16.
-Chcę to powtórzyć. - mruczała Soph, leżąc pod kołdrą, gdy ja nakładałem spodnie.
-Nie dzisiaj. - powiedziałem i zacząłem szukać mojej czarnej bluzki.
-No weź. - zachichotała, podpierając się na łokciach i patrząc na mnie z przymróżonymi oczami. - A, zapomniałam. - opadła z powrotem na poduszki, a ja zmarszczyłem brwi i w końcu nałożyłem t-shirt.
-Co masz na myśli? - przeczesałem ręką włosy i czekałem, aż odpowie.
-Nigdy dwa razy z jedną dziewczyną tego samego wieczoru.
-Dobrze, że pamiętasz. - chwyciłem swoją granatową bluzę i spojrzałem na dziewczynę, która też zaczęła się zbierać.
Wyszedłem z pokoju, zarzucając bluzę na bark i strzelając kostkami u rąk.
Impreza dalej trwała w najlepsze z czego się cieszyłem, bo mam ochotę się jeszcze czegoś napić.
Nie zdążyłem nawet zejść ze schodów, gdy na kogoś wpadłem.
-Josh? - mruknąłem i spojrzałem na totalnie zjaranego chłopaka.
-Will! Co się nie odzywasz! Od wczoraj cię nie widziałem, ale Cam wytłumaczyła mi, że Amber się źle poczuła, a ty zawiozłeś ją do domu. Dzięki. - klepnął mnie w ramię, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nawet do niego nie napisałem po tym wczorajszym incydencie. - A tobie to co się stało? - wskazał na moją twarz.
Był pierwszą osobą, która się mnie o to zapytała, ponieważ on chyba jako jedyny się nie bał. Wszyscy wiedzieli, że od czasu do czasu zdarzały mi się bójki, ale nikt nie miał prawa zadawać mi pytań i robić wyrzutów. Nikt, prócz niego.
-Uderzyłem się w ścianę. - mentalnie strzeliłem sobie w łeb.
Will, jesteś kretynem.
-Ta. Mam nadzieję, że cię nie poniosło, jak kiedyś, prawda? - spojrzał na mnie już zupełnie poważnie.
-Wiesz, że już tego nie robię. Wyszedłem z tego ścierwa. - warknąłem. Nie jestem już taki jak kiedyś, a on powinien mi wierzyć
-Tak, wiem. A teraz przepraszam, ale piwo czeka. - wyszczerzył się i pomknął do pokoju zabaw.
Zszedłem ze schodów, w międzyczasie zakładając swoją bluzę. Na parterze było jeszcze więcej ludzi, niż na początku. Włożyłem ręce do kieszeni, a gdy moje palce spotkały się z paczką Marlboro uśmiechnąłem się sam do siebie.
Przeciskając się przez tłum ludzi, wyszedłem w końcu na duży taras. Różne osoby stały przy basenie, a niektóre nawet się w nim kąpały, co mnie kurewsko zdziwiło, bo jest listopad i jest zimno.
Poszedłem za budynek, bo tu zawsze było najmniej ludzi. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek, po czym wyciągnąłem jednego papierosa i wsadziłem go między zęby. Już się bałem, że nie mam zapalniczki, ale na szczęście była w tylnej kieszeni jeansów.
Uniosłem głowę, a wzrokiem natrafiłem na Amber, która przechodziła niedaleko.
-A gdzie zgubiłaś swojego chłoptasia? - zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Nie poszła dalej, ale zatrzymała się obok mnie i odwróciła w moją stronę.
-Co? - zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie jak na debila i okej, ta jej bluzka była naprawdę obcisła.
-No Parker. - wydmuchałem biały dym i czekałem na jej odpowiedź.
-Natan? - zapytała, a ja prychnąłem. Już są po imieniu? Ojej jakie to słodkie.
-Yhym. - mruknąłem znudzony, opierając się plecami o murowaną ścianę za mną.
-To nie jest mój, jak to ująłeś? Chłoptaś? - założyła ręce pod biustem i spojrzała na mnie zdenerwowanym wzrokiem.
-Ahh, tia. Nieważne. Jakoś mnie to nie obchodzi. - wzruszyłem ramionami, gasząc peta o ścianę i wyrzucając go ja trawnik.
-Jeśli cię to nie obchodzi, to po co zaczynałeś tą absurdalną wymianę zdań? - teraz już była całkiem zdezorientowana, a ja lekko się spiąłem. Właśnie, po co zaczynałem ten temat? Przecież mnie to nie obchodzi.
-Właśnie nie wiem. - wzruszyłem ramionami i odepchnąłem się od ściany, po czym wyminąłem Amber. Nie uszedłem nawet dwóch kroków, a znów usłyszałem jej głos.
-Ale o co ci chodzi? Ja już nic nie rozumiem! Wytłumacz mi twoje dziwne i chore myślenie! - wrzasnęła, a ja napiąłem wszystkie mięśnie.
-Chcesz wiedzieć co myślę? - warknąłem, odwracając głowę w jej stronę.
-No wytłumacz mi, bo ja to się już pogubiłam. - opuściła ręce, którymi przed chwilą wymachiwała i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
Nie chcesz tego widzieć.
I nim zdążyłem chociażby pomyśleć, w dwóch krokach znalazłem się przy blondynce. Złapałem ją za biodra i lekko popchnąłem na ścianę, przy której jeszcze niedawno paliłem.
Jej szare oczy zaświeciły się na mój ruch, ale nic nie powiedziała. Schyliłem głowę, aby spojrzeć na jej twarz. Oparłem jedną rękę o ścianę obok jej głowy.
Byłem blisko, a nawet bardzo blisko, bo jej cycki dotykały mojego torsu.
-Prawda jest taka, że teraz z chęcią pieprzyłbym cię w każdym możliwym kącie tego domu. W łóżku, na blacie w kuchni, w basenie, czy kurwa, w łazience. - mój głos był głęboki i poważny, a moje usta prawie stykały się z jej nosem.
Tak myślałem, że nie chciałaś tego wiedzieć.
Jej oczy lśniły i były szeroko otwarte. Oddech wyraźnie przyśpieszył, a walenie jej serca czułem nawet ja. Jej szyję i policzki oblał lekki rumieniec, a ona sama bardzo się spięła.
-Nawet nie wiesz, co bym z tobą zrobił i na ile sposobów. - dodałem po chwili, na co przełknęła ślinę. - Więc teraz już wiesz, kochanie. - ostatni raz spojrzałem jej w oczy i odepchnąłem się od ściany. Odwróciłem się w kierunku tarasu, a po chwili już na nim stałem, pijąc piwo i spoglądając na pijanych ludzi.
Czy żałuję tych słów?
Tylko głupi by żałował.
Uśmiech samoczynnie wkradł się na moje usta.
-Siema mordo! Wiesz, że... o matko, a tobie co się stało? - Lily stała obok mnie z przerażeniem na twarzy, a ja wzruszyłem ramionami.
-Mały wypadek. Nic wielkiego. - skończyłem temat i chciałem, aby go nie drążyła.
-Okej? Słuchaj, ludzie grają w nietoperza, idziesz zagrać? - odpuściła, ale i tak wiem, że wrócimy do tematu mojej poobijanej twarzy. Nie byłaby sobą, gdyby nie walnęła mi kazania na ten temat.
-Nie dzisiaj. - lubię w to grać, ale dziś już nie mam ochoty. Ogólnie w tej grze chodzi o to, że dwójka ludzi pije piwo stojąc na rękach, a wygrywa ta, która wypije więcej. Typowy studencki klimat.
-Co ty dzisiaj taki nie w humorze? Stało się coś? - spojrzałem na nią i pokręciłem głową.
-Wszystko okej. - wziąłem łyk piwa z butelki, a blondynka zniknęła, informując mnie, że idzie popatrzeć.
Bo przecież jest okej, tak? Chciała wiedzieć o co mi chodzi to teraz wie i zdaję sobie sprawę, że moje wyznanie niesie za sobą spore konsekwencje.
Niestety, jestem chłopakiem, który nigdy nie żałuje, więc trudno się mówi.
***
-Will. Kurwa, obudź się. Proszę, wstawaj! - ktoś zaczął szarpać mnie za ramię, a ja głośno westchnąłem i położyłem przedramię na mojej twarzy.
-Spierdalaj, kimkolwiek jesteś. - warknąłem zły, że ktoś mnie budzi.
-Black. Wstawaj! Za godzinę zaczynamy wykłady. - ktoś dalej próbował, ale ja nie zamierzałem się poddać.
-Pierdolę, nie idę. Mam w głowie pieprzoną huśtawkę. - w końcu otworzyłem oczy, aby zobaczyć, że nade mną stoi Josh z potarganymi włosami i sińcami pod oczami.
-Stary wiesz, że musimy chodzić na wykłady, bo średnia musi wynosić 3.5, a my, kurwa, mamy sporo godzin opuszczonych, więc wstawaj. - gdy odchodził potknął się o butelki po piwie, a ja jęknąłem i powolnym ruchem podniosłem się do siadu.
Leżałem na kanapie w pokoju zabaw. Wokół leżeły inne schlane osoby, a niektórzy już powstawali i próbowali ogarnąć swoje pijane tyłki.
I jeszcze dzisiaj trening, a nie dożyję do końca, jak trener zobaczy w jakim jesteśmy stanie. Na pewno będzie kazał nam biegać.
Wstałem, upewniając się, że telefon, klucze i portfel mam w tylnych kieszeniach jeansów. Przetarłem swoją zmęczoną twarz i powędrowałem do korytarza. Nie byłem pijany, ale skacowany. Ostro skacowany.
Zszedłem ze schodów i skrzywiłem się na widok tego syfu. W takich chwilach cieszyłem się, że tu jednak nie mieszkam, chociaż w moim mieszkaniu też organizuje się ostre imprezy.
-Witamy, schlanego kutasa. - Brook, Matt i Jake powiatli mnie od progu, gdy tylko wszedłem do kuchni.
-Jak się spało? - zapytał Jake, jedząc naleśniki.
-Zajebiście. I zajebiście będzie nam dzisiaj na treningu. - po moich słowach zrzedły im miny. Wszyscy troje są w drużynie i wszyscy są skacowani, więc dziś będzie ciężko.
-Umiesz zepsuć klimat. - mruknął Matt, a ja się zaśmiałem.
-Spadam. Nara. - burknęli coś niezrozumiałego, a ja wyszedłem z bractwa i skierowałem się w stronę samochodu, który stał przed budynkiem.
Oczywiście nawet na dworze był syf, a papier toaletowy porozrzucany był wszędzie.
Miłego sprzątania, chłopaki.
Wsiadłem do auta i odpaliłem silnik, po czym zacząłem kierować się do domu. Łeb mnie boli niemiłosiernie, a za godzinę mam zajęcia. O piętnastej trening, który trwa dwie godziny.
Dlaczego...
Wyciągnąłem okulary przeciwsłoneczne ze schowka i nałożyłem je na nos, bo pomimo mrozu świeci słońce, a wszystkie inne, jasne bodźce zewnętrzne nie działają dzisiaj na mnie zbyt dobrze.
Błagam niech dzisiajszy dzień się skończy.
***
-Kac? - Mike i Liam właśnie podeszli do stolika, przy którym siedziałem i cicho się zaśmiali.
-Ty się, kurwa, nie odzywaj. - warknąłem i spojrzałem na nich spod ukosa. Michael uniósł ręce w geście obronnym i przysunął sobie krzesło, po czym na nim usiadł, a brunet obok oparł się i parapet.
-Zaraz macie trening, nie? Gdzie Josh?
-Nie mam pojęcia. Od literatury go nie widziałem. - wzruszyłem ramionami i podarłem głowę na ręce.
Dzisiejszy dzień to jedna, wielka porażka. Nie dość, że chodzę skacowany to jeszcze zaraz mamy trening, a jeśli trener zobaczy w jakim stanie jest cała drużyna, to nas powiesi.
-Pewnie posuwa jakąś laskę w kiblu. - wtrącił nonszalancko Liam. - Nic nowego.
-Pewnie tak. - mruknąłem, chociaż nie chciało mi się w to wierzyć.
Od swoich urodzin jest jakiś inny, nieobecny. Cały czas chodzi z głową w chmurach, nie chce chodzić na imprezy, a i dawno nie wiedziałem go z jakąś dziewczyną.
Może jest chory?
-Dobra, ja spadam. Cześć. - rzuciłem, wstając z wygodnego fotela i biorąc moją sportową torbę z Nike.
-Nara. - odpowiedzieli jednocześnie, a ja wyszedłem z kawiarni, która była przy naszym uniwersytecie.
Spokojnym krokiem ruszyłem na stadion, bo tak naprawdę to nie miałem dziś na to najmniejszej ochoty.
***
-No panienki! Jeśli macie taką słabą kondycję, to ją poprawimy! Pięćdziesiąt samobójek! - trener uśmiechnął się chytrze i usiadł na trybunach wyraźnie zadowolony z siebie.
-Nie no, po prostu zajebiście. - mruknął obok mnie Matt, na co przewróciłem oczami i znów zacząłem biegać.
Wiedziałem, po prostu wiedziałem. Wiedziałem, że jeśli zobaczy nas w takim stanie, czyli totalnie skacowanych i z pękającą głową, to da nam popalić.
Wiele razy nam powtarzał, że mamy nie imprezować i nie pić przed każdym treningiem i meczem, ale my wiemy swoje i teraz od półtorej godziny biegamy. I biegamy. I biegamy...
Po kolejnych pięćdziesięciu długościach, zmęczony i spocony upadłem plecami na murawę i zamknąłem oczy.
Całe szczęście, że stadion ma automatyczny dach, więc nie jest nam zimno. Nasza uczelnia nie szczędzi sobie, jeśli chodzi o sport.
-Co Black, zmęczyłeś się? - znikąd pojawił się nade mną trener, a ja otworzyłem jedno oko, aby zobaczyć jego kpiący uśmiech.
Kurwa, naprawdę lubię tego gościa, ale w takich sytuacjach to chcę mu przypierdolić.
-Ależ skąd. - prychnąłem.
-To wstawaj, bo koniec na dziś. - burknął. - I słuchać mnie! - krzyknął już głośniej, aby każdy z chłopaków go usłyszał. - Jeśli jeszcze raz zobaczę, że jesteście na kacu na jakimkolwiek treningu, to przysięgam, że będziecie biegać trzy godziny, a teraz do domów! - odwrócił się do swojego asystenta, który zawsze mu towarzyszył i razem poszli do kantorka, komentując pod nosem, jacy to jesteśmy bezmyślni.
-W końcu. - westchnąłem, wstając ze sztucznej trawy. Powolnie skierowałem się wraz z innymi chłopkami w stronę szatni.
-Josh, to skurwiel. Nie przyszedł, bo wiedział, że będzie opierdol. - zaśmiał się Brook, kiedy weszliśmy do dużego pomieszczenia.
Fakt, Josh'a dziś na treningu nie było, a nawet nie mogłem się do niego dodzwonić. Jeśli to przez jakąś laskę, to dostanie w ryj, bo ja się musiałem męczyć, a on bawić.
***
-To nara.
-Cześć. - przybiłem sobie z większością chłopaków męska piątkę, a następnie każdy z nas poszedł w swoją stronę.
Wszyscy z nich mieszkali w bractwie, które było blisko, więc nikt na treningi nie jeździł samochodem.
Stanąłem przy swoim Mercedesie i otworzyłem tylne drzwi, po czym wrzuciłem tam swoją czarną, sportową torbę.
Już miałem wsiadać do środka, ale zatrzymał mnie głos, którego nienawidziłem całym sercem.
-No witaj, Black. - cały się spiąłem i zacisnąłem zęby.
Powoli odwróciłem się w stronę chłopaka, który stał przede mną z głupim uśmiechem i z rękoma ukrytymi w kieszeniach swojej skórzanej kurtki.
-Czego chcesz? - mój głos miał zapewne temperaturę zera absolutnego.
-A nic. Czekam tu na kogoś i pomyślałem, że się przywitam. - wzruszył ramionami i znów posłał mi spojrzenie pełne kpiny.
-Mam ci pogratulować? - parsknąłem, otwierając drzwi samochodu.
-Hej. Wybacz, że się spóźniłam, ale zatrzymał mnie McReeck. - odwróciłem głowę w kierunku, z którego wydobywał się tak dobrze znany mi głos.
Amber szybko podbiegła do Natana i prawdopodobnie, nawet mnie nie zauważyła.
I teraz już wiedziałem. Wood posłał mi zwycięski uśmiech, a następnie odwrócił się w stronę dziewczyny, która już była obok niego.
-Nic się nie stało. Pogadałem sobie trochę z Willem. - odpowiedział blondyn, a siwooka dopiero teraz spojrzała w moim kierunku.
Szok, niedowierzanie i lekki niepokój zabłądziły na jej twarzy.
Była ubrana w jasnoniebieskie rurki, czarno-czerwoną koszulę w kratę i czarny płaszcz. Na nogach miała kozaczki i wyglądała nawet ładnie.
-Cześć, Will. - mruknęła, patrząc się wszędzie, ale nie na mnie.
-Cześć. - warknąłem twardo.
Co oni robią tu razem? Przecież to jest niedorzeczne.
Milion myśli opętało moją głowę, ale na zewnątrz nadal stałem obojętny. Tylko sztyletowałem tego kretyna wzrokiem.
-My już idziemy. Cześć, William. - Natan ostatni raz spojrzał na mnie i złapał Amber za rękę, a ta nie chcąc spoglądać mi w oczy, odwróciła się i poszła za nim.
Nawet nie wiem kiedy zacisnąłem ręce w pięści i napiąłem wszystkie mięśnie.
Wsiadłem do samochodu, mocno trzaskając drzwiami.
Co to miało być?
Ona i ten kretyn? Przecież to jest śmieszne. To typ spod ciemnej gwiazdy i uważa na niego każdy, ale ona musi się w coś wpakować. Tak jak z Chrisem, ale jeśli będzie chciał coś jej zrobić, to zgrywać bohatera już nie będę.
Ale dlaczego mnie to w ogóle interesuje? To nie moja sprawa.
Powiedziałem jej wszystko co myślę, a ta nic. Zero. Nie jestem przyzwyczajony do tego, że dziewczyny mnie olewają, a takie zachowanie mnie denerwuje.
Po prostu zawsze mam to co chcę, a od pewnego czasu chcę jej. Nawet nie wiem, kiedy zacząłem mieć myśli na nasz temat. Ona mnie pociąga i chyba nawet o tym wie.
-Ale co mnie to obchodzi? - mruknąłem, odpalając silnik.
Nic mnie to nie obchodzi, z kim się zdaje, co robi i jak to robi. Mam to gdzieś, ale żeby potem nie przychodziła z płaczem, że znów coś się jej stało.
Od dziś nie bawię się w darmową pomoc i nie biję się za nikogo. Nawet za nią.
I zamiast do domu, znów jadę tam.
***
Uderzałem w worek, wyobrażając sobie, że jest nim ten pajac, już od ponad godziny.
Pot lał się ze mnie strumieniami, a oddech grzązł mi w gardle. Mimo tego nie przestawałem uderzać, a każdy cios był mocniejszy od poprzedniego.
Całe szczęście, że miałem ubranie z treningu i nie musiałem jechać po nie do domu.
-Will! - głośny krzyk Oscara sprawił, że przestałem uderzać i cały zasapany odwróciłem się w stronę wysokiego mężczyzny, który stał w wejściu, a bokiem opierał się o futrynę.
-Co? - wyjąkałem, opierając ręce, na których były bokserskie rękawice, na kolanach.
-Nie powinieneś tu być. - mruknął, podchodząc bliżej mnie z rękoma założonymi na klatce piersiowej.
-Ale musiałem. - westchnąłem, odwracając się i znów zaczynając uderzać
-Co się stało? - wskazał na moją twarz i poszedł za czerwony worek. Zaczął go przytrzymywać, więc już się tak nie ruszał, a mi było łatwiej.
-Mała sprzeczka z kolegą. - skłamałem.
-William. - warknął ostrzegawczo, a ja przestałem uderzać i na niego popatrzyłem.
-Nie robię już tego, okej!? Przestańcie mnie, kurwa, wszyscy już o to oskarżać! Wyszedłem z tego gówna, a wy powinniście mi wierzyć! - krzyknąłem, ostatni raz uderzając w moją "ofiarę" i ciężko opadając na matę.
-A czy ja cię o coś oskarżyłem? Po prostu chcę wiedzieć dla jakiej dziewczyny się z kimś pobiłeś. - wzniosłem oczy, aby na niego spojrzeć, ale widząc jego wzrok, znów je spuściłem.
-Wszystko zawsze wiesz, co? - parsknąłem gorzko, starając się ściągnąć niebieskie rękawice.
-Taki już jestem. - czarnoskóry mężczyzna ukląkł obok mnie i odpiął pasek od rękawic.
-Dla Amber. - mruknąłem cicho, nie widząc nawet sensu, aby kłamać.
-Siostra Josh'a? - chciał się upewnić, więc pokiwałem głową.
-Więc dlaczego teraz jesteś tu, a nie z nią? - na jego pytanie, zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu. - Jeśli chciałeś się za nią bić, to w jakimś stopniu ci na niej zależy.
-Znasz mnie Oscar. Ja nie mam serca, więc nie może mi na nikim zależeć. - prychnąłem.
-A ty znów swoje. Zrozum, że każdy ma serce i każdy na coś zasługuje, a szczególnie ty. - obdarzył mnie jeszcze krótkim spojrzeniem i wstał, po czym skierował się do wyjścia z hali.
-Skąd to niby wiesz? - zapytałem głośniej, na co starszy mężczyzna odwrócił się w moją stronę.
-Ale co?
-Skąd wiesz.. - zrobiłem krótką przerwę, nadal głośno oddychając, aby odpowiednio ubrać w słowa to, co chciałem przekazać. - Skąd możesz wiedzieć, czy w ogóle może mi na kimś zależeć?
Mężczyzna lekko się uśmiechnął i ani chwili nie zastanawiał nad odpowiedzią.
-Bo już ci na kimś zależy, ale jesteś zbyt głupi, aby to dostrzec.
I wyszedł z pomieszczenia. Wyszedł, zostawiając mnie zszokowanego i zdezorientowanego.
***
Kocham i do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top