15.

-Słuchaj, mam sprawę. - zacząłem, gdy tylko odebrała telefon.

-Oho, nasz mały Williamek znów coś odpieprzył? - nawet przez telefon słyszę jej ton pełen kpiny. Naprawdę nie chciałem do niej dzwonić i długo zastanawiałem się, czy to zrobić.

-Kochanie, wiem, że zapewne chcesz, abym wypieprzył ciebie, ale teraz nie za bardzo mamy na to czas. - mruknąłem, na co przez dłuższą chwilę milczała. Jeśli tak chce się bawić, to bardzo proszę.

-Czego chcesz? - warknęła, zmieniając temat. Zaśmiałem się w duchu, a na moją twarz wpłynął mały uśmieszek.

-Musisz zadzwonić do mojej matki i powiedzieć, że dzisiaj nie przyjedziemy. - powiedziałem. Usiadłem przy wyspie kuchennej i zacząłem się bawić jabłkiem.

-Że co? - zająkała się, przez co parsknąłem śmiechem. - Ty sobie teraz kpisz, mam rację?

-Nie, nie masz. Jesteś mi to winna. Tak ogólnie to raczej twoja wina. - ugryzłem jabłko.

-Ale o co ci chodzi? - była coraz bardziej zła.

-Słuchaj, nie pojadę do rodziców z poobijanym ryjem, bo to się źle skończy, a ty musisz do nich zadzwonić i powiedzieć, że jesteś chora czy coś w tym stylu. Mi nie uwierzą. - szybko wszystko wyjaśniłem i miałem nadzieję, że więcej nie będę musiał.

-Ugh, a ty nie możesz? - zapytała mnie z nadzieją w głosie.

-Mówię przecież, że mi nie uwierzą. Jesteś w domu? - zmieniłem temat i usłyszałem jej standardowe "yhym". - To czekaj, będę za piętnaście minut. - rozłączyłem się, nie reagując na jej sprzeciw.

Włożyłem telefon do moich czarnych jeansów, a ogryzek jabłka wrzuciłem do śmieci.

Powędrowałem do holu, w międzyczasie zgarniając kluczki do auta. Założyłem czarne Forcy i wyszedłem z domu zamykając drzwi na klucz.

Udałem się do windy, a nią zjechałem do samego garażu. Gdy szedłem do samochodu, wyciągnąłem telefon i zacząłem sprawdzać powiadomienia.

Kilka natrętnych dziewczyn na WhatsAppie, a na Instagramie same zdjęcia z wczorajszej imprezy.

Wsiadłem do auta i odpaliłem silnik, po czym wyjechałem z parkingu, a następnie skierowałem się do domu Livin.

Gdy już zaparkowałem na podjeździe, wysiadłem z samochodu i wszedłem do budynku. Było cicho, co mnie nie zdziwiło, bo było dobiero po jedenastej, a wczoraj ostro zabalowali.

Znalazłem się w salonie. Przeszedłem kilka kroków i zacząłem się śmiać, widząc ładny obrazek. Josh, który był tylko w boksrekach i różowym kapeluszu kowboja leżał na ziemi, a obok niego Cam i Lily, które były całe pomalowane kolorowymi markerami. Obok nich leżały różne osoby, które śmiało mogłem umieścić w jakiejś reklamie tandety i kiczu.

Kręcąc z rozbawieniem głową, wszedłem po schodach na piętro, bo nie widziałem w tym tłumie Amber.

Gdy zobaczyłem drzwi do jej pokoju, bez pukania do niego wszedłem. Jak zwykle panował tu porządek, co mnie czasem przerażało, bo ja po godzinie mogę zrobić z domu ruderę.

Dziewczyna leżała na łóżku i miała słuchawki w uszach, więc nie usłyszała mnie.

Leżała na plecach, ubrana w czarne dresy i białą bokserkę. Miała zamknięte oczy i przez chwilę myślałem, że śpi.

Cicho podszedłem do jej łóżka i jednym, zwinnym ruchem znalazłem się nad dziewczyną. Zawisłem nad jej ciałem, mając ręce po obu stronach jej głowy. Prawie siedziałem na niej okrakiem.

Prawie.

Szybko otworzyła oczy i już chciała wstawać, ale moje ciało jej na to nie pozwoliło. Szybko przerażenie zamieniło się we wściekłość. 

-Czy ciebie... - zaczęła, ale przerwała, bo musiała wyjąć słuchawki z uszu. - Czy ciebie popierdoliło? - wydarła się na mnie, przez co zacząłem się śmiać. - I co jest w tym śmiesznego, że prawie dostałam zawału? - na jej twarz wpłynął rumieniec złości.

-Jesteś śmieszna, kiedy jesteś zła. - podsumowałem, zbliżając się do niej jeszcze barcziej. - Co ty na to, aby dokończyć naszą wczorajszą zabawę? Może teraz zaliczymy trzecią bazę? - szepnąłem, z satysfakcją patrząc, jak dziewczyna się spina i przełyka ślinę.

Zniżyłem się jeszcze bardziej tak, że teraz nasze nosy praktycznie się ze sobą stykały.

-Ze mną w takie gierki się nie bawi, zapamiętaj to sobie. - jeszcze raz na nią spojrzałem, po czym wstałem i wyciągnąłem telefon.

Wybrałem numer matki i przyłożyłem telefon do ucha, a w międzyczasie blondynka podniosła się do pozycji siedzącej. Czekałem, aż moja rodzicielka odbierze.

Jeśli tylko ja jej powiem, że nie przyjedziemy, bo Amber jest chora to bank mi nie uwierzy, ale jeśli powie to dziewczyna to...

-Willie! - usłyszałem jej wesoły głos i warknąłem pod nosem. Nienawidziłem, gdy mnie tak nazywała. To bywało irytujące, a ja już nie mam dziesięciu lat.

-Hej, mamo. Słuchaj, my dzisiaj nie damy rady przyjechać. - zacząłem, ale od razu mi przerwała.

-Nawet nie chcę tego słyszeć. Bianca się już wykręciła, ale ty nie. Czekamy tu na was z ojcem. - mówiła poważnie.

-Ale mamo, Amber jest chora. Ma... grypę. - wymyśliłem na poczekaniu, na co blondynka obok posłała mi złowrogie spojrzenie.

-William, jesteś już chyba za stary na takie...

-Możesz z nią porozmawiać. - teraz to ja jej przerwałem.

-Ale...

-Masz. - wystawiłem rękę z telefonem w stronę Amber, ale ta zaczęła kręcić głową i odsuwała się jak najdalej ode mnie.

-Weź to. - zacząłem jak najciszej, aby moja matka tego nie usłyszała.

-Nie ma mowy. To głupota! - prawie jej nie usłyszałem, więc uklęknąłem przy niej na łóżku i siłą przyłożyłem iPhone'a do jej ucha.

-Dzień dobry, pani Black. - zaczęła, a ja cicho odetchnęłam i usiadłem normalnie obok niej. - Tak, Will mówił prawdę, niestety. - spojrzała na mnie ze złością za to, że musi kłamać.

-Rozłożyła mnie grypa. Zapewne jakiś wirus... tak. Bardzo przepraszam, ale po prostu nie dam rady... Nie, ale dziękuję. - zaśmiała się, a ja się zastanawiałem, co moja matka jej nagadała. - Naprawdę? - popatrzyła na mnie z rozbawieniem. - Tak, z tym się zgadzam.

Czyżby mnie obgadywały?

-Tak, obiecuję, że przyjedziemy w następną niedzielę... oczywiście. Tak, bardzo... Dziękuję. Do zobaczenia... - oddała mi telefon, a ja nawet nie zdążyłem z nią porozmawiać, bo się rozłączyła.

Dzięki mamo.

-Załatwione. - stwierdziła, na co pokiwałem głową. - Możesz już iść.

-Ta. - burknąłem, wstając z łóżka. Skierowałem się do drzwi.

-Will? - zatrzymałem się w miejscu i odwróciłem w jej stronę.

-Hm? - mruknąłem. Cała się spięła i nie patrzyła mi w oczy.

-W sumie to nieważne. - w końcu na mnie spojrzała. Nie chciała mi czegoś powiedzieć. - Cześć.

-Cześć. - burknąłem, wychodząc z pokoju. Przecież nie będę na siłę jej zmuszał.

Nawet nie zaszedłem do salonu, tylko od razu wyszedłem z domu.

O co jej mogło chodzić? Chciała mi coś powiedzieć, ale jednak tego nie zrobiła. Dlaczego? Widziałem, że jest spięta i się denerwuje, ale co jest tego powodem?

Za dużo myślenia jak na jeden poranek.

Wsiadłem do auta i już miałem odpalić silnik, gdy mój telefon zaczął dzwonić.

Ally.

-Hejka, misiek. Co ty ja to, abym wpadła dzisiaj na noc? - zapytała uwodzicielskim głosem.

Nawet nie wiem dlaczego, w mojej głowie pojawił się nagle obraz Amber, która się śmieje i robi w mojej kuchni kanapki.

-Jasne. - odpowiedziałem. - Zabawimy się dzisiaj.

***

-Kochanie, Mal urządza imprezę we wtorek. Idziesz, prawda? - wzruszyłem ramionami, nawet na nią nie patrząc. - Mógłbyś się chociaż odrobinę wysilić kiedy tu jestem. - prychnęła, a ja z głośnym westchnięciem na nią spojrzałem.

-Pewnie pójdę. - odpowiedziałem, patrząc jak nakłada swoją krótką spódniczkę

-To dobrze. - stanęła przede mną z uwodzicielskim uśmiechem na ustach. - Jeszcze jedna rudnka? - wyszeptała mi do ucha, przejeżdżając paznokciem po moim nagim torsie.

-Nie dzisiaj, Ally. - strzepnąłem jej dłonie z mojego ciała i wstałem ze skórzanej kanapy.

-No weź. - przewróciła oczami. - Co ci szkodzi? - mruknęła, siadając na moim wcześniejszym miejscu i zakładając nogę na nogę.

-Powiedziałem nie. - warknąłem, na co uniosła ręce w geście obronnym.

-Nie to nie, misiek. - parsknęła.

-Mogłabyś się już ubrać. - wskazałem na jej górną część ciała, która okryta była tylko czarnym, koronkowym stanikiem.

-Jejku, jesteś dziś jakiś nie w sosie. Okres masz? - zaśmiała się, wyjmując z torebki telefon.

-Proszę cię... - zacząłem, ale przerwał mi dzwonek do drzwi.

Poszedłem w kierunku holu, ignorując fakt, że jestem tylko w szarych dresach.

Bez zbędnych ceregieli otworzyłem drzwi i naprawdę się zdziwiłem, gdy zobaczyłem kto za nimi stoi.

-Amber? - zapytałem zdezorientowany, a dziewczyna tylko przewróciła oczami.

-Nie, Papa Smerf. Zapomniałeś czegoś. - mruknęła, wystawiając rękę z moim portfelem w dłoni. - Musiał ci wypaść, gdy u mnie byłeś.

-Dzięki? - bardziej zapytałem, niż stwierdziłem. Czy ona specjalnie się do mnie pofatygowała, aby oddać mi coś mojego?

Mam dziś urodziny? Dzień dobroci dla zwierząt, czy coś?

-Robisz oczy, jakbym nie wiadomo co zrobiła. Miałam kilka spraw do pozałatwiania, więc przy okazji wpadłam. - mruknęła, a jej szyja się lekko zaczerwieniła.

-Właś... - zacząłem, ale ktoś mi przerwał.

-Misiek, kto to? - odwróciłem się szybko i zobaczyłem Ally, która właśnie wyszła z salonu. Nadal była tylko częściowo ubrana, a na dodatek trzmała swoją bluzkę w dłoniach.

Szybko przeniosłem wzrok na Amber, która była jakby.... zawiedziona? Nie wiem, chyba mi się wydaje, ale...

-Hej, Amber. - powiedziała Ally.

-Cześć. - blondynka posłała jej wymuszony uśmiech i znów przeniosła wzrok na mnie.

Tylko przez chwilę widziałem w nich jakieś uczucie. Smutek, rozczarowanie, zdołowanie? Nie wiem, ale tak szybko jak to uczucie się pojawiło, tak szybko uciekło. Teraz znów była obojętna, a nawet zimna.

-To ja spadam. Cześć. - odpowiedziała, po czym na pięcie się odwróciła i podreptała do windy.

Oniemiały zamknąłem drzwi i spojrzałem na brunetkę, która posłała mi uśmiech. Założyła swoją bluzkę i zabrała torebkę z salonu, a ja dalej stałem w tym samym miejscu.

-Nieładnie grać na dwa fronty Willie. - zaśmiała się, gdy założyła buty. - A szczególnie, gdy jednym z twoich frontów jest Livin. - z tymi słowami zabrała swój płaszcz. Podeszła do mnie i cmoknęła mnie w szczękę , po czym wyszła z mojego mieszkania, pozostawiając mnie w szoku.

O co, kurwa, tym dziewczynom chodzi? Czy nie mogę przetrwać chociaż jednego dnia w spokoju?

Ale dlaczego niby Amber miałaby mieć do mnie jakieś pretensje? Przecież to nie jej sprawa z kim się pieprzę.

Jej oczy zdradzały to i owo. Była smutna, gdy zobaczyła Ally, ale dlaczego? Była zazdrosna? Przecież to się kupy nie trzyma.

Smętnym krokiem podszedłem do kanapy, w międzyczasie rzucając portfel na komodę. Padłem plecami na skórzany mebel i głośno westchnąłem.

-Pierdolę to. Muszę się napić.

***

-Black, chodź! Ktoś przyniósł amfe! - krzyknął do mnie Jake. Odstawiłem swoje piwo i przepychając się przez tłum ludzi, weszliśmy razem z chłopakiem na piętro.

Było już po jedenastej, a impreza w bractwie się rozkręciła. W sumie nie wiem dlaczego wolałem mieszkać sam, niż z nimi. Po pierwszym roku się przeprowadziłem, ale nadal jestem tu średnio kilka razy w tygodniu, więc mi to bez różnicy.

-Willie! - zapiszczała Caroline, rzucając się na moją szyję, gdy tylko wszedłem do dużego pokoju.

Muzyka tu tak nie dudniła, a na kanapach przy oknach siedziały różne osoby, które prawie się tam pieprzyły.

Ściągnąłem ze swojej szyi rozchichotaną brunetkę, która była już totalnie wstawiona.

-Nie za dużo już wypiłaś, kochanie? - mruknąłem, na co przewróciła oczami i się zaśmiała.

-Csii. Przestań tyle gadać to może się jeszcze zabawimy, a teraz idę. - chwiejnym krokiem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Spojrzałem na stół umieszczony pod ścianą, przy którym było kilka krzeseł, a na nich różni ludzie wciągający narkotyki.

-William! Chodź! - krzyknął do mnie Mike, szczerząc się jak idiota.

Podszedłem do nich, mijając dwie dziewczyny, które uprawiały suchy seks na fotelu.

To gorące.

Na stole były już białe kreski, które strasznie mnie zachęcały do działania. Mike podał mi zwinięty w rulon banknot studolarowy, a ja przyłożyłem jedną jego stronę do nosa, przytykając palcem wskazującym drugiej ręki, drugą dziurkę w nosie. Po chwili wciągnąłem biały proszek i głośno odetchnąłem, podając banknot następnej osobie.

-Więc? - zapytał mnie Michael, a ja odwróciłem głowę w jego stronę. Jego czerwone spojówki i głupi wyraz twarzy utwierdziły mnie w przekonaniu, że nieźle się zjarał.

-Z czym? - w pokoju panował głośny gwar, więc musiałem mówić trochę głośniej.

-A nie wiem. Chciałem jakoś zacząć rozmowę. - zaczął się śmiać, a ja razem z nim. Właśnie to uwielbiałem w używkach. Jesteś wtedy wolny od każdych zmartwień.

-Josh i Amber przyjechali. - powiadomił mnie, a ja uniosłem w zdezorientowaniu brwi.

-Nie mówił mi, że będzie. - mruknąłem.

-Mi też nie. - wzruszył ramionami, układając swoim dowodem osobistym nowe paski i wzroki z białego proszku. - Chyba się tu znowu przeprowadzam.

-Co?

-No. Skoro Lily i Cam nadal mieszkają w akademiku to ja mogę mieszkać w bractwie. Mieszkanie z Jasperem już mnie wkurwia. Wiesz jak to jest, gdy cały czas przyprowadza jakichś fagasów do domu? Spać się nie da. - zaczął się śmiać, a ja razem z nim.

-Jas to ostry zawodnik. - to fakt, chłopak był bi, ale i tak bardziej wolał facetów. Jest szurnięty, więc mogę się tylko domyślać co ten chłopak wyczynia.

-Dobra, jeszcze po jednej. - bardziej stwierdził, niż zapytał i znowu wciągnął kreskę, a ja zaraz po nim. W głowie przestało mi już huczeć, a mój mózg się całkiem wyluzował.

-Will! - nim zdążyłem się chociażby ogarnąć, Sophie już siedziała na moich kolanach w krótkiej spódniczcę.

-Hej, Soph. - mruknąłem i przywarłem z całej siły do jej ust, umieszczając ręce na jej tyłku.

Po chwalili się ode mnie oderwała, składając pocałunki na mojej szyi, od czasu do czasu ją podgryzając, ale nie robiąc malinek. Wie, że na to sobie nie pozwalam.

-Jestem smutna. - zrobiła minę szczeniaczka.

-Co się dzieje, słonko? - zapytałem, odgarniając kilka kosmyków z jej twarzy.

-W ogóle nie zwracasz na mnie uwagi. Pójdziesz ze mną do łazienki?

-Tak. - odpowiedziałem, będąc gotowym, aby przelecieć ją gdziekolwiek.

Wstała z moich kolan i złapała mnie za rękę. Również podniosłem się z krzesła i powędrowałem za dziewczyną. Gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami do pokoju, bodajże Martina, przypomniałem sobie o jednej ważnej rzeczy.

-Poczekaj kochanie, zostawiłem portfel na dole, a tam mam prezerwatywy. - pocałowała mnie jeszcze raz i powiedziała, że czeka w środku.

Zszedłem po schodach w poszukiwaniu kanapy, na której zostawiłem potrzebną mi rzecz.

-Ej, Black! Chodź zagrać! - krzyknął Vincent, który stał przy bilardzie.

-Później! - chciałem przekrzyczeć muzykę.

-Jakaś laska? - zaśmiał się, a ja pokiwałem głową, więc o nic innego się już nie pytał i zniknął w tłumie ludzi.

Znalazłem swoją kurtkę, w której był portret i już miałem wracać, gdy zobaczyłem interesującą mnie rzecz.

Dokładnie była to Amber, która stała przy ścianie i gadała z jakimiś trzecioklasistą.

Miała na sobie czarne rurki, biały top i jeansową kurtkę. Na nogach nieśmiertelne, czarne Vansy, a jej włosy były upięte w niedbałym kucyku.

Zacisnąłem zęby spoglądając na chłopaka, który szeroko się do niej uśmiechał. I wszystko jasne, to Natan. Idota, który jest na ekonomii i chyba jest największym idiotą w historii.

Po prostu to on był zawsze tym najbardziej popularnym chłopakiem na naszej uczelni, ale potem pojawiłem się ja i wszystko mu zabrałem. Pozycję kapitana w drużynie piłki nożnej, popularność niegrzecznego chłopca i wszystkie laski.

Czy jest mi przykro?

Wcale.

Po prostu jestem lepszy i o tym wiem.

Znów przeniosłem swój wzrok na Amber, która, domyślając się, że ktoś na nią spogląda, odwróciła głowę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja prychnąłem pod nosem, bo zadając się z tym pajacem, zeszła na dno. To wielki idiota, więc co ona w nim widzi, że się do niego szczerzy?

A w ogóle co mnie to, kurwa, obchodzi? Na górze czeka napalona laska, którą chcę pieprzyć.

Chowając portfel do kieszeni, wszedłem po schodach, a następnie do pokoju, w którym czekała na mnie Soph.

Siedziała na łóżku w samej bieliźnie, posyłając mi chytry uśmiech.

Tak, to jest lepsze, niż gapienie się na tego debila i idiotkę Amber, która z nim przebywa.

Prawda?

***

Kocham i do następnego x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top