8. Śpieszmy się kochać.
Nawet nie wiecie, jak bardzo mi tego brakowało...
Wróciłam! Mam nadzieję, że więcej nie będę miała konieczności znikać tak długo. Plan jest taki, że rozdziały WADITD będą co tydzień w niedzielę, a w sierpniu zaczniemy przygodę z kolejnym opowiadaniem serii DPS!
Czy ktoś jeszcze o mnie pamięta? Jeśli tak, zgłoście się w komentarzu <3
Czwartek, dwudziestego szóstego czerwca, był zakończeniem roku szkolnego, a tym samym drugiego roku mojej edukacji w Atlantic City High School.
Nie potrafiłam uwierzyć, że druga klasa tak szybko minęła. Jeszcze w tym roku miałam zacząć maturalną klasę, wchodzić w dorosłość. Zaczęłam sobie uświadamiać, że zanim się obejrzę, musiałabym już płacić za rachunki, mieszkać w akademiku i żyć na chińszczyźnie, by wyżyć jakoś do sesji. Ach, przecież w przyszłym listopadzie miałam skończyć osiemnaście lat. Co ja tym czasem robiłam? Siedziałam z Amy, która obiecała mnie wyszykować na zakończenie roku szkolnego i opychałyśmy się lodami, oglądając powtórki Zbuntowanego Anioła z Natalią Oreiro i Facundo Arana w rolach głównych.
– Jeśli Ivo i Milagros nie są idealną parą, to ja wątpię w miłość – westchnęła szatynka, wyskrzybując resztki lodów z pudełka.
– Od zawsze zazdrościłam jej urody – przyznałam na głos, dotykając swojego pełnego brzucha. Jedzenie lodów na śniadanie nie uważałam za dobry pomysł, ale kiedy Amy je przyniosła, to miałam odmówić?
– Jesteś śliczna, Ronnie. – Amy zmierzyła mnie wzrokiem swoich piwnych tęczówek. Pokręciła głową, nie rozumiejąc, czego ja mogłam zazdrościć głównej bohaterce. – A jeśli o twoim wyglądzie mowa, musisz się już ubierać, zostało nam półtorej godziny do rozpoczęcia.
Rzeczywiście, mój zegar ścienny wskazywał już dziesiątą z hakiem, a w południe miało się odbyć zakończenie roku szkolnego. Szatynka przyjechała już w pełni gotowa, ona tego problemu, co ja, nie miała. Ubrała się w granatową sukienkę z lekkim dekoltem oraz tenisówki. Swoje loki wyprostowała. Wyglądała naprawdę ślicznie, nawet lepiej niż zwykle. Na dłoni Amy widniała bransoletka, którą jej zrobiłam na naszą rocznicę, mimo mojego obecnego stanu. Ale czego się nie robiło w imię przyjaźni? Obok bransoletki ode mnie, wisiała ta złota z sercem, symbol naszej wiecznej z Małą i Dylanem. Na lewym nadgarstku widniał jej piękny, wykaligrafowany tatuaż na dłoni z napisem Believe. Od niej na rocznicę naszej przyjaźni dostałam czarny kombinezon z długimi nogawkami i górą na ramiączka, który zobowiązałam się założyć na zakończenie roku szkolnego. Do tego zamierzałam spiąć swoje ciemnobrązowe włosy, bo dzisiaj mieliśmy bardzo gorący dzień. Lato rozpoczęło się na dobre, ale nienawidziłam upałów. Cóż, może i tylko dwadzieścia pięć stopni, ale w Atlantic City dwadzieścia siedem to rekordowy wyczyn.
– Masz rację. – Cierpiętniczo westchnęłam i się podniosłam. – Umalujesz mnie? –zapytałam, odwracając się przez ramię. Amy się na tym znała o wiele lepiej ode mnie. Ja jakoś nigdy nie dbałam przesadnie o swój wygląd.
– Oczywiście, ale najpierw się ubierz – odpowiedziała, rozkładając się wygodniej na kanapie. Przymknęła zmęczone powieki. Cały ten czas była zajęta organizowaniem tego wydarzenia, przygotowaniem mowy i ta odpowiedzialność wykańczała.
– Dobrze. – Niezadowolona udałam się na górę, do swojego pokoju. Tata już pojechał do pracy, ale prosił, bym zrobiła zdjęcie siebie w efekcie końcowym.
Weszłam do pomieszczenia i otworzyłam szeroko okno, by wpuścić do środka trochę świeżego powietrza. Nie potrafiłam uwierzyć, jak szybko ten rok minął. Czułam się tak staro, a czas wciąż przelatywał przez moje palce. Nie zrobiłam tak naprawdę nic pożytecznego. Wręcz przeciwnie, do tej pory moje życie stanowiło pasmo niepowodzeń. Jeśli chodziło o współwinnego mojego pokomplikowanego egzystowania, nie dawał on znaku życia od soboty, kiedy to wymienialiśmy się wiadomościami. Nie chciałam się z nim kontaktować, a za referat postanowiłam podziękować przy okazji.
Stanęłam przed szafą obok lustra i zaczęłam szukać kombinezonu we wnętrzu mebla. O dziwo, narzekałam na brak ubrań, a tak naprawdę ledwo dało się domknąć tą szafę. Kiedy ją zamknęłam, wzdrygnęłam się i dotknęłam klatki piersiowej, bo w lustrze zobaczyłam Thomasa, który stał przy oknie. Moje rzeczy oczywiście z głośnym hukiem wypadły mi z rąk. W międzyczasie chłopak wygodnie rozłożył się na moim łóżku, krzyżując nogi w kostkach i zakładając za głową ręce. Uśmiechnął się ledwo widocznie, zapewne zadowolony z mojej reakcji.
– Cześć, Dark – rzucił swobodnie, a ja w międzyczasie wytężałam szare komórki, by zrozumieć, jakim cudem dostał się do mojego pokoju. Przez okno? Jak jakaś małpa?
– Czego chcesz, Fear – westchnęłam zrezygnowana i podirytowana. Oparłam się tyłem o szafę. W tym samym czasie do pokoju wpadła Amy z łyżką do lodów w dłoni.
– Co się stało? – zapytała mnie, a ja ruchem głowy wskazałam leżącego na moim łóżku intruza. Przeniosła na niego wzrok i zmrużyła oczy. – Thomas Frighton – niemal splunęła i cofnęła się o krok w tył. Fear zaś nieco szerzej się uśmiechnął, rozbawiony.
Cholera, tego się obawiałam.
Miałam ochotę wyrzucić Thomasa przez okno. Powstrzymywało mnie jedynie to, że nie miałam na to siły. Leżał w czarnej koszulce i długich spodniach w taki upał, a ja się zastanawiałam, czy miał serce z lodu, że się nie pocił. W sumie, patrząc na to, czym się zajmował, to mogło mieć sens. Nie chciałam, żeby doszło do konfrontacji Frightona z Connor.
– Miło – skwitował chłodno Thomas. – Widzę, że plotki o mnie lubią się roznosić.
– Chyba każdy słyszał o czternastolatku, który został zatrzymany, a potem wyjechał, uciekając przed sprawiedliwością – skwitowała sucho. Thomas spoważniał, jednak chwilę później jego usta wykrzywiły się w sardonicznym uśmiechu.
– Chciałaś ratować przyjaciółkę łyżką? – Wskazał na rękę Connor. Miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Nie spodziewałam się takiej wrogości obu stron.
– Być może – odpowiedziała zimno i uniosła brew. – Przynajmniej będę miała czym obronić siebie, jeśli będziesz chciał mnie popchnąć czy poddusić.
No tego, to ja się nie spodziewałam.
– Wy to chyba mówicie sobie o wszystkim, co? – Fear przekrzywił głowę, analizując wzrokiem moją przyjaciółkę.
– Uspokójcie się. Oboje – przerwałam im z irytacją. Amy westchnęła i spuściła nieco z tonu.
– Co on tu robi? – zapytała spokojniej. W głębi duszy czułam, że Connor się go bała. Nie chciała tego przyznać na głos, nie dziwiłam się, ale... wiedziała, kim był i co robił.
– Nie mam pojęcia – przyznałam szczerze i spojrzałam na Thomasa. – Zejdź z łóżka i powiedz, co tu robisz.
– Myślałem, że to ja jestem podły, ale ewidentnie się pomyliłem – westchnął z udawanym ciężarem. Nic sobie nie robił z mojego bojowego nastroju. – Przyszedłem w odwiedziny do dziewczyny. – Usiadł na krawędzi mojego łóżka. –A tak poważnie, po prostu byłem w okolicy.
– Cudownie – burknęłam, kręcąc głową. – Ale musisz wyjść z mojego pokoju, bo chcę się uszykować.
– I mam przebywać z taką niemiłą osobą w jednym pomieszczeniu? – Wskazał ruchem głowy Amy. Dziewczyna już chciała coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam jej dojść do głosu.
– Thomas! – Zgromiłam go wzrokiem. Uniósł brew, a następnie przekrzywił głowę, ale wstał.
– Nie wywołuj wilka z lasu, Gryffin – zagroził lodowatym tonem, a potem wyszedł z pokoju.
– Nie lubię go – oznajmiła Amy, odprowadzając bruneta wzrokiem. Wiedziałam, że tak będzie, bo Connor słyszała wiele na jego temat, a dodatkowo opowiadałam jej o tym, co mi zrobił i jaki do mnie miał stosunek.
– Ja też – odpowiedziałam cicho. – Ale jestem na niego skazana na... nie wiem, jak długo. – Właśnie sobie to uświadomiłam.
Amy uśmiechnęła się do mnie smętnie i objęła mnie delikatnie, klepiąc po plecach. Odwzajemniłam uścisk i westchnęłam. Odsunęłam się od niej i usiadłam przy toaletce, a dziewczyna zaczęła mnie malować. Po skończonej pracy byłam zachwycona efektem. Amy nie przesadziła z ilością kosmetyków. Użyła brązowego cienia do oczu, podkreślając kolor moich oczu, wytuszowała rzęsy i użyła pomady do moich brwi. Obie uznałyśmy, że użycie pudru na taki upał to czyste samobójstwo dla tego kosmetyku.
– Przepięknie. – Uśmiechnęłam się do dziewczyny. Nawet zakryła ledwo widoczne już ślady na mojej szyi, które zostawił na niej, Bóg wiedział, gdzie, przebywający w moim domu Fear.
– Zasługujesz na to, co najlepsze – odpowiedziała dumnie. – A teraz się ubieraj, została nam tylko godzina. Raz, raz! – Klasnęła w dłonie i z wrodzoną gracją wyszła z mojego pokoju, dając mi odrobinę prywatności.
Zostałam sama z myślami. Od kiedy Thomas pojawił się w moim życiu, czułam się coraz bardziej i coraz częściej zagubiona. Miałam wrażenie, że z każdym tygodniem, miesiącem, rokiem, będzie tylko gorzej. Że zostanie mi utonąć razem z nim. Nie chciałam tego wszystkiego. Bardzo nie chciałam. Bałam się, że Demons mnie skrzywdzą, bo stałam się ich celem. Jako pesymistka, wątpiłam w to, że sam dałby radę mnie ochronić.
Ubrałam się w kombinezon i założyłam buty na koturnie. Należałam do grupy tych osób, które nienawidziły wysokich obcasów, a jako osoba z metr siedemdziesiąt wzrostu, były mi one zbędne. Sama Amy miała tylko sto pięćdziesiąt sześć centymetrów. Swoje włosy w kolorze ciemnej czekolady spięłam wysoko na głowie i z zadowoleniem z samej siebie zeszłam dumnym krokiem na dół. Niestety, już w holu usłyszałam podniesione głosy Amy i Thomasa.
– Więc zrób, co umiesz najlepiej i po prostu odejdź – mruknęła szatynka. Nawet dla totalnego dupka, Nicka Willisa, nie była tak niemiła, a on był totalnym dupkiem.
– Nie rozkazuj mi, bo się to dla ciebie źle skończył – odpowiedział sucho brunet i usłyszałam zgrzyt materaca. Wystraszyłam się, weszłam do salonu, bo kto wiedział czy Thomas nie zrobiłby czegoś Amy.
– Uspokój się. – Zgromiłam bruneta spojrzeniem. Zeskanował mnie chłodnym wzrokiem i umieścił dłonie w kieszeniach jeansowej kurtki. Ja się pociłam nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu, a ten cały czas chodził w długim rękawie.
To trochę chore.
– A ona to co? – Uniósł brwi i skinął głową na szatynkę, która opierała się o barek z alkoholami.
– Przestań zachowywać się jak dziecko, na litość boską – westchnęłam, kręcąc głową, a wyraz jego twarzy zamienił się w niedowierzanie.
– Nie zachowuję się jak dziecko. Rozkazywała mi.
– Ona się o mnie martwi – zaoponowałam spokojnie. – W ogóle, to co tu jeszcze robisz? Myślałam, że już dawno pojechałeś do domu.
– Dawno się nie widzieliśmy, a jesteśmy razem. Byłem w pobliżu, postanowiłem przyjechać i nie muszę ci się tłumaczyć.
– Skoro jesteśmy rzekomo razem – zrobiłam nacisk na trzecie słowo – to chyba jednak powinieneś. – Zerknęłam na Amy, która pokręciła lekko głową. – Możesz już iść? – Wskazałam za siebie, bo gdzieś w głębi holu znajdowały się wyjściowe drzwi.
– Jeszcze nie tak dawno się mnie bałaś – zauważył unosząc brew. – Ale teraz pozwalasz swoim przyjaciołom na poniżanie mnie, Gryffin. Uważasz, że jeśli mamy działać jako duet, to twoje powody do strachu się skończyły? – Po tych słowach wyszedł z domu. Zamrugałam dwa razy i westchnęłam.
– O czym rozmawialiście? – zapytałam Amy, która zaczęła ogarniać salon. Widziałam, że wciąż była podirytowana.
– Zaczynał się rządzić – odpowiedziała, wchodząc do kuchni. – Możemy iść? – zapytała i nagle wydała się weselsza, rozchmurzona. Cała Connor, która nigdy długo się nie denerwowała.
– Jasne. Czy możesz mi najpierw zrobić zdjęcie? Chcę je wysłać do mojego taty. Chciał zobaczyć efekt końcowy.
– No pewnie! Ustawiaj się. – Wyciągnęła z torebki jej telefon.
Zrobiła mi parę zdjęć, a potem, za moją namową, dołączyła do mnie. Ustawiła samowyzwalacz. Chciałam upamiętnić tę chwilę końca drugiej klasy. Koniec roku i początek wakacji. Ten dzień zapowiadał się naprawdę optymistycznie, bo miałam koło siebie Amy. Moja dłoń prezentowała się dobrze, a pogoda dopisywała. Dylan jakiś czas temu napisał mi wiadomość, że spotka się z nami w szkole. Naprawdę nie wierzyłam, że ten czas tak szybko upłynął. Liczyłam, że teraz wiele się zmieni na lepsze, w porównaniu z wakacjami sprzed trzech lat, gdy odeszła mama lub dwa lata temu, kiedy podejmowałam szereg niewłaściwych decyzji. Ani nawet rok temu, gdy zerwałam z Maxem i trzymałam się jedynie z dwojgiem przyjaciół.
Ale za to najlepszymi.
– Możemy jechać? – zapytała szatynka po przesłaniu mi zdjęć na messenger. Wiedziałam, że Connor chciała być przed czasem, bo musiała jeszcze się przygotować.
– Tak, tak – odparłam pośpiesznie i weszłam do korytarza. Zabrałam torebkę, ale inną niż tą na spotkaniu z Blake'iem. Tamta leżała już w koszu. Kiedy mój ojciec to zobaczył, przeraził się i tylko dzięki Kelly udało mu się zachować zimną krew. Ta dziewczyna umiała uspokoić. – Jak twoja mowa? – spytałam Amy, a ona spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem.
– Weź, nie pytaj – odpowiedziała cierpiętniczo.
Wzięłam jeszcze klucze od domu i opuściłyśmy dom. Słońce ostro prażyło, na niebie nie było ani jednej chmury, co dowodziło cudowności tego dnia. W ostatnim czasie pogoda tak nie dopisywała – albo wciąż padało, albo niebo było zachmurzone. Idąc w stronę srebrnego auta Amy czułam się tak, jakbym żywcem się topiła. Z naprzeciwka wyszedł mój sąsiad, George Lewis. Chodziliśmy do jednej szkoły, ale nie na zajęcia. Z pięknym uśmiechem blondyn mi pomachał, a ja odpowiedziałam tym samym. Wyglądał uroczo w spodniach od garnituru i koszuli. Po chwili wsiadł do swojego samochodu, który rodzice kupili mu na siedemnaste urodziny.
Ruszyłyśmy spod domu, zamykając za okna, bo Amy włączyła klimatyzację. Co za dobra osoba wymyśliła klimatyzator! Powinna mieć zarezerwowane miejsce w niebie. Dzisiaj naprawdę było gorąco. Miałam wrażenie, że wszystko falowało, choć wiedziałam, że to po prostu zjawisko fizyczne. Takie skoki temperatury nie były korzystne dla mieszkańców Atlantic City. Szczególnie tej starszej części. Co jakiś czas słyszałam wycie syren pogotowia ratunkowego.
Ale czasem z tą pomocą nie da się zdążyć na czas.
– Dzisiaj kończymy drugą klasę, a moja Ronnie ma idealne stopnie. Jestem bardzo dumna – powiedziała Amy po kilku chwilach milczenia, tym samym przywracając mnie do rzeczywistości. W tle leciały cicho ballady rockowe. Oczywiście, że zespołów Metallica, Queen i Bon Jovi. To dzięki mnie Amy zaczęła słuchać tych utworów. Lubiłyśmy też pop, ale stary klasyczny rock... to było to coś.
– Kto by pomyślał – zażartowałam, posyłając przyjaciółce uśmiech. Z nią wszystko stawało się prostsze. W tej chwili czułam się normalnie. Tak, jakby moje spotkanie z Thomasem nigdy nie miało miejsca.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś mądra, ale leniwa.
– Trudno się nie zgodzić. – Wybuchłyśmy śmiechem. Uwielbiałam się z nią przekomarzać lub po prostu rozmawiać w ten nasz szczególny sposób.
Po chwili dojechałyśmy pod budynek naszej szkoły – Atlantic City High School. Został pięknie przystrojony przez uczniów. Tym, którym albo się chciało, albo nudziło jak mnie. Była też trzecia grupa, do której należał Jack Williams. Ten potrzebował dodatkowych punktów do zachowania. Właśnie podczas przystrajania tej placówki dowiedziałam się, a raczej upewniłam w tym, że to Frighton napisał dla mnie ten referat, gdy Jack podał mu powód, dla którego nie chciałam wyjść wtedy z domu. To było miłe, nie mogłam się nie zgodzić.
– No i jesteśmy – rzuciła Connor, gasząc silnik samochodu. Westchnęłam, przyglądając się idącym w galowych ubraniach nastolatkom. To ostatni raz, kiedy zobaczyłam wszystkich tej szkoły, bo w następnym roku przecież część maturzystów zaczynała naukę na college'u.
– Ostatni raz jako drugoklasistki – dodałam, wysiadając z wozu. Szatynka do mnie dołączyła i razem przemierzałyśmy chodnik naszej szkoły, mijając przy tym kilkanaście osób, które już znałam. Albo oni myśleli, że ja znałam ich. Po chwili obok nas pojawiła się Lizzie.
– Hej! – Przytuliła mnie i Amy. Dziewczyna ubrała się w czarną sukienkę, która podkreślała jej uroczy kolor włosów. Mimo iż Victoria, która też miała rude włosy, była niesamowicie niemiła, to Lizz stanowiła jej przeciwieństwo i to właśnie ona należała do top najmilszych osób, które znałam. – Za pół godziny zakończenie. – Jeszcze rok i już nas tu miało nie być.
– Tylko pół godziny? – zapytała nerwowo Amy. – Nie zdążę się przygotować! Lecę, zobaczymy się potem – dodała, a po chwili już jej nie było. Za to podeszli do nas Dylan i Peter.
– A gdzie Mała uciekła? – zapytał blondyn, tuląc mnie do siebie na powitanie. Wyglądał uroczo w swojej jasnej koszuli i jeansach. Dylan zawsze nosił luźne ciuchy. – Ładnie wyglądasz, Choco – ciągnął z ciepłym uśmiechem. Tylko on tak na mnie mówił. To przez moje ciemne włosy. Było nas troje.
Drama, Mała i Choco.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się. – Amy przygotowuję się do mowy – wyjaśniłam, gdy witałam się z Greenem. On też elegancko się prezentował w swojej koszuli z krótkim rękawem i w czarnych spodniach od garnituru. Ułożył nawet swoje kasztanowe włosy.
– Na pewno pójdzie jej dobrze. Jak zawsze – zapewnił Jayden, witając się z Lizzie. – Ty też pięknie wyglądasz. – Uśmiechnął się do niej, na co się zarumieniła. Tak właśnie Dylan działał na ludzi.
– Idziemy do środka? – zapytał Peter. – Tu jest cholernie gorąco.
– No ja jestem w koszuli z długim rękawem – wtrącił Dylan, wskazując na siebie dłońmi. – Kurwa, czemu mama kazała mi to założyć?
– Jesteś za mało asertywny, Dylan. – Green poklepał go po ramieniu i wszedł do szkoły.
– To chyba niestety prawda. – Blondyn smętnie pociągnął nosem. Parsknęłam na te słowa śmiechem. Weszliśmy do udekorowanej ładnie szkoły.
– Wydarzenie na sali gimnastycznej? – spytał Peter, gdy go dogoniliśmy.
– Tak, bo jest zbyt gorąco na boisko – powiedziałam i to tylko dlatego, że dowiedziałam się tego od Connor. Chyba naprawdę powinnam zacząć słuchać na lekcjach.
– To chodźmy – rzuciła zdawkowo Lizzie.
Kiedy mijałam tych wszystkich ludzi, zdałam sobie sprawę, że ominęło mnie naprawdę dużo. W porównaniu z nimi, na pewno miałam mniej wspomnień. Nie chodziłam na imprezy, nie zadawałam się ze starszymi, a przecież mogłam ich już nie zobaczyć. Wśród nich znałam tylko jednego chłopaka. Mojego byłego. Jak na ironię, był moim pierwszym i to właśnie z nim przeżyłam wiele swoich pierwszych razy. Czy to pierwszy pocałunek, czy też seks. I właśnie teraz, przechodząc obok Maxa Seana, zobaczyłam go pierwszy raz od czasu naszego zerwania. Czy to źle, że moje serce mocniej zabiło? Nie potrafiłam ocenić. Mimo iż to ja zerwałam z nim, bo zostałam przez Maxa zdradzona, to wciąż czułam się do niego przywiązana. Rzadko to się działo, zazwyczaj byłam samotniczką. Chyba jednak najgorsze było to, że się do mnie uśmiechnął, dodatkowo w swój szczególny sposób. A co ja zrobiłam? Odwróciłam wzrok, bo co ja miałam zrobić? Wszystkie wspomnienia zalały mój umysł, a to nie było fajne.
Weszliśmy na salę gimnastyczną, udekorowaną bielą i ładnym odcieniem niebieskiego. Każde miejsce dla ucznia zostało podpisane, mianowicie na oparciu krzesełka widniała karteczka z wykaligrafowanym imieniem i nazwiskiem ucznia. Przyznać musiałam, że to dobry pomysł, bo przynajmniej nikt by mnie nie podsiadł, a miałam dosyć dobre miejsce. W niedalekiej odległości od głównego miejsca tego wydarzenia. Obok mnie miał siedzieć Tony, ale niestety się nie pojawił. Po drugiej stronie zaś siedział Peter. Co roku tak wyglądała moja pozycja na zakończenie. Cieszyłam się z tego powodu, bo uwielbiałam żarty Sparksa i plotki Greena. Brakowało mi tego. Do nich też zdążyłam się już przywiązać.
– Ronnie? Wszystko dobrze? – zapytał Peter, wyrywając mnie z letargu. Dopiero teraz zauważyłam, że prawie wszyscy już siedzieli na swoich miejscach, a ja nie.
– Tak, jasne. – Uśmiechnęłam się, choć byłam pewna, że nie wyszedł mi uśmiech modelki. Szybko zajęłam swoje miejsce i wzięłam głęboki oddech, chcąc się uspokoić.
– Amy jest w swoim żywiole – zauważył Dylan, który siedział obok Petera. Znalazłam wzrokiem przyjaciółkę, która stała aktualnie stała koło mównicy i rozmawiała z dyrektorem, którego nazwisko to znał chyba tylko Bóg, bo ja na pewno nie.
– To fakt – potaknęłam mu. – Szkoda, że Tony'ego nie będzie.
– Możemy go dzisiaj odwiedzić – zasugerował blondyn, wychylając się, by na mnie spojrzeć. – Ty, ja i Amy.
– To dobry pomysł. – Może wreszcie poznałabym powód, dla którego Sparks został pobity.
Z tego, co już zdążyłam się dowiedzieć, wywnioskować czy zobaczyć, Thomas był obserwowany podczas jego bójki z Tonym. Ktoś doniósł na mnie do jego szefa. Więc to pobicie musiało być zaplanowane, skoro ktoś trzeci przyglądał się robocie Frightona. Może Jack był tam w formie ucznia? Nie wiedziałam, nie potrafiłam określić.
Przez chwilę rozmawiałam jeszcze z Peterem, popisałam z Blake'iem, który czuł się już dobrze i zdążyłam się rozejrzeć po całej sali, żeby zorientować się, kto z moich znajomych już tu był. W ostatniej chwili do wielkiej sali wszedł Jack Williams. Swoją brązową grzywkę ułożył na bok, choć nie powstrzymywało to niesfornych kosmyków przed wpadnięciem do oczu, a czarną koszulę wpuścił w spodnie w tym samym kolorze. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że nie miał ze sobą swoich kultowych okularów przeciwsłonecznych. Chyba moje słowa rzeczywiście do niego dotarły i aż nie mogłam powtrzymać cisnącego się na moje wargi szerokiego uśmiechu. Poszerzył się on w chwili, gdy szatyn przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Jego kącik również powędrował ku górze. Usiadł w rzędzie po prawej obok Stelli, która oczywiście od razu rzuciła się na niego, zasypując go, jak mi się zdawało, tysiącem pytań czy tematów do rozmowy. Bo nie dało się ukryć – Jack Williams był chodzącym ideałem i podobał się wielu dziewczynom w ACHS.
– Proszę o uwagę. – Nagle usłyszałam głos naszego dyrektora. A był on tak głęboki, że w pierwszej chwili się przestraszyłam. – Dzisiaj, dwudziestego szóstego czerwca, oficjalnie zakończymy ten rok szkolny. Chciałbym na wstępie podziękować wszystkim za przyjście, w szczególności maturzystom, że przyszli właśnie dziś, choć zakończyli naukę w mojej szkole miesiąc temu. Jednak nie bez powodu was tu dziś zaprosiłem. Chciałbym wyczytać nazwiska uczniów, którzy zdobyli najwyższe wyniki na końcowym egzaminie i okazały się jednymi z lepszych w całym Atlantic City. A są to: Sally Ryans, Meghan Phillips, Paul Denver oraz Max Sean.
I autentycznie na ostatnie nazwisko zamarłam. Nie wiedziałam, że on się aż tak dobrze uczył. Co prawda, nie kontaktowaliśmy się prawie rok, ale mimo to, w czasie naszego związku, nie był molem książkowym, a wręcz przeciwnie – ledwo zdawał. Chociaż prawda była taka, że to ja go w tej szkole nie widziałam i teraz zastanawiałam się czy to nie moi przyjaciele nie mieli na to wpływu. Ale czy to możliwe, że naszym zerwaniem dałam mu takiego kopa do nauki? I w tamtym momencie nie wiedziałam, czy czuć dumę, czy się śmiać. To było niesprawiedliwe, że jemu szło tak dobrze, gdy ja przez długi czas siedziałam z chusteczkami i paczką lodów śmietankowych. Znów zostałam zraniona. Najpierw przez matkę, potem Maxa. Ciekawe, co miało się wydarzyć teraz.
– Dziękuję za to, że wybraliście nasze liceum. Że zdaliście tak dobrze te egzaminy i wiedzcie, że jesteście chlubą tej szkoły – kontynuował dyrektor, gdy wszyscy wywołani stanęli obok niego.
Przez dłuższy czas starszy mężczyzna coś mówił, ale go nie słuchałam. Nawet wtedy, gdy poszczególne wywołane osoby zaczęły zabierać głos. Może i powinnam posłuchać, co mieli do powiedzenia, bo byli starsi i mądrzejsi, jednak to nieprawda. Przecież wiedziałam, jakie organizowali imprezy, jak traktowali innych. Poza tym, był tam Max, a on... po prostu był, a potem odszedł.
Wyjęłam więc swój telefon i weszłam w messenger, uprzednio wyciszając urządzenie, żeby powiadomienia nie zdradziły tego, że korzystałam z telefonu w trakcie takiego ważnego wydarzenia. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była wiadomość od Williams, który siedział niedaleko i wgapiał się w ekran, co zdradzał fakt, że jego twarz była lekko podświetlona. Weszłam w dymek czatu.
Jack Williams: Czy tylko mi się tak nudzi?
Ja: prawie usypiam
Jack Williams: Idziemy na szluga?
Parsknęłam cicho pod nosem na tę wiadomość, co usłyszała siedząca przede mną jakaś dziewczyna. Odwróciła się, kręcąc głową z dezaprobatą. Posłałam jej znudzone spojrzenie i się odwróciła. Nigdy nie przepadałam za takimi osobami. To nie była moja wina, że szatyn mnie rozbawił! Ale mimo wszystko chciałam wyjść z tego miejsca, chociaż na moment. Dopiero jedna osoba skończyła przemawiać. Poza tym polubiłam Jacka.
Ja: pójdę za tobą
Nie musiałam długo czekać, bo już po kilku sekundach chłopak po prostu wstał i wyszedł z sali, nie patrząc nawet na to, ile osób za nim odwróciło głowę. Podziwiałam go za to. Ja bym tak nie mogła, bo za bardzo się przejmowałam innymi i tym, co mówili. Niestety nie było to dla mnie dobre. Po jakichś pięciu minutach i ja wyszłam z sali, choć wiele osób się za mną oglądało. Szłam, tak jak Jack. Nie patrzyłam na kogo, po prostu szłam, choć wiele mnie to kosztowało. Przy wyjściu się jednak potknęłam, bo to w końcu ja, ale liczyłam, że nikt tego nie widział.
Po chwili zmierzałam już korytarzem tej placówki i czułam niezmierną ulgę i swobodę, że nie musiałam tkwić tam wśród nich wszystkich i robić czegoś, na co nie miałam ochoty. Przy wyjściu stał już Jack. A raczej opierał się nonszalancko o ścianę obok tego wyjścia. Kiedy mnie zobaczył, schował telefon do kieszeni i łobuzersko się uśmiechnął.
– Czyżbym sprowadzał cię na złą drogę? – Zaśmiałam się cicho na jego słowa i sposób, w jaki je wypowiedział.
– Thomas się zdenerwuje, że mnie demoralizujesz – zacmokałam z udawanym zmartwieniem. Jego uśmiech się poszerzył i ujrzałam w jego policzkach dwa urocze dołeczki.
– Jego zazdrość mi wystarczy – skwitował z uniesioną brwią. Przewróciłam oczami, mając w pamięci słowa Kelly, że bywał zazdrosny o naprawdę wiele rzeczy i wielu ludzi. – Idziemy na tyły?
– Jasne. – Wzruszyłam ramionami. – Tam chyba nie ma kamer, co nie?
– A no nie ma – potaknął zdawkowo. – Thomas z Willem i Zachem je kiedyś ukradli, bo nie chcieli, żeby ktoś widział, że tu palili. – Ruszyłam za nim w stronę tylnego wyjścia.
– Chodzili tu do szkoły? – spytałam z zaskoczeniem, choć nie wiedziałam, kim był ten Zach.
– Tak. Kiedy my byliśmy w pierwszej klasie, oni kończyli szkołę – wyjaśnił, skręcając korytarzem.
– Nie miałam pojęcia. Nigdy żadnego z nich tu nie widziałam.
Ale wtedy przecież byłam skupiona na kimś innym. Na Maxie. Może dlatego nigdy nie zauważyłam tego tajemniczego chłopaka z dzikim wyrazem twarzy i pięknymi tęczówkami w kolorze ciemnej czekolady? Ale byłam pewna, że gdybym wtedy je zobaczyła, nie zapomniałabym. Nie dałoby się, skoro mowa o kimś takim jak Thomas Frighton.
– Pamiętam, jak poznałem Thomasa – zaczął Jack. – Chodziliśmy do jednej podstawówki, do liceum i mimo iż nasz kontakt co jakiś czas słabł, nadal się przyjaźnimy. To przez to, że jest dwa lata starszy. Rok temu skończył to liceum.
– Pracuje? Studiuje? – pytałam, gdy wyszliśmy na tyły budynku. Może nie powinnam się interesować jego życiem, ale z natury byłam ciekawska. Usiedliśmy na pomazanym murku. To ciekawe, ile osób tu przed nami było, a niektóre rzeczy dalej się nie zmieniały. Na przykład wymykanie się na papierosa z kolegami.
– Pracuje. W warsztacie samochodowym swojego dziadka – uściślił. – Jego ojciec się nie zgadzał, Thom się uparł i wyszło jak wyszło. Brad Frighton to jeden z najzimniejszych ludzi, jakich było mi kiedykolwiek dane poznać. Nie nauczył Thomasa niczego, poza trzymaniem broni i sianiem strachu. Od zawsze miał ciężkie życie. Nie chcę powiedzieć za dużo, ale powiem krótko: gdyby powstał o nim film, grałby postać tragiczną.
– Och, rozumiem – mruknęłam, przyjmując od Williamsa papierosa. Kiedy nikotyna dostała się do moich płuc, poczułam małą ulgę. Nigdy nie przypuszczałam, że to z osobą, o której krążyło tak wiele złych plotek, mogłam czuć się dobrze. Nie sądziłam, że tyle spraw się pozmienia. – Myślałeś kiedyś nad tym, co by było, gdyby życie przybrało inny scenariusz?
– Bez przerwy – odpowiedział, zaciągając się papierosem. – Żałuję prawie każdej życiowej decyzji, do której podjęcia zostałem zmuszony. Za każdym razem mam wrażenie, że dostaję od losu mniej niż powinienem. – Westchnął ciężko. Nie spodziewałam się takiego wyznania, ale miło mnie zaskoczył.
– Współczuję, Jack – szepnęłam, patrząc na niego. Obrócił głowę, zerkając na mnie i również się uśmiechnął. Nieco sardonicznie, machając błaho dłonią.
– Nie masz czego. – Wzruszył ramieniem. – Tak już jest. Tylko nie mów nikomu, że ci to powiedziałem, Vi.
– Jasne, że nie powiem – zadeklarowałam od razu. Nigdy nie zdradzałam tajemnic i nie wydawałam innych wymiarowi sprawiedliwości. – Powiedziałeś mi to w zaufaniu, to zostanie tylko między nami.
– Dzięki – wymamrotał, ale po chwili odzyskał rezon. – Ale nie róbmy stypy. Czemu zapytałaś czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiałem?
– Bo siedząc tu z tobą, zastanawiam się czy dobrze zrobiłam, wchodząc do tamtej alejki. Czy gdybym nie pomogła Tony'emu, to czy Thomas by go zabił. Czy my byśmy się poznali.
– Jeśli mam być z tobą szczery, to myślę, że Fear nigdy by nie zabił żadnego człowieka. Nawet najgorszego skurwiela. A z naszym poznaniem? – Zamyślił się na moment. – Pewnie by do niego nie doszło. Albo poznalibyśmy się na studniówce. Chociaż zapewne nawet bym na nią nie poszedł.
Coś mi się nie zgadzało, bo Frighton powiedział przecież przy naszym spotkaniu w szkole, że mógł mnie zabić bez żadnych skrupułów swoją bronią. Czy on wtedy blefował? Przecież nie widziałam tej domniemanej broni w jego samochodzie. Ale to przecież nie oznaczało, że nie mógł mnie udusić, bo z całą pewnością miał mnóstwo siły. Nie podobało mi się to, że w żaden sposób nie potrafiłam rozgryźć tego tajemniczego Thomasa Frightona.
– Jak to nie? To najpiękniejsza chwila w liceum! – rzuciłam, zaciągając się papierosem.
– Tak. Dla dziewczyn – prychnął cicho. – Poza tym i tak nie będę miał z kim iść. Nie chce mi się nikogo zapraszać. – Wzruszył krótko ramionami z szelmowskim uśmiechem.
– To idziemy razem, bo ja pewnie też nie będę miała z kim iść. Jestem pewna, że odrzucę każdego z tych palantów.
– Nie wszyscy chłopcy to palanty. – Spojrzał na mnie znacząco.
– Ponad osiemdziesiąt procent tak. Nie umieją się zachować, o wszystko rywalizują i ściągają bez powodu koszulki jak kolega z wuefu Dylana. Albo bez przerwy się wygłupiają.
– Dobrze, że ja taki nie jestem. – Odetchnął z udawaną ulgą. – Ciebie akurat mogę zaprosić na studniówkę, wracając do tematu. Nie wiem czy to dobry pomysł, żeby planować coś, czego jeszcze nie ma, ale spoko, mi to pasuje. – Puścił do mnie oczko i rzucił niedopałek na ziemię, koło murku. Zrobiłam to samo i razem wróciliśmy do sali gimnastycznej. Kiedy stanęłam przed wejściem na nią, zatrzymałam się, bo Jack odwrócił się w moją stronę. – Wiesz co, Ronnie? Dzisiaj urządzamy z chłopakami imprezę, chcesz wpaść?
– Wow, ty tak serio mówisz? – Moje brwi podskoczyły w górę. Nie spodziewałam się zaproszenia na imprezę.
– Tak. Serio, serio – parsknął, a ja to po nim powtórzyłam. Dobrze znałam tę kwestię ze Shreka. – Większość szkoły przyjdzie. Zaproszenia rozesłane. Impreza w moim domu, adres wyślę ci messengerem. Oczywiście będzie też nasza ekipa...
No świetnie, już czekam na spotkanie z Victorią.
– O Boże – mruknęłam, zakładając zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Nie lubiłam tej rudej małpy. Dodatkowo Thomas mnie coraz bardziej irytował.
– Przyjdź, będzie fajnie. – Na moment się zamyślił. – Możesz zabrać swoich przyjaciół – dodał z miną szczeniaka. O zgrozo, byłam za mało asertywna.
– O której ta impreza?
– O dwudziestej. – Wyszczerzył się w uśmiechu.
– Przyjadę, ale najpierw muszę coś załatwić – oznajmiłam tajemniczo. Miałam przecież jeszcze odwiedzić Tony'ego. Musiał mi wszystko wyjaśnić. Wiedziałam, że coś było na rzeczy.
– O wow. A ja myślałem, że w naszej dwójce to ja jestem ten tajemniczy – zakpił, na co słodko się uśmiechnęłam.
– Jeszcze wiele o mnie nie wiesz.
– Przestań, bo zacznę się bać. – Pokręcił głową. – Dobra, ja tu czekam, a ty idź pierwsza, żeby nikt niczego nie podejrzewał – zarządził, na co skinęłam głową. – I Ronnie! – zawołał, gdy złapałam za klamkę. Spojrzałam na niego pytająco. – Ładnie wyglądasz. – Szeroko się uśmiechnął.
– Dziękuję. – Też się uśmiechnęłam. – Ty też, Jack – dodałam szczerze i weszłam do sali. W tej właśnie chwili głos miał wziąć Max. Zajęłam swoje miejsce, nawet nie rzucając okiem na zaciekawionych znajomych. Po prostu chciałam posłuchać, co do powiedzenia miał Sean. Po raz ostatni zresztą, przed jego wyjazdem do college'u. Potem mieliśmy się już więcej nie zobaczyć.
– Ucząc się w tym liceum, wydarzyło się naprawdę wiele – zaczął i znów usłyszałam ten piękny głos, którym mnie komplementował. – Począwszy od pierwszej klasy, gdy kompletnie nie wiedziałem, w co ręce włożyć, bo tyle nauki miałem i na nic się nie nauczyłem, a skończywszy na zakochaniu w drugiej klasie. – Tu na chwilę się zatrzymał i westchnął, szukając kogoś wzrokiem. Jak się wydawało, mnie. – A teraz, w trzeciej klasie, gdy zdałem egzamin jako jeden z najlepszych uczniów szkoły, nie zapomnę tego szoku, gdy z matematyki zobaczyłem dziewięćdziesiąt procent. Byłem pewien, że zjechałem to po całości i pierwsze, co chciałem zrobić, to wyjechać i sprzedawać wielbłądy. – Tutaj kilka osób się zaśmiało. Zapanowała chwilka ciszy, a Max westchnął. – Chciałbym jednak powiedzieć kilka słów bezpośrednio do osoby, która mi pomogła. Mogę? – Spojrzał na dyrektora, który skinął głową z pobłażliwością. – Miałaś rację. Bez ciebie bym sobie nie poradził. Kiedy uczyłaś mnie matematyki, choć byłaś dopiero w pierwszej klasie, gdy wymyślałaś różne sposoby, żebym zrozumiał, kiedy rozmawialiśmy do późna w nocy o logarytmach i funkcjach kwadratowych, ja wiedziałem, że poza zrozumieniem matematyki otrzymałem coś jeszcze. Coś ważniejszego. Ciebie. Bezinteresowną i dobrą osobę, która ze mną była.
On mówił o mnie.
– Wiem, że to dzięki tobie mi się udało. Dlatego dziękuję ci, Veronico Gryffin – zakończył, nagrodzony brawami. Poczułam, jak Dylan złapał mnie za dłoń, mimo iż między nami siedział jeszcze Peter. Poczułam gromadzące się w oczach łzy wzruszenia, bo pomimo tego, co mi uczynił, byłam mu wdzięczna za te podziękowania. Dodatkowo przed całą szkołą. Wciąż nie potrafiłam mu przebaczyć zdrady, ale, cholera, tym mi zaimponował. – Chciałem też podziękować naszemu dyrektorowi. Bez pana ta szkoła byłaby zbyt nudna – dodał ze śmiechem, co również wzbudziło rozbawienie zgromadzonych. – Jest pan niesamowitym człowiekiem, dziękuję. – Uścisnął dłoń dyrektora i uczniowie zeszli ze sceny. Teraz pojawiła się na niej Amy.
– Kończymy ten kolejny owocny rok – zaczęła, unosząc lekko kąciki ust. – Czy jednak rozstajemy się na zawsze? Czy wszystko do końca przemija? Są w życiu rzeczy, które się nie zmieniają. Wiele przyjaźni trwa na zawsze, choć wiele z nich się rozpada. Wspomnienia, które kreują się w naszych głowach również nie zginą. Chwilami czas płynie wolno, a czasem wręcz odwrotnie. Sekundy płyną, by zamienić się w nicość raz na zawsze. Dlatego mam dla nas wszystkich jedną, za to dobrą radę: Śpieszmy się kochać. Bo to miłość pozwala nam iść dalej. To właśnie ona czyni z nas niepokonanych. Miłych wakacji uczniom, nauczycielom i panu, panie Williams. Do zobaczenia w przyszłym roku szkolnym – zakończyła Connor z uśmiechem, wraz z biciem braw i zeszła ze sceny.
Williams?!
Nie wierzyłam. Może to tylko zbieżność nazwisk? To niemożliwe, że... jednak, gdy zerknęłam na siedzącego niedaleko chłopaka, który patrzył na swoje buty z uniesionymi brwiami, utwierdziłam się w przekonaniu, że to prawda. Teraz to do mnie dotarło. Czemu co rok zdawał, choć miał tyle nieobecności i czemu nauczyciele go tak lubili. Jak mogłam nie wiedzieć? Jak mogłam nie znać nazwiska dyrektora szkoły, do której chodziłam już od dwóch lat? Jak mogłam nie wiedzieć, że Jack Williams był synem dyrektora Atlantic City High School?
***
Hej, hej!
Co sądzicie o rozdziale? Wiem, że nie działo się tu za dużo, ale w kolejnym się już trochę podzieje...
Zapraszam was na moje konto na instagramie: little_cinderella_watt oraz to na Twitterze: l_cinderellaaa
#darknesstrilogy
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top