12.
Chcę popełnić morderstwo.
Chcę popełnić morderstwo na jednej irytującej dziewczynie.
Gdyby w sądzie dowiedzieli się, dlaczego to zrobiłem, to od razu by mnie uniewinnili i do tego dali jakieś odszkodowanie.
-A mogłem teraz siedzieć nawalony i zaliczać jakieś gorące laski. - powiedziałem, patrząc przez przednią szybę na drogę, która będzie śniła mi się w najgorszych koszmarach.
-Typowe. - mruknęła. - Cały jesteś taki typowy.
-Gdybyś była mądrą osobą, to przeczytałabyś poprawianie nazwę tego zadupia. - warknąłem.
Właściwie to robiliśmy to od początku naszego pobytu tutaj. Czyli od jakiejś pierdolonej godziny. Warczeliśmy na siebie. Jedno zrzucało winę na drugie i tak w kółko.
-Gdybyś był dobrym kierowcą, to nie zjeżdżałbyś w jakieś polne drogi z autostrady. - prychnęła, a ja zacisnąłem ręce na kierownicy.
-Jestem bardzo dobrym kierowcą, a ty nie zwalaj na mnie tej pierdolonej winy. - warknąłem, w końcu odwracając się w stronę dziewczyny.
-Po prostu się nie odzywaj. - burknęła, podziwiając to pierdolone pole kukurydzy, które było po prostu fantastycznym widokiem.
Gdyby nie to, że jest tak cholernie ciemno i nie widać drogi, to już dawno szedłbym do stacji benzynowej, która znajduje się dwanaście mil stąd.
Chociaż...
Otworzyłem drzwi i szybkim ruchem wysiadłem z samochodu. Trzasnąłem drzwiami i założyłem kaptur swojej bluzy na głowę. Włożyłem ręce do kieszeni i zacząłem iść, co było na razie łatwe, bo drogę oświetlały reflektory auta. Później będzie gorzej.
-Gdzie ty idziesz!? - usłyszałem krzyk Amber, więc z głośnym westchnięciem, zatrzymałem się i odwróciłem w jej stronę. Blondynka stała obok otwartych drzwi i patrzyła na mnie z lekką obawą.
-A gdzie mam niby iść? Na stację benzynową. Wezmę w kanister paliwa i tu przyjdę! - wyjaśniłem. W dupie mam to, że nie posiadam kanistra.
Zaczynam nienawidzić życia.
-Nie możesz mnie tu zostawić!
-Chyba lepiej będzie, jeśli coś zrobimy, tak? - i nie czekając na odpowiedź znów się owróciłem. Nie przeszedłem nawet dwóch kroków.
-William! - teraz krzyknęła i była bardziej zdenerwowana.
-Co!? - wrzasnąłem już całkowicie zdenerwowany, odwracając się w stronę blondynki.
Zmarszczyłem brwi, widząc jak z naprzeciwka nadjeżdża jakiś mały bus. Nim się zorientowałem, Amber stała już za mną i nie zamierzała się pokazywać.
-Widziałam to w jednym horrorze. - zaczęła, a ja chciałem się odwrócić, aby na nią spojrzeć. Niestety nie udało mi się to, bo dziewczyna mocno trzymała za materiał mojej bluzy.
-Co? - zapytałem, nie wiedząc o co jej chodzi.
-Paczka znajomych zatrzymała się w takim lesie, a później zaczęły wyłazić z niego jakieś mutanty, które ich zabijały, a potem zjadały. - wyjaśniła, a ja otworzyłem lekko usta.
-Dziewczyno. Jesteś nienormalna. - skomentowałem, przez co dostałem cios w łopatki.
Samochód zatrzymał się obok nas, a po chwili wysiadł z niego mężczyzna. Gdy stał już na drodze, zauważyłem, że to po prostu starszy facet, który miał może z sześćdziesiąt lat.
-Dobry wieczór. - przywitał nas, gdy tylko znalazł się w naszym zasięgu. Ściągnął swoją czapkę z daszkiem i podszedł bliżej.
-Jakiś problem z samochodem? - komentował, a ja pokiwałem głową.
-Tak, skończyła się nam benzyna. - wyjaśniłem, a mężczyzna ściągnął w zdezorientowaniu brwi.
-Nam? - dopytywał, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę, o co mu chodzi. Po prostu Amber stała za mną, a ja zasłaniałem całe jej ciało swoim. Odszedłem krok w bok i teraz miał widok na blondynkę, która zacisnęła wargi i lekko się uśmiechnęła, po czym machnęła ręką, mrucząc ciche "Dobry wieczór".
-Oh, dobrze. - powiedział mężczyzna i znów zwrócił się w moim kierunku. - Więc chciałbym wam pomóc, ale nie mam już paliwa w kanistrze. Właśnie jadę do ośrodka, więc mogę was odholować, bo tam mam benzynę. - na jego słowa naprawdę się ucieszyłem. Przy dobrej sytuacji, zdążę jeszcze na imprezę.
Spojrzałem na blondynkę, która wpatrywała się we mnie przerażonym wzorkiem i prawie niewidocznie kręciła głową.
-Bylibyśmy bardzo wdzięczni. - odpowiedziałem, patrząc wprost w jej oczy.
-Och, w takim razie dobrze. Tak w ogóle jestem Mark. - facet wyciągnął rękę, którą po chwili uścisnąłem.
-Will. A to Amber. - wskazałem na dziewczynę i znów włożyłem ręce do kieszeni.
-A jaki to ośrodek? - pytała Livin, gdy Mark wyciągał z bagażnika sznur holowniczy.
Znając jej bujną wyobraźnię, to zapewne myśli, że psychiatryczny.
-Razem z małżonką prowadzimy ośrodek rekreacyjny i wypoczynkowy. Już z dziesięć lat się tym zajmujemy i jesteśmy z tego dość znani. - wyjaśnił z dumą, podpinając linę do haka, a drugą stronę do zderzaka mojego Mercedesa.
Gdy skończył zaczepiać sznur, powiedział abyśmy wsiedli do busa. Oczywiście Amber miała wątpliwości, bo nadal nie była przekonana, co szczerze powiedziawszy miałem gdzieś.
-Są tu tylko dwa miejsca, więc musicie sobie jakoś poradzić. - facet uśmiechnął się nieśmiało, po czym okrążył pojazd i wsiadł na miejsce kierowcy.
-Will... - zaczęła marudzić, ale ja nie miałem ochoty tego słuchać.
-Cicho. - warknąłem, na co skapitulowała i już się nie odezwała.
Wsiadłem do samochodu i zostawiłem otwarte drzwi, aby usiadła na moich kolanach. Niepewnie zajęła swoje miejsce, a ja zamknąłem drzwi.
Prawie nie czułem jej ciała, bo odsunęła się jak najdalej ode mnie i siedziała na skraju moich kolan.
Serio?
Po kilku minutach jazdy w niezręcznej ciszy, Mark postanowił ją przerwać.
-A właściwie dlaczego tu jesteście? W nocy raczej nikt tędy nie jeździ. - zdziwił się.
-Po prostu się zgubiliśmy. - wyjaśniła szybko Amber. Już miałem dopowiedzieć coś od siebie, ale poczułem lekkie uderzenie w piszczel.
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy, którą zagłuszała tylko jakaś beznadziejna piosenka w radiu.
Nie minęło piętnaście minut, a już widziałem światło, gdy jechaliśmy asfaltową drogą. Dookoła nie było nic więcej prócz lasu. Drzewa, drzewa, drewniany płot i drzewa.
Wjechaliśmy na podjazd dużego, brązowego dworku. Na parkingu po prawej było kilkanaście samochodów, a wiele świateł w domu się paliło.
Wysiedliśmy z samochodu. No kto wysiadł to wysiadł, bo Amber prawie zeskoczyła z moich kolan.
-Zaraz przyniosę kanister i... - zaczął Mark, gdy staliśmy już na zewnątrz, ale ktoś mu przerwał.
-Mark! Och, w końcu jesteś! Przywio... O, dobry wieczór! - pulchna kobieta z siwymi włosami wyszła przez główne drzwi i podeszła bliżej nas.
-Trochę się spóźniłem, bo Amber i Will mieli mały kłopot z samochodem. - wytłumaczył mężczyzna, całując, prawdopodobnie swoją żonę, w policzek. Kobieta odwróciła się w naszą stronę z szerokim uśmiechem.
-Och, dzieci. Miło was poznać. Jestem Claudia. Chodźcie już do środka, bo zimno. - zaczęła.
-Nie, my tylko weźmiemy paliwo i jedziemy. - wytłumaczyłem, na co zmarszczyła brwi, a Amber, która stała obok mnie lekko się wzdrygnęła przez panujące zimno.
-Nie radziłbym. W nocy to ciężko z tym, bo po tych polach to różni ludzie chodzą. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej, abyście zostali tu przynajmniej do jutra rana. - nalegała, a ja kątem oka spojrzałem na Amber, która teraz zaczęła szczękać zębami i pocierać swoje ręce, aby wytworzyć choć trochę ciepła. - I kojoty.
Po prostu nie mogło być lepiej.
-No dobrze. Zostaniemy. - mruknąłem, a na twarzy kobiety rozprzestrzenił się wielki uśmiech.
-Oj to cudownie! - klasnęła w dłonie.
-Już przelałem paliwo. - obok mnie pojawił się Mark, który zniknął jakiś czas temu.
-Kochanie, Amber i Will zostaną tu do jutra. A teraz chodźcie to środka. Ty zaraz się tu zamienisz w sopel lodu. - złapała trzęsącą się blondynkę pod rękę i zaczęła iść w stronę frontowych drzwi, a ja nie wiedząc co zrobić, poszedłem za nimi.
Gdy przekroczyłem próg domu, od razu uderzyło we mnie ciepło. W dużym holu ściany były pomalowane na przyjemny brąz, a ja stąd mogłem poczuć zapach jedzenia. Mój żołądek się skręcał, bo od jakiś trzech godzin nic nie jadłem.
-Chodźcie dzieci. Zaprowadzę was do waszego pokoju. - poinformowała nas kobieta, prowadząc nas przez wielki salon, w którym nikogo nie było, a ja zmarszczyłem brwi.
-Jeden pokój? - na moje pytanie pokiwała głową. - A nie mogłyby być dwa?
Ja w jednym pokoju z tą szajbuską to nienajlepszy pomysł.
-Jak to dwa pokoje? Dla pary? - mruknęła z niedowierzaniem, a ja i Amber stanęliśmy w miejscu przed schodami.
-Pary? - zapytała blondynka obok, na co siwowłosa pokiwała głową. - Że niby ja i on... że jako para?
-A nie? - kobieta przeskakiwała wzrokiem z Livin na mnie.
-Nie! - wykrzyczeliśmy prawie jednocześnie.
-Ale, że to-no...No, ale że jak to? - byłem pewny że teraz już nic nie rozumiała.
-Nigdy nie byłabym z kimś takim. - Amber oparła się o balustradę ogromnych schodów, a ja się sztucznie uśmiechnąłem.
-Wolałbym sprzedać nerkę niż z nią być. - teraz już kobieta była kompletnie zmieszana.
-Um, przepraszam... Myślałam, że... Po prostu nie mamy dwóch wolnych pokoi. Wszytsko jest zajęte. - zmieniła temat, a ja przeklnąłem w duchu.
-Trudno. Jakoś przetrwamy. - burknąłem, zanim dziewczyna zdążyła się odezwać.
W kompletnej ciszy weszliśmy po schodach na drugie piętro, mijając po drodze jakąś parę, która poinformowała nas, że wychodzi na spacer.
Na spacer w taką pogodę? Powodzenia.
Po kilku minutach stanęliśmy przed dużymi, dębowymi drzwiami. Kobieta wyciągnęła z fartucha klucz, po czym przekręciła go w zamku i pchnęła drzwi.
W trójkę weszliśmy do środka, a ja musiałem stwierdzić, że duży pokój był ładny.
Beżowe ściany współgrały z brązowymi meblami, a widok z okna był skierowany na las. Po lewej stronie była para drzwi, co mnie cieszyło, bo prawdopodobnie były to drzwi do łazienki. No i oczywiście wielkie łóżko z małymi poduszkami na środku. Już widzę jakie będzie to nasze spanie.
-No, więc dobrze. Tu macie klucz, a jeśli będziecie czegoś potrzebować, to cały czas jesteśmy na dole. - położyła klucz na komodzie i lekko się uśmiechnęła. - Kolacja do pokoju?
-Tak. - odpowiedziałem szybko, na co kobieta posłała mi uśmiech.
-W takim razie zaraz wrócę. - z tymi słowami wyszła z pokoju, zamykając drzwi.
Spojrzałem na Amber, która stała przed łóżkiem i z zaciętą miną się w nie wpatrywała.
-Śpisz na podłodze. - przerwała ciszę i zaczęła iść w stronę drzwi do łazienki.
-No chyba sobie kpisz. Jakby nie ja to z twoimi teoriami nadal stałabyś w tym polu. - mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu weszła do łazienki, wyrzucając ręce w powietrzu z głośnym "ugh". Trzasnęła głośno drzwiami.
Przewróciłem oczami i odwróciłem się w stronę okna, z którego idelanie było widać las. Nie mogłem nawet zapalić, bo nie wziąłem paczki z domu. Westchnąłem, rzucając się plecami na łóżko.
Przetarłem dłońmi twarz i wpatrywałem się w biały sufit. Nasze telefony padły, jesteśmy jakieś sto kilometrów od domu, a ja przegapiłem zajebistą imprezę. Po prostu, kurwa, świetnie.
Rozmyślałem tak, aż nie usłyszałem trzasku zamka w drzwiach. Podniosłem się do pozycji siedzącej, a mój wzrok napotkał Amber, która stała naprzeciwko mnie w progu.
-Nie mam w czym spać. - wyjaśniła, zakładając ręce na piersi.
-To śpij nago. - na moje słowa głośno prychnęła.
-Wiem, że nie miałbyś z tym problemu, ale wiedz, że... - jej monolog przerwało pukanie do drzwi.
-Proszę. - mruknąłem, a do pomieszczenia weszła Claudia z wielką tacą jedzenia. Chociaż tyle dobrego.
-Amber, mój mąż przekazał mi to, gdy zamykał wasz samochód. - postawiła tacę na komodzie, a z ramienia ściągnęła jej czarną torebkę z frędzlami.
Blondynka z uśmiechem ją odebrała, a kobieta podeszła do mnie i wyciągnęła z białego fartucha moje kluczyki do auta.
-Proszę. - przekazała mi rzecz, na co pokiwałem głową. Nie jestem przyzwyczajony do dziękowania komuś. - Więc dobranoc. - z tymi słowami wyszła z pokoju.
-Nie mam w czym spać. - siwooka postanowiła kontynuować swoje zrzędzenie, a ja wiedziałem, że czeka mnie ciężka noc.
-Więc? - Amber dalej stała przede mną i sztyletowała mnie wzrokiem.
-Więc co? - przyciąłem głupka, aby jeszcze bardziej ją zdenerwować. Wiem, że igram z ogniem, ale nie za bardzo się tym przejmuję.
-Nie denerwuj mnie. Nie mam w czym spać, więc jeśli czegoś nie wymyślisz to śpisz w wannie! - lekko się uniosła, przez co zmarszczyłem brwi.
-O, ja śpię w wannie, tak? Gdyby nie ja to nie opuściłabyś tego pola nigdy w życiu! - podszedłem bliżej niej, wyrzucając ręce w powietrzu.
-Gdyby nie ty, to nigdy bym się na nim nie znalazła! - teraz dzieliło nas jakieś niecałe pół metra.
-To teraz, to tylko moja wina!?
-To zawsze była twoja wina! - zacisnęła ręce w pięści. - Od początku to... Nieważne. - mruknęła, odwracając wzrok. - Wyjedziemy jutro z rana i zapomnimy o tej popieprzonej sytuacji. - nie powiem, jej wyznanie mnie trochę zdziwiło. Myślałem, że będzie się kłócić i rzucać, jak to Amber Livin, a teraz po prostu odpuściła. - Chcę pójść spać, więc trzeba coś wymyślić. - wskazała na swoje czarne jeansy i tego samego koloru nakładaną bluzę.
Zamyśliłem się na chwilę, a następnie do mojej głowy wpadł najbardziej popierdolony ze wszystkich pomysłów jakie mogłem wymyślić. Cicho westchnąłem i postanowiłem działać.
Już i tak mnie popieprzyło.
-Okej, więc śpij w tym. - na moje wyznanie, zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
Szybko ściągnąłem swoją granatową bluzę, którą rzuciłem na łóżko, a następnie rozebrałem się z białej, zwykłej bluzki z krótkim rękawem i podałem ją dziewczynie.
Twoja mina jest bezcenna.
Jej wzrok cały czas przeskakiwał z białego materiału w moich rękach, na mój nagi tors. I tak w kółko przez dobre pół minuty. Wiem, że pewnie zastanawiała się, czy nie żartuję, ale teraz nie jestem w dobrym humorze.
-Bierz, bo się rozmyślę. - burknąłem zirytowany jej czekaniem. Ta bluzka będzie jej mniej więcej do połowy ud, więc powinna się cieszyć.
Po chwili odebrała materiał i odwróciła się, po czym pomaszerowała do łazienki, mrucząc pod nosem ciche "ale rozbierać to się nie musiał".
Rzuciłem się zirytowany na łóżko i ukryłem twarz w białej poduszce.
Złamałem swoją żelazną zasadę.
Nigdy nie dawaj żadnej dziewczynie swoich ubrań, bo wtedy pomyśli, że ci na niej zależy.
Ale powiedzmy szczerze. Złamałem tę zasadę, aby mieć święty spokój. Jeśli bym tego nie zrobił, to by marudziła i nie dała mi żyć, a chcę jakoś przetrwać tę noc. A poza tym, nikt się o tym nie dowie, a ja zapomnę.
Przekręciłem głowę i spojrzałem na tacę z jedzeniem, która stała na komodzie. Chociaż coś dobrego w tym cholernym dniu.
Z trudem podniosłem się z wygodnego, dużego łóżka i w dwóch krokach podszedłem po jedzenie. Naprawdę ucieszyłem się na widok stosu kanapek, kurczaka i pieczywa. Do tego był sok pomarańczowy i jakieś ciasto, a mój żołądek w tej chwili eksplodował.
***
Już od piętnastu minut siedziałem na łóżku i jadłem kolację, która swoją drogą była świetna. Oczywiście, że trzeba zostawić coś irytującej blondynce.
Chyba trzeba.
Byłem właśnie w połowie jedzenia kanapki, gdy usłyszałem jak drzwi od łazienki się otwierają i staje w nich dziewczyna. Odwróciłem głowę w jej stronę i zastygłem w miejscu z niedojedzoną kanapką w dłoni.
Zacząłem ją obserwować, nie myśląc nawet o tym, aby przestać.
Moja koszulka, która sięgała jej do połowy uda, utwierdziła mnie w przekonaniu, że w porównaniu ze mną, dziewczyna jest naprawdę drobna. Wyglądała w niej gorąco. Bardzo gorąco.
Zmyła swój makijaż, a mokre włosy były roztrzepane, co nadawało jej jeszcze więcej tego czegoś.
Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, siwooka zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie z przymróżonymi oczami.
-Łazienka już wolna. Ręczniki są w szafce obok zlewu, jak coś. - mruknęła, odwracając się do mnie tyłem i grzebiąc coś w swojej torebce.
Potrząsnąłem szybko głową i zorientowałem się, że dalej gapię się na jej tyłek. Szybko się ogarnąłem i dokończyłem swoją kanapkę, po czym wstałem i rozprostowałem kości. Amber odwróciła się w moją stronę z telefonem w jednej ręce, a ładowarką w drugiej.
-Poważnie? - mruknąłem z powątpieniem. - Miałaś ładowarkę do telefonu cały ten czas? - wzruszyła ramionami i pokiwała głową.
-Dopiero teraz sobie przypomniałam. Jeśli jest tu zasięg to będziemy uratowani. - ominęła mnie i usiadła na łóżku.
Przewróciłem oczami i wszedłem do ładnie urządzonej łazienki. Kafelki były biało-beżowe, a samo pomieszczenie było duże.
Tak jak mówiła dziewczyna, ręczniki leżały poukładane na półce. Zabrałem jeden i skierowałem się w stronę prysznica.
***
-I co? - zapytałem, wychodząc z łazienki w samych bokserkach. Wycierałem ręcznikiem mokre włosy i obserwowałem, jak blondynka robi coś na telefonie, po czym patrzy na mnie spod rzęs.
-Nie ma nawet jednej kreski. - bąknęła, a mi zaczęło się wydawać, że na siłę nie chce na mnie patrzeć.
-Zajebiście. - warknąłem pod nosem, przewieszając ręcznik przez ramię.
Zauważyłem, że zjadła już kolację, bo pusta taca stała na komodzie. Teraz została ważniejsza sprawa. Jak my będziemy spać?
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz!? - podniesiony głos Amber wyrwał mnie z zamyślenia.
-Co? - zapytałem głupio, na co cicho warknęła.
-Mówiłam o tym, że każdy ma swoją połowę. - wskazała na łóżko i zrobiła ruch ręką. - To jest twoja część, a to moja. Nie masz prawa jej przekroczyć. - mówiła głośno i wyraźnie, a ja chciałem tylko przewrócić oczami.
-Nie przejmuj się. Jakoś nie mam chęci jej przekraczać. - prychnąłem. - Zapal lampkę. - wskazałem na małą, szarą lampkę, która stała na szafce nocnej.
Dziewczyna posłusznie ją włączyła, a ja w tym samym czasie zgasiłem światło. W pokoju panował teraz półmrok, więc podszedłem do swojej połowy łóżka i wszedłem pod kołdrę.
Livin po chwili zrobiła to samo, gasząc lampkę. Teraz zapadł całkowity mrok, a ja słyszałem tylko nasze nierówne oddechy.
Poprawiłem sobie poduszkę i założyłem ręce pod głowę.
-Nikt ma się o tym nie dowiedzieć, jasne? - ciszę przerwała dziewczyna. Miałem ochotę się zaśmiać.
-Oczywiście. - mruknąłem z sarkazmem.
Znów zapadła ta niezręczna cisza. Czułem, jak dziewczyna obok przekręca się na bok. Kątem oka widziałem jak mi się przygląda. Jej siwe tęczówki nawet w nocy były jasne i wyraźne.
-Dlaczego tak jest? - znów pytanie, którego nie zrozumiałem.
-Niby jak? - przekręciłem głowę i teraz patrzyliśmy sobie w oczy.
-Nie możemy wytrzymać w swoim towarzystwie dłużej, niż minutę bez kłótni. Kiedyś tak nie było. - jej stwierdzenie mocno mnie zdziwiło.
Fakt, kiedyś było trochę inaczej. Nie kłóciliśmy się tyle, ale też nie spędziliśmy ze sobą tyle czasu. Nie myślałem o tym w ten sposób. Po prostu te kłótnie były codziennością.
-Nie mam pojęcia. - szepnąłem, marszcząc lekko brwi.
Po krótkiej chwili, dziewczyna odwróciła się do mnie plecami, szepcząc ciche "dobranoc".
-Dobranoc. - rzekłem, spoglądając w ciemność przede mną.
***
Już od dobrej godziny nie mogłem zasnąć. Dziewczyna obok mnie odleciała jakieś czterdzieści minut temu, bo już od dawna słyszę jej miarowy oddech.
Robiłem już wszystko. Liczyłem barany, odliczałem od stu do jednego, myślałem o przyjaznych rzeczach, ale to wszystko było na nic.
Chwilę później, stałem ubrany w moje czarne spodnie, nakładaną granatową bluzę i tego samego koloru vansy, czyli ubrania, w których tu przyjechałem.
Jak najciszej wyszedłem z pokoju do korytarza, który oświetlały pojedyncze lampki.
Zbiegłem po schodach i chciałem przejść przez salon, ale zatrzymał mnie głos.
-A ty, kochanie gdzie się wybierasz o tej porze? Już zimno. Będziesz chory. - odwróciłem głowę w stronę pani Claudii, która stała z kubkiem przy palącym się kominku.
-Chciałem się przewietrzyć. - mruknąłem, na co lekko się uśmiechnęła.
-Herbaty? - pokręciłem głową. Chciałem kontynuować swoje postanowienie wyjścia na dwór, ale znów mi przerwała.
-Zależy ci na niej. - zatrzymałem się w połowie kroku i spojrzałem na nią ze zmarszczonymi brwiami.
-Słucham?
-Na Amber. - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
-Chyba nie rozumiem. - starałem się być miły. Miałem wielki szacunek do każdej starszej osoby.
-Och, to widać. Sposób w jaki na nią patrzysz. To jest tak, jakbyś chciał się w każdej sekundzie upewnić, że nic jej nie jest.
-Chyba coś się pani wydaje. - warknąłem, robiąc się coraz bardziej zdenerwowany.
-Chłopcze, za długo już chodzę po tym świecie. Dlaczego nie chciałeś jechać wieczorem do domu? - nie powiem, to pytanie jeszcze bardziej mnie zdziwiło, niż sama ta absurdalna rozmowa.
-Bo sama mi pani powiedziała, abyśmy zostali. - pokręciła głową z rozbawieniem.
-Nie. Widziałeś, że jest jej zimno, nie myśląc nawet o tym, że w samochodzie jest ogrzewanie. Nie chciałeś jechać z nią po nocy, bo wiedziałeś, że będzie się bać.
-Wymyśliła sobie coś pani. - zacząłem się bronić, nie wiedząc nawet dlaczego.
-Przed uczuciami nie uciekniesz. Nawet, jeśli niczego w życiu bardziej nie pragniesz. - z tymi słowami zostawiła mnie w salonie, z otwartymi ustami i czystym mętlikiem w głowie.
Że niby zależy mi na Amber? Ale kpina.
Matko święta, nigdy nie słyszałem większej głupoty. Ta kobieta prawdopodobnie musiała się czegoś nawdychać.
Jakoś przeszła mi ochota na spacer, więc ze zmieszną miną, zacząłem wracać do pokoju. Dobrze, że w całym domu paliło się światło.
Stanąłem przed drzwiami i cicho je otworzyłem, po czym wszedłem do środka. Na ślepo podszedłem do swojej strony łóżka i zapaliłem lampkę. Usiadłem na łóżku i zacząłem przyglądać się śpiącej dziewczynie.
Jej roztrzepane i suche już włosy były porozrzucane na całej brązowej poduszce. Na twarzy błąkał się jakiś mały uśmieszek, który potrafił człowieka nieźle zdenerwować.
I ja miałbym coś do niej czuć? Miałbym czuć coś do kogokolwiek?
-Jak człowiek bez serca, może w ogóle czuć? - szepnąłem, odwracając spojrzenie od blondynki.
Zaśmiałem się z własnych myśli i prychnąłem pod nosem.
Odpowiedź jest prosta.
Nie może.
***
Kocham i do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top