ROZDZIAŁ 11
Kaelin po raz kolejny stała przed monumentalnym budynkiem Rady Piltover. Każdy krok wydawał się cięższy, a w głowie kłębiły się myśli o wszystkich próbach, które do tej pory spełzły na niczym, na zarwanych nocach pełnych planowania i dniach pełnych stresu. Vander na niej polegał i polegało na niej Dolne Miasto. Wzięła głęboki oddech i po raz kolejny weszła do środka, kierując się wprost do monumentalnej sali, gdzie właśnie zbierali się członkowie Rady.
W środku panowała napięta atmosfera. Heimerdinger siedział na swoim miejscu, przysłuchując się argumentom niektórych członków i podniesionym oraz oburzonym głosom reszty, która wyraźnie opowiadała się za twardą odpowiedzią wobec Dolnego Miasta. Kaelin podeszła bliżej, wiedząc, że ma mało czasu, by ponownie wyrazić swoje stanowisko.
- Dzień dobry. Radni, proszę was, Dolne Miasto nie chce żadnej wojny - zaczęła, a jej głos odbił się echem od zimnych ścian. - To był wypadek, a nie akt agresji. Jeśli dacie nam czas i będziecie chcieli współpracować, razem znajdziemy rozwiązanie. Strażnicy nie mogą teraz wchodzić z pełnym arsenałem...
Radna Medarda przerwała jej chłodnym głosem. - Rozwiązaniem byłoby wydanie sprawców. Czy Dolne Miasto jest gotowe to zrobić?
Kaelin zamarła. Wydanie Powder i Vi było absolutnie wykluczone.
- W tym wypadku, nie możemy tego zrobić - powiedziała w końcu, starając się zachować spokój. - To były dzieci. Nie można ich obarczać winą za coś, co było tragicznym błędem.
Heimerdinger spojrzał na nią ze współczuciem, ale jednocześnie pokręcił głową.
- Kaelin, rozumiemy twoje intencje, ale Dolne Miasto musi pokazać, że chce współpracować. Bez tego nie ma mowy o dalszych negocjacjach.
Kaelin opuściła pomieszczenie z ciężkim sercem. Na ulicach Piltover życie toczyło się dalej, jakby nic się nie wydarzyło, a ona czuła jak grunt osuwa się spod jej nóg. Była zmęczona.
___
Wracając do małego mieszkania, gdzie zatrzymała się w Piltover, zastała tam Viktora siedzącego przy stole. Jego notatki leżały porozrzucane wszędzie, a on sam wyglądał na zmęczonego, ale i zdeterminowanego.
- I jak poszło? - zapytał, widząc jej twarz, choć odpowiedź znał już wcześniej.
- Jak zwykle. Oni nic nie rozumieją - odparła, siadając na krześle. - Chcą ofiar, chcą kozłów ofiarnych, a nie rozwiązania.
Viktor pokiwał głową. - Piltover zawsze patrzyło na Dolne Miasto z góry. Ale nie możemy się przecież poddać.
Kaelin zaśmiała się gorzko. - A co, jeśli to wszystko nie ma sensu? Jeśli każda nasza próba zmiany czegoś kończy się tylko większym bólem?
Viktor nachylił się nad stołem, jego brązowe oczy lśniły determinacją. - Kaelin, wiem, że jesteś zmęczona. Ale jeśli ty się poddasz, kto inny stanie do walki w cywilizowany sposób?
Nie miała odpowiedzi. Po raz pierwszy od lat poczuła się zupełnie bezsilna.
___
Po rozmowie z Viktorem postanowiła wrócić do domu bo mimo wszystko czuła, że jej miejsce jest tam, nawet jeśli nie wiedziała, jak i czy w ogóle jeszcze może pomóc.
Ostatnia Kropla zionęła pustką, co nieziemsko ją zaniepokoiło. Cisza w miejscu, które zwykle tętniło życiem, była nienaturalna. Zamiast tego skierowała się do sklepu Benzo, mając nadzieję, że tam znajdzie Vandera lub chociaż właściciela.
Kiedy weszła do środka, zastała tak Vi stojącą przy ladzie, z wyraźnym niepokojem na twarzy.
- Vi? Co ty tu robisz? I gdzie są wszyscy? - spytała, podchodząc bliżej.
Vi uniosła głowę, a w jej oczach było coś, co sprawiło, że Kaelin poczuła dreszcz.
- Chcę się oddać strażnikom, zaraz tu będą - powiedziała cicho, ale stanowczo.
Kaelin zamarła. - Co ty mówisz? Nie możesz tego zrobić!
Vi spojrzała na nią z determinacją. - Oni nie przestaną, póki ktoś za to nie zapłaci. Nie chcę, żeby Vander czy Powder cierpieli przeze mnie. Gdybym ich tam nie zabrała, gdybym nie posłuchała Ekko...
Kaelin złapała ją za ramiona. - Dziecko to nie jest dobre rozwiązanie. Vander nigdy na to nie pozwoli. Nie pozwoli aby coś wam się stało... i ja też na to nie pozwolę. Obiecaliśmy to waszej mamie, skarbie.
Vi otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nagle z zewnątrz dobiegły odgłosy kroków.
- To strażnicy - wyszeptała, zerkając na drzwi.
Kaelin spojrzała w tę samą stronę. Jej serce zaczęło bić szybciej. W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, ale zamiast strażników do środka weszli Benzo i Vander.
- Co tu się dzieje? - zapytał Vander, jego głos wypełniony gniewem i troską.
Kaelin westchnęła z ulgą. - Próbuję przekonać Vi, żeby nie robiła żadnych głupstw.
Vander spojrzał na Vi z wyrazem ulgi, ale i zawodu.
- Vi, nie możesz się poddać. Jesteśmy w tym wszyscy razem, pamiętasz? Nie możesz brać na siebie czegoś co nie jest twoją winą - powiedział, klękając przed dziewczyną.
Vi spuściła głowę, jej dłonie zacisnęły się w pięści. - Ale oni nie przestaną, Vander. Nigdy nie przestaną.
Vander objął ją ramieniem. - Coś wymyślę.
Benzo, stojąc z boku, pokręcił głową. - To się nigdy nie skończy, jeśli Piltover nie przestanie traktować nas jak szumowin.
- Nie pomagasz Benzo - powiedział Vander.
Kaelin spojrzała na wszystkich, czując ciężar sytuacji. Wiedziała, że ten konflikt nie ma prostego rozwiązania, ale jedno było pewne - musieli trzymać się razem, jeśli mieli przetrwać.
___
Kaelin uniosła wzrok, słysząc szybkie, ciężkie kroki. Do budynku zmierzała grupa osób, ich ruchy zdradzały pośpiech.
Z
anim drzwi otworzyły się z hukiem, Vander westchnął chwytając Kaelin i Vi za ramiona.
- Nie wychodzcie! - rozkazał, popychając je w stronę małego pomieszczenia.
Kaelin otworzyła usta, by zaprotestować, ale Benzo przerwał jej, zatrzaskując za nimi drzwi i przekręcając klucz w zamku.
- To musi się tak potoczyć, niech chce was narażać - Vander powiedział cicho, niemal z żalem w głosie.
Kaelin i Vi stały w ciemności, słysząc przytłumione głosy z głównej części sklepu. Vi szarpnęła klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.
- Co on do cholery robi?! - wykrzyknęła, z frustracją kopiąc w drewno.
Kaelin przycisnęła ucho do drzwi, nasłuchując.
Vander bierze na siebie winę - rozbrzmiało w jej głowie.
Nagle głosy strażników wypełniły pomieszczenie.
- Vander! Wiesz, co musisz zrobić, jeśli chcesz, żeby to skończyło się bez rozlewu krwi - powiedział jeden z nich, jego głos ostry jak nóż.
Vander westchnął ciężko, a Kaelin poczuła, jak napięcie narasta.
- To ja jestem za to odpowiedzialny - powiedział Vander twardo. - Weźcie mnie, a reszcie dajcie spokój.
Vi, słysząc te słowa, wpadła w panikę.
- Nie! On nie może! - krzyknęła, uderzając pięściami w drzwi. - Kurwa!
Kaelin spojrzała na nią, próbując ją uspokoić, ale w środku czuła to samo. Nagle z oddali dobiegły dźwięki kroków i szelest płaszczy. Strażnicy otworzyli drzwi, a Vander, zakuty w kajdanki, wyszedł na zewnątrz.
___
Kaelin wciąż była przyklejona do drzwi, kiedy zapadła cisza, a potem usłyszała krzyi i potworny huk. Nie był to dźwięk stali ani kroków strażników to był dźwięk czegoś bardziej złowrogiego.
Kobieta podbiegła do małego i brudnego okna, przez które ledwo co było widać. Nagle zobaczyła kogoś, kogo Kaelin nie widziała od lat.
Jej serce zamarło. W pierwszym momencie nie mogła uwierzyć, że to naprawdę on.
Vi, zaniepokojona ciszą przestała szarpać drzwi.
- Co się dzieje? - spytała, ale Kaelin ją zignorowała.
Zaczęła nerwowo przeszukiwać zaplecze, aż w końcu znalazła coś, czym mogła rozwalić zamek. Z całych sił uderzyła, a metal w końcu ustąpił.
Gdy drzwi od sklepu otworzyły się z hukiem, zobaczyła scenę, której nigdy nie zapomni.
Benzo leżał na ziemi, jego ciało było nieruchome.
Stwór - groteskowy mutant, wyglądający na stworzenie wytworzone przez szalonego Singeda ryczał, zagradzając drogę do wyjścia.
Kaelin zamarła, jej wzrok spoczął na Silco, który stał z tyłu, w bezpiecznej odległości od bestii. Jego twarz była zniekształcona blizną, a lewe oko Iśniło nienaturalnym, pomarańczowym blaskiem.
Silco spojrzał na nią, jego spojrzenie przeszywało jak sztylet. Wydawało jej się, że zobaczyła w jego twarzy zaskoczenie, ale było ono tak przelotne, że nie trudno było je przeoczyć. Nagle zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Radzę ci, odejdź stąd - powiedział chłodno, chwytając ją za ramię.
Kaelin chciała coś powiedzieć, zapytać, co się stało, dlaczego go nie było, ale słowa ugrzęzły jej w gardle.
Co się z nim stało?
Dlaczego jego oko wygląda w ten sposób?
Gdzie był przez te wszystkie lata?
Vander mówił, że nie żyje...
Pytania krążyły w jej głowie, ale zanim zdążyła wypowiedzieć choć jedno z nich, Silco odwrócił się i rzucił sakiewkę pełną monet strażnikowi, który pozostał przy życiu.
- N-nie, tak się umawialiśmy - wysapał przerażony.
- Zmiana planów, z ta za kłopoty - rzucił chłodno, nawet na niego nie patrząc. Jego wzrok był skupiony na kimś innym.
Bestia ryknęła, rzucając się na Vandera.
Kaelin patrzyła z przerażeniem, gdy Vander, po krótkiej walce, został powalony i zabrany przez potwora, w jej nie znanym kierunku.
Silco spojrzał na Kaelin jeszcze raz, jego wzrok był chłodny, niemal obojętny.
- Idź do domu, Kaelin - powiedział, zanim odwrócił się i zniknął w mroku, prowadzony przez bestię.
___
Kaelin patrzyła w osłupieniu, jak Silco odchodzi, a Vi wybiegła z budynku, krzycząc i płacząc.
- Vander! Nie! - wołała, biegnąc za bestią.
Kaelin złapała ją w ostatnim momencie, przyciskając do siebie, choć sama czuła się zupełnie bezsilna.
- Nic nie możemy zrobić, Vi - powiedziała cicho, starając się opanować drżenie głosu.
Vi szarpała się, krzycząc z bólu i gniewu, ale Kaelin nie puściła.
W końcu dziewczyna opadła na ziemię, zalewając się łzami. Kaelin spojrzała w kierunku, gdzie zniknął Silco, a w jej sercu zaczęło kiełkować coś, czego wcześniej nie czuła poczucie zdrady i gniew.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top