Epilog
Ten rozdział ma ponad 16 000 słów i kończy się moją pogrubioną notką. Koniecznie ją przeczytajcie! x
Czeka was pewne... zaskoczenie.
NIECH ROZPĘTA SIĘ CHAOS
Jakim cudem wakacje tak szybko zleciały?
Właśnie to pytanie zaprzątało mój umysł od samego rana, gdy to o piątej się przebudziłam i wpatrywałam w okno z myślą, że tylko dwa dni dzieliły mnie od powrotu do szkoły. Od zawsze ten czas mnie przytłaczał. Moja barwna wyobraźnia kreowała sobie różne wizje nowego roku. Ten jednak miał różnić się od tych wszystkich, ponieważ ostatni, a zarazem najcięższy rok edukacji, kończyłam egzaminami, które miały potem dać mi jasność co do mojej przyszłości. Ponadto zbliżały się moje siedemnaste urodziny, a ja tak bardzo nienawidziłam ich obchodzić i się starzeć. To nie było nic osobistego, po prostu nie przepadałam za zbyt wielką uwagą odnośnie mojej osoby. Ten dzień, a zarazem trzydziesty sierpnia był dniem urodzin Regana Westa. Kogoś, kogo nawet nie śniłam poznawać, a do dopiero obchodzić urodziny. Mimo wszystko bardzo się cieszyłam, że mogłam choć na moment wczuć się w sytuację inną niż tą, którą przeżywałam na co dzień. Bo widziałam, że świat prezentował się jeszcze inaczej, niż myślałam.
W nawyku miałam, że liczyłam gwiazdy. Z tego też powodu, gdy byłam naprawdę mała, tata zamontował mi świecące się w ciemności małe punkty na suficie. W dzień, gdy niebo było pochmurne, także mieniły się zielonym światłem. Mój nawyk pozostał i choć znałam dokładną ilość tych małych punkcików, wciąż z równie głębokim zainteresowaniem wpatrywałam się w nie, licząc w skupieniu. Bo to odciągało mnie od myśli. Od rozterek, od problemów, od wspominania ludzi i ich słów, które wciąż uderzały na nowo, ilekroć choćby na moment przeleciały przez mój umysł. Być może właśnie te myśli, które odganiałam od siebie, przygwoździły mnie tamtego dnia do łóżka powodując, że wstałam z niego dopiero o jakiejś ósmej.
– Dzień dobry – powiedziałam, wchodząc do kuchni w swojej piżamie w odcieniu szarego. W pomieszczeniu siedziała Caroline, ale także mój tata. Rudowłosa kobieta często przebywała w naszym domu, a nawet zdarzało się, że w nim nocowała. Pogodziłam się z jej obecnością i szczerze, nie przeszkadzała mi.
– Dzień dobry i miłego dnia – odpowiedziała, siedząc ze szklanką soku przy stole i obserwując mnie znad ekranu swojego smartfona. – Jakie masz plany na dzisiaj? – zagaiła, gdy bezceremonialnie klapnęłam na jednym z krzeseł. Tata skupiony był na jakimś ważnym artykule w gazecie i nawet nie zaobserwował mojej obecności.
– Wybieram się na urodziny mojego kolegi, wspominałam o tym tacie. – Spojrzałam na mężczyznę, który niby siedział z nami przy stole, ale chyba jedynie ciałem, nie duchem. – Tato?
– Hm? A, tak, Ronnie wybiera się na urodziny, wszystko wiem i się zgodziłem – potwierdził jakby z automatu. Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że był mocno czymś przybity. Właściwie od paru dni taki się wydawał i myślałam, że to przez naszą cichą wojnę, jednakże od jakiegoś czasu było między nami lepiej. Więc co mogło być na rzeczy?
– Tato, wszystko w porządku? – zapytałam, asekuracyjnie spoglądając na kobietę naprzeciw mnie. Liczyłam, że może ona coś wiedziała.
– Tak, jest dobrze – odpowiedział, składając gazetę. – Jadę dzisiaj na ryby z sąsiadem, więc uważaj, bo mogę być w pobliżu – dodał, przelotnie zerkając na mnie z bladym uśmiechem. Po chwili wstał i dopił zapewne już zimną kawę. – Wołajcie, jeśli będzie potrzeba.
Po tych słowach czterdziestoczterolatek wyszedł z kuchni tak szybko, że nie zdążyłam nawet otworzyć ust, a co dopiero pomyśleć, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Naprawdę mocno się stresowałam stanem taty. Coś złego musiało się stać, a ja zastanawiałam się, czy zamierzał mi powiedzieć, co. Zawsze byliśmy dla siebie bliscy i otwarci, choć wiele razy relacja ta się łamała czy po prostu chwilowo kruszyła, nie zamierzałam nigdy tracić z nim tego, co przez ten długi czas udało nam się zbudować. Kochałam go i pragnęłam dla niego szczęścia, a w tym samym czasie wyszedł z pokoju, nie rozmawiając ze mną o tym, co go gryzło. A gryzło na pewno, przecież unikał mojego wzroku. Miałam jednak nadzieję, że kobiecie obok mnie uda się rozwiązać zagadkę jego stanu i powiadomi mnie o wszystkim, bo dobro mojego taty liczyło się dla mnie najbardziej.
– Powiedziałabyś mi, gdyby działo się coś złego, prawda? – spytałam Caroline, która w ciszy piła swój sok. Jej spojrzenie morskich tęczówek przeniosło się na mnie.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała pewnie, z mocą, przecierając usta wierzchem dłoni. Na jej słowa jedynie skinęłam głową i wstałam od stołu, zabierając uprzednio jabłko z koszyczka na blacie. – Będzie cię bolał brzuch – Usłyszałam jeszcze, zanim wyszłam z kuchni, ale w tamtym momencie i tak niebywale mnie bolał.
Nie wiedziałam jednak czy powodem tego był stres związany z urodzinami Regana, powrót do szkoły czy zdrowie mojego ojca. Bo coś złego miało się wydarzyć, byłam tego pewna.
***
Z racji tego, że zostałam zaproszona na urodziny Regana na właściwie ostatnią chwilę, nie kupiłam jeszcze dla chłopaka żadnego prezentu. W tym miał mi pomóc Dylan, ale on jak zwykle nie przyjechał na czas, więc długo jeszcze stałam sama na chodniku, gdy podwiozła mnie Caroline. Lato się pomału kończyło, bo mieliśmy już dzisiaj dzień trzydziesty sierpnia. Powtarzanie tego było chyba moim wariactwem. Dwa dni do rozpoczęcia roku szkolnego, mojej ostatniej klasy w liceum Atlantic City High School, a potem czekały już studia i dorosłość, na którą zdecydowanie nie byłam jeszcze gotowa. Szczególnie, że wciąż jako tako miałam szesnaście lat, bo urodziny obchodziłam dopiero w listopadzie. To czasem utrudniało życie, bo wszyscy moi znajomi uważali mnie za najmłodszą z tego powodu, że oni swoje święto już wcześniej mieli. Ale to zdecydowanie Dylan czy Peter zachowywali się jak dzieci, więc rzeczywiście wiek to tylko liczba.
– No wreszcie – westchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam wysiadającego z czerwonego SUV–a przyjaciela. – Ileż można jechać?
– Przepraszam, przepraszam. Przywiozłem ci kawusię. – Uśmiechnął się słodko, wystawiając w moim kierunku kubek ze Starbucksa.
– Jeśli dalej będziesz przywoził mi jedzenie czy picie, gdy się spóźniasz, nie zmieszczę się w końcu w drzwiach – burknęłam, przyjmując prezent.
– Świetnie, bo jesteś za chuda. Jak tyczka, poważnie – stwierdził, gdy wchodziliśmy do galerii. Nie było w niej tłumów, ponieważ zapewne każdy spędzał ostatnie dni wakacji po swojemu. Ja bym na ich miejscu jeszcze spała, bo tej nocy nie mogłam zasnąć.
– Ważę sześćdziesiąt kilo. To idealna waga przy metrze siedemdziesiąt wzrostu – żachnęłam si
– Pogadamy, jak spadniesz z tego sześćdziesięciu kilo. – Szturchnął mnie w ramię. Przewróciłam z pobłażliwością oczami. Całe szczęście Dylan wciąż był Dylanem. Po śmierci babci mocno się zamknął w sobie, ale pomału wychodził z żałoby, choć na pewno wciąż ciężko to znosił. W końcu Jayden mocno przeżywał wszystko, co się działo w jego życiu.
– Może wejdziemy tutaj? – rzuciłam, wskazując głową, na co chłopak ochoczo przystał. Chciał załatwić sprawę w pierwszym lepszym sklepie, ale to przecież nie było możliwe ze mną, bo choć nienawidziłam zakupów, kiedy na czymś mi zależało, to próbowałam wykonać zadanie na sto pięćdziesiąt procent.
W końcu mój wybór padł na pierścień. Nie był jakiś wyjątkowy, ale niebywale mi się podobał. A ponieważ Regan nosił biżuterię i tatuaże, a pierścieni u niego nie widziałam, stwierdziłam więc, że to idealny prezent, a przynajmniej na inny nie miałam pomysłu. Co z Dylanem? Nie ciężko było zgadnąć, że jak zwykle postawi na alkohol. Wino w mini beczułce chlipało wesoło, gdy wracaliśmy do auta blondyna. Jayden mocno uradowany i dumny ze swojego zakupu wyglądał jak szczeniaczek. Uwielbiałam w nim tę beztroskę.
Moja ikona.
Mieliśmy pojechać do Wesołego Miasteczka razem, ale musieliśmy na chwilę wrócić do mojego domu, żebym mogła się przebrać i umalować. Oczywiście Jaydenowi się to nie podobało.
– Jesteś ładna bez makijażu – stwierdził, gdy weszliśmy do mojego domu. Był pusty, bo tata pojechał na ryby, a więc i Caroline wróciła do siebie. – Po co ci to?
– Żeby czuć się ładną dla samej siebie – oznajmiłam jak mędrzec, który opowiada stare historie dzieciom.
– Mhm, chuja, a nie – sarknął, rzucając się na moje łóżko z jękiem niczym u rodzącej orki. – Thomas tam będzie i o niego chodzi, prawda? Przyznawaj się wujkowi Dylanowi.
– Po pierwsze – zaczęłam, odwracając się w stronę blondyna – jesteś idiotą, Dylan. A po drugie, jesteś idiotą, Dylan – powtórzyłam z większym naciskiem.
– Kocham twoje komplementy – westchnął, oparty o policzek swoją dłonią.
– I nie mów na siebie ,,wujek Dylan'' – Zrobiłam w powietrzu cudzysłowie. – Przerażające – udałam, że się wzdrygam.
– Wujek Dylan sprzeda ci klapsa za głupie gadania. – Pokazał mi język i przewrócił się na brzuch, pisząc coś w telefonie.
– Zwariuję – parsknęłam cicho śmiechem, bo to w końcu Dylan
Jayden milczał, gdy się szykowałam i wyszłam na moment się przebrać. Raz zajrzałam mu przez ramię, ale dostałam od niego kopa w łydkę i odpuściłam, choć byłam pewna, że coś kombinował. Miałam ogromną ochotę zrzucić go z łóżka, ale wolałam jednak nie, bo jeszcze bym się zgrzała i cała stylizacja poszłaby na marne. Założyłam białą bluzkę, czarne jeansy i czarne trampki. Jako dodatek zabrałam ze sobą też czarną lekko za dużą kurtkę jeansową. W porównaniu ze mną, Dylan miał gdzieś swój wygląd, bo jak stwierdził: I tak wyglądam świetnie, nawet gdybym miał iść goły. Chłopak założył białą dużą koszulkę z logo Batmana oraz niebieskie spodnie. Jego dodatkiem była czarna bluza, którą wrzucił do samochodu, gdy wróciliśmy do mojego domu.
– I jak wyglądam? – zapytałam, gdy już się uszykowałam. Zdziwiłam się trochę, że chłopak milczał cały ten czas, bo to nie było w jego stylu.
– Przepięknie – odpowiedział, skanując mnie wzrokiem i lekko się uśmiechnął. – Zresztą ty zawsze wyglądasz przepięknie.
– Kochany jesteś, Dylan – powiedziałam szczerze, podchodząc do niego i siadając na krawędzi łóżka.
– Ojeju, ale milutka jesteś. – Mocno mnie przytulił. – Cieszę się, że będziesz ze mną w nowym roku szkolnym. Czuję przerażenie na myśl o naszej babce od angielskiego.
– Och, nie gadajmy o szkole, póki jeszcze się nie zaczęła, proszę. – Spojrzałam na niego z miną szczeniaka. – Też się tego boję, ale nie chcę myśleć, skoro szkoła jest dopiero za dwa dni.
– Spędźmy te dni jakby ich koniec miał nigdy nie nadejść. – Blondyn odsunął się ode mnie i uśmiechnął swoim firmowym uśmiechem.
– Czyli? – Uniosłam brew, uśmiechając się podobnie do niego.
– Chlejmy, póki możemy – wyjaśnił, przez co ponownie mocno parsknęłam, kręcąc głową i klepnęłam go po plecach.
– Twoje rady są bezcenne – stwierdziłam, gdy się podniosłam i zabrałam wszystkie konieczne rzeczy do wyjścia.
– Przecież wiem – mruknął gdzieś za mną z rozbawieniem.
Oboje opuściliśmy dom w pozytywnych nastrojach. Przepychaliśmy się na schodach jak dzieci, robiliśmy wyścigi na wiązanie butów, a wszystko po to, by znów wrócić do dzieciństwa, do którego każde z nas na swój sposób tęskniło. Przynajmniej nasza dwójka, ale być może tylko my byliśmy tak infantylni. Szczerze mówiąc nie przeszkadzało mi to, bo z Dylanem wszystko zawsze było dobrze i się układało. Amy była pocieszną i trzymającą rękę na pulsie matką całej paczki z naszej szkoły, za to Dylan zawsze sprawiał, że nie mogło być nudno. I rzeczywiście tak właśnie było. Nudne życie to przeciwieństwo trybu egzystencjalnego blondyna.
– Och. – Usłyszałam, gdy zakluczałam dom. Odwróciłam się i spojrzałam w tę samą stronę, co mój przyjaciel, a wtedy mnie zamurowało.
W samochodzie przy krawężniku mojej ulicy siedział Thomas Frighton. Wpatrywał się w nas spod ciemnych szkieł swoich okularów przeciwsłonecznych. Nie miałam pewności wzrokowej, że to na nas patrzył, ale czułam na sobie te ciemne tęczówki nawet spod okularów. Serce podeszło mi do gardła, gdy staliśmy i czekaliśmy aż Fear do nas podejdzie. A szedł niebywale wolno, jak gdyby całą sytuację analizował, co mogło rzeczywiście mieć miejsce. Może on też nie wiedział co dalej robić po naszej wczorajszej rozmowie? Może myślał, że ja coś do niego czułam? A może on sam darzył mnie jakimś szerszym uczuciem i teraz nie wiedział, jak postąpić. Bo pytań zawsze było tak wiele, a odpowiedzi brakowało.
– Cześć – przywitał się brunet, gdy do nas podszedł. Z Dylanem zbił męską piątkę, a mnie przytulił szybko i krótko. Nie zdążyłam nawet zareagować.
– Siemka, jak życie? – zagaił mój przyjaciel, gdy minęła chwila ciszy.
– Wspaniale – mruknął cicho, przeczesując dłonią swoje włosy, a następnie ściągnął szkła z nosa i je włożył między kosmyki. – Słyszałem, że też jedziecie na urodziny Goldena. Myślałem, że Dark mogłaby pojechać ze mną, ale widzę, że jesteście razem i...
– Na luzie, możesz ją brać – przerwał mu Dylan, machając dłonią z nonszalancją. – Tylko uważaj, bo dzisiaj wyjątkowo ładnie wygląda i nie chcę, żeby ulubienicy wujka Dylana coś się stało.
– Boże, Dylan. – Klepnęłam go po głowie, kręcąc swoją. – Nie traktuj mnie jak zabawkę i skończ z tym wujkiem Dylanem, bo to straszne.
– Oj, nie dramatyzuj. – Blondyn objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. - Od tego jestem ja, prawda?
Przewróciłam jedynie z lekkim rozbawieniem oczami i skinęłam głową.
– Możemy jechać? – zapytał Fear, ponownie zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne. Jakim cudem on zawsze wyglądał tak dobrze, nawet gdy chodził cały czas w bluzach?
– Możemy – zgodziłam się i pomachałam Dylanowi na odchodne, idąc w stronę dodge'a challengera.
– Piszcie jak będziecie na miejscu! – Usłyszałam jeszcze krzyk Jaydena.
Chyba nie musiałam mówić jak dziwnie było mi jechać jednym samochodem z człowiekiem, z którym wczoraj rozmawiałam na tak poważny temat, a dzisiaj udawaliśmy, że nic się nie działo. Właściwie prawie całą drogę milczeliśmy i nie grało nawet radio. Czułam się nieswojo, a dodatkowo na moim telefonie robiła się jakaś aktualizacja, więc byłam zmuszona do siedzenia i gapienia się za okno, gdy brunet gładko prowadził wóz z wrodzoną nonszalancją i spokojem.
– Po naszej wczorajszej rozmowie sporo myślałem – powiedział Thomas, nareszcie przerywając morderczą ciszę w samochodzie, w którym znajdowaliśmy się jedynie we dwoje.
– O czym myślałeś? – zapytałam, spoglądając na jego skupiony na drodze profil. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, choć wiedział, że na niego patrzyłam.
– Nie chciałbym być dłużej problemem dla ciebie – zaczął, wzdychając ciężko. – Czas coś zmienić i właśnie to zamierzam zrobić.
– Co? O czym ty mówisz? – Zmarszczyłam brwi, ponieważ praktycznie niczego z jego chaotycznej wypowiedzi nie zrozumiałam.
– Będziesz w ostatniej klasie, przed tobą egzaminy. Pojadę do Darkness i porozmawiam z Hectorem, żeby pozwolił ci odejść. Żebyś znów mogła być tylko sobą. Żeby Demons, mój ojciec chrzestny i wszyscy ci ludzie nie stanowili dla ciebie zagrożenia. Chcę, żebyś znów stała się bezbarwną dziewczyną. Żebyś mogła wyjechać, poznać swojego Romeo, mieć gromadkę dzieci i wspaniałą pracę – zakończył, przełykając ciężko ślinę i zerknął na mnie. – Bo na tym, że Carter wyjechał się nie zakończy i oboje o tym wiemy.
Milczałam. Boże, tak rzadko zamykałam swoje usta, żeby posłuchać ciszy, a tym razem nie potrafiłam sklecić ani jednego sensownego zdania odnośnie tego tematu! Wyskoczył nagle z tak poważną kwestią i to w tak nieodpowiedniej chwili. Jechaliśmy właśnie na urodziny jego przyjaciela, a w tym samym czasie chłopak zdradził mi swój plan, wierzył w jego powodzenie i dodatkowo podzielił się ze mną kolejną porcją niepewności, lęku i zapewne następną ilością nieprzespanych godzin. Pragnęłam wybić mu ten pomysł z głowy. Nie chciałam, żeby ryzykował dla mnie. Chociaż z drugiej strony, czy nie tego od tak dawna pragnęłam? Czy nie chciałam być ponownie wolna i wrócić do swojej rutyny, zanim ten brunet wprowadził zamieszanie i chaos w moje nudne życie? Byłam rozdarta między dwoma wyborami. Z jednej strony nie chciałam, by on ryzykował dla mnie swoją pozycją. Z drugiej zaś marzyłam, żeby wszystko wreszcie się uspokoiło, bo autentyczne w ciągu tego krótkiego lata wydarzyło się więcej niż przez całe moje życie.
– Nie wiem, co powiedzieć – wyznałam wreszcie. Kiedy w oddali zaczął majaczyć zarys plaży i Wesołego Miasteczka, chłopak zjechał na bok, gasząc silnik i tym samym dając mi sygnał, że nasza rozmowa nie zbliżała się jeszcze ku końcowi. – Z jednej strony chciałabym wrócić do normalności, ale z drugiej sama myśl o tym, że miałbyś tak ryzykować dla mnie jest mocno przytłaczająca. Poza tym, czemu chcesz to zrobić? Czemu teraz?
– Bo za niewinność nie powinno się karać – odparł, zaciskając dłonie na kierownicy. – A ty, Veronico Gryffin, nie jesteś niczemu winna. I teraz już to wiem. Po tych miesiącach uświadomiłem sobie, że nikomu nie życzę tego, co spotyka mnie. Zwłaszcza tobie. Szczególnie po naszej wczorajszej rozmowie. I nie próbuj mnie przekonywać. Sama przed chwilą wyznałaś, że chciałabyś wrócić do dawnego życia. I ja zamierzam dopilnować, aby właśnie tak było.
– A jeśli coś ci się stanie? Za mocno i za bardzo ryzykujesz – prychnęłam histerycznie. Nie wiedziałam jak przekonać go do odstąpienia od tego pomysłu. – Nie chcę, żebyś zginął. Rozmawialiśmy o tym wczoraj.
– Nie mam już czym ryzykować, za to ty tak – odparł, a następnie odpalił samochód i ruszył z pobocza, tym samym kończąc temat.
I kiedy próbowałam jeszcze jakoś do niego wrócić, nie dało się, bo Frighton cały czas go zmieniał bądź zarzekał się, że zdania nie zmieni. Czułam się z tą myślą okropnie. Że mogło mu się przeze mnie coś stać, ale nie potrafiłam do niego dotrzeć, choć próbowałam. Jedną z głównych cech tego bruneta (korzystną bądź nie, nie mnie oceniać) była zawziętość. Jego charakter podobnie jak emocje były skałą. Nie do ruszenia.
– Wysiadasz? – zapytał, gdy się zatrzymaliśmy na plaży, gdzie znajdowało się wesołe miasteczko. To była całkiem inna część plaży niż ta, gdzie stał dom Thomasa pośród drzew.
Skinęłam głową, nawet na niego nie patrząc i pchnęłam swoje drzwi. Już chciałam iść dalej przed siebie, ale Fear mnie zatrzymał, łapiąc w talii i swój nos przykładając do mojego obojczyka. Przeszedł mnie dreszcz przez podmuch ciepłego powietrza, ale jednocześnie zamarłam, nie rozumiejąc jego zamiarów. Wyjaśniliśmy sobie przecież coś wczoraj. Czy... może nie?
– Nie przejmuj się na zapas. Za chwilę spędzimy wspaniałe chwile z przyjaciółmi. Spędźmy je jak chłopak i dziewczyna, którymi, póki co, jesteśmy – poprosił, a mnie aż zamurowało. Takiej propozycji się nie spodziewałam.
– I chcesz żyć w tej fikcji, że nie jesteśmy razem, nie będziemy, a mimo wszystko udajemy? – rzuciłam cicho, dość brutalnie. Jego dłonie wciąż błądziły po mojej talii, a nos przesuwał się po mojej szyi.
– Jeżeli będę mógł to robić z tobą, co stoi na przeszkodzie? – mruknął, dotykając mojego brzucha.
Moje uczucia.
Nie odpowiedziałam jednak, a jedynie odwróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie ciemnymi tęczówkami z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Sama nie wiedziałam czego szukałam w tych oczach. Może jakiegoś rozbawienia czy innej emocji? A może ja sama po prostu sobie coś ubzdurałam i kontekst jego wypowiedzi był całkowicie inny? Szczery?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, uciekając gdzieś dalej wzrokiem. Być może na odległe atrakcje na plaży, a może na cudne niebo, które mieniło się wieloma odcieniami błękitu?
Thomas mnie wyminął, a w trakcie tego krótkiego ruchu zdążył złapać mnie za dłoń i spleść swoje palce moimi. Nie całkiem rozumiałam jego posunięć, ale nie zaprotestowałam, gdy szliśmy ramię w ramię w stronę wejścia do Wesołego Miasteczka. Piach sypał się w moje trampki, ale dzielnie doszłam aż na wejście do ogromnego molo. Musiałam na moment przystać, bo naprawdę zaparło mi dech w piersiach. Co prawda Wesołe Miasteczko stało tutaj zawsze, ale ja nigdy w nim nie byłam. Nigdy nie chciało nam się tak długo jechać i tracić tyle paliwa. Tym jednak razem inna opcja nie wchodziła w grę. Czułam się jak dziecko, a wokół mnie stały karuzele, diabelskie młyny i mniejsze stoiska z grami.
– Gryffin? – rzucił Thomas, widząc moje ciekawe spojrzenie biegające z miejsca w miejsce. – Na litość boską, ty dzieciaku – dodał z rozbawieniem, przyciągając mnie do siebie. – Nawet na mnie tak nie patrzysz - mruknął nieco ciszej.
– Patrzę na to wszystko, bo mi się podoba. Dodaj dwa do dwóch – odpowiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem. Thomas chyba zrozumiał o co mi chodziło, bo przewrócił oczami, ale po chwili na jego ustach pojawił się szatański uśmiech.
– Szaleć za kimś a zakochać się nie musi iść w parze – powiedział z wyższością, a ja żartobliwie pacnęłam go dłonią w ramię, żeby mnie puścił. Ustąpił, ale wciąż trzymał moją dłoń w uścisku, gdy doszliśmy do jednej z budek, gdzie mieliśmy się spotkać z przyjaciółmi. Przynajmniej tam był Dylan, a przynajmniej właśnie to napisał w sms-ie.
Cała dziesiątka stała w małych grupkach, prowadząc ze sobą żywe dyskusje. Regan, którego to odbywało się święto uśmiechnął się szeroko na nasz widok, a zmarszczki w jego oczach pojawiły się, gdy przeniósł spojrzenie na nasze splecione dłonie. Chciałam swoją odruchowo wyrwać, ale Thomas mi na to nie pozwolił. W głębi duszy podejrzewałam, że on czuł się bardzo usatysfakcjonowany tym, że nasi przyjaciele na nas patrzyli. Rzeczywiście, na jego twarzy malował się taki wyraz, jakby to wydawało się całkiem naturalne i oczywiste. Zabawne, że udawałam jego dziewczynę od czerwca, a dopiero pod koniec wakacji przypomniało mu się jak rzeczywiście powinno się ją traktować.
– Są moje gołąbeczki – zapiszczał wesoło Dylan, podchodząc do mnie i mocno przytulił. Tak mocno, że przez krótki moment nie mogłam oddychać. – To od kiedy jesteście razem?
– Przecież my chodzimy ze sobą już od czerwca – prychnął Thomas, przez co blondyn się skrzywił nieusatysfakcjonowany i przewrócił oczami.
Przywitaliśmy się ze wszystkimi. Jakiś czas minął, gdy udało nam się wreszcie dostać do Regana, a nie pomagał fakt, że Fear wciąż trzymał się blisko mnie, jak gdyby chciał chronić przed wszystkim i wszystkimi, co mogło mi zagrażać. Nie było już śladu po tym przestraszonym chłopaku, który jeszcze w samochodzie dzielił się ze mną swoimi obiekcjami na tak poważny temat. Znając jego i tak nie pozwoliłby mi więcej do niego wrócić. Mogłam jednak przekonać Kelly, żeby spróbowała przemówić chłopakowi do rozumu, bo nie chciałam, aby ryzykował dla mnie. Wciąż miałam niesamowity dylemat w głowie i karuzelę, która kręciła się coraz szybciej i szybciej.
– Wszystkiego najlepszego! – zawołałam wesoło, odciągając myśli i wyciągnęłam z torebki prezent dla Westa. Podarowałam mu pierścień z błękitnym kryształkiem. Kiedy zobaczyłam na jego dłoniach bransoletki i rzemyki, stwierdziłam, że trafiłam w punkt.
– Dziękuję – odpowiedział, mocno mnie przytulając. – Nigdy nie dostałem takiego prezentu, na pewno będę go nosił – wyznał, a na potwierdzenie swoich słów włożył prezent ode mnie na swój palec.
– Najlepszego, stary – powiedział Frighton, wręczając jakiś mały prezent Reganowi. Chłopak objął go mocno i poklepał po plecach, a następnie rozpakował pakunek.
I go zamurowało. Skakał spojrzeniem z twarzy Feara na przedmiot w dłoni. Jego wyraz zmieniał się z niedowierzania na radość z chwili na chwilę. Przekrzywił w bok głowę i otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć.
– Nie – szepnął z niedowierzaniem, kręcąc głową.
– Tak – odpowiedział Zach, który wraz z Williamem i Jackiem podszedł bliżej. Koreańczyk uwiesił się na ramieniu Shay'a.
– Nie wierzę – parsknął West, wciąż kręcąc głową w szoku.
– Wszystkiego najlepszego, bracie. – William uśmiechnął się lekko i położył Goldenowi dłoń na ramieniu.
– Czy wy mi kupiliście nowy samochód? – upewnił się Regan, przerzucając na każdego swoje spojrzenie.
– Twój wymarzony rolls-royce czeka na ciebie przed Drugs – wtrącił Jack z szerokim uśmiechem. Autentycznie chłopakowi błysnęły łzy w oczach, gdy z całej siły uściskał każdego fundatora tego prezentu z osobna.
– Jesteście wspaniali. Tak się cieszę, że was mam. Was wszystkich – poprawił się, patrząc również na dziewczyny i Dylana, a także mnie. – Jesteście moją rodziną czy tego chcecie, czy nie. – Uśmiechnął się przez łzy. – Jezu, dawno nic mnie tak nie wzruszyło.
– Nie bądź babą – wypomniał mu żartobliwie Zach, a ten parsknął cicho, zwieszając na moment głowę.
– No to chodźmy się bawić! – zawołała wesoło Christina, wyrzucając pięść w górę.
Wszyscy ochoczo przystali na jej propozycję. Oczywiście w takiej wielkiej grupie nie udałoby nam się niczego zdziałać, więc podzieliliśmy się na mniejsze. Zdecydowałam, że pozostanę w tej z Dylanem, Amy, żeby reszta przyjaciół mogła spędzić czas z Reganem. Z nim to właśnie oni znali się najdłużej, a ja nie chciałam, żeby West zwrócił swoją uwagę na mnie, bo to oni znali go na wylot. Oczywiście później mieliśmy się zmienić, żeby każde z nas mogło spędzić trochę czasu z Goldenem. Zdziwiło mnie jednak to, że Thomas wciąż chodził z nami. Dotrzymywał mi kroku przez cały ten czas. Ustaliliśmy, że spotkamy się wszyscy razem na diabelskim młynie o dwudziestej drugiej, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu, bo słońce dopiero zaczynało zachodzić. Zegar zaś wskazywał siedemnastą.
– Och, tunel zakochanych – pisnął Jayden, wskazując na budynek udekorowany serduszkami, serpentynami i całym tym przepychem.
– Szkoda, że żadne z nas nie jest w związku – powiedziała Amy, choć wyczuwałam lekką ironię w jej głosie. Szczególnie, gdy przelotnie spojrzała najpierw na mnie, potem na Feara.
– A Vi i Thomas? – zapytał głupio Dylan, pokazując na nas swoim palcem. – Wy powinniście iść.
– Nie wiem czy to dobry pomysł – zaprzeczyłam od razu, czując oddech Thomasa na swoim karku.
– To wspaniały pomysł – oznajmił brunet w tym samym momencie, co ja. Posłałam mu spojrzenie suki. – Jaki jest Twój problem, kochanie – dodał, obejmując mnie w pasie swoimi dłońmi.
– Idźcie, spotkamy się przy wacie cukrowej. – Dylan lekko nas popchnął w stronę budynku. Amy w tym czasie patrzyła na całą sytuację z niemałym rozbawieniem, ale się nie odezwała. Wspaniale.
– Będę dzwonić w razie czego – obiecałam jeszcze przez ramię, bo mój chłopak prowadził mnie w stronę wejścia do tunelu. – Co ci odbiło? – zapytałam cicho bruneta, gdy kupował bilety i pomagał mi wejść do wagonika.
– Nic. – Wzruszył ramionami. Wsiadł zaraz obok mnie i objął ramieniem. Znów wyraźnie czułam jego zapach. – Dobra, Gryffin, słuchaj – zaczął szybko mówić, gdy wjechaliśmy już do tunelu. – Landro i Frobisher tutaj są. Moja wtyka z Demons powiedziała, że mają w planach cię porwać. To dlatego trzymam się tak blisko ciebie.
Ach, więc to był powód.
– Czemu nie mogą porwać ciebie, a mnie? – burknęłam tylko, patrząc na przesycone romantycznością ściany tunelu. – To głupie.
– Bo nie mam niczego do stracenia poza tobą – odparł naprawdę cicho, choć ja usłyszałam te słowa. – Wiedzą z mojego życia tylko tyle, że mam ciebie. Właśnie dlatego chcę cię wykluczyć z Darkness – kontynuował tak cicho, żeby para kilka metrów za nami nie usłyszała o czym mówiliśmy.
– Nie chcę już o tym rozmawiać – powiedziałam cicho. Przez całą drogę w tunelu nie odezwaliśmy się ani jednym słowem i tak, to była moja najgorsza romantyczna wyprawa wszech czasów.
Po drugiej stronie czekali na nas już Amy i Dylan. Wkurzona od razu wysiadłam z wagonika i nawet się nie oglądając, zaczęłam iść, a moi przyjaciele za mną. Nie interesowało mnie to, że przyjaciele Dixona chcieli mnie porwać. Byłam tak bardzo wkurzona, że nie myślałam racjonalnie. Słyszałam głosy przyjaciół za mną, a nawet Thomasa, ale nie przystawałam. Chciałam usiąść na brzegu oceanu, uspokoić się. Bo po raz kolejny okazałam się naiwna i myślałam, że być może Thomas coś do mnie czuł. Coś większego niż po prostu sympatię. Bo mogłam się wypierać swoich uczuć, mogłam nie chcieć przyznać się na głos, ale dojrzałam emocjonalnie na tyle mocno, żeby po prostu mieć pewność, że na Thomasie mi zależało. Że przez cały ten czas tkwiłam w toksycznej relacji, gdzie spodobał mi się schematyczny badboy. Bo prawda była taka, że Fear mi się podobał, chociaż to było złe i mnie skrzywdził wiele razy, ale...
Podobały mi się jego tatuaże, jego zaborczość i wygląd. Nawet jego charakter mnie pociągał, ta dobra część. I to, że tylko ja mogłam wpłynąć na niego. Że otwierał się na mnie i pozwalał zobaczyć wszystkie jego mocne strony jak i słabe. Nie potrafiłam określić jakie to uczucie było, bo na pewno nie miłość, jednakże ten chłopak nie był mi obojętny. Nie potrafiłam na tamten moment kochać jak należy. Zbyt wiele we mnie siedziało i zbyt wiele przeszłam, żeby skupić się na tak poważnym uczuciu. I nie sądziłam, że w niedalekiej przyszłości się to zmieni. Od prawdy jednak nie mogłam uciec. Czułam do Feara coś więcej niż zwykłą sympatię i nawet mimo listy tych pozytywnych epitetów nie potrafiłam określić czemu. Bo przecież wiele zła też mi zrobił! Miałam jedynie siedemnaście lat, nie znałam swoich uczuć jak tabliczki mnożenia. Zdecydowanie wolałam matematykę niż po raz kolejny dać się złamać i po prostu cierpieć z powodu jakiegoś chłopaka. Wyparcie się było najlepszym posunięciem.
Usiadłam na skraju plaży. Nie interesowało mnie to, że brudziłam mokrym piachem swoje jeansy. Próbowałam uspokoić natłok myśli, które nie ustawały. Nie zachowywałam się rozważnie, zostając tutaj sama, skoro dwoje ludzi chciało mnie skrzywdzić i porwać. Nie mogłam jednak poradzić nic na to, że po prostu uciekłam jak tchórz od źródła problemów. Bo w jednym Fear się nie pomylił. On był problemem, ale za to moim problemem. Takim, który potrzebował rozwiązania, ale ja go odnaleźć nie mogłam. Nie potrafiłam, bo byłam zbyt słaba emocjonalnie. Thomas próbował rozwiązać ten problem, ale ja nie chciałam, aby cierpiał. Straciłam zbyt wiele osób, żeby odszedł i on. Nie poradziłabym sobie z poczuciem winy, że to przeze mnie Frighton musiałby zaryzykować wszystkim, czym miał. To głównie dlatego czułam się tak bezradna. Cztery różne kierunki zaatakowały mnie w jednym momencie.
– Ronnie, co się stało? – zapytał Dylan, który po chwili usiadł obok mnie na piasku. Wystarczyło, że spojrzał na moją twarz i łzy w oczach i już wiedział. Tak po prostu, bo przecież Jayden znał mnie na tyle mocno i dobrze. Czasem miałam wrażenie, że to on znał mnie lepiej niż ja sama siebie. – Już dobrze – dodał naprawdę cicho, zagarniając mnie mocno w uścisk.
Pozwolił mi po prostu siedzieć z głową w zgięciu jego szyi i szlochać nad swoją nierozwagą i emocjami. Nad głupimi decyzjami i sytuacjami bez wyjścia. I ciężkimi przemyśleniami. Wiedziałam, że to nie był powód do płaczu, inni mieli gorzej ode mnie, a mimo to nie potrafiłam opanować targającego mną smutku. Bo kolejna osoba zwodziła mnie za nos. Kolejni ludzie chcieli mnie skrzywdzić, a mnie to przytłoczyło. I wiedziałam, że moje histerie za chwilę dobiegną końca, że po chwili znów będę tą samą Veronicą Gryffin, co zawsze, ale póki co, nie mogłam się uspokoić. Dylan głaskał mnie po moim ramieniu i czekał w ciszy na zakończenie mojego płaczu. I kiedy ten moment nareszcie nastąpił, spojrzałam na jego twarz z wdzięcznością. Jedyną oznaką mojego smutku były po prostu opuchnięte oczy i lekko rozmazany tusz do rzęs.
– Już dobrze, wszystko się ułoży – powiedział spokojnie. Podniósł się i wystawił moje ręce, a ja je chwyciłam, również się podnosząc. Wiedziałam, że miał rację.
Wszystko miało się ułożyć.
***
Thomas Frighton P.O.V.
Obserwowałem sylwetkę drobnej brunetki, którą targał niekontrolowany płacz. To nie pasowało do tak silnej dziewczyny, klimatu miejsca i po prostu czasu, sytuacji. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że to przeze mnie kolejny raz płakała. Kolejny raz ją zawiodłem i być może przekazałem jakieś sygnały, które ona inaczej odebrała. Nie wiedziałem, czym tym razem zawiniłem, ale jedno było pewne. To się musiało skończyć. Ja nie mogłem nadal w tym wszystkim uczestniczyć i jako osoba trzecia patrzeć na jej krzywdę z mojego powodu. I naprawdę chciałem do niej podejść. Objąć, rozbawić, zrobić cokolwiek. Czemu tego nie zrobiłem? Czemu niczego nie zrobiłem? Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i z twarzą kamienia patrzyłem po prostu na ten obraz malujący się kilka metrów przede mną. Stałem jak jebany głaz, gdy tak wiele znacząca dla mnie osoba płakała. Cierpiała i to z mojego powodu. Z mojej cholernej winy. Jak zawsze z mojej winy.
Jesteś potworem, Thommy.
Uskoczyłem w bok niczym tchórz, gdy zobaczyłem zmierzającego w jej stronę mocno zaniepokojonego blondyna. I nagle mogłem coś zrobić. Ruszyć się, a mimo to nie podszedłem w stronę brunetki, a stanąłem w tym piachu, mając mentalne wrażenie, że się zatapiam, ale nie w żwirze. To by było za proste. Ja czułem jak zapadam się w ciemności i nie było ratunku. Nie chciałem za sobą ciągnąć ważnych mi osób. Tę karę wyznaczono mi do samodzielnego wykonania. I to też zamierzałem uczynić. Dylan usiadł obok Dark w tym piachu i po prostu ją przytulił. Dlaczego innym przychodziło to tak łatwo? Jedynie potrafiłem patrzeć albo uciec jak ten tchórz. Byłem jej kulą u nogi i sprawiałem na każdym kroku przykrość. Ta relacja to czysta toksyna, a ona nie powinna być zatruwana. Zbyt dużo znaczyła dla tak wielu osób. To było krzywdzące i destrukcyjne, a ja? Ja nie chciałem być więcej egoistą, który dla swojej wygody miał ją pod ręką.
Dlatego też zdecydowałem się na czyn, którym mogłem albo uratować Gryffin, albo zniszczyć.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer najbardziej zaufanej mi osoby w temacie Darkness. Przystawiłem samsunga do ucha i czekałem, aż Will odbierze cholerny telefon, a ja zdążyłbym się nie rozmyślić.
– Co jest? – rzucił spokojnie, co nie powinno mnie dziwić. William od zawsze był oazą spokoju. Nawet po śmierci Vince'a nie ukazywał swoich emocji na zewnątrz, a ja brałem z niego przykład.
– Słuchaj, możemy się teraz spotkać? – zapytałem, wciąż patrząc na dwie rysujące się przede mną sylwetki z prawą dłonią wciśniętą w kieszeń.
– Teraz? – rzucił z lekkim zdziwieniem. – A co się stało? Mam zwołać chłopaków?
– Nie, nic z tych rzeczy, Will – zaprzeczyłem szybko, nerwowo grzebiąc stopami w piasku, którego nienawidziłem. Wielu rzeczy nienawidziłem. – Ja... chcę coś zrobić. Coś ważnego.
– Chodzi o Ronnie, prawda? – zgadywał. Żywiłem chociaż nadzieję, że stał gdzieś na uboczu, bo nie miałem ochoty, żeby Rosaline się przysłuchiwała naszej pieprzonej rozmowie o jej dobrej koleżance czy kim tam Dark dla niej była.
– Tak – odpowiedziałem w końcu, wzdychając z niecierpliwością. Przeczesałem grzywkę i spojrzałem na zegarek na dłoni. – Możemy się spotkać? Szkoda mi czasu – rzuciłem oschle.
– Jeśli chodzi o Veronicę to to musi być ważne – stwierdził, choć miałem wrażenie, że się głupio uśmiechał podczas wypowiadania tych słów. Pacan. – Za pięć minut koło toalet przy stoiskach z jedzeniem?
– Niech będzie – odpowiedziałem szybko i się rozłączyłem. Chwilę patrzyłem jeszcze na wygaszony wyświetlacz i wpatrywałam się w swoje własne oczy w ciemnym szkle. Czułem surowy wzrok ojca, gdy w skupieniu patrzyłem na swoje prawie czarne tęczówki. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach.
Cokolwiek się nie stanie, robię to dla ciebie, Dark.
***
Veronica Gryffin P.O.V.
Kiedy szliśmy z Dylanem z powrotem, czułam się jak nowo narodzona. Jakbym wypłakała już wszystkie emocje i zostały po nich tylko ślady, które i tak wytarłam z policzków. Trochę to potrwało, ale w tamtej chwili pragnęłam jedynie swojego dobra, nie myślałam o innych, a zwłaszcza o Thomasie. Uspokoiłam całą siebie, a właśnie na tym mi najbardziej zależało. Mogłam w spokoju spędzić resztę dnia wraz z przyjaciółmi i szykować się mentalnie na powrót do szkoły. Bo Veronica Gryffin po prostu przestała działać w sposób irracjonalny i niedorzeczny. Postanowiła być odpowiedzialną, rozsądną i dojrzałą osobą, która zaczynała wchodzić w tą poważną dorosłość. To była idealna myśl. I miałam nadzieję, że uda mi się ją realizować.
– Już jesteśmy – oznajmił Dylan do siedzących przy stoliku Thomasa i Amy. Przez myśl na krótki moment przemknęła mi myśl czy rozmawiali, gdy nas nie było i czy nie skakali sobie do gardeł.
Brunet siedzący do nas bokiem przeniósł spojrzenie na mnie, więc uciekłam wzrokiem. Dojrzale czy nie, wolałam unikać tych przeklętych tęczówek. Tak było łatwiej.
– Wszystko dobrze, skarbie? – zapytała Connor, wstając i podchodząc do mnie. Spojrzałam w piwne tęczówki i się uśmiechnęłam lekko.
– Tak, już jest dobrze – odparłam nieco zachrypniętym głosem. Szybko odchrząknęłam. - Musiałam coś załatwić, ale już po problemie. – Uśmiechnęłam się z zaciśniętymi ustami.
– Mam nadzieję – odparła, łapiąc za moje ramię w geście pokrzepienia. – Kiedy was nie było, ustaliliśmy, że powinniśmy iść na rowerki wodne.
– Wy to ustaliliście? – Jayden parsknął z niedowierzaniem, bo ta dwójka się nienawidziła.
– Co poradzisz – mruknęła tak, żeby siedzący chłopak tego nie usłyszał, przez co mój uśmiech się poszerzył.
– Dobra, po prostu chodźmy na te motorówki czy inne gówno – mruknął Fear, wstając i podciągając spodnie w górę.
– Nie, żeby coś, ale czy tobie nie jest gorąco w bluzie w taki upał? – Usłyszałam pytanie Dylana, gdy szłam przodem z Connor, a on z Frightonem za nami.
– Nie – uciął po prostu. Jak zwykle niezbyt miłym tonem głosu. Jakby cały świat go nudził. Bo chyba rzeczywiście tak było.
Na rowerek zmieściliśmy się całą czwórką. Śmiałam się i rozmawiałam z przyjaciółmi, bruneta ignorując. Nawet w za dużej kamizelce, która ratowała mnie przed utonięciem, jako tako całkiem nieźle się bawiłam. Wypłynęliśmy daleko od brzegu i podziwiałam bezkres oceanu. Atlantyk prezentował się tak pięknie i nie mogłam uwierzyć, że w pobliżu miejsca, gdzie była impreza urodzinowa Willa płynęła ta sama woda, co tu. Całe szczęście, że niektórzy wśród nas mieli dobrą orientację w terenie, bo chyba ja bym nas z powrotem na ląd nie doprowadziła. Słońce mocno grzało i to był dobry moment, żeby promienie opaliły moją twarz. Przymknęłam powieki i zwróciłam głowę w kierunku słońca z błogim uśmiechem. Amy z Dylanem rozmawiali o coraz bliższym nowym roku, a Thomas milczał, co było dla niego takie typowe.
Wtedy jednak nie wiedziałam, co było powodem jego milczenia.
– Co wy robicie, do cholery? – zapytałam, otwierając powieki i odrywając się z głębokich rozmyślań, bo łódź zaczęła się dramatycznie trząść. Jak się okazało, przy twarzy Amy latał jakiś ptak, przez co próbowała go odgonić od głowy. No bez jaj. – Mógłbyś pomóc, wiesz? – warknęłam, skupiając na moment swoją uwagę na Thomasie. Dylan rzucił się od razu z pomocą Amy. Ja również wstałam, aby jakoś uspokoić Connor, która bardzo bała się wszelakich ptaków, ale na marne, a łódź bujała się jeszcze bardziej.
Ostatecznie szatynka również się podniosła i wraz z nami Dylan, aby było łatwiej wygnać nieproszonego gościa Amy. Thomas za to wciąż siedział na tyłku, ale widziałam, że próbował jakoś utrzymać równowagę naszego pojazdu. Chociaż tyle dobrego.
– Zabierzcie go, błagam – wymamrotała Amy, zaciskając powieki. Rozumiałam jej lęki. Każdy miał jakieś fobie, a jej były ptaki.
– Już, spokojnie – mruknął Dylan, skupiając się na zadaniu. W końcu ptak odleciał, ale drapnął Amy po twarzy i ta wpadła do lodowatej wody, a kamizelka ratunkowa się z niej zsunęła, ukazując tym samym jak beznadziejnie pilnowano bezpieczeństwa.
– Pomocy! – Usłyszałam jeszcze przerażony krzyk Amy, a potem jej postać spowił mrok oceanu.
Dosłownie trzy sekundy staliśmy z Dylanem bez żadnego ruchu. Chciałam coś zrobić, ale stopy odmówiły mi z tego szoku posłuszeństwa. Podobnie jak mojemu przyjacielowi. I nagle bez żadnego ostrzeżenia Thomas w ubraniu wskoczył do wody, ratując Amy. Zdążył jedynie szybko ściągnąć buty, które leżały w łodzi.
– Masz ją? – krzyknął mocno przerażony Dylan, gdy brunet wypłynął na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza. Nie odpowiedział, a ponownie zanurzył się pod taflą wody.
– Mój Boże – szepnęłam sama do siebie. Wbijałam paznokcie w skórę i wstrzymywałam oddech ze stresu. Moje serce tak szybko biło, że czułam aż okropny ból.
W końcu Fear wynurzył się ponownie, biorąc głęboki oddech. Pod ręce trzymał Amy, która krztusiła się mocno wodą. Kamień autentycznie spadł mi z serca i wreszcie mogłam wypuścić wstrzymywane powietrze.
– Weźcie ją – powiedział brunet słabym głosem. Natychmiastowo Dylan pochylił się w przód i zabrał Amy. W tym czasie Thomas złapał się boku łodzi i normował swój szybki oddech.
– Już dobrze, już dobrze – szeptał Jayden do Connor, która trzęsła się jak galareta. Wyłowiłam ręką kamizelkę ratunkową, która okazała się bezużyteczna i położyłam ją na plastikowym dnie łódki. Kątem oka spojrzałam na Thomasa, który skanował mnie wzrokiem.
– Ja rozumiem, że jest lato, a ty masz na sobie bluzę, ale jeśli zaraz nie wyjdziesz z tej wody to zamarzniesz – oznajmiłam pełnym dystansu głosem i odeszłam w bok do swojej przyjaciółki. Może nie powinnam się odzywać, ale emocje popuściły.
– Nienawidzę ptaków, naprawdę – burknęła szatynka, odgarniając swoje włosy z twarzy. Jayden ściągnął swoją bluzę.
– Powinnaś się przebrać – powiedział cicho blondyn, podając materiał Małej.
– Racja. Załóż tę bluzę – zgodziłam się z Dramą.
– Connor może pojechać ze mną do swojego domu i się przebrać – przerwał nam Thomas spokojnym tonem. Momentalnie wszyscy się odwróciliśmy i spojrzeliśmy na bruneta, który nic sobie z nagłego zainteresowania nie zrobił. Siedział cały mokry po drugiej stronie łodzi i nawet nie okazywał, że było mu zimno.
– Dziękuję – szepnęła Amy trzęsąc się z zimna.
Po kilku minutach byliśmy już na brzegu. Nie pamiętałam za dobrze jak udało nam się dopłynąć na ląd, za to doskonale wryły mi się pewne szczegóły jak przykładowo to, że nikt nam nie udzielił pomocy na oceanie, gdzie woda naprawdę była głęboka, gdy odpowiedzialny za to wszystko starszy facet miał gdzieś widok dwóch osób, które oddały kamizelki bez słowa z oschłym wyrazem twarzy i to przemoczone do suchej nitki. Zapamiętałam też dobrze ten moment, gdy dotarliśmy do zaparkowanego auta Feara i patrzyłam wraz z Dylanem na szatynkę, która miała na sobie bluzę Jaydena, gdy wsiadała do wozu. Pamiętałam też oczy bruneta i jego spojrzenie, którym na mnie patrzył. Malująca się powaga i przeświadczenie, że wszystko będzie dobrze. A potem Amy pomachała nam przez szybę i wraz z tym chłopakiem odjechała. Z chłopakiem, którego nie lubiła, zresztą ze wzajemnością, a jednak uratował jej życie bez żadnego słowa czy namysłu.
***
Thomas Frighton P.O.V.
Jechaliśmy w ciszy. Nie była ona jednak dla mnie przytłaczająca, a pozwalała mi oczyścić umysł. Wskoczyłem do cholernego Atlantyku za dziewczyną, która działała mi na nerwy i prawdopodobnie ocaliłem jej życie. Byłem pewien, że ona myślała dokładnie o tym samym i dlatego uparcie milczała. Może duma nie pozwalała jej na nic więcej? Chociaż mieliśmy lato, temperatura w Dodge Challengerze przekraczała ponad dwadzieścia stopni na plusie. Nie chciałem zachorować, a tym bardziej nie mogła Amy. Musiała wspierać Dark w tym, co się miało wydarzyć, a leżąc chora w łóżku w innym mieście mogło to być awykonalne.
– Potrzebujesz czegoś? – spytałem, przerywając ciszę miedzy nami. Kątem oka zerknąłem na jej buzię. Jak na siedemnaście lat Amy Connor wyglądała na atrakcyjną trzydziestkę z twarzy, za to z wzrostu na czternaście. To był ten typ dziewczyny, której zależało na dobrze tego świata, szarpiąc przy tym mocno swoje. I niestety to było widać.
– Nie, dzięki – odpowiedziała cicho. Zachowywała się jakby miała za chwilę zemdleć, a przecież to ja miałem cięższe zadanie, wyciągając ją z wody. – Tylko zawieź mnie do domu, proszę – dodała już głośniej, z mocą. – I naprawdę jestem ci wdzięczna. Uratowałeś moje życie.
– Chyba każdy by to zrobił na moim miejscu. – Wzruszyłem ramionami, zgrabnie skręcając w jedną z ulic Longport.
– Nie ty – stwierdziła gburowato. No dobra, miała trochę racji, ale nie chciało mi się dyskutować na temat mojej chorej osobowości z osobą, która i tak zapewne znała już całe moje życie z góry na dół. Chyba, że Gryffin jej niczego nie powiedziała, a trochę w to wątpiłem.
– Co jesteś gotowa zrobić dla Gryffin? – zapytałem, zmieniając diametralnie temat. Spojrzała na mnie jak na kretyna i chwilę analizowała moje pytanie.
– Dla Vi? – zapytała, a ja skinąłem szybko głową, patrząc w jej oczy. – Jest mi bliższa niż własny ojciec – odpowiedziała dobitnie. Zabawne, myślałem dokładnie tak samo odnośnie mojej sytuacji.
– Więc jesteś w stanie poświęcić dla niej wiele – mruknąłem bardziej do siebie niż do niej.
– Tak, bo właśnie na to zasłużyła – odpowiedziała, słysząc jednak moje słowa. – Na wszystko, co najlepsze – sprecyzowała, gdy dojeżdżaliśmy pod wcześniej podany przez nią adres, który wpisałem w GPS.
Odpięła pas i spojrzała na mnie. Z pewną rezerwą, a jednocześnie szukając czegoś swoimi piwnymi tęczówkami w moich oczach. I nagle wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił, a na wargi wpłynął lekki uśmiech, gdy przekrzywiła głowę. Nawet jej oczy się uśmiechały. To dopiero szaleństwo, a nie to, co ja miałem na co dzień.
– Ja wiem, że ty darzysz ją jakimś uczuciem. Może nie miłością, bo co my, złamani ludzie o niej wiemy? Ale ona nie jest ci obojętna i sam dobrze o tym wiesz – zakończyła. Jak ja nienawidziłem takich ckliwych gadek, o Boże. Nie chciałem z nią rozmawiać o takich sprawach, skoro sam nie potrafiłem ich ogarnąć i komukolwiek przedstawić. Nie była jedyną osobą, która mi to powiedziała, ale nie umiałem odpowiedzieć na te wszystkie pytania.
Bezużyteczny.
– Gdyby mnie tutaj nie było, gdybym zniknął... – podjąłem, również patrząc wnikliwie w jej oczy. – Czy dopilnowałabyś, żeby nie została z tym wszystkim sama? Żeby nie cierpiała za długo?
I wtedy zapanowała cisza. Cisza, która stała się irytująca, gdy ta szatynka patrzyła na mnie ze zdziwieniem, a radość z jej twarzy zniknęła niemalże od razu. Pokręciła głową, jakby sama stwierdziła, że mogę zrobić coś głupiego i Dark będzie cierpieć jeszcze bardziej. Być może domyślała się pewnych rzeczy, ale z pewnością nie znała mojego planu, który wraz z Shay'em udało mi się opracować w ciągu kilku minut, choć i jemu mój jakże błyskotliwy pomysł wydawał się być żartem szaleńca. Cóż, z tym szaleńcem się nie pomylił, ale plan...był planem. Prawdziwym i gotowym do jego wcielenia w życie.
– Nigdy nie zostawię jej samej – zadeklarowała w końcu. – Ale mam nadzieję, że wiesz, co robisz i jakie poniesiesz konsekwencje tego wszystkiego – dodała, kiwając z reprymendą głową, a następnie wysiadła z samochodu i weszła do białego domku z czerwonym dachem i ścianą z bluszczu, a ja czekałem aż wróci.
I miałem nadzieję, że zrozumie.
***
Veronica Gryffin P.O.V.
– Ten dzień jest pokręcony – stwierdził Dylan, gry szliśmy w stronę mini stoisk z atrakcjami. Ciężko było się z nim nie zgodzić. – Jak historia z dobrego fanfiction.
– Może nie mówmy nikomu o tym, co stało się z Amy i Thomasem – odparłam, zauważając w niedużej odległości od nas Regana z Williamem, gdy o czymś cicho szeptali, a obok nich Christina i Rosaline próbowały wygrać w rzutach w puszki.
– Dobry pomysł – zgodził się ze mną. – Jeśli będą chcieli powiedzieć to pewnie to zrobią – dodał ciszej, ponieważ stanęliśmy już blisko reszty. – O, hej, misiaki! Jak się bawicie? – powiedział już do reszty, rozkładając ręce.
Cały Dylan.
– Zgubiliśmy gdzieś Victorię, Jacka, Kelly i Zacha, ale poza tym świetnie. Ciekawe gdzie są – zastanawiała się na głos Rosaline, uderzając piłeczką do tenisa w puszki. – Wygrałam! – pisnęła, zawieszając dłonie na ramionach Willa i pocałowała go lekko w usta.
– Och, oczywiście, że musiałaś wygrać – odparł z rozbawieniem blondyn, zakładając kosmyk włosów Ross za ucho. Ich miłość była piękna.
Kiedy Rosaline, William i Christina spierali się o to, którego pluszaka powinna zabrać Trainor, Regan jakby stracił kontakt z rzeczywistością i patrzył gdzieś, w sobie tylko znany punkt. Zastanawiałam się chwilę, czy coś się stało, ale postanowiłam zaingerować, bo miał urodziny i nie powinien stać sam z burą miną. Nie chciałam tego.
– Hej, Regan, co jest? – spytałam, podchodząc do blondyna, a wraz ze mną i Dylan, który po kumpelsku uwiesił się jego ramieniu.
– Nic, nic – odpowiedział o wiele za szybko, posyłając nam blady uśmiech. – A gdzie Amy i Thomas, huh? – odbił atak, spoglądając to na mnie, to na blondyna.
– Amy była głodna i Thomas przegrał zakład, więc musiał jej kupić jedzenie – skłamał Jayden, ratując mnie od łgania. – Ale rozchmurz się, stary. Ten dupek zaraz tu wróci i będzie kto miał być panem marudą.
– Dobra, dobra – parsknął Regan, nieco bardziej z optymizmem.
– Idziemy do tamtej restauracji? – zapytała Chris, wskazując palcem budynek niedaleko nas. Tym razem spojrzałam na Willa, ale on też wydawał się być nieobecny. Zaczęłam się zastanawiać, co się z nimi działo.
– Genialny pomysł – odpowiedział Golden, uśmiechając się szerzej. I tak nasza większa grupka zaczęła iść w stronę małej restauracji z owocami morza.
Szłam wraz z Rosaline, Dylanem i Christiną z tyłu, ale coś mi wyraźnie nie grało. Patrzyłam na plecy Regana i Williama, którzy szli dalej od nas i znów żywo o czymś dyskutowali. Miałam wrażenie, że West był mocno poirytowany, ten drugi próbował go przekonać do swojego wyboru. Szybko połączyłam fakty i zrozumiałam, że oboje należeli do Darkness, a skoro ich coś martwiło, musiało właśnie tej organizacji dotyczyć. I naprawdę chciałam wierzyć, że Fear nie miał z tym niczego wspólnego, ale przecież to było niemożliwe. Czemu? Ponieważ Frighton zawsze był magnesem na problemy. Cholera, miałam jednak nadzieję, że moja logika się myliła, a ten pajac tak naprawdę wreszcie usiadł na tyłku i pilnował swoich problemów, tak jak o to prosiłam wczoraj.
Weszliśmy do mini restauracji, która okazała się być pusta. Regan spojrzał po nas z przyklejonym do twarzy uśmiechem, trochę niepewnym, co zdradzały jego oczy. William całe życie stał na uboczu i nie pozwalał sobie na odkrycie jego emocji, toteż jego twarz wyrażała jedynie spokój i opanowanie, którym się na codzień cechował. Może trochę jego oczy były mętniejsze i nieobecne.
– Niespodzianka! – Odruchowo wszystkie głowy zwróciły się w stronę baru, zza którego lady wyskoczyli Kelly, Zach, Victoria i Jack, wyrzucając w powietrze ręce.
– O matko – mruknął z jeszcze szerszym uśmiechem West, tym razem szczerym, i złapał dłońmi za swoją dolną część twarzy, gdy Zach i Kelly nieśli dla niego tort z zapalonymi dziewiętnastoma świeczkami.
– Wszystkiego najlepszego! – zawołał Williams, gdy cała czwórka stanęła obok nas. Odruchowo spojrzałam w bok i przeżyłam niemałą ulgę, widząc Amy i Thomasa stojących przy Willu i Rosaline.
– Dziękuję bardzo – odpowiedział Regan, kręcąc ze wzruszenia głową i zdmuchnął świeczki.
– Pomyślałeś życzenie? – zapytał Zach.
– Oczywiście. – West uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego uśmiech był tak szeroki, że myślałam przez chwilę, że on odpadnie. – Ale nie sądzę, że się spełni.
– Jeśli mocno w nie uwierzysz to się spełni – zadeklarowała Amy z lekkim uśmiechem. Regan zerknął przelotnie na mnie, ale nie skomentował słów szatynki, jedynie wzruszył ramionami, wciąż się uśmiechając.
– Tak, to prawda – odpowiedział w końcu, kiwając lekko głową.
Resztę czasu spędziłam z całą ekipą. Każdy trochę wypił, bo tam, gdzie zaniesiono prezenty Regana, stały też skrzynki mocnego piwa. Oczywiście to wszystko było zaplanowane przez Westa. Razem graliśmy w gry na stoiskach i zaczynało się już pomału ściemniać, gdy wszyscy jedliśmy corndogi. Pierwszy raz je jadłam i szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że mogły tak dobrze smakować. Dylanowi nie podeszły, więc sięgnął po kolejne piwo. Amy oddała blondynowi bluzę, którą wysuszyła. I kiedy już mocno się ściemniło, a ja wypiłam kolejną lemoniadę, akcja poszła w ruch.
– Ej, muszę się wysikać – mruknęłam dyskretnie do Dylana, szturchając go w ramię.
– Tam są toi-toi'e – odpowiedział, pokazując gdzieś palcem. Autentycznie wolałam już robić w lesie. – Iść z tobą?
– W sumie to możesz, bo sama mogę się nie odnaleźć. – Wzruszyłam ramionami, wrzucając pusty kubek po napoju do kosza. – Tylko tak po cichu, żeby...
– My idziemy z Ronnie na siku, więc jak coś to szukajcie nas w lesie! – ryknął na całe gardło, żeby każdy nas usłyszał. Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło i pokręciłam głową.
– W porządku – odpowiedziała Rosaline z rozbawieniem na twarzy, a Will uniósł rękę w pokojowym geście.
I kiedy już szłam z tym idiotą przez piasek, mijając tych wszystkich ludzi w celu opróżnienia pęcherza...
– Hej, zaczekajcie! – Usłyszałam ten dobrze znany głos. Dylan się zatrzymał i odwrócił ciekawie. Niechętnie zrobiłam to samo.
– No co tam? – zapytał wyjątkowo wesoły blondyn. Zapewne z powodu upojenia alkoholem, bo on nigdy nie pił jednego piwa, a pięć czy sześć. To nie pasowało do Jaydena.
– Ja pójdę z Ronnie – oznajmił Thomas, zachowując powagę. Jednak coś w jego postawie mnie zaintrygowało. Wyglądał, jakby czegoś się stresował, a to nie pasowało mi do jego codziennego bytu.
I kiedy Dylan zaczął ględzić o Bóg jeden wie o czym, a Fear patrzył na mnie wyczekująco, wiedziałam, że chciał ze mną o czymś porozmawiać. O czymś ważnym bądź strasznym i mój żołądek zacisnął się powodując, że napój, który chwilę temu wypiłam podszedł mi do gardła. Mój oddech stał się płytszy, a dłonie zaczęły się pocić.
– ... dlatego uważam, że lepiej będzie, jeśli to ja z nią... – mówił dalej blondyn, choć żadne z nas go nie słuchało. Przynajmniej miałam takie wrażenie.
– Thomas chyba musi mi coś powiedzieć. Pójdzie z nami, dobrze? – przerwałam jego produkowanie się, przez co zbity z tropu zamrugał kilka razy powiekami.
– Tak, to ważne – potwierdził Frighton, a skurcz żołądka zwiększył na sile.
– No dobrze – ustąpił Jayden, biorąc mnie pod rękę i tym samym ukazując, że to on znacznie bardziej liczył się dla mnie niż Fear. To było kochane.
Thomas przeszedł niewzruszony na drugą stronę i zrównał ze mną krok. Z każdym odcinkiem drogi, muzyka cichła, a las zaczynał być coraz bliżej. Naprawdę było już coraz ciemniej i ciemniej, gdy przeszliśmy już większą część drogi. Minęliśmy zaparkowanego Challengera Thomasa i kilka innych samochodów. Dotarliśmy do toi-toi'ów.
– No, wskakuj – powiedział Dylan, otwierając mi drzwi tej mini budki zagłady. Zniesmaczona skrzywiłam twarz na ten odór.
– Zwariowałeś? Przecież ja tam się uduszę. I to na śmierć – dodałam, żywo gestykulując. Dylan zwrócił głowę w stronę budki i nie wiedziałam jak można być takim idiotą, ale wciągnął powietrze.
– O Boże, prawie cię skazałem na egzekucję, Vi – jęknął, zakrywając usta dłonią, a drugą zamykając niebieskie drzwi. – To gdzie chcesz zrobić siusiu?
– Nie wiem, może w lesie? – podsunęłam, myśląc na głos. Chociaż i wizja wejścia w głąb tego buszu w ciemnościach mnie trochę przytłaczała, a wyobraźnia ubarwiała rzeczywistość.
– Dobra. To ja idę pierwszy i sprawdzę teren – postanowił Dylan i po chwili zniknął w chaszczach.
Po raz kolejny zapanowała cisza między mną a Thomasem. Staliśmy w zasadzie koło siebie, ale żadne z nas nie zabrało głosu. Jak się okazało, nie tylko w pojedynkowaniu się na wzrok byliśmy dobrzy. A mnie to irytowało, bo to on chciał rozmawiać, a tymczasem nie robił kompletnie niczego. Ponadto to chyba ja cierpiałam na tym bardziej, ponieważ już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że on miał ograniczony zasób uczuć.
– Dobra, więc muszę ci coś powiedzieć – zaczął nagle, jakby czytając mi w myślach. Odwróciłam się całym ciałem w jego stronę i spojrzałam na twarz skąpaną w blasku wieczoru. - Rozmawiałem z Willem i Reganem. Postanowiłem wywalczyć dla ciebie wolność i...
Nie dane było mu skończyć, ponieważ zauważył dwie sylwetki stojące nieopodal nas. Dwoje chłopaków stało i paliło papierosy, ale co jakiś czas podsuwali się bliżej. Nic w tym dziwnego nie powinno być, ale ich wygląd był tak bardzo znajomy. Rudy i loczek. Paul Landro i Cody Frobisher. Krok po kroku przystawali bliżej, a w dłoniach błyszczały noże. W końcu zorientowali się, że ich widzimy i zaczęli iść w naszym kierunku. Zastygłam w bezruchu z przerażeniem na twarzy. Czułam jak krew odpłynęła z mojej buzi, palców i stóp.
– Cofnijcie się – mruknął Thomas, zasłaniając mnie swoim ciałem. To chyba był jego odruch. – Dobrze wam radzę.
– Przez ciebie i twoją dziewczynę Carter musiał wyjechać z Atlantic City – powiedział Cody. Miał niebywale niski głos, który przyprawiał mnie o nieprzyjemne dreszcze. Chyba nigdy wcześniej go nie słyszałam, a może po prostu wyparłam go z głowy.
– Ale on był zbyt zawstydzony i wyjechał z całego kraju. Na inny kontynent, do Europy – dodał równie nieprzyjemnym tonem Paul. Jego tembr był nieco wyższy, ale za to lodowaty.
Stanęli od nas jakieś trzy metry z nożami w dłoniach, gotowi do ataku. Chwilę poświęciłam na zadanie sobie pytania, czemu akurat noże? Modliłam się, żeby Dylan tylko nie wyszedł z tego lasu i pozostał tam w ciszy. W tym samym czasie dwoje ludzi z Demons mierzyli się z jedną (jak nie najważniejszą) osobą z Darkness. Cisza się przeciągała w nieskończoność, a ja już ledwo stałam na nogach. Stały się bezużyteczną galaretką, która się trzęsie. Wszystko obserwowałam zza pleców Thomasa i to dodawało mi choć cień bezpieczeństwa, który pozwalał mi ustać na nogach.
– Czego chcecie? – zapytał ostro Thomas, stojąc z dłońmi w kieszeni bluzy. Nonszalancka postawa, tak jak zwykle. – Pieniędzy? Uznania? Może sławy? – parsknął prześmiewczo. – Bez Dixona jesteście jedynie gównem, które wreszcie trzeba spuścić w kiblu.
– A ty jesteś typem z manią wielkości i myślisz, że dasz sobie radę z dwoma osobami z bronią – odpowiedział Frobisher, bawiąc się białą bronią pomiędzy palcami. Jedna lampa niedaleko nas pomagała mi lepiej obserwować sytuację. Szczerze mówiąc nie wiedziałam czy to było dla mnie korzystne, czy całkiem odwrotnie.
– Ale jaka to broń, Cody? – parsknął brunet chłodno w stronę chłopaka z loczkami. – Tym nożem to możesz sobie ziemniaki obrać do obiadu dla Dixona.
– Robisz z nas pizdy bez jaj, Fear – warknął wkurzony Landro. Zrobił krok w naszym kierunku. – A ja sobie na to nie pozwolę.
– Nie muszę robić – odezwał się Thomas, wzdychając. – I odsuń się, Landro – dodał, a wtedy Frobisher też się zbliżył. – Ty też, Frobisher.
Ale oni nie słuchali. Niesamowicie zdenerwowani hardymi odzywkami Thomasa już zamroczeni byli chęcią zemsty. Ich oczy, mimika twarzy i postawy zdradzały jak bardzo byli wściekli. Źli razy trzy. Nie dziwiłam im się. Zapewne byli skołowani postawą bruneta i osamotnieni z powodu braku ich przyjaciela. A ja? Ja obserwowałam to wszystko jak czarno–biały film akcji. Chłopcy zrobili jeszcze jeden krok i potem kolejny, a my jeden spory w tył.
– Odsunąć się! – krzyknął Frighton, ale oni nie posłuchali. – W porządku, skoro tak chcecie się bawić... – dodał spokojniej, a wtedy wyciągnął dwa pistolety z kieszeni swojej bluzy. Wymierzył je w strony swoich przeciwników, którzy się zatrzymali z przerażeniem na twarzy. Ja zaś się cofnęłam w tył, a głos ugrzązł w gardle. Czułam się tam taka bezużyteczna. – Powtórzę jeszcze raz, odsuńcie się – rzucił spokojnie, odbezpieczając pistolety. – Bo nie zawaham się, żeby strzelić.
– Blefujesz – prychnął Landro, igrając z ciemnością. – Nie trafisz dwoma czystymi strzałami.
– A czemu nie, Paul? Jestem oburęczny, więc nie będę miał problemu, żeby cię zabić, bez obaw – rzucił Thomas z nonszalancją. Chyba była ona dodatkiem do jego bytu, gdy przyszedł na świat.
– Nie strzelisz, bo masz wstręt do broni – dorzucił Cody, robiąc w przód krok, pewny swoich słów. – A to jest teren Severella.
Thomas uniósł jeden z pistoletów i strzelił nim w powietrze. Przez co rozniósł się głośny huk, a ja skuliłam się sama w sobie i zakryłam dłońmi głowę. Czułam się jak w gangsterskich filmach i wcale mi się to nie podobało. Chciałam zniknąć. Tak, jak kiedyś radził mi Jack.
– Rodzinne historie nie mogą być już tylko rodzinnymi, jakie to przykre – mruknął z udawanym smutkiem brunet. – Wiecie co, mam propozycję. Powiedzcie, czego chcecie, ja wam tego nie dam, a potem rozejdziemy się w pokoju, dobra?
– Nam zależy jedynie na zemście, Fear – odezwał się Frobisher, tracąc pewność siebie. – Oddaj nam coś równie ważnego, co dla nas Carter.
– No dobra. – Fear wzruszył ramionami. – Co jest takie ważne?
– Twoje życie – odpowiedział Landro. Chwilę zapanowała dramatyczna cisza.
– Moje życie jest warte tyle, co honor tego karalucha? – zapytał z obrzydzeniem w głosie. – Jezu, aż dostałem gęsiej skórki przez was. Odpychające.
– W takim razie życie Dark – podsunął Frobisher. Swoje serce czułam już w gardle razem z żołądkiem, a krew szumiała w moich uszach. Byłam cholernie przerażona.
– Nie mieszaj mnie w to – powiedziałam, jednak moje słowa pokryły się z tymi bruneta:
– Nigdy – zaprzeczył mocno Fear. – Jej życie jest niesamowicie cenne i nigdy więcej nie chcę słyszeć takich głupot. Chcę rozmawiać z Cholito - rozkazał nagle, już całkiem wytrącając mnie z równowagi. – Wkurwiacie mnie tym, że ją prześladujecie i to się musi skończyć – podsumował, wciąż mierząc w obu swoimi pistoletami.
– Nie boimy się Cholito, Fear – oznajmił Cody, prychając nonszalancko.
– Ale boicie się Death'a, a on jest moim dobrym przyjacielem – odparł spokojnie Frighton. Nawet nie rozumiałam kim ci ludzie, o których oni mówili byli. Znałam jedynie Fahundo, a tymczasem wspominali jeszcze dwóch innych gangsterów, a o nich nie słyszałam.
– Jeśli rzeczywiście znasz Death'a, możemy się targować – Frobisher opuścił swój nóż i spojrzał w skupieniu na mnie. – Ale ona nie może przy tym być. Zbyt wiele tematów z Hierarchy zostanie poruszonych.
Słucham?
– Spokojnie, ona nie dowie się niczego o Władcach Oceanu. Zostanie tutaj, a tymczasem rzućcie oboje swoją broń tak, żebym widział wasze poczynania – powiedział Thomas. Coraz bardziej gubiłam się w ich rozmowie. – Myśleliście, że przejmę się terenem Severella, gdy jestem prawą ręką szefa Darkness? – parsknął, gdy tamci rzucili noże na ziemię, przed nogami Thomasa. Niczym królowi dary od poddanych. – Błąd, panowie.
– Spotkamy się w Demons. – Paul skinął głową na bruneta. – Tam ubijemy targu.
Dwójka odeszła w stronę, z której przyszli, a po chwili zniknęli z naszego pola widzenia. Przymknęłam na moment powieki, czując jak moje całe ciało drętwieje, a potem Fear musiał mnie podtrzymać, bo nogi miałam jak z waty. Zabezpieczył bronie i wsunął w kieszeń bluzy, a następnie ułożył sobie moją głowę na swoich kolanach. Oddychałam ciężko i nierówno, analizując sytuację, której tak cholernie nie rozumiałam. Och, Boże! Nienawidziłam tamtych dwóch chłopaków. Nawet w mroku nocy widziałam te ciemne tęczówki tuż nad moją głową, które skanowały mnie z kamiennym wyrazem, gdy z moich powiek wydostawały się pojedyncze łzy bezsilności. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co jeszcze chwilę temu miało miejsce. Nie chciałam brać w tym udziału. Ale wtedy się poderwałam, choć zakręciło mi się w głowie. To nie miało znaczenia, gdy zrozumiałam coś tak ważnego.
On zgodził się na układ z Demons, żeby wykluczyć mnie z Darkness.
– Thomas, nie możesz się dla mnie poświęcić – powiedziałam stanowczo, choć słabym tonem głosu, siadając na swoich łydkach i położyłam dłonie na jego policzkach. Oboje znajdowaliśmy się w tej samej pozycji i walczyliśmy na wzrok.
– Mogę i właśnie to zrobię – odparł sztywno, twardo. Pokręciłam głową, zaciskając trochę mocniej palce na jego policzkach.
– Myślałam, że o tym już rozmawialiśmy – warknęłam, nie hamując już łez. – Jeśli tobie coś się stanie, nie spojrzę sobie w oczy.
– A jeśli stanie się coś tobie, ja nie spojrzę w swoje – szepnął, wstając. Zamierzał się wrócić do Wesołego Miasteczka, ale mój krzyk mu nie pozwolił:
– Aż tak lubisz pastwić się nade mną? Nad moim lękiem i nieszczęściem, Thomas?! Po co ty to robisz, co? Nienawidzisz mnie, przypominam ci matkę! Po co chcesz mnie chronić?! – Zacisnęłam palce w pięści i gniewnie nią starłam jedną z łez. Całe jego ciało się napięło, gdy mówiłam. – Życie w gangu za śmierć czy ogromne poświęcenie? To nie ma sensu. Nie mogę i nie rozumiem!
Wtedy odwrócił się w moją stronę i pokonał dzielącą nas przestrzeń w dwóch krokach. Ujął moją twarz w swoje dłonie i wcisnął mocny pocałunek w moje usta. Spuściłam dłonie wzdłuż ciała, odwzajemniając gest. Poddałam się wszystkiemu, niczego nie rozumiejąc. Ta chwila nie trwała może dłużej niż trzy sekundy, ale w trakcie jej trwania wiele szczegółów do mnie dotarło.
– Już rozumiesz? – szepnął ledwo słyszalnie, odsuwając się ode mnie. Spojrzał w bok, gdzie stał mocno zdezorientowany Dylan, a następnie odszedł bez słowa, podnosząc po drodze dwa noże i nawet się nie oglądając za siebie.
Spojrzałam na Jaydena, którego usta zaciśnięte były w wąską linię. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że on wszystko widział. Pokręcił szybko głową i podszedł do mnie, mocno obejmując, a ja ponownie tego dnia pogrążyłam się w tym uścisku, pozwalając wszystkim emocjom znaleźć ujście. Płakałam, ale nie z powodu swoich uczuć do Thomasa. Płakałam, ponieważ wiedziałam, że on też czuł coś do mnie, a pocałunek był tego jedynie potwierdzeniem. Płakałam, bo on gotów był poświęcić za mnie swoje życie. Płakałam też dlatego, że czułam przeszywający ból całego ciała. Nie miałam złamanego serca. Och, nie. Miałam złamane całe ciało, tak ogromny ból czułam. Jak można mówić, że ma się złamane serce? Złamane ciało bardziej oddawało prawdziwość tych uczuć. Bo jeśli Frightonowi stałoby się coś z mojego powodu, nie wybaczyłabym sobie tego. I może nie rozumiałam wielu słów i tematów, na które rozmawiali Thomas, Paul i Cody, tak samo jak tulący mnie blondyn, ale wiedziałam, że Fear miał jechać do Demons, by ustalić szczegóły jak załatwić to, żeby chłopcy dali mi spokój.
Ale przecież już wcześniej chciał wywalczyć dla mnie wolność. To właśnie próbował mi powiedzieć nim ta dwójka zakłóciła nasz spokój. Że rozmawiał z Williamem i Reganem na ten temat. A więc napad przez Landro i Frobishera był jedynie kolejnym powodem, żeby nie odpuścił swojego zdania.
Cholera, czemu nic się nie układało?!
***
Thomas Frighton P.O.V.
Nie zamierzałem jechać z tymi dwoma idiotami ich samochodem. Tego dnia nie piłem, ponieważ znów zacząłem zażywać swoje leki i mogłem dziękować Bogu, że byłem w stanie prowadzić dodge'a challengera. Jeszcze kilka godzin temu jechała nim Veronica, a ja wciąż czułem unoszący się w powietrzu zapach brunetki. Nieco zabawne, może pokrętne, ale idealnie pasował do codziennego zapachu sportowego mojego auta z domieszką papierosów i perfum, którymi w zasadzie byłem skąpany. Lubiłem pachnieć dobrze, inaczej niż mój rodzinny dom, którego woń kojarzyła mi się jedynie z siejącym terror ojcem. Zapach Gryffin przywodził mi na myśl wakacje u babci Lany. Taki kwiatowy, jakby spędzała całe dnie na dworze, na łące czy cholera wie gdzie. Dlatego czując wokół siebie jej zapachową obecność, jechałem na spotkanie z wujkiem w spokoju.
Nie czułem się przytłoczony, a raczej pogodzony sam ze sobą i swoimi wyborami. Bo po raz pierwszy sam mogłem zadecydować o sobie. Z Hectorem dobiłem już targu, gdy wracałem z Connor do Wesołego Miasteczka. Kazałem jej zostać wtedy w samochodzie zostawionym dwa kilometry dalej dla bezpieczeństwa. Jeszcze tego by brakowało, żeby Amy dołączyła do Darkness. Nie spierała się ze mną, a bezgłośnie zdecydowała się pozostać na miejscu poprzez skinięcie głowy.
– Co się stało, Fear? – zapytał blondyn, gdy wszedłem do jego gabinetu. – Jakieś kłopoty w raju? – zakpił, polerując jedną z figurek stojących na jego białym biurku. Całe pomieszczenie w porównaniu z siedzibą było białe. Białe podłogi, białe ściany. Szło pierdolca dostać. Nie miałem pojęcia po co w ciemnościach była mu jasność.
Przecież na jego wybielanie było już za późno.
– Do rzeczy, Hectorze – odparłem, siadając na białej kanapie przed jego biurkiem. Powstrzymałem się przed wypowiedzeniem prawdziwego imienia tej larwy, które, o zgrozo, znałem. – Mam do ciebie sprawę i mam nadzieję, że się dogadamy.
– Och, zaiste – zgodził się ze mną. – Jakżebym mógł nie dobić targu z moim ulubionym pracownikiem i synem swojego najlepszego przyjaciela?
Żebyś się nie zdziwił.
– Do rzeczy – powtórzyłem beznamiętnym tonem głosu. – Chodzi o wykluczenie Dark z Darkness.
– Naszą bogini mroku? – Udał zdziwienie. Tak naprawdę Hector nie ukazywał prawdziwych uczuć prawie nigdy. Poza spotkaniem z Dark i szczerym uśmiechem do niej. A czemu? Nie miałem pojęcia, czemu się tak do niej uśmiechnął, ale nie mogło to być nic dobrego. – Czemuż to?
– To już nie twój interes – oznajmiłem oschle, rozkładając się wygodnie na kanapie. Bo byłem panem sytuacji. – Kiedyś uratowałem twoje życie. Czas spłacić dług.
Przez cień jego maski przedostał się grymas, który ewidentnie był oznaką przypomnienia sobie starej sytuacji, jaka miała miejsce jakieś cztery lata temu. Nie spodobało mu się, że to ja rozdawałem karty, ale nie mógł się wyłgać. Był człowiekiem honorowym, choć ciężko w to uwierzyć.
– Ach tak – mruknął w odpowiedzi, kiwając powoli głową i przerywając polerowanie figurki, którą wykonało jedno z jego dzieci. Tak, ten nieczuły człowiek miał dzieci. Gorzej z żoną, bo kto z takimi ludźmi jak my długo by wytrzymał? – Zakładam, że masz jakiś plan. – Zaplótł długie palce na białym blacie.
– Z pustymi rękami bym do ciebie nie przyszedł – odpowiedziałem z pewnym siebie wyrazem twarzy, wymieszanym z kpiną. Hector doskonale zdawał sobie sprawę, że nie cieszył się zbyt wielką sympatią wśród swoich pracowników. Nie byłem wyjątkiem.
– W takim razie słucham uważnie. – Pochylił się nad blatem i wpatrywał się we mnie jasnymi tęczówkami. Wziąłem głęboki oddech i się wyprostowałem. Już czas się podzielić moją szaloną wizją.
Jechałem dalej, znając trasę do siedziby Demons jak własną kieszeń. Pamiętałem te czasy, gdy Darkness i Demons wzajemnie się wspierały, a ludzie mogli kraść razem konie. Dosłownie i w przenośni. To było przed kłótnią między moim ojcem a ojcem chrzestnym, a potem wypadkiem mojej mamy i jej dożywotnim kalectwem. Przykre i gwałtowne zakończenie historii i pewnego rozdziału obu organizacji.
Frobisher i Landro zatrzymali swój samochód na żwirze, a ja przy krawężniku. Spokojnie opuściłem mój pojazd, nie obawiając się, że dwójka tych idiotów coś mi zrobi. Jeśli Cholito miał kogoś zabijać to powinien zacząć od nich, bo widać, że do tej pory nie odnaleźli się w grupie, chociaż nie byli w niej tydzień czy dwa. Słabych należało eliminować.
To słowa mojego ojca.
– hermano para la vida del hermano dará – powiedział Cody, a wtedy drzwi się otworzyły. Dwie klapy obiły się głucho o ściany, a ja nie czekając na nich, wszedłem z pełnym luzem do budynku, który znałem jak swoje mieszkanie. W kieszeni bluzy wiąż trzymałem dwa pistolety, które, mimo iż nie zamierzałem użyć, czekały na swoją kolej.
– Sam wejdę. – Odwróciłem się w stronę chłopaków z ciętymi wyrazami twarzy. – Zostańcie tutaj, to sprawa między mną a moim ojcem chrzestnym. – Ta informacja ich zdziwiła, bo spojrzeli po sobie. Może wiedzieli, że banda Cholito najechała nam kiedyś dom, ale z całą pewnością nie znali mojego powiązania krwi z Fahundo.
– Chcemy poznać szczegóły waszych ustaleń – warknął Frobisher z pewnym siebie tonem głosu.
O proszę, pokazał pazurki.
– Jak będę miał taki kaprys to ci powiem – odparłem spokojnie, a następnie bez pukania wszedłem do gabinetu Cholito, zamykając im drzwi przed nosem.
Ale, gdy odwróciłem się w stronę biurka, mężczyzny przy nim nie było. Już chciałem wyjść na zewnątrz i wytknąć tym pajacom kolejny przykład ich nieporadności życiowej, ale nie mogłem, ponieważ poczułem na skroni zimną lufę broni krótkiej. Westchnąłem, przymykając na moment powieki ze znużeniem.
– Wspaniale cię widzieć – powiedział wujek bez krzty radości w głosie. Ponownie westchnąłem i powoli się odwróciłem w jego stronę.
– Tak, ciebie też. – Zeskanowałem go beznamiętnym spojrzeniem, które wyrażało coś całkiem innego niż radość. Nagle ja ze swojej kieszeni również wyciągnąłem broń, przykładając ją do osiwiałej głowy mężczyzny przed sobą.
Jakiś czas mierzyliśmy się spojrzeniami, a także bronią. Wiedziałem, że gdybym odpuścił, okazałbym się słaby tak, jak mówił to całe życie Brad Frighton. Skanowałem jego całą osobę, podobnie jak on moją. Bez krzty emocji i przede wszystkim lęku. Wtedy parsknął cicho śmiechem i odsunął broń, podobnie jak ja.
– Skończyliśmy? – spytał lekko, odsuwając się i ciężkim krokiem podchodząc do barku.
– Na to wygląda – mruknąłem w odpowiedzi, wkładając wciąż nabitą broń do kieszeni. Kto mógł wiedzieć, czy nie będzie mi potrzebna. – A teraz zaproś swoich chłopców, którzy stoją za drzwiami i podsłuchują, bo muszę coś ogłosić.
Zasiadł za biurkiem z kieliszkiem żółtawego trunku w dłoni i lekkim uśmiechem, który nie sięgał jego oczu. Cała ta otoczka przed Dark i szopki jakie odwalał wtedy podniosły mi nerwy. Ona nie wiedziała z kim miała do czynienia i całe szczęście, się nie dowiedziała do tej pory.
– Ach, przypuszczalnym było to, że ta wizyta nie miała na celu koleżeńskiej pogawędki - westchnął, pociągając łyk trunku. – Nie nalałem ci, ponieważ bierzesz leki, prawda?
– Zawołaj Landro i Frobishera – rozkazałem twardo, zbywając jego prywatne pytanie. – Albo sam to zrobię, ale ich ciała wniosą tu w trumnach albo w workach.
– Spokojnie, Thomasie. – Uniósł dłonie w górę, a potem jedną z nich kliknął guzik, włączając interkom. – Indilo i Schweiz niech natychmiast stawią się w moim biurze na kawę i ciasteczka – powiedział z nonszalancją. Nie musieliśmy długo czekać, a te dwa czopki weszły do pomieszczenia. Wolałem mieć ich pod ręką, bo mogliby skrzywdzić Dark pod moją nieobecność. – Jeśli macie jakąś broń, zostawcie ją na ziemi. Nie chcemy spłoszyć naszego gościa - mówiąc to, swój pistolet położył na biurku.
Cody i Paul przeszli na kanapę, która stała na przeciw mojego krzesła i na niej usiedli, a broń, wcześniej zabezpieczoną, rzucili pod okno. Byłem prawie pewny, że chcieli jechać do Gryffin. Swoją drogą miałem nadzieję, że jej przyjaciel ją właśnie wspierał, ponieważ ja nie byłem w stanie. Ani jej pocieszyć, ani patrzeć na jej smutek. Ponownie.
Daj się im zabić, będzie po problemie.
Tyle, że ja nie chciałem już umierać. Miałem dla kogo żyć i właśnie jej zdrowie, a także życie liczyło się najbardziej. Z jakiegoś powodu to właśnie jej się uczepiono, a nie mojej siostry czy matki. Czy nawet najmłodszemu członkowi naszej rodziny. Z jakiegoś powodu właśnie Gryffin, a to było mocno niesprawiedliwe. Zbyt dobra i czysta osoba nie powinna tak cierpieć.
– Chcę upozorować swoją śmierć – wypaliłem. Oczywiście moje wyznanie zderzyło się z ciszą w odpowiedzi. Mężczyzna nie odpowiedział od razu, a Indilo i Schweiz czekali na reakcję szefa.
– Co z tego będę miał? – zapytał, skupiając na mnie swój wzrok. Westchnąłem i zerknąłem na Cody'iego i Paula, którzy się mi przyglądali.
– Ludzie, którzy mnie nienawidzą pomyślą, że nie żyję i twój rozłam w grupie się nie powiększy, a ja wyjadę i nie będę działał tym idiotom na nerwy. – Wskazałem na Landro i Frobishera. Przez chwilę Cody chciał się poderwać na nogi, ale spojrzenie ich szefa mu nie pozwoliło.
– Za mało. – Usłyszałem w odpowiedzi na moje słowa i spojrzałem ponownie na Cholito.
– Co? – Zmarszczyłem brwi, nie dając po sobie poznać jak zdenerwowany byłem.
– Za mało, Thomas – powtórzył ze znudzeniem na twarzy.
– Za mało? – warknąłem, podnosząc się nagle i kładąc dłonie na biurku. Chłopcy Cholito na raz się podnieśli, ale Fahundo uniósł dłoń w ich stronę, powstrzymując przed kolejnym głupim zachowaniem. – Za mało to ja zrobiłem nie mówiąc policji o tym, że twoi ludzie o mało nie zabili mi matki. Ani, że nie powiedziałem o tym Death'owi – dopowiedziałem. To ostatnie zdanie spowodowało, że mężczyzna mocno się spiął, a ja osiągnąłem swój cel.
– W takim razie, co ty będziesz z tego miał? – zadał kluczowe pytanie beznamiętnym tonem, choć wyczułem w nim skrzętnie skrywaną nutkę ciekawości i obaw.
– Ty i twoi ludzie odsuniecie się od Dark. Zostawicie ją w spokoju i będziecie udawać, że nie istnieje – oznajmiłem spokojnie, patrząc wyzywająco w jego oczy i usiadłem ponownie na krześle.
– Nie będziesz miał żadnej gwarancji, że pod twoją nieobecność coś się z nią nie stanie – wtrącił się Paul. Boże, dałbym mu dziesięć punktów za spostrzegawczość, gdyby nie to, że działał na swoją niekorzyść.
– Milcz – syknął do niego Fahundo, a tamten sam w sobie się skulił.
– Death będzie miał na wszystko oko – powiedziałem, zaplatając dłonie na klatce piersiowej.
– A od kiedy ty i największy gangster całego Atlantic City to tacy przyjaciele? – Ponownie Cholito skupił na mnie wzrok. Nie ugiąłem się pod jego ciężarem. Wręcz przeciwnie, udźwignąłem je i nie dałem się stłamsić. Już nie.
– Od wtedy, gdy ty zorganizowałeś porwanie Dark – odparłem zgodnie z prawdą. Nie spodobała mu się ta odpowiedź, bo znałem się z Deathem dłużej niż tydzień czy dwa i mogłem darzyć go ogromnym zaufaniem tak samo jak on mnie. – I nie powiem ci jak udało mi się go poznać, więc nawet nie próbuj pytać.
– Więc, ja za twoją lipną śmierć dostanę groźbę od gościa, który trzęsie całym miastem i spokój w Demons, a ty spokój dla twojej koleżanki, tak? – upewnił się Cholito z dziwnym grymasem. Skinąłem na jego słowa głową. – Opłaca się dla jednej dziewczyny? Naprawdę, Thomas?
Chwilę zwlekałem z odpowiedzią dla tego człowieka. Tak znajomego, a zarazem tak obcego. Wpatrywałem się w broń leżącą na stole, przerzucając też spojrzenie na tą pod oknem dwóch imbecyli, których nigdy nie darzyłem szacunkiem.
– Tak – odpowiedziałem tylko, nawet się nie tłumacząc. Po pierwsze, nie było to konieczne, a po drugie, przebywanie z tym mężczyzną w jednym pomieszczeniu od tak długiego czasu źle mi robiło.
– A jaki my mamy dowód, że rzeczywiście znasz Deatha? – wtrącił się Paul, gdy już się podnosiłem. Spojrzałem mętnie na jego wkurzającą twarz i westchnąłem. Odchyliłem nieco szyję, by ten niedowiarek mógł zobaczyć nowy tatuaż, którego żadna bliska mi osoba jeszcze nie widziała. Przedstawiał on literkę H od skrótu Hierarchy, bo stanąłem wtedy przy boku prawej ręki jednego z Władców Oceanu. Tatuaż ten znajdował się koło tego popularnego liścia, po którym to byłem rozpoznawany.
– Wystarczy? – burknąłem z cynicznym uśmiechem, gdy Landro i Frobisher wciąż wyglądali jak osłupiali. – Musi, bo powtórki nie będzie.
– W jaki sposób chcesz upozorować swoją śmierć? – zapytał Cholito sprawiając, że znów na niego spojrzałem. Nie miałem wątpliwości jak bardzo mu się ta sytuacja nie podobała, ale podobnie jak Hector, był człowiekiem honorowym.
– Plan jest prosty – zacząłem, kładąc dłonie na blacie swojego ojca chrzestnego. Dwaj pracownicy ponownie w tym samym czasie poderwali się na równe nogi, zapewne bojąc się, że zrobię coś ich przywódcy. Fahundo dał im znać dłonią, aby dali sobie spokój i usiedli, co wkrótce uczynili. Co za kretyni. – A brzmi on następująco – dodałem, z pewnością siebie.
– Słuchamy uważnie. – Starzec rozsiadł się wygodnie w fotelu i rozłożył ręce w błogim geście.
***
Veronica Gryffin P.O.V.
Reszta wieczoru była istną klapą. Nie tyle z powodu mojego roztargnienia i totalnej dezorientacji, ale też dlatego, że Regan i William rozmawiali z Zachem na, jak mi się zdawało, temat Thomasa. Kiedy wróciliśmy do reszty, Dylan opowiedział im całe zajście, które obserwował zza drzew, wykazując się przy tym ogromnym sprytem jak na niego. Impreza potem już nie była taka sama, choć wszyscy próbowaliśmy trzymać się razem i dobrze bawić, o co dbały Rosaline i Christina. I kiedy o północy z Diabelskiego Młyna obserwowaliśmy fajerwerki, ja siedziałam w jednej z kabin z Amy i Dylanem. Nasze Platinum Trio.
– Nic już nie jest takie samo – mruknęłam, spoglądając na kolorowe rozbłyski na ciemnym niebie.
– To prawda, wszystko się zmienia – westchnął oparty o mnie Dylan. – Thomas odpisał? – spytał, a ja pokręciłam głową, czego nie mógł zobaczyć.
– Nie, oczywiście, że nie – burknęłam. – Zawsze, gdy go potrzebuję to telefon milczy. Frustrujące.
– Na pewno się odezwie – zapewniła Amy z lekkim uśmiechem, siedząc naprzeciw nas. – Kwestia czasu. Przecież wszyscy wiemy, że bez ciebie nie może normalnie funkcjonować. Ostatnio to udowodnił.
Skinęłam głową, zgadzając się z jej słowami. Miała rację, jak zawsze. Tyle, że o wielu szczegółach ani ona, ani Dylan nie wiedzieli. Żadne z nich, a przynajmniej ode mnie, nie wiedziało o chorobie Thomasa. Nie wiedzieli także o czym wczoraj rozmawialiśmy i do czego między nami doszło. Nie słyszeli też naszej dzisiejszej rozmowy z samochodu bruneta, a przede wszystkim nie stali obok niego, podczas gdy dwoje ludzi próbowało mnie porwać, skrzywdzić czy zabić.
– Co by się nie stało, trzymamy się razem – zadeklarował Jayden i podniósł się do siadu prosto. Wystawił przed siebie dłoń i spojrzał po nas.
– Trzymamy się razem – powtórzyła Connor, kładąc swoją rękę na jego.
– Trzymamy się razem – szepnęłam, powtarzając po niej gest. – Drama, Mała i Choco, zawsze razem – dodałam głośniej z lekkim uśmiechem.
Musiałam wierzyć, że będzie jeszcze dobrze.
A jak było naprawdę?
***
Lubiłam w lecie to, że poranki zaczynały się bardzo wcześnie, a dzień toczył długą walkę z ciemnością. Jako dziecko wymykałam się wcześnie rano do ogrodu, żeby oglądać wschód słońca z domku na drzewie, który zbudował mi kiedyś tata. Lalki i malowanie twarzy? Nie, Veronica uwielbiała klocki, resoraki i domki na drzewach. Lubiłam początki dnia z tego powodu, że to właśnie początek, a za tym szło także to, że mogłam coś zmienić, zrobić coś mocno produktywnego czy spoglądać na cudowne złote promienie z drewnianej konstrukcji. Tak, to było to. Tyle, że z biegiem czasu znienawidziłam ranny czas, wolałam spać i przeciągać ucieczkę z bajki do rzeczywistości w nieskończoność. Dopiero potem budzić się i wracać do koszmaru. Moje poranki już nie zaczynały się wpatrywaniem we wschód słońca ani myśleniem o produktywnym dniu. Stały się raczej zwykłą rutyną i strachem o jutro. Nie potrafiłam się cieszyć zwykłym dniem.
A przynajmniej do tej chwili aż poznałam Thomasa.
Jego osoba często powodowała, że nie mogłam spać w nocy, a wtedy moje wyobrażenia po prostu ożywały. Nie próbowałam sobie go nawet wybijać z głowy, bo się nie dało! A on sam również o tym wiedział. Dzisiejszego dnia było tak samo. Nie mogłam zasnąć i myślałam do wschodu słońca, obserwując go z okna. Wszystko się z czasem zmieniało. Nawet wschód słońca był tak inny, a jednocześnie taki sam, co rano. Ogród zarósł tak samo jak moje marzenia o lepszym jutrze. Domek na drzewie rozpadał się tak samo jak ja wewnątrz. Stałam się jedynie praktykantką życia, która przeżywała je jak tylko mogła. Frustrująca prawda, a jednocześnie niedopowiedzenia sprawiły, że padłam umęczona z mokrymi od słonej cieczy policzkami na swoim łóżku, gdy świat dopiero miał spotkać się z cierpieniem. Być może je ubiegłam? A może po prostu się na nie przygotowałam?
– Nie mogę mu się podobać – próbowałam przekonać samą siebie, gdy koło czternastej schodziłam po schodach ubrana w jeansy i przylegający golf w białym kolorze. – Nie, to nic dla niego i mnie nie znaczyło. Wyjaśniliśmy sobie wszystko w piątek, to koniec – podsumowałam, uśmiechając się sama do siebie, jednak zaraz ten uśmiech zgasł i pokręciłam głową, wchodząc do kuchni.
– Thomas, nie możesz się dla mnie poświęcić – powiedziałam, siadając na swoich łydkach i położyłam dłonie na jego policzkach. Oboje znajdowaliśmy się w tej samej pozycji i walczyliśmy na wzrok.
– Mogę i właśnie to zrobię – odparł sztywno, twardo. Pokręciłam głową, zaciskając trochę mocniej palce na jego policzkach.
– Myślałam, że o tym już rozmawialiśmy – warknęłam, nie hamując już łez. – Jeśli tobie coś się stanie, nie spojrzę sobie w oczy.
– A jeśli stanie się coś tobie, ja nie spojrzę w swoje – szepnął, wstając. Zamierzał się wrócić do Wesołego Miasteczka, ale mój krzyk mu nie pozwolił.
– Aż tak lubisz pastwić się nade mną? Nad moim lękiem i nieszczęściem, Thomas?! Po co ty to robisz, co? Nienawidzisz mnie, przypominam ci matkę! Po co chcesz mnie chronić?! – Zacisnęłam palce w pięści i gniewnie starłam jedną z łez. Całe jego ciało się napięło, gdy mówiłam. – Życie w gangu za śmierć czy ogromne poświęcenie? To nie ma sensu. Nie mogę i nie rozumiem!
Wtedy odwrócił się w moją stronę i pokonał dzielącą nas przestrzeń w dwóch krokach. Ujął moją twarz w swoje dłonie i wcisnął mocny pocałunek w moje usta. Spuściłam dłonie wzdłuż ciała, odwzajemniając gest. Ta chwila nie trwała może dłużej niż trzy sekundy, ale w trakcie tej chwili wiele szczegółów do mnie dotarło.
– Już rozumiesz? – szepnął ledwo słyszalnie, odsuwając się ode mnie. Spojrzał w bok, gdzie stał mocno zdezorientowany Dylan, a następnie odszedł bez słowa, podnosząc po drodze dwa noże i nawet się nie oglądając.
– Nie rozumiem – westchnęłam, siadając przy stole. Przyłożyłam palce do pulsujących skroni i zaczęłam je lekko masować. Przeniosłam wzrok nieco dalej, gdzie leżała kartka, zapewne od mojego taty.
Simon Gryffin był człowiekiem staromodnym. Lubił czytać gazety, oglądać czarno-białe czy zostawiać kartki zamiast sms-ów. Bardzo w nim to szanowałam. Podobnie jak to, że kłaniał się starszym osobom i przepuszczał je w autobusie czy przejściu w drzwiach. To było kochane.
Vi,
Wraz z Caroline pojechaliśmy do mojej matki. Przepraszam, że nie powiedziałem niczego ani cię nie budziłem, ale został ci ostatni dzień wakacji, więc chciałem, abyś go dobrze wykorzystała. Pojechaliśmy, żeby babcia poznała Caroline, zanim wyjedzie w interesach związanych ze swoją cukiernią, gdzie pracuje. Pozdrowimy babcię od ciebie.
Z całusami
Tata i Caroline,
– Świetnie, akurat teraz potrzebuję kobiecej rady, a ich nie ma – mruknęłam, kładąc kartkę gdzieś dalej na stole.
Czułam w kościach, że wydarzy się coś złego. Ja to wręcz wiedziałam. Ostatnio, gdy miałam takie przeczucie, to poznałam Thomasa. Już się bałam do czego tym razem miało dojść i aż mnie mdliło na samą myśl. Dlatego też zdecydowałam się zjeść mały jogurt z lodówki na obiad. Tak, obiad. Chciałam zadzwonić do Feara, ale byłam pewna, że nie odbierze. Wczoraj nie było go przy telefonie cały wieczór. Dzisiaj nie mogło być inaczej, prawda?
Ale wtedy moja komórka rozbrzmiała na całą kuchnię, przez co się wzdrygnęłam i zakrztusiłam jedzeniem. Ewidentnie byłam zbyt spięta, a to skutkowało moim kolejnym błędem.
Ale chciałam je popełniać już do końca życia, byleby to spowodowało, że przyszłość miała się zmienić.
– Halo? – To jedno słowo wręcz wyplułam, biorąc głęboki oddech.
– Cześć, Dark. – Usłyszałam dobrze znany sobie głos. Usiadłam przy stole i westchnęłam z ulgą.
– Nawet nie wiesz jak się martwiłam, Thomas – powiedziałam szczerze, kręcąc głową. – Mam złe przeczucia i...
– Jesteś w stanie wyjść z domu na parę godzin? – przerwał mi cicho. Ale jego głos był dziwny, taki niecodzienny. Wiedziałam, że coś się stało.
– Tak, ale czy coś się...
– Za chwilę porozmawiamy, czekam przed twoim domem. – Kolejny raz mi przerwał, a następnie się rozłączył. Zszokowana odsunęłam telefon od twarzy i spojrzałam na wyświetlacz, który wskazywał przerwane połączenie.
Co, do cholery?
Zabawne, że nie musiałam znać żadnego faktu, a czułam przerażenie w całym ciele w zasadzie po usłyszeniu jego głosu. Pełnego niepewności i dystansu, jakby zrobił coś, co miało zmienić wszystko. I może właśnie tak było? Nie potrafiłam określić, bo rozbolały mnie mocno wszystkie stawy, a paznokcie stały się sine, podobnie jak usta, na które spojrzałam, skanując sylwetkę w lustrze przy wyjściu, do którego się kierowałam. Nie lubiłam w sobie tego, że tak szybko się stresowałam i właściwie byle jaką informacją czy sytuacją. Zabrałam wszystkie potrzebne rzeczy i zamknęłam na klucz dom, a kiedy się odwróciłam, Thomas stał oparty o swój motocykl. Twarz pozostawała kamienna, spokojna jak tafla wody, jednakże jego postawa ukazywała jak bardzo źle z nim było. Jak ciężar, który musiał nosić zgniatał go aż na zewnątrz. Mocno spięta sylwetka i worki pod oczami nie skutkowały niczym dobrym.
– Hej, Gryffin – przywitał się ponownie, cichym głosem, tonem podobnym do tego przez telefon.
– Co się stało? – Przeszłam do sedna, krzyżując ręce na swoim golfie i wpatrując się wyzywająco w jego oczy. Nie chciałam, żeby widział jak mocno się stresowałam.
– Muszę z tobą porozmawiać – oznajmił, podchodząc bliżej mnie. Przeszedł mnie dreszcz, gdy dotknął mojego policzka, a następnie ust, ostatecznie zakładając mój kosmyk włosów za ucho.
– Więc porozmawiajmy – szepnęłam, kładąc swoją dłoń na jego, która wciąż znajdowała się przy moich włosach.
– Dzisiaj odbędzie się wyścig – zaczął, a moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. Zaczęłam ciężej oddychać, kręcąc głową. Odsunęłam się krok od niego, przełykając ciężko ślinę. Bo już wiedziałam, czym to skutkowało.
– Nie. – Ponownie pokręciłam głową, zaciskając usta w linię.
– Veronica, posłuchaj – zaczął, podchodząc do mnie, ale na każdy jego krok, ja robiłam dwa w tył.
– Nie – powtórzyłam, nie chcąc tego słuchać. Moje reakcje wcale nie były zaplanowane. Liczyło się jedynie to, co mi powiedział i o czym zaczął mówić wtedy.
– Veronica... – Znów ponowił spokojnym tonem, podchodząc do mnie, gdy ja dotarłam już do drzwi. Złapał mnie za rękę i spojrzał w moje oczy.
– Mówiłam ci, że nie chcę, żebyś się tak dla mnie poświęcał. Ty masz żyć. Ze sobą i dla siebie, pamiętasz? – mruknęłam, przełykając ciężko ślinę.
– Tak, pamiętam – oznajmił, ponownie kładąc swoje dłonie na moich policzkach. – Ale ja nie zamierzam umierać, głuptasie. – Przyłożył swoje czoło do mojego, a z moich ust wyrwał się szloch. – Upozoruję swoją śmierć, żeby to wszystko wreszcie się skończyło, a potem wrócę.
– Obiecujesz? – spytałam cicho, zaciskając dłonie w pięści. Nie było sensu go przekonywać, bo to by nic nie dało, ale musiałam mieć potwierdzenie, że naprawdę nie umrze.
– Ja Thomas Rafael Newton Frighton przyrzekam, że wrócę do ciebie, Veronico...
– ... Chloe Josephine – wtrąciłam cicho.
– Veronico Chloe Josephine Gryffin – zakończył, całując mnie lekko w czoło.
– Przyjechałeś, aby mi to przekazać? – zapytałam cicho, unosząc oczy na jego poważną twarz, choć w ciemnych tęczówkach zobaczyłam ból.
– Przyjechałem, żebyś usłyszała to ode mnie i nie myślała, że naprawdę zginąłem – sprostował. – I żebyś pojechała ze mną do Jersey, bo tam odbędzie się mój ostatni wyścig.
– Powiedz mi czy warto, Thomas. – Spojrzałam twardo w brązowe tęczówki.
Chwilę toczyliśmy walkę na spojrzenia. Odsunął się lekko w tył, stając o stopień niżej ode mnie i przeczesał swoje włosy dłonią, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
– Gdyby nie było, nie robiłbym tego – odpowiedział w końcu i wystawił w moim kierunku dłoń. – Pojedziesz ze mną?
Nie wahałam się długo, a pewnie chwyciłam dłoń bruneta i razem zeszliśmy na dół w stronę motocykla. Założył mi na głowę kask i lekko w niego stuknął, unosząc kącik ust, a następnie odjechaliśmy spod mojego domu. A mnie do śmiechu wcale nie było. Nie liczyło się już nic. Ani sąsiedzi, którzy mogli nas zobaczyć, ani mój lęk przed jazdą na motocyklu. Mój umysł był pusty po raz pierwszy od bardzo dawna, a ja nie czułam się z tym źle, bo wiedziałam, że czekało mnie jeszcze wiele złego i nie mogłam tego uniknąć. Powinnam się przygotować na czas strachu.
Kiedy się zatrzymaliśmy w jakimś miejscu, którego nigdy nie widziałam, a był tam wielki tor do wyścigów, wydarzyła się dość dziwna rzecz. Jeden mężczyzna się na nas gapił z natarczywością, a kiedy przechodziliśmy. Próbowałam to zignorować, ale facet do nas podszedł i zatrzymał.
– Witajcie – powiedział, a przy tym wystawił dłoń w stronę Feara. Jakież było moje zdziwienie, gdy Thomas ją uścisnął! Sama nie wiedziałam czemu, ale byłam pewna, że tego człowieka już wcześniej gdzieś widziałam.
– Hej, dzięki, że jesteś – mruknął Frighton i objął mnie ramieniem. Brunet spojrzał wtedy na mnie i się uśmiechnął.
– Jak twoja dłoń? – zapytał. I wtedy zrozumiałam kim był.
To ta sama osoba, która kiedyś zszywała moją dłoń w szpitalu. Nie zastanawiałam się nad tym długo, ale wtedy, gdy nawet przy szyciu nie wziął danych osobowych od Kelly mocno się zdziwiłam. Teraz rozumiałam już czemu tego nie zrobił. Skoro Thomas się z nim znał, zapewne należał do kogoś z mrocznych interesów i z pewnością kojarzył Kelly, bo z Frightonem dobrze się znali. Dodatkowo jeszcze jeden fakt uderzył we mnie z wielką mocą. To był ten sam facet, który znajdował się na zdjęciach w albumie rodzinnym Jaydena. Dylan mówił, że on nie mógł być jego chrzestnym z powodu ciemnych oczu i włosów, ale też widział go na zdjęciu. I być może z powodu szoku blondyn w szpitalu go nie poznał? Bo przecież mocno się zmienił od robienia tych zdjęć, a teraz jego zarost stał się w krótką brodą.
– Wszystko dobrze – odpowiedziałam wciąż mocno zszokowana, ale nie zdążyłam niczego więcej powiedzieć, bo znów Fear się odezwał:
– Będziesz miał na to wszystko oko? – spytał go, przez co uśmiech lekarza się poszerzył.
– Zawsze mam. – Puścił nam oczko i odszedł tak bez słowa, jakby rozmowa nie dotyczyła jakiegoś ciężkiego tematu, a pogody. To było dziwne i gdyby nie to, że miałam inne powody do obaw, wciąż bym to roztrząsała.
– Już jesteście, to dobrze – odezwała się Rosaline, która właściwie pojawiła się znikąd i mocno nas objęła, tworząc trzyosobowy uścisk. Wyglądała na spiętą i zdenerwowaną. – Sweden czeka już na starcie.
– Możesz się jeszcze wycofać – wtrącił Zach, stając koło Ross. Nawet nie zauważyłam, gdy on wraz z Chris i moimi przyjaciółmi podeszli do nas. Zdziwiłam się widząc tutaj także Amy i Dylana.
– Wiem o tym – oznajmił Fear, który jedynie odsunął się ode mnie lekko, żeby podprowadzić swój pojazd w stronę startu. Nie było tutaj zbyt wielu ludzi. Nasi przyjaciele, przyjaciele drugiego zawodnika, kilku ludzi od spraw wyścigów i wysoka dziewczyna z chustką w dłoni. A wokół trasy płynęła woda.
Ocean Atlantycki.
Tam na starcie stali także Kelly, Jack, Will, Victoria i Regan. Frighton podszedł do siostry i mocno ją przytulił, mówiąc coś na ucho. Pokiwała twierdząco głową i zdobyła się na lekki, ale blady uśmiech. Wtedy Fear przywitał się z resztą przyjaciół, a na koniec z przeciwnikiem poprzez uściśnięcie dłoni. Zapewne Sweden myślał, że to tylko normalny wyścig. Nawet nie przypuszczał, że za tym kryło się coś więcej. Chwilę porozmawiali, a Thomas sprawiał wrażenie na całkiem wyluzowanego, a nawet raz doprowadził przeciwnika do śmiechu.
A potem zostawił motocykl i podszedł do mnie. Uśmiechnął się, z rozczuleniem i doszłam do szybkiego wniosku, że chyba nigdy tak na mnie jeszcze nie patrzył. Pochylił się w moją stronę i cmoknął delikatnie moje usta, a następnie zetknął swoje czoło z moim. Wtedy przymknął powieki. Zawsze uważałam, że taki moment był bardziej osobisty i czuły niż najśmielszy pocałunek. Może on myślał podobnie? Chwilę staliśmy tak po prostu, chłonąc swoją obecność, a potem on odszedł i nie odwrócił się więcej. To tyle z naszego pożegnania. Tak po prostu podszedł w stronę motocykla i czekał aż wysoka brunetka stanęła na torze, trzymając w dłoni chustkę w kolorze krwistoczerwonym. Od tamtej pory znienawidziłam tę barwę.
Drugim zawodnikiem był chłopak o jasnych włosach i bladej cerze. Nawet z mojej odległości widziałam jak przerażająco wyglądał. Tak niezdrowo. Jego oczy wyglądały na zapadnięte, a sama budowa ciała nie prezentowała się szczególnie dobrze. Nie miał szans by wygrać, jeśliby chodziło tylko o to. Naprawdę chciałam coś zrobić, lecz koło mnie stanął Jack i złapał mocno za moją dłoń, dodając otuchy. Obok niego Zach, Victoria i Christina. Po drugiej mojej stronie była Rosaline i trzymała mocno moją drugą dłoń. Obok niej stała Kelly, Amy, Regan oraz Dylan, który trzymał swoje dłonie na moich ramionach. Wszyscy zachowywaliśmy powagę. William znajdował się tuż przy zawodnikach. Rozmawiał z jednym z organizatorów, którego nie znałam. Tak bardzo się stresowałam, że nie potrafiłam wyrazić tego słowami. Nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. To przecież było szalone!
Zwróciłam głowę w stronę nagłego hałasu. Dwóch zawodników siedziało już na swoich maszynach. Tak szkoda mi było tego kultowego pojazdu Thomasa, którym też miałam okazję jechać, z którym wiązało się tak wiele wspomnień. Drugi chłopak też już odpalił swój motocykl. Wszystko było teraz w rękach brunetki z chustką. Moje serce biło jak młotem i miałam wrażenie, że za chwilę wyskoczy z piersi. Aż tak bardzo się bałam o niego? Przecież znaliśmy się niecałe cztery miesiące. To zbyt mało, bym mogła do niego poczuć coś tak potężnego, a mimo to stałam na tym torze. Patrzyłam na niego i widziałam doskonale jego tył ciała. Nie wyglądał na spiętego, ale to akurat nie powinno mnie dziwić. Zawsze pokazywał się od tej stoickiej strony i jak wiele razy mnie to irytowało, tak teraz dawało jakiegoś dziwnego rodzaju nadzieję, bo skoro on się wcale nie stresował to może i ja nie powinnam?
Głuchy ryk sprowadził mnie do rzeczywistości. Chustka upadła, a zawodnicy wystartowali. Kilka osób pobiegło jakiś kawałek za nimi. W tym i ja, ale w przeciwieństwie do innych czułam smutek i żal, a nie ekscytację i ciekawość. Zatrzymałam się koło tej dziewczyny, która rozpoczęła wyścig. Stała i wyglądała za nimi.
– Ciekawe, który z nich wygra, prawda? – zagadała do mnie. Nie widziała błyskających w moich oczach łez. Ja wiedziałam kto wygra, ale nie śmiałam jej powiedzieć prawdy.
– Ciężko stwierdzić – wydusiłam z siebie, bo z całą pewnością oczekiwała ode mnie jakiejś odpowiedzi.
– A ja stawiam na Feara. To w końcu najlepszy zawodnik, lepszych nie znajdziemy – mówiła. Tak bardzo chciałam wierzyć w jego wygraną.
– Być może – odpowiedziałam wymijająco, wzruszając ramionami, a następnie odeszłam w stronę Kelly, która stała przy krawędzi toru, przy oceanie. – Kelly, martwię się o niego – szepnęłam do niej, stając obok. Chwilę patrzyłyśmy po prostu w mrok wody. Próbowałam wierzyć, naprawdę.
– Uwierz, że ja też – mruknęła, spoglądając nagle w moją stronę. W następnej chwili przytuliła się mocno do mnie. Czułam jak się trzęsła ze strachu.
– Nie wybaczę sobie, gdy mu się coś stanie – wyrzuciłam z siebie, przełykając ślinę i mrugając parokrotnie powiekami.
– Nie powinnaś się obwiniać – szepnęła szczerze. – Dobrze wiesz, że Fear robi to wszystko, bo on tego chce. Nie bierz na siebie tego ciężaru, poza tym, z całą pewnością mu się uda – dodała mocniej, odsuwając się ode mnie, by spojrzeć prosto w moje oczy. – Musimy w to wierzyć.
– Za ile kończy się wyścig? – zapytałam, oglądając się w stronę, z której mieli nadjechać zawodnicy.
– Pewnie za jakieś pięć minut skończą trasę – odrzekła cicho. – Jest jeszcze sporo czasu na to, żeby zmienił decyzję.
v Ale czy to zrobi? – szepnęłam bardziej do siebie. Kelly schwyciła nasze palce. Stałyśmy tak razem i patrzyłyśmy w stronę przyjazdu zawodników. Jakiś czas później rzeczywiście dwa pojazdy się pojawiły. Moje serce ponownie podeszło mi do gardła, a dłoń mocno zacisnęła się na tej Frighton.
Widziałam jego rozwiane włosy, tak samo jak drugiego motocyklisty, który sama nie miałam pojęcia kim w zasadzie był. Nie interesowało mnie to. I wtedy jakieś pięćset metrów od nas, Frighton mocno szarpnął swoim pojazdem i wpadł w ocean razem z nim. Pisnęłam, zakrywając usta dłonią. Wszystko dalej działo się jak w zwolnionym tempie. Inni zaczęli biec w stronę miejsca wypadku zaraz po tym, jak chuderlawy blondyn przekroczył linię mety. Ja wraz z Kelly również tam dobiegłyśmy. Na powierzchni, kołem do góry unosił się ukochany motocykl Feara. Właściciela pojazdu nie widziałam nigdzie, co wzięłam za zły znak, bo jedynym wyjściem z wody był pomost, na którym wszyscy staliśmy. Dobiegł do nas także Jack, który bez zastanowienia wskoczył do wody, a wraz z nim kilku innych ludzi. Dwóch z nich wyłowiło motocykl.
– Odsuńcie się! – Ktoś wrzasnął. Poczułam szarpnięcie za ramię, a po chwili zostałam odepchnięta przez siłę odrzutu, gdyż motocykl wybuchnął. Część ulicy zajęła się ogniem, część ludzi nie zdążyła się uchronić przed zagrożeniem. Spojrzałam na swoją rękę, która krwawiła z powodu przetarcia nią po torze.
Ktoś mnie podniósł. Spojrzałam na spokojną twarz Willa, który wydawał się być całkowicie opanowany i pewny powodzenia planu. Rosaline kawałek dalej jednak przedstawiała jego totalne przeciwieństwo, podobnie jak Victoria. Odwróciłam się i zobaczyłam wynurzającego na powierzchnię Jacka. Zach wraz z Christiną pomogli mu wyjść z wody. Większości osób już nie było, bo usłyszeliśmy wycie syren policyjnych i karetek. Została nasza ekipa i jakaś garstka osób, w tym zwycięzca, który wydawał się najbardziej zdezorientowany.
– Wynosimy się stąd – zarządził William i objął ramionami Ross i Kelly, a następnie szybkim krokiem zmierzył w stronę swojego auta. Regan wraz z Dylanem i Victorią pobiegli w stronę nowego samochodu Goldena. Nie było czasu w zasadzie na nic, ale i tak trwałam jak w transie.
– Ronnie, chodź – szepnęła spokojnie Amy i pogładziła mnie po ramieniu. I wtedy zdałam sobie sprawę, że ona też nie obawiała się niepowodzenia i to wszystko było częścią planu. Spojrzałam w stronę ciągnika, który z wody wyławiał Shaggy, zapewne by policja nie zdobyła odcisków palców Feara, a my szybko weszliśmy do samochodu Zacha, opuszczając tamto miejsce jako ostatni.
Nie sądziłam, że to wszystko wydarzy się w zasadzie w przeciągu dwudziestu minut. To tak jak szczepionka. Wszyscy się panicznie boją, a tutaj nie trwa to dłużej niż pięć sekund i koniec. Tyle, że mój stan szoku i smutku się przeciągał. Wciąż czułam ujmujące poczucie, że coś było nie tak. I wokół mnie wszyscy coś mówili. Krzyczeli, rozmawiali jeszcze na torze, ale do mnie to nie docierało. Jedyne, co się liczyło to to, żeby Thomas przeżył. Nic innego.
– Będzie dobrze, kochanie – mruczała jak przez mgłę Amy, gdy docieraliśmy do Atlantic City.
– Całe szczęście nie było tam kamer – zauważył Zach, gdy przejeżdżaliśmy już koło znajomych budynków. – Najważniejsze, że ludzie z Demons byli tego świadkami i widzieli nasze przerażenie.
– Powinno się udać – dodał Jack, choć on tak jak ja wydawał się być spięty. Cały trząsł się z powodu skoku do wody, ale Richer dał mu koc, zanim odjechaliśmy. Wszystko było przemyślane i powinno się udać, tak jak to szatyn powiedział.
Tak, powinno.
***
– Córeczko, może coś zjesz? – spytał mnie tata, gdy siedziałam na kanapie w salonie i oglądałam telewizję. Szkoła rozpoczęła się już na dobre tydzień temu, ale ja nie potrafiłam się skupić na niczym, poza myśleniem o Thomasie. To trwało już za długo, a żadne z nas nie dostało od niego znaku życia. Nawet głupiej wiadomości.
– Nie jestem głodna – mruknęłam w odpowiedzi jak zawsze. – Jadłam dwie kanapki rano – dodałam naprawdę szczerze.
– Mamy niedzielny wieczór. Dwie kanapki to stanowczo za mało. Co się dzieje, Vi? – Tata usiadł koło mnie i zaczął gładzić moje włosy dłonią, tak jak uwielbiałam.
– Żyję w ciągłym stresie – westchnęłam cicho i opierając się na jego ramieniu. Zawsze pachniał proszkiem do prania i kochałam ten zapach. Kojarzył mi się z dzieciństwem u mojej babci.
– Wiem, że egzaminy to ciężka sprawa, ale nie martw się aż tak... – Jednakże urwał, ponieważ ktoś zastukał do drzwi. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego niepewnie. – Zapraszałaś kogoś?
– Nie. – Pokręciłam głową. Tata wstał i podszedł do drzwi. Usłyszałam ich charakterystyczne skrzypienie.
– Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam. – Usłyszałam głos, którego kompletnie nie znałam. – Jest może Veronica?
Podniosłam się mocno zszokowana i weszłam do holu. Gość do mnie? O tej porze? W drzwiach zobaczyłam starszego mężczyznę, ale dobrze zdawałam sobie sprawę kim on był, choć w zasadzie nigdy nie widziałam go na oczy. Przenikliwe spojrzenie, lekko siwe ciemne włosy i czekoladowe tęczówki.
– Jestem John Frighton, dziadek Thomasa – przedstawił się. Wyglądał niesamowicie podobnie do Feara, więc to on musiał być ojcem Brada, a także dbał o opiekę nad Charlize Frighton.
– Wiem – odpowiedziałam, zakładając rękę na rękę. – Może pan wejdzie? – zaproponowałam. Nie chciałam, żeby ten staruszek stał na wrześniowym zdradliwym wietrze.
– Nie, nie – zaprzeczył nagle. Widziałam jaki był nieswój i mocno zasmucony. – Przyjechałem osobiście, bo... pomyślałem, że powinienem – wyznał cicho, spoglądając na mojego ojca.
– O co chodzi, proszę pana? – zapytał tata, opierając się lekko o otwarte drzwi. Patrzył nieufnie na przybysza, czemu się nie dziwiłam.
– Ja... chciałbym zaprosić państwa, a w szczególności ciebie – mówił i wskazał na mnie, choć praktycznie nie patrzył w moje oczy. – Boże, nie wiem, czy dam radę...
– Spokojnie, panie Frighton. – Uśmiechnęłam się lekko do niego, choć czułam przerażający ból brzucha i całego ciała związany z jeszcze większym stresem.
– Przyjechałem zaprosić was na pogrzeb. Thomas się utopił.
Nie udało mu się.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
***
Hej! Straszna ze mnie matka, zabiłam swoje dziecko :(
Przychodzę do was z ostatnią już częścią tego opowiadania. Za chwilę przejdziecie do podziękowań, które byłoby mi miło, żebyście przeczytali, bo czeka was tam drobna niespodzianka.
Pisząc te słowa mam łzy w oczach. Nie wierzę, że to już koniec WADITD. W końcu po długich miesiącach mogę napisać to, o czym zawsze marzyłam. Już teraz jest tutaj prawie 28k wyświetleń, gdzie marzyłam o tych 30, hah.
Mam ogromną prośbę do was, abyście polecali WADITD innym, bo choć nie jest doskonałe, właśnie od niego zaczęłam swoją prawdziwą przygodę. Druga część będzie pisana bardziej poprawnie, jeśli chodzi o dialogi.
Cóż, dziękuję wam tak bardzo za wszystko. Nie będę się bardziej rozpisywać. Zapraszam do Podziękowań.
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top