6. Nie chciałem cię zranić.
Ten wieczór w ogóle nie przebiegał tak, jak powinien. Wciąż widziałam szyld kina Breaking Down, więc nie znajdowałam się aż tak daleko. Wróciłam się pędem w stronę dwóch bijących się ze sobą chłopaków, chcąc ich rozdzielić. Wiedziałam, że Blake w tym starciu nie miał szans, w końcu Thomas pracował w grupie, w której obrona siebie stanowiła naprawdę istotny element. Bolała mnie dłoń, bolała mnie duma i fakt, że nie byłam w stanie ich rozdzielić, bo mogłabym na tym ucierpieć, ale przecież nie mogłam stać bezczynnie w miejscu, kiedy ta walka mogła zakończyć się w bardzo nieprzyjemny sposób.
– Przestańcie! – wrzasnęłam w momencie, kiedy Frighton siedział na Newmanie i zamierzał uderzyć go w twarz. Sam też nosił na twarzy parę oznak bójki. – Thomas! – Chwyciłam jego ramię, zanim nadszedł cios. Uniósł głowę w górę i kiedy mnie zobaczył, jego oczy tak bardzo się rozszerzyły, że chyba uświadomił sobie, co miał zamiar zrobić. Podniósł się z ziemi i odszedł kilka kroków w tył, odpalając zakrwawionymi trzęsącymi się dłońmi papierosa. Podeszłam więc do Blake'a.
– Przepraszam, powinienem odpuścić. – Uśmiechnął się krzywo, ścierając z ust stróżkę krwi. – Chyba złamałem rękę.
– Zadzwonię po pogotowie – oznajmiłam i chwyciłam jego dłoń, nie podnosząc jej, żeby go nie zranić. Nie mogłam też liczyć na Thomasa w tamtej chwili, chyba sam był w nienajlepszym stanie, choć tego nie okazywał.
Podczas rozmowy, którą przeprowadzałam z centrum powiadamiania ratunkowego, wokół mnie panowała cisza. Thomas dopalał papierosa, a Blake próbował wstać, choć robił to z trudem. Możliwe, że miał wstrząs mózgu. Nie rozumiałam w ogóle, co tu robił Fear, czemu tak rozwalił moje spotkanie z Newmanem. Kiedy kobieta w słuchawce zapytała, co się stało, spojrzałam Thomasowi prosto w oczy. I wtedy skłamałam dla tego chłopaka. Powiedziałam, że znalazłam Blake'a już w takim stanie, a Newman przystał na tę wersję wydarzeń, bo wiedział, że to on zapoczątkował bójkę.
Nienawidziłam kłamać.
Ale jeszcze bardziej nienawidziłam w tamtym momencie siebie.
Niechciane obrazy pojawiły się w mojej głowie, jak za każdym razem, kiedy wmawiałam sobie, jak okropna byłam. Przeszłość nie chciała zostawić mnie w spokoju, bez przerwy mnie prześladowała, a ja nie mogłam wyrzucić tych wspomnień z pamięci.
Deszcz. Noc. Dużo alkoholu. Samotność. Samochód. Pisk. Ciemność.
Nie pozwoliłam jednak sobie na to, bym znów zaczęła się nimi dusić. Musiałam być silna. Jeśli nie dla siebie, to dla Blake'a. Właśnie dla niego, bo chyba z Frightonem było wszystko w porządku.
– Coś jeszcze cię boli? – zapytałam po tym, gdy kobieta z telefonu się rozłączyła. Pomoc była już w drodze.
– Nie przejmuj się mną, to tylko złamana ręka i parę siniaków. – Chwycił moją dłoń, przyglądając się ranie.
– To nic takiego. – Wyrwałam rękę z jego uścisku. To, co ja czułam, nie było teraz istotne. Musiałam pomóc Newmanowi.
– To moja wina – wyszeptał Blake i zacisnął usta w wąską linię.
– Będzie dobrze. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Siedzieliśmy razem na betonowej posadzce, a ja owinęłam swoją dłoń chusteczką, żeby nie poplamić bardziej sukienki. Thomas stał oparty o motocykl, patrząc na nas w ciszy.
Kilka minut później cała nasza trójka usłyszała wycie karetki. Westchnęłam z ulgą, zdając sobie sprawę, jak bardzo się obawiałam. Miałam wiele do wyjaśnienia z Newmanem, ale najpierw liczyło się to, by wyzdrowiał. Brunet wyglądał na przymulonego, a Thomas na przemęczonego, być może on też nie czuł się za dobrze po tej ich ulicznej walce, ale nie dał po sobie tego poznać, szczególnie, kiedy usłyszałam jego kolejne słowa:
– Musimy stąd uciekać. – Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego. – Zaraz będzie tu bardzo nieprzyjemnie – ciągnął dalej.
– Nie zostawię go tutaj. – Wiedziałam, że w moich oczach pojawiły się łzy. To za dużo emocji jak na dziś. Zamrugałam szybko, by nie zobaczył.
– Poradzę sobie – wtrącił Blake. – Ale myślę, że tobie też przyda się pomoc. – Spojrzał na moją rękę.
– Idź, Thomas – powiedziałam do niego, zmęczona sytuacją. – Po prostu idź.
Chłopak ponownie włożył okulary przeciwsłoneczne na nos, choć chwilę wcześniej byłam pewna, że w jego oczach ujrzałam smutek. Wsiadł na motocykl i nie musiałam już dalej patrzeć, wiedziałam, że tym razem posłucha. Ryk jednośladowca był tego dowodem. Dosłownie chwilę później pod kinem pojawiła się karetka, dopiero teraz ludzie zaczęli wychodzić z budynku, ciekawi tym, co się działo.
W świecie, gdzie każdy chce pomóc nie ma nikogo kto pomaga.
Dwóch sanitariuszy wysiadło z pojazdu i podeszło do nas z noszami. Blake uśmiechnął się do mnie, starając się wyglądać tak luźno, jak zazwyczaj. Odwzajemniłam uśmiech i zgarnęłam ciemne włosy z jego oczu na bok. Czasem naprawdę za szybko i za mocno przywiązywałam się do nowych ludzi, patrząc teraz na Newmana, byłam tego pewna.
Poza tym, przypomniało mi się wiele momentów mojego życia. Popękane serce znów dało o sobie znać, choć tak skrzętnie starałam się je skleić poprzez dobre wspomnienia i dobrych ludzi. Ale ze złymi wspomnieniami bywało jak z mrokiem i cieniem. Nigdy się go nie pozbędziemy, bo bez mroku nie ma światła.
– Pomożemy wam – powiedział jeden z sanitariuszy, pomagając położyć się Blake'owi na noszach. – Podejrzenie złamania ręki – mruknął do kolegi. – I wstrząs mózgu.
– Proszę ze mną. – Trzeci z nich, mężczyzna o jasnych włosach, wystawił w moim kierunku dłoń. – Pani też potrzebna jest pomoc. – Wskazał na moją rękę. – Choć myślę, że podanie pani pomocnej dłoni, w tym przypadku chyba nie jest dobrym pomysłem.
– Sama wstanę – westchnęłam, zmęczona całą tą sytuacją. Nie tak wyobrażałam sobie piątkowy wieczór. Zmierzałam za mężczyzną do drugiej karetki, bo ta z Blake'iem już odjechała. Cholernie się bałam, nienawidziłam szpitali.
Wsiadłam do pojazdu i w momencie, kiedy zabawny sanitariusz opatrywał moją dłoń, zaczął dzwonić mój telefon. Wyjęłam telefon z torebki, by dostrzec na wyświetlaczu imię mojego przyjaciela. Wiedziałam, że być może przeszkadzałam sanitariuszowi w obowiązkach, ale po prostu musiałam odebrać.
– Halo?
– Hejo! I jak randka? Byliście w końcu na tym filmie? – spytał wesoło Jayden. Boże, czyli faktycznie to była randka, a dodatkowo Dylan pomagał Blake'owi z jej zaplanowaniem.
– Tak właściwie to... jadę właśnie do szpitala. Tego niedaleko twojego domu, możesz przyjechać? – zapytałam cicho. Przez chwilę panowała cisza, ale w końcu Dylan ją przerwał:
– Jasne, już jadę. Powiedz mi, co się stało, słońce?
– Potem opowiem, ale myślę... myślę, że się domyślasz – wyszeptałam ledwo słyszalnie, żeby sanitariusz nie nabrał podejrzeń. Na szczęście był zajęty rozmową z kolegą za kółkiem. – Muszę kończyć, do zobaczenia.
– Do zobaczenia, Ronnie. Już jadę – powtórzył gorliwie i się rozłączył. Wrzuciłam telefon do torebki i oparłam głowę o ścianę auta.
– Ciężki dzień? – zagadnął blondyn.
– Nawet nie wie pan, jak bardzo – westchnęłam, kręcąc głową. Uśmiechnął się słabo.
– Pani dłoń jest mocno obdarta, a w ranach znajdują się odłamki szkła. Niektóre skaleczenia są głębokie, będzie trzeba to oczyścić i zszyć niektóre z nich. – Skrzywiłam się, bo wiedziałam, że ból to się dopiero zacznie. – Ale spokojnie, do wesela się zagoi. – Próbował mnie pocieszyć.
– To świetnie – odpowiedziałam, spoglądając na niego.
– Wiem, że nie pyta się kobiet o wiek, ale to rutynowa czynność – podjął na nowo. – Jest pani pełnoletnia? – O cholera, jeszcze mojego ojca tu brakowało. Nie mógł przyjechać, był w pracy.
– Nie, ale... mój tata nie wyrwie się z pracy – powiedziałam, patrząc na niego z bezradnością. – Ma teraz rozprawę sądową.
– W szpitalu będą potrzebowali opiekuna, który podpisze zgodę na zabieg chirurgiczny.
Kurwa, niedobrze... Kelly!
– Może go podpisać moja starsza siostra? – Nie chciałam martwić taty, naprawdę. Poza tym, Thomas był mi to winien, a Kelly mnie przypominała, jak zmrużyło się lub zamknęło oczy.
– Myślę, że tak. – Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Musiałam skądś dostać numer dziewczyny. Napisałam więc do Williamsa, bo przecież on musiał mieć do niej jakiś kontakt.
Ja: masz numer do Kelly Frighton?
Czekałam na odpowiedź szatyna. Czułam, jak moja dłoń zaczęła puchnąć, ale w tamtym momencie zależało mi na tym, żeby Williams szybko odpisał. I rzeczywiście, niebawem nadeszła odpowiedź.
Jack Williams: Już ci wysyłam
Kiedy dojeżdżaliśmy pod szpital, Jak tak, jak zapowiedział, wysłał mi numer starszej siostry Thomasa. Miałam nadzieję, że nie była zajęta. Wciąż próbowałam powstrzymać potok łez, a przez to czułam się jeszcze gorzej, bo to dość ciężkie zadanie. Nie zamierzałam jednak płakać. Nie mogłam płakać, a przynajmniej nie teraz. Nie przy wszystkich. Byłam silna.
– Słucham? – Usłyszałam w słuchawce głos Frighton. Chyba aktualnie coś jadła.
– Hej, tutaj Veronica Gryffin...
– Ooo, hejka! – zawołała wesoło. – Co tam?
– Mogłabyś przyjechać do szpitala w centrum miasta? – Matko, byłam okropnie bezpośrednia.
– Co się stało? – spytała bardziej spiętym głosem. Usłyszałam, jak czymś rzuciła, zapewne talerzem do zlewu, a potem również brzęk kluczy.
– Muszę mieć zgodę dorosłego na zabieg chirurgiczny, a nie chcę na razie martwić taty...
– Jestem już w drodze – oznajmiła poważniej. – Muszę się rozłączyć, nie chcę spowodować wypadku.
– Dziękuję – szepnęłam i się rozłączyłam. Sanitariusz patrzył na mnie, ale kiedy ja zerknęłam na niego, odwrócił wzrok. Chyba nie chciał pogarszać mojego stanu emocjonalnego. Albo aż tak źle wyglądałam, powstrzymując łzy.
Drugi, rudowłosy sanitariusz, pomógł mi wysiąść, uważając na dłoń. Zabrałam swoją torebkę i weszłam do znienawidzonego przeze mnie miejsca – szpitala. Już przeżywałam moment, w którym igła miała dotknąć mojej skóry. Z tego też powodu nie zamierzałam sobie robić tatuażu. To przecież tak okropny ból, przynajmniej tak mówiła mi Amy. Ona sama, o dziwo, miała jeden tatuaż. Było to jedno słowo: Believe.
Jednak, jeśli miałam być zupełnie szczera, moja wiara już dawno umarła. Nie chodziło o tą w Boga, choć w zasadzie dawno już nie było mnie w kościele i nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy tak naprawdę ostatni raz z Nim rozmawiałam. Po prostu nie potrafiłam uwierzyć, dlaczego Bóg pozwalał na tyle zła na świecie, jak na przykład na śmierć mojej babci czy ciężkie pobicie, jak w przypadku Tony'ego.
Wiara w ludzkość to tak cholernie ciężka umiejętność, której nigdy nie umiałabym zrozumieć czy opanować. Ludzie to potwory z maskami, które opadały wtedy, gdy ktoś potrzebował pomocy, bądź nas ranił. Bo tak naprawdę nie było osoby, która nie raniła. Każdego dnia co najmniej jeden, niewinny człowiek zalewał się łzami z powodu innej osoby. Codziennie ktoś popełniał samobójstwo z powodu innych. Codziennie ktoś, stając przed lustrem, powtarzał sobie, że nie był doskonały, bo tak uważali inni. Tacy ludzie też uważali się za mądrych, a tak naprawdę ujawniało się to tylko wtedy, gdy szukali jak najlepszych słów, by zranić. Uderzyć w czuły punkt. Czasami sama zastanawiałam się, jakim cudem mogłam normalnie funkcjonować, lecz zdałam sobie sprawę, że ludzie nie widzieli czegoś, czego nie chcieli doświadczyć. Albo byli zbyt wielkimi egoistami, by dostrzec coś, w czym nie mieli ochoty brać udziału.
– Ronnie! – Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś krzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam Dylana wraz z Kelly, którzy szli w moim kierunku. Widziałam na ich twarzach zmartwienie.
– Cześć, wy się znacie? – zdziwiłam się, a blondyn mocno mnie przytulił.
– Chwilę temu się poznaliśmy – odpowiedział Jayden. Z sali wyszedł lekarz, który do mnie podszedł.
– Kells, podpiszesz dokumenty? – Spojrzałam błagalnie na Frighton.
– Oczywiście, kochana – odpowiedziała ze smutnym uśmiechem, kiedy blondyn się ode mnie odsunął. Miałam pewność, że ona wiedziała, kto był temu wszystkiemu winien.
– Zabierzemy panią na zabieg – oznajmił lekarz, kierując się w stronę jednego z pokoju, więc ruszyłam za nim wraz z przyjacielem i Kelly.
– A co z chłopakiem, którego tutaj przywieźli?
– Robią mu tomografię i będą nastawiać mu rękę, jego stan jest stabilny. – Stanął i otworzył mi drzwi. – Zapraszam panią. Państwo muszą tu zostać, poproszę jeszcze parafkę. – Wystawił w stronę Kelly podkładkę z kartką papieru, którą podpisała.
Zdziwiłam się, że tak łatwo poszło. Czy lekarz nie powinien sprawdzić dokumentu? Nie bywałam często w szpitalu, ale miałam pewność, że procedury wyglądały trochę inaczej. Na ten moment jednak nie wnikałam, martwiłam się czymś innym.
– Będziemy tu na ciebie czekać – oznajmiła dziewczyna, siadając na krześle naprzeciwko sali zabiegowej.
– A ja zadzwonię do Amy – dodał Dylan. Chciałam, by Connor też tu była. Weszłam do pomieszczenia.
Moje oczy zaatakowała ostra biel, a nos jakiś ohydny zapach środków czystości. Najbardziej jednak przeraziła mnie leżąca na stoliczku obok białego fotela igła i jakieś fiolki z różnokolorowymi cieczami. Przełknęłam ciężko ślinę i stanęłam jak słup soli na środku tego pomieszczenia, gdzie przy moim miejscu już stała pielęgniarka i uśmiechała się do mnie lekko. Na pewno chciała mnie pocieszyć, ale przeraziłam się jeszcze bardziej.
– Proszę tutaj – poprosił mężczyzna, wskazując na fotel. Kiedy zakładał maskę, powoli kierowałam się w stronę siedzenia.
Kiedy lekarz dotknął igła mojej skóry... nie poczułam kompletnie niczego. Przytłaczający ból wewnętrzny działał na mnie jak znieczulenie, choć może to doktor mi je dał? Byłam odrętwiała. Kiedy ostatni raz widziałam zakrwawioną osobę, źle się to dla mnie skończyło – poznałam Thomasa Frightona. Teraz przeze mnie ucierpiał Blake, bo gdybym się z nim nie spotkała, nie doszłoby do jego bójki z Fearem. Nie wiem, co się między nimi stało, ale miałam nadzieję, że chłopak mi to wszystko wyjaśni. Mogłam się z nim nie spotykać, powinnam przewidzieć, że Thomas może mnie znaleźć i zrobić jakąś aferę, że miałam udawać jego dziewczynę.
Chciałam wrócić do swojego dość spokojnego życia, gdzie moim jedynym zmartwieniem była kartkówka z matematyki czy sprawdzian z biologii. Nigdy nie lubiłam zmian. To właśnie one spowodowały uraz psychiczny mojej matki, która potem po prostu... stała się inna. Nie chodziło tu o moje odczucia, a raczej o te jej. Popadła w coś tak ciężkiego z powodu śmierci jej matki, a mojej babci. Nie była to jednak moja wina, a sama przeżywałam ciężki czas. Wtedy, gdy powinna być przy mnie, a nie traktować jak śmiecia. To był ten okres czasu, gdy zrobiłam sobie jedną, jedyną kreskę żyletką. Na prawej ręce. Wyglądała jak znamię, a dla mnie zawsze pozostała symbolem tego, jakie miałam dzieciństwo, kiedy zaczął się pewien etap mojego życia i jak to wszystko się skończyło. To był mój własny symbol cierpienia, o którym nigdy nikomu nie mówiłam. Nikt nie miał prawa wiedzieć.
– No i gotowe. – Z letargu wyrwał mnie głos chirurga. Spojrzałam na swoją dłoń. Była już oczyszczona ze szkła i piasku oraz w niektórych miejscach były szwy. Kiedy spojrzałam na zegarek, dochodziła już dziewiętnasta.
– Dziękuję. – Podniosłam się i jeszcze raz przyjrzałam się swojej lewej ręce. Nie mogłam do końca zacisnąć dłoni w pięść. – Kiedy mogę przyjść na zdjęcie szwów?
– Cóż, myślę, że za dwa tygodnie możemy panią zaprosić z powrotem. – Ciepło się do mnie uśmiechnął. Skinęłam w odpowiedzi głową i odwzajemniłam uśmiech. Kiedy wyszłam z pomieszczenia, z miejsc od razu podnieśli się Kelly, Dylan i... Amy.
– Vi. – Przytuliła mnie do siebie. Od zawsze mimo małego wzrostu była bardzo silna. – Boże, co się stało?
– Potem opowiem – obiecałam szybko. Przeniosłam wzrok na Jaydena. – Co z Blake'iem?
– Siedzi na jednej z sal i czeka na rodziców. Przeżyje. – Posłał mi pokrzepiający uśmiech. Odetchnęłam z ulgą.
– Veronica, możemy porozmawiać? – spytała nagle Kelly. Przeniosłam swój zmęczony wzrok na jej smutną twarz.
– Jasne. – Ruszyłyśmy w stronę poczekalni na parterze, a Amy i Dylan poszli do szpitalnego sklepiku.
– To wina Thoma, prawda? – spytała bez ogródek, siadając na krześle.
– Nie będę cię okłamywała, jesteś jego siostrą. Tak, to wina Thomasa, Kelly – odpowiedziałam i usiadłam obok niej. – Popchnął mnie na ziemię i nie złapałam w porę równowagi. Upadłam i w moją rękę wbiły się odłamki szkła. Bił się z moim kolegą, z którym poszłam do kina.
– Cóż... – zaczęła ze smutkiem i pokręciła głową – Thomas jest... specyficzny. Ma problemy. – Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. – Nie wiem czy mogę ci wszystko opowiedzieć.
– Skoro jesteśmy razem, to wolę widzieć, Kelly.
– Jak długo? – Oparła się o krzesło.
– Co?
– Jak długo jesteście razem? – sprecyzowała i zacisnęła w dłoni swój telefon.
– Niedługo – szepnęłam, odwracając wzrok.
– No właśnie – westchnęła. – Więc nie mogę ci wszystkiego powiedzieć, ale musisz wiedzieć, że Thom jest bardzo zazdrosny. O wszystko, co może mieć i co chce mieć, to samo tyczy się ludzi. Życie bardzo go zniszczyło, nie potrafi się normalnie zachowywać. Chciałabym, żeby stał się lepszy, ale to niemożliwe. – Pod koniec zaczęła szeptać. Odwróciłam wzrok, bo nie chciałam patrzeć na jej cierpiącą w tamtym momencie twarz.
Cierpiała za siebie i swojego brata.
Dźwięk mojego telefonu przerwał rozrywającą ciszę. Spięłam się lekko, widząc numer mojego ojca, jednak wiedziałam, że prędzej czy później do mnie zadzwoni. W końcu i tak by się dowiedział. Z cichym westchnieniem i pod czujnym okiem brunetki podniosłam swój iPhone, klikając ikonkę połączenia.
– Hej, Ronnie. Kiedy będziesz w domu? – Usłyszałam jego głos. I jak ja miałam mu powiedzieć, że byłam w szpitalu? – Ja już wróciłem z sądu. Robię właśnie kolację i...
– Tato – przerwałam mu cicho. Nie chciałam psuć jego humoru, ale nie mogłam tego przed nim zataić. – Możesz przyjechać do szpitala? – Odpowiedziała mi chwila ciszy.
– Co się stało? – Ton jego głosu się zmienił, był wystraszony.
Nie wiedząc, co zrobić, spojrzałam na Kelly. Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, jednak tym razem nie znalazłam w niej wsparcia. Skinęła po prostu głową, cokolwiek to mogło oznaczać. Może pogodziła się z tym, co zrobił jej brat? A może wręcz przeciwnie? Może chciała go uważać za dobrego człowieka, tylko trochę zagubionego?
– Przewróciłam się, kiedy wychodziliśmy z kina – powiedziałam i to było najgorsze kłamstwo, jakie sprzedałam ojcu. Brzmiało to tak żałośnie, że modliłam się, by uwierzył.
– Już jadę, to ten w centrum?
– Tak, to ten – odpowiedziałam cicho. Dobrze, że nie zapytał o Blake'a. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy, a potem czekałam aż tata przyjedzie.
– Będę z tobą, Vi – odezwała się Kelly. – Wiem, że to absurdalne, ale daj mu szansę – poprosiła dziewczyna.
– Pójdziesz ze mną, kiedy przyjedzie mój tata? – zapytałam, ignorując jej słowa. Nie byłam gotowa na rozmowę o dawaniu mu kolejnej szansy.
– Tak, Ronnie – westchnęła ciężko i wstała. Zrobiłam to samo i razem ruszyłyśmy w stronę wyjścia ze szpitala.
***
Następny dzień okazał się istnym koszmarem. Moja dłoń cholernie piekła, musiałam wziąć leki przeciwbólowe. Było ciężko, gdy siedziałam tego wieczora przed komputerem, pisząc referat dla Sarah Pocket. Mogłam sobie darować, ale zależało mi na tym, by pokazać, że było mnie stać na dobry stopień. Dzięki tej pracy wylewałam też z siebie wszystkie problemy na wirtualny papier, co szło mi mozolnie, ale przynajmniej nie siedziałam bezczynnie. Musiałam moment pobyć sama, a dzięki temu zadaniu miałam zapewnioną chwilę samotności. Rozmawiałam też już z Blake'iem. Mówił, że czuł się dobrze, a jego rodzice nie zgłosili sprawy dalej, bo ich ubłagał. Obiecał mi wszystko wyjaśnić, ale nie teraz, tylko za jakiś czas. Na razie nie wnikałam. W międzyczasie pisałam z Dylanem i skupiłam się na pisaniu swojej pracy, bo temat wybrałam dosyć ciekawy.
Wiara jest czymś, co można łatwo stracić, ale też trzyma przy życiu. A dlaczego? Ponieważ wierzyć można w wiele rzeczy, bytów czy ludzi, jednak jeden ruch może wszystko zburzyć.
Naprawdę uważałam to za coś ponadczasowego. Na ten temat można było pisać i pisać. Wtedy jednak po moim pokoju rozniosło się głośne pukanie. Spojrzałam w stronę drzwi, ściągając okulary do czytania z nosa. Nosiłam te grube szkła tylko wtedy, gdy czytałam bądź pisałam na komputerze czy papierze. Miałam problemy z widzeniem z bliska.
– Proszę! – zawołałam. Do pomieszczenia wszedł tata z lekkim pokrzepiającym uśmiechem na twarzy.
– Przyniosłem ci tabletkę przeciwbólową. – Podał mi szklankę wody oraz maleńką białą tabletkę.
– Dzięki, tato – odpowiedziałam, uśmiechając się z wdzięcznością. Połknęłam lek i popiłam go wodą. Szklankę odstawiłam na biurko.
– Jak ci idzie? – spytał i oparł się bokiem o framugę. Dzisiaj ubrał się w luźne ubrania, bo nie był w pracy. W koszulce z drużyną baseballową i spodniach dresowych wyglądał na zrelaksowanego, ale też na o wiele starszego niż czterdzieści cztery lata. Jego włosy wciąż miały identyczny odcień, co moje, jedynie w niektórych miejscach pokryła je siwizna. Szaro-zielone oczy zerkały na mnie z tym błyskiem lat, kiedy wszystko było jeszcze dobrze, czym chciał dodać mi otuchy.
– Całkiem, całkiem. Mam już cztery linijki tekstu – zaśmiałam się cicho, wskazując na ekran.
– To znaczy, że nie masz ochoty na wizytę gości? – Zmarszczyłam brwi.
– Kogo? – Wszyscy moi bliscy wiedzieli, że chciałam być teraz sama.
– Przyszedł twój kolega z angielskiego.
No oczywiście. Tylko Jack Williams mógł być tak cholernym kretynem, żeby przychodzić do mnie, mimo iż wiedział, co zrobił jego pokręcony przyjaciel. Przewróciłam wewnątrz siebie oczami, ale, jeśli miałam być szczera, Jack nie był taki zły i naprawdę fajnie mi się z nim rozmawiało.
– Możesz go wpuścić. – Podeszłam do niego i go przytuliłam. Choć miałam metr siedemdziesiąt wzrostu, tata mnie przewyższał. – Przepraszam, że tak wiele razy napędziłam ci ostatnio strachu, tato.
– A ja przepraszam, że nie jestem lepszym ojcem.
– Jesteś najlepszym ojcem na świecie. – Odsunęłam się lekko, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się smętnie.
– Idę po twojego gościa. – Kiedy tata wyszedł z pomieszczenia, spojrzałam w telefon, gdzie napisał do mnie Dylan.
Drama: Skarbie odezwę się potem bo Amy chce robić na mnie eksperymenty i będzie mnie malować. Nie wiem czemu się na to zgodziłem ale wiesz jaka jest ta nasza Mała. Wyślę ci foty żebyś się mogła ze mnie pośmiać na poprawę humoru
Parsknęłam cicho pod nosem, bo mimo wszystko widok Dylana w makijażu to cudowny widok. A wiele już upokarzających go sytuacji na tym świecie widziałam. Na przykład, kiedy przez przypadek weszłam do jego łazienki, gdy brał prysznic. Odesłałam naszą ustawioną emotkę, a potem zablokowałam urządzenie i spojrzałam na ekran laptopa.
Wiara jest czymś, co można łatwo stracić, ale też trzyma przy życiu. A dlaczego? Ponieważ wierzyć można w wiele rzeczy, bytów czy ludzi, jednak jeden ruch może wszystko zburzyć.
Wiedziałam, że musiałam to skończyć, a już dochodziła osiemnasta. A że ja byłam z natury leniwa i do tego poszkodowana, to wiedziałam, że nie dałabym rady tego zrobić, jeśli bym się nie spięła i nie przesiedziała przed komputerem nocy. Już mnie zaczęło skręcać na myśl o tym.
– Witam serdecznie. – Usłyszałam za sobą głos Williamsa. Obróciłam się, żeby zmierzyć go wzrokiem. Dzisiaj założył czarne jeansy i tego samego koloru koszulkę z krótkim rękawem. W dłoni trzymał coś, co było okryte folią wyglądającą na worek na śmieci.
– Hej – przywitałam się z lekkim uśmiechem. Jack rzucił się na moje łóżko. – Co tam masz? – spytałam, wskazując ruchem głowy na folię.
– Wiem, że nie masz nastroju, a w dodatku cierpisz, ale musisz gdzieś ze mną iść – oznajmił, patrząc na mnie z czarującym uśmiechem.
– Nie ma mowy, Jack. – Pokręciłam głową, by dodać powagi moim słowom. – Mam przed sobą referat do napisania.
– Vi, nie masz wyjścia, bo... to spotkanie z naszą ekipą i...
– I muszę tam być, tak? – Skinął głową, zgadzając się ze mną. Thomas naprawdę miał tupet. Czy on naprawdę oczekiwał, że przyjadę z jego przyjacielem, żeby poznać ich ekipę?
– Przywiozłem ci też sukienkę. – Podrapał się po karku z zakłopotaniem. – Oczywiście nie musisz w niej jechać, jednak postanowiłem ci ją przywieźć...
– To miłe z twojej strony, ale... nie mam czasu, naprawdę.
– Ale wiesz, z czym wiąże się to, że nie przyjedziesz? – spytał, unosząc brew, a ja westchnęłam. Musiałam pojechać, bo Thomas z całą pewnością sam by po mnie przyjechał. Nie wiedziałam jednak czy tata się zgodzi mnie puścić.
– Nie sądzę, żeby tata się zgodził.
– Już go spytałem, możesz jechać. Odstawię cię przed północą.
– Wszystko sobie przemyślałeś. – Zaśmiałam się. To było miłe, że Jack się tak starał.
– Oczywiście, że tak. A teraz masz, ubierz się, a ja zaczekam za drzwiami – zadecydował, a potem wstał i rzucił we mnie ubraniem z pokrowcem.
Kiedy drzwi za chłopakiem się zamknęły, rozerwałam ten worek na śmieci. Przed sobą miałam piękną przylegającą do ciała sukienkę w moim ulubionym szarym kolorze. W życiu bym się po nikim nie spodziewała takiej kreacji, a tania to ona nie była, bo wciąż wisiała przy niej metka z ceną ośmiuset dolarów. Kiedy się w nią przebrałam, wyglądałam po prostu pięknie. Szary, podchodzący pod niebieski kolor, pasował do odcieniu moich brązowych włosów, które opadały mi na plecy. Jack pamiętał o moim ulubionym kolorze. Sama kreacja miała długi rękaw i sięgała mi przed kolano. Wyglądała, jakby uszyto ją specjalnie dla mnie. Założyłam czarne trampki i spięłam w niedbały sposób włosy, żeby zobaczyć, jak prezentowała się całość. Czułam się niebywale kobieco i nabrałam pewności siebie, mimo zranionej dłoni. Rozległo się pukanie do drzwi, a potem do pokoju wrócił Jack.
– O kurwa – wymamrotał, przełykając ślinę. Przeczesał nerwowym ruchem swoje włosy, przez co się uśmiechnęłam. Jemu efekt też się podobał.
– Dzięki. – Cicho się zaśmiałam. Podeszłam do laptopa i go wyłączyłam. Westchnęłam, bo wiedziałam, że robiłam źle. Mogłam skończyć pracę, ale jednak wiedziałam też, że gdybym tylko się nie posłuchała, to Thomas by po mnie przyjechał. Odwróciłam się w stronę szatyna. – Zrobię jeszcze coś z włosami i możemy iść.
– Nie musisz, tak też wyglądasz dobrze. – Przechylił głowę, intensywnie na mnie patrząc. Aż poczułam rumieńce na twarzy.
– To fryzura zrobiona na szybko.
– Czasem niezaplanowane rzeczy są najpiękniejsze, Vi. – Uśmiechnął się do mnie i otworzył drzwi mojego pokoju. – Chodź, bo wszyscy już czekają.
– Gdzie? – zapytałam, wychodząc. Zerknęłam na Williamsa przez ramię.
– W Drugs. To taki bar, gdzie zazwyczaj wszyscy się spotykamy. Będzie chyba każdy... Fear dużo o tobie mówi i...
– Mówi o mnie? – Zdziwiłam się i uniosłam brwi. – Tato, wychodzę! – zawołałam, gdy już zeszliśmy po schodach.
– Bawcie się dobrze! – odkrzyknął z kuchni. Dzisiejszy dzień był upalny, więc kiedy wyszliśmy z domu, ciężko łapałam oddech, nawet mimo wieczornej godziny.
– No wiesz, jesteście razem – przypomniał mi i spojrzał na mnie znacząco.
– A co o mnie mówi? – dociekałam i stanęłam przed motocyklem Jacka. Uniosłam brew, patrząc na chłopaka.
– W sumie to, że nigdy nie spotkał kogoś takiego, jak ty. – Wzruszył niedbale ramionami i wsiadł na maszynę. – Dawaj, Vi. Wierzę, że się nie zabijesz na Rogerze.
– Rogerze? – parsknęłam z rozbawieniem, a on ponownie wzruszył ramionami. – I co masz na myśli, mówiąc, że nikogo takiego nie spotkał? – Usiadłam za szatynem, a on z piskiem opon odjechał. Tak mną zarzuciło, że musiałam się mocniej chwycić Williamsa, bo bym na pewno spadła.
– Ty go zapytaj, może ci odpowie – skwitował tylko, próbując przekrzyczeć szum.
Mijaliśmy domy moich sąsiadów, którzy nawet nie podejrzewali, że ta miła Veronica z sąsiedztwa wpakowała się w poważne tarapaty i jechała na spotkanie z gangsterem, zwanym Thomasem Frightonem. Nie wszystko, niestety, widać na pierwszy rzut oka, co straszne, bo dopiero po czasie widzimy, że jednak mogliśmy coś zrobić.
Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się przed barem o nazwie Drugs. Jakoś nie leżał mi ogólny wystrój tego miejsca. Parking był w miarę opustoszały, jak na wieczorne godziny przystało, a w neonie, wiszącym nad budynkiem, nie wszystkie litery mieniły się tym fluorescencyjnym czerwonym światłem. Zeskoczyłam z pojazdu i wygładziłam sukienkę prawą dłonią. Jack na mnie spojrzał, a w następnym momencie skinął głową w kierunku baru i ruszył w tamtą stronę. Szybko dotrzymałam mu kroku, żeby się tu nie zgubić. Zdziwiłam się, kiedy w środku zobaczyłam tylu ludzi. Nie było czym oddychać, śmierdziało wódką i na dodatek otaczali mnie sami pijani ludzie, a nienawidziłam spotykać takich osób, kiedy sama nie znajdowałam się w podobnym stanie.
Szłam za Williamsem, ale utrudniały mi to czerwone lampy, które migały nieprzyjemnie. Do tego głośna muzyka uniemożliwiała mi przejście obok pijanych osób, bo nie słyszały mojego głosu. W końcu się zdenerwowałam, bo zgubiłam Jacka, więc usiadłam przy barze, gdzie parę osób się już kręciło, choć w porównaniu z parkietem to nic. Rzuciłam na blat torebkę i przeczesałam włosy dłonią. Gdzieś obok siebie usłyszałam zniesmaczone prychnięcie, które zdecydowałam się zignorować. Podszedł do mnie kelner w młodym wieku z uroczym uśmiechem.
– Co podać? – Zapomniałam, że nie skończyłam jeszcze dwudziestu jeden lat i nikt nie sprzeda mi alkoholu. Dodatkowo byłam na lekach, więc nie chciałam ich mieszać z napojami wysokoprocentowymi.
– Wodę – odpowiedziałam i odwzajemniłam lekko uśmiech. Znów koło siebie usłyszałam prychnięcie. Zwróciłam głowę w jego kierunku i zobaczyłam koło siebie piękną rudowłosą dziewczynę z wielkimi niebieskimi oczami i pełnymi wargami. Ubrana w skórzane czarne ubrania z wrogim błyskiem w tęczówkach. – Jakiś problem? – Rozciągnęła się, eksponując sporej wielkości piersi.
– Żaden, po prostu zastanawiam się, po co przychodzisz do baru po wodę. – Zjechała mnie spojrzeniem. – W dodatku tak wystrojona.
Nie wiem, skąd biorą się tacy ludzie.
– Już podaję – wtrącił się w to wszystko barman i zniknął, żeby przynieść mi wody.
– To nie powinno cię interesować – odpowiedziałam nieznajomej. Zmrużyła oczy, patrząc na moją dłoń.
– Wiesz, że nie wsadza się ręki do młynka do kawy? – zakpiła, unosząc brew.
Bardzo zabawne.
– Mogłabyś się łaskawie odpieprzyć? – fuknęłam. – Nawet cię nie znam, a już mnie denerwujesz. Nie życzę sobie, żebyś ze mnie żartowała. – Dziękuję – mruknęłam do kelnera, który postawił przede mną wodę. Chciałam już mu podać pieniądze, ale pokręcił głową. Zmarszczyłam brwi.
– Loża zapłaciła już za pani napoje. – Wskazał palcem na jakieś miejsce, którego nie mogłam zobaczyć. Nie sądziłam, że w tym barze była loża.
– Nie mogę się odpieprzyć, Veronico – ciągnęła ruda. Spojrzałam na nią zdziwiona. Nie podawałam jej swojego imienia.
– Skąd wiesz, kim jestem?
– Thom o tobie mówił – wykrzywiła usta i zjechała mnie spojrzeniem – co nieco.
Coś ty o mnie, do cholery, mówił?
– Mi o tobie nie wspominał – oznajmiłam oschle. Zdenerwowała mnie swoim wyrachowaniem i wtrącaniem się w nieswoje sprawy.
– Nie było czego mówić. – Usłyszałam za sobą zachrypnięty głos niepożądanego numer jeden. Odwróciłam się w stronę Thomasa, który z chłodnym uśmiechem stał tuż za mną. – Vic, poznaj Veronicę Gryffin. Vi, oto Victoria Fisher.
A więc o niej wspominał mi Jack.
– Och, przede mną nie musisz ogrywać tej szopki. – Zaśmiała się lekko i jeszcze bardziej wypięła biust. Co dziwne, jej nastawienie zmieniło się wraz z pojawieniem się tego chłopaka.
– Wiem, ale mimo wszystko mogłabyś trzymać pozory i przestać ją atakować – kontynuował monotonnie. Uśmiech z ust dziewczyny momentalnie zniknął. – Zaraz do was dołączymy, musimy jeszcze coś omówić z Gryffin.
– Tylko wróć za chwilę – nie dawała za wygraną. Posłała mu całusa w powietrzu i odeszła, kręcąc tyłkiem w skórzanych spodniach.
– Chodź ze mną – rzucił brunet chwilę potem. Zabrał moją torebkę, jednak, kiedy tylko wstałam i za nim nie poszłam, odwrócił się do mnie z westchnieniem. – Co jest?
– Ty się jeszcze pytasz?!
– Oświeć mnie. – Skrzyżował ręce na ramionach i uniósł brew.
– Zniszczyłeś moje spotkanie z Blake'iem.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedział wolno, kiwając głową i przy tym jeszcze bardziej mnie irytując. – Miałem jednak ku temu powód.
– Jesteś chory – wysyczałam, mrużąc oczy. – Przemoc to nie rozwiązanie! Ale ty tego nie możesz wiedzieć, bo nawet się o nikogo nie troszczysz – prychnęłam i rozłożyłam ręce z bezradności.
– Chronię moich bliskich. Troszczę się o rodzinę. Okazuję to jednak w inny sposób i czasem nie trzeba pokazywać tego wszystkim, żeby taka była prawda. Nie wszystko widać na pierwszy rzut oka.
– Świetnie – burknęłam do siebie. – Oddaj moją torebkę, Thommy. – Wystawiłam dłoń w jego kierunku. Kiedy jednak zobaczył na niej szyte rany, wreszcie spojrzał mi w oczy.
– Nie chciałem cię zranić.
– Ale to zrobiłeś – wyszeptałam, zaciskając usta w wąską linię. – Za dwa tygodnie będę miała ściągane szwy.
Kiedy nie opuściłam dłoni, wziął ją w swoje, a moja torebka poleciała na ziemię. Niczego nie powiedziałam, niczego nie zrobiłam, bo byłam w zbyt wielkim szoku. Thomas właśnie oglądał moją dłoń, marszcząc przy tym brwi. Było to co najmniej dziwne. Oglądał ją, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Poznałam go z innej strony, a jego nagła zmiana nastawienia mnie zszokowała. Ten Thomas, którego poznałam, zapewne tylko by to wyśmiał, dodatkowo twierdząc, że mogłam się nie wtrącać. Jednak ten Thomas... tylko oglądał w ciszy moje szwy.
– Nigdy więcej cię nie skrzywdzę – obiecał poważnie. – Nie biję kobiet.
– A nasze spotkanie w piątek trzynastego? – Uniosłam brew.
– Wtedy byłem zdenerwowany, a dodatkowo mnie rozproszyłaś – wytłumaczył, kreśląc niewielkie kółeczka kciukiem po każdej zszytej ranie. – Boli? – spytał cicho. Pokręciłam jedynie głową, niezdolna do wykrztuszenia żadnego słowa. W końcu jednak musiałam się odezwać.
– Musisz przestać taki być, Thomas – oznajmiłam poważnie. Westchnął i pokręcił głową z rezygnacją. – Co o mnie mówiłeś Fisher i Williamsowi?
– Nic takiego. – Wzruszył ramionami.
– No powiedz. – Przewróciłam oczami.
– Tylko to, że nikogo takiego jak ty nie spotkałem w całym swoim życiu – westchnął ciężko, jak gdyby sprawiło mu to ból. Spojrzał mi w oczy, a jego tęczówki hipnotyzowały. Ich ciemny, prawie czarny odcień, we mnie uderzał. Miały pewien urok, ale przede wszystkim głębię i mrok, w którym tonęłam. Dodatkowo fascynował mnie jego tatuaż na szyi. Osoby jego pokroju robią sobie czaszki, a on małego listka.
– Dlaczego? – spytałam cicho. Skoro należał do gangu, to pewnie znał wielu ludzi. Wielu różnych ludzi.
– Ponieważ ty jesteś światłem, a ja mrokiem – westchnął ponownie. Słychać było w jego głosie nutkę melancholii i nostalgii. To brzmiało na smutek.
– Każdy mrok można rozświetlić, by stał się światłem. – Uniósł blado kącik ust.
– Od każdej reguły są pewne reguły – odpowiedział spokojnie. Niczego nie odpowiedziałam i powstrzymałam cisnący się na moje usta uśmiech. – Chodź, poznasz swoją nową ekipę – kontynuował, a potem zrobił coś, czego się nie spodziewałam.
Pocałował mnie w wewnętrzną stronę dłoni. Tam, gdzie widniały moje szwy.
***
W ostatnim rozdziale było dużo brutalności i chamstwa ze strony Thomasa, teraz dodałam słodyczy, jednak jeszcze nie raz się na nim przejedziemy. Pamiętajcie, że to wciąż toksyczna relacja, której NIE popieram.
Dziękuję, że jesteście tutaj ze mną. Pisanie dla was sprawia mi wiele radości, jak i tworzenie kolaży, chociaż i od was chętnie takie przyjmę, więc jakby komuś się kiedyś nudziło, to chętnie przygarnę taki xx
(Ale to by dobrze wyglądało w tych mediach)
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top