17. Wróć do mnie.

Następny za dwa tygodnie. W przyszłą niedzielę widzimy się w L'odio :)

Miłego czytania <3


Prawie całą niedzielę spędziliśmy poza domem rodzinnym. Ubiegłej nocy padłam na materac i leżałam jak długa, zbyt zmęczona na narzekanie na kurz w pokoju. Pływanie całkowicie wyssało ze mnie energię, tak samo jak z Frightona, bo nie mówił za dużo i nie poczęstował mnie ani jednym typowym dla siebie tekstem.

Dzisiaj też ogarnialiśmy dom, choć tak naprawdę ta kwestia zeszła całkiem na drugi plan, bo za każdym razem, kiedy robiliśmy coś w tym kierunku, on to po prostu przerywał i odwalał coś głupiego, co kończyło się tym, że odciągał od roboty również mnie.

Mimo pokomplikowanych spraw w moim życiu czułam się dobrze. Lepiej niż w ostatnim czasie. Thomas był miły, co mnie dziwiło, ale nie komentowałam tej zmiany. Chociaż sprzątaliśmy, co mogło wydawać się nudne, było wręcz przeciwnie. Zjechaliśmy po schodach ze starych sanek, które znaleźliśmy w piwnicy. Ta scena przypominać miała Kevina samego w domu, ale zasadniczo od niej odbiegała. Efekt okazał się zupełnie inny, a przypominał mi o tym siniak na kolanie.

– Dark, mogłabyś ruszyć swoje cztery litery? – Usłyszałam głos Feara gdzieś przed sobą. Szliśmy spory kawał w las, żeby zrobić ognisko na polanie.

Dlaczego nie na plaży?

Bo Thomas Wariat Frighton wolał zrobić je na polanie w lesie.

– Ty mnie w to wrobiłeś – wypomniałam mu, straszliwie się męcząc. Szliśmy bardzo długo, a polany dalej nie widziałam. Patrzyłam w ziemię, bo samo unoszenie głowy wysysało ze mnie trochę energii. Wtedy też weszłam w Feara. – Czemu się zatrzymałeś?

– Jak bardzo byłabyś zła, gdybym powiedział, że się zgubiliśmy? – spytał nagle i spokojnie odwrócił się w moją stronę.  

– Co?!

– Zgubiliśmy się – sapnął i usiadł na pieńku.

– To nas odgub – wymamrotałam, rozglądając się po lesie. Nigdy nie zdarzyło mi się zgubić w lesie, bo rzadko w nim przebywałam. W Atlantic City takie skupisko drzew to rzadkość, a akurat musieliśmy się tu zgubić.

– Bo to takie proste – prychnął, wyciągając rothmansa. Włożył go sobie między wargi. Czarną zapalniczką go odpalił i swoje przybory pod nazwą ,,bad boy starter pack'' umieścił ponownie w kieszeni bluzy.

– Mogę ci zadać pytanie?

– Nie dałem ci, bo mam mało – rzucił szybko, a ja przewróciłam oczami. Nie byłam uzależniona od papierosów! Cóż, nie jak on.

– Nie to, inne – wyjaśniłam i ostrożnie usiadłam na wpół złamanym drzewie.

– Strzelaj, Gryffin – mruknął, strzepując popiół na ziemię.

– Czemu chodzisz w długim rękawie w taki upał?

Niczego nie powiedział, choć przez jego twarz przebiegł jakiś cień. Przeniósł swój wzrok na kurtynę, którą tworzyły drzewa. Miałam wrażenie, że nie udzieli mi odpowiedzi na to pytanie. W zasadzie, byłam o tym przekonana, w końcu to on. Nic nie mogło wiecznie trwać, nawet ten szalony stan, w jakim on się znajdował i jego otwartość.

– Nie jest mi gorąco – wyznał jednak po kilku sekundach ciszy. – Jeszcze coś? U ciebie na jednym się nie kończy.

– Twój ulubiony kolor? – To mogła być czerń, ale pomyślałam, że to wcale nie takie proste.

– Niebieski – powiedział, a to zupełnie zbiło mnie z tropu. Zerknął na mnie i uniósł prawy kącik ust. – Niespodzianka.

– To czemu chodzisz w czerni?

– Nie uważasz, że to mnóstwo pytań? – Znów migał się od odpowiedzi. Nie chciałam, aby się zamykał. – Teraz moja kolej – oznajmił stanowczo. – Czemu nie jeździsz samochodem, choć masz prawo jazdy? 

Ten to umiał wbijać szpileczki.

– Skąd wiesz, że je mam? – Nie chciałam odpowiadać na to pytanie, więc grałam na zwłokę.

– Być może przeglądałem twoje rzeczy – wypalił, a ja ze zirytowaniem wbiłam w niego morderczy wzrok. – Szukałem podsłuchu czy czegoś innego – bronił się.

– Jasne – prychnęłam, kręcąc głową. – Pewnie twoje życie jest po prostu zbyt nudne, więc wpraszasz się w moje.

Spojrzał na mnie jak na kretynkę. Chwilę nic nie mówił, palił w milczeniu papierosa. Widziałam rozbawienie w ciemnych tęczówkach. Jego nastrój zmieniał się szybko i często, jak w kalejdoskopie. Nie rozumiałam jego zachowania. Kiedy wypalił już fajkę, rzucił peta w ziemię i przydepnął go swoim glanem.

– Należę do zorganizowanej grupy przestępczej. Mówiłaś coś o nudnym życiu? – Spojrzał na mnie i uniósł kącik ust. – No to czemu? – powrócił do pytania.

– Po prostu mam... uraz do jazdy samochodem – wyznałam ostatecznie. – Chodźmy dalej, może znajdziemy stąd jakieś wyjście. – Wstałam i ucięłam temat.

– Dom jest w tamtą stronę – wskazał w lewo – plaża tam – tym razem prawo – a polana na wprost pięć minut od nas. – Czyli doskonale wiedział, dokąd iść. Wspaniale.  

Nawet na mnie nie patrzył.

– Kretyn – burknęłam, kiedy zaczął się cicho śmiać. Nie był to jednak szczery śmiech, słyszałam w nim dystans.

– A co z ogniskiem? – rzucił za mną. Nie odwróciłam głowy.

– Wsadź je sobie w cztery litery – wymamrotałam, choć wiedziałam, że to usłyszał. Ponownie się zaśmiał.  

***

– Możesz podać mi ścierkę? – zapytałam, stojąc na drabinie w salonie. Chciałam wytrzeć kurz z żyrandola, ale sufit był dość wysoki i nawet z moim metrem siedemdziesiąt bez drabiny bym nie sięgnęła.

– O Boże. – Usłyszałam za sobą typowy ton męczennika, który musiał wstać z kanapy, by mi pomóc.

– Dzięki – rzuciłam milutkim głosem. – Możesz przy okazji przytrzymać drabinę, bardzo się chybocze.

– No i co jeszcze? – zapytał, ale posłusznie chwycił drewnianą konstrukcję.

– To ja ci z dobroci serca pomagam, a ty masz czelność narzekać? – Udałam oburzoną i starłam kurz.  

– Tak.

Boże, on mnie czasem tak bardzo irytował. Rozumiałam, że mu się nie chciało, ale to nie mój dom, a jego! Próbowałam być miła, naprawdę próbowałam. On próbował, więc ja też miałam taki zamiar. Ale ostatecznie zrobił przez ten weekend mniej niż ja, a narzekał gorzej ode mnie. Chwilami zastanawiałam się, kto z naszej dwójki faktycznie był starszy i mądrzejszy.

– O której wracamy? – Słońce zaczynało już zachodzić, a my wciąż tu byliśmy. Promienie, które wpadały przez okno, dodawały spokoju i uroku, ale mimo to już chciałam wrócić do domu.

– To zależy – odparł spokojnie. Przerwałam zajęcie i spojrzał w dół. Thomas patrzył wprost na mnie. Czarne włosy opadały mu lekko na czoło, a czekoladowe tęczówki przepełnione były iskrami. Czyli w jego wykonaniu znaczyło to, że miał kolejny szalony pomysł.  

– Od czego?

Mogłam nie zadawać tego pytania. Chłopak zaczął trząść drabiną, przez co przechyliłam się w tył i finalnie spadłam w dół z cichym piskiem. To zadziało się naprawdę szybko. Znalazłam się w ramionach Frightona, który tym faktem był wyraźnie usatysfakcjonowany. Przewróciłam oczami.

– Od tego, co masz zamiar robić – odparł i uniósł brew. Trzepnęłam go z otwartej ręki w ramię nakryte bluzą. – Tak tylko proponuję, wiesz? – Postawił mnie na ziemi. Poczułam, jak paliły mnie policzki. Odwróciłam się do niego plecami i policzyłam do pięciu.

– Idę się rozejrzeć po rezydencji, skoro i tak niebawem wyjeżdżamy – wymamrotałam i opuściłam pomieszczenie. Nie zatrzymał mnie.

Tak, mogło się to wydawać dziwne, ale musiałam wyjść z pokoju. Coś między nami tego weekendu uległo zmianie. Był dla mnie miły, szczery i nie zamykał się tak w sobie. A kiedy dał mi do zrozumienia, że chciałby czegoś ze mną spróbować, przez ciało przebiegł mi dreszcz. Czegoś takiego jeszcze nie czułam, więc nie było to uczucie miłości, którą już przeżyłam. Nie chciałam tego jednak bagatelizować. Cholera, polubiłam Thomasa. I był naprawdę przystojny. 

Uspokój się, dziewczyno.

Stąpałam cicho po domu przepełnionym wspomnieniami rodziny Frightonów. Nie oprowadził mnie i choć mogło się to wydać absurdalne, znałam jedynie salon, kuchnię, mój pokój, łazienkę i piwnicę. W wielkim domu prawdopodobnie było trzydzieści sypialni. Skoro mieliśmy jeszcze dziś wyjechać, chciałam obejrzeć tę część domu, której nie znałam. To właśnie robiłam, przecież mi nie zabronił. Odwiedziłam już kilka pokoi. Każdy umeblowano i urządzono w podobny sposób, w podobnych barwach. Wszystko było tak smutne. Wreszcie nacisnęłam złotą klamkę jednych z drewnianych drzwi i weszłam do środka.

To pomieszczenie całkiem odbiegało od reszty, w których byłam. Na korytarzu ściany pomalowane na beż, a tu otaczał mnie błękit. Taki kolor, jak nieba w bezchmurne dni. Pokój dla chłopca, może nastolatka wchodzącego w dorosłość. Na ścianach wisiały plakaty rockowych zespołów i w niczym nie przypominały chłodnych pokoi rezydencji. Cóż, może z nielicznymi wyjątkami.

Podeszłam do biurka. Stała na nim biała lampka, leżał zeszyt i długopis. Ktoś musiał często odwiedzać ten pokój, ponieważ na większości rzeczy nie było białych prześcieradeł. Nad łóżkiem wisiał regał z książkami Danielle Steel, Harlana Cobena, Stephena Kinga. Dotarło do mnie, do kogo należał ten pokój.

To pokój Thomasa.

Powinnam stąd wyjść, naruszałam jego przestrzeń osobistą, ale... nie mogłam. Cholera, nie mogłam się ruszyć. Ciekawiło mnie, co znajdowało się pod jedynym prześcieradłem w pomieszczeniu. Powoli je ściągnęłam, a tam ujrzałam białe pianino. Nie sądziłam, że Thomas na nim grał. Zmarszczyłam brwi i wcisnęłam jeden z klawiszy. Rozbrzmiał nieco niedźwięcznie, zapewne od tego, że nikt go nie stroił. Postanowiłam wyjść, nie powinno mnie tu być.

– Co tu robisz? – Usłyszałam za sobą. Odskoczyłam jak oparzona od instrumentu i spojrzałam na Thomasa. Opierał się o framugę i rozglądał po pokoju. Jeśli ruszył go widok sypialni z dzieciństwa, dobrze to ukrył.

– Zwiedzałam – wymamrotałam speszona. To naprawdę nie był dobry pomysł, by tu wejść.

– Do tej sypialni nie powinnaś wchodzić – burknął, szybko przeszedł przez pomieszczenie i z niemałą siłą zatrzasnął wieko pianina, przez co się wzdrygnęłam. Nawet na mnie nie spojrzał. – Wracamy – dodał szorstko i wyszedł, nie odwracając się.

Stałam tak zdziwiona, smutna i zdenerwowana na samą siebie do chwili, aż w końcu nie opuściłam ze zrezygnowaniem pokoju. I choć Thomas mógł mówić, że ten widok go nie ruszył, miałam pewność, że było całkiem odwrotnie. To dlatego się tak wkurzył. Naruszyłam jego prywatność. Nauczyłam się interpretować jego gesty i wiedziałam, że przypominały mu się lata, kiedy jego rodzina jeszcze trzymała się w ryzach.  

Teraz tego już nie miał.

Wracaliśmy, nie zamieniwszy ze sobą nawet jednego słowa. Tym razem w milczeniu wzięłam na kolana swoją torbę, kiedy wsiadałam na motocykl. Słońce niebywale nisko wisiało nad ziemią, gdy w końcu dojechaliśmy na ulicę tuż przy mojej, koło sklepu, gdzie niebawem miałam zacząć pracę. Cieszyłam się z możliwości samodzielnego zarobienia pieniędzy i wiedziałam, że tata byłby dumny.

Kiedy zsiadłam z pojazdu, nie zdążyłam niczego powiedzieć, bo Thomas, nawet na mnie nie patrząc, odjechał z piskiem opon, pozostawiając mnie w półmroku.

Pierwszy raz przeszkadzało mi jego milczenie.

Powoli szłam do domu. Otworzyłam kluczem drzwi. Tata spał w salonie, przez co się uśmiechnęłam. Zasnął w okularach do czytania (to u nas dziedziczne) i z książką w dłoni. Odłożyłam ją więc na stolik obok. Wraz ze swoją torbą weszłam na górę, do pokoju, a potem do łazienki, by się wypakować. Podczas prysznica bardzo długo myślałam. Ubrałam się w różową piżamę i kiedy wreszcie położyłam się do łóżka, dochodziła jedenasta. Postanowiłam iść spać. Być może jutro obudziłabym się w lepszym nastroju. Ale nie potrafiłam zasnąć. Nie, gdy wiedziałam, że Thomas był na mnie zły. Nie, kiedy czułam wyrzuty sumienia. Nie, kiedy czułam, że jutrzejszego dnia wydarzy się coś złego.

***

Następnego dnia nastał poniedziałek. Minęła już połowa lipca i dręczyło mnie to, że wciąż nie zrobiłam niczego produktywnego. Kiedy rano otworzyłam oczy, na dworze słońce wisiało już naprawdę wysoko na niebie. Dochodziła jedenasta, co oznaczało, że tata pojechał już do pracy. Z tego, co wiedziałam, miał przed sobą ważną rozprawę sądową, która ciągnęła się od paru dni. Ojciec wracał psychicznie zmęczony, więc to ja szykowałam posiłki. Mało rozmawialiśmy, ale wiedziałam, że kiedy miał tak ciężki okres w pracy, nie skupiłby się na tych prozaicznych czynnościach.

Tego jednak dnia czułam się źle. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca i nie wiedziałam, czym to zostało spowodowane. Może tym, że Thomas czuł się przeze mnie fatalnie, a może świadomością, że nie byłam już zupełnie bezpieczna. Temat Cartera i jego świty się urwał, lecz nie sądziłam, że to koniec. Na szczęście o siedemnastej mieli zjawić się Dylan i Amy. W międzyczasie zjadłam śniadanie, składające się z mleka i płatków, ogarnęłam dom i podszykowałam obiad. Przebrałam się w szare dresy i czarny podkoszulek, a na koniec zrobiłam coś niespodziewanego nawet dla samej siebie – poszłam kosić trawnik. Wyjęłam więc kosiarkę, włączyłam ją jak uczył mnie tata i zabrałam się do pracy. Jednak zadanie to zajęło mi jedynie ręce i nogi. Myśli wciąż krążyły wokół nieciekawych tematów i dobijały w ziemię. Czułam niepewność i liczyłam, że Amy pomoże odkryć mi, skąd ona się brała, a Dylan spróbuje pocieszyć.

O szesnastej trzydzieści padłam na kanapę. Pracowałam dwie godziny z przerwami i miałam już dość. Dwukrotnie kosiarka się z sama siebie wyłączyła i straciłam cierpliwość. Wzięłam za to do rąk telefon, który leżał na kanapie i postanowiłam coś zrobić. Nawet, jeśli to beznadziejna decyzja.

Ja: hej. jak leci?

I od razu skasowałam te słowa. Thomas chyba nie należał do osób, które pisałyby z kimś w taki sposób. Udawanie, że nic się nie stało, nie było w tej sytuacji na miejscu, zresztą nigdy nie przepadałam za takim zachowaniem. Spróbowałam więc raz jeszcze.

Ja: przepraszam. wszystko w porządku?

Długo, bardzo długo, zastanawiałam się czy tę wiadomość wysłać. Dawno nie odczuwałam takiego stresu. Cholera, przecież to tylko jedna wiadomość. Jeden sms. Ale czy to na pewno właściwe? Co prawda, on zranił mnie więcej razy i chyba nawet nie przeprosił, ale nie byłam Thomasem. Ja odczuwałam wyrzuty sumienia po zabiciu pająka czy kłamaniu. Nie chciałam obarczać się jeszcze dodatkowymi negatywnymi myślami.

Wysłałam wiadomość. Pozostawało jedynie czekać.

Kiedy znów spojrzałam na zegar, minęła szesnasta pięćdziesiąt. Musiałam się przebrać i wziąć szybki prysznic. Od ciężkiej pracy i słońca się spociłam, a włosy lepiły się do twarzy. Gdy wstałam, usłyszałam pukanie do drzwi. Jęknęłam i ruszyłam w tamtym kierunku. Na progu stał uśmiechnięty od ucha do ucha Dylan Luke Jayden. W dłoniach trzymał torbę z chińskim jedzeniem.

– Hej, co robisz tu tak wcześnie? Zawsze się spóźniasz – zauważyłam, odsuwając się od niego.

– Byłem u mamy w pracy. Sama wypchnęła mnie za drzwi, żebym się nie spóźnił, dlatego nie mogłem kontynuować tradycji. – Przewrócił oczami i wszedł do środka. – Włosy ci się trochę pokręciły – powiedział, a moje oczy zmieniły się w dziesięciocentówki. Spojrzałam w korytarzowe lustro. – I śmierdzisz.

– Jezu – mruknęłam, dotykając dłonią czoła. – Kosiłam trawnik.

– Masz gorączkę? – spytał troskliwie, a ja przewróciłam oczami. – Spociłaś się i od wilgoci zakręciły ci się włosy, normalka. – Machnął dłonią, kiedy wchodziłam do salonu. Dobrze, że on znał mnie tak dobrze, bo czasem okazywało się, że lepiej ode mnie samej.

– Ta, normalka – prychnęłam i siadłam w fotelu. Blondyn rozwalił się na kanapie. Patrzył na mnie swoimi szarymi oczami.

– Co się dzieje, Ronnie?

– Skąd pomysł, że coś się dzieje? – spytałam zdziwiona. Ale może wcale nie powinno mnie to dziwić. Przecież to Drama.

– Skarbie – zaczął cierpliwie – jestem twoim przyjacielem, ja takie rzeczy wiem. 

Uśmiechnęłam się na te słowa. Nie lubiłam się zwierzać ze swoich problemów, często nie chciały mi przejść przez usta, dlatego doceniałam, kiedy ktoś sam zauważał, że coś nie tak. Wtedy jednak usłyszałam kolejny dzwonek do drzwi. To Amy. Jak zwykle perfekcyjnie o czasie. I się nie pomyliłam, bo kiedy nacisnęłam klamkę, przed sobą zobaczyłam szatynkę o piwnych oczach z lokami. Connor ich nienawidziła, choć moim zdaniem były cudowne.

– Hej, Ronnie – przywitała się ciepło i mocno mnie przytuliła. – Wyglądasz słabo, coś się stało? – spytała zmartwiona, patrząc mi w oczy. – Chodzi o Thomasa? 

W punkt.

– Zaraz wszystko opowiem – westchnęłam, wchodząc do salonu.

I tak też zrobiłam. Opowiedziałam im o wszystkim, po prostu. O tym, jak chodziliśmy po lesie, jak razem pływaliśmy w oceanie. O tym, co mówił, pomijając te prywatne dla niego szczegóły. Na koniec wyznałam, że zrobiłam coś nie fair wobec niego. Że wtrąciłam się w jego prywatność, choć nie powiedziałam dokładnie, o co chodziło. Właściwie, nie powiedziałam również, dokąd pojechaliśmy. Chciałam, aby ta kwestia pozostała między nami.

– Teraz jest na mnie wściekły, nie odpisuje – podsumowałam w końcu. – A na dodatek... – urwałam, wahając się.

– Na dodatek? – dociekał Jayden, chwytając moją dłoń. Splótł razem nasze palce. Siedzieliśmy we troje na dywanie w salonie i jedliśmy jedzenie, które przywiózł Dylan.

– Na dodatek się do niego przywiązałam, nie jest mi już obojętny – wyznałam w końcu. Po tych słowach zapanowała absolutna cisza. 

Pomyślenie o tym to jedno, ale przyznanie na głos... Boże, przecież próbowałam uniknąć takiej sytuacji. To bandyta, należał do nielegalnej grupy. Miał huśtawki nastroju, bywał wredny, cyniczny, nieczuły... miał koleżankę do łóżka, z którą pewnie się teraz ze mnie śmiał, a mi przestał być obojętny i czułam głupie przywiązanie. To zachowanie godne idiotki roku. Jak coś takiego mogło się wydarzyć w oparciu o tego chłopaka? Nie, nie tak to miało wyglądać.

– Wisisz mi dziesięć dolców. – W końcu to Dylan przerwał ciszę. Podniosłam wzrok na przyjaciół. Jayden z wyższością patrzył na Amy.

– Założyliście się? – burknęłam z narastającą irytacją. No cholera, serio?!

– Ja stawiałam, że po tym weekendzie nic się nie zmieni – wyznała speszona Connor.

– A ja, że coś po tym wyjeździe przeskoczy – odparł Dylan.

– Jesteście straszni – skomentowałam, krzywiąc się.

– My ciebie też kochamy – rzucili w tym samym czasie z przepraszającymi uśmiechami.

– Więc o to chodzi? O twoje uczucia do Frightona? – To pytanie zadała Amy. Szczerze mówiąc, uczucie niepokoju dalej mnie nie opuściło. Wciąż czułam, że miało wydarzyć się coś złego.

– Nie tylko – przyznałam, wzdychając. Wtedy zaczął dzwonić mój telefon. Wzdrygnęłam się i zerknęłam na wyświetlacz. Dzwoniła Ross. Na urodzinach Williama, ona i reszta ekipy podała mi swoje numery. – Dzwoni Rosaline – powiedziałam na głos z lekkim zaskoczeniem.

– No to odbieraj! – rozkazał Dylan. Tak więc zrobiłam i przełączyłam na tryb głośnomówiący.

– Halo?

– Hej, Vi – przywitała się szybko. Głos miała niespokojny, przez co poczułam ucisk na żołądku. W tle słyszałam mnóstwo hałasu. – Jesteś może w domu?

– Tak, a coś się stało? – Nawiązałam kontakt wzrokowy z Amy. Jayden jadł ciągnący się makaron i na mnie patrzył. Szatynka też wydawała się być zmartwiona, jej brwi się zmarszczyły w niemym pytaniu.

– Chodzi o Thomasa... ugh. Zabije mnie, ale trudno. Mogłabyś przyjechać do opuszczonej fabryki od zachodniej strony miasta? Nazywa się Locura.

Tym razem swój wzrok przeniosłam na Dylana, który skinął głową i wstał z miejsca. Amy podążyła jego śladem, poszli założyć buty.

– Um, tak. Zaraz będę – zapewniłam ją. – Powiesz mi, co się dzieje? – Connor i Jayden się zatrzymali i z wyczekiwaniem patrzyli na mój telefon. 

Napięcie rosło coraz bardziej. Ross zamilkła i nie wiedziałam, czy na sekundę, czy wieczność. Wszystko tak wolno się toczyło, co było dosyć frustrujące. W końcu, na szczęście, dziewczyna się odezwała:

– Jak wiesz, Thomas się ściga motocyklem, samochodem, ale dziś, za godzinę... ma walkę z Jeffem Adamsonem. Jest wściekły i nie możemy go uspokoić, potrzebujemy twojej pomocy. On przegra. Niewątpliwie przegra.

Nie odpowiedziałam, telefon wysunął mi się z dłoni i upadł na ziemię, na której wciąż siedziałam. Zaczęły mnie mrowić palce, bowiem Jeff Adamson znany był z tego, że wsadzili go kiedyś do więzienia za morderstwo. Zabił w trakcie walki. Tata wiele razy mi o nim mówił. To właśnie wtedy obiecałam sobie, że nigdy nie będę mieć kontaktu z kimś takim jak on. A teraz miałam jechać do Feara, aby go odciągnąć od śmierci na ringu?

– Już jedziemy – wtrącił Dylan. Podniósł mój telefon z ziemi i nagle wszystko wróciło do normy. Uspokoiłam się.

Zachowywałam się zbyt emocjonalnie, Dylan umiał się zdystansować, czego ja nie potrafiłam. 

Wziął mnie za rękę i podniósł. Zaczęłam działać, Thomas miał walczyć na ringu! Musiałam coś zrobić. Włożyłam tenisówki, telefon w kieszeń dresów i wyszliśmy razem na ten upał. Zamknęłam dom kluczem w błyskawicznym tempie i wsiedliśmy do samochodu Dylana. Odjechaliśmy, a ja modliłam się, abyśmy dotarli na czas.

Jechaliśmy jakieś pół godziny. Tyle czasu zajmowała jazda ze środkowej części miasta do tej zachodniej. Nawet się nie przebrałam. Tłuste i lekko pokręcone włosy związałam tylko w wysoką kitkę. Wciąż miałam na sobie szary dres i czarną koszulkę. Moje ręce drżały. Wadą było przywiązywanie się do ludzi. Bo przywiązałam się do Thomasa Frightona, choć nie znaliśmy się wcale długo. W końcu dojechaliśmy pod fabrykę, tylko jedna lampa oświetlała nieczynny budynek. Stało tu bardzo wiele samochodów, a w naszą stronę zmierzali właśnie Rosaline i Jack. Wysiadłam z auta, czując przypływ adrenaliny i wyszłam im naprzeciw. 

– Co się dzieje? 

– Za trzydzieści minut wchodzi na ring, a wciąż jest wściekły. Będzie walił na oślep i nie osłoni swojego ciała. Nie słucha ani mnie, ani Jasona, swojego trenera – zrelacjonowała Rosaline.

– Po prostu chodź, Vi – wtrącił Jack. Poszłam za blondynką, Williams został z Amy i Dylanem.

Zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze normalnie szłam. Sądziłam, że Thomas skończył z walkami na rzecz wyścigów, a teraz miała odbyć się jedna z tych, w której mógł zginąć. Jeff posłał już jedną osobę do grobu. Nie chciałam kolejnego razu. Minęłyśmy dwóch ochroniarzy, a Ross pokazała im odpowiednią plakietkę, dzięki której mogłyśmy wejść do środka. Śmierdziało tu wilgocią. Fabryka sama w sobie wcale nie wyglądała jak fabryka. Roiło się tu od korytarzy i drzwi oraz ogromnych wrót, gdzie pewnie odbywały się walki. Blondynka chwyciła mnie za rękę i poprowadziła na prawo. Na samym końcu znajdowały się drzwi z ciemnego drewna. Naklejono na nich kartkę z pseudonimem Frightona, choć wcale nie musiało jej być, bo już zza ściany słyszałam krzyki i brzęk łamanych krzeseł. Blondynka spojrzała na mnie, a ja posłałam jej niepewne spojrzenie. Otworzyła drzwi i wtedy na miękkich nogach weszłam do środka na miękkich nogach. Atmosfera tak zgęstniała, że zrobiło mi się zimno.

– Przekonaj go, aby się uspokoił – wyszeptała do mnie Rosaline. Skinęłam krótko głową.  

Thomas stał obrócony do mnie tyłem i opierał się o stolik, ciężko dysząc. Na biodrach wisiały mu czarne spodenki ze złotymi pasami, a na rękach widziałam długie opaski w tym samym kolorze, co spodenki do walki. Pierwszy raz zobaczyłam go bez koszulki. Na stopach miał czarne file, a kiedy tak stał, udało mi się ujrzeć na górnej partii pleców, na karku, tatuaż. Pewien napis – I'm drowning in the dark. Na sofach ze skóry zobaczyłam Regana, który nie rzucił ani jednym zabawnym tekstem, Zacha, który nie puścił do mnie oczka, Victorię, która nie przywitała mnie wrednym spojrzeniem, Kelly i Christinę, które się nie uśmiechnęły oraz Williama bez tych iskierek buntu w jasnych oczach. Wszyscy zachowali powagę, gdy na mnie spojrzeli. Poczułam się nieswojo. Frighton wciąż się nie odwrócił, a jakiś facet o długich blond włosach cicho do niego szeptał, pewnie to właśnie on był Jasonem. Wykonałam jeden krok i oczywiście uderzyłam stopą w jakiś karton, który leżał na ziemi. Thomas zesztywniał, a mężczyzna obok niego ucichł.

Wtedy się odwrócił. Pierwszym, co mi się rzuciło w oczy, to tatuaż przedstawiający czarną różę na jego brzuchu, nisko po prawej stronie. Łodyga znikała pod spodenkami. Na klatce piersiowej zaś, w okolicy serca, zobaczyłam tatuaż w kształcie nuty. Za to jego twarz była przerażająca. Nie malowały się na niej żadne emocje. Patrzył na mnie pustym wzrokiem, choć nie odezwał się nawet jednym słowem. Nikt tego nie zrobił. Nikt nawet głośniej nie odetchnął. Atmosfera sięgała zenitu. Odwróciłam wzrok i zerknęłam w lewo, gdzie leżało roztrzaskane krzesło. Wtedy Thomas się odezwał:

– Dark, czego tu szukasz? – zapytał cierpko. Poczułam się jak wtedy, kiedy byłam w tamtej uliczce razem z nim, Jackiem i Tonym. 

Powrót do początków?

Hardo na niego patrzyłam. Nie zamierzałam się łamać, a coś zrobić. Nie mogłam odpuścić, choć byłam pewna, że prędzej mnie zwyzywa niż posłucha. Ale nie chciałam, żeby stracił życie na ringu przez naszą kłótnię.

– Przyjechałam, bo słyszałam, że za jakieś pół godziny walczysz – zaczęłam niby od niechcenia. Rozejrzałam się i zauważyłam, że nikogo poza mną, Jasonem i Reganem tu już nie było.

– Nic ci do tego – odparł chłodno. Czułam niemal fizycznie jak uderzała we mnie jego oschłość.

– Nie możesz wejść tak wściekły na ring, Fear – użyłam surowego tonu. Patrzyłam prosto w ciemne obojętne tęczówki. Kącik ust mu drgnął.

– A od kiedy się tak o mnie troszczysz? – spytał cynicznie.

– Od teraz – oznajmiłam zdenerwowana. – Nie chcę, żeby on cię na tym ringu zabił.

– Za dwadzieścia minut wchodzę. Nie powstrzymasz mnie przed tym.

– Chcę tylko, żebyś się uspokoił – powiedziałam nieco łagodniej. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Nie wspomniałeś ani jednym słowem. – Stanęłam tuż przed nim.

– Bo nie chciałem, żebyś się niepotrzebnie martwiła. Wiem, że przejmujesz się wszystkim, to po tobie widać. A ja muszę wziąć udział w tej walce, niebawem mam też wyścigi i negocjacje. To moje zadania, Dark – zrobił krok w moją stronę – to moje życie.

Rozumiałam to. Nie miał innego wyjścia, należał do zorganizowanej grupy i choć był ważny, musiał wykonywać polecenia. Naprawdę to rozumiałam. Ale nie chciałam rozumieć, bo może gdybym nie potrafiła tego pojąć, lżej bym się czuła każdego dnia wiedząc, że wykonywał taką pracę jak trening przed śniadaniem.

– Nie daj się zabić, dobra? – zapytałam w końcu, po chwili ciszy.

– Nie dam mu wygrać – poprawił mnie. Ton jego głosu był taki spokojny, przygaszony, jakby zdarł gardło. To miało swoją charakterystyczną nutkę. – Jestem naprawdę dobry na ringu.

Wierzyłam mu.

– I naprawdę mi przykro, że weszłam do twojego pokoju – ciągnęłam, spuszczając wzrok na jego tatuaże. Miał ich niewiele, ale nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. – Gdybyś wszedł przeze mnie tak wściekły na ring...

– Ale to nie twoja wina – przerwał mi. Nie podniosłam głowy, lecz czułam na sobie jego wzrok. – Mój gniew spowodowały sprawy, o których nie masz nawet pojęcia. Pogodziłem się z łamaniem zaufania, mój gniew na ciebie nie trwał za długo. – Te słowa wcale mnie nie pocieszyły. – Już w porządku, nie dam się zabić. – W końcu uniosłam na niego wzrok. Szaro-zielone tęczówki zderzyły się z brązowymi. I nie ziały one pustką, widziałam w nich odrobinę ciepła i zero strachu oraz gniewu.

– Po prostu... wróć do mnie... do nas – poprawiłam się i w następnej chwili się odwróciłam, a potem wyszłam z pomieszczenia. Thomas niczego nie powiedział. Może to i lepiej, nie przeciągnęłam chwili. Na korytarzu stali już wszyscy, nawet Jason i Regan w pewnym momencie musieli wyjść. Jack, Dylan i Amy też tu byli.  

– I jak? – zapytał zmartwiony Jack. Wszyscy przenieśli na mnie swoje spojrzenia, łącznie z Jasonem.

– Jest dobrze – odpowiedziałam mu.

– Będzie walczył? – dopytywała Christina.

– Tak, ale... już jest dobrze – uspokoiłam ich.

– Za dziesięć minut wchodzi na ring – oznajmił Jason. – Pójdę po niego.

Mężczyzna zniknął za tymi drzwiami, zza których chwilę temu wyszłam. Mimo hałasu wokół, nikt się nie odzywał. Miałam wrażenie, że piszczało mi w uszach. Wszyscy zerkali albo w ziemię, albo po sobie. Nikt nie zwracał uwagi na mnie i byłam za to wdzięczna. Nie zobaczyli emocji na mojej twarzy.

– Chodźmy na salę – rzucił w końcu Regan. – Chcecie zobaczyć jak... – zawahał się – jak walczy Thomas?

To było jak uderzenie w głowę. Spojrzałam na Westa, który patrzył na mnie. Nie miałam pojęcia, jakie emocje widniały mi na twarzy, jednak z całą pewnością nie za dobre. Miałam być obecna na brutalnej walce Thomasa z Jeffem?

– Tak, chodźmy – zadecydował Dylan. – Ronnie, będziesz się czuła lepiej, wiedząc od razu, co i jak, niż gdyby do ciebie zadzwoniono – dodał, obejmując mnie ramieniem. Miał rację.

– Veronica? – podjęła Amy, patrząc na mnie ciepło. – Damy radę, kochanie.

My.

Nawet Amy chciała dodać mi otuchy, choć brzydziła się przemocą.

Skinęłam głową. Zgodziłam się. Ruszyliśmy wszyscy za Reganem. Chłopak szedł tak, jak gdyby znał całą okolicę. W zasadzie się nie dziwiłam, pewnie często tu bywał. Pchnął ciężkie wrota, które mijaliśmy, idąc tutaj, a potem weszliśmy na salę. Pierwszym, co rzucało się w oczy, to ogromny ring. Tylko on został oświetlony i stał na podwyższeniu. Otoczony czerwonymi, grubymi sznurami. Wokół stało mnóstwo ludzi. Chciałam przejść na tył, ale Jack stwierdził, że na przodzie będzie lepszy widok. Cudownie. W końcu stanęliśmy tuż przed ringiem. Byłam przerażona i obawiałam się o Feara.

Wokół mnóstwo ludzi mówiło o tym, że zaraz na ring wyjdzie jeden z najlepszych zawodników w historii całego stanu, a walkę z nim stoczy sam Jeff Adamson, który z po długim czasie przyjechał z Jersey City do Atlantic City. Miałam ochotę uderzyć dwie dziewczyny obok, bo tak się cieszyły tą walką. Przecież Thomas mógł nie wyjść z tego cało i chociaż mówili, że był najlepszym zawodnikiem w AC, wciąż uważałam, że osoba, która już kogoś zabiła na ringu, mogłaby to zrobić po raz kolejny.

I wtedy się zaczęło.

– Witam wszystkich zgromadzonych już na ostatniej walce dzisiaj! Za chwilę na ring wejdą znani w całym stanie New Jersey Fear z grupy Darkness oraz Jeff Adamson!

Z moich myśli wyrwał mnie głośny i pełen podniecenia krzyk widowni. Moje serce na moment zamarło. Spojrzałam na ring, gdzie pojawił się właśnie Jeff Adamson. Wyglądał przerażająco. W białych spodenkach, z całkiem białymi włosami i jasnymi oczami. Miał masę tatuaży i wyrzeźbione ciało. Na dłoniach nosił białe rękawice, a w ustach trzymał ochraniacz na zęby. Wyglądał na albinosa.  

I nagle jeszcze głośniejsze krzyki dobiegły mnie z drugiej strony. Na ring wszedł Thomas. Mój Boże, to był zupełny kontrast. Jak anioł i diabeł, choć uważałam, że to ten pierwszy powinien być tym złym. Czarne włosy Thomasa opadały mu na czoło, choć zdawał się tym nie przejmować. Na dłoniach nosił czarne rękawice, a w ustach również ochraniacz na zęby. Puścił do mnie oczko i uśmiechnął się w ten typowy dla niego sposób. Ja za to nie potrafiłam odwzajemnić jego gestu. Wiele dziewczyn przede mną westchnęło z uwielbieniem, myśląc, że skierował ten ruch do nich.

Nie, to było do mnie, idiotki.

Zawodnicy do siebie podeszli. Adamson wyglądał na wściekłego, od Thomasa biła powaga i opanowanie. Nie dał po sobie poznać żadnych emocji. Mężczyzna między nimi coś oznajmił, a oni skinęli głowami. Po chwili odeszli od siebie i ustawili się po dwóch stronach ringu. Myślałam, że czas się zatrzymał, w uszach mi piszczało. Wszystko stanęło. Ale to była jedynie cisza przed burzą.

Pierwszy cios wyprowadził Jeff. Zamachnął się mocno i trafił Thomasa w brzuch, ale ten się nawet nie skrzywił, bo prawie tego nie odczuł, blokując w miarę możliwości przeciwnika. Frighton mocno uderzył Adamsona w twarz, przez co się zatoczył. Dotknęłam ust i pokręciłam głową. Za dużo na mnie. Dylan objął mnie ramieniem, kiedy dostrzegł ten gest, Jack chwycił mnie za dłoń. Naprawdę byłam im wdzięczna. Dojrzałam, że Victoria obróciła wzrok, a Amy i Rosaline wyszły. William stał po drugiej stronie, tuż przy siatce wraz z Christiną i Zachem. Wszyscy wydawali się być spięci. 

Adamson skoczył na Thomasa, przez co ten upadł na ziemię, ale brunet zrzucił z siebie blondyna. Jeff zaczął się rozglądać po ringu, jego spojrzenie padło na mnie. Uniósł srogo kąciki ust i powiedział coś do Thomasa, przez co ten zaczął uderzać w niego z całej siły. To było przerażające, jak wiele gniewu brunet z siebie wtedy wylewał. Z pewnością w tamtej chwili nie był Thomasem Frightonem. Był za to Fearem.

Wtedy ktoś zaczął reagować. Rozdzielili od siebie Thomasa i Jeffa. Ten drugi już leżał w bezruchu, rzucony przez Frightona na ziemię. Jason powiedział coś do niego i wtedy się ogarnął. Zaczął rozglądać się po sali, szukał kogoś. Jego wargi się poruszały, coś mówił, ale nie miałam pojęcia, co. W końcu jego wzrok spoczął na mnie. Zobaczyłam w tych czekoladowych tęczówkach błysk, który bardzo szybko zniknął. Thomas zszedł z ringu i wyszedł z sali. Mimo iż miał kilka obrażeń, nie umywał się do Jeffa, niepokonanego, Adamsona, któremu pomogli wstać.  

A ja po prostu tam trwałam, chociaż i Dylan, i Jack próbowali mnie z tego dziwnego stanu wybudzić. Nie czułam zagrożenia od strony Feara, bo uratował moje życie, jednak teraz... zobaczyłam wreszcie, do czego tak naprawdę był zdolny. Chyba właśnie to mnie przeraziło.

– Ronnie? – podjął niepewnie Jack. Spojrzałam na niego wolno. – Co się dzieje?

– Nic takiego – zapewniłam go. – Po prostu... jestem w szoku. Czy on wygrał? – Zadałam beznadziejne pytanie, ale wolałam mieć to z głowy.

– Tak, wygrał – odpowiedział, uspakajając mnie.

– Co Adamson tak właściwie mu powiedział? – To pytanie zadał Dylan.

– Nie mam pojęcia. – Williams wzruszył ramionami. – Chcecie iść do Thomasa?

– Tak – Dylan odpowiedział szybko. – Ronnie? 

Nie.

Szliśmy za szatynem, mijając kilkanaście osób, które wylewały się na zewnątrz po ostatniej walce. Wszyscy wciąż się ekscytowali tym brutalnym pojedynkiem. Dwie blondynki, które koło nas przechodziły, zjechały mnie spojrzeniem i jedna z nich coś szepnęła do drugiej. Odeszły z chichotem. Zerknęłam na swoje ubranie. Wciąż wyglądałam jak po przebiegnięciu maratonu, a włosy zaciśnięte miałam gumką. Pokazałam jednej z nich język, gdy obróciła się przez ramię. Oczy blondynki chamsko się zwęziły.

Weszliśmy do tego samego pokoju, w którym znalazłam Thomasa. Chłopak wciąż był wściekły, chodził po pokoju z zaciętym wyrazem twarzy. Wewnątrz znajdował się również Zach, próbujący go uspokoić (to tak, jakby mówił do ściany), Christina, która po prostu na niego patrzyła oraz William, który krzyczał (tak, krzyczał!) na niego, by Fear opanował swoje nerwy, lecz nie słuchał.

– Thomas – odezwałam się cicho, ale stanowczo. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mnie usłyszał, ale się obrócił. – Już dobrze, wygrałeś – ciągnęłam. Nasze spojrzenia się zblokowały. Zrobiłam krok w przód. – Daj Rosaline się opatrzeć. Musimy wiedzieć, na czym stoimy.

Obejrzałam się za siebie. Rosaline i Amy stały przy wejściu do pokoju. Skinęłam w kierunku blondynki, a ona pewnym krokiem do mnie podeszła. Nie podobało mi się, że stałam się kimś, kto potrafił go uspokoić. Czułam się jak na rozdrożu. Nie chciałam brać w tym udziału, jednak zrobiłabym to po raz kolejny, bo się martwiłam. Czemu, kiedy ktoś okazywał mi cień życzliwości, ja byłam w stanie zrobić coś takiego?

– Idziemy? – zapytałam cicho Dylana i Amy. Oboje skinęli głowami i dyskretnie opuściliśmy pomieszczenie. Dyskretnie, bo wszyscy skupili się teraz na zrezygnowanym Thomasie.  

Przez bardzo długi czas milczeliśmy. Właściwie, to przez całą drogę do auta. Usiadłam z tyłu, obok mnie Amy, a Dylan robił za kierowcę. Connor chwyciła za moją dłoń, ja zaś zerkałam za okno. Tym razem żadna z nas nie czepiała się stylu jazdy Jaydena. Chciałam, naprawdę chciałam, dowiedzieć się, co takiego powiedział Adamson, że Thomas omal go nie zabił. Sam Fear nie wyglądał na specjalnie przejętego tym, co zrobił. A co, jeśli ja też bym go kiedyś tak zezłościła, że by mnie uderzył? To wszystko mnie przytłaczało. Nie powinnam go znać. Nie powinnam wchodzić w tamtą uliczkę, skoro, jak się okazało, to Tony był złą postacią w tej historii. Dlaczego wszystko się tak potoczyło? Może byłabym teraz w związku z Blake'iem? Może z moją dłonią wszystko byłoby dobrze? Może nie musiałabym okłamywać ojca, który nawet nie zdawał sobie sprawy, że przebywałam teraz w jednej z najniebezpieczniejszych części miasta? Moje życie było bardzo pokomplikowane już od wielu lat, a przeszłam wiele. A teraz? Teraz do listy problemów dołączył fakt, że grupa przestępcza próbowała mnie zabić, moi przyjaciele zostali narażeni na niebezpieczeństwo i zamieniałam się w dziewczynę z marginesu. Thomas kiedyś powiedział, że jeśli nie byłam jeszcze dość złamana, miało się to z całą pewnością zmienić. Teraz widziałam już pierwsze pęknięcia. Tego po prostu na mnie za dużo.

W końcu auto stanęło na początku mojej ulicy. Zarejestrowałam to dopiero, gdy Amy szturchnęła mnie lekko w ramię. Parokrotnie zamrugałam, cicho odchrząknęłam i rozejrzałam się po już ciemnej okolicy. I jak miałam to wszystko wyjaśnić mojemu tacie?

– Choco? – Niepewny głos opuścił usta Dylana. Spojrzałam na niego z opóźnionym refleksem. – Wszystko dobrze?

– Jeśli chcesz, możemy z tobą zostać. Albo chociaż odprowadzić pod same drzwi – wtrąciła Connor, w geście wsparcia kładąc dłoń na moim ramieniu.

– Poradzę sobie, dziękuję wam za wszystko – odpowiedziałam, delikatnie unosząc kąciki ust. Nie chciałam uchodzić za ofiarę, bo w zasadzie nic się nie stało. Cóż, tak powinnam to odbierać. Wysiadłam z samochodu i uderzyło we mnie chłodne nocne powietrze. Moją skórę pokryła gęsia skórka. – Napiszę, kiedy będę już w domu.

– Kochamy cię, Vi – przypomniała Amy.

– A ja kocham was – odpowiedziałam i zatrzasnęłam drzwiczki. Włożyłam dłonie w kieszenie dresów. 

Samochód odjechał, a ja zaczęłam iść w stronę domu. Wiedziałam, że nie dochodziła jeszcze północ, mimo to w okolicznych domach światła już pogasły. Nie dziwiłam się, widząc ciemność na terenie Lewisów, cała rodzina wyjechała na wakacje, ale sąsiadka Higgins lubiła czatować pod oknem, wyczekując czegoś, o czym mogłaby później plotkować. Dla niej to byłoby coś wspaniałego. Stara plotkara.

Pokręciłam głową i objęłam się szczelniej ramionami, które musiałam wyjąć z kieszeni. Thomas spowodował, że miałam totalny mętlik w głowie. To niesprawiedliwe. Jego już wdrożono w ten system, a ja wciąż na nowo poznawałam jego styl życia, choć nie było mi to na rękę. Cóż, udało mi się go polubić, ale, na litość boską, on o mało nie zabił kryminalisty! Może nie powinnam się tak martwić, ale co jeśli ja powiedziałabym coś nie tak i wtedy to ja zajęłabym miejsce Adamsona? 

W końcu zawędrowałam pod dom. Stałam przy furtce i właśnie wtedy się rozejrzałam. Jakiś cień na tle ulicznej lampy mignął mi przed oczami, koło śmietnika, po drugiej stronie drogi. Wystraszyłam się, choć nie dałam tego po sobie poznać. Pchnęłam furtkę i weszłam na posesję. Całe szczęście miałam telefon i klucz przy sobie. Kiedy weszłam na werandę, nie zapaliło się żadne światło, co oznaczało, że albo tata jeszcze nie wrócił, albo już spał. Modliłam się o pierwszą opcję. Odkąd zadzwoniła do mnie Rosaline, nie zajrzałam w komórkę nawet raz.

– Wróciłem do ciebie. – Usłyszałam nagle za sobą. Serce prawie wyrwało mi się z piersi. Głównie dlatego, że się tego nie spodziewałam, ale drugi powód był dużo poważniejszy.

Odwróciłam się powoli, ze spokojem, który (miałam nadzieję) dobrze wymalował się na mojej twarzy. Stał przy furtce i nonszalancko się o nią opierał. Ubrany jak zawsze w czerń, tym razem skórzaną kurtkę, koszulkę oraz jeansy. Buty za kostkę również były czarne. Twarz nosiła parę sińców, zadrapań, rozcięć... głównie na ustach i brwi. Właśnie ją uniósł i patrzył, oczekując reakcji. Miałam ochotę westchnąć, bo mimo wszystkich tych obrażeń, naprawdę wyglądał dobrze.

– Thomas, idź do domu – powiedziałam spokojnie, co kontrastowało z moją burzą w głowie. – Zobacz, jak ty wyglądasz. O mało co... – urwałam w połowie.

– Nic mi nie jest – zapewnił, wchodząc na werandę. – Ale ty wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła. Co jest, Gryffin? To tylko ja.

– Nic mi nie jest – odpowiedziałam cicho.

– Kłamstwo – stwierdził, stając tuż przede mną. – Wystraszyłaś się tego, co zobaczyłaś? Że go zraniłem? Że mogłem zrobić coś o wiele gorszego? – Ciskał pytaniami, które, o dziwo, były trafne. Naprawdę potrafił wychwycić uczucia innych. Przerażające.

– Tak, do cholery – przerwałam w końcu, patrząc w dal. Zauważyłam jakąś postać koło śmietnika, ale ona ruszyła dalej, wzdłuż ulicy, w przeciwnym kierunku. Thomas irytował mnie swoją dociekliwością. Myślałam, że to ja byłam ciekawska.

– Nawet nie wiesz, czemu to zrobiłem – zauważył, znów mówiąc tym swoim zdartym głosem.

– To czemu to zrobiłeś?

– Sprowokował mnie. Powiedział coś okrutnego, oceniając z góry.

– Co pow... 

– Nie powiem ci, co powiedział – wciął się bezczelnie, na co przewróciłam oczami. – Obiecałem ci, że cię nie skrzywdzę. Nie świadomie. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła?  

Nie odpowiedziałam.

– W porządku – sapnął, a następnie klęknął przede mną na jedno kolano.

– Thomas, co ty... 

– Ja, Thomas Rafael Newton Frighton obiecuję, że cię nie skrzywdzę, Veronico Gryffin. Nie pozwolę, żebyś umyślnie przeze mnie cierpiała – ciągnął, kiedy ja wstrzymałam oddech. Trzymał moją dłoń, patrzył w oczy z przerażającą powagą. – Obiecuję.

– Dobrze, już dobrze – powiedziałam w końcu, próbując się nie uśmiechnąć. Podniósł się z ziemi. – Idź do domu, Thomas.

– Jeszcze nie. – Pokręcił głową. Po raz kolejny ujrzałam w jego czekoladowych tęczówkach iskierki szaleństwa.  

– Jeszcze nie? – Zmarszczyłam brwi.

Wtedy on przyciągnął mnie do siebie, wciąż trzymając za dłoń. Objął mnie drugą ręką w pasie i spojrzał głęboko w moje oczy. W następnej chwili po prostu mnie pocałował. Smakował papierosami i to naprawdę dla niego charakterystyczne. A ja przymknęłam powieki i odwzajemniłam pocałunek. Zagubiłam się w tym wszystkim. Właśnie przez niego. Boże, nie powinno tak być. I nie miałam pojęcia, ile tak staliśmy na tej werandzie. W końcu to on odsunął się ode mnie ze złowieszczym uśmiechem na ustach.

– Słodkich koszmarów, Dark – zażyczył półszeptem, a następnie odszedł, zamknął za sobą furtkę i ruszył na pieszo wzdłuż ulicy. W mrok naszego świata.

– Fear, ty popaprany człowieku. – Pokręciłam głową, odprowadzając go wzrokiem. Coraz bardziej wariowałam.

***

Dzień dobry/Dobry wieczór, w zależności kiedy czytacie ten emocjonalny rozdział. Cóż, za nami już ich 17. Codziennie przybywa was tak wielu, dziękuję wam za to, jesteście wspaniali!

I pamiętajcie, że jeśli opowiadanie wam się podoba, byłoby mi niezmiernie miło, gdybyście polecili je innym :)

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top