3. Mam do ciebie prośbę.


Miłego czytania :)

Do końca tygodnia nie działo się dosłownie nic. Tata zabrał mi telefon, więc nie miałam kontaktu ze światem zewnętrznym. Szczerze mówiąc, nie czułam się z tym jakoś bardzo źle. Thomas nie dawał o sobie znaku życia, a to wystarczyło, żebym jakoś sobie normalnie radziła. Wciąż jednak nie miałam kontaktu z Dylanem i Amy, ale i w tym doszukiwałam się pewnych korzyści. Zacieśniłam dzięki temu więź z moim ojcem. Graliśmy w planszówki, razem ugotowaliśmy obiad i mimo iż rano po imprezie urodzinowej bliźniaków bolała mnie głowa, i tak miałam dobry humor. Wiedziałam jednak, że tata był zawiedziony moim zachowaniem i nieprędko nasze stosunki miały stać się tak dobre, jak wcześniej. On po prostu należał do tej grupy ludzi, gdzie nienawidzi się niedotrzymanych obietnic. Też tego nie lubiłam, rzecz jasna, ale w moim przypadku nie było to aż tak nasilone, jak w jego.

A dzisiaj był poniedziałek.

Powiedziałabym jak każda typowa nastolatka, że ich nienawidziłam, ale musiałabym okrutnie skłamać. Najbardziej nie lubiłam wtorków z powodu dwóch godzin rozszerzenia z angielskiego z Sarah Pocket. Szczerze, bałam się też tego dnia, bo o ile Williams miał pojawić się w szkole, zostałabym skazana na jego obecność na angielskim. Jakoś nigdy mi nie przeszkadzał w znacznym stopniu, ale od kiedy wypłynęły bardzo nieprzyjemne fakty, moja sympatia do niego umarła z głośnym jękiem.

Zamykałam właśnie drzwi od mojej szafki, kiedy jak ninja obok pojawił się Dylan. Dźgnął mnie w plecy, przez co podręczniki do matematyki i chemii wypadły mi z rąk wraz z telefonem, który dostałam od taty. Oczywiście z klawiaturą i tylko jednym wbitym numerem. A i owszem, tym, należącym do mojego ojca.

– Ja pierdolę! – warknęłam, podnosząc swoje rzeczy z ziemi. Nienawidziłam być dźgana i łaskotana, a ten bałwan doskonale o tym wiedział. Dodatkowo mnie przestraszył.

– A kogo? – zawołał śpiewnie. Miał bardzo dobry humor. Pomógł mi zebrać moje rzeczy.

– Ciebie. W głowę za chwilę – odpowiedziałam sucho, przez co blondyn zaczął rechotać. Spoważniał jednak, kiedy dostrzegł mój telefon. Wziął go w ekspresowym tempie do dłoni i wstał, oglądając swoją zdobycz. – Oddawaj to! – zażądałam, kiedy podniósł komórkę ponad swoją głowę, żebym nie mogła go sięgnąć. To wyglądało komicznie.

– Czy twój telefon nie zdążył do północy i zamienił się w kamień? – Zaczął się jeszcze głośniej śmiać i po dokładnych oględzinach oddał mi urządzenie.

– Jeśli to miało być nawiązanie do Kopciuszka, to nie wyszło ci to za dobrze. – Przewróciłam oczami i zatrzasnęłam z hukiem swoją szafkę.

– Nie odbierałaś cały weekend, martwiłem się. Miałem już do ciebie jechać, gdyby nie to, że mamita zrobiła mi wykład o poprawnym zachowaniu. Dowiedziała się, co wyczyniam na lekcjach u Pocket i nie była zbyt zachwycona.

– Nie odbierałam telefonu, bo mam szlaban – wyjaśniłam spokojniej.

– Uuu, tatuś Simon ostro się wkurzył – zakpił i uderzyłam go za to w potylicę. Działał mi już na nerwy głupek. – Och, już dobra, dobra! – Ruszył za mną w stronę sali od matematyki, którą mieliśmy razem.

Poprawiłam swoją granatową sukienkę oraz białą apaszkę na szyi i weszłam do sali przed czasem, żeby się nie spóźnić. Wiedziałam, że moje zestawienie ubioru wcale się nie komponowało ze sobą, ale wolałam takie wyjście niż to, by ktoś pomyślał, że byłam ofiarą przemocy domowej.

– Wyglądasz na szczęśliwego mimo braku telefonu – zauważyłam, zerkając na Dylana, idącego w swojej ulubionej luzackiej pozie. – Co jest?

Blondyn uśmiechnął się do mnie cwaniacko i z kieszeni swoich piaskowych spodenek wyjął IPhone'a. Pomachał mi nim przed oczami, przez co cofnęłam się i uderzyłam biodrem w ławkę obok mnie. Jęknęłam z bólu i zatrzymałam się, przez co Dylan na mnie wpadł.

– Dobra, widzę już – wymamrotałam i odepchnęłam go, a następnie przeszłam do swojej ławki. – Już kupiłeś nowy? – Spojrzałam na przyjaciela.

– Lepiej, wziąłem z domu. – Wyglądał, jakby odkrył nowy pierwiastek chemiczny czy dostał Oscara. – Mam około sześć różnych telefonów pochowanych w całym mieszkaniu. Wiesz, jak mama zabiera mi telefon, to biorę kolejny. Jak Pocket nie odda mi obecnego telefonu, to trudno. I tak wszystko zapisuję w chmurze. 

Cóż, ja w całym swoim siedemnastoletnim życiu miałam jedynie dwa telefony.

– Normalnie mistrz taktyki – sarknęłam, kiwając głową. Dylan usiadł obok mnie. – I na co te moje starania?!

– Lubię tamten telefon. Na etui ma logo One Direction, cholera, moje ulubione. – Uwielbiałam go. Tak po prostu, bo nie dało się inaczej. – Zostało jeszcze pięć minut do lekcji. Czemu jesteśmy tu tak wcześnie?

– Nie lubię się spóźniać.

– Przecież ty się ciągle spóźniasz – wytknął mi brutalną prawdę.

– No tak, ale i tak nie lubię się spóźniać.

– No dobra. – Rozpostarł się wygodniej na krześle. – To powiedz mi, jak się mają sprawy z Fearem.

– Z kim? – zapytałam, unosząc brwi. Jasna cholera, naprawdę miałam słabą pamięć. Na pewno słyszałam gdzieś to przezwisko.

– No z tym chłopakiem, co cię zaatakował. – Przewrócił z oburzeniem oczami. – Czy ty, aby na pewno, nie jesteś blondynką?

– Nie, nie jestem. – Wyrównałam podręczniki na ławce, a Jayden powtórzył po mnie gest. Świetnie, że chociaż czasem brał ze mnie przykład. – A jeśli chodzi o tamtego bruneta, to przez całą niedzielę był spokój.

– Może już się znudził. Wiesz, to dość zapracowany facet i nie sądzę, żeby miał czas, żeby się za tobą uganiać – stwierdził luźno, bazgrząc czarnym długopisem po zeszycie do matematyki. To mogłoby mieć sens, gdyby nie słowa Petera i nutę zwątpienia w jego głosie.

– A co z Tonym? – zmieniłam temat. Przygryzł wargę, zagubiony, jakby nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. – No, mów.

– W tym roku szkolnym nie wróci. Pisałem z nim, mówił, że jeszcze tydzień go potrzymają w szpitalu, a na ostatnie dni nie opłaca się przychodzić. Uwierzysz, że woli zdawać poprawki niż tu wrócić? – Cóż, mogłam w to uwierzyć. Wokół nas zaczynało być zajmowanych coraz więcej miejsc. Siedzieliśmy z Jaydenem na końcu, bo stwierdził, że tak było fajniej.

– Nie dziwię się, ale mimo wszystko ja bym...

– Nie. – Spojrzał na mnie dobitnie. – Nie możesz nikomu powiedzieć, Vi – przerwał mi. W tej chwili zadzwonił szkolny dzwonek i blondyn przeniósł spojrzenie na naszego matematyka Bradley'a, który wmaszerował z uśmiechem do sali.

– Wiem – westchnęłam poirytowana. – No wiem. – Wciąż jednak zastanawiałam się, dlaczego właśnie Tony był ofiarą. Czemu on, a nie jakiś inny dzieciak? – Chcę odwiedzić Tony'ego.

– Nie ma mowy, stara – wyszeptał szybko, bo Bradley zaczął tłumaczyć temat. Nikt go nie słuchał, wiedział to każdy, nawet on, ale przynajmniej w sali było głośno, więc mogliśmy porozmawiać. – Nikogo do niego nie wpuszczają. Jego matka wniosła sprawę na policję. Tony kłamie jak może, że niczego nie kojarzy, ale psy w końcu zaczną węszyć.

Zastanawiałam się nad jego słowami, ale niczego sensownego nie wymyśliłam. Do końca lekcji starałam się wyłapać poszczególne słowa z tłumaczenia matematyka. Lubiłam ten przedmiot, byłam z niej dobra i choć wiedziałam, że wielu osobom sprawiała trudność, dla mnie to czysta przyjemność. Odziedziczyłam to po kochanej matce, która to miała matematykę w małym palcu. Szczerze, nie za wiele po niej odziedziczyłam. Dylan również miał ten przedmiot w palcu, tyle że tym środkowym. Interesował się tylko wuefem, a na nim siatkówką.

Po kilkunastu minutach zadzwonił obwieszczający koniec lekcji dzwonek. Nauczyciel z ulgą opadł na krzesło. Wszyscy zaczęli wychodzić na korytarz, kiedy pan Bradley mnie zatrzymał. Pożegnałam się z Dylanem, który posłał mi pytające spojrzenie, i zatrzymałam się przed biurkiem pana Bradley'a.

– Veronico, twoje wyniki w nauce są bardzo imponujące – zaczął, siadając prosto. – Chciałem cię zapytać, czy chciałabyś wziąć udział w jesiennej olimpiadzie. To byłby wyjazd do Nowego Jorku, mogłabyś zwiedzić trochę świata. – Uśmiechnął się do mnie.

Tak, tak, tak!

Jednym z moich celów był wyjazd właśnie do Nowego Jorku. Wiedziałam jednak, że nie miałam co do tego możliwości w najbliższym czasie, bo tata nie mógł wziąć wolnego, a sama nie byłam pełnoletnia. Taki wyjazd i to do upragnionego miasta z tak świetnym nauczycielem to coś, czego potrzebowałam. Jakby świat chciał mnie przekonać, że nie był aż tak zły. Cóż, ja swoje wiedziałam.

– Jasne, że chcę – odpowiedziałam od razu. To dopiero szansa! Wyjechałabym z Atlantic City.

– Świetnie, we wrześniu podam ci więcej szczegółów. Póki co, mamy wakacje. Zajrzyj czasem w podręcznik czy coś – mruknął i uśmiechnął się do mnie. To dopiero dobry nauczyciel.

– Dobrze, do widzenia – rzuciłam lekko i miałam już wyjść, ale głos Bradley'a mnie zatrzymał:

– Ronnie? Jeśli możesz, to poucz też trochę Jaydena. Czasem mam wrażenie, że nawet tabliczki mnożenia nie umie – stwierdził z rozbawieniem. Zaczął coś przełączać w komputerze, więc stwierdziłam, że to idealny moment, by odejść na lekcję chemii.

***

O dziwo, wcale nie było tak źle, jak być mogło. Pani Bennett puszczała nam różne chemiczne filmiki, które mnie całkiem zaciekawiły. Nauczycielka uważała, że nie warto było prowadzić zajęcia dla dosłownie ośmiu osób. Poza tym, czego mogła nas nauczyć, kiedy do wakacji pozostało już tak niewiele dni, a dopisywała pogoda? Na tych zajęciach siadałam z Lizzie. Uwielbiałam ją i wraz z Amy tworzyłyśmy damskie trio. Wspólne nocowanie, plotkowania, choć za tym nie przepadałam. Lubiłam jednak ich towarzystwo i radość.

Po dwóch wuefach równo o czternastej piętnaście wyszłam ze szkoły. Cały dzień nie widziałam Jacksona Williamsa, co uważałam za dość dobry znak, ale też nie spotkałam się ani razu z Amy, co stanowiło rzadkość, więc zdążyłam za nią zatęsknić. Najgorsze jednak było to, że moje umiejętności obsługiwania telefonu od taty nie należały do najwyższych, więc nie potrafiłam się do niej nawet dodzwonić, bo nie miałam wbitego do niej numeru.

Na szczęście szatynka kończyła dziś lekcje o tej samej godzinie, co ja, więc gdy wyszłam ze szkoły, Amy czekała na mnie przed bramą. Uśmiechnęła się promiennie na mój widok, a ja mocno ją przytuliłam na powitanie. Brakowało mi dzisiaj jej optymizmu.

– Hej, słonko – przywitała się wesoło.

– Hej! – odpowiedziałam. – Wiesz, nie miałam, jak się skontaktować, bo...

– Wiem. Wiem o wszystkim – przerwała mi i machnęła dłonią. – Dylan mi opowiedział na geografii. Współczuję ci.

– Ech, dzięki. – Rozejrzałam się po szkolnym placu. Wiele osób jeszcze miało lekcje, ale teraz trwała najdłuższa przerwa, więc każdy chciał skorzystać z uroku tak fantastycznej pogody.

– Dlatego postanowiłam odprowadzić cię do domu – ciągnęła Amy. Uśmiechnęłam się do niej. Zawsze się troszczyła i to naprawdę miłe, że chciała spędzać ze mną tak wiele czasu, jak tylko się dało pomimo ograniczonych możliwości.

– Jesteś kochana – powiedziałam szczerze.

Zaczęłyśmy iść w stronę mojego domu. Wiedziałam, że Amy przyjechała samochodem, ale nie zamierzałam się z nią spierać. Skoro powiedziała, że mnie odprowadzi, to nie miałam niczego do gadania. Zresztą, Connor lubiła spacery. Szłyśmy i rozmawiałyśmy na tematy książek. Uwielbiałyśmy dobre powieści. Często czytałyśmy jedną książkę w jednym czasie, by dzielić się wrażeniami, a były też momenty, gdy sięgałyśmy po coś, co już znałyśmy tylko po to, żeby powzdychać do głównego bohatera. Cieszyłam się z takich naszych rozmów, mogłam odwrócić swoją uwagę od sprawy Tony'ego, Thomasa i tego, w jakiej sytuacji się znalazłam. Na całe szczęście ze Sparksem było już lepiej, a jego stan się stabilizował. Z tego, co wiedziałam, miał pęknięte żebro i wstrząs mózgu, który nie zagrażał życiu Tony'ego.

Minęłyśmy przystanek autobusowy, który pękał w szwach. Wybrałyśmy drogę przez park, wydłużając o drobinę spacer. Czemu w piątek nie było tu tak wielu osób? Akurat, kiedy potrzebowałam pomocy, nikt nie potrzebował autobusu. Nasz park to jedno z najładniejszych miejsc w mojej okolicy. Drzewa wyrosły w nim same. Żaden człowiek do tego się nie przyczynił. Kiedy przechodziłyśmy przez ścieżkę, moją uwagę przykuła pewna postać. Jack Williams skinął na mnie ręką, żebym do niego podeszła. Próbowałam to zignorować, ale Amy to zauważyła. 

Cholera jasna.

– Czy to nie Jack Williams czegoś od ciebie chce? – zapytała Connor, wskazując na niego gestem głowy. Super, nawet ona wiedziała, kto to.

– Tak... chodzę z nim na angielski. Na pewno chodzi o notatki... albo coś – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. Mój żołądek zacisnął się w supeł. – Zobaczę, o co mu chodzi. Zobaczymy się jutro. – Przytuliłam ją szybko.

– Tylko uważaj na siebie – poprosiła, zerkając nieufnie na Williamsa, który na nas patrzył. Ruszyłam w stronę chłopaka i kiedy Amy już nie było w pobliżu, stałam centralnie przed Jackiem.

Jak zwykle miał na nosie przyciemniane okulary. Cóż, przynajmniej dzisiaj mu się przydały. Założył białą polówkę i czarne jeansy, więc chyba przez ten czas styl mu się nie zmienił. W dłoni trzymał na wpół wypalonego papierosa, na którego z zamyśleniem patrzył. Wyglądał, jakby świat go wyjątkowo męczył, a jedynym, co trzymało go przy życiu, było oparcie ławki, na którym teraz siedział. Wyglądał na spiętego i zdenerwowanego.

– Nie wiem, czy mnie znasz – zaczął zblazowanym tonem. Zaśmiałam się sucho na te słowa i objęłam się ramionami. Postanowiłam zgrywać twardą od samego startu.

– Chodzimy razem na angielski – przypomniałam mu. – Od dwóch lat. – Pokręcił głową i westchnął, ale nie podniósł na mnie wzroku.

– Byłoby bardzo miło, gdybyś mi, kurwa, nie przerywała. – Uniósł głowę w górę i ściągnął z nosa okulary. Rzucił niedopałek do kosza obok nas. – Dzięki wielkie – dodał, kiedy się nie odezwałam. – Przejdziemy do sedna. – Uniosłam brew w górę. – Mam do ciebie prośbę. Jest ona nie do odrzucenia.

– Jaką niby możesz mieć do mnie prośbę? – zapytałam nieufnie. Za Chiny nie zamierzałam z nim wchodzić w żadne układy.

– Zniknij na jakiś czas – powiedział całkiem poważnie, patrząc mi prosto w oczy. Były intensywnie zielone, poważne i chłodne.

– Słucham? – O mało nie zachłysnęłam się powietrzem.

– Nie wiem – westchnął zirytowany. – Wyjedź z miasta, zmień nazwisko, zamknij się w piwnicy. – Pokręcił głową i zeskoczył z ławki. – Nie wiem, jak to zrobisz, ale zniknij. – Chwycił mnie za ramiona, a ja zaskoczona nawet się nie cofnęłam. – Mówię ci to z dobroci serca, dziewczyno – powiedział wolno i dobitnie. – Zniknij, póki jeszcze możesz.

– Ale dlaczego? – Niby miał przejść do sedna, a wciąż nie wiedziałam, a co chodzi.

– Nie dam rady dłużej powstrzymywać Feara. – Odsunął się szybko ode mnie. – On jest wściekły. Nie dałaś mu skończyć roboty, byłaś świadkiem, Vi. On chce cię zniszczyć i, uwierz mi na słowo, jeśli mówię zniszczyć, to nie chodzi tu tylko o cielesną krzywdę.

– No to co ja niby, twoim zdaniem, mam zrobić? – Nabrałam głęboko powietrza. – Chciałam tylko pomóc koledze. Pomóc!

– Wpieprzyłaś się w totalne bagno, z którego nie wyjdziesz, jeśli nie znikniesz. – Przez chwilę analizowałam jego słowa. Nie było opcji, żebym zniknęła. On wiedział, gdzie mieszkałam, przecież był u mnie w domu.

– Jack, on był u mnie w domu. Nie mam, gdzie się ukryć. – Na moment zamarł i uniósł brwi. Przetarł dłonią twarz, wzdychając głęboko.

– Cholera. – Zaczął chodzić w tę i z powrotem, a następnie do mnie podszedł. – Nie powiedział mi tego. W takim razie miło było mi cię poznać. – Uścisnął moją dłoń i odszedł w przeciwnym kierunku. Byłam w totalnym szoku.

– Hej! – zawołałam za nim, kiedy do mnie dotarło, co się działo. Jack się zatrzymał. – Nie zostawiaj mnie teraz! – Zatrzymał się, a ja do niego podeszłam. Całe szczęście, że nikogo prócz nas tu nie było. Williams patrzył na mnie z mieszanką irytacji i współczucia.

– Ostrzegłem cię. Mogę spać spokojnie.

– Ale zrób coś z... z... – plątałam się. Cholera, chwytałam się brzytwy, tak zdesperowana byłam. Broniłam swojego bezpieczeństwa.

– Z Thomasem? – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Nie zamierzam być twoim ochroniarzem, a on jest moim przyjacielem, więc sorry, ale nie. – Westchnęłam do granic możliwości zirytowana. Odszedł, nim mogłam coś więcej powiedzieć.

– Dzięki, dupku! – krzyknęłam za nim, ale machnął na mnie jedynie ręką i poszedł dalej. Postanowiłam jak najszybciej wrócić do domu. Już i tak długo byłam poza domem. Dosłownie chwilę później dostałam wiadomość od mojego taty: 

Tata: Jesteś już w domu?

Ja: idę przez park i będę za jakieś pięć minut

Samo napisanie wiadomości na tym telefonie zajęło mi tyle, że zdążyłam dojść do domu. Ojciec wciąż pracował, kończył o siedemnastej i w tym czasie mogłam przygotować coś do jedzenia bądź ogarnąć nasz dom. Mogłam, nie musiałam. Tata nigdy na mnie nie naciskał. Rozumiał moje demony przeszłości. Nie chciał być jak matka. Zazwyczaj on gotował, zaskakując mnie swoimi zdolnościami kulinarnymi. Tak naprawdę, bezustannie mnie zaskakiwał. Sprawdzał się wspaniale jako ojciec. Pracował i jednocześnie utrzymywał dom. Starał się rozmawiać ze mną na dosłownie każdy temat, nie ważne, jak niezręczne to miało być. Wciąż pamiętałam naszą ostatnią rozmowę na temat okresu... oboje zawarliśmy pakt, by o tym nie wspominać.

Otworzyłam kluczem swój dom i weszłam do środka. Kiedyś nie lubiłam być w nim sama, teraz mi to nawet pasowało. Mogłam pomyśleć, ogarnąć na spokojnie i dodatkowo porozmawiać z przyjaciółmi, nie bojąc się tego, że ktoś wejdzie mi do pokoju. W tym momencie musiałam porozmawiać z Dylanem, potrzebowałam tego. Dobrze, że nie dostałam szlabanu na komputer.

Weszłam po schodach do swojego pokoju. Pierwszym, co zrobiłam, było otwarcie okna. Uwielbiałam myśleć przy świeżym powietrzu. Wyjęłam z komody laptopa i od razu go włączyłam. Wpisałam hasło i już po chwili łączyłam się z moim przyjacielem. Odebrał od razu, ale nie siedział bezpośrednio przed komputerem, a na łóżku z padem do konsoli w dłoniach.

– Co tam? – zapytał, nawet na mnie nie patrząc. Dobrze, że miał prawko i szybko dotarł do domu, bo nie miałabym z kim o tym pogadać.

– Rozmawiałam z Williamsem – mruknęłam i to wystarczyło, żeby na mnie spojrzał, nawet odłożył pada.

– I co? – Utkwił we mnie poważne spojrzenie.

– Powiedział, żebym uciekała, bo nic nie zdziałam, a Thomas chce mnie... chce mnie zniszczyć. Ja naprawdę myślę, że ten chłopak ma ze sobą problemy – fuknęłam. – Co ja takiego zrobiłam? Jeśli ma skłonności do przemocy, to niech idzie na ring, bo ja niczego takiego nie zrobiłam. – Dylan patrzył na mnie poważnie i analizował całą sytuację.

– Chodzą plotki, że jest chory psychicznie – wyrzucił z siebie w końcu, a ja aż zbladłam. – Może to dlatego nie daje ci spokoju. Przepraszam, ale nie wiem, jak ci pomóc – westchnął smutno. – Pozamykaj wszystkie okna, drzwi i może miej pod ręką swój gaz pieprzowy.

– A jeśli to nic nie da? A jeśli nie... – przerwałam, bo po całym domu rozniósł się odgłos dzwonka do drzwi frontowych. Autentycznie zamarłam, a wraz ze mną i Dylan.

– To na pewno nie on. Nie zadzwoniłby dzwonkiem – powiedział w końcu Jayden. Jednak on sam nie wyglądał na przekonanego.

– Przed chwilą mówiłeś, że jest chory psychicznie – wypomniałam mu.

– Plotki. – Przewróciłam oczami.

– Zobaczę, kto to. – Wyjęłam z torby gaz pieprzowy. Nie zamierzałam otwierać, chciałam zerknąć przez wizjer. – Jak usłyszysz krzyki, to dzwoń na policję.

– Uważaj na siebie, nie otwieraj drzwi – polecił, przytykając twarz do ekranu. Skinęłam głową i wyszłam, ściskając swoją broń w dłoni. Wśród ciszy całego domu tylko moje kroki roznosiły się po pomieszczeniach. Kiedy rozległo się ponowne dzwonienie, stanęłam przed drzwiami.

Spojrzałam przez wizjer. Moim oczom ukazała się blondynka z plecakiem. Rozglądała się po okolicy, czekając, aż ktoś otworzy drzwi. Zastanawiałam się tylko, co tu robiła Chloe Thomson. Po przemyśleniu wszelkich za i przeciw, zdecydowałam się otworzyć drzwi.

– Hejo! – rzuciła z uśmiechem.

– Hej, co tam? – zapytałam przyjaźnie, lekko uchylając drzwi.

– Przechodziłam obok twojego domu i zobaczyłam kartkę papieru z twoim imieniem. Postanowiłam ci ją dać. – Wzruszyła lekko i wysunęła dłoń, w której rzeczywiście znajdowała się mała karteczka z moim imieniem.

– Dziękuję. – Wzięłam przedmiot, jednak coś ścisnęło mnie w gardle, gdy zobaczyłam znajome mi schludne pismo. – Wybacz, ale nie mogę cię wpuścić, bp uczymy się z Dylanem – skłamałam, bo Chloe była ostatnią osobą, która powinna znać prawdę. No, zaraz przed Amy, bo to Connor nie powinna się nigdy dowiedzieć.

– Nie ma sprawy, rozumiem. – Uśmiechnęła się i poprawiła spiętą na czubku głowy kitkę. – I tak nie mogłabym wejść, idę do pracy.

– Do pracy? – zdziwiłam się. Z tego, co mi wiadomo, Thomson nigdy nie wspominała o tym, że pracowała.

– Tak, pracuję. – Skinęła dumnie głową. – W tamtej kawiarni na rogu. – Wskazała kierunek głową. – Wiesz, zbieram na wakacje.

– Rozumiem. – Kiwnęłam wolno głową, nieświadomie zaciskając kartkę w dłoni.

– Ja lecę. Do zobaczenia jutro! – Posłała mi ostatni uśmiech, a potem odwróciła się i odeszła.

– Do jutra! – zawołałam za nią. Szybko weszłam do domu, zamknęłam drzwi na klucz, a potem wbiegłam na górę, do mojego pokoju. Usiadłam zdyszana przed laptopem.

– No nareszcie! Już myślałem, że coś ci się stało – fuknął Dylan, wzdychając z wyraźnie słyszalną ulgą.

– To była Chloe. Znalazła na moim trawniku kartkę z moim imieniem i mi ją dała.

– Jaka kartka? – Zmarszczył brwi i usiadł prosto.

– Nie wiem, chciałam ją otworzyć przy tobie – wyjaśniłam i spojrzałam na zaciśniętą pięść. Wolałam mimo wszystko, żeby ktoś przy mnie był w tej chwili.

– To otwieraj – ponaglił mnie blondyn. Kiwnęłam głową na zgodę.

Westchnęłam i rozwinęłam powoli kartkę papieru z moim imieniem. Wiedziałam, od kogo ona była, ale jednak miałam tę cichą nadzieję, że może tkwiłam w błędzie. Może to nieprawda. Może to nie on. Jednak, gdy rozwinęłam papier, a z niego wyleciał suchy liść, nie miałam już ani cienia wątpliwości. Podniosłam go i podstawiłam prosto pod ekran, żeby Dylan mógł zobaczyć, o co mi chodziło.

– Czy to liść? – Zmrużył oczy.

– Tak! – odpowiedziałam. Już jakiś czas temu powiązałam to z jego tatuażem na szyi.

– Pokaż, co jest na tej kartce – polecił niecierpliwie. Odczytałam dwa słowa napisane czarnym długopisem.  

Już jutro.

– Już jutro? – Zdziwiłam się, ale dotarł do mnie sens tych słów. Niewinnych, choć skrywających więcej niż bym mogła prosić.

– Już jutro po ciebie przyjdzie – wyszeptał chłopak. Spojrzeliśmy na siebie w jednym czasie. Nie wiedziałam już, co robić. Byłam absolutnie przerażona.

Jakim cudem tak cicha i nijaka dziewczyna, jak ja, mogła się wplątać w coś tak okropnego? Przecież to samo przez siebie się wykluczało. Nigdy, w całym swoim siedemnastoletnim życiu, nikomu niczego nie zrobiłam, Pomijając sytuację z Nickiem, ale jego temat nie był w żadnym stopniu powiązany z tym. Po prostu ranił naszą Małą, a my tego nie potrafiliśmy od tak zostawić. Kiedy stwierdził, że ona się wpierdalała, chodziło najprawdopodobniej o to, że Amy pomagała każdemu i nigdy, za nic w świecie, nie brała niczego w zamian. Myślałam, że Nick nie do końca w to wierzył. A może nie podobała mu się ta cukierkowa strona Amy?

– Hej, ziemia do Veronicy. – Dylan zamachał mi dłonią przed twarzą z ekranu laptopa. Przeniosłam swój wzrok na jego, pełną napięcia, buzię. – Słuchaj, nie przyjedzie po ciebie, bo będziesz w szkole, tak? – Spojrzał mi znacząco w oczy. – Jutro będziemy cały dzień razem. Będziemy się spotykać na każdej przerwie, a po twoich lekcjach, będę na ciebie czekał. Nic się nie stanie, obiecuję. – Uśmiechnęłam się z rozczuleniem, że chciał się tak dla mnie poświęcić, ale wiedziałam też, że nigdy bym nie wybaczyła sobie, gdyby jemu się coś stało.

– A co, jeśli zrobi coś tobie?

– Nie na darmo chodziłem rok temu na boks, Vi. Mam wprawę, a poza tym, będziemy chodzili tylko drogami pełnymi ludzi. A, i jeszcze jedno – przypomniał sobie – przyjadę po ciebie. O której zaczynasz zajęcia?

– O dziesiątej, ale wiesz, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Ty zaczynasz o ósmej, a ja mam sześć lekcji i kończę po trzeciej. Ty o dwunastej. Co będziesz robił przez ten czas?

– Hmmm. – Potarł brodę w zamyśleniu. Aż widziałam te trybiki, które obracały się w jego głowie. – Pójdę do biblioteki. – Wzruszył ramionami. Zmarszczyłam brwi, ale nie skomentowałam. Wiedziałam, że nienawidził czytać książek, ale robił to tylko dla mnie.

– Ominie cię tak wiele zajęć – wyszeptałam smutno. – Przeze mnie może ci się coś stać, Dyl. Nie powinieneś się tak poświęcać. Powinnam zadzwonić na policję...

– Dobra, skończ pieprzyć farmazony – przerwał mi i pokręcił głową. – Gdybyś zadzwoniła na policję, to by cię ten jego gang od razu zabił. Nie bawiliby się w to, czy jesteś w kościele, szkole, czy na przystanku autobusowym. Poza tym, Tony tego nie chce, więc musisz to uszanować. A moimi zajęciami się nie martw, Amy tak bardzo pilnowała mojej frekwencji, że mam ponad siedemdziesiąt procent obecności.

– Nie jestem tego wszystkiego warta. – Nie zrobiłam tego, żeby szukać atencji. Stwierdziłam fakty, a Dylan nie zasługiwał na to, co ja teraz przeżywałam. Nie zasługiwał na to, co mogło go spotkać.  

- Jesteś warta więcej niż bezcenny obraz w muzeum. Jesteś więcej warta niż plakat z podpisami One Direction! – powiedział, nawiązując tym samym do swojego ulubionego zespołu. Od zawsze chciał zdobyć podpisy tych pięciu wokalistów.

– Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego w życiu miałam. – Odgoniłam łzy wzruszenia w moich oczach. – Będę już kończyć, uszykuję obiad lub posprzątam w domu.

– Dobrze, do jutra. Będę po ciebie o dziesiątej – zapewnił z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem.

– Dziękuję. – Odwzajemniłam jego gest z wdzięcznością i się rozłączyłam. Jednak zamiast iść na dół ugotować obiad, po prostu zbiegłam do łazienki i zwymiotowałam wprost do sedesu.

Stres nigdy nie wpływał na mnie zbyt dobrze. Zawsze bałam się publicznych wystąpień, już od dziecka. Żyłam w stresie na co dzień i nie było to nic fajnego. Moja rodzona matka wszczepiła we mnie lęk przed wszystkim, co robiłam. Zawsze miałam wrażenie, że robiłam to źle i choć tata nie raz chciał zabrać mnie do psychologa, odmawiałam. Nie dlatego, że bałam się rozmowy z obcym, a po prostu nie chciałam, żeby wydawał swoje ciężko zarobione pieniądze na coś, co i tak nie miało przynieść żadnych korzyści. Po pewnym czasie odpuścił, a ja z wiekiem zaczynałam wierzyć w siebie. Jednak pozostał mi ten lęk przed publicznymi wystąpieniami.

Kiedy już udało mi się uspokoić, podeszłam do zlewu i napiłam się zimnej wody prosto z kranu. Nie chciałam jeść, ale wiedziałam, że aby zająć czymś myśli, powinnam zrobić coś pożytecznego, jak ugotowanie obiadu dla taty. Ja straciłam apetyt, ale z całą pewnością on był głodny.

Spojrzałam w lustro. Blada twarz nie stanowiła dla mnie żadnej nowości. Mimo wszystko pod oczami widziałam spore sińce. Dodatkowo, granatowa sukienka sprawiała, że wyglądałam jak jakaś zjawa, bo podkreślała moją jaśniutką karnację. Zerwałam apaszkę i spojrzałam na szyję. Czerwone pręgi wciąż były widoczne, ale nie tak bardzo, jak od tamtej sytuacji. Dobry podkład powinien je zakryć, ale mimo wszystko ciężko mi było to ukrywać w szkole lub przed ojcem. Miałam pewność, że gdybym zgłosiła to na policję, sprawa wyglądałaby inaczej.  

Ale czy z korzyścią dla mnie?

Zeszłam na dół do kuchni. Lubiłam to pomieszczenie najbardziej, oczywiście zaraz po moim pokoju. Paradoksalnie, powinnam go nienawidzić przez krzywdy mojej matki, ale i tak miałam z nim też wiele pozytywnych wspomnień, na których się skupiałam. Eveline Gryffin nie zawsze była taka, jak przez ostatnie lata. Kiedyś to ona gotowała, uczyła mnie co z czym i po co. Jednak później zmarła jej matka i psycholog powiedział, że popadła w depresję. Jednak czy naprawdę tak wyglądała depresja? Cóż, nie wiedziałam, nie mnie oceniać.

Obrałam ziemniaki i pokroiłam je na frytki. Dzisiaj na obiad miały być frytki, postanowione. Chyba każdy je lubił, a przynajmniej nie poznałam jeszcze nikogo, kto by uważał inaczej. Zapach oleju wcale nie należał do moich ulubionych i wciąż mnie mdliło. W końcu jednak posiłek był gotowy, a ja usiadłam na kanapie i włączyłam film z Morganem Freemanem. Oderwałam się od rzeczywistości na całe dwie godziny, potem jednak zasnęłam.

***

– Ronnie? Jesteś w domu?! – Obudziłam się, kiedy usłyszałam głos mojego taty. Podniosłam głowę i zauważyłam, że ktoś nakrył mnie kocem, a na stoliczku kawowym leżał, oczywiście, zeschnięty, brązowawy liść.

Czy on nakrył mnie kocem przed swoją zbrodnią?

– Jestem, jestem! – odpowiedziałam schrypniętym od snu głosem, gdy mój tata wszedł do salonu. Za oknem zaczęło już zachodzić słońce. Dochodziła dwudziesta. – Zrobiłam ci obiad. – Choć bardziej to tu pasowało na kolację.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się i westchnął. – Przemyślałem pewne sprawy, Vi – zaczął i usiadł w fotelu koło mnie. Musiałam przyznać, że w garniturze wyglądał groźnie.

– Tak?

Simon wyjął z kieszeni swojej marynarki mój telefon. Nosił go przy sobie przez cały ten czas? Woah, naprawdę musiał mi nie ufać. Zaczął obracać moją komórkę w palcach, patrząc na mnie.

– Postanowiłem ci dać jeszcze jedną szansę. Nie mogę wymieniać twojej komórki na starszy model, w dodatku z tylko jednym numerem. Widziałem skruchę w twoich oczach. Wiem, że żałujesz i może popełniam błąd, ale... wierzę, że rozumiesz swoje winy. Jesteś moim oczkiem w głowie. – Oddał mi telefon.

– Dziękuję. Więcej cię nie zawiodę – obiecałam z pewnością w głosie. – Teraz zjedz swoją kolację. – Uśmiechnęłam się lekko. Kiedy wstałam z kanapy, tata mnie przytulił, a ja odwzajemniłam ten gest.

– A ty już jadłaś? – zapytał, kiedy się ode mnie odsunął. Przeszedł do kuchni. Usłyszałam dźwięk mikrofalówki. Frytki z mikrofali nie było zbyt dobre, ale skoro wolał takie, to jego sprawa.

– Tak, jadłam – skłamałam cicho. To nie moja wina, że żołądek mi się zaciskał w supeł i nie miałam apetytu. Postanowiłam iść ze szklanką wody do swojego pokoju. W końcu miałam już swój telefon i mogłam porozmawiać z przyjaciółmi. – Idę do siebie – oznajmiłam, nim tata zdążył cokolwiek powiedzieć, a potem pognałam na górę.

Jak wielu nastolatków, byłam leniwa. Nie wynosiłam naczyń od razu po jedzeniu do kuchni. To poważny błąd i wiedziałam, że musiałam to zmienić, ale przynajmniej miałam pod ręką kubek, który wystarczyło opłukać. Nalałam sobie do niego wody i weszłam do pokoju. Usiadłam przed biurkiem i z laptopa, którego do tej pory nie wyłączyłam, napisałam do Amy z zapytaniem, czy mogła rozmawiać. Już po chwili otrzymałam odpowiedź twierdzącą, więc wyłączyłam komputer i zadzwoniłam do niej z telefonu.

– Hej! – przywitała się swoim melodyjnym głosem. Przeniosłam się na łóżko i usiadłam po turecku.

– Hej, jak ci mija wieczór? – zapytałam, przełączając rozmowę na tryb głośnomówiący. Wyjęłam z komody obok bransoletkę z czerwono-złotymi kryształkami, którą zaczęłam tworzyć dla Amy. Obchodziłyśmy niebawem naszą drugą już rocznicę przyjaźni, choć ta rozpoczęła się na początku pierwszej klasy.

– Bardzo dobrze, czytałam właśnie. Jutro będziemy omawiać biografie najwybitniejszych pisarzy.

– Ty masz fajną nauczycielkę od angielskiego – westchnęłam, przeplatając żyłkę z kryształkami. To było bardzo uspakajające zajęcie, coś jak forma terapii antystresowej.

– Trudno się nie zgodzić – potaknęła przyjaciółka. – A twój wieczór?

– Obejrzałam film i zasnęłam. Normalka w moim przypadku – skwitowałam prosto. Rozmowa z Amy zawsze była czymś dobrym. Connor potrafiła oderwać moje myśli od tych podłych zmartwień, a nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.

– Mogłabyś porozmawiać ze swoim sąsiadem czy wyjść na spacer – zaproponowała ochoczo. Zawsze dbała o mnie bardziej niż ja sama to robiłam.  

Chętnie bym wyszła, gdyby nie jeden szaleniec.

– To nie dla mnie – stwierdziłam cicho. – Poza tym, George nie ma czasu. Wciąż jest zapracowany i nawet, gdy zaczepi mnie na chodniku, to nasza rozmowa trwa z pół minuty. I to dosłownie. – Amy od dawna próbowała znaleźć dobrego dla mnie kandydata na chłopaka, ale ja wcale nie byłam zainteresowana moim sąsiadem.

Długi czas ze sobą rozmawiałyśmy, a o dwudziestej trzeciej stałyśmy się o wiele śmielsze. Wszystkie tematy były szczerze omawiane. W końcu to Amy zabrała głos w jednej poważnej kwestii:

– Wiesz, trochę tęsknię za Tonym – wyznała w pewnym momencie. Uniosłam brwi w zaskoczeniu. Już od godziny leżałam i po prostu słuchałam głosu przyjaciółki. Nieskończona bransoletka znowu trafiła do komody.

– Naprawdę? Czemu?

– Lubię z nim rozmawiać. Na matematyce czy historii. Zawsze mnie rozśmiesza, czas płynie mi z nim znacznie szybciej.

– Mówisz w taki sposób, jakbyś była w nim zakochana.

– Wcale nie! – spierała się i cicho zaklęła. – Muszę być ciszej, mamę boli głowa.

– Czy oni...

– Tak – przerwała mi, nim bym zakończyła. Nie skomentowałam, bo w takich chwilach lepiej po prostu zamilknąć. Nie naciskałam nigdy na swoich przyjaciół. – Niemniej jednak, smutno mi, że nie ma go w szkole. Nie mam pojęcia, czemu nie odbiera telefonu. Czy... czy on mnie nie lubi?

Aż mi się serce krajało. Ona naprawdę go polubiła i nie mogła się z nim zobaczyć, bo chłopak przebywał w szpitalu. Amy nawet o tym nie wiedziała i wiedziałam, że nawet jej niczego nie mogłam powiedzieć. Tego chciał właśnie Tony. Milczenia i zmiany tematu. To więc zrobiłam.

– Na pewno cię lubi, Mała. I na pewno zobaczymy go jeszcze w te wakacje – zapewniłam ją. Naprawdę chciałam w to wierzyć. – Opowiesz mi, jak poznałaś się z Dylanem?

– Słyszałaś tę historię mnóstwo razy. – Czułam, że się uśmiechała. – Ale dobrze, opowiem.

Zaczęłam słuchać tej historii. Nie poznaliśmy się całą trójką w tym samym czasie. Tak właściwie to ja jako ostatnia doszłam do naszego Platinum Trio, choć poznałam Amy wcześniej niż Dylan. Na początku pierwszej klasy nie byłam tak dobrą przyjaciółką, jaką mogłam być, bo ciężko znosiłam pewną sytuację z początków liceum.

– W pierwszych miesiącach pierwszej klasy zobaczyłam chłopaka, który rozglądał się po szkole. Nie znałam go i wydało mi się to dziwne, bo przecież znałam całe nasze liceum. Jeśli nie z imienia, to z wyglądu. Tak więc podeszłam do niego i zapytałam, czy potrzebuje pomocy. A jego pierwsze słowa, jakie do mnie skierował?

– Jesteś taka mała – odpowiedziałam cicho z rozbawieniem. Kto mówił takie słowa na pierwszym spotkaniu? Tylko Dylan Luke Jayden.

– Właśnie tak – przyznała cicho. – Jednak zgodził się na to, żebym mu pomogła. Powiedział, jak się nazywa, i że przeniósł się z Atlantic City South High School. Stwierdził, że nasze liceum jest nudne, bo nic nie działo się na korytarzu. Wtedy wiedziałam już, że ten chłopak nienawidzi nudy. Cóż, nie pomyliłam się.

– Od tamtej pory mówiłaś do niego Drama. – To określenie pasowało do niego idealnie, bo nikt jak on nie potrafił rozkręcić kłótni w tak krótkim czasie.

– I tak zostało do teraz – podsumowała. – Minęły już dwa lata, a my dalej się przyjaźnimy. Czy nie wspaniałe? Zazwyczaj przyjaźnie rozpadają się w krótszym czasie.

– Nasza przyjaźń będzie wieczna – zapewniłam ją. – Zaraz miną pełne dwa lata.

– Tak, pamiętam. Cieszę się, że cię poznałam – wyznałam szczerze. – Choć, muszę przyznać, że tak zlewczej i cichej osoby nigdy wcześniej nie widziałam – zaśmiała się cicho. Pamiętałam, jak usiadła koło mnie na biologii. To od tego wszystko się zaczęło.

To był początek roku szkolnego, a ja, choć tego nie chciałam, musiałam chodzić do szkoły. Wciąż źle znosiłam wszystko, co się stało, a stało się naprawdę wiele, nie tylko chodziło o rozpad małżeństwa rodziców. To właśnie wtedy dosiadła się do mnie Amy Connor. Nie miałam nic przeciwko temu, ale praktycznie nie zamieniłyśmy ze sobą słowa. Cóż, jak wspominałam, nie było ze mną najlepiej. Nie przepadałam za poznawaniem nowych osób. Tak zostało do teraz.

– I pomyśleć, że po tym wszystkim wciąż się przyjaźnimy – wymamrotałam sennie. – Jesteśmy tak bardzo różne.

– Wiesz, czasami to, co najbardziej niewiarygodne, właśnie ma sens. Dlatego nie powinno się przestawać wierzyć w coś, co z pozoru może być niewykonalne. Z nami jest tak samo, bo mimo wielu różnic, wciąż się przyjaźnimy. – Na tym świecie potrzeba było więcej optymistów.

– Masz sto procent racji – przyznałam i ziewnęłam przeciągle.

– Dobranoc, Ronnie.

– Dobranoc, Amy – odpowiedziałam cicho. – Dziękuję za rozmowę. Dziękuję za wszystko.

– Nie masz za co, słońce. – Po tych słowach zerwałam połączenie. Podziękowałam jej, bo nie miałam pewności czy po jutrzejszym dniu miałam szasnę te słowa powtórzyć.  

***
Dramatyczna melodyjka w tle.

Rozdział 3 check! Jak wam się podoba?

Chciałabym was zaprosić do mojej stronie na Instagramie: little_cinderella_watt. Dodaje tam kolaże i cytaty. Zapraszam też na mojego Twittera (#darknesstrilogy) i do obserwacji, żeby być na bieżąco ze wszystkimi informacjami!

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top