21.
Minęły dwa tygodnie od wizyty u moich rodziców. Moja matka codziennie do mnie dzwoniła, ale szybko ją zbywałem.
Z Amber też od tego czasu nie rozmawiałem. Nasze kontakty uległy całkowitej zmianie. Widzimy się tylko, gdy jesteśmy ze swoimi znajomymi. Do Josh'a też przychodzę, kiedy nie ma jej w domu, ale i tak wolę przesiadywać u mnie w mieszkaniu.
Przez ten czas zajmowałam się tylko i wyłącznie imprezami, treningami i Ally, z którą naprawdę nieźle się bawiłem.
Tak jest lepiej, chociaż jest ciężko, ponieważ między nami jest głupie napięcie, którego żadne z nas nie chce przerwać. Duma nam nie pozwala.
I tak, może to tylko moja wina i powinienem przeprosić i takie inne gówna, ale nie. Nie będę jej za nic przepraszać, bo mam to gdzieś. Ona mnie nie obchodzi.
Jest już dziewiętnasty grudnia, więc coraz bliżej święta, a z tym wiąże się kupowanie prezentów i inne pierdoły.
Nienawidzę tego.
Chociaż, znając mnie to zostawię wszystko na ostatnią chwilę i kupię jakieś gówno. W sumie tak jest co roku, bo nikt z nas nie kupuje prezentu za więcej, niż dwadzieścia dolców.
-I just want you for my own. More than you could ever know. Make my wish come true, all I want for Christmas is you! You baby! - wył Jasper, kiedy wszedł do salonu z łańcuchem na choinkę zawiniętym wokół szyi oraz czapką Mikołaja na głowie. Na nogach miał puszyste, długie skarpety, w których wyglądał jak obraz debilizmu.
-Zamknij się już! - wydarła się Lily, siedząc na kanapie i przeszukując torebkę.
-Kochanie ty moje, opowiem ci powiastkę. W te urocze święta, kupię ci tampony na gwiazdkę. - powiedział poetycko chłopak i schylił się, aby uchronić się przed lecącym w jego stronę kremem do rąk.
-Jesteście debilami. - stwierdziłem, popijając sok.
-Odezwał się ten najbardziej normalny. - sarknęła dziewczyna, której od dziś włosy były czerwone.
Powinienem zabronić jej wizyt u fryzjera.
Uśmiechnęła się, gdy znalazła w swojej torebce telefon.
Ja nie wiem, jak można takie coś ze sobą nosić. Niby masz wszystko pod ręką, a jak przyjdzie co do czego, to i tak nie możesz znaleźć rzeczy, której szukasz.
Gdzie tu logika?
-Co robimy w te święta? - zapytał wesoło zielonooki, wieszając na stojącej lampce łańcuch, który zdjął z szyi.
-Nie rzucaj mi tego gówna w domu! - zawołałem, na co strzelił mi spojrzenie.
-W naszym bractwie nie ma nawet choinki, więc pozwól mi udekorować twoje mieszkanie. - no tak, Jasper i Mike znów przeprowadzili się do domu bractwa.
-Gówno mnie to obchodzi. Nie chcę tego badziewia. - na moje słowa prychnął, mrucząc ciche "tak to jest, jak chcesz być miły".
-Więc jak z tym będzie? Znów przychodzimy do ciebie? - zapytała, a ja pokiwałem głową. Dwudziestego czwartego nie spędzamy z rodziną, ale zawsze się spotykamy i robimy małą imprezę, tylko dla najbliższych znajomych. W pierwszy i drugi dzień świąt jeździmy do najbliższych, znaczy ten kto chce, ale i tak większość zostaje.
-W te święta chcę dostać w prezencie jakiegoś mega przystojniaka. - powiedział stanowczo chłopak, a Lily przewróciła oczami.
-Mogę ci kupić nowy mózg.
-A ja dmuchanego chłopca do zabawy. - dopowiedziałem, na co tylko prychnął.
-Dobra drogie panie, ja już muszę iść. A ty pamiętaj, dziś żadnych panienek, bo jutro mecz. - Traxon spojrzała na mnie spod ukosa.
-No właśnie, zasada "zero seksu dwadzieścia cztery godziny przed meczem" nadal obowiązuje. - poparł ją chłopak, przez co pokazałem mu środkowy palec.
Obowiązuje, ale nie dla mnie.
***
-No dobra! Słuchać mnie! - krzyknął trener, gdy cała drużyna stała w szatni. - Nie będę wam pieprzył o tym, czy wygracie, czy przegracie, bo i tak wiem, że ich rozprujecie i nakarmicie ich własnymi flakami! - na te słowa głośno krzyknęliśmy, a w pomieszczeniu zapanował hałas. - A teraz na boisko i wygrać mi z tymi skurwysynami!
Całą drużyną wyszliśmy, a raczej wybiegliśmy z szatni i dumnie wkroczyliśmy na murawę w akompaniamencie krzyków i wiwatów kibiców. Na mecz przyszedł każdy z uniwersytetu i najbliższej okolicy, więc stadion był pełny.
Nasi przeciwnicy byli dobrzy, ale do pokonania. Jesteśmy najlepsi z całej ligi, więc wiem, że wygramy.
Stanęliśmy na środku boiska, obok naszych przeciwników, a gdy zaśpiewaliśmy hymn uczelni, a komentator przeczytał nasze nazwiska, mecz się zaczął.
Nie szukałem kogoś ważnego w tłumie ludzi, jak inni zawodnicy. Josh grał że mną, a Mike, Jasper i Lily są w pierwszym rzędzie, więc wszystko jest na miejscu.
Ale nie do końca.
Sędzia rozpoczął mecz i już nie miałem czasu na gdybanie.
Oczywiście wygraliśmy 3:1, a ja zostałem wniesiony do szatni na plecach Josh'a i Brooka, gdy strzeliłem ostatniego gola.
Tak cholernie uwielbiałem to uczucie, kiedy wszyscy są dumni, zazdrośni i szczęśliwi jednocześnie, gdy coś mi się uda, a właściwie to, gdy wygram mecz.
-BLACK, ZNÓW POPROWADZIŁ NAS DO ZWYCIĘSTWA! - darł się prawdopodobnie Matt, kiedy postawili mnie na ławce, aby każdy usłyszał to, co miałem do powiedzenia.
-Dobra! - krzyknąłem, a po chwili większość zamilkła. - Rozjebaliśmy ich po mistrzowsku, więc teraz idziemy najebać się tak, że rano nie będziemy w stanie wstać! - znów zaczął się głośny krzyk i rozmowy, a ja, z uśmiechem na ustach, zeskoczyłem z ławki i po kilku zbitych piątkach z chłopakami, znalazłem swoją torbę.
Przebrałem się w swoje ubrania i schowałem strój do torby, a następnie zacząłem przepychać się do wyjścia, chociaż i tak połowa ludzi już wyszła.
Kiedy byłem już na zewnątrz, wszyscy zbierali się, aby wyjść. Szedłem w stronę samochodu, gdy nagle moim oczom ukazała się znajoma, blond czupryna.
Stała kilkanaście metrów ode mnie, ubrana w czarne jeansy i zieloną parkę. Jej włosy były związane w biedbałym kucyku tak, jak zawsze.
Zapewne czekała na Josh'a, który był jeszcze w szatni. Cały czas chodzili między nami ludzie, więc co jakiś czas traciłem ją z oczu, ale i tak wyczuła, że się na nią gapię.
Nasze spojrzenia się zderzyły, po długim czasie unikania siebie. Mimo sporej odległości, i tak mogłem zobaczyć, że się denerwuje. Minęło kilka sekund, zanim wyciągnęła z kieszeni telefon i zaczęła coś na nim robić. Dostałem wiadomość, ponieważ mój telefon wydał z siebie dźwięk.
Zmarszczyłem rozbawiony brwi, wiedząc, że to wiadomość właśnie od niej i wyciągnąłem iPhone'a z kieszeni.
Od: Amber
Dobry mecz
Do: Amber
Mogłabyś przyjść i mi to powiedzieć?
Od: Amber
Nie
Uniosłem wzrok i zobaczyłem jak wzrusza ramionami i uśmiecha się pod nosem, a następnie chowa telefon i odwraca się do mnie plecami.
I wtedy chyba po raz pierwszy w życiu miałem wyrzuty sumienia.
Miałem wyrzuty sumienia za to, jak ją wtedy potraktowałem, bo właśnie przeze mnie nasze kontakty są właśnie takie i nawet teraz, mimo że mi pogratulowała, nie chciała poświęcić mi ani minuty.
Z drugiej strony nie wiem, czy umiem inaczej. Taki już jestem i nie umiem tego zmienić.
Jestem zepsuty.
***
-Boże, co mam jej kupić? Dlaczego jest tu tak dużo ludzi? Cholera, tamta babka wydarła się na mnie, że jej jakieś szpilki wykupili! Paranoja! - marudził Mike, kiedy razem z nim łaziliśmy już od godziny po tej pieprzonej galerii.
Stwierdzenie, iż nie lubiłem zakupów było sporym niedopowiedzeniem.
Nienawidziłem tego pierdolonego ścierwa najbardziej na świecie, a jeszcze bardziej w okresie przedświątecznym, kiedy wszyscy ludzie akurat teraz zdali sobie sprawę, że nie mają prezentów dla rodziny.
Chociaż, ja nie byłem lepszy, bo jest już dwudziesty drugi.
Ale udało się. Kupiłem już prezenty dla wszystkich, oprócz Amber.
Właśnie, Amber.
Josh, Lily, Mike, Jasper, Brook i Matt, a także Bianca i Louis. Dla wszystkich miałem prezenty, ale nie dla niej. Nie miałem pojęcia co lubi, a czego nie i miałem problem.
Michael za to nie miał prezentu dla Lily, przez co po prostu wariował. I to tak poważnie.
-Stary, uspokój się. - parsknąłem, więc strzelił mi spojrzenie.
-Zamknij się. - warknął i stanął naprzeciw jubilera. - Poczekaj tu. - wszedł do sklepu. Westchnąłem i usiadłem na ławce. Całe szczęście, że wszystkie swoje paczki zaniosłem do samochodu.
Wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać Instagrama, a po chwili podniosłem wzrok na dziecko, które płakało, bo jego matka nie chciała kupić mu czegoś ze sklepu z zabawkami.
I wtedy już wiedziałem.
***
-Wesołych świąt, kurwy! - wydarł się Jasper, gdy tylko weszliśmy do domu Livinów.
-Nie drzyj mordy, baranie! - odkrzyknęła Lily, która była prawdopodobnie w salonie lub kuchni.
-Wychodzisz z sercem na dłoni, a ta jeszcze problemy ma. - mruczał pod nosem czerwonowłosy. Wczoraj był u fryzjera i stwierdził, że musi coś zmienić, więc zmienił kolor włosów. Na dokładnie taki sam jak Lily.
Wzruszyłem ramionami, ściągając buty i kurtkę. Razem z prezentami, które kupiłem dla tych idiotów, ruszyłem w stronę salonu.
Dom przystrojony był z zewnątrz jak i w środku różnymi lampkami, łańcuchami i innym gównem. Nigdy nie lubiłem tego klimatu. Śnieg, święta i te sztucznie miłe osoby, które życzą ci wesołych świąt, a tak naprawdę chcą wybić ci zęby.
-Cześć. - powiedziałem, wchodząc do pomieszczenia.
Wielka choinka stała w rogu pokoju, przystrojona ze wszystkich stron. Lily, Josh i Mike siedzieli na kanapie, jedząc popcorn i oglądając jakiś głupi talk show.
-Zawsze musisz się spóźniać? - zapytał znudzony blondyn, ale miałem to gdzieś. Niechlujnie rzuciłem paczki obok choinki i innych prezentów, a Traxon podskoczyła w miejscu, odwracając się w moją stronę.
-Uważaj! Tam jest gdzieś dla mnie prezent! - fuknęła. Przewróciłem oczami i usiadłem na wygodnym fotelu.
-No czeeść. - przeciągnął Jasper, gdy pojawił się w progu pokoju.
Spojrzałem na niego raz, a następnie ponownie z opóźnionym refleksem, ponieważ zauważyłem, że obok niego stały Amber i Cam.
Ta pierwsza miała na sobie czarne rurki i koszulę w czarno-czerwoną kartę. Jej włosy były związane w niedbałym kucyku, a na stopach miała puchate skarpetki, które były podciągnięte prawie do kolan. Cam postawiła na czarną sukienkę.
Blondynka trzymała miskę z chipsami, a gdy czerwonowłosy chłopak obok chciał "jednego", odsunęła się, mrucząc "mam mało".
Typowe.
Zblokowałem z nią wzrok, gdy rozglądała się po pokoju, ale szybko to przerwała, spoglądając na miskę w swoich dłoniach.
Spieprzyłeś to, stary.
-Ehh, jaki to uroczy czas! Siedzimy tu razem jak jedna wielka rodz...
-Zamknij się i daj nam oglądać. - przerwał Jasperowi Mike, który zapychał swoje usta ciastkami.
Parsknąłem cichym śmiechem i znów spojrzałem na telewizor.
Tak, tak wyglądają nasze święta.
-Lily, a dlaczego David nie przyszedł z tobą? - spytała Camille, siadając na drugiej kanapie. Kątem oka spojrzałem na Mike'a, który chyba ćwiczył zdolności telepatyczne na swojej butelce po piwie, bo wywiercał w niej dziury wzrokem.
-Musiał jechać do rodziny, która mieszka w Miami. - wyjaśniła, a ja resztkami sił powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem.
-Aha.
***
-Mike, szybciej! Taksówka już czeka! - marudziła Lily, gdy pijany chłopak nakładał buty.
-Już, czekaj. - burczał, podtrzymując się jedną ręką Jaspera.
-Jak z dziećmi. - westchnęła Camille i pokręciła głową z niedowierzaniem, a następnie złapała chwiejącego się Michaela pod rękę.
-Dobra, może jakoś doprowadzimy ich do tego bractwa, a jeśli nie to będą spali na wycieraczce. - mruczała Traxon, gdy Jas wąchał jej włosy.
Wszyscy jadą jedną taksówką, ponieważ bractwo chłopaków i akademik dziewczyn są niedaleko siebie.
-Jak coś to dzwoń. - uśmiechnęła się Amber, a oni wyszli na zewnątrz w akompaniamencie wycia chłopaków. Wykonanie Last Christmas w ich wykonaniu to czyta tortura.
-Ale się schlali. - skwitował Josh, który wcale nie był w lepszym stanie.
-I kto to mówi. - stwierdziła dziewczyna, odpychając się od ściany i idąc w kierunku schodów. Zabrała po drodze swoje prezenty, które dziś dostała. - Idę się myć, a ty możesz to jakoś ogarnąć. - mruknęła w stronę swojego brata
Gdy ten chciał się odezwać, uciekła na piętro.
-Super. - westchnął. - Pomożesz mi?
-Nie. - odpowiedziałem na jego pytanie, na co posłał mi spojrzenie.
-Oh, jebać. Posprząta się jutro. - machnął ręką i rzucił się na kanapę, przymykając jedno oko.
Podrapałem się po karku, bo właśnie przyszedł mi do głowy pomysł, który już od pewnego czasu chcę zrealizować.
-Huh, ja muszę skoczyć do samochodu. - powiedziałem.
-Okej. - mruknął, prawie zasypiając.
Szybko poszedłem do drzwi wejściowych, a następnie nałożyłem buty i wyszedłem na zewnątrz.
Założyłem kaptur mojej bluzy na głowę, bo było zimno i szybkim krokiem ruszyłem do swojego samochodu, który był przed budynkiem.
Otworzyłem bagażnik, który już i tak ledwo się zamykał, po czym wyciągnąłem z niego prezent, który był przeznaczony dla pewnej irytującej osoby.
Ledwo go złapałem, ponieważ był ode mnie większy i ważył sporo, a musiałem go nieść nad głową, aby nie pobrudził się, gdy dotknie ziemi.
Jedną ręka zamknąłem bagażnik i poprawiłem podarunek na plecach, aby lepiej było go nieść.
Zacząłem wracać do domu, o mało nie przewracając się na oblodzonej drodze.
W końcu udało mi się wejść do domu, a ja nawet stąd słyszałem chrapanie Josh'a, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że śpi.
Ściągnąłem swoje adidasy i zacząłem kierować się schodami na piętro.
Gdy już jakoś doczłapałem się do jej drzwi, powoli je otworzyłem i wszedłem do środka, upewniając się, że dziewczyny nie ma w pokoju.
Podszedłem do łóżka i położyłem na nim podarunek, oddychając z ulgą. To trochę waży.
Jestem takim idiotą.
Powinienem teraz to zabrać i uciakać na dół, ale naprawdę chcę, aby nasze kontakty wróciły do normy. Ponad dwa tygodnie ignorowania siebie mnie trochę zirytowały. Trochę bardzo.
Nie miałem już czasu, żeby się zastanawiać, bo usłyszałem jak ktoś podchodzi do drzwi, więc szybko usiadłem na krześle w rogu pokoju.
Drzwi się otworzyły, a Amber, która stała w progu pokoju w krótkich spodenkach i białym topie z mokrymi włosami, właśnie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
Spojrzała na swoje łóżko, a następnie na biurko i znowu na łóżko z opóźnionym refleksem.
Otworzyła szerzej oczy, a jej usta co chwila się otwierały, aby później się zamknąć. Całe szczęście, że w pomieszczeniu panował półmrok spowodowany zapaloną lampką na szafce nocnej.
-To taki gest pojednawczy. - odpowiedziałem, a siwooka wzdrygnęła się i na mnie spojrzała. Była w szoku i przyjemnie było tak na nią patrzeć.
-Co ty-ale... że-co. Jak!? - plątała się we własnych słowach, na co lekko się uśmiechnąłem.
-Jest... 23.59, więc zdążyłem z prezentem. - spojrzałem na swój zegarek umieszczony na lewym nadgarstku.
-Skąd ty? - wskazała na dwumetrowego miśka, który siedział na łóżku, a ja wzruszyłem ramionami i wstałem, wkładając ręce do kieszeni bluzy.
-Jakieś dwa miesiące temu, gdy byliśmy w galerii z Josh'em i Lily i mijaliśmy sklep z zabawkami powiedziałaś, że chciałabyś mieć dużego misia, bo go nigdy nie miałaś. No to kupiłem ci go na święta.
-Ale ty mi już kupiłeś prezent. - powiedziała, nawiązując do złotej bransoletki, która swoją drogą była znacznie droższa, niż trzydzieści dolców. Potrząsnąłem głową i głośno westchnąłem.
-To jest właściwy prezent, który chciałem ci dać. Słuchaj, wiem, że zjebałem po całości i zdaję sobie z tego sprawę, ale-po prostu ja nie umiem inaczej. Nie umiem też przepraszać na poważnie, bo nigdy tego nie robię, a nie chcę, żebyśmy się dalej kłócili i może to jest tandetne, ale chcę, abyś wiedziała, że... przepraszam. I dziękuję, że nikomu nie powiedziałaś o tej sytuacji. - skończyłem swój monolog i czekałem, aż coś mi odpowie. Przyglądała się mi z nieodgadniętym wyrazen twarzy. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna czułem się niekomfortowo pod czyimś spojrzeniem.
Przygryzła wargę i przeniosła spojrzenie na miśka, który wiernie czekał na jej łóżku.
-Jednego tylko nie rozumiem. Dlaczego tak ci na tym zależy? - zapytała, a ja nie wiedząc co odpowiedzieć, po prostu wzruszyłem ramionami.
-Dziękuję. - szepnęła, przez co uniosłem wzrok. Podeszła bliżej mnie i stanęła na palcach, a następnie złożyła długi pocałunek na moim policzku. - Za miśka. - dopowiedziała, odrywając się ode mnie, ale nasze twarze i tak były blisko siebie.
-Nazywa się Will. - powiedziałem, na co zmarszczyła ze śmiechu brwi i parsknęła pod nosem.
-Jak taki jeden baran, którego znam. Ma tak samo na imię. - powiedziała, a ja położyłem ręce na jej biodrach i przekręciłem głowę w lewo.
-Też go znam i powiem ci, że to naprawdę fajny chłopak.
-I skromny, a teraz powinien on wyjść z mojego pokoju. - powiedziała pewnie.
-Nie dostanie on nawet buziaka? - pokręciła głową, a ja wydąłem wargi.
-Niech nie myśli, że jestem aż tak łatwa i można mnie przekupić. - droczyła się, na co kąciki moich ust drgnęły.
-A skąd pomysł, że sam go sobie nie weźmie? - zapytałem.
-Bo będę wtedy zła. - odpowiedziała i odepchnęła się ode mnie, podchodząc do miśka, który gdy siedział był takiego samego wzrostu, gdy ona stała.
I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że się udało.
***
Kocham i do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top