25. Prawda po prostu bywa bolesna.


Jak wmurowana w ziemię stałam i patrzyłam na mojego ojca, który chyba nigdy nie był tak blady, zdenerwowany, zrozpaczony i zdezorientowany, jak teraz. Wciąż do mnie nie docierało, skąd się dowiedział, że Newt, którego poznał, to Thomas Frighton. Ten, o którym mówili na całym mieście. Bo skąd mógł się dowiedzieć?

– Jak mogłaś, Veronica? – wydusił z siebie. Jego głos przepełniał tak ogromny zawód, że nie potrafiłam wykrztusić ani jednego słowa. – Jak mogłaś zrobić coś tak okropnego? Wpakować się w tak poważną sprawę?

Stałam zszokowana i wpatrywałam się w te szaro–zielone tęczówki. Twarz mężczyzny, która pokryta była zmarszczkami z powodu nadmiernego stresu i przemęczenia wydawała się wyrażać najsmutniejszy wyraz całego świata. A to po prostu fizycznie bolało.

– Czy ty wiesz, jak bardzo mogłaś pogrążyć naszą rodzinę? Mnie, sędziego? – kontynuował, a ja czułam się, jakbym coraz bardziej się kurczyła.

– Przepraszam – wyszeptałam. Bo co mogłam powiedzieć?

– Masz szczęście, że prawie nikt o tym nie wie, bo bylibyśmy spaleni. Dobrze wiesz, ile to znaczy dla naszej rodziny... – mówił dalej.

– Tato, to tobie na tym zależy, a nie mnie – przerwałam mu. Zatrzymał się w połowie zdania. Wydawało mi się, że chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta. – Wiem, że postąpiłam nierozsądnie, ale nie znasz nawet okoliczności. Nie zaprzyjaźniłam się z nim dla zabawy.

– Nie sądzisz, że powinniśmy o tym porozmawiać? – spytał, opierając się o framugę drzwi.

– Tak jak o twojej koleżance? – Zacisnął usta w wąską linię, bo trafiłam w jego czuły punkt.

– Przyjechała tu wraz ze mną. – Wyprostował się, by nie okazać, że odpuścił. – Czeka na ciebie w salonie. Chciałem najpierw z tobą omówić ten drażliwy temat.

– Dobrze, chcę ją poznać. – Zaplotłam dłonie na piersiach. Boże, dalej miałam na sobie bluzę Frightona.

– W porządku – odparł zdystansowanym tonem. Ależ straciłam w jego oczach.

Zeszliśmy razem na dół. W korytarzu stała kobieta w średnim wieku. Nie wyglądała na oschłą. Trzymała w dłoniach swoją białą torbę, a na jej ciele leżał dopasowany kombinezon w tym samym kolorze. Rude włosy sięgały jej lekko do ramion, skośna grzywka podkreślała delikatną urodę. Miała na nogach buty na koturnie i kilka bransoletek na przegubach. Wyglądała tak elegancko, że poczułam się jak bezdomna. W za dużej bluzie, potargana, zaspana. Z całym szacunkiem dla Thomasa i jego bluzy z logo AC/DC.

– Caroline, poznaj moją córkę, Veronicę – powiedział Simon, stając między nami dwiema. – Ronnie, poznaj Caroline Davis, moją... – urwał, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie odezwałam się nawet słowem.

– Dziewczynę – podsunęła kobieta, lekko się uśmiechając. Mój Boże, miała tak miły i spokojny głos.

– Tak, dziewczynę – potwierdził. Na jego karku pojawiły się czerwone plamy, więc wiedziałam, że był skrępowany.

– Miło mi panią poznać. – Wystawiłam w jej stronę dłoń i zdobyłam się na jakiś uśmiech, choć mój żołądek skręcał się ze stresu. Ta sytuacja była totalnie dziwna.

– Mi ciebie też – odpowiedziała, ściskając moją wystawioną rękę swoimi palcami z paznokciami pomalowanymi na złoto. – I mów mi po prostu Caroline – dodała ciepło.

– Dobrze... Caroline. – Zabrałam spokojnie rękę i włożyłam obie w kieszeń bluzy.

– Caroline, muszę omówić z moją córką jedną ważną kwestię, dasz nam chwilę? – spytał uprzejmie mój ojciec, chwytając ją za dłoń i całując jej wierzch. Postawiłam oczy w szoku. Mój tata po chwili wyglądał, jakby uświadomił sobie co zrobił. Szybko się wyprostował i sucho kaszlnął.

– Oczywiście – odpowiedziała miło. Jej morskie oczy błyskały radością, co na pewno kontrastowało z moją spiętą postawą. Miałam nadzieję, że nie pomyślała, że na starcie ją skreśliłam.

Rudowłosa weszła do salonu, a ojciec znacząco wskazał głową na swój gabinet. Podążyłam za nim jak męczennica i zamknęłam za sobą drzwi. Mój żołądek autentycznie czułam aż w gardle, a dłonie tak bardzo się trzęsły, że musiałam znów włożyć je w kieszenie bluzy, by jakoś to ukryć. Nie zdążyłam poczesać nawet swoich włosów, które, mimo iż sięgały troszkę za ramiona, wymagały tak ogromnej pielęgnacji, jak te do pasa. Wiedziałam, że to nadmiar negatywnych emocji tak je wyniszczył.

– Usiądź – polecił, siadając za swoim biurkiem. Poczułam się jak na przesłuchaniu. Jak winna, bo teoretycznie winna byłam. Wykonałam jego polecenie i wbiłam wzrok w plik kartek przed sobą. – Więc, opowiedz mi, jak poznałaś Thomasa Frightona. Jednego z najgorszych ludzi, jakich mogłaś spotkać, i który jest wyrzutkiem marginesu społecznego. 

Dlaczego każdy oceniał z góry, zanim go poznał?

– To zdarzyło się naprawdę przypadkiem – podjęłam, wracając wspomnieniami do tamtej chwili. – Weszłam do jednej z uliczek, bo usłyszałam hałas bójki. Okazało się, że to właśnie on bił się z jednym z moich kolegów i przez to obrał mnie sobie jako cel. Potem jakoś się potoczyło, że teraz jesteśmy...

– Jesteście kim? – Głośno wciągnął powietrze.  

No właśnie, kim my byliśmy?

Jedynie zwykłymi nastolatkami, którzy zbyt wiele wiedzieli, by po prostu istnieć.

– Przyjaciółmi – odpowiedziałam w końcu.

Odważyłam się spojrzeć na mojego tatę. Przeszywał mnie oskarżycielskim wzrokiem, przez co skuliłam się sama w sobie.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu? – zapytał oskarżycielskim tonem. Szczerze? Nie wiedziałam, czemu mu nie wyznałam prawdy.

– Co by to dało? – rzuciłam, wzruszając ramionami. – A ty czemu nie powiedziałeś mi od razu o Caroline, hm? – odbiłam piłeczkę.

– To jest całkiem inna sytuacja, Ronnie. – Uderzył pięścią w blat. – Ona nie jest niebezpieczna. Thomas Frighton tak. Wiesz, jak bardzo barwna jest jego kartoteka?

– Nie znasz jego historii – powiedziałam z mocą w głosie. – Nie wiesz, jak skrzywdzony został przez los.

– Każda historia jest taka sama, Vi. Tragedia w rodzinie, ucieczka w interesy, aby zapomnieć o przeszłości, wciąganie innych w ten sam syf.

– Tak nie było – zaprzeczyłam, irytując się coraz bardziej. On nie znał historii tego chłopaka. Ja tak.

– Co nie zmienia faktu, że zadajesz się z marginesem społecznym.

– Tato, rozumiesz, że to nie margines społeczny? – Uniosłam nieco ton. – Rosaline chce być lekarzem, ratować innych. Kelly studiuje prawo, jak ty. Regan to najzabawniejsza i najoptymistyczniejsza osoba, jaką poznałam, a...

– Nie mogę słuchać tych głupot – przerwał mi, a następnie wstał i podszedł do okna. – Masz potrójny szlaban. Telefon i laptop wędrują do mnie, telewizor będzie miał kontrolę rodzicielką, będziesz siedzieć w domu i masz zakaz spotykania się z tym chłopakiem. Będę wiedział o wszystkim. co robisz. Kiedy jesz, kiedy kładziesz się spać, nawet kiedy kichniesz. I tak do końca wakacji. – Z tymi słowami odwrócił się w moją stronę. Patrzyłam na niego z gniewem i szokiem, ale w tej chwili nie miałam nic na swoją obronę. Dwa tygodnie aresztu.

– Ciekawi mnie, skąd się tego dowiedziałeś – wydusiłam, zaciskając dłonie na poręczach krzesła. Obszedł biurko i zaczął przeglądać książki w biblioteczce, co miał w zwyczaju robić, gdy się denerwował czy zastanawiał.

– Córka Franka Lorenzo, Gillan podsunęła mi tę myśl – wyznał cicho. Co za idiotka. – Podchodziłem do tego sceptycznie, ale – odwrócił się w moją stronę – rozmawiałem z szeryfem Brownem. Opisał mi wygląd tego chłopaka, który zgadzał się z tym Newta. Ponadto, na obiedzie tak bardzo go broniłaś. Jednak ufałem ci i puściłem sprawę w niepamięć. Dopiero, gdy syn jednego z moich znajomych powiedział, że widział cię na nielegalnym wyścigu, uwierzyłem. Dzisiaj rano Brown potwierdził, że mieli kilka zgłoszeń z tamtego molo.

CHOLERA.

– Ja naprawdę przepraszam – szepnęłam, zwieszając głowę. Za to miałam prawo prosić o wybaczenie. Wiele razy mówił, bym nie zapuszczała się w tamte rejony.

– Nie cofnę swoich słów. Masz potrójny areszt.

– I co ja mam robić? Gapić się na ścianę?

– Za dwa tygodnie początek ostatniej klasy. Mogłabyś pouczyć się angielskiego, wosu czy historii. Albo poczytać książkę, to nie boli, Ronnie.

– Przecież lubię czytać. Już tak się zafiksowałeś na punkcie swojej nowej dziewczyny, że o tym zapomniałeś? – spytałam z wyrzutem. – Ciekawe, że ty swoją tajemnicę mogłeś trzymać ponad rok, a ja cztery miesiące. I kto wyszedł na tym gorzej?

– Nie mów do mnie takim tonem, Veronico. – Podszedł do mnie. Wstałam z fotela i za nim stanęłam, co stanowiło blokadę między nami. Fizyczną, nie tylko tę emocjonalną.

– Kiedy taka jest prawda, tato. Ja nie robiłam ci takich wywodów, chociaż z całą pewnością jesteście ze sobą blisko.

– To ciebie przyłapałem w łóżku z tym bandytą! – krzyknął, na co się wzdrygnęłam. Tata miał nie krzyczeć. Obiecał mi to przecież. – Czy ty siebie nie szanujesz?

– Nie masz prawa tak o mnie mówić. – Pokręciłam z goryczą głową.

Poczułam, jak pod moimi powiekami zgromadziły się łzy. Zacisnęłam dłonie w pieści, bo tak zdenerwowana byłam. Nie zamierzałam płakać.

– I obiecałeś nie krzyczeć, a to robisz. Takie są te twoje obietnice...

– Ro... – wciął mi się w słowo. Tupnęłam nogą, zdenerwowana do granic możliwości. 

– Nie – tym razem to ja mu przerwałam – mam dość tego wszystkiego. Nawet nie zapytałeś się mnie, jak się z tym wszystkim czuję, a czuję się źle. Czasem żałuję, że to nie ja ucierpiałam w tym wypadku, tylko Cole – wyrzuciłam z siebie.

Tacie odebrało mowę, a ja, korzystając z momentu, położyłam z hukiem swój telefon na jego biurku i wyszłam z gabinetu. Wbiegłam do swojego pokoju, zanim tata ruszył za mną. Napisałam do Amy, że miałam być uziemiona do końca wakacji, bo tata się dowiedział prawdy. Kiedy ojciec wszedł do pomieszczenia, siedziałam przed oknem na krześle i patrzyłam na słońce, które wisiało wysoko nad ziemią. Dochodziło już południe. Niczego nie powiedział, a jedynie zabrał mój laptop. Wychodząc jednak usłyszałam, jak wzdycha.

– Ja cieszę się, że w tym wypadku tobie nic się nie stało – mruknął jedynie cicho, a następnie zamknął drzwi. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie kłamałam.

Chwilami naprawdę chciałam zamienić się na miejsca z Cole'em.

I to bolało najbardziej, bo wiedziałam, że nie powinnam tak myśleć. 

***

Zegar wskazywał już siedemnastą, a ja wciąż siedziałam przed oknem i po prostu gapiłam się beznamiętnym wzrokiem na park, który widziałam z mojej wysokości. Dzieci biegały i cieszyły się ostatnimi chwilami wakacji, gdy ja jak ostatnia ofiara losu w za dużej bluzie chłopaka, z którym miałam zakaz kontaktu, mozolnie wypuszczałam powietrze z płuc. Wiedziałam, że by sobie poradził. Ja po prostu miałam go kryć, ale obawiałam się, że w piątkowym balu beze mnie by sobie nie dał rady. I chyba to mnie przerażało najbardziej. Starcie Thomasa z moim ojcem. Dodatkowo niczego nie jadłam. Nie czułam takiej ochoty nawet, gdy tata przynosił mi talerz pod drzwi. Nie spojrzałam ani na posiłek, ani na niego. On nawet nie próbował mnie zrozumieć.

Ktoś nieśmiało zapukał w drzwi. Przewróciłam oczami i naciągnęłam kaptur na głowę. Wbiłam się mocniej w krzesło. Nie chciałam rozmawiać absolutnie z nikim, ale wyjścia nie miałam, bo drzwi już się otworzyły.

– Ronnie? – Do moich uszu dotarł cichy głos. Zdziwiłam się, że to Caroline weszła do pokoju. Ona, a nie tata.

– Nie mam ochoty na rozmowę – odparłam cicho. Ściągnęłam kaptur z głowy, gdy kobieta stanęła centralnie przede mną.

– W takim razie po prostu mnie posłuchaj – poprosiła, kojącym głosem. Usiadła na parapecie i nawet w takiej pozycji wyglądała niesłychanie elegancko. Skinęłam głową, zgadzając się na jej propozycję. – Twój tata niebywale cię kocha – zaczęła. Wbiłam wzrok w swoje dłonie. – Wiem, że mnie nie znasz, możesz mnie nie lubić i nie oczekuję niczego od ciebie. Twojemu tacie jednak jest przykro. On cierpi nie mniej niż ty. Wiem co się stało – mruknęła cicho, a ja przeniosłam zdezorientowane spojrzenie na rudowłosą. – Posłuchaj, znam te tematy bardzo dobrze, Ronnie. Ale Simon nie potrafi zrozumieć, ponieważ sam tego nie doświadczył.

O cholera, tego się nie spodziewałam.

– Naprawdę mnie rozumiesz? – zdziwiłam się. To była obca mi osoba, a rozumiała mnie lepiej niż własny ojciec. Ironizm tej sytuacji mnie dobijał.

– Przecież w Atlantic City nie od wczoraj pojawiły się głupie stereotypy. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem, ukazując bielutkie zęby.

– Myślałam, że jesteś z Bostonu... – wyznałam, ale zaraz sobie przypomniałam, że tata nie poznał jej w ten weekend, a znał ją ponad rok.

Zacisnęła usta w wąską linię. Nie było już nawet cienia uśmiechu, który chwilę temu zdobił jej twarz.

– Wracając, co powinnam teraz twoim zdaniem zrobić? – zapytałam, by zmienić temat i uniknąć tej irytującej ciszy.

– Na chwilę obecną nie masz zbyt wielu możliwości. Postaram się porozmawiać z Simonem na ten temat – dodała, wstając. Otrzepała kombinezon z niewidzialnego kurzu i ostatni raz na mnie spojrzała z pokrzepiającym uśmiechem. – Ale proszę, zjedz coś, Vi. Nie jadłaś dosłownie cały dzień, a głodzenie się to nic dobrego – poprosiła cicho, stojąc już przy drzwiach.

Odwróciłam się i spojrzałam na kobietę. Wciąż prezentowała się idealnie, ale dla mnie stała się jeszcze inną osobą niż przy naszym poznaniu. Zastygła w bezruchu z dłonią na klamce i po prostu patrzyła na mnie, jak gdyby chciała coś jeszcze powiedzieć, bądź czekała na mój ruch.

– Zastanawia mnie jedynie, dlaczego to robisz? – rzuciłam w powietrze, kręcąc szybko głową.

– Bo dobroć nie powinna być grzechem – odpowiedziała spokojnie, a następnie opuściła mój azyl, zamykając za sobą drzwi. Ponownie zwróciłam się w stronę okna, ale w parku nie było już ani jednej osoby. 

***

Kiedy opuściłam swój pokój było ciemno. W końcu o osiemnastej jednak się przemogłam i zjadłam obiad zostawiony mi przez ojca. Chciałam iść po coś do picia, bo herbatę w kubku do zestawu z posiłkiem wypiłam jakąś godzinę temu. Zegar wskazywał dwudziestą drugą i, szczerze mówiąc, nie pamiętałam, co robiłam przez cały dzień, poza wpatrywaniem się w okno, analizowaniem słów Caroline oraz czytaniem jakiejś lektury z biblioteki, na której i tak nie mogłam się skupić z powodu rozmowy z dziewczyną taty.

Na palcach ominęłam gabinet, skąd słyszałam przyciszone głosy. Stwierdziłam, że nie będę podsłuchiwać, bo być może rozmawiali o czymś, co mnie całkiem nie dotyczyło, a ja nie miałam chęci na kolejne problemy. Przekierowałam kroki do kuchni i wlałam sobie soku bananowego do wysokiej szklanki, a następnie znów przemknęłam do swojego pokoju niezauważona.

Kiedy otworzyłam drzwi, wzdrygnęłam się mocno, wylewając sobie sok na dłoń i patrząc spod byka na stojącego centralnie na środku mojego azylu chłopaka w niebieskim swetrze. Kącik jego ust uniósł się, gdy ujrzał plamę na bluzie Thomasa.

– Czego chcesz, Jack? – zapytałam, stawiając szklankę na toaletce. Oparłam się o drzwi plecami.

– Wyglądasz jakbyś cały dzień siedziała w jednym miejscu i miała depresję – stwierdził, siadając na krześle od toaletki. Pokazałam mu środkowy palec, na co parsknął.

– I przyszedłeś, żeby mi to powiedzieć? – uniosłam brwi, co spowodowało szeroki uśmiech na jego twarzy.

– Ależ oczywiście, że nie – odpowiedział, udając obruszonego. – Byłem w okolicy, gdy dowiedziałem się, że masz areszt domowy, więc chciałem sprawdzić, jak się czujesz.

– A już myślałam, że masz w tym ukryty cel – westchnęłam z udawaną ulgą.

– Bo to nie tak, że Thomas bez przerwy siedzi zamyślony i każdy wie, o kogo chodzi. – Uniósł prawą brew. Tym razem to ja parsknęłam, wiążąc swoje skołtunione włosy w luźny węzeł na plecach. Nie miałam ochoty ich dzisiaj nawet rozczesać.

– No cóż, wydarzyła się nieprzyjemna sytuacja i... – przerwałam, słysząc kroki. Pokój taty znajdował się na dole, więc ze stresem spojrzałam na Williamsa. – Szybko, do szafy – pisnęłam cicho, a gdy chłopak przekrzywił głowę, nie rozumiejąc o co mi chodzi, przewróciłam oczami i pociągnęłam go w stronę wspomnianego mebla. Widziałam, jaki był niezadowolony, gdy bezceremonialnie wepchnęłam go w moją bieliźniarkę. Usłyszałam, jak kilka ubrań spada z wieszaków.

– Kurwa, Vi! – Jego zduszony jęk dobiegł mnie z szafy, ale nie miałam okazji zareagować, ponieważ do pokoju wszedł tata. Stanęłam luźno pośrodku pokoju i schyliłam się po leżącą na podłodze bluzkę, aby nie wyglądało, że tak dla sportu stałam w jednym miejscu.

– Hej, córeczko – zaczął cicho, zamykając za sobą drzwi.

– Cześć – odpowiedziałam, zerkając na niego przelotem. Położyłam bluzkę na łóżku i chwilę później usiadłam na nim, układając nogi w siadzie skrzyżnym.

– Chciałem ci życzyć dobrej nocy – powiedział delikatnie. Rozluźnił koszulę, w której był pod szyją. Dopiero teraz zauważyłam, że też nie wyglądał najlepiej i tak naprawdę był moim odzwierciedleniem, bo przecież to po nim odziedziczyłam większość cech wyglądu. Nawet nie przebrał się po podróży, wciąż ubrany był służbowo.

– Dobranoc – wymamrotałam, sięgając po jakąś gazetkę, którą musiałam zostawić na kołdrze, choć nie kojarzyłam tego momentu. Zerknęłam na okładkę Najprzystojniejszych aktorów Ameryki. Tak, z całą pewnością nie należała do mnie.

– Dobranoc – mruknął, nie wiedząc, jak się zachować, a następnie wyszedł z sypialni, zostawiając mnie samą.

– Chryste, czy on ci kota przejechał, że jest między wami taki kwas? – zapytał Jack, wychodząc z szafy i prostując plecy.

– Zabronił mi kontaktu ze światem. Ale nie o to chodzi. – Nieświadomie zacisnęłam dłonie na gazetce. – Nie zrozumiał mnie. A to boli o wiele bardziej. – Ściszyłam na koniec głos. 

– Thomas coś wspominał – wyznał, wygładzając na sobie materiał swetra. – Przyniosłem ci gazetkę – dodał, kiwając głową w stronę papieru.

– Nie moje klimaty. – Wzruszyłam swobodnie ramionami. Nie lubiłam czytać o przystojnych mężczyznach i pięknych kobietach, ponieważ doprowadzało mnie do depresji, że ja taka nie byłam.

– Zmieniłaś orientację? – zapytał poważnie. Spojrzałam na niego, powstrzymując parsknięcie. Lubiłam Jacka. Zawsze poprawiał mój humor.

– Nie, wciąż masz szansę. – Wybuchłam śmiechem. Przyłożył dłoń do ust i uśmiechnął się wesoło. – Możesz przekazać Thomasowi, że czuję się w miarę dobrze – zmieniłam temat, poważniejąc.

– Właśnie widzę. Szczególnie ta blada twarz i potargane włosy mnie przekonały – sarknął, a ja wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam się kłócić z moim wyglądem.

– Prawda po prostu bywa bolesna. W tym przypadku przekonałam się na tym i ja, i mój ojciec – powiedziałam spokojnie, spoglądając w stronę okna. – Co z mamą Frightona?

– Ty wiesz o jego matce? – zdziwił się. Spojrzałam na twarz szatyna, która w tamtym momencie wyrażała szok, podziw i niedowierzanie.

– Tak, wiem coś mniej więcej na jej temat – odpowiedziałam zdawkowo. Chłopak pokręcił głową, wciąż niedowierzając.

– Jestem w szoku – przyznał oczywiste. – Thomas nie powiedział o jej wypadku nikomu, poza mną i Ross, a my znamy się z nim całe wieki. Nawet Williamowi nie powiedział, a przecież zna się z Thomasem dłużej niż ja i nasza blondyna.

Nie dałam po sobie poznać, że mnie zdziwiła ta informacja, ale zdziwiła. Bardzo.

– Kiedy się dowiedział, był ze mną, więc to prawdopodobnie dlatego o tym wiem – wyjaśniłam, a on pokiwał głową, zgadzając się na moje słowa.

– A kiedy oddasz mu bluzę? – uniósł brew, taksując mnie wzrokiem zielonych tęczówek. Spojrzałam na czarny materiał z logo AC/DC.

– Kiedy ją zapiorę, być może oddam – odparłam, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Chłopak zaśmiał się serdecznie na moje słowa.

– Dobra, lecę do Chris i Ross, mamy dzisiaj nocowanie. Wiesz, babskie filmy, maseczki i plotki to coś, co kocham. – Puścił do mnie oczko.

– Pozdrów je ode mnie – poprosiłam. Podszedł do okna i je otworzył. Oparł nogę na parapecie.

– Zrobię to na pewno – zadeklarował, uśmiechając się szeroko, a następnie przełożył jedną nogę przez okno.

– To chore, że wszedłeś tu przez okno – zawołałam cicho, ale tak by usłyszał. Jego odpowiedzią była nowa salwa śmiechu. Po chwili już go nie widziałam, a ja zostałam ponownie sama ze swoimi problemami.

Tak, zdecydowanie niedziele stały się moimi znienawidzonymi dniami tygodnia. 

***

Poniedziałek rozpoczęłam bólem głowy. Boże, jak ja ich nienawidziłam. Migreny dotykały mnie dosyć często, szczególnie podczas miesiączek, którą aktualnie przeżywałam. Wczoraj i przedwczoraj było jakoś znośnie, ale dzisiaj nie mogłam wytrzymać z bólu. Poszłam więc do łazienki, a potem od razu na dół po coś do jedzenia, aby móc wziąć leki. Na szczęście tata pojechał do pracy, ponieważ zegar wskazywał dziewiątą rano. Wciąż w piżamie i spiętych włosach wyjęłam z lodówki mleko i wlałam je do miski, a następnie dorzuciłam cheerosów i usiadłam przy wyspie kuchennej. Jadłam w ciszy, co niemiłosiernie mnie denerwowało. Chciałam sięgnąć po telefon, ale zorientowałam się, że go nie miałam i prychnęłam pod nosem. Zawiesiłam chwilę spojrzenie na drzwiach kuchennych i ogrodzie za nimi. Zastanawiałam się, czy chociaż tam mogłam wyjść.

Bo do sklepu nie mogłam. Tata zostawił mi kartkę na blacie, że właśnie zakończyłam pracę w sklepie państwa Lewis. Zachciało mi się śmiać z bezradności, gdy to zobaczyłam. Nie rozumiałam jego decyzji i nawet nie wiedziałam, czy tego chciałam. Czułam się po prostu jak więzień we własnym domu.

– Dzień dobry. – Usłyszałam melodyjny głos. Zobaczyłam przed sobą Caroline w kremowej sukience i złotym paskiem. Poczułam się przy niej jak bezdomna.  

PONOWNIE.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, poprawiając włosy. – Na długo tutaj zostajesz? – spytałam. Po chwili dotarło do mnie, że zabrzmiało to niemiło. – Nie, żebym miała coś przeciwko – dodałam, a ona się uśmiechnęła.

– Zostaję tutaj tylko dzisiaj. Simon chciał, żebyś na spokojnie oswoiła się z nową sytuacją i dlatego poprosił mnie, żebym dotrzymała ci towarzystwa. Jutro wracam do Longport.

– Przepraszam, że musisz brać udział w naszych dramatach rodzinnych. – Spojrzałam na nią znacząco, na co machnęła jedynie dłonią.

– Myślę, że w tej chwili potrzebujesz kobiecej pomocy – stwierdziła. Uderzyła we mnie prawdziwość tych słów, bo rzeczywiście potrzebowałam czułego spojrzenia na świat według kobiety. – To jakie masz plany na dziś? 

Ha-ha.

– Będę siedzieć w domu, nic innego nie mogę robić – westchnęłam, kontynuując jedzenie.

– A kto powiedział, że nie możesz? – Uniosła brew w konspiracyjnym geście. – Wróć do domu zanim twój tata przyjedzie z pracy – dodała, a moje oczy zabłysły.

– To nie podstęp? – zapytałam ostrożnie, a ona się cicho zaśmiała, opierając o blat wyspy kuchennej.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała w końcu. – Są wakacje, kochanie. Trzeba trochę wyluzować, a siedzenie w domu nie służy zdrowiu.

– Dziękuję! – rzuciłam radośnie i wstawiłam półpełną miskę do zlewu. Przytuliłam mocno rudowłosą i pobiegłam do swojego pokoju.

Nie interesował mnie już ból głowy ani brzucha. Mogłam wyjść z domu i spędzić normalnie czas, a nie patrzeć jak głupia w okno. Po paru dniach było to po prostu marzeniem.

Ubrałam się w białą koszulkę z krótkim rękawem i jeansy w niebieskim kolorze. Swoje włosy umyłam i wysuszyłam. Związałam je w luźny węzeł na plecach, by trochę się pofalowały, a w tym czasie pomalowałam brwi i rzęsy. Ubrałam także białe skarpetki i czerwone big stary za kostkę. Wyglądałam naprawdę dobrze, a moje sięgające do ramion włosy w ciemnobrązowym kolorze opadały leciutkimi falami.

Tego dnia chciałam spędzić trochę czasu z Amy. Oczywiście nie zapowiedziałam swojej wizyty, ponieważ nie miałam jak. Connor rzadko kogoś zapraszała, a mnie i Dylanowi chyba nigdy nie odmówiła, dlatego pewnym siebie krokiem skierowałam się na dół. Caroline oglądała telewizję. Odwróciła się w moją stronę, gdy przechodziłam przez kuchnię. W czasie, gdy pakowałam w swoją torebkę leki na ból brzucha oraz drobne ze słoika na blacie, kobieta obserwowała mnie wzrokiem morskich tęczówek przez ogromną przestrzeń w ścianie, która stanowiła ozdobę, dodającą przestronności naszemu domu.

– Dokąd idziesz? – zapytała, gdy weszłam do salonu.

– Do mojej przyjaciółki, Amy – odparłam, wygładzając białą koszulkę z napisem love me, baby.

– Pamiętaj, że musisz wrócić przed siedemnastą – upomniała mnie, lekko się uśmiechając. 

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się wdzięcznie i wyszłam z domu. Nie miałam pojęcia, która to już godzina.

Szłam przed siebie i analizowałam wydarzenia ostatnich dni. Z biegiem czasu zaczęłam wyrzucać sobie swoje zachowanie, w czym byłam mistrzynią. Za dużo myślałam, tym właśnie to skutkowało. Przypominałam sobie słowa, które wyrzuciłam do ojca pod emocjami w kłótni. Że chciałabym zamienić się na miejsca z Colem. Nie powinnam tego mówić, nawet jeśli poczułam się naprawdę zraniona. Nie wszystkie myśli należało mówić na głos.

Nagle się zatrzymałam. Skojarzyłam miejsce, do którego ostatnio przyjechałam wraz z Thomsem. By odwiedzić jego mamę. Szpital dla sparaliżowanych. Nigdy nie odwiedziłam Cole'a, choć po tym, co się stało i co nas łączyło, powinnam choć raz się z nim zobaczyć. Przełknęłam ślinę i podjęłam decyzję pod wpływem chwili. Zrozumiałam, że mogłam nie mieć na to więcej szansy.

Dlatego zadzwoniłam po ubera, który dowiózł mnie prosto do Margate City. Nie miałam pojęcia czy mogłam odwiedzić Colda i czy w ogóle był w tym szpitalu, ale zamierzałam go porzucać.

Nawet jeśli cholernie się bałam.

Wchodząc do szpitala powtarzałam sobie, że dam radę. Tym razem nie zastałam siedzącej kobiety w okularach za jej kontuarem, dlatego po prostu poszłam dalej. Krążyłam po korytarzach, odczytując kolejne nazwiska, ale nie odnalazłam tego należącego do Cole'a. Westchnęłam i usiadłam na krześle, zwieszając głowę. Mała cząstka mnie nawet się cieszyła. To ta tchórzliwa strona, której nienawidziłam.

– Veronica? – Uniosłam głowę, gdy usłyszałam swoje imię.

Ostatnią osobą, którą spodziewałam się tu zobaczyć, była Victoria Fisher. Zaczesała kosmyk rudych włosów za ucho. Stała z dłonią na klamce wciąż otwartych drzwi i patrzyła na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.

– Victoria? – odpowiedziałam pytaniem.

– Co ty tu robisz? – spytała, unosząc brew.

– Ja... – Nie wiedziałam, co powiedzieć. I nie wiedziałam też, czy chciałam jej zdradzać powód mojej wizyty.

Jednak nie musiałam odpowiadać. Trzeci głos dołączył do naszej rozmowy.

– Vicky, co się dzieje? Kto tam jest?

– Nic, Charlize. – Obróciła na moment głowę, by uspokoić kobietę, która była matką Frightona, uśmiechem.

– Kto tam jest? – ponowiła Charlize. Rudowłosa westchnęła.

– Veronica...

– Gryffin? – wcięła się w jej słowo. – Och, zawołaj ją, proszę.

Postawiłam oczy w szoku i pokręciłam głową, gdy Fisher obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem. Przez krótki moment widziałam cień wahania na jej twarzy, a potem ponownie westchnęła.

– Chodź, Gryffin – burknęła od niechcenia.

Wolno się podniosłam i podeszłam bliżej. Victoria przeszła na bok, by mnie przepuścić, a potem weszła za mną i zamknęła drzwi, odcinając mi drogę ucieczki.

Na ścianach wisiała masa rodzinnych zdjęć Frightonów, podobnie sporo stało ich blacie szafeczki nocnej w ramkach. Łóżko stało pod ścianą, obok okna z żółtymi roletami. Zauważyłam nawet małą biblioteczkę i komodę. Pokój, choć znajdował się w szpitalu, wyglądał zwyczajnie. Jak w normalnym domu. Udekorowany w łagodnych barwach wzbudzał wrażenie przytulnego.

A w centrum tego wszystkiego, na wózku inwalidzkim, siedziała przepiękna blondynka w różowej koszuli nocnej. Miała twarz anioła i jasne oczy, wyglądające identycznie jak moje. Przypominała hollywoodzką aktorkę i gdyby nie sparaliżowane nogi, z pewnością posiadałaby wszystko, co by pozwoliło jej być modelką. Jej włosy lekko falowały, a ona sama wyglądała na spokojną, patrząc prosto na mnie z życzliwym wyrazem twarzy. Rękę miała w gipsie, a na głowie bandaż, a i tak uważałam ją za idealną.

– Witaj, Veronico – powiedziała melodyjnym tonem głosu. – Victorio, zostawisz mnie na moment z dziewczyną, która sprawiła, że serce mojego syna znów zaczęło bić? – spytała, patrząc na dziewczynę. Zamarłam, słysząc to, co mówiła. Fisher skinęła głową i wyszła z pokoju. Zapanowała bardzo niezręczna cisza. – Może usiądziesz? – Wskazała ręką na krzesło stojące zaraz za drzwiami. Przyjęłam jej propozycję i usiadłam.

Jeszcze dziś rano nie spodziewałam się, że odwiedzę Cole'a, a teraz siedziałam w jednym pokoju z mamą Thomasa.

– Więc, mam na imię Charlize – przedstawiła się z lekkim uśmiechem. – Jestem mamą Mikelly, Thomasa i Liany oraz byłą żoną Brada Frightona.

– Jestem Veronica – palnęłam. Naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć więcej. – Moim tatą jest Simon Gryffin. – Tu się zacięłam. – W każdym razie, naprawdę bardzo mi miło panią poznać.

– Widzę, że jesteś zaskoczona. – Cicho zachichotała. – Cóż, ja też. Nie spodziewałam się, że cię dziś spotkam.

– Zrządzenie losu. – Wzruszyłam nieśmiało ramionami.

– Otóż to – potaknęła dziarsko. – Założę się, że masz wiele pytań, a ponieważ i ja mam ich do ciebie parę, chętnie ci na nie odpowiem.

– Hmm – wymamrotałam do siebie. – Jak się pani czuje?

– Jesteś przeurocza. – Delikatnie się uśmiechnęłam. – Czuję się dobrze, w ostatnich dniach miałam parę zawirowań. – Wskazała na swoją rękę. – Cieszę się, że tu jesteś, ponieważ od kiedy dowiedziałam się o twoim istnieniu, bardzo chciałam cię poznać. – Lekko spoważniała. – A dowiedziałam się tego dosłownie trzy dni temu.

Uniosłam brwi w zaskoczeniu. Skoro Thomas bywał u niej dosyć często, podobnie jak Kelly, to czemu dowiedziała się o mnie tak późno?

– Och, tak, naprawdę. Moje dzieci są zgodne ze sobą, żeby mi niczego nie mówić. – Z politowaniem przewróciła oczami. – Ale niedawno zauważyłam w Thomasie pewną zmianę. Wiesz, jaką? – Pokręciłam głową. – Zaczął się uśmiechać. Tak po prostu, uśmiechać. Śmiał się z moich żartów, pytał mnie czy czegoś potrzebuję. – Przetarła palcami swoje oczy. – Przepraszam, chodzi o to, że... mój syn dawno nie zachowywał się tak ludzko.

– Nic nie szkodzi – odparłam, uśmiechając się blado i zacisnęłam usta w wąską linię. Widziałam jak bardzo jej zależało na synu. – Ale skąd pomysł, że to przeze mnie?

– Victoria przyjeżdża tu dość często. Znają się z Thomasem od bardzo dawna. Jej ciotka jest moją przyjaciółką od wieków – mówiła spokojnie. – Odwiedza mnie, tak jak Vic. Niestety, jako niepełnosprawna nie mogę opuszczać szpitala, ale inni mogą odwiedzać mnie. Pewnego razu postanowiłam zapytać Vicky, co się stało, że się tak zmienił. Powiedziała, że kogoś poznał. Nie dałam mu spokoju w tej kwestii. – Cicho się zaśmiała. – A jak wiesz, Thomas tego nie lubi. – Tym razem nie udało mi się uniknąć parsknięcia.

Wyobraziłam sobie tę sytuację, gdzie mama Feara próbuje go przekonać do powiedzenia jej prawdy i to było komiczne.

– Widzę, że wiesz, o co mi chodzi. – Coś błysnęło w jej tęczówkach.

– Wiem coś na temat jego charakteru – zgodziłam się z nią. – I czego się pani dowiedziała?

– Tylko potwierdził moją tezę – prychnęła z rozbawieniem pod nosem. – Ale byłam na to przygotowana. W końcu wiedziałam, kogo wychowałam. Postanowiłam więc wycisnąć to z Victorii i w końcu powiedziała mi coś na temat Veronicy Gryffin, którą poznał w pracy. Podobno próbował zmienić oponę w twoim wozie i przebił kolejną. – Nie dałam po sobie poznać zdziwienia, ale wiedziałam jedno. 

Ona nie wiedziała o Darkness.

To dziwne, bo dobrze pamiętałam z historii Frightona, że jego mama także próbowała powstrzymać ojca przed wcieleniem do grupy jego osoby. A może okłamał ją, że z tym skończył, a ona sama nie miała, jak sprawdzić prawdomówność syna? W sumie to by wyjaśniało wiele kwestii.

– Tak było – wymamrotałam, patrząc gdzieś za nią. Gdybym spojrzała w jej oczy, zauważyłaby kłamstwo w moich. – Pokłóciłam się z nim i postawiłam, być może właśnie to nas połączyło. – Tu się nie myliłam.

– I właśnie o to w tym wszystkim chodzi, skarbie – powiedziała czułym tonem głosu. – Thomas naprawdę wiele przeszedł, ale nie oznacza to, że musimy mu ustępować. Jest silny i nie potrzebuje taryf ulgowych. Dlatego traktuj mojego syna tak, jak on traktuje ciebie. Wiem, może nie jestem najlepszą matką, bo obie znamy ten mały cmentarz, ale nawet on potrzebuje jakiegoś kopa, aby nie załamać się pod ciężarem tego świata. – Uśmiechnęłam się do niej. Ta kobieta, choć jeździła na wózku, była wciąż silną psychicznie o słabym zdrowiu fizycznym młodą kobietą.

– Thomas często panią odwiedza? – zmieniłam temat.

– Raz, może dwa razy w miesiącu – odpowiedziała z zamyśleniem. – Znacznie częściej jest tutaj Kelly i rodzice Brada. Co ciekawe, oni nie odwrócili się ode mnie, chociaż ich syn to zrobił dawno temu.

– W takim razie ludzkość jeszcze nie zginęła – stwierdziłam bardziej do siebie niż do niej.

– Być może dlatego, że ktoś w nią jeszcze wierzy? – podsunęła z błyskiem w oku. Nagle spoważniała. – Ale prawda jest taka, że jakiś czas temu również ją straciłam. Kiedy mój mąż mieszkał z nami w domu, zanim Thomas z niego uciekł, zostałam ranna i przez upadek ze schodów, mój kręgosłup nie wytrzymał... tego, dlatego jeżdżę na wózku.

– Współczuję. – Spojrzałam na swoje dłonie. Jej smutny wzrok bolał nawet mnie.

– Niepotrzebnie. Przepłakałam już zbyt wiele nocy, aby teraz nad tym ubolewać. O wiele bardziej powinnaś współczuć moim dzieciom. Jedno musiało radzić sobie w świecie samo i chwilami nie potrafiło... drugie przez przeszłość choruje, a trzecie wychowuje się bez żadnego z rodziców. Myślę czasem, że moje kalectwo jest karą, ponieważ nie potrafiłam uchronić własnych dzieci – szepnęła, ponieważ jej głos się załamał. Uniosłam wzrok na porcelanową twarz. Kilka łez skapywało jej z twarzy, ale szybko je wytarła, myśląc, że niczego nie widziałam.

– Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby oni nie musieli być w tym sami. Dopóki koniec nie nadejdzie, ja będę w ich życiu. Ale jeśli chodzi o Lię, mieszka tutaj, w Margate City?

– Mieszka z rodzicami Brada. Jak to powiadają, najciemniej pod latarnią, więc mój mąż jej nigdy nie znajdzie – odpowiedziała sucho. Nie dziwiłam jej się, też kogoś takiego nie darzyłabym szacunkiem. – Ale sprawiedliwość go dosięgnie, a wiesz dlaczego?

Pokręciłam przecząco głową, a ona znów uniosła lekko kąciki ust.

– Ponieważ w to wierzę – odpowiedziała. Wtedy drzwi pokoju się otworzyły i stanęła w nich Victoria.

– Wybacz, że przeszkadzam, ale musimy się już zbierać. – Mama Thomasa spojrzała na mnie i podjechała w moją stronę swoim wózkiem.

– Dziękuję ci za wszystko – szepnęła z mocą w głosie, kładąc zdrową dłoń na mojej. – Przepraszam, że musiałaś wysłuchać gadania jakiejś obcej kobiety, ale wiem, że tobie mogę ufać, skoro robi to mój syn.

– Nie ma sprawy, pani Frighton...

– Jones – przerwała mi. – Ja wiem, że w papierach wciąż widnieję jako Charlize Frighton, ale nazywam się Charlize Jones.

– Dobrze, pani Jones – poprawiłam się, wstając. – Naprawdę miło mi było panią poznać.

– Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy – rzuciła jeszcze, gdy wychodziłyśmy z Fisher w pokoju. Spojrzałam na nią przez ramię i na moment stanęłam.

– Ja też mam taką nadzieję – odpowiedziałam, a następnie Victoria wręcz wypchnęła mnie z pokoju. – Nie wiem, czy wiesz, ale takie pchanie ludzi jest strasznie chamskie – wypomniałam jej, ale ona tylko prychnęła. Wydawała się być wściekła. Znów szła bardzo szybko i znów ja musiałam dobiec do niej, aby zrównać tempa. – Czemu tak szybko idziesz?

– Bo nie powinno cię tam być – wymamrotała z nerwami.

– To po co mnie tam wpuściłaś? – Wykrzywiłam się w niezrozumieniu. Na moment się zatrzymała i na mnie zerknęła.

– Bo Charlize mnie o to poprosiła – odpowiedziała takim tonem, jak gdyby to powinno być dla mnie oczywiste. – Wsiadaj do auta. – Zatrzasnęła za sobą drzwiczki samochodu. Usiadłam po stronie pasażera. – Schyl się – mruknęła i schowała się za kierownicą. Zdezorientowana zrobiłam to samo, co ona.

Zobaczyłam, jak czarny samochód Thomasa zajechał na parking jakieś kilkanaście metrów od nas. Chłopak sprawnie z niego wysiadł, pchnął szklane drzwi i po chwili zniknął z mojego pola widzenia. Nie widział nas i średnio dojrzałam jego twarz, ale wydawało mi się, że był podenerwowany.

– Nie muszę ci chyba mówić, że Thomas ma się o tym nie dowiedzieć? – Twardo na mnie spojrzała. Jej bursztynowe tęczówki nabrały ciemniejszego koloru.

– Dlaczego? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Wiesz, jaki byłby wściekły, gdyby dowiedział się, że wepchnęłyśmy się w jego sprawy prywatne? – mówiła kolejne słowa, podkreślając ich wagę. – W ogóle, o czym rozmawiałaś z Charlize?

– Głównie to ona mówiła. Opowiadała o swojej przeszłości.

– Boże, oby Thomas niczego się nie dowiedział. – Pokręciła głową i odpaliła wóz. Wbiłam się w siedzenie mercedesa i skrzyżowałam dłonie na piersiach, wpatrując się w szybę i widok za nią. 

– To po co mnie tam wpuściłaś, skoro tak się boisz? – burknęłam dosyć niemiło, nie odwracając wzroku od widoku rozpościerającego mi się przed oczami.

– Bo Charlize jest dla mnie jak matka. Nie potrafiłam jej odmówić – westchnęła ze smutkiem. Dalej jakiś czas milczałyśmy. Nie była to jednak cisza niezręczna, a taka, która pozwalała pomyśleć o wszystkim. – Co ty w ogóle robiłaś w szpitalu w Margate City?

– Chciałam kogoś odwiedzić – odparłam ogólnikowo. Wydawało mi się, że tak bardzo sobie wyrzucała to, że mnie wpuściła do mamy Thomasa, że odpuściła temat.

Kiedy zaczęłam poznawać teren miasta i ujrzałam bar Drugs, zwróciłam głowę w stronę rudowłosej.

– Mogłabyś mnie tutaj wysadzić? – Zaszczyciła mnie spojrzeniem, które mówiło ,,chyba cię powaliło, że będę dla ciebie zawracać''. – Proszę – dodałam, składając dłonie w błagalnym geście. Westchnęła ostentacyjnie, zawróciła i zatrzymała się na parkingu.

– Pozdrów ode mnie Regana – mruknęła, a ja skinęłam głową i wysiadłam z wozu. – Tylko pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć o twojej wizycie u Charlize – powtórzyła, poważnie patrząc w moje oczy.

– Dobrze, będę pamiętać – wymamrotałam i trzasnęłam drzwiami. Dziewczyna odjechała z piskiem opon, zostawiając mnie samą.

Nie wiedziałam nawet, która była na zegarze, a pomimo to zdecydowałam się iść do baru Regana. Victoria upewniła mnie, że chłopak tam już pracował, więc chociaż miałam pewność, że mogłam przyjść do kogoś znajomego.

Pchnęłam drzwi z czerwonym napisem Drugs, a następnie zaciągnęłam się typowo barowym zapachem. Jak zwykle światła rzucały mdłe oświetlenie na całe pomieszczenie, a czerwone ledy oddawały klimat tego miejsca. Podeszłam do baru, przy którym stał Regan. Miał na sobie rozpiętą niebieską flanelową koszulę, przez co widziałam jego wyrzeźbiony tors i tatuaż na klatce piersiowej. Girls love gold. Nigdy jakoś szczególnie się temu nie przyglądałam. A może było warto?

– Veronica Gryffin – powiedział z wyraźnym zdziwieniem w głosie. Zasiadłam na jednym ze stołków i niewinnym uśmiechem.

– Niespodzianka – odparłam, kładąc dłonie i torbę na blacie. – Wiesz może, która godzina? – Spojrzał na swoją rękę, na której wisiał złoty rolex. Jakżeby inaczej? 

– Przed pierwszą – odpowiedział krótko. Wziął jeden z kieliszków stojących na blacie i wyszedł na moment na zaplecze, zapewne zostawiając go w zlewie. – Właściwie, co tutaj robisz? Myślałem, że masz areszt i nie wolno ci wychodzić.

Czy już każdy o tym wie?

– Tak, ale postanowiłam cię odwiedzić po drodze do domu. Musiałam coś załatwić – dodałam tajemniczo. Chłopak zaczął analizować mnie wzrokiem szaro–niebieskich tęczówek. Może to jednak nie był dobry pomysł, aby tu przyjechać?

Rozejrzałam się po barze, aby uniknąć prześwietlającego mnie wzroku blondyna. Wewnątrz pomieszczenia nie było zbyt wielu ludzi. Głównie grupa nastolatków, zapewne z okolic, zajmowała pobliską ławę. Dwie stare kobiety zaś okupowały niewielki stolik na obrzeżu baru. Jak na tak wczesną porę, chyba nie powinnam spodziewać się zgiełku i tłumów. Wsłuchałam się chwilę w dźwięk piosenki Little Mix i nie zauważyłam nawet momentu, gdy Golden postawił przede mną szklankę z napojem. Odruchowo się skrzywiłam. Amy zawsze mi mówiła, że w miesiączkę nie powinno się pić alkoholu, ponieważ skutkować to mogło krwotokiem, a ja miałam już dość problemów i chciałam tego uniknąć. Poza tym, brałam leki.

– Co załatwiałaś? – zapytał Regan, opierając ciężar ciała na przedramionach. Grzywka opadła mu na czoło, ale on skupiał uwagę na mnie. Kiedy długo nie odpowiadałam, znów się odezwał. – W porządku. Mam jedynie nadzieję, że nikogo nie zabiłaś – parsknął śmiechem, odsuwając się.

– Nie mam, póki co, takiego zamiaru. – Puściłam do niego oczko, a on z rozbawieniem pokręcił głową. – Mógłbyś dać mi soku? Nie mam chęci dzisiaj na alkohol.

– Jasne. – Skinął głową i po chwili przede mną pojawiła się szklanka soku pomarańczowego. – A wracając, jak długo będziesz miała ten areszt?

– Do końca wakacji – burknęłam, a następnie upiłam łyk napoju. Chłopak uniósł brwi, a ja skinęłam na potwierdzenie swoich słów wciąż ze szklanką przy ustach.

– Twój tata i tak słabo cię pilnuje – stwierdził po chwili.

– To dzięki jego nowej dziewczynie. 

– Twój ojciec ma dziewczynę? – Postawił oczy w szoku. Zapomniałam mu powiedzieć, że moja mama mnie zostawiła, czy jak?

– Tak, ma dziewczynę. Zostaje tutaj do jutra, mieszka w Longport – wyjaśniłam, a on skinął głową.

– I jak się z tym czujesz? W sensie z nową sytuacją?

– Nie umiem tego określić, znam ją tylko dwa dni. Poza tym, mam, póki co, większe zmartwienia na głowie... Boże, mówię jak egoistka – prychnęłam na samą siebie.

– Czasem trzeba przestać myśleć o innych i zacząć o sobie – podsumował, puszczając mi oczko.

– Victoria kazała cię pozdrowić – przypomniałam sobie. Ponownie zmarszczył brwi, a następnie przeczesał dłonią grzywkę.

– Załatwiałaś swoje sprawy z Vic Fisher? – upewnił się, a ja skinęłam głową. – Cóż, teraz naprawdę zaczynam podejrzewać, że kogoś zabiłaś. Ta laska nie ma hamulców! – dodał, rozkładając ręce w żywej gestykulacji.

– Zdążyłam zauważyć – odpowiedziałam, na co się wyszczerzył w uśmiechu. Wtedy uniósł głowę trochę wyżej i jego uśmiech zmienił się bardziej na zdezorientowanie. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w tył, zderzając wprost z ciemnymi i nabuzowanymi negatywnie tęczówkami Thomasa. 

On wiedział.

***

Witam, witam!

Jak wrażenia po rozdziale? Uważam, że zawiera dużo wątków, które mogą być potrzebne w przyszłości, ale przede wszystkim mnóstwo emocji!

Ponad 12 000 wyświetleń pod We are drowning in the dark, małymi kroczkami do miliona!

P.S. Przepraszam, że dawno nie było rozdziału, próbowałam nadgonić trochę L'odio. Teraz będą się już pojawiać regularnie :) 

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top