Rozdział II - Fanka i trop
-Niestety, nie możemy udzielać takich informacji. – stwierdziła stanowczo kobieta.
-No, słyszysz, Melciu. Spadajmy stąd. – Courtney wychyliła się zza mnie i zaczęła podążać w stronę wyjścia.
-O mój Boże, czy to Courtney Love?! – wykrzyknęła z niedowierzaniem naczelna pracownica przytuliska – Jestem pani wielką fanką! Czy mogę prosić o autograf?!
Moja przyjaciółka w błyskawicznym tempie odwróciła się, wyciągnęła z torebki zeszyt i długopis, wyrwała jedną kartkę, po czym z wielkim uśmiechem na twarzy oznajmiła:
-Zawsze jestem na to przygotowana. Proszę powiedzieć, jak pani ma na imię?
-Chwileczkę, chwileczkę. – przerwałam swojej koleżance wyrywając jej kartkę. Uznałam całą sytuację za idealną, by dowiedzieć się więcej o tajemniczym kociarzu. Kto normalny bierze na siebie odpowiedzialność za cały miot? Może to jakiś pseudohodowca? – Może pani nawet dostać autografy całego zespołu, ale najpierw proszę nam zdradzić co nieco o osobie, która odebrała mi szansę na pupila.
-Co ty kombinujesz? – wyszeptała poirytowana Court.
-Nie gadaj, tylko zapisuj. Przynajmniej raz twoja próżność się do czegoś przyda. – odszepnęłam. Ludzie kochani, co ja robię? Czy właśnie wpadłam na pomysł przeprowadzenia śledztwa?
-No dobra.
-Cóż... Ten człowiek, on był bardzo dobrze przygotowany do adopcji. Chciał kotkom załatwić paszporty, żeby mógł je legalnie przewieźć do Beverly Hills. Ale przecież to dwadzieścia minut stąd bez korków, więc uświadomiłam mu, że to nie jest konieczne. Miał na imię Brian, nazwiska nie pamiętam. Wiek.. Ja wiem? Na moje oko to on był przed trzydziestką. Ubierał się, powiedzmy sobie szczerze, nietypowo. I to właściwie wszystko, co mogę o nim powiedzieć.
-Dziękujemy. Teraz z chęcią wszystkie się pani podpiszemy, prawda?
Dziewczyny pokiwały bez słowa głowami.
-Nazywam się Judith Tchaikovsky.
-Pochodzi pani z Rosji? – zainteresowała się... Samantha. Wow, nie wiedziałam, że potrafi uruchomić mózg i sformułować taką hipotezę.
-Nie, z Polski.
-A... a gdzie to jest?! – Court zdawała się być zszokowana.
-Ktoś tu nie uważał na zajęciach z historii świata. – rzekła Mantha z wyższością.
-Eh, szkoła jest i zawsze była do niczego. Można się obyć i bez niej, mój mąż... Nawet nie ukończył liceum. – mówiąc to Courtney posmutniała.
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. Zawsze to ona bierze górę, gdy wokół krąży śmierć. Dopiero czas pozwala na słowa, niekoniecznie prawdziwe. Dlatego wbrew pozorom nie jest niezawodnym lekarstwem na rany duszy.
-Dobra, laski – po minucie blondynka wzięła się w garść i nakreśliła na kartce wielkie logo naszego bandu oraz swoje imię i nazwisko, co zajęło jej dość dużo czasu. – Bazgrzemy. Która pierwsza?
-Ja! – wyrwała się Mantha. Ach, no tak. W końcu jest stosunkowo „nowa".
Następnie przychodzi kolej na mnie. Gdy zobaczyłam serduszko przy kaligraficznie napisanym „Samantha Maloney", natychmiast podjęłam próbę zamazania go. Nie jesteśmy słodkimi gwiazdkami pop, żeby pozwalać sobie na takie symbole. Już sam fakt, że kartki z zeszytu Courtney zdobią kwiatuszki, jest godny potępienia.
-Przepraszamy, ale... No, bałyśmy się, że źle napiszemy pani nazwisko, widzi pani, my głupie Amerykanki nawet nie wiemy, gdzie jest pani kraj. Mamy nadzieję, że same podpisy wystarczą. – zaczęłam się pokrętnie tłumaczyć, podając kobiecie kartkę.
-Oczywiście. Boże, ludzie, jak mi koleżanki zazdrościć będą, aa! – dyrektorka schroniska wydała z siebie pisk bardziej dźwięczny niż niejedna nastoletnia fanka.
Wracając do naszego vana jestem z siebie niebywale zadowolona. Upiekłyśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Przyniosłyśmy radość fance i możemy zagłębić się w trop niejakiego Briana.
Wsiadłam do auta, a mój entuzjazm przerodził się w energię, która sprawiła, że głośno trzasnęłam drzwiami. Wtem usłyszałam stłumiony głos obudzonego Erica.
-Co, co jest, do cholery?!
-Pstro. Robimy naradę z dziewczynami.
-A ja to pies?
-Ty nawet w temacie nie jesteś.
-Eh... - westchnął – głodny jestem. Macie coś do żarcia?
-Łap. – rzuciłam mu całą paczkę kiełbasek – Wasze żołądki to dziury bez dna, Mantha też non stop jeść chciała.
-Court z kolei przesadza w drugą stronę.
-Co ja? – nasza wokalistka włożyła głowę w okno kierowcy, wpychając ją na moją.
-Złaź ze mnie, siedzisz z drugiej strony, chuda raszplo.
-Taaa, i kto to mówi. Marchewa!
-Chcesz, żebym ci rozbiła tabliczkę o głowę?
-Ha, chciałabyś taką mieć.
-Koniec przepychanek, kopsaj zeszyt.
Przyjaciółka o dziwo wykonuje moje polecenie. Patrzę na wszystko, co jest tam napisane.
Adopcja 15.03.99
Mężczyzna 25+
Imię: Brian
Dziwny ubiór
Koty są w Beverly Hills (i tak ich nie znajdziesz, Karotko! xD)
-Jeszcze się zdziwisz – wycedziłam przez zęby tak, aby Courtney nie usłyszała.
Chwilę potem dopadły mnie jednak wątpliwości. Istotnie, zbłaźnilibyśmy się chodząc po jednym z najzamożniejszych miast w kraju i pytając o dziwnie ubranego, trzydziestoletniego Briana.
-E, racja, nie ma to sensu. – stwierdziłam, rzucając zeszyt na tylne siedzenie. Co ja sobie wyobrażałam, że zostanę żoną Sherlocka Holmes'a?
-Co ty tam oglądasz? – zainteresował się nagle Eric.
-Nico, jedziemy do domu. Po prostu się zagalopowałam.
-I prawidłowo! – pochwaliła mnie Courtney – Trzeba jakoś uczcić koniec trasy. Ktoś ma ochotę na whisky?
-Ja! – krzyknęła Mantha siadając obok naszego zespołowego rodzynka.
-Na co wam są informacje o Mansonie? – zapytał Eric, gdy przekręcałam klucz w stacyjce.- I o co biega z tą adopcją?
-Co ma do tego ten pajac? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-No jak to co... Ubiera się jak klaun, przed trzydziestką jest, Brian ma na imię... Pamiętacie chyba, Brian Warner, no nie? Wszystko się zgadza.
-Ty to masz łeb. Zmiana planów. Jedziemy do Beverly Hills.
-Wszystko jedno, przecież to blisko domu. – Courtney nie sprawiła wrażenia szczególnie przejętej.
-Masz adres tego Warnera? – postanowiłam nie przerywać konwersacji z blondynem.
-No pewnie, dał mi, jak demolowaliśmy pokój hotelowy w Seattle, na początku trasy. Pamiętacie?
-Tego się nie da zapomnieć.
Dał mi pomięty kawałek papieru przesiąkniętego zapachem alkoholu. Litery były rozmazane i kompletnie niestaranne, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się dało się je odczytać.
-----------------
No hej!
Oto drugi i ostatni już dziś rozdział tej historii, kolejnych dwóch spodziewajcie się jutro :D W mediach znajdziecie najpopularniejszy cover naszego podejrzewanego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top