one shot | we fell in love in october

we fell in love in october | 8575 słów

reminder:

• vlad w tym one shocie podlicza się pod osoby z nonbinary umbrella term, więc też w większości jest pisane o nim w formie męskiej, jednak niektóre momenty są zastępowane x, np:

znalazł -> znalazłx

wzdrygnął -> wzdrygnxłx

wszystko by unikać formy osobowej

trigger warning:

• zażywanie narkotyków

• wspomnienia o uzależnieniu

• szantaż.

[ O1 PAŹDZIERNIKA ]

                  IN-YŌ SOLOVYOVA BYŁA mocnym kawałem suki.

W poprzednim sezonie relacje między drużynami Super Ligii powiedzmy delikatnie, że były napięte i darzone o wiele większą, zaciętą nienawiścią niż wcześniej. Dobrym uzasadnieniem tego była na przykład bójka między zawodnikami Strikas, Niepokonanych i Hydry na jednej z imprez w okresie bożonarodzeniowym.
Chociaż i tak wydawało się, że w tamtym momencie najlepiej się bawili North Shaw i Giorgio Liquido, którzy korzystając z okazji, stanęli na stole. Blondyn objął niebieskowłosego w talii, po czym pochylając go do tyłu w jakże wielkim stylu, się pocałowali.

Do dzisiaj po internecie krążyły memy z tego kadru.
 
                    In-Yō dosadnie stwierdziła, że żadnego meczu nie będzie rozgrywać z grupami rozwydrzonych dzieciaków (w prawdzie sama była o wiele młodsza od co poniektórych zawodników) i zgłosiła tę sprawę do urzędu Super Ligii, który po opatrzeniu wniosku, jednogłośnie potwierdził, że rozpoczęcie kolejnego sezonu zostanie przesunięte o cały kwartał, w którego trakcie wszystkie drużyny wyjadą na wyjazd integracyjny.

Gospodarzami tego całego wyjazdu została mianowana Feratuvia i drużyna Grimm, a stadion Cauldron od dobrego miesiąca zamieszkiwało ponad dwieście osób.

Według zasad wyjazdu piłkarze mieli kategoryczny zakaz uciekania z miasta, a tym bardziej z kraju, a za obowiązek mieli spożywanie śniadania zawsze wspólnie w specjalnie zbudowanej z tej okazji altanie niedaleko stadionu (okazjonalnie jadali w środku budynku, gdy pogoda nie sprzyjała).
Całe wydarzenie nie obyło się oczywiście bez kontrowersji zarówno od strony zawodników, jak i fanów, ale no cóż, słowo się rzekło i nie pozostało wszystkim nic innego, jak przystosowanie się do nowej sytuacji.

                    Vladimir Savich jechał samochodem, prowadzonym przez jednego z szoferów ze stadionu do sklepu, w którym Vlad miał pewne sprawy do załatwienia.

Vladimir jak na wampira przystało, prawie w ogóle nie wychodził ze stadionu od czasu ogłoszenia swego rodzaju wyroku na drużynach sportowych. Dopiero dziś postanowił wyjść w kwestii uzupełnienia zapasów.

John J. Johnson Junior jechał w tym samym czasie na rowerze w żółtej bluzie z zarzuconym na głowę kapturem, na nogach miał jasnoniebieskie dżinsy z podkasanymi nogawkami, czarne vansy i jasne skarpetki we wzorki. W talii miał obwiązaną tak zwaną nerkę.

Vlad spojrzał na niego.

Gdyby występowali w tandetnej dramie z telewizji, miałoby teraz miejsce zwolnienie tempa.

Jednak ze względu, że żyli w realu, a nie tandetnej dramie ta interakcja trwała dosłowną sekundę.

Szczerze mówiąc, John na pewien sposób interesował Vlada. Był słodki i z jakichś nieznanych nikomu przyczyn miły dla wszystkich.

Savich w trakcie kminienia postaci Johnsona przejeżdżał palcami po jednym z naostrzonych zębów (oczywiście dentestycznie) do czasu, gdy jego uwagę przykuło logo sklepu, do którego się wybierał.

               — Kogoż moje oczy widzą? — zapytał Dacian Fedorov, sprzedawca i handlarz, wstając ze swojego ruchomego, skórzanego krzesła zza lady. — Dawno cię nie widziałem, Vlad, już się martwiłem, że nie żyjesz — rzucił Dacian, wystawiając dłoń w stronę Vladimira.

                — Jak mógłbym umrzeć bez pożegnania? — prychnął Vlad, ściskając rękę mężczyzny.

                — Mów co chcesz, mam wszystko... Ostatnio doszło nam takie cudeńko, które może ci się spodoba... — zaczął Fedorov, podchodząc do jednej z szafek, na co Vlad pomachał ręką, jakby próbował go zatrzymać przed dalszym wykonywaniem ruchów.

— Z pewnością, ale wiesz, po co tu jestem, tak naprawdę — rzucił ciszej Vlad, podchodząc bliżej Fedorova.

Dacian skrzywił się, a potem przewrócił oczami, wyciągając z kieszeni klucze, podając je Vladimirowi.

— Tylko grzecznie — rzucił ostrzegawczo Dacian, na co Vlad przewrócił oczyma, kierujac się w stronę drzwi, do których pasował podany wcześniej klucz.

— Tak jak zawsze, Dan — stwierdził Vladimir, po chwili znikając w innym pomieszczeniu.

— O, to ty jeszcze się nie zajebałeś? — odezwał się dobrze znany piłarzowi, młody głos zza pleców.

Sebastian Fedorov — syn Dana, był tym typem dzieciaka co podczas przebywania w jakimś miejscu publicznym z nim zastanawiasz się, jak można wychować tak pyskate dziecko, ale w tym przypadku, oprócz niewyparzonego języka, chłopak mial również łeb i to do wszystkiego.

— Też jestem tym zawiedzionym. Wyskakuj z towaru — powiedział Vlad, siadając na rogu biurka Sebastiana.

Po chwili dwunastolatek sięgnął do jednej z półek, wyciagając z niej pudełko po czekoladkach, a w środku znajdowały się...

— Dragi — rzekł oczywistym tonem Sebastian, zachęcając Vlada ruchem ręki.

Vladimir pochylił się nad pudełkiem, analizując saszetki, torebeczki, pudełka po lekarstwach uważnym wzrokiem. W końcu bez dłuższego zastanawiania się sięgnął po prochy, będące zapakowane w papierek na wzór tego od słomki w restauracjach fastfoodowych.

— Od kiedy tylko rok temu wyszedłeś z odwyku i przyszedłeś po raz pierwszy miesiąc temu masz coraz to gorszy gust do dragów, stary — rzucił Sebastian, na co Vlad niezrozumiale zmarszczył brwi. — To, co teraz bierzesz nie da się nawet nazwać ćpanskiem. Serio? To są zwykłe, sproszkowane grzybki halucynki. Równie dobrze możesz sobie pójść do lasu i je pozbierać i się zaciagnąć.

— Dzieciaku, nie mam zamiaru wracać do tego gówna, a przynajmniej do tych silniejszych gówien, jak jesteś taki mądry, to mi coś zaproponuj... Byleby nie sisa lub fentanyl.

Sebastian uniósł dwie ręcę do góry, a jego twarz przybrała wyraz: Nie mów nic więcej.

Zaczął grzebać po pudełku, jak i w innej szafce, oglądając napisy na wieczkach i spoglądając na wygląd pigułek lub proszków. W końcu postawił przed Vladem białą plastikową butelkę apteczną z naklejką gwiazdki.

              — Przedstawiam ci trzy, cztery-metylenodioksymetamfetaminę — Vladowi rozszerzyły się oczy, na to, z jaką płynnością chłopak wymówił całą nazwę.

              — O czym ty pierdolisz? — parsknął Vladimir, na co dwunastolatek przewrócił oczami, wyjmując pigułkę z pudełeczka.

              — To gówno to MDMA. Działa podobnie jak LSD, ale z mniejszą siłą, więc może nie padniesz po pierwszych dwóch kreskach — powiedział przemądrzale Sebastian, na co Vlad przyjął minę, mówiącą coś mniej więcej: Nie bądź taki mądry.

              — Dobra, wezmę to — stwierdził Vlad, szukając portfela po kieszeniach. — Ile chcesz?

              — Tysiąc pięćset lejów — powiedział Seb z cwaniackim uśmieszkiem.

              — No chyba cię pojebało, stary — prychnął Vlad, ale i tak podał wyznaczoną kwotę młodemu człowiekowi. — Ty lepiej się za naukę weź, bo zostaniesz dilerem, a ja wiecznie żyć nie będę.

               — Ty chyba nie sądzisz, że tylko ty u mnie kupujesz — rzekł Sebastian, przeliczając pieniędzy.

               — Masz szczęście, że cię lubię, gówniarzu, bo inaczej bym cię opierdolił za to pyskowanie — stwierdził Vlad, chowając pudełeczko do kieszeni. — I nikt nie kupuje niczego u ciebie, a u twojego starego.

Sebastian podniósł głowę do góry z zaczerwienionymi policzkami i — jak na dziecko — z zadziwiająco ogromnym mordem w oczach. Vlad jakby nigdy nic zaczął się kierować w stronę wyjścia, na co dwunastolatek, gdy tylko piłkarz opuścił pomieszczenie, pokazał w przestrzeń dwa środkowe palce, powracając po pewnym czasie do liczenia pieniędzy.

━━━━━━━━━━━━━━━


Vladimir usiadł na podłodze, opierając głowę o pościel na łóżku.

                    W rękach trzymał białe pudełeczko, aż w końcu wygrzebał z niego dwie piguły, połykając je.

                    W tle leciało w zapętleniu Formula od Labrinth, a przynajmniej do czasu, gdy nadszedł moment, w którym Vlad kompletnie nie słyszał muzyki, a jego mózg za pomocą środków psychoaktywnych zaczął wytwarzać własną wizualizacje. Minęło piętnaście minut, w których trakcie Savichowi pociemniało przed oczami, a jego umysł zaczął działać na szybszych obrotach. Myślał o Johnie.

Aż w końcu go widział, tyle że jego mózg z jakiś przyczyn postanowił do halucynacji dodać jakiś irytujący koc nad głową, przez co oprócz tego, że było ciemno to jeszcze John w wyobrażeniu, znajdował się na drugim końcu pokoju.

Na powiekach, na brwiach i na górnej części policzków miał wysypany złoty brokat, jak i przyczepione na całej twarzy srebrne cekiny w kształcie gwiazdek i księżyca.

                    Vladimir wybił się z haju po około pięciu godzinach, a precyzyjniej wybiły go ze snu po haju wrzaski z korytarza.

Vlad przejechał ręką po twarzy i po chwili sobie przypomniał coś. No tak, dzisiaj miała być jakaś impreza w tak zwanych piwnicach. Mimo niepokojącego brzmienia, zwłaszcza ze względu, z jakich atrakcji słynął stadion Grimmów, to akurat w piwnicy znajdowały się jedynie baseny i zwyczajne pokoje, połączone z salami zabawowymi.

Początkowo Vladimir stwierdził, że pierdoli to i nie idzie, jednak potem przypomniało mu się, że jak się tam nie wybierze, to dostanie po dupie od całej Super Ligii, a nikt o zdrowych zmysłach nie chce prowokować sił Super Ligii. Jeszcze by brakowało, by kompletnie anulowali tegoroczny sezon.

Vlad poturlał się w stronę szafy, potem za pomocą klamki udało mu się wstać na równe nogi. Wyjął z niej srebrną, przezroczystą, over size koszulę z połyskiem i czarne dżinsy, po czym nieprzytomnym krokiem ruszył za wszystkimi (zignorujmy to, że jeszcze wcześniej zarąbał twarzą o drzwi).

Zbytnio nie pamiętał, co się działo podczas imprezy, bo co jakiś czas urywał mu się film, a osoby i muzyka mieszały mu się w jedną masę. Wyjątkiem była jedna persona, zwana Johnem J. Johnsonem Juniorem, która po niecałych dwóch godzinach, zaczęła się kierować w stronę wyjścia z piwnicy.

— Hej! — zawołał Vlad, a jego umysł nagle przyspieszył, rozjaśniając się.

Zamknął drzwi od piwnicy, a John po usłyszeniu głosu odwrócił się do jego właściciela, początkowo robiąc gwałtowny krok do tyłu.

— Spokojnie — mruknął Vlad. — Nie bawisz się dobrze?

John w dalszym ciągu z odrobinę bliżej nieokreślonymi emocjami pomachał głową na nie.

— To dobrze. Bo ja też nie — przez jakiś czas trwała między nimi niezręczna cisza, aż w końcu John się odezwał.

— To ty i twoja drużyna tak nie imprezujecie na co dzień?

Vladimir parsknął, na co John niepewnie uniósł kąciki ust do góry.

— Nie. Zazwyczaj jest gorzej, ale z powodu, że dzisiaj jest tam tylu ludzi na tak małej powierzchni, to mnie zaczyna boleć głowa — odparł Vlad.

— Mam leki na ból głowy, wiesz... — powiedział John, wskazując kciukiem na przestrzeń za sobą. — Możemy pójść do mnie.

— Świetnie — powiedział Vladimir, mierząc Johna nieobecnym spojrzeniem z lekkim uśmiechem na ustach.

                 Podczas kierowania się w stronę mieszkania Johna, Vlad w pewnym momencie oparł się o jego plecy, na co Johnson początkowo się spiął, ale potem na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on sam złapał Savicha za dłoń, by asekurować ich wspólny chód.

Po podaniu leków (ku zdziwieniu Vlada prawie wszystkie były w stanie płynnym, a nie pigułkowym) dwójka mężczyzn, opadła na łóżka Johna, patrząc na siebie nawzajem.

Trwali w takim stanie przez parę dziesiąt minut, po prostu na siebie patrząc, gdy Rumun nagle schował jeden z rudych kosmyków Johna za ucho.

              — Mam pomysł — powiedział Vlad z zadziwiającą, niecodzienną euforią w głosie.

              — Jaki? — zapytał z uśmiechem John.

              — Najebmy się — odpowiedział Vlad, a w jego ręku magicznie pojawiły się tabletki MDMA.

[ O2 PAŹDZIERNIKA ]

                 — Wiesz — powiedział Vladimir, a na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech.

                 — Co? — odpowiedział John, gdy po dłuższym czasie Vlad nie kontynuował swojej wypowiedzi.

Jakieś pół godziny temu, przed wybiciem północy Vlad połknął trzy tabletki, a John tylko jedną i w sumie żadne z nich nie wiedziało jakim cudem z łóżka znaleźli się na podłodze w fortecy z poduszek i kocy, a jedyne światło, które padało do środka, było tym zza okna, z korytarza i z lampki nocnej Johna.

                  — Naprawdę cię lubię — rzekł Vlad, a z jego ust wydobył się krótki śmiech.

Halucynacja Vlada ponownie dodała Johnowi na oczy złoto i srebro, a z kolei w wyobrażeniu Johna Vlad miał wokół oczu czarny, rozmazany eyeliner oraz czarny płyn, który tworzył efekt spływających po policzkach łez.

                   — Ja ciebie też — zaśmiał się rudowłosy, a po jego plecach przeszedł przyjemny dreszcz.

Z ich perspektywy zdominowanej przez narkotyk wydawało się, że siedzą daleko od siebie.
W trakcie, gdy z perspektywy osoby trzeciej (i trzeźwej) oboje siedzieli w siadzie skrzyżnym, stykając się kolanami i czołami, a gdy któryś z nich coś mówił, przechylał się bardziej do przodu, a potem z kolei do tyłu, gdy ten drugi odpowiadał, przez cały czas będąc w zasięgu wspólnego dotyku.

                  — Zdradzić ci tajemnicę? — spytał John, na co Vlad się uśmiechnął, marszcząc nos.

                 — Dajesz — odparł.

                 — Bo co nie? Bo po John mam zwykłe J, prawda?

                 — Tak.

                 — No i to J to nie jest J, to oznacza dosłownie Jay. Po prostu wszyscy w mediach z jakiś przyczyn zawsze piszą J i tą irytującą kropkę — parsknął John, na co Vlad potem mu zawtórował. — A to jest Jay.

                       Nagle do pokoju wparował trener Belmont z Bonesem Jonesem i Chuckiem T. Chipersonem.
Z korytarza w dalszym ciągu dobiegały głosne bity piosenek z dołu.

Chuck z zirytowaniem, do jakiego stanu się doprowadził John, położył go na łóżko, za to Vlada (po gwałtownym wybuchu płaczu — pieprzone MDMA i jego oddziałowania na mózg) dosłownie zaciągnął Bones po podłodze (Vlad nie był wcale taki lekki, a raczej pod wpływem używki sam nie był w stanie wstać na równe nogi, więc też bezpieczniej było aby w żaden sposób się nie podnosił) do pokoju, co skończyło się tym, że Vladimir spał na zimnym podłożu aż do samego rana.

━━━━━━━━━━━━━━━


                     Vladimir siedział na jednym z drewnianych stołów na dworze, nic nie jedząc, od czasu, do czasu wykonując parę uników przed latającym w tę i z powrotem jedzeniem.

Po chwili z zamku (czyt. stadionu) wyszedł prawdziwy książę (oklepane określenie, ale cóż). O rudych włosach, pomarańczowej bluzce na długi rękaw, błekitnych ogrodniczkach, tych samych czarnych vansach co wczoraj i w miarę podobnych skarpetkach, z granatowym plecakiem w wzory w błyskawice na plecach.

Gdy wypatrzył Vladimira w tłumie, uśmiechnął się, machając do niego, co spowodowało, że usta Vlada również wykrzywiły się w uśmiechu.

━━━━━━━━━━━━━━━


— Jak się masz? Wiesz, po wczorajszej nocy? — zapytał Vlad, gdy oboje stanęli na wejściu do altany.

                    John właśnie kończył jeść kanapkę z malinowym dżemem, przez co z policzkami wypchanymi jak u chomika obrócił głowę w stronę Savicha.

— W miarę dobrze. Głowa bolała, ale syrop załatwił sprawę — odparł John, bawiąc się palcami u rąk, gdy wziął do ust ostatni kawałek chleba z nadzieniem.

— Syrop? — spytał rozbawiony Vlad, marszcząc brwi, w trakcie, gdy John miał taki wyraz twarzy, jakby przed chwilą dostał z liścia od samego robota skonstruowanego przez Toniego Verna.

— Nie lubię zażywać zbyt wielu tabletek w niedługim czasie. U mnie w domu... dziecka... faszerowano nas tabletkami na uspokojenie, nie wspominam tego zbyt dobrze — tu się Vlad odrobinę zdziwił. Nigdy nie sądził, że taki człowiek jak John mógł się wychować nie w zwyczajnej, amerykańskiej rodzinie, a w domu dziecka.

— Skusiłbyś się może, abyśmy gdzieś wspólnie poszli? — powiedział po pewnym czasie Vladimir.

— A gdzie? — zapytał John, a na jego usta powrócił niemal ten sam uśmiech, jak podczas ich wczorajszej rozmowy, podczas której Vlad potem zaproponował ćpanie.

— Gdzie tylko chcesz? — bardziej zapytał, niż odpowiedział Vlad, nie spodziewając się takiego pytania. Był przekonany, że osoba pokroju Johna miała zawsze zaplanowane gdzie się wybrać.

— Macie tu w Feratuvii jakieś trasy dla rowerów? W jakimś lesie na przykład? — spytał John, unosząc brew. Vlada olśniło.

— Oczywiście, że tak! — powiedział pewnie Vlad, cicho parskając. — A nawet jeżeli nie, to ja dla ciebie takowe znajdę.

                     Tutaj Vlad złapał Johna za rękę, kierując go w tylko sobie znanym kierunku.

— To ty jeszcze nie zdechłeś? — zapytał jeden z zawodników United, gdy Johnson i Savich przechodzili obok stoliku, przy którym siedzieli w większości Niepokonani. Vlad jedynie pokazał mu środkowy palec w odpowiedzi.

— Co jest kurwa? — spytał retorycznie Vlad, a John słonecznie się roześmiał, przyśpieszając ich chód.

                        Po czym równą godzinę po wypowiedzeniu tego zdania Vlad i John jechali przez ścieżkę rowerową przez wprawdzie nie las a sad.

— Wiesz co — powiedział John, gdy się zatrzymali, wymieniając się butelką z wodą.

— Co? — zapytał Vlad, upijając solidnego łyka.

— Poznałem kogoś — odparł John, a Vlad o mało się nie zachłysnął, przez co po odsunięciu od ust plastikowego opakowania cicho zakaszlał. — Przez internet, ale wciąż. Chciałbym go spotkać — rzucił rudowłosy, opierając się na łokciu, opartym na kierownicy.

— Taa... — zaczął Vlad, unikając spoglądania na Johna. — To... Świetnie.

— Czyżbyś był zazdrosny? — zapytał z delikatnym uśmiechem John, unosząc brew do góry.

                     Vlad powędrował wzrokiem po jesiennych liściach, po czym odwrócił głowę w przeciwnym do Johna kierunku.

                      Johnson zaśmiał się krótko, interpretując tę reakcję, jako potwierdzenie na jego pytanie.

━━━━━━━━━━━━━━━


                     Skończył się obiad, a większość zawodników, niczym jak dzieci na kolonii przesiadywali na podwórku i na boisku.

Vladimir Savich leżał na sztucznej trawie na boisku po stronie, po której nie było żadnego piłkarza, a parę zawodników z każdej drużyny strzelało gole na jedną bramkę De Los Santosowi.

Nagle Vlad poczuł, że ktoś opiera się o jego nogi, jednak gdy zauważył, że to John, powrócił do dalszego leżenia, bez interwencji zatytułowanej: Spadaj, ja tu sam leżę.

              — Pamiętasz, jak ci mówiłem o tym facecie, którego poznałem? — powiedział znikąd, w pewnym momencie ich nawet długiej rozmowy John.

              — Tak — westchnął z już zepsutym dobrym humorem Vlad, powracając wzrokiem do rozgrywek na drugim końcu murawy.

              — Nazywa się Elijah — poinformował Johnson.

              — Jak ten wampir z The Originals — powiedział bardziej do siebie Vlad niż do Johna, który mimo to i tak to usłyszał.

— Co?

— Nic. Co u Elijah słychać? — zapytał bez nuty zainteresowania w głosie Vladimir, bawiąc się swoimi białymi włosami.

— Wysłał mi swoje zdjęcie, a ja jemu swoje, chociaż mówiłem mu, że może mnie wygooglować. Jak mówiłem ci podczas jazdy, mam ochotę go zobaczyć. Mieszka nawet tutaj, w Feratuvii — zaczął opowiadać John, a Vlad próbował z całej swojej energii udawać, że wcale nie zżera go zazdrość z powodu, że John ewidentnie interesował się od dłuższego czasu jakimś mężczyznom. — Chcesz zobaczyć jego zdjęcia?!

Vlad chcąc nie chcąc musiał się zgodzić. Po chwili przed jego oczami znajdował się ekran, a na nim pięć zdjęć szatyna o kręconych włosach, z orzechowym spojrzeniem i brązowymi piegami na nosie. Część zdjęć była zrobiona w charakterystyczny sposób od dołu, a mózg Vlada automatycznie połączył parę kropek w jeden punkt.

— Wy się odnaleźliście na Grindr? — spytał.

— Tak — odpowiedział John, chowając telefon do plecaka. — Skąd wiesz?

— Bo sam mam Grindr — odparł Vladimir, prychając. — Uwierz mi, John. Skończ tę znajomość, zanim będziesz dostawać codziennie kuta-fotki i propozycje seksu.

— On nie jest taki — odrzekł urażony John.

— To jest gejowska apka do randkowania, podobnie działa jak Tinder, a Tinder to wiadomo... — wyraz zniesmaczenia i konsternacji. — Tam z kolei dostaje wagino-fotki.

— Nie przesadzaj. Skoro jest to aplikacja do randkowania, to z definicji służy do randkowania, nie musi wiązać się, no... Z wiadomo czym — próbował podjąć jakąś argumentacje John.

— Poużywasz dłużej takich aplikacji, a zobaczysz, że ich kolorowo-przyjazno-cukierkowy opis w Sklepie Play dość bardzo odbiega od rzeczywistości — prychnął drwiąco Vladimir, a w pewnym momencie ciepło spowodowane plecami Johna zniknęło z jego nóg.

— Nie mam pięciu lat, Vlad. Nie musisz tak niektórych rzeczy określać — powiedział z wyrzutem John, wychodząc z boiska.

Vladimir zdezorientowany podniósł się na łokciach, patrząc na odchodzącego Johna z nosem w telefonie, a po zdaniu sobie sprawy co właściwie powiedział, opadł ponownie na sztuczną trawę.

                — Kurwa — mruknął, zaciskając przez dłuższy czas mocno powieki.

━━━━━━━━━━━━━━


Było coraz bliżej ciszy nocnej. Vladimir wziął głęboki wdech, po czym wparował do pokoju Johna.

Nie rozmawiali przez dobre sześć godzin, a podczas kolacji to nawet na siebie nie spojrzeli i mimo tak niedługiego czasu trwania ich rozłąki, Vlad myślał, że zaraz coś go trafi. Najlepiej piorun lub co innego o wystarczającej sile i promieniowaniu.

John podniósł wzrok z zeszytu, do którego coś spisywał z telefonu. Wydawało się, że gdy ujrzał Vladimira w drzwiach, to westchnął w duchu.

— Błagam, nic nie mów przez jakiś czas, bo jest to dla mnie trudne do powiedzenia — nakazał krwiożerczym tonem Vlad, na co John zmarszczył brwi, odrobinę się spinając.

                   Vlad ułożył dłonie w piramidkę, przykładając je do twarzy, jeszcze raz obmyślając to co miał Johnowi to powiedzenia (niby były to tylko dwa zdanie, a z nieznanych mu przyczyn nie potrafił tego wydobyć z ust i tłumił to w sobie przez prawie że połowę dnia).

— Tak, jestem zazdrosny, bo... W sumie jesteś jedyną osobą, nie wliczając całego mojego zespołu, z którą lubię rozmawiać... Lubię — parsknięcie drwiące. — Ale naprawdę... Nie lubię prawie nikogo, a ciebie tak i dlatego... Wiesz... Nie odrzuć mnie czy coś, a zresztą to głupie... — głęboki wdech i wydech. — Przepraszam.

John od pewnego czasu opierał brodę na ręce, przegryzając wskazujący palec, uważnie słuchając tego, co miał mu do powiedzenia Savich.
Jego twarz zdążyła jeszcze bardziej złagodnieć niż normalnie była.

— I wiem, że najprawdopodobniej jestem dla ciebie ciężarem i... — tu Vlad zdał sobie sprawę, że stanowczo się zagolopował. — Przepraszam za to, co powiedziałem po południu — wycedził, nie patrząc już w ogóle na osobę, do której te słowa kierował. — A teraz najlepiej już pójdę.

— Co? Nie, nie mów tak — powiedział John, odrzucając telefon i zeszyt na kołdrę, zatrzymując odchodzącego Savicha, przytulając go. — Nie jesteś dla mnie ciężarem — dodał.

Vlad niepewnie położył ręce na plecach Johnsona, mimo że w duchu aż buzowały w nim nie tak codzienne dla niego emocje, jak euforia.

                       Gdy uścisk się rozpadł, John uśmiechnął się do Vladimira, chowając kosmyk jego białych włosów do reszty fryzury, a Vlad poczuł jak serce i żołądek dochodzą mu do gardła, a umysł częściowo powrócił do jego wyobrażeń Johna po zażyciu narkotyków. Oddech Savicha nieznacznie przyspieczył, a na policzkach pojawił się ledwo widoczny bladoróżowy kolor.

Nagle Vlad poczuł, że jego usta znajdują się na tych Johna, a gdy się oderwał od niego, twarz zawodnika grającego dla Ameryki była wykrzywiona w szoku.

Vladimir wyrwał się ze swojego coś na wzór transu, po czym skierował się jak najszybciej w stronę drzwi, mówiąc na odchodne jedynie, krótkie: Przepraszam, pozostawiając Johna w osłupieniu.

[ 1O PAŹDZIERNIKA ]

Vlad nie potrafiłx spojrzeć od tamtego dnia Johnowi w oczy i szczerze mówiąc unikałx go, jak tylko się dało, mimo że wielokrotnie Johnson uśmiechał się w stronę Savicha, gdy widzieli się na którymś z posiłków lub w jakieś sali, machając do niego dodatkowo energicznie ręką, jakby kompletnie nie był zły na to, co się tydzień temu wydarzyło.

                     Savich pewnego razu postanowiłx pójść do Belmonta.

Gdy siedział w jego gabinecie, zaczxłx swój wywód.

                 — Część z tego cyrku, zwanego Super Ligą różnie sobie radzi ze swoim miłosno-seksualnym życiem — mówiłx Vlad z nogami podciągniętymi do klatki piersiowej, przez co wyglądał jak łupinka orzecha. — Na przykład Kitka — pieszczotliwa nazwa na El Matadora, nadana przez wszystkich zawodników. — Oświadcza się co drugiej osobie, z którą się spotyka, ale ostatecznie nigdy do ślubu nie dochodzi, tylko do dramy, o której jest głośno przez cały miesiąc... Inni ukrywają swój związek, ale coś im to nie wychodzi — mowa o Norcie i Liquido. — A jeszcze inni jedynie sypiają ze sobą aż za często, wykorzystując siebie nawzajem, ale ostatecznie wiadomo że się kochają... Na swój sposób — podsumowanie wszystkich związków zawodników Niepokonanych z ich dziewczynami lub chłopakami. — Jak ja na to tak patrzę, to mam ochotę się zajebać i zdaję sobię sprawę, z jak wieloma pojebami się zadaję. Co nie wiedzą jak funkcjonuje związek. Dlatego czuję się wyjątkowo w tym spierdo...

                — Vladimir, mam to w dupie. Mów prosto z mostu co cię tu przywiało — przerwał w pół zdania Belmont, podając Vladowi literatkę wypełnioną wódką, którą Savich natychmiastowo wypiłx.

Gracz przęłknxłx ślinę, wykonując przerysowane miny, jakby to miało w jakiś sposób pomóc w uniknięciu odpowiedzi na to pytanie.

— No bo... Nie wiem co mam do cholery zrobić — Belmont uniósł brew, na co Vlad przewróciłx oczami. — Chodzi o to, że tydzień temu... Moja osoba była u pewnej innej osoby... I źle wyczuła pewien moment i teraz... Jest mega niezręcznie.

— Nie powiesz mi co to za osoba, prawda? — zapytał rzeczowo Belmont.

— Nie! — powiedziałx o wiele za bardzo podniesionym tonem Vlad niż przewidziałx, że powie.

— Dlaczego w ogóle chcesz wchodzić w związek z tą osobą? — spytał trener, a Vlad wzruszył ramionami.

— Wiesz... Jest ta osoba miła, słodka, kochana, ma ładny uśmiech, czuję się przy niej jak na haju... I to lepiej niż na jakimkolwiek innym narkotyku. Mogę tak dalej wymieniać.

— Trzeba było po prostu powiedzieć, że jest twoim przeciwieństwem — stwierdził Belmont, polewając po raz kolejny przezroczystego alkoholu. — Nie wiem, zaproś tę osobę gdzieś — dodał po chwili starszy, wypijając jednym haustem nalany przez siebie alkohol w szklaneczce. — Przypominam, że jutro jest festyn.

W tym momencie Vlada jakby oświeciło. Przy okazji zdałx sobie sprawę, że kompletnie zapomniałx o tym festynie, mimo że on zawsze stanowił jedną z największych feratuńskich atrakcji w ciągu całego roku.

Vlad wybiegłx z taką prędkością z pomieszczenia, przez co Belmont przez jakiś czas jeszcze się wpatrywał w pustą przestrzeń przed sobą, po czym biorąc wódkę pod pachę, postanowił pójść za swoim zawodnikiem, który tak znikąd wypadłx z gabinetu.

Savich biegłx przez stadion o mało nie łamiąc sobie nóg, po czym gdy dotarłx pod drzwi, do których tak pędziłx, zawachałx się. A co jeżeli nie był to jednak dobry pomysł?

Przez pewien czas pięść Vlada to się przybliżała, to oddalała od drzwi aż w końcu zapukała.

Drzwi otworzył John z książką w ręku, a z jego pokoju wydobywała się ewidentnie piosenka puszczana z telefonu lub innego odtwarzacza.

— Hej — przywitał się z odrobinę sennym wyrazem twarzy John, wkładając zakładkę z logo i wzorami drużyny Technicali na stronie, na której skończył czytać.

— Jak zapewne wiesz, co roku w Feratuvii odbywa się festyn i moja drużyna, a w tym roku większość drużyn wybiera się tam i moje pytanie brzmi... — mówiłx bez większego zastanowienia Vlad, kończąc swoją wypowiedź skrzywieniem, co chyba miało być uśmiechem. — Moglibyśmy pójść tam razem? A przynajmniej — wiesz — wspólnie się pobawić.

Oczy Johna wydawało się, że dosłownie się zaświeciły.

— Jasne! — zawołał, klepiąc Vlada po ramieniu, na co ten odpowiedziałx bezmyślne: Tak, co miało nic do rozmowy, ale chyba John się zbytnio tym nie przejął.

Po pożegnaniu się Vlad stałx przez chwilę przed drzwiami aż w końcu zaczxłx iść naprzód, gdy nagle wpadłx na Belmonta głupkowato się uśmiechającego.

— Więc to on ci się podoba? — bardziej stwierdził niż zapytał trener, biorąc łyka świętego napoju Rosjan.

— Tak — odparłx, zgodnie z prawdą Vlad. — Nawet trochę bardzo.

— Jeżeli moje zdanie się liczy. To skoro on się tobie podoba, to ja go też lubię — odpowiedział Belmont.

W tym samym czasie gdy Vlad zwierzałx się ponownie ze swoich problemów sercowych Belmontowi John radośnie pisał kolejną wiadomość, a odbiorca tej wiadomości uśmiechnął się obrzydliwie do telefonu.

Spike Dawson nie mógł się pogodzić z tym, że miał sądowy zakaz zbliżania się do stadionu, a co za tym idzie w dalszym ciągu nie był w stanie odegrać się na pewnym zawodniku, grającym dla drużyny w czerwonych barwach, do tego znajdującego się praktycznie na wyciągnięcie ręki.

Coś go trafiało, jak o tym myślał.

Na szczęście napatoczył się John. Ah, John, niewinna duszyczka, która aż za bardzo wierzyła w ludzi, a co za tym idzie, Spike mógł to wykorzystać i znaleźć się bez problemu na terenie zamczyska.

Kiedy Spike był zajęty rozmyślaniem na temat swojego złowieszczego planu, usłyszał powiadomienie przychodzącej wiadomości.

jjohnson: wybierasz się na festyn jutro?

jjohnson: bo ja tak i może byłaby szansa byśmy się zobaczyli twarzą w twarz?

jjohnson: 😊

Dawson spojrzał na datę na kalendarzu.

No tak! Coroczne te żałosne wesołe miasteczko połączone z imprezą, na którą się całe miasto zawsze zbierało.

elijahah2010: Oczywiście :)

[ 11/12 PAŹDZIERNIKA ]

Festyny w Feratuvii miały swoistego rodzaju przyjemny klimat, a jeszcze lepszy, gdy się odbywały tak jak ten — w jesień.

Drużyna Grimm wraz z paroma innymi znajdowała się na miejscu festynu, gdzie każda droga do niego była przyozdobiona wszelakiego rodzaju lampkami, świeczkami, dekoracjami. Wokół były porozstawiane wszelakie stoiska, namioty, stoliki, budki z fastfoodami i słodyczami, wszelkie atrakcje rodem z wesołego miasteczka, tyle że ich wystrój był o wiele straszniejszy, przez co wydawało się, że każda z nich wyglądała jak oddzielny dom strachów. Dało się zauważyć aż dwa diabelskie młyny, scenę, na której znajdował się DJ, trzy wolno stojące mikrofony i liczne głośniki, z których leciała aktualnie jakaś skoczna melodia. Przy głównej bramie stała straż pożarna, policja i karetka. A to wszystko przyprawione biegającymi wokół ludźmi w przeróżnym przedziale wiekowym.

— Gdzie ty jesteś? — usłyszał niedaleko siebie Vlad Northa Shawa, gadającego przez telefon. — Przy którym diabelskim młynie...? Skąd mam kurwa wiedzieć, że są dwa!

Definitywnie rozmawiał z Liquido, na co Vlad cicho się zaśmiał. Mimo że zawodnik Strikas i zawodnik Hydry się spotykali w dalszym ciągu nie dało się z ich ust usłyszeć jakiś słodkich słówek kierowanych do siebie nawzajem (o ile nie w celu prowakacji) i po prostu się zachowywali, gdyby co noc ze sobą nie sypiali.

Potem uwagę Vlada przykuła rodzina, w której o wiele za młode dzieci, jak na takie imprezy machały na prawo i lewo zimnymi ogniami o mało nie wbijając tego patyka któremuś z rodziców w oko.

Jednak i tak widok, który sprawił, że reszta dziejących się wydarzeń stała się słabymi, małowartymi sytuacjami było pojawienie się Johna.

John, gdy tylko wychwycił wzrokiem Vladimira, pobiegł w jego stronę, przytulając go mocno, na co Vlad o wiele bardziej pewnie niż za pierwszym razem, odwzajemnił uścisk.

— Hej, wiesz co? — powiedział Johnowi na ucho. — Może nie wracajmy do tego, co się stało wtedy? To było nieprzemyślane.

— Ale do czego? — odparł John, odrywając się od Vlada, który początkowo zmarszczył brwi, już otwierając usta do przypomnienia Johnowi o tym głupim pocałunku sprzed dziewięciu dni, do czasu, gdy zdał sobie sprawę, że właśnie ta odpowiedź była przystosowaniem się do prośby Savicha.

Po paru minutach rozmowy, John porwał Vlada, prowadząc go tam, gdzie jego dusza poniosła.

Podczas chodu, gdzieś mignęła Vladimirowi złota trójca Strikas, zajadająca się piankami-duszkami w czekoladzie, a gdzie indziej trio United, którego członkowie — Dooma i Skarra stali, popijając jakiś najpewniej alkohol, którego i tak większość składała się z wiśniowego soku, z powodu, że prawie wszystko było tutaj bezalkohowe, pilnowali Dingaana na karuzeli.

Głośniki zaczęły grać Cocky AF od Megan Thee Stallion, grupa dwunastolatków, w których Vlad odnalazł wzrokiem Sebastiana, wybiegła z atrakcji zwącej się Hell Thrills Mouth, która była straszniejszą wersją domu strachu połączonego z kolejką, a przy jednym ze stoisk z cydrem jakaś matka darła się na swojego syna i sprzedawcę, za upicie jej dziecka.

Tyle tego wszystkiego, a uwaga Vladimira i tak najbardziej była skupiona na Johnie Jay Johnsonie Juniorze, który przez cały czas ciągał Vlada za rękę, prowadząc go do coraz to innego stoliku lub namiotu, mówiąc o tak wielu rzeczach, że Vlad w połowie zdołał się pogubić, ale i tak nie przerywał Johnowi, słuchając jego słów, jak wyroczni.

— Oh! Zapomniałem ci o czymś powiedzieć! — zawołał w pewnym momencie Johnson, gdy wkładając do plecaka pudełko z babeczkami ze strzelającą polewą, spojrzał na wiadomość przychodzącą mu na telefonie. — Zgadnij, kogo dzisiaj spotkam.

— Eee... Co? — spytał niezrozumiale Vlad, na co John przybrał mniej więcej wyraz twarzy mówiący: No weź, zgadnij. — Nie wiem, kogoś z drużyny?

— Nie — pomachał przecząco głową John, o mało nie podskakując w miejscu. — Kogoś o kim ci już mówiłem kiedyś.

— O wielu osobach mi, od kiedy tu jesteśmy mówiłeś — odparł Vlad, a nagle policzki Johna się zarumieniły.

— Czyli słuchałeś, co mówiłem przez ten cały czas? — zapytał John, nerwowo przeczesując włosy.

— Oczywiście — parsknął Vlad, na tak szybką zmianę zachowania rudowłosego.

— Cóż to... miłe. Zazwyczaj Toni czy inni mnie nie słuchają — odpowiedział z lekkim zakłopotaniem John, tym razem drapiąc się po karku. Jednak w przeciągu nanosekundy powrócił do swojego zwyczajnego, wesołego usposobienia. — Ale w każdym razie, żadna osoba, o których ci przed chwilą mówiłem.

Vlad w tym momencie doskonale się domyślił, o kogo może chodzić, przez co zagryzł odrobinę za mocno wargę, przez co jedno z jego naostrzonych zębów, spowodowało, że poczuł smak krwi w ustach.

— Nie wiem — odezwał się w końcu Vlad, na co John przewrócił oczami.

— Elijah! — zawołał John, na co Vlad teatralnie zmarszczył brwi. — No, ten facet, o którym ci mówiłem parę dni temu.

— Aaa tak — odparł Vlad, stukając palcami o głowę, a następnie wskazując nimi na Johna, jakby przed chwilą sobie przypomniał o kim mowa.

— No właśnie! I mam nadzieję, że się nie obrazisz, że sobie teraz pójdę, bo umówiliśmy się, że on przyjedzie tutaj na dwudziestą czwartą, a no wiesz... O pierwszej każde wróci do siebie — rzekł John, a Vlad starał się zachować wymuszony uśmiech na ustach, co i tak z trudnością mu wychodziło, a jego usta co jakiś czas drgały w wyrazie skrzywienia.

— Nie no, skądże, wiadomo, jak się umówiliście, to pójdź, ja cię nie zatrzymuję — Vlad starał się brzmieć jak najbardziej przekonująco, a John chyba w jego szczerość uwierzył, bo rzucił mu się w ramiona, mówiąc na okrągło: Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

— A tak, zanim się rozejdziemy! — dodał John, gdy Vlad się odwrócił do niego plecami z zamiarem odejścia. John z jednej z kieszeni wyjął breloczek z czarno-szarych-białych szkiełek, przedstawiających Jacka Skellingtona z bajki Miasteczko Halloween. — Pomyślałem, że może ci się spodobać, gdy byliśmy na tamtym stoisku. Wyjątkowo, gdy to kupowałem, to na mnie nie patrzyłeś — wytłumaczył z uśmiechem John, wciskając Vladowi do dłoni prezent, następnie znikając w tłumie ludzi.

Vlad przez parę dobrych minut wpatrywał się w breloczek, a jego serce zaczęło szybciej bić, chociaż określenie zaczęło szybciej to wręcz za delikatne określenie. Jego serce zapierdalało szybciej niż Liquido i Tygrys razem wzięci.

Mimo świadomości, że Johna już od dawna nie było obok niego, rozejrzał się, chowając brelok do kieszeni kurtki, odwracając się w stronę, od której on i John weszli na festyn.

Stał w tym tłumie ludzi jak kołek, wsłuchując się w dźwięk fajerwerków strzelanych, gdzieś za diabelskim młynem, kolejnej wulgarnej piosenki lecącej z przetworników dźwięków i krzyków ludzi.

Sięgnął po tabletki, wziął dwie i po chwili obraz znajdujący się przed nim zaczął się do niego przybliżać i oddalać aż w końcu obraz zalał się ciemnością, a po pewnym czasie powrócił ponownie z o wiele bardziej abstrakcyjnym wyglądem. Vlad z pozycji stojącej, w której zażył narkotyk, obudził się w siedzącej pod jednym ze straganów i przy okazji poczuł na włosach lepki masę od waty cukrowej, oraz jakiś słodki syrop, którym była zalana cała koszula i częsciowo spodnie.

Chwiejnym krokiem wstał i jakimś cudem udało mu się dojść do bramy wejściowej. Przy stolikach obok, udekorowanych w świece i w pomarańczowo-czerwono-granatowe lampki siedzieli kolejno Ja Nein, Miko Chan, Andre Meda i Chuck Chiperson, wymieniając się co jakiś czas zapiekanką z taką ilością dodatków, przez co przy każdym ruchu mięso lub jakieś warzywo spadało.

— Hej! — zawołał Vlad, o mało się nie wywalając na stół, do którego zdecydowanie z za bardzo wielką energią podszedł. — Jak się bawicie?

— Słabo — odparł bez ogródek Meda.

— Nie mój typ zabawy — odpowiedział Miko, na co pozostała dwójka wskazała na Japończyka, co zapewne miało symbolizować zgodę z jego słowami.

— To podobnie jak ja — rzekł Vladimir, stukając palcami o stół. — Mam propozycje: zwiniemy się teraz, bo tak.

Kwartet popatrzył to po sobie, to po Vladimirze zbity z tropu.

— Lepiej jest wracać w grupie niż samemu. Jest mniejszy przypał wtedy — wytłumaczył Vlad.

Najwidoczniej pozostałym zawodnikom ta argumentacja wystarczyła, bo po chwili cała piątka wyszła zza bramy festynu, wkraczając na puste ulice Feratuvii.

━━━━━━━━━━━━━━━


John szedł drogą, gdzie liście na drzewach jeszcze utrzymywały czerwoną barwę, a wokół nich były porozstawiane w tym samym kolorze światełka i wysypany na drodze żwirek.

Idąc drogą, mijał paru innych gości, jednak nie zwracał na nich uwagi, rozmyślając o tym, jak zapozna Elijah i Vladimira. Oh, jak by było wspaniale. Mogliby razem jeździć i chodzić na imprezy, może nawet Chucka dałoby się parę razy namówić.

jjohnson: na pewno nie jesteś mordercą lub niczym na taki wzór??

Napisał John, gdy coraz bardziej zbliżał się do ulicy, na której mieli się spotkać, a godzina na zegarze zaczęła coraz szybciej zbliżać się ku północy.

elijahah2010: Na pewno :))

John delikatnie się uśmiechnął, chowając komórkę, siadając na jednej z ławeczek na brzegu czegoś, co pewnie parę dziesiątki lat temu musiało być strumykiem, gdyż teraz był zwykłym błockiem i stertą liści, trawy i śmieci.

Mimo że cieszył się na spotkanie z Elijah, myślami powracał do Vladimira Savicha. W prawdzie Vlad go zapewniał, ale John coś czuł, że Savichowi w dalszym ciągu nie podobało się to, że John postanowił pójść wybrać się z kimś. Nie wiedział też co myśleć o jego przeprosinach, a raczej o tym, co się zadziało po nich. Pocałunek był nagły i się zdawało, że sam Vladimir też nie był do końca świadomy, co się stało, więc można było to uznać za zwykłe rozpędzenie się, chociaż żaden człowiek z rozpędu nie całuje z taką siłą drugiej osoby.

Jednak gorsze było to, że John wiedział, że ta sytuacja pozostawi w jego osobie pewnego rodzaju ranę? John dość prędko się zakochiwał, wystarczyło, że ktoś go w sytuacji, w której potrzebował przytulił, lub powiedział coś w danym momencie, co spodobało się Johnowi. To wystarczyło by się zakochał w danej osobie niezależnie kim dana osoba była, jakiej płci, narodowości, rasy, wyglądzie, to wszystko się nie liczyło.

Nagle usłyszał odgłos zatrzymującego się auta.

Natychmiastowo stanął na baczność, robiąc parę kroków do przodu.

Drzwi od samochodu się otworzyły.

— Elijah?! — zapytał John. Odpowiedziała mu cisza.

Z samochodu wyszła osoba o szerszej budowie ciała i zdecydowanie nie i takiej, jaką opisywał Elijah w wiadomościach. Johnowi zapaliła się czerwona lampka w głowie.

— Elijah? — dodał ciszej, ale w dalszym ciągu słyszalnie John, aż nagle przed Johnem stanął nikt inny, jak...

— Spike Dawson — poprawił Johna Spike. — Miło cię w końcu widzieć, John.

John skrzyżował ręce na piersi, niezadowolony, jak i odrobinę zszokowany.

— Przepraszam, co? — rzekł niepewnie John, wykonując parę ponownych kroków do tyłu. — To z pewnością pomyłka.

— Skądże znowu?! — powiedział niecierpliwie Spike, a jeszcze delikatnie utrzymujący się uśmiech doszczętnie zniknął z ust Johna, a zastąpił go niepokój.

— Wybacz, ale czekam tu na kogoś innego — dodał lekko za bardzo drżącym tonem John.

— Elijahah-dwatysiące-dziesięć? — parsknął Dawson, a Johnson poczuł, że w tym momencie odchodzi mu krew z twarzy.

— Co ty właściwie chcesz? — zapytał głośno, przełykając ślinę John, zaczynając wbijać paznokcie w palce.

— Skąd ten pomysł, że czegoś chcę? — spytał wymijająco Spike, w trakcie gdy z palca Johna zaczęła skapywać krew.

— Zostałeś skazany, napewno coś chcesz — odparł John, czując jak niektóre mięśnie, zaczynają mu drętwieć i to o dziwo nie przez zimno.

— A jednak nie jesteś taki głupi, na jakiego ty i wszyscy cię kreują — zaśmiał się krótko Spike. — Tak, chce czegoś, a ty mi w tym chłopcze pomożesz.

— Dlaczego? — spytał John, również próbując się zaśmiać, jednak nie wyszło mu to w żaden sposób. — Nie. Oszukałeś mnie. Mogę z tym zawsze pójść na...

— Policję? — prychnął rozbawiony Spike. — Błagam cię. Pisałeś z osobą, która nie istnieje, tak samo wpisany numer, a IP też jest zmyślone.

John poczuł, że pocą mu się ręce, oraz jabłko Adama na jego gardle zaczęło nienaturalnie drżeć.

Doskonale wiedział, że bez problemowo mógłby dać Spike'owi w twarz i najzwyczajniej w świecie zawrócić do Vladimira, ale z tyłu głowy wiedział, że w każdym momencie mogą przejść tędy ludzie idący lub wracający z festynu, a dodatkowo Spike nadjechał tutaj od strony ulicy, więc też mógłby być jakiś świadek, a wszystkie dowody by wskazywały na Johna. Oglądanie tych Hollywodzkich filmów, na jakie zawsze cała drużyna Technicali była zapraszana, jednak na coś się opłaciło.

— Zrobimy tak — nie becz do jasnej cholery! Ile ty masz lat? Chcę tylko jednej przysługi — powiedział Spike jadowito, a John wciągnął głośno powietrze nosem. — Widzisz, mam tam swoje sprawy...

— Jedyne co widzę to, to że jesteś gównianym człowiekiem, tak samo, jak bardzo gównianym zawodnikiem od samego początku byłeś — odpowiedział nienaturalnie zimno John, mimo łez w oczach, na co Spike aż nazbyt agresywnie uderzył pięścią w pobliskie drzewko, na co te się zatrzęsło.

John wykonał gwałtowny krok do tyłu.

Po zdenerwowaniu niesławnego, byłego zawodnika Grimm nie pozostało mu nic, by tej nocy podpisać dosłowny pakt z diabłem, niezależnie czy tego chciał, czy nie.

━━━━━━━━━━━━━━━


Do uszu Vlada doszło głośne pukanie do drzwi. Początkowo zignorował ten dźwięk, próbując ponownie zasnąć, jednak po usłyszeniu powtórki dźwięków z niechęcią wstał z łóżko (czego przy okazji odrobinę pożałował, bo nadal po MDMA kręciło mu się w głowie i — co zdarzało mu się rzadko, podczas ćpania, przez co nawet odrobinę się zaniepokoił swoim stanem — poczuł mdłości w gardle i w żołądku, jednak ostatecznie powstrzymał wymioty, cofając je do organizmu, z którego próbowały się wydostać), otwierając z trudnością ciężkie drzwi.

— Kto śmie zakłócać...?! — ziewnął głośno Vlad, otwierając szerzej przymknięte oczy, a widok, który ujrzał nieco go ożywił. — John...!

— Mogę wejść? — zapytał John, wycierając dłonią łzy pod lewą powieką.

— Jasne... Proszę... — odrzekł Vlad, odsuwając się i wpuszczając Johna do środka, który natychmiastowo usiadł na rogu łóżka. — Coś się stało? — zapytał, po zamknięciu drzwi.

— Nic — odpowiedział John, zamykając mocno oczy, po czym po paru długich oddechach ponownie je otworzył, pociągając nosem. — Mogę od ciebie pożyczyć jakąś bluzkę na przebranie?

— Tak — powiedział Vlad, wyjmując z szafy czarny t-shirt z logiem Stranger Things, podając go rudowłosemu.

John wstał z materaca, zdejmując marynarkę, po czym rozpinając koszulę, na co Vladimir w małym szoku starał się odwrócić wzroku, chociaż i tak słabo się wywiązywał ze swojego zadania, i od czasu do czasu spoglądał na nagi tors Johnsona.

Po chwili poczuł, że ciepło spowodowane przez materiał t-shirtu zniknęło z jego ręki, a klatka piersiowa Johna została zakryta bluzką z czerwonym napisem.

Vlad i John położyli się do łóżka. John natychmiastowo oparł głowę na ramieniu Rumuna, na co Savich automatycznie oplótł rękę wokół górnej części sylwetki Johnsona.

Zaniepokojenie Vlada postacią Johna wynosiło osiemnaście procent.

— Jesteś pewien, że nic się stało? — zapytał Vlad, zniżając się odrobinę w dół, by zrównać się wzrokiem z Johnem.

— Powiedzmy, że... Nie był tym, za kogo się podawał... Wiadomo, no... — odpowiedział John, na co Vlad położył mu rękę na policzku, składając pocałunek na grzywce, na czole.

Żadne z nich nie wiedziało, jakim cudem wszystko skończyło się na tym, że zamiast zasnąć w łóżko, to wpatrywali się w siebie aż do rana.

Tym bardziej nie wiedzieli, w jakim momencie Vlad ponownie oplótł ramionami posturę Johna, ani kiedy obie dłonie Johnsona dotknęły oba policzki Savicha.

A jeszcze bardziej nieznana była im tajemnica, gdy ich usta za zgodą obydwu stron, połączyły się w pocałunku.

[ 2O PAŹDZIERNIKA ]

— A więc... — zagadał podczas jednego ze śniadań Sloan Wolff, uderzając Vlada z łokcia w żebro, na co ten odrobinę zakrztusił się jajecznicą. — Johnson od pewnego czasu dość dużo do ciebie chodzi — tu widelec Vlada spotkał się z talerzem, a odrobinę jajecznicy poleciało na Bonesa Jonesa.

— Oho, czyli mam potwierdzenie, że coś między wami jest — odparł zadowolony z siebie Sloan, biorąc łyk kompotu.

— Tak — odpowiedział, jakby nigdy nic Vlad, powracając do jedzenia.

Nie, żeby się z tym specjalnie miał zamiar kryć. Zresztą zdziwił się, że żadne z jego kolegów z drużyny wcześniej nie zasugerowało tego, zwłaszcza że mimo przyjaźni, którą Vlad i John mieli wcześniej, to byli ze sobą o wiele za blisko, jak na stereotypowy wzorzec relacji męsko-męskich.

Jednym okiem zauważył Johna siedzącego przy stole innych Technicali, zajadającego gofra z czekoladą, który jakby co najmniej wyczuł jego wzrok, spojrzał na niego, chwytając w następnej chwili za telefon.

Po paru sekundach Vlad usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości, wydobywającej się z komórki, w kieszeni spodni.

johnny💛: zostańmy tutaj po śniadaniu przez chwilę

Vlad zmarszczył brwi, spogladając ponownie na Johna, posyłając mu spojrzenie coś z serii: Możesz w każdym momencie tu podejść.

johnny💛: nie zaproszę cię gdzieś na oczach wszystkich ani przez wiadomość://

Vladimir uśmiechnął się do telefonu, mimo że w jego wykonaniu ten uśmiech wyglądał, jakby przed chwilą padła ofiara śmiertelna z jego rąk.

VLAD👻: Dobrze, niech będzie

Po upływie godziny w altanie nie było już nikogo oprócz Vlada i Johna.

Vlad z zachowaną przez całe śniadanie cytrynową babeczką z malinami podał ją Johnowi, co wyglądało trochę jak chłopiec w podstawówce dający walentynkę z białego papieru, zapisanego kredkami dziewczynce z równoległej klasy.

Mimo niezręczności całego wydarzenia John przyjął wypiek, biorąc kęsa.

— Słuchaj — zaczął John, rozluźniając i zaciskając spocone od stresu ręce (babeczka na szczęście jakimś cudem nie ucierpiała). — Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć za te rowery i za ten festyn...

W tym momencie Vladimir złączył ich usta w pocałunku, czując na wargach przy okazji słodko-kwaśny posmak babeczki, gdy przerwał.

— Nie musisz. To była sama przyjemność...

— Ale ja chcę — uparł się John, o mało nie tupiąc jak dziecko nogą o podłogę, co wyglądało dość zabawnie zwłaszcza, żd jego twarz od czasu pocałunku przybrała szkarłatną barwę, a ustach wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.

Vlad nie zwracając uwagi na wypowiedź, zwilżył boczną część kciuka, następnie starł żółty krem z babeczki, na policzka Johna, co tylko i wyłącznie pogłębiło rumieniec Amerykana.

— No dobra, to gdzie idziemy? — zapytał Vladimir, chowając ręce do kieszeni.

John uśmiechnął się szeroko, po czym z szybkością światła wyjął z plecaka dwie wejściówki do niczego innego jak IDM Club w Bukareszcie.

━━━━━━━━━━━━━━━


Od Feratuvii do kręgielni w Bukareszcie było dwie godziny drogi.

Po tym, jak wyruszyli o jedenastej, spędzili tam czas aż do wieczora.

Teraz jak wracali zegar przy radiu w samochodzie wskazywał godzinę 23:38.

— O ja ciebie — zaczął Vlad, na co John podniósł na niego wzroku, przerywając swoje zajęcie wpatrywania się w widoki Feratuvii nocą.

— Będziemy mieć przesrane, jak wrócimy, przecież Belmont i Vern dostaną szału, gdy się dowiedzą, że wymknęliśmy się poza miasto — w tonie Vlada nie dało się usłyszeć ani cienia zmartwienia lub zaniepokojenia — wręcz przeciwnie cieszył się tak, jakby wziął co najmniej cztery kreski heroiny.

John uśmiechnął się delikatnie, zruszając ramionami.

— Nikt nie powiedział, że muszą się dowiedzieć — powiedział słodko John, a gdy to mówił, przyszło na jego telefon powiadomienie.

Sięgnął po telefon, a szeroki uśmiech, po chwili zniknął.

Od czasu festynu Vlad podejrzewał, że coś jest nie tak z Johnem i jego samopoczuciem. Teraz jego pewność skoczyła do trzydziestu dziewięciu procent.

[ 29 PAŹDZIERNIKA ]

— Hej, Vlad! Mógłbyś... Mogłabyś... Znaczy uh, przepraszam. Podejdź tu! — powiedział John, ponownie się przejęzyczając w kwestii zaimków, prosząc Vlada o podejście do niego.

John prawie w ogóle się nie mylił w zwracaniu się do swoich nie-cis partnerów odpowiednimi zaimkami, jednak czasami pod wpływem jakiś silnych emocji (tak jak tu: ekscytacji) zdarzało mu się, że język zaczynał mu się plątać.

Vlad nie urażonx, skierowałx do alejki, za którą stał John, kładąc mu rękę na plecach, gdy ten na coś wskazywał na jednej z półek.

— Chcę to — stwierdził, wskazując na skrzydła anioła zakładane na gumkę, na co Vlad z rozbawieniem zmarszczyłx brwi.

— Po co? — spytałx Vladimir.

— A to zobaczysz w Halloween — powiedział zagadkowo John, zabierając zakup do kasy, przy której zgodnie z umową Vlad zapłaciłx.

Oboje wyszli z małego centrum handlowego, trzymając się za ręce.

[ 31 PAŹDZIERNIKA ]

Vladimir Savich wszedł do na razie w miarę cichej sali balowej w czarnej marynarce, płaszczu i koszuli z bordową kamizelką i skórzanymi rękawiczkami.

Mimo że tradycja przebierania się na Halloween była raczej typowo dziecinną, to w Feratuvii ten zwyczaj się przyjął ogółem, więc też zawodnicy innych drużyn byli zmuszeni do przebrania się za kogoś, niezależnie jak bardzo zażenowanie ich łapało.

— Cześć — powiedział Vladimir, podchodząc do Skarry, ubranego w czarny garnitur z czerwoną koszulą i licznymi pierścionkami na palcach. — Fred Fenster? — zasugerował Vlad, łącząc wszystkie części ubrania w jedną postać z filmu The Usual Suspects.

— Taa — odparł Skarra, ściskając dłoń Savicha, gdy ten podał mu ją na przywitanie. — A ty...?

— Erik z Upiór w Operze — odparł Vladimir.

— Brakuje ci maski — dołączył się nowy głos do rozmowy.

Podszedł do nich Chuck. Miał na sobie czerwoną, kraciastą koszulę na krótki rękaw, pod którą znajdowała się biała bluzka na długi rękaw, czarne dresy, czarne skórzane buty i rękawiczki.

— John Bender z The Breakfast Club? — rzucił Vlad, wskazując palcem na Chucka.

— Brawo. Tak — odpowiedział brunet, upijając łyka alkoholu, którego butelka była zaklejona białą etykietą. — O Boże. Ochyda.

— Wypluj te słowa, Chiperson. Odrobiny szacunku dla Chantre — mruknął Skarra, zabierając Chipersonowi alkohol z ręki.

— Gdzie jest John, ten prawdziwy? — spytał Vlad, rozglądając się po sali.

— Johna... Trudno przegapić — ujął Chuck, wkładając do ust krakersa.

━━━━━━━━━━━━━━━


Po chwili całą trójką stała przed drzwiami komnat Johna, które po chwili otworzyły się na oścież, a stanął w nich John ubrany w białą marynatkę z rękawami do ramion, w bardzo cienki podkoszulek z wyszytymi wzorami, białe dżinsy i conversy i dodatkowe białe skrzydła z piórami, założonymi na plecy tak jak plecak.

Vladimir lekko rozchylił usta, przez co wyglądał jak karp upolowany na Wigilię, Chuck zagryzł wargi w cienką linię, marszcząc brwi, a Skarra najwidoczniej próbując się powstrzymywać od kąśliwego komentarza, popijał Chantre.

— Jestem Julią, a raczej Julio — powiedział uśmiechnięty John, gdy żadna osoba z trio przed nim się nie odzywała od prawie całej minuty. — Julią z Romeo i Julia? Z tej wersji z Di Capriem?

Vlad, Skarra i Chuck lekko pokiwali głowami, po czym cicho jednocześnie parsknęli, co z kolei od strony Johna spowodowało zniknięcie uśmiechu.

— Hej, dziwaku — znikąd obok mężczyzn pojawił się Toni Vern z kieliszkiem szampana w dłoni. — W Halloween powinno się wyglądać atrakcyjnie i abstrakcyjnie.

— Nie. W ten dzień można się ubrać, jak ci się żywnie podoba — zaprzeczył John, krzyżując ręce na piersi.

— Oh tak? — spytał Toni, który o mało się nie zachłysnął alkoholem trzymanym w dłoni. — W trakcie imprezy podejdź do mnie i wskaż osoby, które jeszcze się odstawiły, jak dzieci w przedszkolu, to wtedy może przyznam ci rację.

Po czym odszedł, a John nieznacznie opuścił głowę w dół, drapiąc się po karku.

Po chwili w ślady trenera Technicali poszli Skarra i Chuck, a w małym odstępie od nich również Vlad i John.

— Wiesz. Dla mnie wyglądasz atrakcyjnie — rzucił bezmyślnie Vlad, a sens tych słów doszedł do niego dopiero po pewnym czasie.

— Naprawdę?! — zawołał z uśmiechem John, wręcz podskakując w miejscu, przez co o mało nie spadł ze schodów, na które oboje wchodzili (Vlad go złapał w odpowiednim momencie, stawiając do pionu).

— Tak. Ładnie ci w białym — odparł Vlad, mając wewnętrzną ochotę się zabić, za to, jak bardzo nie potrafił prowadzić rozmów z Johnem.

Jeszcze przez pół godziny obsługa i organizatorzy kręcili się po sali aż w końcu zgodnie z wybiciem godziny dwudziestej, zaczęła się impreza.

Mimo wszelakich sprzeciwów Vlada (które i tak zawsze były wymawiane z takim uśmiechem, by tylko ktoś prosił o więcej) John cały czas ciągał po parkiecie, do czasu, gdy w pewnym momencie Vladimir wycieńczony skierował się po odrobinę picia.

Zdąrzył przeszukać chyba całą salę w poszukiwania, gdy w końcu znalazł go idącego zmieszanym krokiem z powrotem do sali balowej.

Coś było nie tak.

Pewność: osiemdziesiąt procent.

— Wszystko okej, tylko... — zaczął John, poruszając nerwowo rękoma. — Szukałem łazienki.

Tyle że strona, od której szedł, w ogóle nie kierowała do toalety, która była bezpośrednio na prawo od pomieszczenia, w którym kręciła się impreza.

Nagle z głośników zaczęło lecieć Save Your Tears od The Weeknd, a John jak na komendę powrócił do tańczącego tłumu w trakcie, kiedy Vlad z podejrzeniami zaczął pewnego swego rodzaju śledztwo.

Zajrzał za róg, zza którego wyszedł Johnson, jednak nie napotkał tam niczego niepokojącego. Były tam tylko otworzone jedne z wielu drzwi dzisiejszej nocy, ale i tak coś tu nie grało, coś tu zdecydowanie nie grało, bo co przy nich robił John?

Vladimir zmarszczył brwi i zamyślony powrócił do pokoju zabaw.

Odnalazł Johna w basenie, przemoczonego suchej nitki, a skrzydła, które miał na sobie odrobinę opadły.

Vlad usiadł w siadzie skrzyżnym na brzegu basenu, na co John po podpłynięciu do niego, położył głowę na jego nogach. Savich zaczął się bawić zmoczonymi włosami swojego chłopaka, gdy po pewnym czasie poprzestał, na co John odczuwając brak przyjemności, podniósł wzrok na platynowowłosego.

Po chwili Vlad z iście diabelskim uśmiechem na ustach wskoczył do basenu. Po czym oboje pod wodą się pocałowali, a po szybkim wynurzeniu ujrzeli niedaleko Northa i Liquido (których ubrania łudząco były podobne do tych Willa i Veronici z filmu The Last Song), którzy ewidentnie komentowali Vlada i Johna, zapewne mamrocząc coś na wzór: My to zrobiliśmy lepiej.

Wielki zegar pokazywał godzinę dwudziestą czwartą, a John i Vladimir odrobinę zmęczeni siedzieli przy jednym stoliku, karmiąc się nawzajem ciastami, które co jakiś czas przychodziły na stół, zastępując miejsce tych nieruszonych lub zjedzonych.

Nagle wśród tańczących rozpętało się zamieszanie, jak i dało się słyszeć krzyki jakieś kłótni.

Vlad i John, trzymając się za ręcę, wstali ze swojego miejsca.

Źródłem paniki okazał się...

— Nie mówiłeś, że on chodzi na imprezy — wymamrotał blady John, patrząc na Spike'a.

— Bo nie chodzi — odparł Vlad, czując jak pot z dłoni Johna, zaczyna przechodzić również na jego rękę. — John? Na litość Szatana, czy na pewno nic się nie dzieje?!

[ O1 LISTOPADA ]

Vladimir był pewny tego, co się wydarzyło w stu procentach.

— Postanowił go wykorzystać, bo John jak wiadomo to najcudowniejsza, najsłodsza, po prostu najzajebistsza osoba na tej zasranej planecie! — mówił Vlad, kreśląc coś na tablicy kredą, dziko przy tym gestykulując. — Jest sentymentalny, miły, zabawny, łatwowierny...! Łatwo było go zastraszyć i zwerbować!

Wszyscy zawodnicy Strikas, Grimm, Technicali, jak zresztą wszystkich zespołów Super Ligii popatrzyli po sobie, to po Vladimirze zbici z tropu.

— Ja myślę! — krzyknął Vlad, a parę graczy się wzdrygnęło. — Ja kurwa myślę!

— Czy z nim, aby na pewno wszystko okej? — zapytał szeptem Shaker w stronę Bonesa Jonesa.

— Sądzę, że Vlad się zakochał po uszy, a Spike ma konkretnie przesrane — odpowiedział dumnym tonem Bones, wsłuchując się jeszcze bardziej w monolog Vladimira.

-------------------------

taki prezent na zakończenie wakacji

eeeeeee

nie wiem

enjoy this

opinie/ocena/krytyka mile widziane

ci co zauważyli nawiązanie do "romeo i julia" (tak z di capriem) podczas pocałunku w basenie, macie pięć i pół widelca

a jeżeli chodzi o postacie za które northquido się przebrało to:

film w skrócie opowiada o dziewczynie (veronica) który wyjeżdza pierwszy raz od pary lat po rozwodzie rodziców do ojca, gdzie oprócz próby odbudowania relacji z ojcem spotyka na plaży gracza siatkówki (will) i wiadomo się zakochują itd. itp. + aktor który gra willa jest australijczykiem 😏

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top