Rozdział I - Wymarzony kot
19.03.1999, piątek – Inglewood.
Melissa's POV:
W niedzielę nasz zespół wrócił z trasy koncertowej z grupą Marilyn Manson. Zostałyśmy w Inglewood, gdzie miałyśmy ostatni koncert, ponieważ znalazłam tam pewne ogłoszenie. Otóż, okoliczne schronisko miało na wydanie kociaki. Od zawsze byłam kociarą. W szkole nazywano mnie „Anią", bo za moich czasów każda dziewczynka znała historię Ani Shirley z powieści Lucy Maud Montgomery. Przezywano mnie imieniem głównej bohaterki, bo jako jedyna w klasie miałam rude włosy. Wnerwiało mnie to jak diabli i stwierdziłam, że kiedyś im pokażę, iż nie tylko ludzie są rudzi. Na wsi u mojej rodziny miałam zaprzyjaźnioną kotkę, Ginger, nazwaną tak z powodu sierści w kolorze kwiatu imbiru. Miałam osiem lat, gdy moja matka stwierdziła, że mogę ją zabrać do swojego domu w Montrealu. Niestety na miejscu dowiedziałam się, że Gin zginęła pod kołami kilka miesięcy wcześniej. Od tamtej pory zawsze chciałam mieć nierasowego kota, którego mogłabym nazwać na jej cześć.
Od pół godziny siedziałam z Samanthą i Courtney w lokalu „Randy's Donuts" i dzióbałam od niechcenia trzeciego już pączka z dziurką.
Wreszcie nie wytrzymałam i stwierdziłam:
-Okej, róbcie co chcecie, ale ja jadę do przytuliska. Zamykają o szesnastej, więc jeśli będą korki, to nie ma siły, żebym zdążyła.
-Spokojnie, Melciu. – wymamrotała Courtney swoim typowym, „olewającym" tonem – Nie zapominaj, że jesteśmy tu jednym, wspólnym, zespołowym busem.... Jedna za wszystkich, wszystkie za jedną.
-Feministka. Zapomniałaś o Ericu. – rzuciła Samantha z oburzeniem.
-Eric, Eric. To, że na mnie leci, to nie znaczy, że mnie obchodzi. Jak miałby zastąpić mojego Księcia, no jak? – syknęła blondynka.
Samantha i ja przekazałyśmy sobie spojrzenia typu „Będzie awantura, jeśli nie zmienimy tematu". Przy Courtney istnieje jedna zasada: Nie rozmawiaj przy niej o osobnikach płci męskiej i niech cię piorun trzaśnie, jeśli wspomnisz o jej zmarłym mężu. Jest to najprawdopodobniej najdłuższa zasada na świecie.
„A mnie nowy kot nigdy nie zastąpi Ginger" – pomyślałam.
Nie cierpiałam faktu, że człowiek od zawsze wywyższa swoją rasę, od wieków traktuje zwierzęta jak swoje sługi i nie przyjmuje do wiadomości, że ich odejście także ma prawo frustrować oraz dawać nadzieję, że tam na górze, za Tęczowym Mostem, mają dużo lepsze życie wolne od ciągłej walki o przetrwanie. Na myśl o tym poczułam wielki zastrzyk determinacji. Wybiegłam z lokalu niczym gepard, krzycząc za nimi:
-Nie pozwolę, żebyście tak to przeciągały, ŚLIMORY!
Niezaprzeczalnym jest, że było to zagranie na poziomie sześciolatki, nie dwudziestosześciolatki, którą jestem. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, ponieważ podziałało.
Samantha i Court rzuciły się za mną w pościg ze swoimi pączkami. Widziałam, jak ta druga kładzie na blacie banknot dwudziestodolarowy i mruczy do siebie „reszty nie trzeba".
-Porąbało cię?! – wykrzyknęła za mną zziajana Mantha pakując się na tylne siedzenie busa, tuż obok śpiącego Erica. – Wiesz ty w ogóle, gdzie ten składzik pcheł jest?
-Ja ci dam składzik pcheł, to popamiętasz! – wycedziłam przez zęby. – Jakbym nie wiedziała, to bym nie sadzała tyłka na fotel dla kierowcy!
Nie mogłam zdzierżyć Manthy, jak kazała się nazywać. Odkąd Court podjęła decyzję o wydaleniu naszej poprzedniej perkusistki, Patty, z zespołu, nasze stosunki bardzo się ochłodziły. Ta pusta blondynka nie miała w sobie ani grama prawdziwej, rockowej osobowości, jaką emanowała Pat.
-Ty, może kupimy kabanosy? – wtrąciła dziewucha, którą właśnie wyzwałam w myślach od najgorszych.
-Po kiego grzyba? – zapytała Courtney siedząca obok mnie.
-Głodna jestem.
-Gruba będziesz, nie dość, że ciachami się obżerasz, to jeszcze żresz tłustą wędlinę.
-Miła jesteś.
-No, jasne, że jestem. Która koleżanka dawałaby ci tyle rad, dla twojego własnego dobra?
-Cisza! Mantha ma rację. Damy jej jednego, a resztę kotom. – zawyrokowałam.
-Kurde, jeszcze lepiej. Bus wariatów – jęknęła Courtney.
-Ha, ha. A ty aktoreczko co? Może ci waciki nasączone soczkiem kupić? – odgryzłam się.
-Zazdrościsz, że ja byłam nominowana do Złotych Globów, a ty do Figi Z Makiem.
-Taa, zazdroszczę. Akurat.
Nasza niedojrzała dyskusja ciągnęła się na tyle długo, że o mało nie minęłabym sklepu spożywczego. Kupiłam kabanosy i zaczęłam obgryzać paznokcie, aby tylko się do nich nie dobrać. Rzuciłam jeden Samanthcie przez otwarte okno i ruszyłam w dalszą drogę.
Schroniska nie dało się już nie przyuważyć, czy raczej nie usłyszeć. Szczekanie było słychać na kilometr.
Udałam się z towarzyszkami do siedziby dyrektorki schroniska, by zapytać o miejsce, gdzie przebywają koty.
Gdy mnie tam zaprowadziła, przeszłam od razu do sedna.
-Kilka dni temu widziałam ogłoszenie o kociętach do wydania. W której klatce powinnam szukać?
-Niestety, wszystkie kocięta zostały zaadoptowane przez pewnego mężczyznę. Spóźniła się pani o cztery dni. – rzekła dyrektorka, a w tym długim zdaniu usłyszałam wyraźny obcy akcent.
-Kim on był? – zapytałam. Wydawało mi się to podejrzane.
-Niestety, nie możemy udzielać takich informacji. – stwierdziła stanowczo kobieta.
----------
No hej!
Witajcie w moim nowym tworze i dziękujcie za niego @MarilynBloody, gdyż to ona rzuciła mi wyzwanie jego napisania. Tutaj rozdziały będą bardzo krótkie, ale za to regularne (max 2 dziennie), gdyż już skończyłam tą historię i będę ją po prostu regularnie wrzucać "w kawałkach". Mam nadzieję, że się spodoba :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top