Rozdział XXIV - Angus, czyli irlandzki bożek miłości
27.03.1999 - sobota, Detroit
Zostałam u państwa Jacksonów na dłużej. Mój pierwotny plan zakładał oczywiście natychmiastowy powrót do domu zaraz po pogrzebie Raven, ale ze względu na nieprzewidziane okoliczności wypadku Angusa stwierdziłam, że muszę choć raz odwiedzić go w szpitalu by mieć pewność, że przeżył bądź nie. O wszystkim poinformowałam Melissę telefonicznie. Rozmawiałam też z Frances, która obiecała, że nie będzie za mną płakać ani się o mnie martwić. Było mi wstyd z powodu zostawienia córki pod opieką przyjaciół z zespołu kolejny raz. Zostawiłam więc pieczę nad nią w rękach Karen, czwartej zatrudnionej w bieżącym miesiącu niańki.
Tymczasem zajmowałam się innym dzieckiem, a mianowicie Liberty Jackson, w domu wołaną po prostu Libby. Ponieważ Victoria Jackson jest sprzedawczynią w hipermarkecie, a jej mąż Harold do późna siedzi z nosem utkwionym w projektach swej firmy budowlanej, młodą często nie ma się kto zająć. Joy, choć jest jej siostrą, traktuje jak matkę, ponieważ ma dla czterolatki najwięcej czasu.
Jednakże ta po stracie najlepszej przyjaciółki nie miała najmniejszej ochoty na zabawę. Była bardzo apatyczna. Na otoczenie patrzyła tak, jakby było jej obce, a zwłaszcza mnie traktowała, jakbym była kimś w rodzaju ducha Raven. Rzadko się odzywała, mało jadła i spędzała całe godziny na paplaniu przez telefon w swoim pokoju. Nie wiem, z kim rozmawiał, ale musiała być to bardzo zaufana dla niej osoba.
W sobotni poranek, gdy objaśniałam Libby trudną sztuczkę zapinania guzików w bluzeczce, do pokoju wparowała radosna jak nigdy dotąd Joy. Szeroki uśmiech na jej twarzy towarzyszył łzom w kącikach oczu. Były one znakiem wzruszenia i szczęścia, które wyraziła również entuzjastycznym okrzykiem:
-Angus się obudził! Dzięki Bogu, on żyje!
-Skąd o tym wiesz? – zapytała Victoria, która właśnie szykowała się, aby wyjść do pracy.
-Od jego brata, zadzwonił. Czuje się całkiem dobrze, zrobią mu rutynowe badania i wróci do domu.
-Żadnych powikłań? Jak ten Sunders nim palnął, co za uderzenie! – pani domu wzdrygnęła się na samo wspomnienie, a ja wraz z nią.
-Nie martw się mamo, już po wszystkim.
Młoda kobieta podeszła do swej dużo młodszej siostry i ucałowała ją w czoło. Chwilę potem, raczej pod wpływem impulsu aniżeli miłości, uczyniła to samo w stosunku do mnie.
-Musimy do niego jechać.
-Ja też chcę! Chcę do Angie'go! – zakrzyknęła mała.
-Angie źle się czuje, wiesz? Ale mam dla ciebie zadanie – Joy skierowała się do pokoju siostry i po chwili przyniosła z niego maskotkę oraz zabawkową walizkę, na której widniał wielki napis „Zestaw małego lekarza".
Z tymi przedmiotami w dłoniach przyklękła przy czterolatce i podając je jej niczym cenny skarb, rzekła:
-Poćwicz na misiu, a potem zrobisz badanie Angie'mu, dobrze?
-Ciociu, a tobie też mogę? – zwróciła się do mnie Libby z nadzieją w oczach i z taką radością, jakby siostrzana prośba uchyliła jej drzwi do prawdziwej kariery lekarza.
-Oczywiście, pani doktor. Jak tylko wrócę od Angie'go.
-Ciocia do niego jedzie? Ale ciocia ma fajnie!
Ponieważ sama nie wiedziałam, czy Joy zechce mnie ze sobą zabrać, spojrzałam na nią pytająco, a ta pokiwała tylko głową ze szczerym, dziecięcym wręcz chichotem, jakby wyuczyła się od Libby beztroski oraz niewinności. Czarne chmury, które ostatnio przesłaniały jej osobiste niebo, zniknęły zupełnie, a i na mnie przestała już patrzeć jak na ducha. W jej spojrzeniu widziałam raczej wdzięczność.
Po raz kolejny wsiadłam do rozklekotanej toyoty Joy, dopiero teraz zwróciłam uwagę na klimat panujący w samochodzie. Przednie siedzenia ochraniały bure, poplamione pokrowce a podłoga upstrzona była papierkami od batoników i skórkami od banana w stanie zaawansowanego rozkładu, których ni to słodki, ni obrażający zapach mieszał się ze sztuczną, niby leśną wonią wiszącej nad głową kierowcy choinki zapachowej. Z głośników rozlegały się to utwory Kurta, to wysoki, w moim mniemaniu niemal babski głos Axla Rose'a. Cała ta atmosfera napełniała mnie jakąś nieopisaną nostalgią, która z każdą minutą coraz bardziej wzmagała chęć zobaczenia Angusa.
Gdy znalazłam się przy jego łóżku, poczułam wstyd, gdyż nie miałam dla niego żadnego podarunku. Temu jednak najwyraźniej wystarczyła jedynie moja obecność, albowiem gdy tylko mnie zobaczył, na jego wyglądającej zupełnie zdrowo twarzy pojawił się pełen zaskoczenia uśmiech.
-Co pani tu robi? – zapytał z niedowierzaniem.
-Jak się czujesz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Znakomicie – odparł – To bardzo miłe, że się wszyscy tak o mnie martwią, że przyjeżdżają. Widzi pani, Fergus, mój brat bliźniak, chce, żebym wrócił do Dublina, ale ja nie mogę, naprawdę. Ja muszę skończyć studia. Zresztą, nie tylko nauka mnie tu trzyma.
-A co jeszcze? – dociekałam mimo woli.
-Raven... i Joy. Tak, to o nie chodzi. Widzi pani, dostałem list od Muriel Sunders, właśnie go pani dotyka.
Faktycznie, dłoń miałam umiejscowioną na małej szafce przy łóżku szpitalnym, na której z kolei leżała ozdobna koperta.
-Czytałeś go już?
-Nie, widzi pani, ja... Ja się boję Sundersów jak ognia. Ja, ja nie wierzę, żeby tam mogły być pozytywne słowa i... i jeśli z jakiegoś powodu miałbym wrócić do domu, to właśnie z lęku przed nimi.
-Och, nie bój się, słowa cię przecież nie zabiją! – zakrzyknęłam wesoło, otwierając kopertę – Myślisz, że ja się w życiu mało obelg nasłuchałam?! I co, żyję! A ręki więcej na ciebie nie podniosą, bo mama Joy doniosła o twoim wypadku na policję. Ojciec Raven dostanie grzywnę albo pognije w więzieniu, to mu się zwierzęcych odruchów odechce!
-Dziękuję za pokrzepienie – odpowiedział nader uprzejmym tonem, jak strapiony sługa do swej pani.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i zaczęłam czytać list:
25.10.1999, Detroit
Drogi Angusie!
Nigdy nie uważałam Ciebie za właściwego mężczyznę dla mojej córki. Toteż cierpliwie znosiłam porywczość mojego męża i jej ojca, Charlesa, a nawet chwaliłam brutalność, z jaką Cię traktował. Jednak, gdy Raven zmarła i wydało się, że zostawiła coś w rodzaju listu pożegnalnego, że chciała się zabić... Owszem, teoretycznie odebrał jej życie inny człowiek, ale ona sama prędzej czy później doprowadziłaby do swojej śmierci.
Tak czy inaczej od tamtego momentu stało się dla mnie szczególnie jasne i zrozumiałe, że tylko Bóg ma prawo oceniać. Tylko Bóg ma prawo decydować o tym, jak długie będzie nasze życie. Tylko Bóg ma prawo być sędzią naszych czynów, uznawać je za grzechy lub dobre uczynki. Tylko Bogu jest oceniać czystość krwi ludzkiej i to Bóg nie bez powodu stworzył ludzi o różnych kolorach skóry. Gdy Charles swoim uderzeniem zmusił Cię do walki o życie, przypomniałam sobie piąte Przykazanie Boże. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że ani mój mąż, ani córka go nie respektowali, choć przecież byli chrześcijanami.
Ja nie chcę żyć w tym błędzie. Znienawidziłam Charlesa i siebie, bo oboje jesteśmy tak samo winni nieszczęścia dwóch istnień, dwojga zakochanych ludzi, których powinniśmy przecież byli zostawić w spokoju. Nie będę już nigdy zabijać i nie pozwolę jemu na to. Nie zabiję już słowami ani czynami, nie zabiję nienawiścią – dość mam już tego, tej niezgody z wyboru, tych waśni o cerę i pochodzenie, których przecież się nie wybiera.
Nasza rodzina już nigdy nie dostąpi miłości, bo przecież wszystko wskazuje na to, że nie kochał nas nawet owoc tej miłości, nawet Raven. Jak więc moglibyśmy nadal adorować się wzajemnie?
Ty jednak masz jeszcze szansę, masz młode serce, w którym gościć będzie nasza córka – ale wpuść tam nie tylko jej duszę, proszę. Dopuść do siebie także inną dziewczynę i daj sobie szansę na szczęście.
Z prośbą i przeprosinami,
Muriel Sunders.
Gdy byłam w trakcie czytania, w oczach Angusa było widać na przemian zaskoczenie i obojętność, stanęło jednak na tym drugim. Nie wydawał się ani trochę wzruszony, choć na jego miejscu właśnie tak bym się poczuła – poruszona. Prychnął tylko z lekceważeniem słowa, których kompletnie się nie spodziewałam:
-Niech nie zgrywa teraz dobrej mamusi i teściowej.
Postanowiłam rozładować atmosferę i zmienić temat.
-Czy wszyscy skracają twoje imię „Angie"?
-Tak, wszyscy. Utarło się, że ja jestem Angie, a mój brat to Fergie – odpowiedział niezmienionym tonem.
-Niezły numer! Wiesz, że poznałam w Seattle takich wyrostków, którzy też są wołani dziewczęcymi imionami? Claire i Emma... Powinieneś ich poznać!
-Mhm – mruknął.
Zdawał się wcale mnie nie słuchać i być zatopiony we własnych przemyśleniach, krążących zapewne wokół listu od matki jego dziewczyny-nieboszczki. Postanowiłam, że nie będę mu tych myśli zakłócać, sama bowiem niejednokrotnie czułam potrzebę pogrążenia się w swoich.
Po mnie do sali, w której leżał Angus, weszła Joy. Ponieważ stałam przy drzwiach, a te były uchylone, wyraźnie zauważyłam ożywienie chłopaka. Przez kilka minut rozmawiali, a gdy Joy postanowiła odejść, aby „nie męczyć biednego Angie'go", Irlandczyk złapał ją za rękę i wlepił w spojrzenie pełne entuzjazmu, nadziei, nieśmiałości i.... uczucia?
-Ty mnie nie męczysz, Joycie. Ty mnie leczysz – rzekł tak głośno, że mogłam to wyraźnie usłyszeć – Dzięki temu wypadkowi uświadomiłem sobie, jak kruche jest życie. Jeśli żyje się raz, ja... ja chcę z kimś po prostu dzielić wszystkie radości i smutki, które mi się przydarzą, a przecież doświadczałaś tego samego, co ja. Dlatego też, pragnę zapytać... Czy zostaniesz moją dziewczyną?
Joy wyraźnie się zawstydziła, jej odpowiedź nie nastąpiła od razu. Jednakże po kilkunastu sekundach namysłu wyciągnęła ręce z jego uścisku i objęła nimi szyję chłopaka.
-Tak! Tak! Boże, muszę wszystko powiedzieć pani Love, i mamie, i tacie, i Libby! Boże, jak oni wszyscy cię kochają, jak ja cię kocham! – imię dziewczyny definiowało jej stan emocjonalny.*
-Ja już wszystko wiem! – odkrzyknęłam, wychylając głowę za drzwi sali – Gratulacje!
Wobec hałasu, jaki robiliśmy w szpitalu, nie pozostałaobojętna pielęgniarka przebywająca na oddziale. Poprosiła Joy i mnie oopuszczenie placówki, co uczyniłyśmy bez marudzenia i z zadowoleniem natwarzach
-----------
*Joy (ang) - radość
Co do tytułu rozdziału, owszem - Angus było imieniem boga miłości i młodości w mitologii celtyckiej.
A ja, cóż... Ja chyba zyskałam sobie jego łaski, bo kocham tę książkę tak, że nie potrafię się z nią rozstać, a ostatni rozdział, który mam już napisany, dodam dopiero jutro.
Dajcie znać, co sądzicie... A może chcecie ostatni rozdział już dziś?
A w mediach "Hold On To Me" ku pamięci związku Angie'go i Raven. Ta piosenka chyba już się kiedyś pojawiła, czyż nie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top