Rozdział VII - Poszlaka
Wtem poczułam czyjąś mokrą, zimną dłoń. Spojrzałam w dół. Obok mnie dryfowało martwe ciało czarnoskórej dziewczyny w gotyckiej sukience. Miała poderżnięte gardło.
Puściłam rękę denatki i w panice podpłynęłam do brzegu z drugiej strony basenu. Postępowałam irracjonalnie. Weszłam po drabince na suchy ląd, po czym zaczęłam gnać w stronę wyjścia z prędkością charta wyścigowego.
-Zatrzymaj się! – krzyknęła Samantha zaczepiając długie paznokcie o mój nadgarstek, wskutek czego błyskawicznie wytraciłam pęd.
Nie byłam w stanie niczego odpowiedzieć. Zamiast tego spojrzałam na nią ze łzami w oczach. Kim ona jest, pieprzoną homoseksualną nimfomanką? Niech się nade mną zlituje!
-Musimy uciekać – szepnęłam płaczliwie.
-Nie. Musimy zapisywać fakty i poobserwować miejsce zdarzenia –rzekła cicho, lecz śmiertelnie poważnie. – Poza tym wytrzyj się. Ociekasz wodą. Zostawiłabyś ślady włamania.
Jej racjonalność uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba. Posłusznie oparłam się o stojącą nieopodal palmę i wzięłam ręcznik z plażowego leżaka. Gdyby nie szok, który przeżywam, myślałabym, że jestem w hotelu.
Nagle zorientowałam się jednak, że zamiast miękkiego materiału trzymam w dłoni najzwyklejszy kawałek pergaminu. Zapisany kawałek pergaminu. Odruchowo zaczęłam czytać:
17.03.99 – Część I listu.
To była najlepsza trasa koncertowa w moim życiu. Ukradłam rodzicom pieniądze na bilety i przyjechałam w sekrecie, ale kogo to interesuje? Gdy w grę wchodzą najwięksi idole, nic nie ma znaczenia. Najgorsze było to, że nie miałam gdzie spać. Jak zwykle zabrakło mi głowy na karku i nie wynajęłam hotelu. Uratował mnie fakt, że wzięłam więcej forsy niż powinnam... a właściwie, wydałam ją na wejściówkę za kulisy. Courtney akurat nie było, jakiś ochroniarz odesłał mnie z kwitkiem do Marilyna Mansona. Pomyślałam „Jaka szkoda, powiedziałabym jej, jak wiele dla mnie znaczą jej słowa. Że gdyby nie jej słynne <Chcę, aby każda dziewczyna na świecie chwyciła gitarę i zaczęła krzyczeć> nigdy nie zdałabym sobie sprawy, że ja też tego właśnie chcę." Chujowo, że o ile każda inna dziewczyna mogła spełnić życzenie Courtney, ja miałam to zabronione. W moim domu rządził jazz, soul i R&B. Żadnego rapu. Rock i metal to przestępstwo. Przestępstwo, za które groził tydzień aresztu domowego i sprzątanie kibla przez dwa miesiące. Dałam za wygraną. Chciałam po prostu zajęć się muzyką, a ewentualnie potem, gdy zdobędę popularność... wyjść na swoje. Gdy wydałam pierwszą płytę, rodzice byli wniebowzięci, a ja byłam prawdziwym trzęsieniem ziemi w środowisku jazzowym. Starzy zawsze widzieli we mnie „drugą Ellę Fitzgerald", a ja... a ja, odkąd tylko osiem lat temu poznałam Kurta i płytę „Bleach", wraz z moją przyjaciółką Joy marzyłam, by stać się dla nich konkurencją. Kupiłam wtedy bas, pracowałam na niego całe wakacje. A nauka? Po kątach, klubach, domach znajomych, zaułkach. Wszędzie, tylko nie w domu. Do Marilyna zapukałam z wiadomością, że chcę to zmienić. Że chcę, żeby nauczył mnie grać kilka swoich kawałków. Zaimponowała mu ta prośba. Myślał, że będę kolejną rozwrzeszczaną fanką błagającą o podpis na czole. Akurat się malował, więc nie miał dla mnie czasu, wobec czego zaprowadził mnie do reszty zespołu. Tak to się zaczęło...
-Mantha, mam poszlakę! Ta dziewczyna to fanka Court, kupiła bilety na trasę. Chyba zostawiła list pożegnalny. – zawołałam drżącym głosem.
Blondynka energicznie potruchtała w moją stronę.
-A więc morderstwo na tle rasowym odpada?
-Na bank – stwierdziłam, osuszając mokre ciało.
Moja asystentka, która zdawała się wyraźnie przejąć inicjatywę, wykreśliła coś w zeszycie po czym przyjrzała się znalezionej przeze mnie wskazówce i zaczęła ją analizować, mrucząc pod nosem.
-Mnie to wygląda albo na samobójstwo, albo na rytualny mord. Nie chciałam ci tego mówić, ale na tej dziewczynie leżą martwe koty: dwa w dłoniach, jeden na klatce piersiowej. Ten drugi ma rozcięty brzuch, w którym coś jest.
Opanowanie, z jakim wypowiedziała to zdanie, było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Podeszłam jeszcze raz do dryfujących zwłok – faktycznie, martwa dziewczyna zaciskała palce na ciałkach dwóch pręgowanych tygrysków, a trzeci leżał rozłożony na jej piersiach niczym futrzany dywan. To bez wątpienia były kocie maluchy z ogłoszenia. Zastanawiałam się, gdzie jest pozostała trójka tych biedaków.
Rudzielec z rozciętym brzuchem miał w środek włożone coś białego.
„Druga część listu" – pomyślałam.
Nie zamierzałam się udawać po tę poszlakę. Byłam zbyt zdegustowana, zszokowana i przerażona. Miałam ochotę wykrzyczeć Afroamerykance w twarz, że nawet drugie zwierzę nie potraktowałoby kota w ten sposób. Wiedziałam jednak, że to i tak nie przyniosłoby skutku. Ona już nie żyła.
-Jeszcze jedna wiadomość – rzekłam, wskazując dostrzeżoną rzecz.
-Musimy to jakoś wyłowić. Czymś długim – zarządziła Mantha.
-Ja tu nic długiego nie widzę.
-A ja tak. Przypominam ci, że tu jest remont – tryumfalny uśmiech zagościł na twarzy blondynki, gdy z rogu pomieszczenia wyciągnęła drut i... szczypce ogrodowe. Pewnie były potrzebne do podcinania palmy lub czegoś w tym stylu.
Perkusistka położyła się na basenowej podłodze i wyciągnęła drut w kierunku wody. Z niemałym trudem przyciągnęła ciało w swoją stronę. Gdy dobierała się szczypcami do listu, uchwycona papierowa zdobycz niefortunnie wypadła z ogrodowego narzędzia, w mgnieniu oka opadając na dno sztucznego akwenu.
-Dałam ciała, dosłownie. – zawyrokowała.
-Istotnie. Która godzina? – zapytałam. Zaczynałam się już przyzwyczajać do absurdu tej sytuacji. Poczucie strachu i odrazy zaczynało we mnie zanikać.
-Kurwa. Za piętnaście szósta. Jeśli Manson ma wczesną pobudkę, to nie żyjemy.
-A jeśli Court, to zacznie się zastanawiać, gdzie my do cholery jesteśmy. Zmykajmy stąd. I tak niczego więcej się nie dowiemy.
Wzięłyśmy ze sobą wiadomość zmarłej dziewczyny i odłożyłyśmy wszystkie użyte przez siebie przedmioty na swoje miejsca, by nie wzbudzić podejrzeń wtargnięcia na posesję. Samantha wykonała także kilka zdjęć miejsca zbrodni i martwej kobiety.
W czasie jazdy do domu wokalistki naszego zespołu w absolutnym milczeniu, choć miałam poczucie, że jest to absolutnie niewłaściwe. Powinnyśmy omawiać kolejne kroki śledztwa, wymieniać się teoriami i podejrzeniami. Najwyraźniej do żadnej z nas jeszcze w pełni nie dotarło to, co właśnie przeżyłyśmy.
Na palcach weszłyśmy do środka. Wokół nie było żywej duszy i wywnioskowałam, że wszyscy jeszcze śpią. Zaglądając do salonu zorientowałam się, że Court i Eric nadal siedzieli padnięci na sofie z otwartymi ustami. Wyraźnie bytowali w objęciach Morfeusza. Ostrożnie uchyliłam drzwi do pokoju Frances. Nie chciałam kłaść się na łóżku, by nie obudzić młodej, więc zwyczajnie kucnęłam i oparłam się o mebel.
„Dziś już nie zasnę" – pomyślałam.
Znużenie zaśmiało mi się w twarz, a wszystkie dzisiejsze doświadczenia dały mi do zrozumienia, że jestem wyczerpana fizycznie. Wkrótce moje powieki nie wytrzymały i opadły gwałtownie jak ciężka, teatralna kurtyna. Odpłynęłam, choć niewygoda sięgała zenitu.
----------------
No comment. Po prostu zbyt dużo mnie kosztował ten rozdział i sama postać tej dziewczyny. Możecie zagłosować i dać znać, co o tym myślicie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top