Rozdział XVII - Jeordie za wszystkich
Na dodatek teraz, gdy otrząsnęłam się z transu, usłyszałam, jak z zewnątrz wydobywa się klubowa, pseudomuzyczna papka. Tego już za wiele!
-Do dzieła Courtney! No już, raz, raz, raz! – wygoniłam ją z samochodu głosem rozwścieczonego wojskowego oficera.
Ledwo zdążyła wygramolić się z wehikułu, ja już byłam pod furtką domu Briana Warnera. Ściągnęłam buty i niedbale rzuciłam je w pobliskie krzaki. Miałam już wprawę, toteż bez większych problemów weszłam na bramę i przeskoczyłam przez nią.
Blondynka zdyszana podbiegła tam, gdzie ja. Metalowe ozdobniki wejścia do rezydencji dzieliły nas niczym szyba.
-Nie jestem taka zwinna jak ty, wiewiórko. – syknęła głośno – Pozazdrościć szybkości, naprawdę.
-Nie ma pośpiechu. Musiałybyśmy się drzeć głośniej, niż ty na koncertach, żeby nas zauważyli! – próbowałam przekrzyczeć coraz głośniejszy beat. – Musiałaś wciskać się w te cholerne koturny?!
-A żebyś wiedziała! Nawet nie wiesz, jak takie solidne obuwie się w podróży przydaje. Nie to, co twoje balerinki-satynki.
-Te dzikie rymy.
-A jak. To się ma w genach – stęknęła, ściągając toporny bucior ze stopy – A tekst do „Northern Star" to niby kto napisał?
-Ty, o wielka Królowo Rzewnych Piosenek. Oraz twój król, Eric.
-Żaden król! Wszyscy wiedzą, kto jest moim królem. Ludzie świetnie sobie zdają sprawę z tego, że nim pozostanie, a ty to już najlepiej. Więc nie zgrywaj mi tu swatki, bo szczerze żałuję, że musiałam napisać tę piosenkę o nim, a nie z nim.
-Żartuję przecież. – prycham – Kto powiedział, że zgrywam swatkę? Zbyt dużo sobie wmawiasz, kochana. To co, wbijamy na imprę?
-Wbijamy - westchnęła i poczęła wspinać się na bramę. Niestety w odróżnieniu do mnie miała na girach rajstopy, toteż nieustannie się ślizgała. Ostatecznie musiałam wejść na czubek metalowej konstrukcji i wciągnąć przyjaciółkę na swoją stronę. Chwała mojemu trenerowi z podstawówki, który w czwartej klasie uznał mnie za zgrabną i zapisał do szkolnego zastępu gimnastyczek.
Gniew, który ogarnął mnie w momencie przyjazdu tutaj, gwałtownie powrócił.
-Przyłóż mu lufę do gęby, jak otworzy – szepnęłam do przyjaciółki, a następnie zaczęłam walić kołatką w ciemnobrązowe drzwi z egzotycznego drewna.
Za pierwszym razem nie doczekałam się reakcji, toteż waliłam dalej i jeden raz krzyknęłam „Otwierać!" próbując udać męski głos.
Usłyszałam donośny, pijacki jęki kroki zbliżające się w naszą stronę. Manson nawet na nas nie patrzył, gdy drzwi się uchyliły. Zamiast tego, krzyknął w kierunku przeciwnym do naszych twarzy:
-Już idę, tylko pocisnę tych zidiociałych sąsiadów! Zapyziałe staruchy, jakby nigdy młodości nie mieli!
Spojrzał na nas ze sztucznym uśmieszkiem, który natychmiast zniknął z jego twarzy, gdy uświadomił sobie, że kilka centymetrów od jego czoła znajduje się śmiercionośne narzędzie. Stanął jak wryty, jego oczy zaczęły przypominać spodki, a makijaż rozmazywać się od potu, który niespodziewanie go oblał i spływał strugami po facjacie.
-Prowadź do środka – wycedziła Courtney przez zęby.
Manson począł brać wyjątkowo głośne wdechy i wydechy. Uniósł ręce do góry. Szedł w głąb swego miejsca zamieszkania niczym skazaniec prowadzony przez katów na śmierć. Nie wiem, dlaczego, ale jego strach sprawiał mi radość. Przerażony perspektywą realnego zgonu nie był już takim chojrakiem, jakiego odgrywał przed fanami, wielokrotnie „umierając" na scenie i odstawiając różne inne cyrki.
Z każdym krokiem beznadziejna muzyka ogłuszała nas coraz bardziej. Wreszcie weszliśmy do pamiętnego, czerwono ściennego salonu, którego stan był jeszcze gorszy, niż ostatnim razem. Po barku i stołach walały się alkohole. Jedna z puszek od piwa położona była na głowie rzeźby gargulca. Spory, dębowy stół rozdzielał dwie ustawione naprzeciw siebie trzyosobowe kanapy w śnieżnobiałym kolorze. Na nich siedzieli, jak mi się w pierwszej chwili zdawało, wszyscy członkowie grupy Marilyna. Większość z nich zamarła z trunkiem w dłoni widząc „pojmanego" lidera swego bandu.
-Wszyscy łapy do góry! Każdy jeden! – wrzasnęłam. Ginger Fish wykonał moje polecenie tak szybko, że trzymana przez niego szklanka whisky wyślizgnęła się z dłoni i upadła na podłogę wypełniając pomieszczenie brzękiem szkła.
Pozostała trójka również miała strach w oczach. Madonna był jedynym, który odważył się odezwać:
-Popaprane suki. Wiedziałem, że coś wiecie o tej pieprzonej Murzynce!
-Uważaj na słowa, łysolu! – krzyknęłam, wymierzając w niego palec. Courtney stała tuż obok mnie w pozycji przygotowania do wystrzału. Twarz miała pustą, nie wyrażała żadnych emocji. – Ta Murzynka to Afroameyknanka, a do tego ma, kurwa, imię!
-Chłopaki, co tu się dzieje? – nagle usłyszałam nieśmiały głos, brzmiący, jakby należał do chłopca wystraszonego złym snem w nocy.
Jeordie wyjrzał do salonu zza ściany dzielącej to pomieszczenie oraz kuchnię. Ubrany był w średniej długości czarną sukienkę z kołnierzykiem i guzikami, w stylu wykapanej Courtney Miał też bardzo podobny do niej makijaż oraz tiarę. Jedynym aspektem różniącym jego wygląd od typowych kreacji mej towarzyszki były kruczoczarne włosy sięgające do piersi.
Oczy zaszły mu łzami, podbiegł do nas i stanął z wyciągniętymi przed twarz dłońmi tak, że nieomal nas nimi dotykał
-Nie róbcie krzywdy moim przyjaciołom, są niewinni! Błagam, zabijcie mnie, ale nie ich!
--------------------------
Wiem, że rozdział jest krótki jak na moje możliwości, ale szczerze mówiąc nawet się z tego cieszę. Przynajmniej Was nie męczę niczym długaśnym.
Dedykuję go NatyPoaAF ze względu na to, że jest jedną z moich najnowszych czytelniczek oraz wielką fanką zespołu Marilyn Manson, który odgrywa tu ważną rolę.
W mediach piosenka "Northern Star" wspomniana w tej części.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top