Rozdział IX - Motywacja do działania
-Mnie też jest przykro, Courtney – odpowiedział poważnie – Jest mi cholernie przykro, bo jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu. Kocham cię, zawsze kochałem i to się nie zmieni, cokolwiek byś zrobiła.
-Słucham?!
-Kocham cię, Courtney, jak uczeń kocha mistrza. Codziennie mnie inspirujesz i pokazujesz, że podnieść można się nawet z największego cierpienia, że twój kopniak w jaja nawet w połowie nie jest tak mocny jak ten, który wymierza życie. Każdego dnia zadziwiasz mnie swoją mądrością i nie rozumiem, dlaczego nie dostrzegasz swojej ogromnej roli w sprawie śmierci tej dziewczyny. Wcale nie mam tu na myśli tego, że ją zabiłaś, bo to nieprawda.
-O co ci w takim razie chodzi?
-Przecież po śmierci Kurta najlepiej wiesz, jak frustrująca jest niepewność o najbliższych. Wiesz, jaki to ból codziennie czekać na kogoś, kto ma już nigdy nie przekroczyć progu twoich drzwi, choć był twoją rodziną, częścią twojego życia. To właśnie czują teraz rodzice Raven i jej przyjaciółka. Niepewność, najgorsze uczucie na świecie. Nawet świadomość, że już nie żyje, że jej dusza już nie cierpi, będzie dla nich lepsza. Być może będzie w niej nawet ulga. Im szybciej dotrzemy do mordercy Raven, tym mniej pytań będą sobie musieli zadać, tym łatwiejsza może być ich droga do pogodzenia się ze śmiercią córki, towarzyszki, być może siostry i dziewczyny. Będą czuć nienawiść do zabójcy, to jasne. Ty też przecież nie raz czułaś ją do Kurta, prawda? Ale wiem, że gdzieś pośród twoich codziennych rozterek jest wybaczenie. Oni także kiedyś je do siebie dopuszczą. Zwłaszcza, jeśli spotkają ciebie i zdadzą sobie sprawę, że nie są jedynymi osobami z takim doświadczeniem. Muszą tylko mieć komu wybaczyć. Pomóż nam, Courtney. Pomyśl o Raven. O tym, że nic już jej nie boli i nie chce bólu innych, a zwłaszcza twojego. Byłaś jej największą mentorką. Zrobiłaś dla niej wiele nawet o tym nie wiedząc. Teraz musisz postąpić świadomie.
Courtney's POV:
Stałam jak wryta, choć głęboko w swym wnętrzu czułam się niebywale poruszona. Słowa stojącego przede mną mężczyzny były tak przenikliwe, szczere i niewymuszone, jakby czytał moją duszę, odkrył całą moją osobę i odsłonił przed wszystkimi obecnymi ludźmi. Czułam się jak otwarta książka, zupełnie naga i obnażona. Nie w sensie fizycznym, bo tego się przecież nie wstydzę. Rozgryzł moją psychikę i dał temu wyraz przed wszystkimi, a przecież tego zawsze starałam się uniknąć. Czasami nawet rozbierałam się na estradzie, pokazując piersi, by moje ciało było bardziej widoczne niż to, co przeżywam.* Żeby wszyscy mogli myśleć, że mnie znają, że wiedzą, jaka jestem płytka, bezwartościowa i pusta. Taka właśnie chciałabym być. Pusta. Widząca tylko to, co na zewnątrz, której największym problemem jest, co na siebie włożyć. Dałabym wszystko, żeby móc tak żyć, by uwolnić się od wszystkich egzystencjonalnych myśli, rozważań na temat życia męża po śmierci i przyszłości mojego dziecka, dziecka, które nawet mnie nie znało, bo przecież wychowywały je głównie niańki, a ja codziennie wyrzucałam sobie, że nie mogę spędzać z nią więcej czasu.
Mijały minuty. Wszyscy zdawali się eksponatami w muzeum figur woskowych, zastygli w jednej pozycji. Oglądnęłam się za siebie. Samantha i Melissa siedziały naprzeciw siebie i trzymały się za ręce, tworząc na stole dwie żywe liny. Wzrok miały utkwiony we mnie i Erica. Zawstydzone spuściły go, gdy odwróciłam się w ich stronę. Moje policzki przybrały kolor malin. Nie chciałam nikogo krępować. Spojrzałam w bok, w kierunku łukowatego wejścia do salonu i jadalni. Nagle ciszę przerwało czyjeś nieśmiałe tuptanie. Frances wyłoniła się zza ściany, stanęła w przejściu i spojrzała na mnie z troską. Rozejrzała się najpierw w lewo, potem w prawo, a potem znów w lewo. Widocznie przypomniał jej się mój niedawny wywód na temat bezpieczeństwa na drodze. Uśmiechnęła się słabo i cicho oznajmiła.
-Nic nie jedzie.
Spodziewałam się, że wszyscy wybuchną śmiechem, ale usłyszałam tylko stłumiony chichot Melissy.
Córeczka podbiegła do mnie z otwartymi ramionami. Kucnęłam, by przygotować się na przytulenie. Po chwili miałam na szyi najcenniejsze klejnoty na świecie: ręce własnego dziecka.
Dźwignęłam się z kucek wraz z Frances, która dotknęła mojego policzka i otarła zeń nieco wilgoci.
-Nie bądź smutna, mamo. Nie lubię jak płaczesz.
-Już nie będę, skarbie.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-To zobaczymy. Puść mnie. Muszę coś zrobić.
Spełniłam prośbę dziewczynki, która znów zniknęła za drzwiami swego pokoju.
Ponownie staję wprost naprzeciw Erica, zbliżam się do niego i „daję miśka", klepiąc przyjaciela po plecach.
-Chodź no tu, mordo ty moja!
Eric bez słowa odwzajemnił poklepywanie. Głową dotykał mojego ramienia i policzka, więc gdy się uśmiechnął, wyraźnie czułam to na skórze.
-Koniec czułości, bo zaraz przedobrzymy. Jak widzicie topór wojenny został zakopany. – ogłaszam, obejmując Erica ramieniem. Czuję się, jakbym była na audiencji złożonej z dwóch słuchaczek, którym wyraźnie ulżyło.
-Courtney... więc... zgadzasz się, żebyśmy przeanalizowali razem nagrania, prawda? – Mantha postanowiła się upewnić co do mojego nastawienia względem śledztwa.
-Tak. Żeby nie było, że to puste słowa, chętnie osobiście je uruchomię.
Dziewczyny spojrzały na mnie zszokowane, po czym pokiwały głowami z uznaniem. Uśmiech nie schodził Melissie z twarzy. Wyciągnęła z torebki coś małego, metalowego i podłużnego, o nieco obłym kształcie z tyłu i z wystającym cypelkiem z przodu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam.
-Co to za gadżet? – zaciekawiłam się.
-Najnowszy rodzaj nośnika danych, nazywa się pendrive. Podobno zapisane są na nim pliki audio z podsłuchu. Gdzie masz komputer?
-W sypialni! I to przenośny! – uśmiechnęłam się dumnie, przynosząc Melci swojego iBooka, najnowocześniejszy model laptopa.
-Wow, nie ma lipy. Technologia u was kwitnie – skwitował Eric.
Usiedliśmy naprzeciw komputera przy jadalnym stole – byliśmy jak rodzeństwo czekające na swoją kolej w graniu w „SimCity" tudzież „Civilization". Nasze pokolenie nie miało jednak takich rozrywek i było to widać po sposobie naszego zachowania. Byliśmy w pełni świadomi, że korzystamy z cudów techniki w sprawie dużo większej wagi.
Zajęło nam dobre pół godziny, zanim zorientowaliśmy się, co to jest ten cały „port USB", do którego według instrukcji należało podłączyć cacko zakupione prze Melcię oraz gdzie się on znajduje. Ogarnął to dopiero chłopski rozum naszego rodzynka.
Gdy zawartość wymyślnego przedmiotu ukazuje się na ekranie, klikam w nią drżącymi i mokrymi od potu palcami. Najwyraźniej stres i wysiłek psychiczny także potrafią pobudzić gruczoły w ludzkim ciele.
------------------
*Przykładem takiego występu jest chociażby wykon utworu "Celebrity Skin" podczas "Big Day Out" w 1999 roku. Jeśli kogoś odrzucają piersi to polecam nie wyszukiwać :D
W mediach piękny i jakże "nowoczesny" laptop Court . Apple musi być, bo nie będzie swagu. :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top