Rozdział XXVII - "Miłość w przeciwieństwie do ludzi nie umiera".

W tym samym czasie, więzienie dla mężczyzn w Los Angeles

Twiggy's POV:

Raz w miesiącu miałem prawo do jednego telefonu. Jednego, pieprzonego telefonu. Strażnik prowadził mnie w kajdankach, jak psa, do specjalnej, klaustrofobicznej kabiny, gorszej niż kibel w moim liceum. No dobra, może nie dużo gorszej. Tam przynajmniej nie śmierdziało gównem.

Cały dzień zastanawiałem się, do kogo zadzwonić w maju. Po trafieniu do aresztu zatelefonowałem do Briana. Po prostu, pierwszy przyszedł mi na myśl. Dowiedziałem się, że znaleźli sobie nowego gitarzystę. Niejaki Cole przyjął pseudonim Jayne Lopez, od aktorki z lat sześćdziesiątych, Jayne Mansfield i seryjnego mordercy Pedro Alonso Lopeza. Grzał teraz dupsko w mojej dawnej sypialni, w której kompletnie zmienił wystrój. Zniknęły żółte ściany i białe meble w stylu vintage, tak jak zniknąłem ja. Zniknąłem i musiałem tu gnić przez pięć lat za nieumyślne spowodowanie śmierci. Straciłem wolność, wygodne życie i kontakt z ludźmi przez jeden, beznadziejny przypadek. Straciłem też zaufanie kobiety, którą kocham. Kobiety, którą kocham! To jest to!
Było już po dwunastej w nocy, więc nie chciałem jej budzić. Położyłem się więc na łóżku w mojej dwuosobowej celi, w której jedyną książką była Biblia. Dzieliłem ją z kolesiem, który w ogóle się nie odzywał. Z plotek krążących po więziennej stołówce wiedziałem, że miał na imię Norman i podobno utopił swojego miesięcznego synka w wannie po tym, jak dowiedział się, iż nie jest to jego biologiczne dziecko. Bałem się go, bo z popełnionej zbrodni wynikała jego absolutna impulsywność i nieobliczalność. Po nocach śniłem o tym, jak wstaje z łóżka i zaczyna mnie dusić, ale nie dziś. Dziś przypomniałem sobie smak ust Courtney i te nieliczne, ale wspaniałe chwile, które miały miejsce podczas naszego krótkiego związku.

Następnego dnia obudził mnie najniższy męski głos, jaki w życiu słyszałem:

-Koleś, całujesz poduszkę!

Ujrzałem nad sobą niemal wielorybie cielsko Latynosa. Od razu odskoczyłem w tył, uderzając o wezgłowie łóżka. Po raz pierwszy usłyszałem głos współwięźnia i naprawdę mnie on przeraził.

-Panienka... nie zrobię ci krzywdy, pedziu! Nie byłbyś godny spotkania z moją pięścią.

-A twój syn?

Obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem , ale widząc moje przerażenie machnął ręką i usiadł na swoim łóżku.

-Zemsta jest najważniejsza. Wiedziałem, że tej nierządnicy, mojej żonie, śmierć dziecka sprawi większe cierpienie, niż jej własna. Bachor nie był niczemu winny, ale ona już tak. Więc zabiłem właśnie ją... tyle, że od środka.

Jego tok rozumowania mnie zszokował, więc postanowiłem zamilknąć. W porze obiadowej, gdy strażnik wypuścił nas do stołówki, zakomunikowałem mu, że bezpośrednio po posiłku chcę wykonać telefon. Z ekscytacji nie mogłem niczego przełknąć.

Gdy już siedziałem w kabinie telefonicznej i usłyszałem, jak ktoś podnosi słuchawkę, nie mogłem ukryć łez od dawna zbierających się pod powiekami.

-Kocham cię, Courtney, słyszysz? Kocham cię! Powiedz mi tylko, że ty też, dobrze?

-Mamy nie ma – usłyszałem cichy głos Frances – Wujcio Jeordie?

-Tak, kochanie... Z kim teraz jesteś?

-Z nową panią. Zawsze jak mama wychodzi, to przychodzą panie, wiesz?

-Wiem. A masz kotka?

-Wujciu? – jej głos brzmiał bardzo błagalnie.

-Co, mała?

-Bo ja widziałam, jak dajesz mamie buzi... kiedyś.

-Co w związku z tym?

-Bo... bo mama ma chore serduszko, wiesz? Serduszko jest zdrowe tylko, jak kogoś kocha, a mama nie kocha nikogo i... i ja się boję.

-Czego?

-Że od chorego serduszka mama będzie aniołkiem, tak jak tatuś. I będą aniołkami, i mnie wcale nie... wcale nie wezmą, wiesz?

-Powiedziałaś przecież, że serduszko jest zdrowe, jak kogoś kocha.

-No... tak.

-A mama kocha ciebie, czyż nie?

-Tak. Ale nie kocha żadnego chłopaka... a mi o to chodziło. O chłopaka i dziewczynę. A całowanie to jest znak kochania, więc jak całowałeś mamę, to cię kocha.

-Obyś miała rację. Może kiedyś się tego dowiem.

-Mama przyszła! – krzyknęła nagle młoda tak, że niemal uszkodziła mi słuch – Mamusiu, wujcio Jeordie dzwoni!

Po kilku sekundach usłyszałem szum. Wiedziałem, że blondynka przechwyciła słuchawkę.

-Nie dzwoń do mnie, Jeordie – syknęła.

-Courtney... obiecuję zniknąć z twojego życia przynajmniej na te pięć lat, gdy będę tu gnił. Nie zadzwonię do ciebie przez ten okres ani razu, jeśli tylko... jeśli tylko mnie zapewnisz, że... że nadal coś do mnie czujesz.

Usłyszałem ponaglenie strażnika. Mój czas na rozmowę powoli się kończył.

-Nie będę kłamać – odpowiedziała zasadniczym tonem.

-Nawet Frances wie, że twoje serce cierpi na brak męskiej miłości. Przecież nie jestem zbrodniarzem, dobrze o tym wiesz. Wszystko ci wybaczę, włącznie z tym, że wydałaś mnie policji. Stworzymy rodzinę. Nauczę Frances grać w baseball i jeździć na rowerze, pomyśl tylko....

-To nie jest biuro matrymonialne. Ja nie pytam, co masz mi do zaoferowania. Kurt nie miał nic, Jeordie. Nic, tylko swoje uzależnienie... ale też miłość i wrażliwość. Dał mi ją. A przy okazji nauczył mnie czegoś dużo bardziej przydatnego od gry w baseball: Miłość w przeciwieństwie do ludzi nie umiera. A moje serce nie cierpi, bo część, która należała do Kurta, jest już w raju.

-Więc ją wskrzeszę.

-Sam fakt tego, gdzie teraz jesteś, dowodzi, że żaden z ciebie święty.

-Nie jestem mordercą!

-Ja także nie jestem morderczynią, Jeordie. Ale istnieją ludzie, którzy do końca życia będą walczyć o udowodnienie tego, że zabiłam męża. Na tym właśnie polega niesprawiedliwość życia, J. Każdego z nas kiedyś dosięgnie... Teraz przyszła kolej na ciebie i już wiesz, co czuję.

-Właśnie dlatego jesteśmy sobie pisani. Oboje zostaliśmy osądzeni niesłusznie i...

-Związki oparte na wspólnych doświadczeniach są nietrwałe. Weźmy takiego Kurta i mnie. Oboje mieliśmy naprawdę okropne dzieciństwo, a byliśmy małżeństwem dwa lata.

-Ale...

-Znajdź sobie inną kobietę po przejściach.

Wtedy połączenie zostało przerwane.

Courtney's POV:

Gdy odłożyłam słuchawkę, Fran spojrzała na mnie ze smutkiem.

-Czemu się pokłóciliście z wujciem? - spytała.

-Nie pokłóciliśmy się. Wujcio po prostu nie wszystko rozumie.

-Czego nie rozumie? Bo jak mnożenia, to mogę mu powiedzieć! Jedna pani mnie uczyła.

Parsknęłam śmiechem, a następnie z dużym trudem podniosłam córkę.

-Chciałabyś pójść ze mną na wesele?

-Jasne! A czyje?

-Moich znajomych. Musimy kupić nowe sukienki, żeby udowodnić, że prawdziwe z nas księżniczki!

-Kopciuszki! A potem o północy zgubisz pantofelek i przyjdzie po ciebie książę. Będziecie żyć długo i szczęśliwie.

-Kopciuszek nie miał córeczki... A ja mam. Jesteś lepsza, niż jakiś tam książę, wiesz? Potrafisz mnie bronić, a nawet być smokiem! Pamiętasz, jak prawie mnie zjadłaś?

Frances przez krótką chwilę marszczyła czoło, próbując sobie przypomnieć tamtą chwilę.

-Pamiętam! Arrr! – warknęła Fran, unosząc rączki do góry. Jej ramiona wkrótce opadły i objęły moją szyję.

-Do boju, smoczku! Spalimy tę sklepową budę!

-------------------------------------------------------- 

To już koniec, moi kochani! 

Tak oto dobrnęliśmy do ostatniego rozdziału tej historii. Wiem, że zakończenie może się wydawać niekonkretne, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. 

Właśnie to chciałam podkreślić w zakończeniu: Nieśmiertelność miłości. 

Piosenka "Malibu" zawsze zdawała mi się traktować o Kurcie. Po zagłębieniu się w jej tekst nie miałam wątpliwości, że taka waśnie miłość - nieśmiertelna - łączyła jego i Courtney. Wraz z ostatnimi nutami utworu po z moich oczu zaczęły wyciekać łzy, tak jak wyciekają teraz, gdy kończę swoją pierwszą opowieść na tym portalu. 

Do zobaczenia w następnych pracach! 

Być może jeszcze tu zawitam, aby dodać rozdział "Podziękowania" :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top