

-No coś ty. - weszliśmy w głąb domu. Na szybko ściągnęliśmy buty i zaczęliśmy kierować się do samochodu, w międzyczasie zdejmując kurtki.

-O mój Boże! - powiedziała głośniej Amber i zatrzymała się się miejscu, a następnie odwróciła wzrok.

Zmarszczyłem brwi, patrząc na kanapę, z której podnosił się nagi Josh. Szybko wciągnął na siebie spodnie, kiedy Camille okryła się szczelnie kocem, który leżał na podłodze. Parsknąłem śmiechem, ale widząc wzrok mojego kumpla, uciszyłem się.

-Możecie nie robić tego na mojej ulubionej kanapie, proszę. - wyjąkała blondynka, patrząc gdzieś w bok.

Tak, widok jej nagiego brata to zapewne trauma do końca jej życia.

-My..Ja-znaczy on... - jąkała się Cam, rumieniąc się ogniście.

-Jak coś, to możemy wyjść... - zacząłem, wskazując na drzwi wejściowe.

Będę dobrym kumplem i dam chłopakowi skończyć.

-Nie! - krzyknęła mulatka, a w tym samym czasie Josh założył swoją bluzkę. - Muszę do łazienki. - dziewczyna wstała, cały czas mocno trzymając koc wokół siebie. Spojrzała na Amber, a ta kiwnęła głową i poszła za nią. Weszły po schodach, a następnie zniknęły nam z pola widzenia.

Spojrzałem na Josh'a z lekkim uśmiechem.

-Stary... - zacząłem.

-Nie patrz tak na mnie. - warknął, unosząc na mnie swój wzrok.

-Spokojnie. - uniosłem ręce w obronnym geście. - Teraz już wiem, gdzie i z kim tak często znikałeś. Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

-Nie wyjeżdżaj mi z takimi tekstami. - rzucił, na co zmarszczyłem brwi w zdezorientowaniu.

-O co ci chodzi?

-Błagam cię. Myślisz, że nie wiem, że obracasz moją siostrę? - warknął zły.

-Josh...

-Nie. Nie rzucaj mi tekstami w stylu "dlaczego mi nie powiedziałeś" czy "przyjaźnimy się", bo to nie ja, kurwa, sypiam z twoją siostrą.

-Uważaj na słowa. Nie sypiam z nią. - powiedziałem szczerze.

-Błagam cię. Sypiasz z każdą. Ty nie masz koleżanek. Masz dziewczynki do seksu. Wyjątkiem jest tylko Lily i Cam. Potraktujesz moją siostrę jak szmatę, prędzej czy później. - wysyczał, podczas gdy ja stałem w miejscu i tylko się na niego gapiłem. - Nie zmienisz tego kim jesteś.

-Masz rację. - przerwałem w końcu to długie milczenie. - Nie zmienię. - parsknąłem gorzkim śmiechem, kierując się w stronę wyjścia. Po trzech krokach zatrzymałem się i odwróciłem w stronę Josh'a, który chyba powoli zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział. - Tylko wiesz, Livin. Ty też pieprzysz naszą przyjaciółkę. - z tymi słowami wszedłem do holu. Założyłem szybko buty i wyszedłem z domu, ledwo powstrzymując się od wyrwania drzwi z zawiasów.

Wsiadłem do swojego samochodu, którym przyjechaliśmy tu razem z Amber z naszego motelu. Dzisiejsza noc była naprawdę godna zapamiętania. Jej pierwszy tatuaż, a później spędzenie razem nocy w pokoju.

Niestety, tylko spaliśmy.

Tak wiem, jestem szmaciarzem i nie zmienię tego. Mimo że czasami naprawdę chcę. Po prostu już się do tego przyzwyczaiłem. Inni też powinni. I nawet młodsza Livin tego nie zmieni, Josh, Lily czy ktokolwiek inny.

Jestem po prostu zepsuty.

***

-Nie ma nikogo w domu! - krzyknąłem, machając ręką, przez co jasnobrązowa ciecz w butelce obiła się o szklane ścianki.

Niestety pukanie do drzwi nie ustało, a jeszcze bardziej się nasiliło. Postanowiłem to zignorować. Natrętowi się w końcu znudzi.

Nacisnąłem guziczek iPhone'a, po czym zwężyłem oczy, patrząc na godzinę na wyświetlaczu.

23:32

Westchnąłem, rozglądając się po swoim mieszkaniu. Dlaczego do cholery wszystko jest takie mdłe? Bez wyrazu i jakiegokolwiek koloru. Znów jest tak, jak kiedyś. Dlaczego? Dlaczego znów mam ochotę rzucić wszystko, nabrać się jakiegoś świństwa i pójść spać. Przecież nic się nie stało. Po prostu usłyszałem dziś kim jestem. Tylko to.

-Co ty ze sobą robisz? - uniosłem zamglony wzrok na osobę w progu salonu. Zapalona była tylko jedna lampka w rogu pomieszczenia, przez co panował półmrok.

-To co zawsze, pani Livin. - parsknąłem, pociągając zdrowy łyk burbonu z butelki.

Niszczę się od środka.

-Jak się tu dostałaś? - zapytałem, wygodniej usadzając się na podłodze. Oparłem plecy o brzeg kanapy, kładąc butelkę obok mnie.

-Dozorca dał mi klucze. - wzruszyła ramionami, podchodząc bliżej. - Powiedziałam, że chyba coś ci się stało, bo nie otwierasz, a ja się martwię.

-Nic mi sie nie stało. - zaznaczyłem.

-Ale się martwię. - chwilę patrzyłem w jej stalowe tęczówki, po czym przewróciłem oczami.

-Przestań to robić. - warknąłem.

-Niby co?

-Przestań udawać moją przyjaciółkę! - krzyknąłem.

-Jestem nią. - powiedziała, zakładając ręce na biodra. - I właśnie dlatego tu przyszłam.

-Oh, daj spokój. - zaśmiałem się ironicznie, a później wyzerowałem butelkę. Rzuciłem ją gdzieś w bok, przez co się roztrzaskała.

Blondynka głośno westchnęła, ściągając swoją kurtkę. Położyła ją na jednym z foteli, a następnie podeszła bliżej mnie i usiadła obok. Również oparła się o kanapę, odwracając głowę w moją stronę.

-Josh'owi jest strasznie głupio. - zaczęła, ale nawet na nią nie patrzyłem.

-Wątpię. - sarknąłem.

-Naprawdę. Chciał tu przyjść, ale uznałam, że może najpierw ja z tobą pogadam.

-Chcesz bawić się w psychologa? - zaatakowałem, ale robiłem to za każdym razem, gdy ktoś chciał mi pomóc. - Josh powiedział to, co chciał. Nie mam zamiaru z nim tego wyjaśniać. Nie mam zamiaru też się za to na niego złościć.

-Dlaczego taki jesteś? Dlaczego nie dasz sobie pomóc?

-Taki już jestem, Livin. - spojrzałem w jej oczy. - Mnie się nie da już pomóc.

-Każdemu się da. Ta osoba musi tylko tego chcieć. - szepnęła. Odwróciłem wzrok, będąc już zmęczony tą rozmową. - Zapytałeś mnie kiedyś, dlaczego przeprowadziłam się do Stanów. - kiwnąłem głową, ponieważ tak, zapytałem ją kiedyś o to.

-Powiedziałaś, że na studia.

-Nie tylko. - westchnęła, zamykając oczy, jakby chciała wyzbyć się jakiegoś wspomnienia. - Gdy miałam siedemnaście lat byłam na imprezie. Wiesz, tak jak zawsze. Alkohol, ćpanie, a później leczenie kaca i urwany film. - uśmiechnęła się pod nosem, ale ten uśmiech nie był ani trochę szczęśliwy. - Było już grubo po pierwszej, kiedy razem ze znajomymi postanowiliśmy wracać. Nikt z nas nie był trzeźwy, a taksówka nie wchodziła w grę, bo każdy był spłukany. - zrobiła krótką pauzę. - Josha wtedy nie było, ponieważ był na tej wymianie. Mój kolega razem ze swoją dziewczyną postanowił wracać swoim samochodem. Nie pojechałam z nimi. Chciałam ich przekonać, aby zostali, ale nie zgodzili się. Odpuściłam, bo niby dlaczego miałabym nalegać? Byli dorośli, więc sami za siebie decydowali. - odetchnęła cicho i byłem pewny, że walczyła ze sobą, aby się nie rozpłakać. - Zderzyli się z ciężarówką. Oboje zginęli na miejscu. - odwróciła twarz w moją stronę. - A później każdy był wściekły na mnie. Dlaczego ich nie zatrzymałam? Przecież mogłam coś zrobić. Postarać się bardziej.

-Amber, to nie twoja wina... - zacząłem, ale mi przerwała.

-Nawet wlasni rodzice stwierdzili, że mogłam zrobić więcej. Mogłam postąpić doroślej i nie pozwolić im wziąść do tego pieprzonego samochodu! - ukryła twarz w dłoniach. - To było dla mnie zbyt wiele. Skończyłam ogólniak i wyjechałam do Josha, który chyba jako jedyny mnie nie oceniał.

Przez długą chwilę milczałem. Nie wiedziałem co mam właściwie powiedzieć. Amber zawsze wydawała mi się taka zwyczajna. Zawsze uśmiechnięta, trochę zwariowana i cholernie twarda. Teraz odkryła swoją drugą twarz. Twarz złamanej, małej dziewczynki, którą każdy znienawidził, przez coś, na co nie miała wpływu.

Ją też znienawidził świat.

-Gdy byłem młodszy miałem problemy z agresją. - powiedziałem na jednym wdechu, nawet na nią nie patrząc. Ostatni raz wypowiedziałem te słowa cztery lata temu na spotkaniu z psychologiem.

Tak bardzo nienawidzę tego gówna.

-To zaczęło się w liceum. Byłem w pierwszej klasie. Nagle ludzie zaczęli mi przeszkadzać. Zaczepiałem ich, wszczynałem bójki. Lubiłem się bić. Lubiłem sprawiać innym ból. - wychrypiłem, kiedy do mojego umysłu wpadały te wszystkie niechciane wspomnienia. - Krzywdziłem innych, ciesząc się, że wyrządzam ból. Później to się nasiliło. Psychologowie, rozmowy z wychowawcą, policja... Wszystko się pierdoliło, a ja brnąłem w to dalej, aż w końcu ktoś ucierpiał bardziej, niż dotychczas. - zwiesiłem głowę. - Podrywał moją dziewczynę, a ja się zdenerwowałem. Uderzyłem jego głową w ścianę. Stracił przytomność. Przyjechało pogotowie. Zabrali go do szpitala. Zapadł w śpiączkę. - coraz bardziej wbijałem paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. - Gdy się obudził, okazało się, że ma amnezję. Nie pamiętał niczego. Nawet własnych przyjaciół.

-Will...

-Nie, Amber. - odwróciłem głowę w jej stronę, patrząc w jej załzawione oczy. - Odebrałem mu to, co najważniejsze. Odebrałem mu wszystko. Odebrałem mu wspomnienia.

Zapadła między nami ciężka cisza, przerywana jedynie naszymi urwanymi oddechami.

-Po tym wszystkim ojciec mnie znienawidził. Podejrzewam, że matka też, ale nie chce przyznać tego głośno.

-To nieprawda...

-Prawda, Amber. Prawda. - zaciągnęła nosem, przysuwając się bliżej mnie. Oparła głowę na moim barku, przytulając się do mojej ręki. Oparłem podbródek na jej głowie, patrząc pusto przed siebie.

Ile dałbym, by zacząć życie od nowa.

-Ale nie jesteśmy, tak strasznie źli, prawda? Jesteśmy zepsuci, ale nie jesteśmy źli. - szeptała cicho.

-Ja jestem zły, ty jesteś złamana. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Teraz po prostu siedzieliśmy wtuleni w siebie. Dwójka złamanych osób, które dostały w kość od życia.

-Chyba coś do ciebie czuję, Will.

Kurtyna opadła. Maski zostały zdjęte. Uczucia na nowo rozpalone. Przedstawienie się zakończyło.

Wygraliśmy.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top