15 | bezpańskie psy
Zmęczona wędrówką Cassie przysiadła pod ścianą budynku, krzywiąc się nieznacznie. Upał stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, a brak dostępu do świeżej wody już dawał Streferom się we znaki. Blondynka otarła pot z czoła i opierając głowę o zrujnowany budynek mieszkalny, zamknęła oczy. Była zmęczona i naprawdę pragnęła choć na krótką chwilę się zdrzemnąć, jednak spiekota skutecznie jej to uniemożliwiała.
Od ich ucieczki z siedziby DRESZCZ'u minęły niecałe trzy dni, a oni wciąż nie natrafili na żadną wskazówkę dotyczącą możliwego życia na tym pustkowiu. No, może nie licząc Poparzeńców i ptaków, które dobierały się do zgniłych szczątek.
Thomas wciąż uparcie powtarzał, że powinni nadal kierować się w stronę gór, jednak jego towarzysze powoli zaczynali przygotowywać się na najgorsze. Nawet Minho, który zawsze starał się znaleźć za wszelką cenę nadzieję i rozluźniać atmosferę swoimi głupkowatymi żartami, przestał w ogóle się uśmiechać. Z każdą kolejną sekundą życie i szczęście z nich ulatywało, zostawiając po sobie jedynie pustą, nic nie znaczącą skorupę. Zaczęli bowiem dostrzegać, że dla tej parszywej organizacji nie mają większej wartości od zapchlonych zwierząt. Gdyby faktycznie zginęli niemal pewnym było, że przynieśliby więcej zysku Szczurowatemu niż scenariusz, w którym jakimś cudem przeżyliby na Pogorzelisku.
Nastolatka już powoli nie miała siły na dalszą walkę. Nie lepiej byłoby zginąć i wreszcie należycie odpocząć? Myślała w ten sposób już kilka razy, kiedy otrzymywała swoją nocną wartę, jednak nie potrafiła wymyślić skutecznego i najmniej bolesnego sposobu na śmierć. Samobójstwo odpadało, gdyż w głębi duszy czuła, że ten wybór nie zgadzałby się z jej wierzeniami. Oczywiście nie pamiętała, w co lub kogo wierzyła przed utratą pamięci, ale coś skutecznie uświadamiało ją, że wbicie sobie noża w serce byłoby złą decyzją. No i na pewno nie mogłaby znieść myśli, że uciekła od problemu tak po prostu, gdy obiecała Newtowi, że po niego wróci. Przysięgła, więc byłaby obrzydliwym tchórzem, gdyby ot tak zniknęła z tego świata. Ogromnym tchórzem.
— Pitolone szczury — odezwał się wreszcie Patelniak, siadając obok Cassie. Nie wiedział jednak, iż swoją obecnością spowodował, że dziewczyna przestała myśleć o najłatwiejszych rozwiązaniach dotyczących swojego życia. Chłopak oparł się plecami o ścianę i wbił wzrok w rozpościerającą się przed nimi pustynię. — Dopiero teraz rozumiem, co pitolił wtedy Gally. Miał rację, że tutaj również nie będziemy wolni.
— Wiem — odparła, gdyż doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Odetchnęła, puszczając wszystkie samobójcze myśli w niepamięć i zaczęła teraz zastanawiać się nad tym, co powiedział jej przyjaciel. — Zawsze pitolił z sensem, jednak nikt go nie rozumiał. Nie, poprawka, źle to ujęłam. Nikt go nie chciał zrozumieć, bo wszystkim nam wydawało się, że jest tylko gburem gadającym od rzeczy. W późniejszym czasie jednak okazał się lojalny. Przynajmniej tak mi się wydaje.
— Nie zapominaj, że zabił Chucka. — Cassie wzdrygnęła się, słysząc pełen nienawiści ton Thomasa. Otworzyła powoli oczy i wzdychając cicho, spojrzała na jego twarz. Nie musiała długo zastanawiać się, czy jest zły i rozżalony. Widać było to po nim od razu. No i słychać, oczywiście. — Nie szukaj logiki w jego zachowaniu, bo na pewno jej w nim nie znajdziesz.
— Ale ty wiesz, że nie możesz jednoznacznie stwierdzić, że nie miał racji? — spytała, nadal nie spuszczając z niego czujnego spojrzenia. — Nie wmówisz mi, że wszyscy użądleni pieprzyli od rzeczy. No i gadali to samo, a to rzuca całkiem nowe światło na tę sprawę. Mam wrażenie, że DRESZCZ ukrywa przed nami coś naprawdę grubego... W najgorszym wypadku kogoś. Nie wiem, co albo kto to może być, ale...
— Co ty sugerujesz?
Blondynka poczuła, jakby ktoś właśnie uderzył ją w twarz. Wzdrygnęła się i potrząsnęła głową. Jak ona mogła podejrzewać Thomasa o to, że ich zdradził? Nie, nie mógłby przecież tego zrobić. Był zbyt szczery i oddany, aby w ogóle nad czymś takim myśleć.
Niemal od razu spuściła głowę i uniosła jedną dłoń do ust, zakrywając je na krótką chwilę.
— Przepraszam... — wymamrotała wreszcie i zamknęła oczy, w których zaczęły zbierać się łzy. — Ja po prostu...
— Nie, w porządku — przerwał brunet i ukucnął przed nią, kładąc jej dłoń na ramieniu. Nie był do końca pewny, nad czym myślała jego przyjaciółka, jednak czuł, że powinien ją w tej chwili wspierać, a nie się na nią złościć. W końcu wszyscy byli w patowej sytuacji bez wyjścia. — To nie twoja wina, Cass. Cała sprawa miesza nam w głowach, to tyle.
— Ale...
— Cicho bądź, dziewczyno. Thomas choć ten jeden, durny raz ma rację.
— Co? — Oburzył się od razu i odwrócił głowę, mierząc Azjatę groźnym spojrzeniem. — Jak to, jeden? A kto was wyprowadził z Labiryntu? Już zapomniałeś?
— A ten znowu o tym. Stary, nudny jesteś — odparł Minho i uśmiechnął się krzywo. — Ale pozwól, że teraz ja powiem coś mądrego i wyjaśnię całe to nieporozumienie. Więc z łaski swojej zamknij koparkę.
— Nieporozumienie? — Podchwyciła blondynka, unosząc głowę w taki sposób, aby móc na niego spojrzeć. — Co masz na myśli, Klumpie?
— Ej, tylko nie Klumpie — prychnął, ale potem nieco spoważniał i westchnął cicho. — Cass. To normalne, że za wszelką cenę starasz się znaleźć rozwiązanie z całej sytuacji, ale twoja śmierć lub myślenie nad tym, że ktoś mógłby być zdrajcą w niczym nam nie pomoże.
Cassie wyglądała na zaskoczoną.
— Skąd...?
— Intuicja. — Biegacz pstryknął palcami i podszedł nieco bliżej. — Swoją drogą bardzo dobra, skoro trafiłem. Słuchaj... Sam wiele nad tym myślę i próbuję znaleźć odpowiedź na wszystkie męczące nas pytania, jednak nie sądzisz, że teraz powinniśmy się skupić nad dotarciem w góry? Prawe Ramię jest armią, więc z pewnością pomoże nam w odbiciu Newta.
— Prawda — Odchrząknął Winston, który leżał niedaleko ich plecaków. Prawie cały czas, gdy szli, był nieprzytomny, jednak niecałe dziesięć minut temu przebudził się. Nie poinformował jednak o tym przyjaciół, a jedynie słuchał tego, o czym rozmawiali.
— Cholero jedna! Myślałem, że już nam wykorkowałeś — rzucił oburzony Minho i założył ręce na piersi. — Przypomniało ci się, że nie spisałeś jeszcze testamentu, czy jaka cholera?
— Przestań żartować, Krótasie. To nie jest śmieszne — zauważył Rzeźnik i znów cicho chrząknął. — I daj mi dokończyć, bo nie wiem, ile czasu będę mógł jeszcze swobodnie mówić. — Przymknął na krótki moment oczy i odetchnął, decydując się kontynuować. — Nie zostawiamy przyjaciół, prawda? DRESZCZ przez to wszystko stara się nas poróżnić. Podejrzewam, że nawet teraz mniej więcej wiedzą, gdzie jesteśmy i co robimy. Z jakiegoś jednak powodu... Nie ujawniają swojej obecności. Ale co nam da ta wiedza? Nic. Powinniśmy więc mieć ich głęboko w dupie i nadal robić to, co do nas należy. Nie damy się im złamać. Nie możemy się złamać. Nie, gdy dotarliśmy aż tak daleko. Jeśli się poddamy, to co? Powiemy, że śmierć naszych towarzyszy poszła na marne? Tego chcecie?
Cassie znów poczuła się dziwnie, jednak słowa chłopaka trafiły w jej czuły punkt i rozbiły postać małej, zapłakanej dziewczynki w jej wnętrzu. Zacisnęła dłonie w pieści i wstała powoli, kierując swoją twarz w stronę gór widocznych na horyzoncie.
— Masz rację. — powiedziała, zerkając kątem oka na bruneta. — Masz cholerną rację. Nie jesteśmy słabi. Nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy słabi. Jeśli chcemy przeżyć i odkryć całą tajemnicę tego świata, musimy trzymać się razem i za nic nie poddawać. Ponadto... — Odetchnęła cicho. — Newt wciąż na nas czeka.
— Dokładnie. — Thomas uśmiechnął się i skinął lekko głową. — Jesteśmy przecież przyjaciółmi, nie?
— Śmierć nie jest rozwiązaniem — mruknęła jeszcze sama do siebie, zastanawiając się nad czymś przez chwilę. Potem już otwierała usta, aby coś jeszcze powiedzieć, kiedy stojący nieopodal Aris zaczął nagle machać rękami. Spojrzała więc na niego, unosząc pytająco brwi. — Ugh, przestań gestykulować. Co się stało?
— Umm... Nie chciałem wam przerywać, ale przy ruinach zauważyłem coś niepojącego... Ale zarazem interesującego.
— Nie trzymaj nas w niepewności, ty durniu. — Minho od razu znalazł się obok niego, opierając dłonie na biodrach. — Co takiego?
— Sam spójrz — odparł Aris spokojnie i odwrócił się, wskazując palcem na jeden z odległych budynków. Pozostali Streferzy, którzy do nich dołączyli, również wytężyli wzrok i próbowali dostrzec, o czym też mówi ich kolega. Nagle Azjata cofnął się o krok, niemal wpadając na stojącego za nim Thomasa. Na jego twarzy malowało się nie tylko zdziwienie, ale i coś w rodzaju ulgi. Odetchnął i przeczesał włosy, a potem zerknął na przyjaciół.
— Chyba mamy gości... Czy coś takiego.
— To... Ludzie? — Patelniak ściągnął brwi.
— Nie, purwa, pitolone drzewa — odburknął Minho, przyglądając się dwójce nastolatków stojących nieopodal. Na razie Streferzy mogli na spokojnie skupić się na obserwacji, ponieważ tamci wciąż zdawali się ich nie zauważyć. — Pewnie, że ludzie... A przynajmniej tak myślę, bo w tej cholernej bajce nic tak naprawdę nie wiadomo.
— Lepiej odejdźmy, mogą być niebezpieczni. — Cassie chwyciła zapobiegawczo Thomasa za ramię, aby nie wpadł na jakiś kolejny, głupi pomysł. Brunet spojrzał na nią świecącymi oczami, a ona od razu zorientowała się, co ma na myśli. — Ani się waż, Krótasie. Nie wiesz, kim są. Ba, stąd nawet nie widać, czy są zdrowi. A jeśli nas też zarażą? Winston ledwie się trzyma, powinniśmy odpuścić i iść dalej w stronę gór. Tommy... Słuchasz ty mnie w ogóle?
Wzrok przyjaciela wydał jej się nieobecny, więc mocniej zacisnęła palce na jego ubraniu.
— Cass ma rację — zauważył po dłuższej chwili Aris, opierając dłoń na biodrze. — Nie możemy ot tak podjeść i zagadać. Owszem, może być to Prawe Ramię lub jakaś inna, podobna do niego organizacja, ale równie dobrze może okazać się, że przed nami stoją Poparzeńcy bądź szczury z DRESZCZ'u.
— Popieram. — Patelniak skinął lekko głową, a potem uniósł dłoń, aby wskazać stojących w oddali ludzi. — Nie mamy pojęcia... — Nagle urwał, gdyż zorientował się, że po nieznajomych nie było teraz ani śladu. Zniknęli? — Umm, nie chcę siać paniki, ale... Tych gości już tam nie ma.
Blondynka odwróciła się powoli i ściągnęła brwi. faktycznie, przy ruinach walały się już tylko stare, nic nie warte śmieci. Patelniak miał rację. Wyrzutkowie zniknęli niemal tak szybko, jak się pojawili. Ciekawiło ją jednak, gdzie teraz są. Mogli ruszyć dalej w drogę, jeśli gdzieś zmierzali, a jeżeli...
Nie dane było jej dokończyć myśli. Zza ich pleców rozległo się głośne chrząknięcie i gwizdy. Kiedy się odwróciła, dostrzegła grupkę dziesięciu, może piętnastu młodych ludzi i pistoletami, których lufy były skierowane w ich stronę. Cassie od razu uniosła do góry ręce i choć bardzo chciała się odezwać, głos ugrzązł jej w gardle. Na całe szczęście Minho wziął odpowiedzialność na siebie i stanął na czele ich gromadki, przeszywając nieznajomych czujnym spojrzeniem.
Pewnym było, że obcy mieli przewagę liczebną i dużą ilość broni, więc jakakolwiek próba walki bądź ucieczki, najprawdopodobniej nie skończyłaby się dobrze. Już w pierwszych kilku sekundach zostaliby starci przez nich w pył i w ogóle nie byłoby mowy o ratowaniu Newta. A przecież mu obiecali i chcieli dotrzymać słowa.
— Popatrz tylko, chyba już nasrali w gacie — Odezwał się wysoki brunet z przepaską na lewym oku i spróbował się uśmiechnąć. W oczach Streferów gest ten wyglądał raczej mało przyjaźnie i wcale nie pomógł się im uspokoić. — Ładnie tak podglądać nasze kobiety podczas rozmów, hm?
— O czym ty pitolisz? — Minho wzruszył lekko ramionami, gdyż dyskusja wydawała mu się w tej chwili bezsensowna. — Myślisz, że mamy na tyle pitolonego czasu, aby gapić się na czyjeś osłonięte cycki? I to jeszcze z tej odległości? Nie jesteś ani zabawny ani groźny, Klumpie. Więc z łaski swojej zamknij jadaczkę.
Chłopak zaśmiał się i poprawił karabin, który chwilę wcześniej przewiesił sobie na lince przez ramię. Potem zerknął na rudowłosą nastolatkę, która stała najbliżej niego i westchnął głośno, zataczając rękami koło.
— Ale pyskaci, nie? — Szturchnął ją w ramię i zaśmiał się, kręcąc lekko głową.
— Zwykli ludzie, a co — odpowiedziała i zrobiła krok w stronę Streferów, przyglądając się im w skupieniu. Miała wrażenie, że niektórych już gdzieś widziała, jednak na ten moment nie była w stanie sobie przypomnieć, skąd ich kojarzyła. Z pobliskiego pustkowia raczej nie byli, bo nie zauważyła na ich ramionach specjalistycznych opasek. — Wybaczcie za niego, samotność mu nie pomaga. Zgrzybiały maruda, nikt więcej. Zgaduję, że jesteście uciekinierami z DRESZCZ'u, prawda? Nie musicie się nas obawiać. Na tej cholernej kuwecie jesteśmy sojusznikami. Mam na imię Aya Katashi, pochodzę z okolic Tokio. A raczej tego, co po nim zostało.
Na krótki moment zapadła cisza, przerywana jedynie ich ciężkimi oddechami.
— Przedstawiła nam się, ale... I tak jej nie ufam — mruknęła Cassie do Thomasa, ale i tak wiedziała, że chłopak z pewnością będzie próbował się od nich czegoś dowiedzieć. Brunet taki miał właśnie zamiar, jednak gdy już chciał się odezwać i zapytać, kim są, do grupy uzbrojonych podbiegło kilku chłopaków, przynosząc różnego rodzaju papiery.
— Co macie, Owce? — Rudowłosa od razu odwróciła się w ich stronę, a Streferzy dopiero teraz mogli jednogłośnie stwierdzić, że nastolatka pełniła tutaj funkcję kogoś w rodzaju szefa.
— Dostaliśmy wieści od Sukuny — Do Ayi podszedł nieco niższy nastolatek, machając czymś w rodzaju małego, kieszonkowego radia. — Przewóz broni w naszej okolicy będzie miał miejsce jutro o osiemnastej.
— Ha? Czemu aż tak to opóźnili?
— Podobno mają kłopoty z jakimś nowym... Towarem? Tak, Sukuna nazwał to właśnie w ten sposób. — Przypomniał sobie blondyn, wsuwając urządzenie do kieszeni spodni. Potem poprawił na swoich ramionach kurtkę. — Jakie rozkazy? Owce i Jaszczurki również są gotowe odstąpić ludzi.
— Nie będą raczej potrzebni, unikajmy walki z tym ścierwem. Drużyna Paradis niech zajmie się materiałami wybuchowymi. Rozpieprzymy tory i będzie po sprawie — odparła i splunęła na ziemię. Cassie widząc to, skrzywiła się porządnie. Choć trochę irytowało ją zachowanie dziewczyny i jej podejście do całej sprawy, to w duchu jej zazdrościła. Chciałaby móc być tak silna i spokojna, jak ona. Może wtedy oduczyłaby się obwiniać swoją osobę o każdą nieprzyjemną sytuację? Było to bardzo prawdopodobne. — Przekaż to Gurenowi. Będzie wiedział, co robić.
— Rozkaz. — Skinął lekko głową i pochylił się, chwytając do rąk pistolet. Posłał jeszcze ostatnie spojrzenie przywódcy, po czym ponownie zniknął za skałami.
Aya odchrząknęła cicho i skupiła swój wzrok na zdumionych Streferach.
— Nie przejmujcie się. Gdy zabierzemy was do naszej nory, wszystko wyjaśnimy. — Poprawiła spadającą z ramienia linkę, po czym machnęła dłonią w znajomym geście. — W takim razie chodźcie. No chyba, że wolicie złożyć wizytę Poparzeńcom i wpaść na ostatnią wieczerzę?
Streferzy trochę obawiali się tej nieznanej grupy, jednak byli już tak zmęczeni i spragnieni, iż stwierdzili, że nie mają już niczego do stracenia. No, może i mieli, ale w tej chwili zupełnie przestali o tym myśleć. Ich instynkt sam pokierował ich na ścieżkę przetrwania.
Patelniak i Minho zajęli się ledwo żywym Winstonem. Umieścili go z powrotem na desce i podnieśli, podążając za śladami grupki nastolatków. Cassie, Thomas i Aris szli już na przedzie, starając się pozostać jak najdłużej ostrożnymi. Mimo wszystko zdołali się już przekonać, jak trudno jest znaleźć osoby godne zaufania. Czy mogli sprzymierzyć się z tą ograniczają? Musieli to sprawdzić, gdyż chyba nie mieli innego wyjścia.
— Zaczekaj! — Katashi odwróciła się powoli słysząc, że ktoś ją woła. Od razu dostrzegła, że jeden z uciekinierów podchodzi do niej. — Masz może chwilę?
— Oczywiście. Wysłucham cię. — Skinęła lekko głową i posłusznie zaczekała. Strefer podszedł do niej, a potem oboje ruszyli w dalszą drogę. Cassie i Aris wciąż jednak pozostawali nieco w tyle, zachowując upragnioną czujność. — Więc? Co cię do mnie przywiało? Przecież mówiłam, że wszystko wyjaśnię wam, kiedy znajdziemy się w schronie. Tutaj... Niezbyt są warunki na dłuższe rozmowy. Nie powinniśmy bezsensownie tracić energii.
Thomas wywrócił oczami, gdyż tak naprawdę chciał znać odpowiedź tylko na jedne, nurtujące go pytanie.
— Jesteście jakąś organizacją? — spytał w końcu, równając kroku z rudowłosą dziewczyną. Ta zerknęła na niego kątem oka i uśmiechnęła się krzywo.
— Weź, przez to cholernie głupie określenie aż zbiera mi się na wymioty — rzuciła, gdyż przytoczony przez chłopaka termin kojarzył jej się tylko i wyłącznie z DRESZCZ'em. — Lepiej nazywajcie nas ruchem oporu. Działamy podobnie jak Prawe Ramię, które jak się domyślam, tak bardzo chcieliście odnaleźć. Inaczej by was tu nie było.
— Jaką nosicie nazwę?
Aya uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, poprawiając ciemne, skórzane rękawiczki na dłoniach.
— Bezpańskie psy.
____________________
surprise, i'm not dead.
cieszę się, że w końcu udało mi się napisać ten rozdział. mam nadzieję, że jakiś najgorszy nie był hah
jeśli chcesz być na bieżąco z rozdziałami, zaobserwuj mój profil. bardzo często wstawiam na tablicy informacje dotyczące publikacji rozdziałów ;>
trzymajcie się, sztamaki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top