2. Czysty przypadek.


Dziękuję za kolaże spectrum_of_devil ❤️

Stałam przed lustrem w swoim pokoju, szykując się na imprezę urodzinową bliźniaków Green. Kupiłam prezenty, ubrałam się i czekałam na Amy, która miała po mnie przyjechać wraz z Dylanem. Mogłam powiedzieć, że byłam gotowa, ale to nie byłaby zupełna prawda. Psychicznie wciąż trzymałam się słabo przez wydarzenia wczorajszego dnia. Obawiałam się, że brunet nazwany Fearem, mógł mnie skrzywdzić. Miałam, czego się bać, bo jego słowa brzmiały mi na groźbę. 

Powinnaś żałować, że w tej chwili pojawiłaś się na mojej drodze, Vi.

Wygładziłam materiał granatowej spódnicy, a następnie spojrzałam ponownie w lustro. Założyłam czarny golf bez rękawów, ponieważ na szyi miałam ciemnoczerwone pręgi, które zostawił tamtej brunet. Jego chwyt był na tyle mocny, by mnie naznaczyć, ale wciąż za słaby, aby pozbawić mnie życia.

Wczoraj, kiedy wróciłam do domu, byłam przerażona. Czekałam na przyjazd karetki, zostałam przesłuchana przez policję, choć nie podałam żadnych szczególnych faktów. Powiedziałam jedynie to, że znalazłam Tony'ego bez ruchu w drodze do domu. Coś mi mówiło, że być może nie bez powodu tamten chłopak go pobił. Kiedy odwiedziłam go w szpitalu, Sparks wciąż leżał nieprzytomny. Dowiedziałam się, że jego stan był stabilny, ale doznał wstrząśnienia mózgu i miał kilka innych obrażeń. Wróciłam do swojego domu, kiedy do szpitala przyjechali rodzice Tony'ego.

Z kolei mój tata wrócił do domu o wiele później niż zwykle, choć spodziewałam się tego, ponieważ przesłał mi sms-a. Jedna z jego znajomych w pracy świętowała, bo zaszła w ciążę, a koledzy taty zorganizowali jej przyjęcie, więc gdy ojciec wrócił do domu, był trochę nietrzeźwy, choć dzięki temu nie zobaczył moich widocznych śladów na szyi, a poszedł prosto do łóżka. Ja zaś nikomu nie powiedziałam o tych sińcach, nie byłam pewna czy powinnam tym obarczać moich przyjaciół, a przynajmniej Amy, bo ona też nie miała w życiu zbyt lekko.

Usiadłam na krawędzi swojego łóżka. Mój pokój był dosyć duży, a jednocześnie przytulny. Meble swoją bielą idealnie pasowały do jasnych błękitnych ścian. Pośrodku pomieszczenia stało dwuosobowe łóżko, a pod nim leżał duży włochaty szary dywan. Posiadałam też małą biblioteczkę, bo od zawsze lubiłam czytać książki. Nie brakowało również zdjęć na ścianach oraz różnych dekoracji pokojowych. W rogu znajdowało się biurko, a obok drzwi biała toaletka, z której codziennie korzystałam, by ukryć niedoskonałości swojej twarzy. Cała przestrzeń mojej sypialni została dobrze zagospodarowana, a dodatkowo naprzeciwko pokoju znajdowała się łazienka. Mogłam powiedzieć śmiało, że to idealny pokój dla nastolatki. 

Wzięłam w dłonie dwa prezenty. Ten w zielonym opakowaniu był dla Petera. Kupiłam mu bilet na mecz koszykówki, bo uwielbiał sport. Na prezent dla Lizzie postanowiłam przygotować coś delikatniejszego. Stworzyłam dla niej bransoletkę. Oczywiście pozostało moją słodką tajemnicą to, że to ja byłam autorką biżuterii, ale wręcz musiałam tak postąpić, bo uwielbiałam Lizz i lubiłam dawać oryginalne oraz wyszukane prezenty. Zapakowałam bransoletkę w czerwony papier ozdobny.

Kiedy usłyszałam dźwięk klaksonu, spojrzałam na zegarek. Wybiła dokładnie siedemnasta, więc zyskałam pewność, że to Amy. Connor nigdy się nie spóźniała. Założyłam buty na wysokim obcasie, modląc się przy tym, bym się nie zabiła, a potem raz jeszcze spojrzałam w lustro. Wyglądałam elegancko, czyli tak, jak tego chciałam. Tylko moje szaro-zielone oczy zdradzały zmęczenie i stres poprzedniego dnia. Na twarz przywdziałam najlepszy uśmiech, a następnie zeszłam na dół z prezentami, gdzie zastałam tatę. 

– Veronico Gryffin – zaczął, patrząc na mnie z podziwem – wyglądasz przecudnie. Jesteś pewna, że nie będzie tam żadnego przystojnego chłopca dla ciebie? – Zaśmiał się cicho. Tata, odkąd zostaliśmy we dwoje, zawsze chciał, żebym znalazła sobie chłopaka, choć ja nie czułam takiej potrzeby.

– Tato. – Przeciągnęłam wyraz i machnęłam ręką, uśmiechając się z zażenowaniem. – Będę gdzieś przed północą, Amy mnie odwiezie – dodałam, a mężczyzna skinął głową. Wszedł do kuchni i dałabym sobie rękę uciąć, że poszedł sobie zrobić kawy. Naprawdę, mój ojciec uwielbiał pić kawę po południu podczas oglądania filmu na telewizorze. To po nim odziedziczyłam miłość do tego napoju bogów.

Wzięłam czarną torebkę i przejrzałam się w korytarzowym lustrze. Wiedziałam, że robiłam to z przesadną częstotliwością, ale dzisiaj nie czułam się pewnie z powodu siniaków na szyi. Poza tym całość prezentowała się świetnie. Nawet w golfie wyglądałam w porządku, a użycie pudrowej szminki okazało się dobrym pomysłem, podobnie jak zrobienie kresek, co dodało moim oczom charakteru. Nie malowałam się szczególnie mocno, nawet na imprezy, ale to był wyjątek. Zabrałam wszystkie rzeczy i skierowałam się w stronę drzwi.

– Wychodzę! – zawołałam jeszcze i nacisnęłam klamkę.

– Tylko uważaj na siebie, Ronnie! – odkrzyknął Simon. Zamknęłam dębowe drzwi i zeszłam po schodkach na dół. Przed bramą stał srebrny samochód Amy, a właścicielka machała do mnie przez przednią szybę, więc jej odmachałam.

Szybkim krokiem ruszyłam w stronę pojazdu i, z najzgrabniej jak się dało w obcasach, otworzyłam drzwi od strony pasażera. Na tylnym siedzeniu był Dylan, który przeglądał coś w swoim telefonie. W tamtej chwili nawet nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, za to Amy zrobiła to od razu. Nie miałam jednak żalu do blondyna za ignorancję, nie należałam do tej grupy dziewczyn, która oczekiwała pochwał czy komplementów. Nawet nie lubiłam takich ludzi.

 – Ronnie, jak ty pięknie wyglądasz! – zawołała, tuląc mnie do siebie. W nozdrza wkradł mi się cudowny zapach jej perfum, które dostała ode mnie na siedemnaste urodziny. Ten zapach kojarzył mi się tylko z nią.

– Dziękuję, kochanie. Ty też cudnie wyglądasz. – Uśmiechnęłam się do niej  i zlustrowałam szatynkę spojrzeniem.

Wyglądała uroczo, jak zawsze. Dzisiaj jednak zostawiła rozpuszczone włosy, więc lekko kręcone włosy otaczały jej piegowatą twarz. Pomalowała się trochę mocniej, ale to tylko podkreśliło jej już i tak idealne rysy twarzy. Ubrała się w musztardową sukienkę z lekkim dekoltem. Założyła też czarne buty na koturnie. Do tego złotą bransoletkę z amuletem w kształcie serca. Dokładnie taką samą nosiłam ja. Dylan miał złoty sygnet z niewielkim sercem, więc stały się to nasze elementy rozpoznawcze. Wrogowie Jaydena uważali go przez ten sygnet za geja, ale blondyn nie przejmował się opiniami innych. Jego zlewczość tego świata była po prostu czymś pięknym, a ja mu jej z całego serca zazdrościłam.

– A ty co robisz w tym telefonie? – zapytałam Dylana, odwracając się w jego stronę. Amy w międzyczasie ruszyła z podjazdu. Mój przyjaciel miał zmarszczone czoło i skupiony wyraz twarzy, co niestety było rzadkim widokiem w jego przypadku. Szybko przebierał palcami po klawiaturze.

– Właśnie piszę z Tonym – wymamrotał. Poczułam ulgę, że Sparks się wybudził i miałam nadzieję, że stanie się to dość szybko. Moja radość nie trwała jednak długo, bo Dylan wypowiedział kolejne słowa: – Ronnie, czemu nie powiedziałaś, że... – A ja spanikowałam.

– Że widziałam się z nim wczoraj po szkole? – przerwałam mu i znacząco spojrzałam w jego szare oczy. Musiał zrozumieć, że nie chciałam o tym rozmawiać przy Amy.

– Właśnie – mruknął, przewracając oczami. Wiedziałam, że temat się nie wyczerpał, więc szepnęłam bezgłośne potem, na co przystał, kiwając głową.

– Nie sądziłam, że to istotne – ciągnęłam dalej i odwróciłam się do przodu. Connor przysłuchiwała się naszej rozmowie, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. Od zawsze była taktowna, nie wtrącała się nieproszona.

– Masz rację, nie jest. – Usłyszałam za sobą. – W ogóle, pięknie wyglądasz – dopowiedział, rozładowując atmosferę.

– Dziękuję – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Dylan też wyglądał bardzo dobrze. Jego prawie złoty włosy jak zwykle porozrzucane były po całej głowie. Miał na sobie czarną koszulę i jeansy w tym samym kolorze. – Ty też pięknie wyglądasz.

Przez resztę drogi do domu bliźniaków rozmawialiśmy na temat szkoły, zakończenia roku i wakacji. Zapowiadało się na to, że każdy z nas miał pozostać w Atlantic City. Mój tata nie brał wolnego na ten czas, z rodzicami Amy sytuacja była raczej klarowna, a Dylan po prostu nie chciał nas zostawiać, choć miał możliwość wyjazdu do Anglii i obie z Connor go do tego namawiałyśmy. Tym jednak razem nie zamierzał nam odpuścić.

W końcu dojechaliśmy pod dom rodzeństwa Green. Stał on prawie przy oceanie, wokół było dużo piasku, zewsząd dobiegał szum Atlantyku, a mimo wszystko wciąż było ciepło, mimo iż od wody wiały chłodne wiatry. Miałam nadzieję, że tak pozostanie, ponieważ nie wzięłam ze sobą żadnej kurtki. Może Amy miała coś w bagażniku? Zawsze myślała o innych i potrafiła przewidzieć każdą sytuację.

Kiedy wysiedliśmy z auta, słońce zaczynało zniżać się ku horyzontowi. Niebo robiło się złote, co doskonale pasowało do klimatu całego domu. Aż od podjazdu mogłam usłyszeć głośną muzykę i gdyby Greenowie mieli sąsiadów, z całą pewnością odwiedziłaby ich już policja. Po zabraniu wszystkich prezentów oraz mojej torebki, całą trójką ruszyliśmy w stronę ogromnego dwupiętrowego domu bliźniaków. Już na ganku stało mnóstwo osób, a z tego, co wiedziałam, impreza odbywała się na tyłach, nad basenem.

– Oho, jest i Dylan – powiedział chudy wysoki chłopak, a potem zgasił papierosa i rzucił go w krzaki. Podszedł do Jaydena i zbili męską piątkę.

– Hej, Blake – odpowiedział mu blondyn ze swoim słynnym uśmiechem. – Moje drogie, poznajcie proszę Blake'a Newmana – dodał, wskazując na mnie, na Amy i na bruneta.

– Veronica – przedstawiłam się, podając mu dłoń. Wciąż utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, więc mogłam przyjrzeć się jego oczom w kolorze szaro-niebieskim. Pasowały idealnie do jego ciemnych włosów. 

– Amy. – Blake uścisnął również jej dłoń. – Jesteś tu nowy? Nie kojarzę cię z naszego liceum.

– Nie kojarzysz mnie, ponieważ chodzę do innego liceum. Do tego w drugiej części miasta, Atlantic City West High. Poznaliśmy się na zawodach, nasze drużyny walczyły przeciwko sobie.

Z całą pewnością chodziło o siatkówkę, którą Jayden uwielbiał. Trenował ją od dziecka i miał do tego prawdziwy talent. Podobnie jak Amy do gry na fortepianie. Tylko ja z naszej trójki byłam nijaka. Chyba, że wzięło się pod uwagę zdolność tworzenia biżuterii. Przez jakiś czas moi przyjaciele rozmawiali z Blake'iem, a ja rozglądałam się po okolicy, czując na sobie czyjś wzrok. Moje spojrzenie spotkało się z zielonymi oczami Jacka Williamsa. Przeszył mnie dreszcz, bo się go tu nie spodziewałam.

Kurwa.

Szybko odwróciłam wzrok od tego chłopaka i powróciłam do tematu w momencie, kiedy mieliśmy wchodzić do środka. Razem z Newmanem weszliśmy do wnętrza domu i po raz kolejny poczułam się biednie, patrząc na wszystkie te zdobienia, obrazy, a nawet freski na ścianach. Rodzice Greenów zawsze dbali o dom i chcieli go pozostawić w stylu dawnych epok. Po chwili zobaczyłam rude włosy Lizzie, a w kolejnym momencie dziewczyna tuliła do siebie Amy. Potem zjawił się także i jej brat, a jego postawione na żel kasztanowe włosy kontrastowały z białą koszulą do pary z błękitnymi jeansami.

– Wszystkiego najlepszego, Peter. – Uśmiechnęłam się szeroko, a chłopak odwzajemnił ten grymas. Wręczyłam mu prezent i miałam pewność, że mu się spodoba. Chłopak mocno mnie przytulił.

– Dzięki, Vi. W kuchni są świeże kubeczki i dwie beczki piwa. Do wyboru, do koloru – oznajmił i odszedł na bok, by przywitać się z Dylanem. Zachowywali się jak rodzeństwo, które całe wieki się nie widziało, ale prawda była taka, że traktowali się jak bracia. Peter to najlepszy przyjaciel Dylana.

– Wszystkiego najlepszego, Lizz. – Podeszłam do rudowłosej dziewczyny. Ona była ode mnie niższa nawet w szpilkach. Cóż, mało kto miał szansę z moim metr siedemdziesiąt wzrostu w gronie dziewczyn.

– Dziękuję, kochana – odpowiedziała, tuląc mnie do siebie. Niestety to było tylko tyle z mojej rozmowy z Elizabeth, bo po chwili kolejna osoba porwała ją za sobą. Lizz posłała mi przepraszający uśmiech i poszła za jakąś brunetką, by zapewne dołączyć do urodzinowej gry.

– Ronnie, wszystko dobrze? – spytała Amy. Odetchnęłam z ulgą, bo przez chwilę nie widziałam nikogo znajomego w tym tłumie.  

– Teraz już tak. – Uśmiechnęłam się. – Idziemy do kuchni?– zaproponowałam. Wiedziałam już, co za chwilę powie ta mała szatynka.

– Możemy, ale ja nie będę pić.

Przystałam na to i pociągnęłam ją za rękę, trącając przypadkowe osoby, których nie brakowało nawet w holu. Jeśli miałam być szczera, chyba nawet w szkole nie widziałam tylu osób. Gdyby tu była Sarah Pocket, z całą pewnością powiedziałaby, że nasze pokolenie nadawało się jedynie do śmietnika.

Całe szczęście jej tu nie było.

Nalałam sobie piwa do kubeczka, a następnie Amy wody. Rozumiałam jej obiekcje do alkoholu. Prowadziła, to po pierwsze, ale w jej domu alkohol lał się strumieniami i to nie w tym pozytywnym znaczeniu. Nie oceniałam jej, nie ja od tego byłam. Wierzyłam jednak, że pewnego dnia po prostu zrozumie, że alkohol nie był czymś aż tak złym, a brak w nim umiaru. Z kolei Dylana nie widziałam po prostu nigdzie. Pewnie poszedł gdzieś z Peterem i Blake'iem, bo ich też ciężko było znaleźć. Dobrze, że Connor ze mną została. 

– Wiesz, kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy będziesz chciała spróbować się napić, a ja wtedy będę przy tobie – powiedziałam, upijając łyk piwa.

– Nie śpieszy mi się. – Zaśmiała się głośno. – Widzisz tutaj kogoś znajomego? – zapytała, próbując przekrzyczeć głośną muzykę. 

Wiesz, widziałam tylko chłopaka, który z uśmiechem przyglądał się jak jego kumpel bije na kwaśne jabłko mojego dobrego kolegę.

– Nie, a ty? – odpowiedziałam w końcu. Byłam pewna, że widziała kogoś znajomego, w końcu znała wiele osób.

– Widziałam Chloe Thomson - odparła, rozglądając się po kuchni. – Była na parkiecie. Chyba chodzisz z nią na historię, ja na wychowanie fizyczne.

– Tak, znam ją, zawsze podaje mi odpowiedzi na teście. – Wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem, a ona zachichotała, kręcąc głową.

Amy dopiła resztę wody i patrzyła na mnie z tajemniczym uśmiechem. Z początku udawałam, że tego nie widziałam, ale w końcu ustąpiłam, bo nie dałaby mi spokoju. Ona była zbyt uparta, a ja leniwa. Chciałam jedynie dodać, że jej pomysł wcale mi się nie spodobał. 

– Nie. – Uniosłam brwi, by dodać powagi swojej wypowiedzi. – Nie ma mow...

– Idziemy zatańczyć! – zawołała i klasnęła w dłonie.

– Dobrze wiesz, że nie umiem tańczyć. – Posłałam jej znaczące spojrzenie. Mogła przypomnieć sobie, jak kiedyś na parkiecie skręciłam kostkę. Wstyd się przyznać.

– Ronnie – przeciągnęła słowo – no chodź, będzie fajnie! – Tata powtarzał mi to, kiedy szliśmy na szczepienia czy pobieranie krwi i wcale nie było fajnie.

– Ale ja... – znowu zaczęłam. Może powinnam jej przypomnieć o skręconej kostce.

– Proszę – przerwała mi z miną szczeniaka. Nie potrafiłam jej po czymś takim odmówić, to zawsze działało, a Amy i bez tego już była urocza.

– No dobra – wymamrotałam, a szatynka uśmiechnęła się rozbrajająco. – Ale najpierw muszę się napić – dodałam i dopiłam zawartość mojego kubeczka, a potem też kolejny taki. Amy uniosła brwi. – Spokojnie, tym razem nie połamię się na tym parkiecie.

– Skręciłaś wtedy kostkę, Vi.

– Szczegóły. – Machnęłam zlewczo ręką.

W kolejnej chwili dziewczyna pociągnęła mnie za rękę wprost na parkiet, który znajdował się naprzeciw kuchni. Poczułam się trochę pewniej dzięki promilom we krwi. Jeśli uważałam, że to Amy miała kij w tyłku, to musiała mi go dawać na czas tańca. Boże, nie potrafiłam się rozluźnić. Kiedy zrobiłam obrót, tańczyłam już z kimś innym niż moją przyjaciółką, a Blake'iem. Amy tańczyła z Dylanem. 

– Hej. – Uśmiechnęłam się do niego.

– Cześć – odpowiedział z czarującym uśmiechem. Ten chłopak miał pewnego rodzaju urok i, jakimś cudem, udało mi się rozluźnić. Z całą pewnością wyrywał wiele dziewczyn, miał do tego dryg.

Przetańczyliśmy razem kilka piosenek i wyszłam z nim na zewnątrz, kiedy powiedział, że musi zapalić. Ja sama nie paliłam, choć zdarzały się pewnego rodzaju wyjątki. Mając tatę sędziego, nie powinnam rujnować jego reputacji poprzez złapanie z paczką papierosów. Kiedy szliśmy nad basen, mocno pijany chłopak wpadł na Newmana, ale ten się nie przejął. Uniósł pojednawczo dłoń w górę i poklepał chłopaka po plecach. Blake był oazą spokoju, mnie cierpliwość kończyła się znacznie szybciej. Gdy usiedliśmy na skraju podświetlanego na niebiesko basenu, zanurzyłam swoje stopy w wodzie, uprzednio ściągnąwszy buty. Brunet poczęstował mnie papierosem, ale odmówiłam.

Przez jakiś czas panowała cisza. Oczywiście jeśli mogłam określić tak chwilę, kiedy nikt się nie odzywał na imprezie pełnej głośnych nastolatków. W końcu to Blake przerwał tą pozorną ciszę, najbardziej typowym pytaniem:

– Często bywasz na takich imprezach?

– Właściwie, to nie – odpowiedziałam po krótkim namyśle. – Nie lubię tak wielkich zgrupowań ludzi, ale przyszłam tu ze względu na Lizzie. A ty? Często bywasz na takich imprezach?

– Och, prawie codziennie. – Uśmiechnął się z łobuzerskim błyskiem. – Można powiedzieć, że jestem królem takich imprez. Wraz z Dylanem, rzecz jasna. Nigdy nie wspomniał jednak, że ma tak ładne przyjaciółki – dodał, przez co się uśmiechnęłam. Może to był niewinny flirt, ale zrobiło mi się cieplej na sercu.

– To bardzo miłe – powiedziałam, kiedy zaciągał się papierosem. – Co za ulga, że poznałam kogoś fajnego na tej imprezie, a nie dupka, który chciałby mnie wykorzystać.

– Nie jestem taki. – Zapewnił mnie, unosząc dłonie w górę, przez co cicho się zaśmiałam. Po chwili dołączyli do nas Dylan i Peter, psując czar tej chwili.

– Siema, co tu robicie? – rzucił ten pierwszy, przysiadając się obok nas. Chwiał się trochę, więc pewnie już sporo wypił. Próbowałam dać mu wzrokiem sugestię, żeby nas zostawili, ale chyba nie zauważył.

– Rozmawiamy – odparłam zdawkowo. Spojrzałam na siadającego obok Greena i miałam wrażenie, że coś było na rzeczy. 

– Mógłbyś nas zostawić? Na dosłownie jedną chwilę – powiedział do Blake'a. Przeniosłam wzrok na Jaydena, ale ten nie patrzył na mnie, a na Newmana.

– Jasne. – Wzruszył ramionami i wstał. Rzucił niedopałek do basenu i puścił do mnie oczko.

– Czy ciebie pojebało?! – wrzasnął Peter. – Teraz będę musiał wymieniać wodę! – Po tej imprezie i tak powinien to zrobić. Kto wie, co się w tym basenie działo. Odruchowo wyjęłam z wody stopy.

– Mój błąd – rzucił Blake i odszedł. Miałam pewność, że zrobił to specjalnie, więc może... może jego też zirytowało, że ktoś nam przeszkodził?

– Starzy mnie zabiją – jęknął kasztanowłosy. Dylan odchrząknął, więc chyba przypomniał sobie, co tu robił, ponieważ spoważniał. Podobnie jak blondyn. 

– Dobra, Vi – zaczął Dylan i spojrzał mi poważnie w oczy. – Wiem, co wczoraj się stało. – Westchnęłam cicho, a wspomnienia wróciły z zawrotną prędkością. Czułam, jakby ktoś zacisnął dłoń na mojej szyi, a zawartość żołądka podeszła do gardła. – Tony pisał mi, że stanęłaś w jego obronie. To było cholernie niebezpieczne. – Skarcił mnie wzrokiem. – Ale z drugiej strony kocham cię za to jeszcze bardziej. – Objął mnie ramieniem. – Tony kazał ci przekazać, żebyś nikomu nic nie mówiła, zwłaszcza policji czy ojcu.

– Że co? – Wydawało mi się, że się przesłyszałam. – Przecież to trzeba zgłosić! Tamten chłopak o mało go nie zabił, a do tego wszystkiego Jack Williams jedynie sobie patrzył. – Przecież gdyby nie ja, Tony mógłby nie wyjść z tego cało... – Peter przeczesał swoje włosy nerwowym ruchem dłoni. 

– Nie wiedziałem, że znają się z Williamsem. – Rozejrzał się po okolicy i zmrużył oczy, bo jakiś chłopak właśnie sikał pod płotem. – A wiem o wszystkim, co się dzieje w Atlantic City.

– Teraz już wiesz – westchnęłam cicho. – Dodatkowo, Jack jest na tej imprezie.

– Pierdolisz. – Kasztanowłosy wytrzeszczył oczy i podniósł się szybko.

– Ronnie, posłuchaj go – wtrącił się Dylan, chwytając mnie za dłoń. – Peter jest tu, żeby ci wytłumaczyć, z kim mamy do czynienia. – Nie miałam pewności czy chciałam to usłyszeć, ale...

– No, to słucham. – Objęłam się ramionami. Green skinął wolno głową i zacisnął wargi, jakby zastanawiał się, od czego zacząć. 

– Thomas Frighton jest najbardziej znany z nielegalnych wyścigów motocyklowych. Raz został zatrzymany przez policję, ale nigdy nie został ukarany. Kiedy podwinęła mu się noga, został przyłapany. Wyjechał z miasta i dopiero niedawno wrócił. Czasem mówią też o nim Fear, bo za każdym razem powoduje przerażenie swojej ofiary. Nie zostawia niezakończonych spraw, a to oznacza....

– Wystarczy, proszę – przerwałam mu i zakryłam twarz swoimi dłońmi. Nie spodziewałam się takiego czegoś. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno. Dobrze, że Dylan mnie do siebie tulił.

– Skarbie, powiedz, co się tam stało. Niewiele wiem – szepnął delikatnie, ale pokręciłam głową.

– Zostawię nas na moment – postanowił Green i odszedł w stronę tego chłopaka od sikania pod płotem. Zostaliśmy we dwoje, a w uszach słyszałam jedynie ten przerażający głos. 

Powinnaś żałować, że w tej chwili pojawiłaś się na mojej drodze, Vi.

– Powiedz, to ważne – poprosił cicho Jayden. Oderwał moje dłonie z twarzy i zamknął je w swoich. Spojrzał w moje oczy z troską i lękiem. Jeśli miałam o tym z kimś pomówić, to tylko z nim.

– Wracałam do domu – zaczęłam cicho. Dylan uśmiechnął się pokrzepiająco, zachęcając do dalszego mówienia. – Usłyszałam odgłos bójki. Okazało się, że ktoś bił Tone'ego, a ja musiałam mu pomóc. Był tam też Jack i po prostu się patrzył. Krzyknęłam do tego bruneta, żeby go zostawił, a on chwycił mnie i przycisnął do szyi. Broniłam się, użyłam swojego gazu pieprzowego. – Dylan uniósł brwi, a wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.

– Wie, jak masz na imię? – spytał w końcu. Wydało mi się to niedorzeczne, bo przecież Williams mnie znał, więc z całą pewnością ten cały Thomas już wiedział, kim byłam.  

– Tak – odpowiedziałam cicho.

– Groził ci? – ciągnął dalej. Skinęłam głową i spojrzałam przestraszona w jego oczy. – Co powiedział?

– Że powinnam żałować, że stanęłam na jego drodze.

Po tych słowach zrobiło się absolutnie cicho. Niczego już nie rozumiałam. Dlaczego akurat ja spotkałam tak niebezpiecznego chłopaka? Chciałam tylko pomóc! Czyli, że Tony znał tego Thomasa i nie chciał nawet zgłosić na policję pobicia? Przecież to karalne. Chłopak o mało nie zginął, do cholery. Jeśli było tak niebezpiecznie, jak się zapowiadało, wolałam już zbierać kasę na pogrzeb, ewentualnie na wyjazd z kraju.

– Nasze spotkanie, to po prostu... – Nie potrafiłam odnaleźć odpowiedniego słowa. Kara? Zagłada? Pomyłka? Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Jakim cudem się w to wszystko wpakowałam?

– Czysty przypadek – dokończył Dylan, patrząc w dal, zamyślony. – Nie możemy powiedzieć o tym Amy – zadecydował, przenosząc na mnie spojrzenie. – Ona ma dość swoich problemów, sama wiesz.

– Tak, to musi pozostać między nami – przystałam na to. – Powiedz mi tylko, co ja mam zrobić? Jestem przerażona, Dyl. – Wzięłam drżący oddech.

– Możesz mi nie uwierzyć, ale ja też. – Przetarł twarz swoją dłonią. Podniósł się i wystawił w moim kierunku dłoń. – Chodź, musimy się napić. 

Mimo wszystkiego, kąciki ust drgnęły mi na jego słowa. Próbował mnie pocieszyć na swój sposób, a jednym z nich był alkohol. Miał mocną głowę do picia, ponieważ często imprezował z przyjaciółmi. Jego rozwiązaniem na każdy problem było picie. Nie potępiałam tego, ale też nie czułam się dobrze ze świadomością, że po prawie każdej imprezie odlatywał.

– Dobry pomysł – powiedziałam tylko i chwyciłam jego dłoń, pozwalając się podnieść.

***

Dwie godziny później nadal staliśmy w kuchni, popijając kolejne drinki. Znaleźliśmy dwie butelki jakiejś wódki, a Dylan stwierdził, że bliźniaki nie zauważą, kiedy jedna z nich przypadkiem zniknie. W taki więc sposób mój przyjaciel, dobry miksolog, przyrządzał nam drinki, a ja, jako dobra przyjaciółka i przy okazji smakoszka, próbowałam jego wyrobów.

W końcu obraz zaczynał się dwoić, a wszystko bawić. Nawet siedzący wokół ludzie wydawali się śmieszyć. Amy nie widziałam już długi czas, ale Dylan poinformował mnie, że zanim przyszedł do mnie i Blake'a nad basen wraz z Peterem, zostawiał ją z Lizzie. Mimo wszystko czułam się odpowiedzialna za swoich przyjaciół, choć z naszej trójki to właśnie ja byłam najmłodsza. Najstarsza z nas, Connor, została uznana za najmłodszą prawdopodobnie przez jej niewielki wzrost.

– Ej, Dyl – wymamrotałam, dotykając jego ramienia. – Która godzina?

– Jedenasta – czknął, po zerknięciu w telefon. – Na którą masz być w domu?

– Przed północą – westchnęłam ciężko. – Tata mnie zabije. – Głupia Veronica! Raz, dawno temu, przyszłam do domu pijana i jedyne, co zobaczyłam w oczach mojego ojca, to zawód. Zapowiedział tylko, że jeśli jeszcze raz zobaczy mnie w takim stanie, to nie da mi więcej żadnych pieniędzy i zabierze telefon. Jednak to jego zawód był dla mnie największą karą.

– Wiesz, co jest najlepsze, kiedy się najebiesz? – zapytał Jayden.

– Woda? – podsunęłam, patrząc na niego z dołu. Trzymałam dłonie przy uszach, bo muzyka zaczynała mnie drażnić.

– Nie – prychnął, jakbym podała najmniej sensowną odpowiedź. – Taniec, rzecz jasna.

 – Co ty pieprzysz? – Zaśmiałam się. Miałam w takim stanie dojść na parkiet? Chyba na czworakach, najwyżej. Miałam pewność, że rano obudzę się z kacem.

– Kiedy tańczysz, wydziela się pot i w tym pocie są te wszystkie promile... Nie no, w chuja cię robię. Tak naprawdę to nigdy nie byłem w takiej sytuacji, gdzie muszę szybko wytrzeźwieć. Nie znam się na tym.

– Bardzo zabawne – sarknęłam, łapiąc się za głowę, pulsującą tępym bólem. – Czy ktoś może ściszyć tę beznadziejną muzykę?

– Możemy iść i zapytać.

– Dylan, nie... – zaczęłam, ale blondyn już zaczął iść w stronę parkietu. Wstałam więc z zamiarem ruszenia za nim, ale zakręciło mi się w głowie.

W końcu wręcz zmusiłam się do wstania. Trochę mi z tym zeszło, ale na szczęście nie musiałam długo szukać swojego przyjaciela. Zobaczyłam, że znajdował się w kółku gapiów wraz z Amy, która powstrzymywała łzy. Chloe pocieszającą Connor oraz Nicka, z którym Jayden się właśnie bił. 

Co, do cholery?!

– Drama znów w akcji. – Usłyszałam szyderczy głos jakichś dziewczyn za mną. Przewróciłam wzburzona oczami. Nikt nie miał prawa obgadywać mi przyjaciela.

Pomimo tego, że czułam się okrutnie, podłoga wokół wirowała, a muzyka poważnie podrażniała moje uszy, weszłam w sam środek tego zbiegowiska. Podeszłam do mojej Amy, która wyglądała jak w jakimś transie i nawet nie próbowała rozdzielać chłopaków. Na razie w to nie ingerowałam.

– Co ci powiedział? – zapytałam poważnie. Przeniosła swoje zaszklone oczy na mnie, a jej wargi drżały.

– Że... że jestem małą dziwką – westchnęła ciężko. – I że rodzice powinni oddać mnie od razu, kiedy zaczęłam się wszędzie wpierdalać – dodała zrezygnowana. Zacisnęłam dłonie w pięści. Podeszłam do chłopców, których już ktoś zaczął rozdzielać, i chwyciłam Nicka za kołnierz.  

W jednej chwili patrzyliśmy sobie w oczy. Zobaczyłam w jego jakiś przebłysk, że mnie kojarzył, że gdzieś się poznaliśmy. Nie dałam mu więcej czasu do analiz. Uderzyłam go z pięści w nos, a nieprzyjemne chrupnięcie dało mi niezłą satysfakcję. Nie czułam nawet bólu w dłoni, a chorą satysfakcję. Nikt nie mógł w to uwierzyć, a najmniej ja sama.

– To jak? Wciąż jesteś pijana? – Dylan się do mnie wyszczerzył, a ja przewróciłam oczami. Ale fakt, już czułam się trzeźwiejsza. Słyszałam o przypadkach, w których ktoś ekspresowo trzeźwiał, ale sama nigdy tego nie przeżyłam. No, aż do dziś.

– Mam nadzieję, że to nie jest twoja recepta na trzeźwienie. – Uniosłam brwi, a chłopak się zaśmiał. Starł stróżkę krwi ze swojej wargi.

– Należało mu się od dłuższego czasu – podsumował Jayden, kiedy wyszliśmy na ganek.

Blondyn miał cholerną prawdę. Od zawsze Nick Willis dokuczał Amy. Cóż, może nie od zawsze, od czegoś ta niechęć musiała się zacząć. A stało się to w taki sposób, że pewnego dnia Nick przyjechał bez zapowiedzi wraz z jednym ze swoich kolegów oraz pudełkiem pizzy. Amy go nie wpuściła, a ten wpadł w szał i od tamtej pory jej nienawidził. Czuł się ośmieszony i odrzucony. Nie znał jej sytuacji w domu, nie wiedział, że tamtego dnia szatynka zmagała się z pijanymi rodzicami. Nie wiedział, że wtedy ojciec ją uderzył, że matka spadła ze schodów, łamiąc sobie nogę. Że uśmiech, którym poczęstowała Nicka, był wołaniem o pomoc. On niczego nie zauważył, chciał po prostu wejść do jej domu. Bez zapowiedzi, za to z pełnym pierdolonej pizzy pudełkiem i kolegą.

– Racja – odpowiedziałam Dylanowi. Omiotłam już ciemną okolicę zmęczonym spojrzeniem. Całe szczęście nic mi się nie stało, bo mój tata dostałby szału. Martwiłam się tylko o Amy, choć może powinnam też o siebie. I w momencie, kiedy chciałam coś powiedzieć, pojawiła się na ganku. Miała rozmazany pod oczami tusz i opuchnięte usta, jednak twarz nie ukazywała bólu, a powagę. U niej brak uśmiechu był rzadkością, a taka powaga totalnym wyjątkiem. Było źle.

– Jak ja was kocham – westchnęła z ulgą. Wymieniliśmy z Dylanem spojrzenia. Nie sądziłam, że Amy kiedykolwiek pochwali nas po bójce.

– My ciebie też – odpowiedzieliśmy niemalże w tym samym czasie. Wstałam i mocno przytuliłam przyjaciółkę, do naszego uścisku dołączył też blondyn. Staliśmy tak jakiś czas razem.

– A teraz do samochodu, żebyście nikogo więcej nie pobili. – Próbowała rozładować atmosferę. Tylko Jayden się zaśmiał, bo ja uświadomiłam sobie, że wcale nie zachowałam się lepiej od tamtego bruneta, który pobił Sparksa.

Kiedy szliśmy do czarnego samochodu Connor, wciąż myślałam. Nie mogłam być jak tamten Thomas. On bił ludzi na zlecenie, a ja to zrobiłam w obronie przyjaciółki. On nie zamierzał przestać bić, ale ja... ja nie chciałam ranić Nicka bardziej niż na to zasłużył. Czemu miałam takie wyrzuty sumienia? Czy to przez alkohol mój umysł był tak okropny? 

Jadąc do domu nie czułam się pijana. Wróciłam myślami do mojej pierwszej bójki. To było dawno i gdybym teraz spotkała dawną siebie na ulicy, w życiu bym siebie nie poznała. Nie przyznawałam się do tamtych czasów, ale wiedziałam, kto mnie tak zniszczył. Moja rodzona matka to zapoczątkowała. Przymknęłam powieki i chciałam po prostu zasnąć na tylnym siedzeniu obok mojego przyjaciela, który, jak mi się zdawało, już drzemał. Marzyłam, by zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dni. Że spotkałam kogoś takiego jak Thomas Frighton. Ściskałam mocno swoją torebkę przewieszoną przez ramię. W końcu zasnęłam, choć nie powinnam zostawiać przyjaciółki w takiej chwili samej, ale moje powieki stały się tak bardzo ciężkie...

Obudziłam się dopiero pod domem, bo Amy otworzyła okna. Poczułam przeraźliwy chłód, bo byłam w bezrękawniku. Nie miałam pewności, ile czasu minęło, ale z całą pewnością się spóźniłam. Mój dom i ten bliźniaków dzieliła godzina jazdy samochodem. Nie chciałam nawet patrzeć na telefon, bo wiedziałam, że znajdę tam spam wiadomości, nieodebranych powiadomień i połączeń od taty. Dylana już nie było w aucie. Mieszkał jakieś piętnaście minut od mojego domu, więc pewnie wcześniej już wysiadł.

– Dzięki za podwózkę – rzuciłam zachrypniętym głosem. Mój wzrok spotkał się z pięknymi piwnymi oczami Amy. Nie było w nich już smutku, tylko te tak dobrze mi znane iskierki.

– Nie ma za co, słonko – odpowiedziała. Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Wysiadłam z auta, ale jeszcze nachyliłam się w jej kierunku.

– Na pewno wszystko dobrze? – zapytałam poważnie, patrząc jej jeszcze raz w oczy.

– Tak, tak. – Uśmiechnęła się. Całe szczęście Amy nie przejmowała się długo takimi sprawami. Chwilę o tym pomyślała, pogadała i już, tyle. Ja bym płakała na jej miejscu. Byłam wiele razy ofiarą hejtu, nie potrafiłam się z tym pogodzić. – Powodzenia z tatą – dodała pokrzepiająco, wskazując głową na coś za mną. 

Odwróciłam się i zobaczyłam ojca. W granatowym szlafroku, który dostał ode mnie na święta, z kubkiem w dłoni, który podarowałam mu na Dzień Ojca oraz zdenerwowanym wyrazem twarzy. Stał na progu naszego domu. Czekał na mnie. Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, że miałam zdrowo przejebane.

– Dziękuję, na pewno się przyda. Do zobaczenia – powiedziałam jeszcze do Connor i z miną męczennika ruszyłam w stronę mojego domu. Czułam się jak więzień pod okiem stróża. Zatrzymałam się centralnie przed tatą, a ten bez słowa przepuścił mnie w drzwiach. Wciąż obserwował mnie swoimi szaro-zielonymi oczami. Miałam pewność, że jeśli będzie przedwcześnie całkiem siwy na głowie, to przeze mnie.

Kiedy weszłam do salonu, spojrzałam w ogromny zegar na ścianie, który wskazywał godzinę grubo po pierwszej w nocy. Spóźniłam się ponad godzinę, może nie miało być aż tak źle? Nie no, kogo ja chciałam oszukiwać? Ojciec usiadł w fotelu naprzeciwko kanapy, gdzie siedziałam ja. Panowała cisza, słyszałam jedynie równomierne tykanie zegara, co było miłą odmianą po tak głośnej muzyce. Wciąż dudniło mi w uszach. To dlatego nienawidziłam imprez.  

– Co masz mi do powiedzenia, Veronico? – zapytał w końcu poważnie mężczyzna. Był wściekły, ale nie mogłam się dziwić. Wróciłam o wiele, wiele zbyt późno.

– Przepraszam – wyszeptałam ze skruchą, patrząc na swoje dłonie. Czułam się źle, nie wywiązałam się z obietnicy. Zawiodłam na całej linii..

– Mogłaś chociaż odebrać telefon, kiedy do ciebie dzwoniłem. O ósmej przyszedł twój kolega i...

W moim umyśle zapaliła się czerwona lampka. Jaki kolega? Przecież wszyscy moi znajomi byli na urodzinach Lizzie i Petera. O kim mówił tata? Cholera, miałam bardzo złe przeczucia. Ciężar, który opadł na moje serce, kumulował moje obawy. Nie wróżyłam sobie, by ta historia miała szczęśliwe zakończenie. Nawet początku dobrego nie mogła mieć!

– Jaki kolega? – przerwałam w połowie jego wypowiedzi. Tata uczył mnie, że to niekulturalne i skarcił mnie spojrzeniem, ale nie zamierzał mnie pouczać w tym momencie. Był zrezygnowany.

– Nie przedstawił się. Taki brunet, miał ciemne oczy. Powiedział, że jesteście w parze na projekcie na historii i przyszedł, bo byliście umówieni, żeby go zrobić. Nie wnikałem, bo ci ufam, a on zarzekał się, że cię zna, a nawet wspominał coś o twoim nauczycielu. Poleciłem mu, żeby poczekał w twoim pokoju i w tym czasie do ciebie zadzwoniłem, ale nie odbierałaś. Zacząłem się denerwować coraz bardziej wraz z upływem czasu. Twojemu koledze zaniosłem herbatę jakieś piętnaście minut później i powiedziałem, że się spóźnisz, ale stwierdził, że to nie problem i poczeka.

– A co potem zrobiłeś z tym... tym kolegą? – Przełknęłam ciężko ślinę. Nie mogłam uwierzyć, że tata wpuścił obcą osobę do naszego domu. Nie zdziwił go fakt, że był koniec roku, a on przyszedł robić jakiś projekt? Pod tym względem mój ojciec był bardzo naiwny.

– Pewnie zasnął. Czekałem aż ty go wyprosisz, to twój gość.

– Masz sto procent racji – odpowiedziałam, wstając szybko. – Pójdę zobaczyć, co z tym... z Newtem – rzuciłam na szybko. Przecież mój tata mógł go znać, a ja nie chciałam ryzykować, że może wezwać policję o tej porze. Tylko problem w tym, że nie znałam tego niebezpiecznego chłopaka. Nie miałam pewności, czy gdybym wiedziała, z kim miałam do czynienia, to pomogłabym Tony'emu.

– Nie tak szybko, moja droga – zawołał tata, gdy stałam już na schodach. Westchnęłam i powoli odwróciłam się w jego stronę. Stał u stóp schodów z rękami założonymi na klatce piersiowej. – Masz szlaban. Od razu po szkole jesteś w domu i nie dostajesz kieszonkowego do końca wakacji.

– Dobrze, jeszcze raz przepraszam – powiedziałam, choć nie podobał mi się wyrok ojca. Nie chciałam go jednak bardziej denerwować. Zasłużyłam sobie, martwił się. Zawiodłam i wiedziałam, że traktował sprawy dotyczące mojej osoby bardzo poważnie. Całe szczęście jeszcze nie wiedział o mojej nieprzyjemnej wymianie słów z nauczycielką angielskiego.

Szybko ruszyłam na górę, ale nie byłam głupia. Po drodze do pokoju wyjęłam z torebki gaz pieprzowy. Moja broń numer jeden. Udało się raz, drugi raz też powinno. W całym domu było cicho, a jedynie moje szpilki mnie zdradzały. Kiedy stanęłam na piętrze, po prostu je zdjęłam i zostawiłam koło jednej z szafek. Dalej szłam na boso. Wystraszona, z gazem pieprzowym w dłoni. Przed drzwiami mojego pokoju starałam się wychwycić jakiś szmer, cokolwiek, ale wciąż było cicho.

Pchnęłam ramieniem drzwi i od razu zapaliłam światło, jednak nikogo nie zastałam. Jedynie okno było lekko uchylone, więc od razu do niego podeszłam i je zamknęłam. Prawdopodobnie Thomas uciekł przez okno. Z pierwszego piętra. W sumie był w gangu, więc na pewno miał obeznanie. Odwróciłam się z wciąż szybko bijącym sercem, ale gdy zobaczyłam, że pokój był zupełnie pusty, a w szafie i za drzwiami nie znalazłam żadnego seryjnego mordercy, odetchnęłam z ulgą. Moją uwagę jednak przykuł leżący na blacie biurka suchy liść, który nie mógł tu wpaść przez okno. Biurko stało centralnie w rogu pomieszczenia i w żaden sposób nie przecinało się torem lotu z oknem. Coś jednak zapamiętałam z fizyki.

Podeszłam do mebla i podniosłam drżącymi dłońmi starannie złożoną w pół karteczkę. Rozwinęłam ją i moim oczom ukazało się schludne i czytelne pismo, a także napis. Tylko dwa słowa. 

Dzisiaj nie.

Oznaczało to, że dzisiaj Thomas nie zamierzał mnie skrzywdzić. Wiedziałam jednak, że teraz, znając mój adres, nie miał zamiaru odpuścić. Dopiero zaczynał, a ja przez przypadek wzięłam udział w jego grze. W co ja się wpakowałam?!

***

Dobry wieczór! Od razu przepraszam za tak późną porę, ale natłok obowiązków nie pozwolił mi na wcześniejsze wstawienie rozdziału. 

Drugi rozdział już za nami. W następnych będzie się dużo działo. Bardzo dużo... Jak wrażenia? Chętnie poczytam opinie!

#darknesstrilogy na Twitterze. 

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top