26. Mini quiz w stylu Feara.

Kolaże w tle od przekochanej sapphiree____ ❤️

– Heej – rzuciłam przeciągle.

– O, Thomas, może się czegoś napijesz? – zapytał Regan, ale brunet uciszył go gestem dłoni, wciąż wpatrując się we mnie.

– Veronica, przecież ty masz areszt – zauważył dziwnym tonem. Chciał mówić spokojnie, ale jego głos trząsł się z nerwów. Było bardzo niedobrze.

– Tak, ale tata wraca o siedemnastej, dlatego postanowiłam odwiedzić Regana. – Wskazałam na chłopaka. Fear ze sztucznym uśmiechem pokiwał głową.

– To ja cię odwiozę – zaproponował wesoło. Złapał mnie za dłoń i mocno zacisnął na niej swoje palce. 

O nie, nie, nie.

– Nie trzeba, naprawdę – odpowiedziałam równie słodko, jak on. Nie przestał jednak mnie ciągnąć i w końcu przewróciłam oczami, wzdychając. – Do zobaczenia! – zawołałam jeszcze do Goldena, a on wesoło pomachał do mnie dłonią i, choć nieco zdezorientowany, odwrócił wzrok i wrócił do swoich obowiązków.

Brunet ciągnął mnie dalej przez cały bar. Jego kroki były tak solidne, że słyszałam je nawet pomimo głośnej piosenki Nirvany z radia. Jego klatka piersiowa ukryta pod materiałem bluzy z logo Suicide Squad unosiła się gwałtownie i opadała. 

A ja mu jego ubrań do tej pory nie oddałam.

Ale był bogaty, mógł sobie pozwolić na coraz to nowsze bluzy. Przynajmniej się o nie nie upominał, a ja nie miałam głowy do pamiętania tych wszystkich informacji i szczegółów.

– Możesz przestać mną szarpać? – warknęłam niezbyt miło, ponieważ zaczynało mnie to boleć. Ale on oczywiście miał moje zdanie gdzieś. – Puść mnie, Thomas! – rozkazałam zdenerwowana. Nadal mnie nie puścił i ja rozumiałam, że był zły i chciał jak najszybciej ze mną o tym porozmawiać, ale bez przesady!

Chwilę myślałam nad tym, co zrobić. Wahałam się, ale kiedy dłoń zaczęła mnie mrowić, musiałam działać.

– Thomas, puść mnie – powtórzyłam, dając ostatnią szansę. Kolejny raz nic. Ciągnął mnie dalej w stronę stojącego daleko dodge challengera. – Dobrze, jak wolisz – wycedziłam, a następnie z całej siły kopnęłam go w piszczel. Z doświadczenia wiedziałam, że to musiało niebywale boleć.

– Cholera, Gryffin! – krzyknął, puszczając mnie i złapał za swoją nogę. Stanęłam prosto, krzyżując dłonie na piersiach. To byłoby dość zabawne dla osoby trzeciej. Całe szczęście nikogo w pobliżu nie było i raczej z Drugs też nikt nie miał szans nas zobaczyć.

Chwilę później Thomas się podniósł, ciskając we mnie gromami z oczu i stanął tak blisko mnie, że stykałam się skrzyżowanymi dłońmi z jego klatką piersiową. I chwilę tak trwaliśmy, tocząc pojedynek na wzrok. Pojedynek, w którym oboje byliśmy mistrzami i którego żadne nie chciało przerwać.

– Mówiłam ci, żebyś mnie puścił – rzuciłam melodyjnie, na co złapał głęboki oddech, ale się nie odezwał. Uderzająca moc ciemnych tęczówek potrafiła zrobić z mózgu wodę, ale ja umiałam zawalczyć o swoje. Tym razem musiałam walczyć, póki mogłam. I miałam możliwość.

W następnym momencie położył dłoń na moich plecach, a nogi przerzucił sobie przez drugą. Pisnęłam cicho, gdy uniósł mnie nad ziemię i zaczął kierować się w stronę samochodu, nie ustępując. Masowałam dłoń, która trochę zsiniała i próbowałam jakoś się wyrwać, ale na marne. W końcu ustąpiłam, bo z Fearem inaczej się nie dało. Tkwiłam w jego rękach jak szmaciana lalka.

Usadził mnie w swoim samochodzie od strony pasażera i dodatkowo zapiął pasem. Gdy zasiadł na swoim miejscu, zablokował drzwi po mojej stronie. Spojrzałam na niego z irytacją, ale on skupił się na drodze i jechał niebywale szybko. Mogłam spodziewać się po nim wszystkiego, szczególnie, gdy skręcił w las i zatrzymał wóz. Nie było dobrze. Staliśmy po środku gąszczu identycznie stojących drzew i wiedział, że nie miałam orientacji w terenie. Zaczęłam się stresować, a widząc, jak milczy i patrzy przed siebie z powagą, skala mojego strachu zaczynała być przekraczana.

– Veronica – zaczął lodowatym tonem głosu. Używał go tak rzadko i właśnie przypomniał mi pierwsze słowa jakie do mnie powiedział: 

Powinnaś żałować, że stanęłaś na mojej drodze, Vi.

– Tak? – rzuciłam cicho, wciąż brnąć w udawanie kretynki. Obróciłam twarz w stronę szyby i skrzywiłam się sama do siebie ze stresu.

– Jak mogłaś? – Jego głos trząsł się z nerwów. Odwróciłam głowę i to było błędem, ponieważ wtedy moją twarz i jego dzieliło jedynie jakieś pięć centymetrów przestrzeni i gniewu, który zaczął przekraczać skalę.

Nie odpowiedziałam, a jedynie zagryzłam wargę. Miałam nadzieję, że nie chodziło mu o odwiedziny u jego mamy. Tylko nie o te cholerne odwiedziny, błagam!

– Chodzi o odwiedziny mojej mamy – wycedził, a każde słowo było jak cios w żebro. Tak mocno zaciskałam zęby na wardze, że po chwili poczułam metaliczny smak w ustach.

– Ja... – zaczęłam, ale urwałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Mogłam wkopać Victorię, bo przecież to nie moja wina, a jej, lecz nie chciałam tego robić. Za to, jak mnie traktowała, może powinnam, ale ja nie wsypywałam swoich znajomych.

– Jak możesz być taką hipokrytką, Veronica – warknął, wyraźnie się już nie hamując. – Powiedziałaś, że mamy nie mieć przed sobą tajemnic, a tymczasem ty wepchnęłaś się z butami w moje prywatne życie! – Wzdrygnęłam się i wcisnęłam w drzwi. – Ty i Victoria, obie to zrobiłyście.

– Ale to nie moja wina, że chciała ze mną porozmawiać. – Nie sądziłam, że konsekwencje tego czynu pojawią się tak szybko.

– Mogłaś odmówić. – To prawda, mogłam. Ale nie pomyślałam o tym. Wolałam schylić głowę i to przemilczeć, bo jedynie to mi pozostało. – Czegoś jeszcze mi nie powiedziałaś? Coś przede mną ukrywasz?

Poczułam potężny ucisk w klatce piersiowej. Próbowałam przełknąć gulę w gardle, która nagle się pojawiła i nie mogłam przez nią oddychać. Dreszcz, który przebiegł przez cały mój rdzeń aż do stóp i końców palców, spowodował, że na policzkach odczuwałam ogromne ciepło. Moje serce biło coraz szybciej i szybciej, bo stres zaczynał mnie pogrążać. Poczucie winy wypalało na mnie piętno. Jesteś winna. Bo wiedziałam, że nie powiedziałam mu o tak wielu szczegółach. O liście Fahundo Cholito do babci Dylana i o... 

Seraphine.

Nie odpowiedziałam, na co wciągnął gwałtownie powietrze i oparł się o swoje drzwi samochodu. Dzieliła nas ogromna przestrzeń i już nie tylko psychiczna i emocjonalna, a też fizyczna. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Moje było niepewne, a jego zdenerwowane do granic możliwości. Najgorsze jednak, że miał rację. Wtrąciłam się w jego życie prywatne, a sama od niego tego nie chciałam doświadczyć. Nie chciałam, aby on pchał się w moją prywatność bez mojej wiedzy. To chamskie uczucie, którego nienawidziłam znosić. Nienawidziłam być kontrolowana, a on właśnie się tak poczuł. I ja to rozumiałam. Rozumiałam tak bardzo, bo przeżyłam takie sytuacje wiele razy w moim życiu, ale nie usprawiedliwiało mnie to. Dobrze, Rosaline, która opowiedziała mi o byłej Thomasa i Victoria, która wpuściła mnie do jego matki, też miały swój udział, ale przecież byłam wolnym człowiekiem i znałam swoje prawa, nawet jeśli niektóre chwilowo zablokowane. Mogłam powiedzieć Ross, by przestała mówić i Vic, aby dała mi spokój.

A tymczasem nie zrobiłam niczego, poza nadszarpnięciem jego reputacji na mój temat i wejściem z butami do życia tego złamanego człowieka bez jego zgody.

– Powiedz mi, co przede mną ukrywasz – rozkazał sucho. Uniosłam spojrzenie na jego twarz. Wyglądał trochę spokojniej, ale wciąż ciskał nieprzyjemnymi iskrami z oczu.

– Proszę, daj mi spokój – wymamrotałam cicho, zaciskając dłonie na kolanach.

Uciekałam. Po prostu uciekałam, nie chcąc odpowiadać. Zachowywałam się jak tchórz, ale tak wiele problemów mi się nałożyło, że nic nie mogłam na to poradzić. I wiedziałam, jak niedojrzałe i egoistyczne z mojej strony to było, jednakże psychika nie słuchała się żadnych zasad. Czy się wstydziłam? Oczywiście, że tak. Tym bardziej, że Thomas miał obowiązek wiedzieć, ale zbyt bardzo się stresowałam i bałam jego gniewu. 

Tchórz i egoistka.

– Dark, powiedz mi – ponowił, przybliżając twarz do mojej. – No już, powiedz – prowokował dalej. Złapał mnie za przedramię. I to był ten zapalnik. Spojrzałam na jego rękę, a potem w ciemne, prawie czarne w tamtym momencie, oczy.

– Puść moją rękę – syknęłam, ale on zaciskał na niej coraz mocniej swoje palce. – Thomas!

– Powiedz mi – powtórzył po raz czwarty, a ja pokręciłam głową z bezradności.

– Chcę wyjść z samochodu – oznajmiłam, odpychając go od siebie. Odsunął się na pewną odległość, ale wciąż trzymał moją rękę, choć już nie tak boleśnie jak chwilę wcześniej. – Odblokuj moje drzwi lub patrz, jak wybijam szybę. Twój wybór.

– Po co chcesz wyjść? – Zmrużył w nieufności oczy.

– Ponieważ za dużo cię moim otoczeniu i potrzebuję więcej przestrzeni. Chyba mam do tego prawo. 

A jak mnie zdenerwujesz, to ucieknę w las.

Bez słowa odblokował drzwi specjalnym przyciskiem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Spojrzałam na jego palce na moim przedramieniu, a po chwili je ściągnął. W tym miejscu pozostały czerwone ślady. Nie skomentowałam tego jednak, a jedynie spojrzałam ponownie w jego oczy. Tym razem z chłodnym wyrazem.

Wysiadłam z auta i stanęłam na ziemi, rozglądając się po lesie. Było tak bardzo zielono i spokojnie. Zapach drzew i ich szum potrafiły wyciszyć. Cały efekt psuł jedynie chłopak, który po chwili stanął obok mnie z dłońmi w kieszeniach bluzy koloru czarnego. Jakżeby inaczej.

I wtedy zaczęłam się bić z myślami. Wiedziałam, że to, co zrobiłam było niefajne. Mimo to, nabuzowana emocjami, nie potrafiłam się uspokoić. Dałam sobie dosłownie dziesięć sekund uspokajającej ciszy, by następnie westchnąć i skinąć głową sama do siebie. Próbowałam maniakalnie dodać sobie odwagi.

– Przepraszam – sapnęłam z rezygnacją w głosie. Stanęłam przodem do niego i zadarłam lekko głowę, by utrzymywać z chłopakiem kontakt wzrokowy. – Masz w stu procentach rację, nazywając mnie hipokrytką i wiem, że zachowałam się nie w porządku. Mogłam odmówić w tych sytuacjach, mogłam zrobić cokolwiek, a wygrała ciekawość. Nie jestem bez winy i nie oczekuję od ciebie przebaczenia, ale proszę, nie gniewaj się na Victorię. – Nie wierzyłam, że stanę w obronie tej dziewczyny. – Nie będę więcej się wtrącała w twoje sprawy, chyba że będą bardzo ważne. Obiecuję. – Dla potwierdzenia szczerości swoich słów mocno go objęłam. Miałam gdzieś, że nie odwzajemnił gestu. Miał do tego prawo, bo był wściekły i w głębi ducha czułam, że szybko mu nie przejdzie. Zaciskałam jednak swoje palce coraz mocniej na jego torsie, a w końcu wydał z siebie zduszony jęk.

– Bo mnie udusisz, Dark – wykrztusił z siebie, ale ja nie odsunęłam się ani o milimetr. Nie miałam zamiaru, dopóki mi nie wybaczył. – Już dobrze, wariatko – dodał z pobłażliwością. Dopiero po tych słowach lekko się odsunęłam.

– Możemy wracać do domu? Mam czas do siedemnastej i wiesz, nie chcę dostać poczwórnego aresztu.

– Ktoś w końcu musi iść ze mną na bal w ten piątek – rzucił spokojnie, bujając się lekko na stopach. – Hector był zachwycony twoim pomysłem i wdrażamy go w życie. Nie możesz się wycofać, Bonnie – dodał, nieruchomiejąc, by spojrzeć na mnie z góry.

– Tata mnie nie puści, nie ma szans. – Pokręciłam głową. – Złożył za mnie nawet wypowiedzenie w pracy. To chore.

– Zobaczysz, że jeszcze pójdziesz ze mną na ten bal – podsumował cicho. Chwilę patrzył na moją twarz w skupieniu. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi, a po pewnym momencie założył moje włosy za ucho. – Wracajmy – mruknął, opuściwszy dłoń. Ruszył przed siebie. Zszokowana chwilę stałam na miejscu. Jakiś czas później już jechaliśmy do domu. Zegar wskazywał prawie czternastą, gdy przejeżdżaliśmy przez znajome mi ulice Atlantic City. – Możesz wyjąć mi ze schowka okulary przeciwsłoneczne? – zapytał w pewnym momencie, robiąc ze swojej dłoni daszek, by coś zobaczyć. Słońce mocno raziło go po oczach.

– Jasne – odparłam, wzruszając ze swobodą ramionami. Wciąż czułam pewien dystans między nami, ale miałam nadzieję, że kiedyś on zniknie.

I kiedy ja otworzyłam ten schowek, zamarłam. Autentycznie zamarłam. Owszem, leżały w nim te okulary, o które mnie prosił, ale nie w tym rzecz. Gdzieś po przeciwnej stronie przyciemnianych szkieł leżała biała chustka. I nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby to nie do mnie należała. Przypomniałam sobie tę chwilę, gdy nosiłam ją na szyi, bo on zostawił na niej czerwone pręgi po swoich dłoniach. Przypomniałam sobie urodziny Williama Shay'a. Gdy rozwalił szklankę i właśnie w nią owinęłam jego krwawiącą dłoń. To po śladach krwi ją poznałam, choć łatwo można było zauważyć, że musiał ją uprać już kilka razy od tamtego czasu.

– Dark? – ponowił, ale ja byłam zajęta wyciągnięciem materiału ze schowka. Czułam jego palące spojrzenie na swojej osobie, ale on nijak tego nie skomentował. – Dasz mi te okulary? – rzucił, jak gdyby nic.

– Po co ci ta chustka? – Olałam jego wypowiedź, unosząc na niego wzrok. On natomiast swój ulokował w jezdni i nie zaszczycił mnie swoim ani przez moment.

– Ty masz moje ubrania w swojej szafie. Czemu ja nie mogę mieć twoich w schowku? – odpowiedział po dłuższej chwili. Parsknęłam pod nosem i umieściłam ją na swoim miejscu. Ona należała już do niego.

– Trzeba było mówić. Przyniosłabym ci swoją spódnicę – zażartowałam, co chyba go nie rozbawiło, bo nawet się nie uśmiechnął. Ajj, skucha.

– Nie, dzięki. Zostańmy przy zakrwawionej apaszce – odpowiedział z sarkazmem. A jednak nie skucha. 

Chwilę później byliśmy już w ulicy obok mojej. Zegar samochodowy pokazywał, że miałam jeszcze dwie godziny do powrotu taty.

– No i nie dałaś mi tych okularów – przerwał ciszę. Spojrzałam na jego twarz i zobaczyłam jak z błyskiem patrzył w moje tęczówki.

– Moja pamięć nie jest wyćwiczona do tak ciężkich zadań – usprawiedliwiłam się, a on zatrzymał wóz. Zdziwiłam się, ponieważ jeszcze nie wjechaliśmy nawet w moją ulicę.

– Proponuję ją więc zmobilizować – rzucił zdawkowo, gasząc silnik.

– Co? – wymamrotałam zdezorientowana. Ostatnio często mamrotałam, nie miałam pojęcia czemu.

– Mini quiz w stylu Feara. – Uniósł wyzywająco brew i przenosząc swój wzrok, a także uwagę, na mnie. – Ryzykujesz czy tchórzysz? 

Nie miałam czym ryzykować. Straciłam prawie wszystko, co miałam. Łącznie ze spokojem.

– Ryzykuję – odpowiedziałam dobitnie. Zatarł dłonie i zwrócił się w moim kierunku, podkurczając nogi pod brodę. – Ale co będzie wygraną?

Chwilę się zastanawiał, a gdy znalazł rozwiązanie, uśmiechnął się zadziornie. Powinnam się bać? Bo trochę się bałam. Szczególnie, że chwilę temu między nami atmosfera była fatalna, a teraz... sama nie potrafiłam jej ocenić.

– Kontrolę nad drugą osobą przez całe trzy dni z życia – powiedział wesoło. Przekrzywiłam głowę.

– Przecież mam zakaz spotykania się z tobą, kretynie – przypomniałam mu, na co przewrócił oczami. Powtórzyłam po nim ten gest.

– Tym się już nie martw, pesymistko – zaakcentował ostatnie słowo, na co z oburzenia otworzyłam usta. Byłam bardzo optymistyczna!

– Kłamiesz, chłopcze – prychnęłam, krzyżując dłonie na piersiach. – I mam nadzieję, że nie chcesz sprzątnąć mojego taty.

– Chryste, w życiu – zaprzeczył, patrząc na mnie jak na wariatkę. – Nigdy nie musiałem nikogo zabijać, żeby osiągnąć swój cel.

– Przerażasz mnie – podsumowałam, marszcząc nos. Pomachał dłonią niczym uniżony sługa i przyłożył ją do serca.

– Nie na darmo mówią mi Fear. A teraz przejdźmy do gry, bo masz mało czasu. I słyszę jak twój żołądek groźnie warczy. – Rzeczywiście, niczego nie jadłam, poza płatkami z mlekiem rano. Ale stres opuścił mnie dopiero jakieś pół godziny wcześniej, więc nie odczuwałam głodu aż tak bardzo, jak w chwili, gdy o tym wspomniał.

– No dobra, niech będzie – ustąpiłam w końcu. – Ale ty zaczynasz, bo to był twój pomysł. – Wydęłam wargę i uniosłam głowę. Wzruszył spokojnie ramionami. Przez moment wydawał się zamyślony.

– Co, twoim zdaniem, mały Thomas lubił najbardziej robić w dzieciństwie? – zapytał po chwili. – Opcja jeden to gra na fortepianie, opcja dwa to taniec, a opcja trzy, to rysowanie.

Od razu wykluczyłam opcję gry na fortepianie. Do tego był zmuszany przez ojca. Zastanawiałam się nad rysowaniem i tańcem. Pamiętałam, że jak weszłam do jego pokoju dawno temu, w rodzinnym domu, na blacie leżał zeszyt. Być może w nim rysował? To było prawdopodobne.

– Rysować? – odpowiedziałam niepewnie.

– Jeden zero dla mnie, Dark – oznajmił dumnie.

– Lubiłeś tańczyć? Nie ma mowy! – zawołałam, uderzając dłońmi w kolana. Thomas i taniec? – A powiesz chociaż, jaki rodzaj?

– Towarzyski. – Wraz z wypowiadaniem tych słów na jego twarzy gościła powaga. – Lubiłem patrzeć na tyłek swojej partnerki – dodał, wzruszając ramionami. Tak, w to byłam skłonna uwierzyć. – Twoja kolej.

– Co dostałam na urodziny rok temu od taty? Opcja jeden– bezprzewodowe słuchawki, opcja dwa – torbę do szkoły i opcja trzy – kosmetyki.

– Obstawiam słuchawki – odpowiedział po zastanowieniu. Uśmiechnęłam się zwycięsko.

– Jeden–jeden, panie Frighton. – Zaśmiałam się krótko. – Torbę.

– Mój ulubiony kolor...

– Niebieski – przerwałam, nim podał odpowiedzi. Jakiś błysk mignął w jego oczach, więc wiedziałam, że moja odpowiedź była poprawna. – A mój ulubiony kolor?

Nie miałam pewności czy wiedział. Nigdy mu tego nie powiedziałam. Ale z drugiej strony, ciekawiło mnie to. Miałam okazję, aby go zapytać. Czemuż nie skorzystać?

– Szary. – Jego głos wyrwał mnie z myśli.

– Co? – wymamrotałam ze zdezorientowaniem.

– Twój ulubiony kolor to szary – powtórzył spokojnie, a gdy zobaczył zdziwienie na mojej twarzy, to się cicho zaśmiał. O Boże, to brzmiało tak ludzko, że aż niepodobnie do niego. – Kiedyś prosiłem Jacka, by spytał cię o ulubiony kolor, żeby móc kupić ci sukienkę na spotkanie z moimi przyjaciółmi. Pamiętam takie szczegóły.

Wróciłam myślami do tamtego wspomnienia. Rzeczywiście, takie coś miało miejsce. I wróciły także te chwile, gdzie moja ręka nosiła na sobie szwy, przez co odruchowo na nią spojrzałam. Niewielkie blizny wciąż były, ale przez zawirowania całkiem o nich zapomniałam. Jak gdyby Thomas chciał mnie odsunąć od tych myśli, położył swoje dłonie, zakrywając moje. Uniosłam głowę, ponownie blokując spojrzenie z tymi ciemnymi tęczówkami. Pokręciłam lekko głową, a gest ten miał oznaczać: ,,I jakim ja cudem z tobą wytrzymuje?''

– Ta sukienka leży na dnie mojej szafy – przypomniałam sobie. Wrzuciłam ją tam od razu, bo szkoda było mi jej wyrzucać. Naprawdę ślicznie w niej wyglądałam.

– Wiem – odpowiedział cicho. Spojrzałam na niego z irytacją, bo to by oznaczało, że znów był u mnie w domu i grzebał w moich rzeczach. – No nie patrz tak na mnie, ty przegrzebałaś moją przeszłość i aż boję się tego, co jeszcze o mnie wiesz.

– Ode mnie się nie dowiesz, nie sprzedaję przyjaciół – odparłam ze spokojem i powagą. – Poza tym, tak dla jasności. Ty zdenerwowałeś się na mnie za to, że na własną rękę dowiedziałam się czegoś o tobie, po czym sam tak po prostu mi o sobie mówisz?

Chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią. Wciąż trzymał dłonie na moich i myślał. Widziałam, że szukał właściwych słów.

– Tak – powiedział w końcu. – W zasadzie to tak. Jednakże chodziło bardziej o fakt, że zrobiłaś to za moimi plecami.

– Ty tak samo, przeszukując mój pokój – obroniłam się. Dobrze, że się z tym wygadał.

– To mamy jeden–jeden, panno Gryffin – podsumował dziarsko. Chwilę później pociągnął mnie w przód za moje dłonie. Nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości, w niewielkiej odległości. – Tylko pytanie, na czyj ruch nadejdzie kolej teraz? – dodał bardzo cicho.

– Mój najważniejszy cel. Wyjazd z Atlantic City, bogactwo czy... – spotkać bandytę z czarnymi jak noc włosami, ciemnymi oczami w skórzanej kurtce na motorze z małym tatuażem na szyi. –...znaleźć miłość swojego życia.

– Wyjazd z Atlantic City – odpowiedział dobitnie. 

– Trzy dwa dla mnie. Chciałabym znaleźć miłość swojego życia – wyznałam, na co skrzywił twarz.

– Przereklamowane. Lepiej wyjechać z tego miasta, bo ono niszczy. Nie wiem, po co ktoś je stworzył, chyba żeby zepsuć jego mieszkańców... W takim razie moje największe cele. Zdrowie, wyjazd czy śmierć.

Zszokował mnie swoimi opcjami. Cała ta wypowiedź miała ogromnie dramatyczne brzmienie. Obawiałam się, że mogło się dziać coś złego... gorszego niż zwykle. Tak bardzo chciałam wierzyć, że wybór numer trzy był czystym przypadkiem. Jego widzi mi się. Bo jeśli nie...

– Wyjazd – wydusiłam z siebie, przełykając ślinę. Chwilę patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem i odsunął się na pewną odległość, która znów nas podzieliła.

– Tak, wyjazd. Masz rację, wyjazd – zgodził się ze mną, jednak coś w tym potwierdzeniu mnie zaniepokoiło. Przypomniałam sobie słowa mamy Thomasa. Jedno musiało radzić sobie w świecie samo i chwilami nie potrafiło... drugie przez przeszłość choruje, a trzecie wychowuje się bez żadnego z rodziców. – Muszę już jechać. Wygrałaś, jest trzy do dwóch. Przyjadę po ciebie w piątek. W czwartek Rosaline przyniesie ci sukienkę – ciągnął, a następnie usiadł prosto przed kierownicą i odpalił wóz. To był sygnał dla mnie, aby opuścić samochód.

– Do zobaczenia – mruknęłam cicho i wysiadłam z auta. Skinął w moim kierunku głową, a następnie szybko odjechał.

Wciąż jednak miałam wrażenie, że to trzy dwa nie powinno być wynikiem należącym do mnie.

***

– Naprawdę miło było mi cię poznać – powiedziałam do Caroline, która stała w progu ze swoim podręcznym bagażem.

– Mnie ciebie tak samo – odpowiedziała, przytulając mnie do siebie. – A gdy będziesz miała jakiś problem, to po prostu zadzwoń – szepnęła tak, żeby stojący przed nami tata tego nie usłyszał. – Wrócę tutaj za kilka dni, jeśli jestem tutaj oczywiście mile widziana – dodała głośniej.

– Oczywiście, że tak – odpowiedziałam od razu. – I nawet nie myśl, że jest inaczej – dodałam, żartobliwie kiwając palcem, gdy się od niej odsunęłam. Uśmiechnęła się szeroko.

– Naprawdę cieszę się, że cię poznałam, Ronnie – powiedziała, a następnie przeniosła swój wzrok na mojego ojca. Stał obok mnie z założonymi za plecami dłońmi. Wciąż jeszcze w służbowej koszuli i spodniach od garnituru.

I przez ten dzień, gdy Caroline była u nas, zdałam sobie sprawę, jak mój tata nie umiał sobie radzić z kobietami. Był tak nieśmiały i skrępowany, a przynajmniej w mojej obecności. Nie wiedziałam, czy powinnam ingerować w ich relację, bo już raz się przejechałam na wnikaniu w nieswoje sprawy, ale jednak był moim ojcem i być może potrzebował pomocy. A przecież nastolatki znają się na tym najlepiej. Chociaż sama nie wiedziałam, na czym staliśmy. Nasza relacja znajdowała się pod ogromnym znakiem zapytania, a prawda była taka, że my nie rozmawialiśmy jak kiedyś.

– Dziękuję, że przyjechałaś. – Mężczyzna podszedł do niej i pocałował ją w czoło, a następnie mocno objął. Boże, nawet ja musiałam przyznać, że to było mocno urocze. – Wpadaj, kiedy chcesz.

– Kochany jesteś. – Pogładziła go czule po policzku. Czułam się trochę niezręcznie, że byłam obecna przy tak osobistej scenie, ale nie mogłam nic na to poradzić, a sami z całą pewnością zdawali sobie sprawę z mojej osoby w korytarzu. Poza tym, tego w telewizji nie pokażą, a właśnie tak powinna wyglądać miłość.

Posłała nam obu jeszcze jedno wesołe spojrzenie, a następnie wyszła z naszego domu. Staliśmy jeszcze chwilę w progu, gdy odjeżdżała białym fordem z naszego podjazdu. W następnym momencie schowałam się wewnątrz domu, szykując się mentalnie na możliwą słowną potyczkę z Simonem Gryffinem. Jednakże miałam szansę wygrania jej z kimś, kto na co dzień zajmował się pilnowaniem prawa?

– Możemy porozmawiać? – spytał, gdy kierowałam się już na schody. Ach, jednak miała się odbyć kolejna burza.

– O czym? Wydaje mi się, że wszystkie słowa zostały już wypowiedziane w tej kwestii, a przynajmniej z twojej strony, bo ja prawa głosu nie miałam – odparłam sucho, odwracając się na schodach.

– Usiądź w salonie – próbował dalej, niezrażony. Chwilę później sam do niego wszedł, a ja, przewracając oczami, chcąc nie chcąc, podążyłam jego śladem.

Zasiadłam na kanapie, on okupował swój ulubiony fotel wypoczynkowy. Wyglądał na mocno zmęczonego i dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak pogrążony w ostatnich wydarzeniach był. Siwych włosów zaczęło przybywać, podobnie jak zmarszczek. Mimo iż miał jedynie czterdzieści cztery lata, nie prezentował się tak idealnie, jak myślałam jeszcze w czerwcu. Zapadnięte policzki, zmęczone spojrzenie.

Poniedziałek dobiegał końca, podobnie jak pierwszy dzień mojego aresztu, którego, swoją drogą, nie przestrzegałam. Owszem, miałam szacunek, ale ojciec też powinien go do mnie mieć, a tymczasem nie zechciał wysłuchać moich tłumaczeń, które były akurat sensowne. Nie potrafiłam wytrzymać bez obecności innych ludzi i to, że złożył wypowiedzenie za mnie z wakacyjnej pracy, dobiło ten przysłowiowy gwóźdź do trumny. Dawałam sobie radę bez telefonu, laptopa i kablówki. Bez znajomych i osoby do porozmawiania już nie.

– Mogę odwołać swój areszt o ile obiecasz mi, że nie spotkasz się z tym chłopakiem nigdy więcej. – Jego słowa przecięły ciszę na wskroś. Długo trawiłam ich sens, ponieważ myślami całkiem odbiegłam od tematu.

I na pierwszy rzut oka widać było, że nawet nie próbował mnie zrozumieć. Miałam dość, byłam zmęczona tym wszystkim. Co noc zasuwałam rolety w oknach z obawy, a dodatkowo zastawiałam je stosem książek, aby hałas w razie czego mnie obudził. O tatę się bać nie musiałam, bo na całym parterze zamontował system ochrony. Na górze pewnie uważał, że przez okno nikt normalny by nie wszedł.

– Tato, ale... – zaczęłam, jednak nie było dane mi skończyć. Jego dłoń wisząca w powietrzu przerwała próbę przedstawienia mu sytuacji z mojej strony.

– Będę cię woził do znajomych i odwoził. Będziesz meldować się z zegarkiem przede mną i, dodatkowo, opowiadać swój dzień... Ja wiem, że to przesada, ale nie mogę poradzić nic na to, że ci już nie ufam. Po raz kolejny zawiodłaś moje zaufanie, Vi – zakończył, wstając.

Poczułam się tak, jak gdyby wymierzył mi policzek. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy błąkały się te myśli, ale wypowiedzenie tych słów od osoby, która była dla mnie najważniejsza, cholernie bolało. 

– Nie zamierzam jednak zgłaszać tego szeryfowi, jeśli urwiesz z nim kontakt – dodał, odwracając się, co bardzo mnie zdziwiło, bo czemu nie chciał, skoro uważał, że sprowadził mnie na złą drogę? – Nie zamierzam mieszać się w to wszystko. W sprawę z Frightonem i jeszcze tymi gangami, którym przewodzi niejaki Fear, Diablo... cholera wie, kto jeszcze.

On nie wiedział, że to jedna i ta sama osoba.

– Wiadomo, kim jest ten cały Fear? – mruknęłam cicho, patrząc na swoje dłonie.

– Chyba nikt się nie domyśla. Wszystkie ślady prowadzą donikąd. – Może ten Frighton wie kim on jest?

– Nie wiem, tato, nie wiem. – Pokręciłam głową, bo nawet dla mnie wydało się to skomplikowane. – Nie chcę już o tym myśleć.

– Więc po prostu obiecaj, że nie spotkasz się z tym chłopakiem nigdy więcej – poprosił cicho, stając w przejściu między salonem i korytarzem, który prowadził do jego gabinetu i sypialni.

– Obiecuję – szepnęłam chwilę za późno, jednakże jemu to wystarczyło, bo skinął głową z roztargnieniem.

– Kluczyk do szafki. Tam są twoje sprzęty – dodał jeszcze, kładąc pozłacany metal na kominku przy drzwiach, a następnie wyszedł z pomieszczenia, zapewne zaszywając się w swoim gabinecie.

Złapałam się u nasady włosów, wzdychając głośno, a następnie opadłam na puchate poduszki. Przymknęłam na moment powieki, a potem niespiesznym krokiem zabrałam mały przedmiot z kominka i otworzyłam szafkę w salonie obok barku z alkoholem. Zabrałam wszystkie swoje sprzęty elektroniczne i zaszyłam się w swoim pokoju, ubolewając nad ciężarem niewygodnej sytuacji.

***

Kiedy godzinę później, około dziewiętnastej trzydzieści, zeszłam na dół, nerwy wciąż mnie nie opuściły. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem i zastukałam dwa razy w mahoniowe drewno, oddzielające mnie od pomieszczenia, gdzie przebywał mój tata.

– Otwarte! – Usłyszałam. Oczywiście, że drzwi były otwarte, nigdy nie zamykał się na klucz.

– Czy będziesz miał coś przeciwko przyjazdowi do mnie Amy i Dylana? – spytałam niepewnie. Obrócił się w moją stronę na fotelu. Przebrany był w zwyczajną bluzę i jeansy w czarnym kolorze.

– Zależy od tego, do której u nas zostaną – odparł, poprawiając okulary do czytania na nosie. – I czy nie będziecie głodni.

Miło, że się troszczył, bo nie jadłam cały dzień, jednak nie było to niczym dziwnym. Zawsze podczas miesiączki jadałam strasznie mało. Nie wiedziałam, czym to zostało spowodowane, ale tak po prostu było. Na niektóre rzeczy człowiek nie ma wpływu, a to jeden z tych przypadków. Nawet słodyczy jeść nie mogłam, jak te wszystkie aktorki z seriali. Jedynie dużo piłam i chodziłam do toalety jakoś trzy razy na dzień, ponieważ w porównaniu z Amy, mój okres to miła koleżanka, która wpadała po prostu z wizytą, a nie rujnowała około osiem (jak w jej przypadku) dni życia, przez które musiała brać silne leki przeciwbólowe. 

My kobiety musimy sobie jakoś radzić.

– Zamówimy pizzę, jeśli byśmy byli. – Wzruszyłam ramionami. – A wyjdą o przyzwoitej porze. Znasz Amy i Dylana – dodałam i chciałam już wyjść z pomieszczenia, ale jego głos mi nie pozwolił:

– Gdybyś czegoś potrzebowała, mów. – Przewróciłam oczami, czego zobaczyć nie mógł, bo stałam tyłem z dłonią na klamce.

– Przynajmniej spróbuję powiedzieć. Ale czy zostanę wysłuchana, to już kwestia sporna – odpowiedziałam, a potem opuściłam gabinet i oparłam się plecami o drzwi, które znajdowały się naprzeciwko pomieszczenia. Drewniana płyta oddzielała korytarz od niewielkiej sypialni ojca. Tam zaglądałam najrzadziej z przyczyn oczywistych. 

Byłam niemiła, ponieważ nie chciał mnie nawet wysłuchać.

Machnęłam ręką na samą siebie i pobiegłam się przebrać w coś wygodniejszego niż spodenki, które zaczynały mnie drażnić. Nie lubiłam chodzić w spodenkach, a dzisiejszy wybryk był chyba jednorazowym. Kiedy przeciskałam głowę przez koszulkę, usłyszałam dzwonek od drzwi na dole. Zbiegłam sprintem na dół, potykając się na ostatnim stopniu i wpadłam w ścianę oddzielającą korytarz i przedpokój.

– Co, do cholery? – zaklęłam na samą siebie, poprawiając dresy i koszulkę, która się z nich wydostała. Następnie z gracją, której, jak się okazało nie miałam, otworzyłam drzwi. Nie stali w nich jednak moi przyjaciele, a kurier z koszem pełnym kwiatów. Zmarszczyłam brwi na ten dziwny widok gościa w czerwonym ubraniu i czapeczką do kompletu oraz naręczem białych róż, moich ulubionych kwiatów.

– Pani Veronica Gryffin? – zwrócił się do mnie, patrząc w kartki na podkładce.

– Tak, to ja – odpowiedziałam, dziwiąc się jeszcze bardziej, bo te kwiaty nie mogły być dla mnie.

– Proszę podpisać. – Podstawił mi podkładkę z papierem i długopisem pod nos. A jednak miały być dla mnie!

Złożyłam swój podpis na dokumencie i odebrałam kwiaty od kuriera, wdychając ich przyjemną woń. Uśmiechnęłam się lekko, gdy delikatny zapach podrażniał moje nozdrza. Spojrzałam na mężczyznę, który gapił się na mnie jak w obrazek. Poczułam się dziwnie. I to ogromnie dziwnie.

– Dziękuję, coś jeszcze? – spytałam niezbyt miło, na co odchrząknął, przerywając nasz kontakt wzrokowy.

– Zastanawiałem się czy ma pani może jakiś wolny wieczór w tym tygodniu. Chciałbym się z panią umówić. – Podrapał się długopisem po karku. Owszem, nie należał do typu napalonych seniorów, a do młodych ludzi, próbujących świata, jednakże wiedziałam, że musiałam odmówić.

– Sorry, stary. Ustaw się w kolejce, ona jest zaklepana na resztę swoich dni przez nas. – Usłyszałam głos należący do mojego przyjaciela zza pleców kuriera. Chwilę później on i Amy wepchnęli się do mojego domu, a blondyn objął mnie ramieniem. Connor z kolei stanęła obok nas z rozbawieniem na ustach. – Ładne kwiatki ci przywiozłem, kochanie? – zwrócił się słodko. Zmarszczyłam brwi, ale ten jedynie przewrócił oczami i dyskretnie skinął na kuriera.

– Tak, bardzo ci dziękuję, skarbie – odpowiedziałam nieco prześmiewczo i pocałowałam go w policzek.

– Uch, skoro tak... – zaczął zmieszany kurier – cóż, miłego wieczoru.

– Uwierz, będzie taki – wtrącił się Dylan, obejmując drugą ręką Amy. Mężczyzna skinął głową i po chwili odszedł. Zamknęłam tyłkiem drzwi, bo wciąż w dłoniach trzymałam kwiaty, a następnie postawiłam je na szafce z butami i spojrzałam na przyjaciół. Dokładnie sekundę później wybuchliśmy śmiechem.

– Boże, skąd wiedziałeś, że nie chcę się z nim umówić? – zapytałam Dylana po tym, jak się uspokoiliśmy.

– Nosił skarpetki i sandałki. Gdybyś się z nim umówiła, to ja nie umawiałbym się z tobą – stwierdził, na co Amy pacnęła go lekko w ramię. – Ała! Za co?

– Nie ocenia się ludzi po wyglądzie. Może Ronnie chciała się z nim umówić, huh?

– Nie chciałam – wtrąciłam, na co z politowaniem pokręciła głową. Uwielbiałam ich. – Chodźmy na górę – zaproponowałam, biorąc kosz z kwiatami w dłonie. Dylan poszedł pierwszy, ja w środku, a Amy na końcu. Postawiłam kwiaty na toaletce obok drzwi i rzuciłam się na łóżko, gdzie już leżała ta dwójka.

– Jak myślisz, kto ci przysłał te kwiaty? – Szatynka przerwała ciszę, wypowiadając moje myśli na głos.

– To oczywiste, że Thomas – prychnął Dylan, siadając po turecku, gdy my obie wciąż leżałyśmy. – Przecież widać, jak was ciągnie do siebie, a po tym, jak się z nim przespałaś, to to musi coś znaczyć. – Postawiłam w szoku oczy i zacisnęłam usta w wąską linię. Amy o tym nie wiedziała.

– Uprawiałaś z nim seks? – upewniła się Connor, podpierając się na łokciach i spojrzała na mnie z góry.

– O Boże, myślałem, że Amy wie – pisnął Jayden, łapiąc się za tę niewyparzone usta. – Przepraszam!

– Dylan, milcz – przerwała mu Amy, patrząc na mnie. – Veronica, ostatnio mocno się od siebie oddaliłyśmy i zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała się dalej ze mną przyjaźnić, ale mi to powiedz, słońce. – Szatynka spojrzała na mnie ze spokojem.

– Oczywiście, że chcę się z tobą dalej przyjaźnić – zapewniłam szybko i się podniosłam, zrzucając przy tym chłopaka z łóżka, na co przeciągle jęknął. – Po prostu wypadło mi z głowy, przepraszam.

– Em, ała! – krzyknął leżący na ziemi blondyn. – O, zalazłem pięć dolców. Polizane zaklepane.

– Naprawdę polizałeś pieniądze z ziemi? – Amy się skrzywiła, a Dylan podniósł tyłek z ziemi.

– Skąd – odpowiedział przeciągle, na co parsknęłyśmy z Małą śmiechem.

– Już dobrze... ale jak do tego doszło? – Amy wróciła do tematu, całkiem zdezorientowana. Ucieszyłam się, że się nie zdenerwowała, ale przecież Connor prawie nigdy się nie gniewała. Nauczyła się żyć z dystansem, a jej słabym punktem był jedynie Nick Willis.

Opowiedziałam jej w skrócie wszystko, omijając szczegóły przebiegu naszej rozmowy po wyścigu. No cóż, była w szoku i to widziałam aż za dobrze. Pod koniec historii pokręciła głową.

– Jeju, jeszcze będziecie razem mieli dzieci – stwierdziła, a ja zakrztusiłam się powietrzem. Kaszlałam w akompaniamencie rechotu Dylana, który wróżył nam ten sam los.

– Ale jesteście dziecinni – prychnęłam, kręcąc głową.

– Ale za to i za wiele innych rzeczy nas kochasz – odparł melodyjnie chłopak, opierając się plecami o ścianę. – Moim zdaniem powinnaś napisać do niego o te kwiatki.

– Wątpię, żeby się przyznał, jeśli już – stwierdziła Amy z powątpiewaniem. Wspaniale, zdrowe myślenie do niej wróciło. Przez chwilę chyba kabelki nie stykały w jej mózgu.

– Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy. – Jayden nie dawał za wygraną. Mało tego, podał mi mój telefon, który leżał na szafce nocnej. – Pisz, Choco.

– Ale co, do cholery, mam pisać? – spytałam zdezorientowana.

– Proponuję zacząć od zwykłego hej – zasugerował, a ja pokazałam mu język. Odblokowałam urządzenie i pokręciłam głową, nie wierząc, że to robiłam. Czy ja w ogóle miałam jego numer? O dziwo, tak. Nie pamiętałam, kiedy mi go podawał, a tym bardziej, abym podpisała go słoneczko thomas. Musiał sam to zrobić, grzebiąc mi w rzeczach, gdy przykładowo się kąpałam.

Idiota. Tak, to określenie bardziej pasowało niż słoneczko thomas.

Ja: ej te kwiaty to ty mi przysłałeś?

Już chciałam wysłać tę wiadomość, ale Amy się wtrąciła.

– No co ty, nie wolno tak po chamsku – pouczyła mnie, na co przewróciłam oczami i skasowałam wiadomość.

Na chamstwo odpowiadało się chamstwem.

– To co mam napisać? – burknęłam, wciskając się w ścianę jak ta dwójka, która zaglądała mi przez ramię. Włosy Dylana łaskotały mnie w nos

Hej, Thomas! To ty przysłałeś mi kwiaty? Ten gest był bardzo miły i chciałam się upewnić. Twoja Veronica – mówił Dylan, piskliwym głosem, który miał przypominać mój.

– Za cukierkowo – stwierdziła Amy, a ja gorliwie potwierdziłam jej słowa skinięciem głowy.

– Dobra, piszę po swojemu i tyle – podsumowałam. 

Ja: chciałam się zapytać czy te kwiaty są od ciebie? veronica

– Może być? – zapytałam, a oboje pokiwali głową.

– Ciekawe, kiedy odpisze. – Amy zastanawiała się na głos. W chwili, gdy zablokowałam urządzenie, usłyszałam dźwięk powiadomienia i każde z nas podskoczyło przez zaskoczenie. – O, szybki jest – dodała, a ja weszłam w wiadomości z panelu powiadomień. 

Idiota: Może tak, może nie. Thomas

– Dużo się dowiedzieliśmy – rzucił z sarkazmem blondyn, wzdychając. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk kolejnej wiadomości.

Idiota: To już zależy od ciebie, panno Gryffin

Zaśmiałam się sama do siebie, nachylając się w stronę Iphone'a, gdy moi przyjaciele wymienili zdezorientowane spojrzenia. Nie chciałam w to jednak ich mieszać. Czasem w życiu każdy potrzebował wspomnień, by móc pamiętać je samemu, a nie z kimś. A ja postanowiłam grać z nim dalej w tę grę.

Ja: niemożliwy jesteś. i szalony

Idiota: Wypiję za to, właśnie jest okazja

Zmarszczyłam brwi. Thomas nie pił. Brał leki, więc trochę się zmartwiłam. Moi przyjaciele prowadzili luźną konwersację na temat zbliżającego się roku szkolnego, ale dobrze wiedziałam, że zaglądali mi przez ramię w telefon. Nie miałam jednak o to pretensji, pewnie martwili się moim postępowaniem.

Ja: myślałam że nie pijesz

Idiota:  Spokojnie, kochanie. Panuję nad sytuacją. Jest ze mną kilku znajomych, w tym Victoria, która ma mnie odwieźć do domu

Zacisnęłam z irytacją wargi. Na mnie się wydarł, a z nią normalnie pił? A może i robił inne rzeczy? Boże, dlaczego się tym przejęłam... Bo to było niesprawiedliwe, może dlatego! 

Ja: no to super że na mnie krzyczałeś a z nią zapewne dalej sypiasz

Wysłałam wiadomość, nim zdążyłam się zastanowić. Rzuciłam telefon na pościel i zapanowała cisza. Amy i Dylan czytali moje wiadomości i widzieli, co właśnie Veronica Gryffin znów odwaliła. A miało być tak niewinnie. Miałam zapytać o jebane kwiatki.

Jak mogłam z takiego tematu zejść na uprawianie seksu?

Dźwięk nowej wiadomości przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałam spanikowana na przyjaciół.

– Odczytaj – polecił Dylan.

– Oszalałeś? Widziałeś, co tam napisałam? – zapytałam piskliwie, a on przewrócił oczami.

– I masz zamiar nigdy nie odczytać? I tak się spotkacie, i tak – stwierdził Drama. Cholera, miał rację.

– Do boju, Ronnie. – Amy złapała mnie za nadgarstek, by dodać mi otuchy. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc w jej piwne oczy. Wolałam nie wspominać o pręgach na ręce zostawionych przez tego kretyna.

Wzięłam telefon w dłonie i weszłam w wiadomości. Moje serce waliło jak młotem. Nie wiedziałam, czym się stresowałam, ale nie umniejszało to tego nieprzyjemnego uczucia, które zawładnęło moim organizmem. 

Idiota: Poza tym, że mi dogodziła, do niczego nie doszło. Jestem na nią wkurzony, a sypiać mogę tylko z tobą

Cała nasza trójka pisnęła w tym samym czasie i to tak głośno, że bałam się przez moment, że tata wejdzie do pokoju, ale nic takiego nie nastąpiło. Zapewne słuchał muzyki na słuchawkach w pokoju. Albo rozmawiał z Caroline przez telefon, taka opcja też wchodziła w grę.

Idiota: Poza tym, nie jesteśmy sami, a trochę dziwnie tak przy wszystkich

– Dobra, nie jest źle – stwierdził Dylan. – Zapytaj, ile wypił. Jak dużo, to można wyciągnąć z niego jakieś ciekawe informacje. – Skinęłam głową i wystukałam odpowiedź.

Ja: dużo wypiłeś?

Idiota: Nie aż tyle, żeby następnego dnia ci nie powtórzyć tych słów w twarz

– Cholera – zaklęła Connor, wachlując się dłonią. – Dobra, pozwólmy jej działać samej – zwróciła się do Dylana, puszczając mu oczko.

– W porządku – odparł markotnie. – Amy, co sądzisz o tym suficie? Jest naprawdę bardzo ładny – mówił Dylan, a ja pokręciłam głową, parskając i przestałam słuchać jego paplaniny. Wróciłam do telefonu, ale nie mogłam nic poradzić na szybsze bicie mojego serca.

Ja: no nie wiem czy mój tata i ja ci na to pozwolimy

Idiota: Sama stwierdziłaś, że jestem szalony... Poza tym, nie zauważyłaś, że zawsze dostaje tego, czego chcę?

Ja: to czego byś chciał?

Chwilę czekałam na odpowiedź chłopaka. Już myślałam, że może wypił jeszcze trochę i nie był w stanie pisać, ale jednak jego wiadomość się pojawiła jakieś dziesięć sekund później. 

Idiota: Ciebie. Najlepiej na tym stole przede mną

Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową. Nie wierzyłam w jego ani jedno słowo, a to z trzech powodów. Po pierwsze – to był Thomas. Po drugie – to był pijany Thomas z problemami psychicznymi. A po trzecie – stracił do mnie zaufanie, a przynajmniej sporą jego część. Zapewne mnie nie lubił, a nawet nienawidził, bo to w końcu Frighton.

Ja: może więcej już nie pij bo urwie ci się film

Idiota: Już się tak o mnie nie martw, kochanie. Wrócę do domu w jednym kawałku, jutro zapewne się zobaczymy

Idiota: Słodkich koszmarów, Dark

Nie odpisałam już na tę wiadomość. Dał mi nią do zrozumienia, że teraz chciał zaszaleć. Wolałam w to nie wnikać, choć wiedziałam, że mogłam spodziewać się po tym szalonym człowieku dosłownie wszystkiego. Z drugiej strony, musiał być naprawdę mocno wstawiony, bo wiedział, że miałam zakaz spotykania się z nim od ojca, a dostałam szansę, by kontrolować jego ruchy przez tylko sobie znany czas.

***

Hej, hej!

Idę jak burza z tymi rozdziałami. Ten napisałam w trzy dni, a nie należy do najkrótszych, bo ma ponad 6 000 słów. Postanowiłam wprowadzić trochę w nim lekkich scen, bo ostatnio było mega dramatycznie i ciężko. Pomału zbliżamy się do końca pierwszej części trylogii, więc teraz akcji będzie bardzo dużo.

Ponad 16 000 wyświetleń, dziękuję! x

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top