Rozdział XVI - Wyznania przyjaciółek i schody do Nieba

Melissa's POV:

Z torebki Courtney wyłonił się czarny pistolet, który skierowała w stronę mojej twarzy. Zdrętwiałam. Boże, czy to możliwe, aby najlepsza przyjaciółka chciała mnie zabić?! Po tym, co zobaczyłam nad ranem u Mansona, nie wykluczałam takiej możliwości. Courtney przeszła przez bardzo wiele, co mogło skrzywić jej psychikę. Jakim cudem nie zauważyłam momentu, gdy stała się psychopatką?! Oczy momentalnie wypełniły łzy, a ciało opanowało drżenie. Uniosłam ręce w geście poddania. Mam tylko dwadzieścia sześć pieprzonych lat! Ja chcę żyć!

-Dobra, dobra, o nic nie pytam – wydusiłam drżącym głosem. – Tylko błagam, odłóż tą spluwę i nie strzelaj.

Na te słowa Courtney zachichotała. Nie był to rechot szaleńca. To była moja Courtney, serdeczna, łagodna, niemalże siostra.

-To atrapa, strachajło. – szepnęła. – Mieliśmy ich postraszyć, żeby się wygadali, nie pamiętasz?

Nadal byłam przerażona. Nie myśląc wiele objęłam przyjaciółkę ramionami i zaczęłam ją głaskać po plecach. Z ulgą wymalowaną na twarzy i nerwowym śmiechem w głosie, wyjąkałam:

-Courtney... Boże... myślałam, że ty... że ty chcesz mnie zabić, wiesz? Skończony leszcz ze mnie, co? Boże, Courtney, przecież ja cię tak kocham... ja... ja bym dla ciebie... wszystko.... Wszystko zrobiła.

Courtney wrzuciła sztuczną broń przez moje ramię z powrotem do torby, po czym mocno odwzajemniła uścisk. Przycisnęła swoją twarz do mojej i cmoknęła mnie w czoło.

-Melciu, nie bój się mnie. Ja cię przecież traktuję tak, jakbyś była... moja siostrą. Nie, czekaj, dla Jaimee i Nicole jestem wredniejsza.

Parsknęłam śmiechem.

-Można powiedzieć, że jesteś dla mnie, jak starsza siostra Frances. Owszem, dużo starsza, ale jednak.

-Co ty mówisz? Żeby mnie urodzić, musiałabyś zostać matką w wieku ośmiu lat! – obliczyłam szybko. Matematyka zawsze była dla mnie pestką.

-Nie o to mi chodzi, Karotko. Jesteś po prostu ciągle dziewczynką i to jest piękne Przecież dzisiaj na bajce zaśmiewałaś się głośniej, niż Frances. I o to właśnie chodzi w życiu, wiesz? Żeby nigdy do końca nie dorosnąć, nigdy nie przestać się bawić. Ja musiałam wydorośleć o wiele za szybko. Być może właśnie dlatego tak o mnie dzisiaj pomyślałaś. Takie dzieciństwo... no cóż, potocznie mówiąc „ryje banię".

Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Nadal byłam wtulona w przyjaciółkę. Spojrzałam na nią z niemalże żabiej perspektywy i to naprawdę sprawiło, że poczułam się przy niej zapewne podobnie, jak jej córka kilka godzin temu.

Stałyśmy tak jeszcze kilka minut. Nie wiadomo dlaczego żadna z nas nie miała dość czułości, choć Courtney nie tak dawno otrzymała ich naprawdę sporo. Odczepiłam się od niej dopiero wtedy, gdy zaczęły mnie lekko boleć ramiona.

-Co do naszego metalowca, to... to skąd wiesz, że oni wszyscy będą w domu Marilyna? Przecież musimy zastraszyć każdego z nich, żeby wyłonić najbardziej prawdopodobnego sprawcę – rzekłam cicho.

-Nie rozśmieszaj mnie – prychnęła – Jest sobota wieczór. Myślisz, że co te obiboki mogą robić? To oczywiste, że imprezują.

-Cóż, może masz rację.

-Nie może, tylko na pewno. Zobaczysz!

Wkrótce we dwie z Courtney wylądowałyśmy na przednich siedzeniach zespołowego busa. Upewniłam się, że mam pod ręką zeszyt z zapisanymi wszystkimi szczegółami sprawy, a także poprosiłam przyjaciółkę, aby obrała kierunek na „Footprint Store". Chciałam kupić dyktafon.

-Opóźniasz nasze śledztwo, Melciu! Musimy działać szybko i je wreszcie zakończyć!

-Jeśli nagramy ich rozmowy i to co powiedzą, gdy wymierzymy w nich spluwę, będziemy mieć niezbite dowody przy glinach. – uargumentowałam.

Podjechaliśmy tam około dwudziestej trzeciej. Były ogromne korki, bo dużo ludzi jechało do okolicznych klubów oraz barów, a niektórzy turyści chcieli poobserwować w nocy panoramę miasta.

Byłam jak wrząca woda. Wparowałam do sklepu równie szybko, jak z niego wyparowałam. Z tą tylko różnicą, że wykonując drugą czynność miałam już swoją zdobycz.

-Jesteśmy gotowe, jedziemy! – zakomunikowałam zasapana.

Po chwili dodałam:

-To ty ich będziesz straszyła bronią, więc miej to przy sobie – wrzuciłam srebrny przedmiot z głośniczkiem oraz dużym, czerwonym przyciskiem wprost do jej kieszeni.

Adrenalina rozsadzała mi żyły. Myślałam, że pękną. Nie mogłam wytrzymać natłoku scenariuszy sytuacji, która miała wkrótce nadejść. Kłębiły się w mojej głowie niczym wszy we włosach. Nie, żebym miała wszy, oczywiście. To tylko takie porównanie. Bardzo dbam o swoje włosy, są przecież wyjątkowe i zauważane przez każdego.

Myśli o włosach sprawiły, że od razu wpadłam na pewien pomysł.

-Masz jeszcze tę płytę Niny Simone, którą mi pokazywałaś?

Przytaknęła, choć z powodu ciemności niemal tego nie dostrzegłam.

-To daj mi ją.

Wykonała polecenie, a ja w mgnieniu oka wepchnęłam płytę do samochodowego napędu. Kilka kliknięć wystarczyło, by usłyszeć pierwsze dźwięki upragnionego utworu, „Black is the color of my true love's hair".

Black is the colour of my true love's hair
Her face so soft and wonderous fair
The purest eyes and the strongest hands
I love the ground on where she stands
I love the ground on where, on where she stands

-Wyłącz to. – zażądała Courtney po pierwszej zwrotce. Jej głos się załamał.

-Dlaczego? Bo to nie rock?! Aleś ty nietolerancyjna.

-Nie, kurwa! Ta piosenka jest o Kristen, nie słyszysz?!

Wsłuchałam się w tekst. Przed oczami jako żywo stanęła mi brunetka, której śmierć dała mi posadę w Hole. 

Widziałam ją tylko w teledysku do „Miss World". Słowa o czarnych włosach, delikatnej, cudownie jasnej cerze i najsilniejszych dłoniach... one pasowały. Kristen wydawała się taka krucha , a jednak potrafiła zupełnie podporządkować sobie bas tymi właśnie, najsilniejszymi dłońmi.

Moje rozmyślania przerwało łkanie Courtney.

-Kazałam ci coś! – krzyknęła przez łzy. Wydawała się wściekła nie tyle na mnie, co na siebie. Na to, że ukazuje coś, co zawsze uważała za słabość.

Wyjęłam płytę z napędu i puściłam Led Zeppelin. Obie bardzo lubimy ten zespół. Jest on inspiracją zarówno dla Hole, jak i dla wielu znajomych nam zespołów. Zdało mi się, że był także dla Kurta i Nirvany, ale nie byłam pewna. Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Na pewno nie teraz.

Po rozpoznaniu pierwszej piosenki intuicyjnie położyłam rękę na samochodowy kokpit.

-„Stairway to Heaven" to chyba nie najlepszy pomysł... w twoim... stanie.

-Nie. Zostaw. – nakazała Courtney apodyktycznie.

Oparłam głowę o zagłówek w fotelu kierowcy i starałam się wypłukać z siebie emocje. Adrenalinę, niepewność, współczucie co do Courtney. Chciałam, żeby to wszystko zniknęło. Musiałam się skupić przede wszystkim na swoim celu.

Przytłumiony głos Roberta Planta stopniowo ochładzał krew, która jeszcze do niedawna gotowała mi się w naczyniach krwionośnych. Miałam klapki na uszach, nie słuchałam tekstu... aż do pewnego momentu.

And it's whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter.

Gdy to usłyszałam, pierwszymi słowami, które mi się nasunęły było:

„Co za piękna wersja... nie znam".

Chwilę potem jednak owe nieznane brzmienia zdały mi się podejrzane. Były bez wątpienia zbyt realne, przedziwnie żywe, rozlegały się zbyt... zbyt blisko. Blisko. Boże, przecież COURTNEY jest BLISKO!

Złapałam się za głowę tak, aby nie stracić z oczu drogi. Było mi wstyd. Jak mogłam nie rozpoznać tego zachrypniętego głosu, niedbałego stylu śpiewania... Jakim cudem nie zdałam sobie sprawy z tego, że to właśnie moja przyjaciółka jest jedyną osobą na Ziemi, która potrafi śpiewać w tak pozornie nieznośny, lecz emocjonalny sposób, który zatrzymuje ludzi na naszych koncertach i sprawia, że dają się oczarować? Czy jedna, niecodzienna piosenka mogła tak oszukać moją świadomość? Niemożliwe... a jednak.

-Zróbmy cover. – w moje myśli wdarł się głos Courtney.

-Co?

-Zróbmy cover. Ja, ty, Eric i Mantha. Hole. Cover "Stairway to Heaven".

-Wykluczone.

-Dlaczego?

-Nasze rzępolenie nie jest ciebie warte. Ani ciebie, ani tej piosenki.

Zamilkła. Widać było po niej, że nie ma ochoty nawet na rozmowę, a co dopiero na spór ze mną.

-Co tak zamarłaś? Śpiewaj dalej. – zachęciłam ją, po czym szturchnęłam lekko w ramię.

Courtney zaczęła nucić. Nie ulegało wątpliwości, że był to jej sposób, aby zorientować się, „jak daleko zaszedł" utwór podczas naszej krótkiej wymiany zdań. Po kilku sekundach z jej krtani wydobył się cichy dźwięk.

Yes, there are two paths you can go by, but in the long run
There's still time to change the road you're on.

Tak wiele uwagi poświęciłam dla "występu" Courtney, że nawet nie zauważyłam, iż nasz van znajduje się niemal pod domem Mansona. Wyłączyłam silnik auta i tak szybko, jak ucichła płyta, tak moja przyjaciółka natychmiast przerwała śpiewanie.

And it makes me wo...

Z całej siły uderzyłam dłonią w kierownicę. Pieprzony Manson i jego śmierdząca nora! Nie dość, że jest zabójcą kotów i niewinnej dziewczyny, to jeszcze unicestwił głos Courtney. Sprawił, że stał się częścią wiatru, jak wszystko, co wychodzi z naszych ust. Dlaczego jest tak okrutny?! Jakim prawem niszczy wszystko, co piękne?!

�P�[�

Hejka! 

Ten rozdział powstał głównie po to, by przetrzymać Was w niepewności, ale powiem Wam szczerze, że dawno nie byłam tak bardzo zadowolona z jakiejkolwiek części swojego opowiadania. Ten rozdział pisało mi się bardzo lekko, wydał mi się przez chwilę nawet nieco magiczny. 

Dajcie znać, co o nim sądzicie. Ja natomiast służę linkami do wykorzystanych piosenek. 

Nina Simone - "Black is the color of my true love's hair" - http://www.tekstowo.pl/piosenka,nina_simone,black_is_the_color_of_my_true_loves_hair.html

Led Zapellin - "Stairway to Heaven" - http://www.tekstowo.pl/piosenka,led_zeppelin,stairway_to_heaven.html 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top