Rozdział XVIII - Piosenka pod materacem

-Dobra, Matko Tereso. Nie przyszłyśmy tu, żeby oglądać akty miłosierdzia. Gadać, który zabił Raven Sunders, ale już!

-Courtney... Courtney, błagam, powstrzymaj ją, było nam przecież dobrze. Ty mnie znasz, ty mi musisz uwierzyć. – upadł na kolana przed moją przyjaciółką. Złożył ręce w modlitewnym geście.

-Odpowiedzcie na pytanie Melissy, albo wystrzelę teraz – odparła beznamiętnie, przykładając broń do czoła swego byłego chłopaka.

-Jest mi tak cholernie przykro, że ona nie... że ona... że nie żyje – wyjąkał Jeordie. – Przysięgam, że próbowałem ją od tego odwieść, naprawdę robiłem wszystko, co w mojej mocy. Rae... zmusiła mnie, żebym jej pomógł się zabić. Inaczej sam bym zginął!

-Wiedziałem. – wychrypiał Marilyn.

-Co?! – Madonna, Ginger i John 5 zbiorowo wydali z siebie pełen zaskoczenia okrzyk.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że jest bardzo małe prawdopodobieństwo, by ten mruk-morderca mógł kłamać. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Jak taki niepozorny, ciapowaty dziwak mógł zabić człowieka?! Pozory mylą mnie niestety coraz częściej.

-Courtney, proszę, nie dzwoń po gliny, ja chcę... ja chcę najpierw tobie wszystko powiedzieć. Porozmawiajmy jak ludzie.

-Nie wierzę, że mogłam z tobą być, pieprzony sadysto! Widziałeś ile tam było krwi i jeszcze te koty?! Nie uwierzę, że wasze antychrześcijańskie zapędy nie miały z tym nic wspólnego, rozumiesz?! Po co chcesz rozmawiać, żeby móc mnie zabić jak nikt nie będzie widział?! Nie ufam tobie! – Courtney przestała udawać niewzruszoną.

-Więc strzelaj. Strzelaj, Courtney. Zasłużyłem na to.

Złotowłosa spojrzała na mnie pytająco. Wyznanie prawdy o atrapie skończyłoby się wykopaniem nas za drzwi, wystrzał sprawiłby, że się domyślą, a jeśli zrobi to, o co prosi Twiggy... Mogę jej już nigdy więcej nie zobaczyć. Widziałam, jak jej oczy mówią „Żegnaj". I wiedziałam też, że gdzieś dużo głębiej, dodały: „Nie boję się. Mam tam do kogo wracać".

-Wiesz co? Większość fanów grunge'u i detektywów, którzy ledwie skończyli kryminalistykę, ma mnie za morderczynię. Nigdy nie pozwolę, żeby mieli rację. Nigdy. – zwróciła się do niego i sięgnęła na sekundę do swojej kieszeni.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie smutno i dyskretnie. Byłam zadziwiona faktem, że w natłoku emocji pamiętała o dyktafonie.

Spojrzała na byłego partnera. Ten wstał z kolan i zaprowadził ją na przeciwległy koniec willi, na piętro. Słyszałam tylko kroki przyjaciółki na schodach i zaciskałam palce tak, że niemal schodziła z nich skóra. Modliłam się, by jej stamtąd nie zrzucił, by wróciła żywa. Nie przeżyję kolejnej straty. Już nie.

Courtney's POV:

Stałam tuż obok mordercy. Dzieliły mnie centymetry od człowieka, którego kręgosłup moralny był na tyle słaby, by zabić. Najgorsze jest to, że kiedyś widziałam w nim wrażliwego mężczyznę, dobrego partnera, a przez moment nawet następcę swojego męża. Owszem, twierdził, że Raven zmusiła go do pozbawienia jej życia, lecz czy mogłam mu wierzyć? Szczerze w to wątpiłam.

-Courtney, wiem, że to trudne, ale proszę, wejdź i mnie wysłuchaj – rozmyślania tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam, jak otworzył drzwi do małego pokoiku na piętrze.

Ściany pomieszczenia były pełne nierówności, miały ciekawy, nie całkiem prostokątny kształt. Wszechobecna żółć, kwiaty, a także łóżko i dwa fotele w stylu vintage sugerowały, jakoby był to pokój babskich spotkań przy kawie, a nie męska sypialnia. Starałam się za wszelką cenę skupić na wyglądzie czterech ścian, w których się znajdowałam, by świadomość nieuchronnie nadchodzącej rozmowy, podczas której być może poznam okrutną prawdę o śmierci fanki, przytłaczała mnie choć trochę mniej.

Usiadłam sztywno w białym fotelu. Jeordie popatrzył na mnie pustym wzrokiem, którym zaraz potem gdzieś uciekł. Gapiłam się w profil jego twarzy i spostrzegłam uśmiech.

„Może jest zadowolony, że udało mu się mnie tu zwabić, jesteśmy sami i... i nie będę miała jak się bronić?" – zapytałam samą siebie.

Już miałam poderwać się z krzesła i uciec, gdy zauważyłam, jak mój były wyciąga rękę w kierunku ściany, jakby chciał przywołać do siebie jakieś zwierzę. Spojrzałam w tę stronę, gdzie patrzył i zobaczyłam siedzącego w kącie kotka o szylkretowej sierści.

-Czy... czy to kot ze schroniska? – zapytałam.

Mężczyzna pokiwał głową twierdząco.

-Ocalał jako jedyny. To było straszne, naprawdę straszne patrzeć na śmierć pozostałych. – wyznał, a w jego oczach znów zalśniły łzy.

-Zacznij od początku – zażądałam rzeczowo. Chciałam zadziałać, jak typowy „zły glina" i nie dać się ponieść emocjom. Interesowały mnie w tej chwili tylko fakty dotyczące tragicznego zgonu Raven, a do człowieka, który miał mi je przekazać, nie czułam już nic.

-Tamten dzień, gdy do nas przyszła... to było w pierwszy dzień trasy, jeszcze w Spokane. Była wyczerpana, bez dwóch zdań. Gdy Brian ją do nas zaprowadził, pierwszym jej pytaniem było „Macie wolne łóżko?". Odpowiedzieliśmy, że nie. Wtedy się wydało, że nie ma gdzie spać, wszystkie pieniądze poszły na wejściówki za kulisy i samolot. Stwierdziła, że już nim nigdy więcej nie poleci, bo pięć godzin „siedzenia w metalowej puszce" to za dużo. Stwierdziła, że właściwie, to oczekuje tylko, żebyśmy ją nauczyli grać jakiś swój kawałek na basie, no i wtedy zrozumieliśmy, dlaczego targa ze sobą futerał na gitarę. Myśleliśmy, że chce tylko podpisu. Chłopaki jej powiedzieli, że to ja jestem specjalistą w „rzępoleniu na dziabce". Zostawili nas samych. Bardzo szybko połapała się, jak grać „The Beautiful People" i wtedy stwierdziłem, że jest naprawdę zdolna. Chciała opanować jeszcze jedną piosenkę, ale oczy jej się kleiły. Przypomniałem sobie, że w naszym busie chyba mamy zapasowy materac. Mieliśmy. Zasnęła tam jak suseł i nie mieliśmy serca jej budzić. Pojechała z nami w dalszą drogę.

Jeordie przerwał. Szylkretowy kiciuś skoczył na oparcie jego fotela i zaczął domagać się pieszczot. Uśmiechnął się i podrapał go za uszkami. Zwykle zachwyciłabym się takim widokiem i uznała go za uroczy, ale zamiast tego przyglądałam się całej scenie z niecierpliwością w oczach.

-Mów dalej – powiedziałam wreszcie, gdy zauważyłam, że coraz bardziej przedłuża głaskanie kota.

-W ciągu tych kilkudziesięciu dni zbliżaliśmy się do siebie... stopniowo. Chłopacy uważali ją za zbyt poważną, taką, która nie ma do siebie dystansu. Ja się jej nie dziwiłem. Zaczepiali ją szczypaniem w tyłek i tekstami typu „Dasz nam spróbować swojej czekoladki?". To był podryw na poziomie gimnazjum, więc często stawałem w jej obronie. Twierdziła, że jestem inny, niż reszta zespołu, chciała przebywać właściwie tylko ze mną. Nauczyłem ją dziesiątek kawałków – „Fight Song" i „Sweet Dreams" były jej ulubionymi. Zwłaszcza w tym drugim podobało jej się to, że diametralnie zmieniliśmy styl. Gdy zapytałem, dlaczego tak jej imponuje zwykła zabawa gatunkami... zamarła. Po prostu się wściekła i do końca dnia nie było z nią kontaktu. Domyślałem się, że coś ukrywa.

-Otworzyła się przed tobą? – zapytałam po dłuższej chwili milczenia.

-Nie, to nie było na takiej zasadzie, że sama wszystko powiedziała. – przyznała. – Po prostu jednego dnia zauważyłem jakąś kartkę pod jej materacem... pamiętam te słowa, które były na niej napisane, wryły mi się w pamięć. To był tekst piosenki do jej nowego albumu, rodzice naciskali, żeby nad nim pracowała.

-Gadaj, co tam było, a nie owijaj w bawełnę! – krzyknęłam.

Nie mogłam znieść tej atmosfery, czułam się jakbym oglądała jakiś tandetny show, w którym właśnie zapowiadają, kto odpada w danym odcinku.

Jeordie wstał i zaczął grzebać przy łóżku, które stało za naszymi fotelami. Wyciągnął jakiś papier spod materaca i mi go dał.

-Raven w pierwszej chwili mi to oczywiście zabrała – wyjaśnił – Ale po jej śmierci... postanowiłem, że zatrzymam ten tekst. Że najlepiej będzie, jeśli przechowam go tam, gdzie został znaleziony.

Zaczęłam czytać. Pomyślałam, że ta dziewczyna musiała naprawdę uwielbiać przelewanie swoich myśli na papier. To świadczy, że była artystką. Twory umysłu takiej osoby muszą zostać z niego uwolnione, bo inaczej nie zazna spokoju. Posiadałam podobną cechę i ubolewałam nad tym, że nie mogłam jej poznać i być może... uratować.

„Już wystarczy"

Nie wytrzymam dłużej burzy,

Która słońce mi przesłania,

Nie wytrzymam moich uczuć,

Ciągłego poniewierania,

Nie wytrzymam tych obrazów,

Na których mych farb nie chcecie,

Chociaż przecież powinniście,

To mój portret malujecie,


Już wystarczy, mam dość,

Życie dało mi w kość,

Nie chcę przy was być, obok,

Gdy nie mogę być sobą


Choć muzyka jak religia jest tak dla mnie jak i dla was,

Wy krucjaty robić chcecie,

A ja radość ludziom dawać,

Ja chcę wreszcie znaleźć spokój,

Wy nawracać nienawiścią,

Przepraszam, wiem, że zawiodłam,

Jednak nie chcę drogą iść tą,


Już wystarczy, mam dość,

Życie dało mi w kość,

Nie chcę przy was być, obok,

Gdy nie mogę być sobą


Joy ma rację, Joy ma słuszność,

Mówiąc, że wszystko się skończy,

Lecz po tym, co teraz robię,

Będę jak zwykły pies gończy,

Jak jemu polować każą,

Tak mnie szacunkiem obdarzą

Tylko, gdy mój głos jak woda dźwięczeć będzie,

Ognia już nie będą chcieli,

Bo nie tą mnie okrzyknęli,

Co ma żaru moc, lecz co dopłynie wszędzie


-------------------------

Witajcie. 

Jak widzicie, nie mogę się powstrzymać od poetyckich wstawek nawet w tak poważnych rozdziałach, jak ten - nie wiem, co we mnie wstąpiło, szczerze mówiąc. 

Jak myślicie - Twiggy wyzna całą prawdę, czy okłamie Courtney? A jeżeli powie prawdę, to jaka ona jest? Jak według was zginęła Raven? 

Czy podoba Wam się tekst jej piosenki? 

W mediach umieściłam okładkę płyty naszej naszej Afroamerykanki, o której wspomniane jest bodajże w rozdziale VIII. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top