13.
-Will! WILL! WILLIAM! - głośny krzyk wybudził mnie z mojego mocnego snu. Ktoś zaczął szarpać mnie za ramię.
-Jeśli nie przestaniesz, to ja przestanę być miły. - mruknąłem, z twarzą ukrytą w poduszce.
-A co ty niby możesz mi zrobić?
Wiele.
Wiedziałem, że siedzi obok mnie, więc w jednej sekundzie podniosłem się z leżenia do siadu, lekko popychając dziewczynę na materac. Gdy zszokowana już na nim leżała, położyłem swoje ręce po obu stronach jej głowy i zawisnąłem nad nią tak, że nasze nosy prawie się ze sobą stykały.
-Dwie sprawy. - szepnąłem, no co hardo uniosła brwi. - Pierwsza jest taka, że nie powinnaś mnie podpuszczać, bo to kiepski pomysł. Druga to, to, iż nie radziłbym ci mnie budzić w taki sposób. A i jeszcze jedno. Radzę ci nie mówić do mnie William. - cały ten czas patrzyłem jej prosto w oczy, a lekki uśmiech błąkał się na mojej twarzy.
-Dobrze. - mruknęła, spoglądając na mnie z przymróżonymi oczami. - William. - dodała z uśmiechem podobnym do mojego.
Właśnie to zachwycało mnie w Amber Livin. Jej umiejętność pyskowania i dobierania słów tak, że potrafią zdenerwować, ale i rozbawić.
-Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? - mój wzrok cały czas przeskakiwał z jej oczu, na usta.
Cóż, mogę to zrobić, ale nie wiem, czy chcę.
-W końcu jestem Amber Livin. Powinieneś się przyzwyczaić. - z tymi słowami, umieściła swoje ręce na moim torsie i odepchnęła mnie od siebie. Oczywiście, że jej siła była nawet nieporównywalna z moją, ale chciała mi przekazać, abym się odsunął, co zresztą uczyniłem.
-Jest już po dziesiątej. Urodziny Josh'a zaczynają się o dwudziestej, a pewnie nic nie jest jeszcze przygotowane. - wstała z łóżka, a ja dopiero teraz zauważyłem, że jest już ubrana i pomalowana.
Nigdy nie zrozumiem dziewczyn i tych ich torebek. Ja noszę w kieszeniach tylko telefon i portfel, a ta ładowarkę, kosmetyki, lusterko i milion innych rzeczy.
-Black! Wstawaj! - tupnęła nogą, na co się zaśmiałem pod nosem, ale posłusznie wstałem i skierowałem w stronę łazienki, zabierając ze sobą ubrania, które po wczorajszym nocnym incydencie, położyłem obok szafki nocnej.
Idąc przez pokój czułem, jak mi się przygląda.
-Wiem, że jestem przystojny, ale teraz to już czuję się pod presją. - parsknąłem śmiechem, nawet nie odwracając się w jej stronę.
-Oj, weź się przymknij. - burknęła. Uniosłem lewy kącik ust, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przez cały czas, w którym się ubierałem, myślałem o zajściu z wczoraj. To wszystko tak mnie zmęczyło, że zasnąłem jak zabity. Postanowiłem, że nie będę już o tym myśleć, bo mi to niepotrzebne, a ja nie lubię myśleć o niepotrzebnych rzeczach.
Dzisiaj będzie zajebista impreza, więc to jedyne, o czym teraz powinienem myśleć.
Wyszedłem z łazienki i zobaczyłem Amber, która zawzięcie pakowała jakieś pierdoły do torebki.
-Jedziemy? - zapytałem, zakładając swoją bluzę.
-Tak, chodź. - sprawdziłem czy mam telefon oraz portfel w kieszeniach i wyszedłem za dziewczyną, zamykając drzwi.
W ciszy zeszliśmy po schodach do wielkiego salonu i recepcji w jednym. Kilka osób stało przy oknach lub siedziało na kanapach, a jeszcze inne przebywały na tarasie, co widziałem przez przeszkolne, duże drzwi.
-O, Amber, Will! Śniadanie? - Claudia właśnie do nas podeszła z szerokim uśmiechem i tacką z naczyniami.
-Nie. My właściwie chcielibyśmy się wymeldować. - wyjaśniła blondynka obok mnie, na co strasza kobieta nieco się zasmuciła.
-Ale już? Tak szybko? Może zostalibyście jeszcze na kilka dni? - chciała nas przekonać, ale szybko pokręciłem głową.
-Nasz kolega ma dziś urodziny i musimy być. - chciałem skończyć tę bezsensowną wymianę zdań.
Siwowłosa pokiwała głową, rozumiejąc, że nic już nie zdziała.
-Właśnie, chcielibyśmy uregulować wszystko. - gdy tylko Livin wypowiedziała te słowa, kobieta zaczęła kręcić głową.
-Ależ nie ma mowy! To wszystko było w prezencie. - zastrzegła się, na co zmarszczyłem brwi.
-Ale...
-Nawet nie ma o czym mówić. - przerwała mi. - Jeśli kiedyś tu do nas znów przyjedziecie to się odwdzięczycie. - uśmiechnęła się, po czym spojrzała na wielki zegarek umieszczony nad kominkiem. - Och, ja muszę już uciekać. Trzymajcie się ciepło dzieci! - odeszła w stronę korytarza.
Wzruszyłem ramionami. Nie przyjąłem się tym tylko włożyłem ręce do kieszeni. Nawet nie patrząc na Amber, skierowałem się do głównego wyjścia.
Na dworze było w miarę ciepło i świeciło słońce, z czego się cieszyłem, bo moim zadaniem na dziś jest wyciągnięcie na cały dzień Josh'a z domu.
Wzrokiem szukałem mojego auta w skupisku innych samochodów, których swoją drogą mało nie było. Nie wiedziałem czy Amber idzie za mną, czy nie idzie. Po prostu chciałem opuścić to cholerne miejsce.
-Możesz tak szybko nie iść!? Nie każdy ma dwumetrowe nogi! - usłyszałem pełen wyrzutu głos blondynki, na co moje kąciki ust powędrowały w góry.
-Tak to jest, jak się jest karłem. - odpowiedziałem, próbując udawać poważnego. Dalej szedłem w kierunku samochodu.
-O wypraszam sobie! Mam metr sześćdziesiąt siedem! Nie jestem żadnym karłem. - nawet na nią nie patrząc, mogłem stwierdzić, że założyła ręce na piersi i tupnęła nogą.
To u niej takie typowe.
-W porównaniu do mnie jesteś. - stanąłem przy samochodzie i otworzyłem go z pilota, po czym odwróciłem się w stronę naburmuszonej.
Nienawidziła, jak ktoś poruszał temat jej wzrostu. Zawsze chciała mieć przynajmniej metr siedemdziesiąt pięć, a ja wiedziałem, że tym ją zdenerwuję.
-Wsiadasz czy nie? Bo jeśli nie to z chęcią cię tu zostawię. Wybieraj. - westchnąłem, otwierając drzwi i zabierając z siedzenia moje okulary przeciwsłoneczne.
Wyprostowałem się i oparłem ręką o drzwi, spoglądając na siwooką.
-Ugh, nienawidzę cię. - bąknęła pod nosem, idąc w stronę drzwi od strony pasażera. Wysiadła do środka, trzaskając drzwiami, przez co się skrzywiłem.
-I vice versa. - mruknąłem pod nosem, również wsiadając do auta.
Odpaliłem silnik i już miałem ruszać, gdy zauważyłem jedną ważną rzecz.
-Pasy. - przypomniałem jej i czekałem, aż je zapnie. Można było powiedzieć, że jestem przewrażliwiony na tym punkcie, chociaż sam nigdy ich nie zapinam.
Chwilę później byliśmy już w drodze do domu.
***
-Nareszcie! - westchnęła z ulgą dziewczyna, gdy właśnie wyjechałem na autostradę. - Zasięg! - blondynka poprawiła okulary przeciwsłoneczne na nosie i zaczęła coś klikać na telefonie.
Też bym to zrobił, ale niestety mój iPhone jest rozładowany.
Zmieniłem bieg, znacznie przyśpieszając.
-Nie jedź tak szybko. - mruknęła dziewczyna, widząc, że na liczniku jest już ponad sto dziewięćdziesiąt.
-Nie przesadzaj. - przewróciłem oczami. - Zadzwoń do Lily i powiedz, że będziemy mniej więcej za czterdzieści minut.
Spojrzałem na zegarek na moim nadgarstku i stwierdziłem, że zajedziemy tam na w pół do dwunastej.
-Hej, Lily... No tak, mieliśmy kilka problemów... Nie, no już jedziemy. Będziemy za jakieś czterdzieści minut... Tak, jak przyjadę to wszystko ci opowiem. Tak, pa. - rozłączyła się.
-Czyżby wywiad Lily Traxon? - zapytałem ironicznie, odwracając głowę w jej stronę.
-A żebyś wiedział. - odetchnęła i oparła głowę o zagłówek.
Tak, jeśli chodzi o Lily to nic się przed nią nie ukryje.
Po dwudziestu minutach stwierdziłem, że muszę coś zrobić.
-Czekaj, zajadę na chwilę za stację. - mruknąłem, skręcając na stację benzynową.
-Po co? - zapytała, odrywając nos od szyby.
-Spałem dziś z sześć godzin. Muszę kupić sobie jakiegoś energetyka. - wyjaśniłem, parkując na parkingu.
-Okej. - wzruszyła ramionami, a ja szybko wyszedłem z auta i skierowałem się do budynku.
Szybko zrobiłem zakupy. Wyszedłem ze sklepu i zobaczyłem, że Amber stoi przy samochodzie.
Spokojnym krokiem podszedłem do dziewczyny, ściągając okulary.
-Dobra, możemy już jechać. - zostało nam jakieś dziesięć minut drogi, z czego się cieszę. - No zat... - zacząłem, ale przerwałem, gdy zobaczyłem twarz Amber. Była lekko zaniepokojona i zdenerwowana. - A tobie co?
-Pocałuj mnie. - mruknęła, łapiąc za moją bluzę.
-Co? - zapytałem głupio, unosząc brew.
-Uh, pocałuj mnie, idioto. - i nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo zostałem pociągnięty w stronę blondynki, a moje usta zderzyły się z jej pełnymi wargami.
W życiu zdziwiło mnie już dużo rzeczy, ale chyba żadna nie była w najmniejszym stopniu porównywalna do tej.
Najbardziej irytująca istota na ziemi, która denerwuje mnie jak nikt inny, właśnie mnie całuje. I to sama z siebie.
Jaka tania komedia.
Nie miałem pojęcia jak do tego wszystkiego doszło i jak to się stało, ale tym wszystkim zajmę się... później.
Oparłem swoje ręce o jej biodra i przyciągnąłem bliżej siebie, oddając pocałunek. Nie mogłem nawet dobrze jej złapać, bo w jednej ręce trzymałem okulary, a w drugiej puszkę z piciem.
Blondynka przeniosła swoje ręce z mojej bluzy na mój kark i pociagnęła mnie jeszcze bardziej w dół, chociaż i tak stała już na palcach. Musiałem nieźle się schylić, co może nie było zbyt wygodne, ale w tym momencie miałem to gdzieś.
Gdy już miałem pogłębić ten pocałunek, usłyszałem męski głos.
-Amber? - dziewczyna oderwała się ode mnie, a ja otworzyłem oczy. Głęboko oddychała, a jej powieki były zamknięte tylko przez chwilę, bo następnie je otworzyła, patrząc na mnie spod rzęs i szepcząc ciche "wybacz".
Odwróciła się do mnie plecami, na co również podniosłem wzrok na faceta przed nami. Był to niższy ode mnie szatyn, który patrzył na nas ze zmieszaniem i konsternacją.
Najchętniej bym mu teraz coś zrobił za to, że nam przerwał. Mimo wszystko nie wiedziałem, o co tu chodzi i co się właśnie stało.
-David? Hej. - mruknęła Amber, a ja w tym momencie żałowałem, że nie mogłem spojrzeć na jej twarz.
-Co ty tu robisz? - chłopak w końcu spojrzał na mnie.
Coś czuję, że się nie polubimy.
Patrzył na mnie ze szczerą niechęcią. Ja natomiast przybrałem postawę skrajnie znudzonego tą sytuacją.
-Jedziemy właśnie do domu. Zatrzymaliśmy się na chwilę. - odpowiedziała. - A właśnie. Will to David, mój były chłopak. David to Will, mój obecny chłopak. - Amber już nie stała przede mną, bo zrobiła krok w bok i teraz znajdowała się obok mnie.
Oh, Amber. Naprawdę?
Więc ta cała szopka była tylko po to? Młoda, robisz się coraz bardziej zaskakująca.
-David. - koleś podszedł bliżej mnie i wyciągnął rękę, którą po chwili uścisnąłem.
-Will. - mruknąłem znudzony.
Zabrał rękę z lekkim grymasem na twarzy i znów spojrzał na Amber.
-Nie wiedziałem, że przeprowadziłaś się do Stanów. - mruknął, chowając ręce do kieszeni spodni.
-Już pół roku temu. Na studia no i oczywiście do Willa. - uśmiechnęła się lekko, przytulając do mojego boku.
Ależ będzie kosztować cię ta sytuacja.
Zarzuciłem swoją rękę na jej ramię i przyciągnąłem ją jeszcze bliżej.
-Fajnie. - syknął. - Jak coś to zadzwoń. Spotkamy się i powspominamy stare, dobre czasy. - znów spojrzał na mnie obrzydliwie niechętnym wzrokiem wzrokiem.
Uśmiechnąłem się podle w jego stronę i założyłem swoje okulary.
-Tak, jasne. - dodała dziewczyna, na co ten cały David się uśmiechnął. Przewróciłem oczami, ale i tak wiedziałem, że nikt tego nie zobaczy.
-To cześć. - burknął i odwrócił się na pięcie, po czym pomaszerował przed siebie.
Chwilę tak staliśmy, przytulając się do siebie, aż blondynka odepchnęła się ode mnie i nawet na mnie nie patrząc, przybiła sobie z otwartej dłoni w czoło.
-Ani, kurwa, słowa. - wysyczała, kręcąc z rezygnacją głową.
-Ale ja nic nie mówię. - odpowiedziałem niewzruszony.
-Jeśli komuś o tym powiesz, to cię powieszę. - odwróciła się przodem do mnie i popatrzyła na mnie przez palce.
-Twój sekret jest u mnie bezpieczny, moje ty najdroższe kochanie. - westchnąłem teatralnie i położyłem ręce na jej barkach, patrząc na nią.
-Ugh! - zrzuciła moje dłonie ze swoich ramion i podreptała do samochodu w akompaniamencie mojego śmiechu.
-Ale poczekaj! - zaśmiewałem się, idąc za rozzłoszczoną Amber. - Kochanie. Wiem, że w związkach zdarzają się nieporozumienia, ale musimy się pogodzić jak na dobrą parę przystało.
-Och, zamknij się! - warknęła, wsiadając do auta i trzaskając drzwiami.
***
-Jesteśmy! - krzyknęła Amber, gdy tylko przekroczyliśmy próg jej domu. Jeszcze dobrze nie weszliśmy, a Lily wyłoniła się zza zakrętu ze wściekłą miną.
-Gdzie wy, do kurwy nędzy, byliście!? - wydarła się, stając przed nami z założonymi rękami na biodrach. - Za osiem godzin wszystko się zaczyna, a praktycznie nic nie jest gotowe! - warknęła, mierząc nas surowym spojrzeniem.
-Słuchaj, wszystko ci potem wyjaśnię, ale błagam cię, nie teraz. Trzeba wszystko zorganizować. - wyjaśniła blondynka obok mnie, na co pokiwałem głową na znak, że się z nią zgadzam.
-Uh, okej! A ty masz dokładnie trzy minuty, aby wyjść z domu z Josh'em i nie wracać przez przynajmniej siedem godzin. - wskazała na mnie palcem. Dla własnego dobra zgodzę się na to.
-Lily, jesteś jeszcze!? - krzyk Josh'a dobiegł nas z salonu.
-Tak! - blondynka odkrzyknęła, a w tym samym czasie chłopak wszedł do holu.
-No cześć, a wy to gdzie się podziewaliście? Dzwoniłem wczoraj do was. - zapytał. Zauważyłem, że Amber przełyka ślinę i lekko się spina.
-Byliśmy u mnie. Amber źle się poczuła po wykładach, a że było bliżej do mnie to przenocowała u mnie. Pewnie padły nam telefony dlatego się nie dodzwoniłeś. - Josh był chyba jedyną osobą, której nienawidziłem okłamywać, ale musiałem to zrobić.
-Aha, okej. Dzięki stary. - uśmiechnął się w moją stronę.
-A właśnie, wszystkiego najlepszego, idioto! - Livin szybko zmieniła temat, przytulając się do swojego brata.
-Dzięki, idiotko. - zaśmiał się, lekko odrywając ją od ziemi.
-Sto lat, chuju. - gdy już puścił blondynkę, złapałem go w męskim uścisku.
-Spierdalaj. - zaśmiał się, klepiąc mnie po plecach.
-To co, ubieraj się, bo robimy sobie męski wypad. - powiedziałem, podając mu jego kurtkę, która była na wieszaku. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
-Męski wypad?
-Stary masz urodziny. Teraz się ubieraj, jedziemy po Jaspera i Mike'a, a wieczorem do klubu.
-Tylko nie zróbcie nic głupiego. - skarciła nas Lily.
-Spokojnie, potem po was przyjedziemy i razem pójdziemy do jakiegoś dobrego klubu. - mrugnąłem do Traxon, która przewróciła oczami.
-Cześć. - rzuciliśmy im na odchodne, wychodząc z domu. Samochód stał na podjeździe. Chciałem już do niego wsiąść, ale zatrzymał mnie głos Josh'a.
-Will, co tak naprawdę stało się wczoraj? - i właśnie tego pytanie obawiałem się najbardziej.
Wiedziałem, że nie uwierzył w tę bajeczkę o tym, że się źle poczuła. Za dobrze mnie zna i wie kiedy kłamię. Odwróciłem się w jego stronę i posłałem mu zdezorientowane spojrzenie.
-A co się miało stać? Mówiłem ci już. - nie chciałem go okłamywać, ale miałem umowę z Amber. Nikt nie może wiedzieć o naszej małej sprawie. Nawet Josh.
-Weź nie pierdol głupot. Myślisz, że uwierzę w to gówno? Poza tym, Lily, która wczoraj była już całkowicie zlana powiedziała, że jesteście na jakimś zadupiu i skończyło wam się paliwo, ale nie wiedziałem, czy mam jej wierzyć. I jeszcze jedno. Ty nigdy nie opuściłeś dobrowolnie żadnej imprezy, więc możesz skończyć pieprzyć?
Masz rację, Josh.
-Posłuchaj, wiem, że jesteś wkuriwony, ale... - zacząłem, ale mi przerwał.
-Nie jestem wkuriwony, Will. Nie wiem co się tam między wami dzieje i nie zamierzam się wtrącać. Jesteście dorośli, ale powiem ci jedno. Jeśli coś jej zrobisz, albo w jakimś stopniu skrzywdzisz, to złamię ci kark, jak ołówek. I gówno będzie mnie obchodzić to, że jesteśmy kumplami, jasne? - był całkiem poważny i zdawałem sobie z tego sprawę.
-Jasne stary. Nic jej nie zrobię. Znasz mnie.
Właśnie dlatego, że mnie znasz, powinieneś trzymać ją ode mnie z daleka.
***
-To było zajebiste! - krzyknął Jasper, który siedział na tylnim siedzeniu, gdy ja parkowałem pod jego i Mike'a domem. Wynajmowali mieszkanie wspólnie, więc zawsze odwoziło się ich razem.
-Yup, musimy to powtórzyć. - zawtórował Mike.
-Słuchajcie, jedziemy na imprezę, za jakąś godzinę, więc wy też bądźcie gdzieś tak. - mruknąłem, patrząc na nich w lusterku. Chłopaki też wiedzieli o niespodziance i mam nadzieję, że się nie wygadają, a szczególnie Jas.
-Spoko, będziemy chyba nawet wcześniej. - odpowiedział Henderson, wychodząc z samochodu. Za nim wyszedł Jasper, a w aucie zostaliśmy tylko ja i Josh.
-Muszę przyznać, że masz niezłe wtyki. - zaśmiał się Livin, odkręcając butelkę z wodą.
-Zna się ludzi. - byliśmy właśnie na torze wyścigowym przyjaciela mojego ojca. Znam go od dziecka, więc bez problemu pozwolił nam pojeździć tymi cudownymi samochodami.
Resztę drogi pokonaliśmy, rozmawiając na głupie tematy. Gdy zaparkowałem przed domem Livinów, Josh rzucił krótkie dzięki i wyszedł z auta.
Cóż, wykonałem swoją misję. Jest dziewiętnasta, czyli Josh'a nie było kilka godzin w domu, a według sms-a, którego dostałem od Lily, wszystko jest gotowe.
Naprawdę nie mogę doczekać się tej imprezy.
***
-Gdzie jesteś?
-Już jadę. Będę za trzy minuty. - mruknąłem, poprawiając telefon przy uchu.
-To dobrze. My będziemy za jakieś dziesięć, ale ty musisz być pierwszy. Jas, Mike i Cam już są. - wyjaśniła.
-Okej. - rzuciłem i się rozłączyłem, kładąc telefon na fotelu obok mnie.
Wszyscy byli już w klubie, a wszystko było przygotowane, więc jedyne co mi pozostało, po ciężkim tygodniu, to się porządnie schlać.
Dojechałem właśnie do klubu, przy którym było cicho i ciemno. Wszystkim mogłoby się wydawać, że jest on zamknięty. Tak naprawdę w środku jest z sześćdziesiąt osób, które czekają na jubilata.
Zaparkowałem na parkingu i wysiadłem z auta, zamykając je z pilota. Zauważyłem trzy znajome sylwetki przy głównym wejściu, więc tam poszedłem.
-W końcu jesteś. - gderała Camille, a ja przewróciłem oczami. - Zimno mi.
-To trzeba było się cieplej ubrać. - zwężyła złowrogo oczy na moje słowa i zacisnęła usta w wąską linię.
Była ubrana w dość krótką sukienkę, więc nie dziwiłem się zbytnio. Na dworze jest jakieś zero stopni.
-Jadą. - burknął Mike, z rękoma w kieszeniach.
Taksówka zatrzymała się obok nas, a po chwili wysiadli z niej Josh, Lily i Amber.
-W końcu! - krzyknęła Cam, więc trójka przy taksówce na nas spojrzała.
-To wina Josh'a. Zbyt długo się zbierał. - odpowiedziała Lily, a idąca za nią Amber parsknęła śmiechem.
-Nie mówcie, że zamknięte. - obok nas pojawił się Livin ze smutnym wyrazem twarzy.
-Zaraz się zobaczy. - powiedziałem i wymijając wszystkich, zacząłem iść do środka. Oczywiście, że drzwi były otwarte, więc razem weszliśmy do klubu, w którym panowała ciemność.
-Ale, że co się... - niestety, jego wypowiedź była przerwana przez dziesiątki głosów, które krzyknęły "wszystkiego najlepszego". Światła się zapaliły, a teraz wszyscy widzieliśmy ludzi, prezenty, alkohol i więcej alkoholu.
-Ale, że... - Josh chyba jeszcze nigdy nie był tam bardzo zdezorientowany.
-Chodź tępaku. Świętujemy twoje urodziny. - Cam złapała go za rękę i promiennie się uśmiechnęła.
-Wy to zorganizowaliście?
-Tak. - odparliśmy chórem.
-Jesteście popierdoleni. - wiedziałem, że chciał być zły, ale mu to nie wychodziło.
-Potem ponarzekasz, a teraz chodź. - zaczęła grać głośna muzyka, a Camille pociągnęła chłopaka w stronę tłumu, który chciał złożyć mu życzenia.
Zapowiada się ciekawy wieczór.
***
-Możemy to sprawdzić w łazience. - mruknęła seksownie pewna brunetka, na co lekko się uśmiechnąłem.
-Tak, możemy. - szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem jak ma na imię, ale to nie jest mi teraz potrzebne.
Od dobrych kilku godzin ludzie zajebiście się bawią na imprezie urodzinowej Josh'a.
Dziewczyny mega się postarały, bo wszystko dopięte jest na ostatni guzik.
-To chodź. - i już miałem pójść razem z dziewczyną, gdy ktoś zaczął mnie ciągnąć za rękaw mojej czarnej koszuli.
-Co do..? - odwróciłem się i zobaczyłem przerażoną Camille.
-Will, musisz mi pomóc. Znaczy nie mi, Amber, ona... - mówiła szybko i niewyraźnie, plącząc się we własnych słowach. Jej oczy były lekko zaszklone.
-O co chodzi? - nie miałem pojęcia co się stało. Byłem już po kilku głębszych, więc mój mózg ciężej pracował.
-Chris, on złapał Amber za klubem i zaczął ją całować, a ona nie chciała i ja to zobaczyłam i musiałam kogoś zawołać. Proszę cię chodź, bo on jej coś zrobi. - mulatka była na skraju płaczu, ale mój mózg działał już na najwyższych obrotach.
-Gdzie oni są? - zapytałem, zaciskając ręce w pięści. Już nawet nie interesowała mnie dziewczyna za mną, która była chętna.
-Chodź. - pociągnęła mnie w stronę tłumu tańczących i pijanych ludzi, przez których musieliśmy się przeciskać. Nikt nawet nie zwracał na nas uwagi, z czego się cieszyłem.
Znaleźliśmy się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, a dziewczyna pchnęła drzwi, przez które szybko wyszedłem. Znajowałem się na tyłach klubu. Świeciła tu jedna latarnia przy śmietnikach i raczej nikt tu nie przychodzi.
-Zostaw mnie! - usłyszałem głos Amber, więc odwróciłem się w stronę ściany, przy której zauważyłem dwie postacie.
Zajebię cię, skurwielu.
***
Kocham i do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top