Rozdział XIII - Spotkanie z (anty)fanami.
-Stać, pieprzona morderczyni! – wrzasnął szatyn, gramoląc się do wnętrza budynku.
-Nie nazywaj jej tak! – syknął mulat, nastawiając pięść do jego policzka. – Nie ona to zrobiła i każdy normalny człowiek o tym wie. Brzmisz gorzej niż ci co twierdzą, że Elvis żyje.
-A nie żyje?
-Morda, Emma.
-Żadna Emma. Emerson, cholera jasna!
-Morda powiedziałem! Nie widzisz, że paniusia się nas boi?!
Faktycznie, wpatrywałam się w nich oczami tak szklistymi i pełnymi przerażenia, że przypominałam Frances w momencie, gdy podczas emisji Muminków na ekranie pojawiała się Buka.*
-Co wy wyprawiacie?
-A co ty wyprawiasz, szmato?! Chcesz mieć jeszcze kogoś na sumieniu?! – warknął mój antyfan.
Tym razem drugi z chłopaków nie wytrzymał i rozkwasił koledze nos.
-Jeszcze raz, Emma, to zacznie ci krwawić.
-Już to robi – stwierdził, odsłaniając narzędzie powonienia czerwoną już dłonią.
-Kurwa mać, szczeniaki, ogarnijcie się. – skarciłam ich, odstawiając strzelbę na podłogę.
W popłochu przeszukiwałam torebkę. Desperacko usiłowałam znaleźć jakiekolwiek przyrządy apteczne, jednak owe starania spełzły na niczym. Świadoma, że muszę zachować trzeźwy umysł, podbiegłam do nastolatków z opakowaniem chusteczek higienicznych.
-Wycieraj krew – rozkazałam apodyktycznym tonem, wciskając szatynowi biały przedmiot do dłoni.
-Niczego od ciebie nie chcę! – krzyknął, rzucając go na ziemię.
Wściekła do granic możliwości schwyciłam brodę młodzieniaszka i patrząc mu prosto w oczy, z palcem wymierzonym w jego poobijany nos, syknęłam:
-Słuchaj, bachorze. Jeśli policja zobaczy twoją zupę z hemoglobiny na tej podłodze, to wy będziecie mieć problemy, a nie ja. Poza tym chciałabym zobaczyć minę twojej matki, gdy do niej trafię i opowiem, że jesteście stałymi bywalcami miejsca obserwacji śledczych i zgonu mojego męża. Nie będę ci mówić, że go kochałam, bo dla mnie to oczywiste, a dla ciebie niedorzeczne. Skupmy się na ratowaniu wam obojgu pryszczatych dup. Chusteczka w dłoń, głowa do tyłu i czekamy na skrzep.
Emerson, najwyraźniej nieco onieśmielony moim agresywnym wywodem, wykonał polecenie. Ja natomiast rozpoczęłam konwersację z mulatem, jednocześnie wycierając czerwone krople z drewna pod moimi stopami.
-Czego się tu szlajacie? Dotykacie tych rzeczy? – wskazałam głową na oznaczone przedmioty.
-Po prostu. Żeby raz na jakiś czas zdać sobie sprawę, jakie krótkie i pieskie jest życie. A co do tych gratów, to nie, nigdy, chociaż Emma by chciał, ale jak dostaje w facjatę to mu się odechciewa. Czasem przynosimy bumboxa i słuchamy „I hate myself and wanna die." I tylko tego. To taka nasza tutejsza piosenka.
-Ale chyba zdajecie sobie sprawę, że ta piosenka to jeden wielki żart?
-A jak. Słychać to.
-Chcesz na pamiątkę? Zawsze możesz to sprzedać jako „chusteczkę, której dotykała Courtney Love". Ludzie tacy jak twój kolega chętne to kupią. Wyżyją się, wyrzucą i będzie git. – zaproponowałam, podając mu zakrwawiony przedmiot.
-Dobra – uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wpakował go do kieszeni – A tak w ogóle to jestem Sinclair, chociaż wołają na mnie Claire. Tak samo, jak na Emersona mówią Emma. Po prostu myślą, że z nas baby. – przedstawił się, podając mi rękę.
-Jakoś nie widzę, żebyście dawali do tego powody. – stwierdzam. Nie licząc fryzury Emersona ci dwaj wyglądali jak najzwyklejsi młodzi mężczyźni.
-Nie gramy w baseball, w piłkę nożną też nie.
-I wszystko jasne.
W głębi duszy tarzałam się ze śmiechu. Poziom abstrakcji tej sytuacji sprawił, że zupełnie zapomniałam, jak poważna kwestia mnie tutaj przywiodła.
-Jakim cudem gliny jeszcze was nie nakryły?
-Proszę wierzyć lub nie, ale miejscowy departament policji ma ważniejsze rzeczy do roboty niż ślęczenie nad sprawą śmierci artysty-dziwaka. Bez urazy oczywiście, szanuję pani kochasia jak nikogo na świecie. Po prostu każdy wie, że jemu to życia nie przywróci, oni też. Tylko tacy idioci jak Emerson widzą tu spisek.
-Ej! – oburza się szatyn z odchyloną głową, po chwili jednak dodaje radośnie – Nareszcie nazwałeś mnie, jak należy.
Milczałam. Z bólem serca nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż Sinclair ma rację. W wyjaśnieniu tego samobójstwa mogło pomóc co najwyżej medium, ale na pewno nie służby bezpieczeństwa.
-Przestańcie tu przychodzić. To jest pierdolona szklarnia, nie plac zabaw. – wydusiłam wreszcie bez cienia pretensji w głosie.
-Właśnie. I nie jest to też strzelnica, więc po co pani broń po własnym mężu? Bo nie uwierzę, że chce to pani trzymać w domu przy... sześcioletniej? Córce.
-Tak, sześcioletniej. Skąd kurwa wszyscy wokół tyle o nas wiedzą? – zapytałam retorycznie.
-Z mediów.
-Pieprzone hieny.
-To po co?
-W przeciwieństwie do was, ja tu nie przychodzę rekreacyjnie. Aż tak zdesperowana nie jestem. Chcę dociec, kto mi zabił fankę. A groźba śmierci działa jak serum prawdy.
„Kurwa, Courtney, właśnie wypaplałaś się przy swoim antyfanie i jego arabskim koleżku. Wydadzą cię w ciągu najbliższej doby i nie będziesz miała życia, tylko niekończącą się ucieczkę przed paparazzi. Znowu. "
-Zły plan. Jeśli będzie pani zmuszona strzelić z jakichkolwiek względów, to naprawdę stanie się pani morderczynią, a potencjalny sprawca poniesie karę co najwyżej tam na górze.
„Ten szczyl dobrze gada" – pomyślałam. Nie chciałam jednak dać po sobie poznać jakiegokolwiek uznania.
-Wymyślisz coś lepszego, chłopczyku?
-Nie łatwiej po prostu kupić atrapę? Postraszy ich pani, wszystko powiedzą, zero ryzyka. Proste jak drut. No, a przede wszystkim nie trzeba mieć pozwolenia.
-Dobra myśl – mruknęłam, tak, by nie usłyszał.
-Słyszałem – rzekł z dumnym uśmieszkiem, po czym wziął się pod boki i sięgnął do drugiej kieszeni swoich spodni – Proszę sobie ją tu kupić. Robert to dobry chłop.
Cóż, o tych chłopakach można by powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że wyrosną z nich dobrzy, zdrowi na umyśle ludzie.
-Dzięki. – powiedziałam. – Wolisz „morda w kubeł" czy „morda na kłódkę"?
-Obojętnie.
-Tak więc, morda w kubeł. Nie tylko wy macie podejrzane znajomości, szczyle. Przekonacie się o tym, jeśli cokolwiek, co się zdarzyło, wycieknie poza te cztery pieprzone ściany.
-Zmusi pani nasze matki, żeby się obnażyły w „Hustlerze"? – rzucił sprośnym żartem, mając widocznie nadzieję, że dam się tym zaskoczyć.
-Czemu by nie? W końcu byłam Altheą Leasure przez całe dwie godziny filmu!**
Machnęłam ręką i nie zważając na zbitych z tropu nastolatków wyszłam z pomieszczenia... Prawie.
-Proszę zaczekać! – zatrzymał mnie... Emerson. – Przepraszam. To nie w moim stylu zmieniać zdanie jak baba, ale jest pani w porzo. Ostatnio rozmawiałem ze starymi, że telewizja robi ze mnie głupa. No i dzięki pani wiem, że mieli rację.
-Rodzice zawsze mają rację, zapamiętaj sobie. Bądź grzecznym chłopcem, Emmo. – klepnęłam plecy byłego już antyfana. – Ej, wyprostuj już głowę, bo dostaniesz wylewu!
Szatyn wykonał moje polecenie i uśmiechnął się przyjaźnie, masując sobie szyję.
-Do następnego razu!
-Oby nie!
Lepiej dla tych młodzianów, żebyśmy się już nie spotkali.
---------------------------
*"Muminki" to międzynarodowa kreskówka, jeśli można to nazwać kreskówką, bo jest raczej prymitywnie narysowana. W krajach anglosaskich też była nadawana, choć z tego, co wiem z "Bezużytecznej", Buka nazywała się tam bodajże Morra. Nie byłam tego pewna, więc zostawiłam nazwę taką, jaką my znamy.
**Dialog ten to odniesienie do roli Courtney w filmie z 1996 roku pt. "Skandalista Larry Flynt", gdzie grała ona żonę założyciela pierwszego amerykańskiego czasopisma dla dorosłych, pod tytułem "Hustler" właśnie. Filmu oczywiście nie oglądałam, więc za ewentualne błędy w tym przypisie przepraszam :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top