Rozdział XX - "Letter To God"


-Odpowiedziała „Chcę to wszystko skończyć, Jeordie. Wreszcie sobie ulżę, sobie i tym stworzeniom."

-Nie próbowałeś jej nawet powstrzymać?! Przemawiałeś jej do rozsądku w sprawie kotów, a co z życiem?!

-Co ty byś zrobiła? Gdyby Kurt cię uprzedził, że chce się zabić... - nie zdążył dokończyć, bo natychmiast mu przerwałam.

-Kurta w to nie mieszaj! Mnie interesuje wyłącznie dziewczyna, zrozumiano?!

-Zamurowało mnie, Courtney. Nie byłem w stanie niczego powiedzieć. Przestałem nawet myć te głupie talerze. Zamarłem. Stałem tak, aż mnie szturchnęła. Nie byłem w stanie się do niej odezwać do końca doby, to... ja przez cały czas zastanawiałem się, czy mnie słuch nie zmylił.

Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam. Jeordie nie należał do osób, które potrafiły się otwarcie przeciwstawić czyimś planom. Co do jego pouczenia na temat odpowiedzialności domyślałam się, iż była to jedynie delikatna sugestia. Z całą pewnością nie spodziewał się takiej odpowiedzi na nią i trudno mu się było dziwić tego, jak zareagował.

-Potem Brian przyniósł te koty. Rae postawiła wszystkich na równe nogi, jak w wojsku. Kazała szukać starych koców i ubrań na posłania, misek... Gingera wysłała po kuwetę i zabawki do zoologicznego. Spodziewałem się, że będą oburzeni takim rozstawianiem po kątach ale z chęcią wykonywali polecenia. Może to przez jej poważną naturę. Zdawali się ją bardzo, bardzo szanować po wszystkich wspólnych przeżyciach. Ja zresztą też ją szanowałem, ale nie, jako groźną kobietę.... Tylko jak przyjaciółkę. W każdym razie, gdy wszystko już załatwili, despotyczna wersja Raven zniknęła. Stała się małą dziewczynką, przez cały dzień hasała z futrzakami, śmiała się, łaskotała je jakimś piórkiem. Obserwując ją przestałem wierzyć w to, co powiedziała.

Wstał. Najwyraźniej miał zamiar podejść do drzwi, ale nie zdążył, gdyż błyskawicznie schwyciłam jego nadgarstek.

-Dokąd to? – syknęłam – Siadaj! Miałeś mi powiedzieć wszystko, a nie ograniczać się do miłych wspomnień. Nie na tym to polega.

-Zaschło mi w gardle od ciągłego mówienia. Chciałem pójść po wodę – spojrzał na mnie jak dzieciak, który chciał dobrze, a zamiast tego narozrabiał.

-Zostań tu. Ja pójdę. – rzekłam stanowczo.

Jeordie posłusznie usiadł w fotelu. Kotek, który przed chwilą zeskoczył z jego kolan, w mgnieniu oka na nie powrócił. Uśmiechnęłam się słabo na ten widok. Ta rozmowa przestała być dla mnie jedynie czymś na kształt policyjnego przesłuchania. Nawet, jeśli to on zamordował Raven, widziałam jego autentyczne uczucia, wśród których przeważała rozpacz. Wiedziałam, że tego żałuje. Więzienie nie będzie dla niego miejscem, w którym dostrzeże swoją zbrodnię, lecz w którym się zresocjalizuje, pogodzi z jej śmiercią.

Gdy zeszłam na dół, zastałam istną sodomę i gomorę. Melissa przekrwionymi oczami obserwowała pozostałych członków grupy Marilyn Manson, którzy oddawali się różnym czynnościom mającym na celu odreagowanie szoku i stresu. Stephen, czyli Madonna, wciągał nosem kreskę pochylając się nad folią aluminiową. Kenneth, zwany także Gingerem pił jedną szklankę whiskey za drugą, natomiast Brian z Johnem siedzieli zgarbieni chowając twarz w dłoniach.

-Mel, połóż się i śpi. Oni nie potrzebują pilnowania, przed niczym nie uciekną. – położyłam rękę na jej ramieniu i widziałam, że powieki przyjaciółki same opadają.

-Muszę... być... czujna – wymamrotała sennie. Po chwili opadła bezwładnie na oparcie fotela, nadal jednak starała się mieć szeroko otwarte oczy.

-A wy się ogarnijcie, idioci. To morderstwo was nie dotyczy, więc powinniście się cieszyć! – krzyknęłam, odwracając się tyłem do przebywających w salonie muzyków.

-Cieyć, no asne! – zabełkotał Kenneth. Był już nieźle wstawiony. – A zwłaszcza z ego, e rozyebaaś nasz zespół!

-Pierdolić zespół! – wrzasnął w moim kierunku Brian – Co zrobicie, poskarżycie się psom?! Nie rozumiesz, że odbieracie nam najlepszego przyjaciela?!

-Który z kolei odebrał całe życie dziewiętnastoletniej dziewczynie! Karma jest kurwą, mój drogi.

-Buddystka się znalazła – wycedził przez zęby i wrócił do żółwiowej pozycji.

Dziwiło mnie, że nie atakują, nie próbują mnie nawet powstrzymać. Istniały na to dwa wytłumaczenia: albo bali się mojej sztucznej broni, albo byli zbyt załamani, by działać.

Nie myśląc dłużej wzięłam z kuchennego blatu szklankę i napełniłam ją wodą z kranu. Gdy wróciłam na górę, zastałam Jeordiego w niezmienionej pozycji. Wyciągnął rękę po naczynie i duszkiem wypił jego zawartość. Odstawił je na stół pomiędzy naszymi fotelami po czym kontynuował przedstawianie swojej wersji wydarzeń:

-Następnego dnia rano zapytałem ją, czy wtedy przy zlewie... Czy mówiła poważnie. Nic nie odpowiedziała, ale wystarczyło na nią spojrzeć, by wiedzieć, że nie żartowała ani przez chwilę. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby napisała list... List do samej siebie w wieku osiemdziesięciu lat. Słyszałem, że taka forma terapii bardzo pomaga, Brian dostał kiedyś to samo zadanie na odwyku. Początkowo Rae mnie wyśmiała i poszła bawić się z kotami, ale kilka godzin później zamknęła się w tym pokoju. Wiedziałem, że pisze, bo tylko wtedy szczelnie odgradza się od ludzi. Cieszyłem się. Wierzyłem, że przez to spojrzy na życie z innej perspektywy.

-Daj mi ten list – rozkazałam.

Zdawało mi się oczywiste, że go ma, skoro bunkrował po kątach nawet teksty jej piosenek.

-Nie mam go. Zatonął razem z jej ciałem. Rozpruła brzuch jednego kota i... i włożyła tam tą kopertę, krzyczała, że ta osiemdziesięciolatka zniknie razem z nią, że nigdy nie zaistnieje, że nie ma prawa żyć.

Tym razem Twiggy się rozpłakał. Spuścił głowę i pozwolił łzom spływać po policzkach prosto na sierść szylkretowego kociaka. Długo łkał. Był jak przerażone dziecko, które opowiada o swoim najbardziej makabrycznym przeżyciu.

-To... to się stało osiemnastego marca. Dzień wcześniej Brian wyrzucił ją z domu, pokłócili się. Nie wiem o co, nie mam pojęcia. Chyba o koty, podarły mu firanki w remontowanej łazience, czy coś takiego. Ekipa, którą Brian wynajął, zrezygnowała z pracy po tym, jak... jak zobaczyli, że koty wszystko demolują i w ogóle. Po kłótni z Rae próbowałem namówić Briana, by przemyślał swoją decyzję, ale on jeszcze bardziej się wnerwił, nawrzeszczał na mnie, że sprowadziłem chorą psychicznie dziewczynę i co ja sobie w ogóle wyobrażam, że.. że będę mu musiał zwrócić kasę za tych fachowców. Potem cały dzień byłem smutny, zastanawiałem się, jak Raven poradzi sobie pod mostem z sześcioma kotami na barkach. No... no i tego osiemnastego marca rano ja... ja poszedłem do łazienki. Myłem zęby, spojrzałem w lustro... Myślałem, że mam zwidy. Zauważyłem, że Raven jest w basenowej części łazienki, drzwi są otwarte i.... i że właśnie podkłada sobie nóż do gardła. Nie... nie mam pojęcia, jak się tam dostała ani kiedy, to nie było ważne. Rzuciłem wszystko i do niej podbiegłem, chwyciłem ją za rękę i... i zauważyłem że oprócz tego noża ona trzyma jeszcze w dłoni jednego kota, w drugiej drugiego, a trzeciego przyciska sobie do piersi. Wszystkie były martwe, ten trzeci już miał list w brzuchu. Jej sukienka była cała we krwi. Krzyknąłem tylko „Nie rób tego!". Ona.. ona z tym nożem w dłoni... groziła, że mnie zabije, jeśli jej nie pomogę, wskazała na fotel, gdzie były jeszcze dwa koty i kazała je po prostu wrzucić do wody, utopić. One... one były takie młode, na lądzie niepewnie chodziły, nie było mowy o pływaniu. Wiedziałem, że nie będą umiały podpłynąć do brzegu, odratować się, ale byłem zastraszony, zrozum, bałem się.... Wrzuciłem je z zamkniętymi oczami jeden po drugim do tego basenu, z ostrzem przed szyją. Mogła mnie zarżnąć w każdej chwili. Potem krzyczała te wszystkie straszne rzeczy o tym, że nienawidzi świata, że nienawidzi wszystkich poza Angusem, którego jej odebrano, że nie ma prawa żyć, że mnie też znienawidzi, jeśli jej nie zabiję. Byliśmy od siebie kilka centymetrów, oboje trzymaliśmy za rękojeść noża, próbowałem jej go wyrwać, ale... ale ona była silniejsza przez ten gniew, zbliżała mi ostrze do gardła i wtedy... I wtedy ostatnimi siłami szarpnąłem nóż w jej stronę. Spadła do wody. Ona nie żyła, Courtney. Jestem mordercą! Mordercą! Zabiłem człowieka!

Korzystając ze wstrząsających nim wrzasków wyciągnęłam komórkę. Wybrałam numer alarmowy 911. Wtedy Jeordie podniósł na mnie wzrok i poderwał się z pozycji siedzącej.

-Nie zrobisz tego – schwycił górną część mojego telefonu, zasłaniając kciukiem jego mały, zielony ekran. – Nie zrobisz tego, Courtney. Ty za bardzo mnie kochasz. Jesteś moją kobietą, rozumiesz?! Musimy być znów razem, ja... ja ci wyznałem największy sekret w życiu.

Nasze twarze niemal się stykały. Czułam czubek jego nosa na swoim.

-Jesteś moją kobietą – powtórzył.

Sekundę później wpił się w moje usta. Włożył mi język pomiędzy wargi. Chciał, żeby było tak jak dawniej. Naiwnie wierzył, że uczucie we mnie odżyje. Zapomniał, że to nie była baśń. To życie. Niczego nie odwzajemniłam. Próbowałam się od niego odsunąć, gdy coraz bardziej napierał na moją klatkę piersiową. Tym sposobem przycisnął do niej telefon, nieświadomie wciskając zielony przycisk z jego lewej strony. Nagle usłyszałam sygnał oczekiwania na połączenie...

---------------------------------------

Witajcie, oto kolejny rozdział. Przed nami jeszcze dwa :) 

Oglądałam dziś zdjęcia aktorek i olśniło mnie - Amandla Stenberg IDEALNIE odpowiada mojemu wyobrażeniu Raven. Sprawia wrażenie niewinnej, zagubionej dziewczynki, ale gdy trzeba, potrafi zachowywać się i wyglądać poważnie, tak jak nasza bohaterka. Gdy zobaczyłam jej zdjęcie z gitarą (w mediach),  pomyślałam "No po prostu Rae jak żywa". Dlatego też umieszczę ją w obsadzie najszybciej jak się da. 

Rozdział dedykuję @PlayingtheAngel94 jako formę przeprosin za usunięcie opowiadania zainspirowanego jej komentarzem. Po prostu nie byłam z niego zadowolona. 

W mediach także piosenka "Letter To God". Raven pisała co prawda list do samej siebie, ale to dlatego, że Twiggy zdawał sobie sprawę z jej egipskich wierzeń. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top