Rozdział V - Tajemnica z przeszłości, kontakty i wątpliwości.
20.03.1999, sobota – Los Angeles
-O jasny gwint. – wydusiłam, podnosząc się z... łóżka. Tak, leżałam na różowym łóżku, a obok mnie Frances i Mantha. Kurczę, wyglądałyśmy jak lesbijska para z adoptowaną córką.
Zapaliłam lampkę nocną, mając nadzieję, że nikogo to nie obudzi. Spojrzałam na zegarek. Czwarta nad ranem. Czwarta nad ranem! Idealna pora, żeby wybrać się do sklepu detektywistycznego. Znam takie jedno, całodobowe miejsce w okolicy. Kupię odpowiednie narzędzia, znajdę sposób, by dostać się do łazienki Mansona, a jeśli nic tam nie znajdę... Założę podsłuch. Matko, zaczynam myśleć jak studentka kryminalistyki.
-Melciu... - wymamrotała Samntha. – Chce mi się spaaać.
-To śpij. Ja jadę do „Footprint Store"* i włamuję się do naszego kochanego kociarza-metalowca. – odpowiedziałam głosem ociekającym ironią.
-Co? Oszalałaś, to przecież kompletnie irracjonalne.
-Rzucanie się na Courtney też nie należało do najbardziej rozsądnych posunięć. Dlaczego to zrobiłaś?
-Przez taką jedną... Nie cierpię, jak się mnie nazywa Manthie. I przez nią też puszczają mi nerwy, jeśli zostanę choćby porównana z kobietą lekkich obyczajów.
-Opowiesz mi o niej? – zapytałam. Chwilę potem przeszło mi przez myśl „Boże, jaka ja jestem niewiarygodnie wścibska".
-Miała na imię Wendy. Spotkałam ją kiedyś przypadkiem przy drodze. Chodziła tak, że wiadomo było, czego tam szuka. Wtedy już grałam na bębnach i kształtowałam swój styl. No, można powiedzieć, że byłam kimś na kształt... Wydziwionej Gotki. Takiej... dużo bardziej... pstrokatej. Teraz pewnie mają na to nazwę, ale wtenczas po prostu tak miałam, nie identyfikowałam się z żadną grupą, która by się ubierała podobnie. Więc... ona... zaproponowała mi, żebyśmy stały przy tej drodze razem i... i zaczepiały samochody. A ja na to, że nie jestem... sama wiesz kim. Obraziła się i krzyknęła „To przestań się tak odstrzeliwać, bo cię ktoś na ulicy napadnie". To nie był koniec. Okazało się, że ona ze mną chodzi do klasy. Oczywiście jej nie poznałam, bo wyglądała zupełnie inaczej... zero makijażu, zero doczepianych włosów, wyzywających strojów. Rozpuściła plotkę, że... że każdy może mnie mieć. Chłopcy zaczęli się pytać, za ile. Tak było przez długie lata, ale nikomu o tym nie mówiłam, bo było mi wstyd. Często płakałam gdzieś po kątach, a Wendy zawsze mnie znajdowała... jakby to robiła specjalnie, na złość i mówiła: „O, Manthie jest smutna, bo miała za mało klientów?" lub coś w ten deseń. Wszystko skończyło się dopiero, gdy poszłam do collage'u.
Poklepałam ją po ramieniu. Cały obraz jej osoby uległ dla mnie zmianie w jednej chwili. Nie wydawała mi się już pusta, wręcz przeciwnie. Miała dużo większy bagaż życiowych doświadczeń, niż mogłam się spodziewać. Nikt nie zasługuje na takie poniżanie i to w dodatku bez żadnego realnego powodu, z czystej zawiści.
-Tak... tak mi przykro. W życiu bym nie przypuszczała, że się przede mną otworzysz.
-Po prostu wydajesz się być tego warta. Jesteś bardzo opiekuńcza i masz takie... dobre serce. Imponuje mi to, jak się przejęłaś tymi kociakami. Dzieci i zwierzęta lgną do ciebie, a do tego jesteś inteligentna, masz talent i cięty dowcip. Długo by wymieniać twoje zalety.
-Oj, nie słódź już, bo zwymiotuję.
-Bardzo śmieszne.
-To co... może zaangażujesz się w śledztwo? Musimy pożyczyć zeszyt od Courtney, w nim jest wszystko o sprawie. Chyba się nie obrazi, prawda?
-Nie, no co ty... O ile nie napadnie ich w nocy zgraja fanów. Wtedy się wnerwi, bo nie będzie miała w czym autografów pisać.
-Haha, racja.
Cudem udało nam się nie obudzić Court i Erica śpiących na kanapie w salonie. Na szczęście nasza przyjaciółka niespecjalnie ukrywała torebkę, zresztą po co miałaby to robić? Pozyskawszy stamtąd kajet i długopis ruszyłyśmy do sklepu detektywistycznego.
Robert, właściciel sklepu, był kiedyś po prostu handlarzem bronią. Jego marzeniem było zostać profesjonalnym śledczym, ale jak to czasem z marzeniami bywa, po prostu się nie udało. Podążając za dawną pasją otworzył „Footprint Store" ze swoją o ponad dwadzieścia lat młodszą żoną Adelaide, która stała właśnie za ladą. Jedyną ozdobą owego zniszczonego biurka było ich wspólne zdjęcie oraz lampka.
Della, bo tak się każe nazywać, zapaliła światło przy punkcie obsługi klienta.
-O, kogo my tu mamy? Widzę, że nasza Lissa postanowiła przyprowadzić psiapsiółkę. – jak zwykle mówiła wolno i ospale, przeciągając samogłoski.
Uśmiechnęłam się. Adelaide jest jedną z niewielu osób, które nie znajdują przyjemności w nazywaniu mnie „Anią" tudzież „Melcią" i używają zdrobnienia, o które proszę.
-Tak. To jest Mantha... moja partnerka w dochodzeniu.
-Uuu, szaleństwo.
-Poprosimy zestaw do szybkiego zakładania podsłuchu, wytrych i... jakiś patent do łamania kodów w alarmach, tak na wszelki wypadek.
Della zapuściła się przez chwilę w głąb sklepu, niewidoczny w słabym świetle biurkowej lampy. Po chwili przyniosła kilka maleńkich głośniczków, klucz o bardzo wymyślnym kształcie i coś, co wyglądało jak skrzyżowanie dyskietki z tamagotchi.
Kobieta objaśnia mi przez chwilę działanie wszystkich przedmiotów:
-Podsłuch wystarczy założyć w możliwie jak najmniej widocznych miejscach... Gdzieś wysoko, w kątach, rogach, coś w ten deseń. To przez cały rejestruje dźwięk na tym oto cudeńku. Pendrive się nazywa. Podłączasz do komputera, cyk, i wszystko masz. A to jest do łamania kodów, wkładasz w pierwszą lepszą dziurkę i uciszasz dziada na określony czas. Tylko, że to raczej wszystko... drogie.
-Ile?
-Dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt dziewięć centów. – oznajmiła, a ja wręcz się zdziwiłam, że udało jej się to tak płynnie wypowiedzieć. Taka cena to prawdziwy łamaniec językowy dla kasjerki.
-No to kicha – westchnęłam wyciągając swój portfel.
-Dlaczego? – zmartwiła się Mantha – Przecież tak się cieszyłaś na to śledztwo.
-Mam tylko pięć stów.
-Ja mam... trzy. Trzy stówy.
-A ja dziesięć procent zniżki. – wtrąciła Della.
-To i tak nie starczy.
-Dobra, kurde jego mać, dawajcie te osiem stów i nie gadajcie. Musimy się jakoś odwdzięczyć przyjaciółce firmy – mówiąc to Adelaide się uśmiecha. Nigdy nie byłam świadkiem ukazywania przez nią uczuć za pomocą wyrazu twarzy.
Mam ochotę wycałować sprzedawczynię w oba policzki, ale zamiast tego odwzajemniam przyjazny grymas, a wychodząc krzyknęłam za nią:
-Być może właśnie uratowałaś sześć kocich istnień! Jeszcze tu wrócę i dopłacę!
-Nie trzeba!
Tanecznym krokiem opuściłam budynek, a kiedy odpaliłam auto, natychmiast puściłam piosenkę „Hot Stuff" Donny Summer na cały regulator. Zaczęłam się drzeć, by przekrzyczeć radio, ale wtem Mantha sprowadziła mnie na ziemię.
-To nie jest zbyt dyskretne zachowanie, pani detektyw.
Zawstydzona od razu wyłączyłam muzykę, po czym zmieniłam temat:
-Masz, zeszyt Courtney. Zaznajomisz się ze stanem rzeczy – szepnęłam.
Przez pewien odcinek drogi cisza przeplatała się z pomrukiwaniem perkusistki, lecz z czasem objęła całkowite panowanie nad pogrążonym w ciemności nocy autem.
Docierając pod bramę gwiazdy metalu czuję, jak cała moja pewność w jednej chwili się ulatnia.
-Mantha... ja chyba nie dam rady. Mam cykora jak nigdy.
--------------------------
*Dosłownie "Magazyn Śladów (Stóp)"
Tamtaradam!
Oto nowy rozdział i dwóch nowych bohaterów.. Tak! Michael Douglas i Catherine-Zeta Jones to Robert i Adelaide McGrainowie (zdradziłam ich nazwisko, cóż za brak profesjonalizmu).
Jak oceniacie postępowanie sprzedawczyni? Czy gadżety się przydadzą? I jak myślicie, czy Mel się wycofa?
Wszystkiego dowiecie się w kolejnej części Ukrytej Pra.... osz kurde, nie ten nadajnik.
Wszystkiego dowiecie się w kolejnej części "We drowned them all in their swimming pools".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top