16. Nienawidzę cię, Thommy!


Szliśmy dalej lasem. Wiedziałam, że było już późno, lecz, o dziwo, myśl o tym, że Thomas chciał mi coś pokazać sprawiła, że chęć snu zastąpiła ciekawość i pobudzenie. Szłam tuż za chłopakiem w czarnej koszuli, czarnych spodniach i marzyłam, by się w końcu zatrzymał, bo szliśmy już naprawdę długo. Ale on chyba nie miał takiego zamiaru. Zastanawiałam się czy będzie w stanie nas stąd wyprowadzić. Po lewej stronie wciąż słyszałam szum oceanu, ale nie zmieniało to faktu, że z pewnością się zgubiłam. Moja orientacja w terenie nie należała do najlepszych, ale liczyłam, że osoba, która należała do jakiejś grupy nie miała z tym większych problemów. Śmierć w lesie z wygłodzenia i przemrożenia...

Ponura perspektywa.

– Daleko jeszcze? – zapytałam po kolejnych pięciu minutach drogi. Wiedziałam, że go irytowałam, zadając to samo pytanie od początku drogi.

– Już nie tak daleko – wymamrotał w odpowiedzi. Wciąż powtarzał to samo, więc już mu nie wierzyłam. Po raz tysięczny odpalił fajkę i po raz tysięczny się do mnie odwrócił, żeby poczęstować. A ja po raz tysięczny wzięłam ją bez słowa, by on po raz tysięczny mógł ją odpalić. – Jesteśmy. – Nagle się zatrzymał, przez co wpadłam na jego plecy. Prawie upuściłam papierosa.

– No wreszcie – sapnęłam i uniosłam oczu ku gwieździstemu niebu. 

Wyjrzałam zza jego pleców, ale nie spodziewałam się... opadła mi szczęka, kiedy zobaczyłam stary opuszczony dom jak z horroru. Był ogromny, w kolorze brudnej bieli, porośnięty bluszczem, a w niektórych miejscach farba odpadała, pokazując gołe stare drewno. Trawnik był nieskoszony, sięgał do łydek, więc z całą pewnością nikt tu już nie bywał. Miał jedno piętro, parter, wiele balkonów i ogromną werandę, która też wymagała renowacji. Brązowy dach opadał z jednej strony, całość otoczono metalowym ogrodzeniem, które nie dodawało uroku temu miejscu. Thomas wyjął z kieszeni sporych rozmiarów klucz i przez chwilę się wahał. Ostatecznie przekręcił klucz i brama ustąpiła z potężnym zgrzytem, przez który dreszcz mi przebiegł po kręgosłupie.

– Co to za miejsce? – spytałam głucho, idąc obok po kostce przed domem. Zastanawiałam się czy nie było tu jakiegoś węża.

– To mój rodzinny dom – odpowiedział ze spokojem. Moje brwi z pewnością sięgały w tamtej chwili linii włosów. – Nie patrz tak – ciągnął, rozbawiony moją reakcją, zaciągnął się papierosem – nikogo w nim już nie znajdziesz.

– Nie wiedziałam, że mieszkałeś w lesie. – Moje słowa nie zabrzmiały za dobrze. Thomas rzucił peta w doniczkę z piachem, więc zrobiłam to samo.

– Mieszkałem, póki nie skończyłem szesnastu lat. Kiedy nasza rodzina się rozpadła, nie było sensu tu zostawać – wyjaśnił i kolejnym kluczem otworzył drzwi. Pchnął je ramieniem. – Dawno nikogo tu nie było. Ten dom zawsze wyglądał jak z horroru, teraz nawet farba zaczęła odpadać. – Rozejrzał się. – Ciekawe czy jakiś bezdomny nie znalazł tu sobie kryjówki. – Wydawał się bardzo obojętny jak na przebywanie w miejscu, gdzie rozpadła się jego rodzina.  

Przepuścił mnie w drzwiach. Weszłam niepewnie do środka, choć panowała tu ciemność. Nie sądziłam, by działał prąd. Przeszłam do holu. Rozciągały się przede mną dwa pasma schodów w dębowych barwach. Jedne prowadziły w górę, drugie w dół, prawdopodobnie do piwnicy. Na ścianach wisiały obrazy, ale żaden rodzinny. Pejzaże, abstrakcyjne malowidła, które urzekały swoim wyglądem. Poza nimi na ścianach była też pasiasta tapeta w barwach beżu. Nade mną wisiał żyrandol, który kiedyś pewnie rzucał cudne światło na panelową podłogę. Każdy mebel nakryto prześcieradłem. Przeszłam w lewo, tam był salon. Nie słyszałam ani jednego dźwięku. Zastanawiałam się czy Thomas wciąż tu był, czy wyszedł.

Salon musiał zachwycać w latach świetności i to mogłam ocenić już po jednym spojrzeniu, choć wszędzie był kurz i białe prześcieradła. Na ciemnej podłodze leżał szary, być może biały kiedyś dywan, który zbierał wszystko, co na niego upadło. Ściany miały odcień czerwieni z wykończeniem z dębu, podobnie jak podłoga. Po prawej stał kominek, który pewnie już zapomniał, po co go stworzono. W samym centrum pomieszczenia wisiał kolejny żyrandol, zupełnie inny niż ten z holu. Tu na ścianach nie było obrazów. Na jednej wisiał gobelin z drzewem genealogicznym Frightonów, a kolejną ścianę, tę z naprzeciw drzwi, zastąpiono szybami, za którymi rozciągał się widok lasu i odległego oceanu. Podeszłam do gobelinu i dotknęłam ręcznie haftowanych liter.

Wydawało mi się, że ten dom nie był odwiedzany od co najmniej dwudziestu lat, co mnie zdziwiło, patrząc na to, że Thomas miał jedynie dziewiętnaście. 

– Ja i Kelly. – Usłyszałam za sobą, przez co się wzdrygnęłam. Latarką z telefonu zaświecił w miejsce, na które patrzyłam. Dwa nazwiska, ale obok znajdowało się jeszcze jedno.

– A kim jest ona? – zapytałam, odczytując trzecie imię i nazwisko. Lia Frighton. 

– To moja młodsza siostra – odparł cicho. – Mieszka z dziadkami w Margate City. Ma dziesięć lat i odwiedzam ją raz w miesiącu. Z Kelly widują się częściej, zawsze dobrze się dogadywały – kontynuował. Zdziwiłam się, że się tak na mnie otworzył.

– A co z waszymi rodzicami? – Zerknęłam na niego przez ramię. Latarka zgasła, sam chłopak przeszedł w głąb salonu. Zatrzymał się przy oknie.

– Ojciec jest szychą, ma własną firmę. Jest przyjacielem Hectora, nie ma czasu dla swoich dzieci – westchnął z udawanym smutkiem.

– Przykro mi – wyszeptałam, patrząc na niego.

– Nie masz powodu. Nie po to cię tu przyprowadziłem.

– To po co tu jestem? – Odwrócił się w moją stronę. Chwilę milczeliśmy.

– Bo chcę, żebyś mnie poznała. Żebyś mi zaufała. Może to pomoże ci mnie zrozumieć, może ja stanę się lepszym.

– Kiedy wspominałeś o tym poznawaniu, nie spodziewałam się, że zaczniesz od czegoś tak... poważnego – wyznałam, kręcąc głową. – Zapytałeś mnie o ulubione kwiaty i piosenkę, a w zamian pokazujesz coś tak znaczącego.

– Zawsze stawiałem sobie wysoko poprzeczkę. – Włożył dłonie w kieszenie spodni i wzruszył ramionami. Podeszłam bliżej niego. Sandały klapały po podłodze, gdy szłam w jego stronę.

W końcu stanęłam obok i spojrzałam przez brudne szyby na piękny krajobraz. On zrobił to samo. Przez długi czas po prostu tam staliśmy, w ciszy, pochłonięci swoimi myślami.  

– Chcę, żebyś została tu ze mną na weekend – oznajmił nagle. Zerknęłam na niego, lecz ten wciąż patrzył za szybę. Czekałam na dalsze słowa. – Chcę, żeby ten dom choć przez chwilę dobrze wyglądał. Chcę przypomnieć sobie parę dobrych momentów. Zresztą, tak naprawdę nikt tu nigdy nie kiwnął palcem. Gdy ojciec kupił ten dom ponad dwadzieścia lat temu, zajął się firmą. To mama tchnęła tu życie. Teraz też przydałaby się kobieca ręka. – Posłał mi znaczące spojrzenie.

Jak ja mam problem swój dom ogarnąć.

– No nie wiem – odparłam wymijająco. Zaskoczył mnie.

– Możemy też zrobić coś innego, coś... fajnego – znów to wahanie – jak na przykład kąpiel w oceanie. – Uniósł kącik ust w ten swój charakterystyczny sposób.

– Co powiem tacie?

– Nie jesteś głupia, wymyślisz coś – odpowiedział, odwrócił się i wyszedł z salonu. – Zresztą, wiele razy już byłem świadkiem twoich kłamstw.

– A co będę z tego miała? – Odwróciłam się, a on przystanął, wciąż będąc tyłem. Wydawało mi się, że się zastanawiał.

– Odpowiedzi na pytania, które jeszcze nie padły. – Potem zniknął mi z oczu.

Długo biłam się z myślami. Stałam tak, patrzyłam na księżyc i gwiazdy, i niczego nie wiedziałam. Z jednej strony chciałam pozna jego umysł. Powód, dla którego miał te ataki i wybuchy gniewu. Z drugiej jednak to było bardziej niż pewne, że nie powinnam mieć z nim niczego więcej wspólnego niż to konieczne. Ale jednak stanowiliśmy drużynę, ekipę, pierdolony tandem i choć tego nie chciałam, musiałam się z nim użerać. Mogłam powiedzieć tacie, że spałam u Amy, lecz on wiedział, że nie byli chlubą tego miasta. U Dylana? Nie, Simon Gryffin za dobrze się znał z jego rodzicami. Może Chloe...

Czy powinnam w ogóle o tym myśleć?

Chciałam poznać odpowiedzi na pytania.

Ale co z moją moralnością? Czy już zawsze miałam być tą kłamczuchą?

– Dobrze, w porządku – mruknęłam, choć wiedziałam, że jego już tu nie było. – Spędzę z tobą jeden weekend w tym domu. 

***

Głośne echo odbijało się od ścian prawie pustego domu, kiedy tego czwartkowego wieczora siedziałam sama, czytając kolejną książkę. Chłonęłam każde słowo jak gąbka, bo Tess Gerritsen zawsze pisała genialne thrillery. Nie dało się na niej zawieść. Taty nie było, pojechał do burmistrza Lorenzo, bo mieli naprawdę świetny kontakt. Ja, niestety albo stety, musiałam odmówić, bo nie lubiłam się z Gillan, jego córką. Oczywiście nakłamałam tacie, że jadę na weekend do Chloe Thomson, której on osobiście nie znał, a kojarzył z moich opowieści. Thomas za to nie kontaktował się ze mną od tamtej nocy, w urodziny Williama. Obstawiałam, że musiał sobie to i owo poukładać w głowie po tym, jak mocno się na mnie otworzył.

Ciszę przerwało głośne stukanie w drzwi frontowe. Chciałam je zignorować, ale pukanie wcale nie ustawało. Zdjęłam okulary w czarnej oprawce z nosa i położyłam na stoliku, książkę zostawiłam na kanapie, gdzie siedziałam. Podeszłam do drzwi i je uchyliłam.

– Dzień dobry, Douglas Flither z policji, pani Veronica Gryffin? – spytał czarnoskóry łysy mężczyzna. W dłoni trzymał identyfikator.

Thomas, coś ty zrobił...

– Słucham – odpowiedziałam, zgrywając twardzielkę.

– Dnia dwudziestego siódmego czerwca bieżącego roku doszło do napaści przez pana Thomasa Frightona. Chcielibyśmy potwierdzenia wersji zdarzeń pana Frightona, że była pani z nim poza terenem napaści, ponieważ właśnie taką wersję utrzymuje. 

Stałam jak zamroczona. Rozmawiali o tym z Thomasem i zrzucił odpowiedzialność na mnie? Cholera, rozumiałam, że byłam jego Brightness, ale bez przesady! Nawet mnie nie uprzedził! I czemu ktokolwiek zainteresował się tym dopiero teraz? I dlaczego nikt nie zakuwał mnie w kajdany? Czułam się źle, koszmarnie wręcz, ale oni oczekiwali odpowiedzi, jakiejkolwiek. A mnie natchnęło.

– Byliśmy razem na plaży, nad oceanem – zaczęłam spokojnie. – Spacerowaliśmy wzdłuż wody, póki nie zrobiło się zimno. Oddał mi swoją kurtkę, nadal ją mam. Mogę ją pokazać – zaproponowałam.

– Bylibyśmy wdzięczni – powiedział drugi facet. Miał kręcone brązowe włosy i duży brzuch.

– Więc proszę tu zaczekać – rozkazałam. Nie chciałam, żeby ktoś obcy kręcił mi się po domu. 

Ruszyłam pewnym siebie krokiem na schody. Podałam im wiarygodne kłamstwo, choć byli koszmarnymi przedstawicielami prawa. Thomas mógł równie dobrze zostawić te rzeczy u mnie wczoraj, tydzień temu czy nawet dwa, ale nie daliby rady do tego dojść, bo zainteresowali się tą sprawą dopiero po prawie trzech tygodniach! Wyciągnęłam kurtkę oraz papierosy z pudełka i wróciłam na dół. Rozmawiali przyciszonymi głosami, ale urwali, kiedy zdali sobie sprawę, że wróciłam.

– Proszę. – Podałam Flitherowi przedmioty. – Nie macie nagrań z napaści? Z monitoringu?

– Cóż, nie – odezwał się drugi facet. – Skasowano je.

– A co ze świadkami? – drążyłam z irytacją.

– Problem w tym, że kasyno było wtedy zamknięte. Dlatego przyjechaliśmy tu prywatnie. Panu Carlsonowi zależało na dyskrecji, dlatego kazał nam się zająć tym osobiście. Nikt nic nie wie i tak ma pozostać. 

To. Są. Kurwa. Jakieś. Żarty.

– To pan Carlson nie widział, kto go pobił? I od razu wina spada na Thomasa?

– Pan Carlson ma problemy ze wzrokiem... – odezwał się Flither – i nie był pewien, kto to zrobił, a słyszał o panu Frightonie różne plotki.

– Czy pan słyszy, co pan mówi?! – zdenerwowałam się. – Proszę wyjść. – Zabrałam rzeczy Feara i otworzyłam drzwi. – Żegnam. Żegnam ozięble.

Z zawstydzeniem wyszli z mojego domu i skierowali się w stronę auta. Tyle ich widziałam. Całe szczęście Lewisowie wyjechali na wakacje, a stara pani Higgins oglądała teraz swój ulubiony serial. W każdej innej sytuacji obawiałabym się, że mój ojciec by się o wszystkim dowiedział.

– Zamorduję go! – Wyrzuciłam ręce w powietrze. Zamknęłam drzwi wejściowe i skierowałam się do salonu. Wzięłam telefon w dłoń, rzuciłam rzeczy Feara na kanapę, a na koniec wybrałam jego numer. Oczywiście włączyła się poczta głosowa. Znudzony głos poinformował mnie, bym zostawiła wiadomość. – Oddzwoń do mnie, cholerny kretynie! 

Rzuciłam telefonem na kanapę i skierowałam się w stronę barku. Spojrzałam na swoje ręce, które przeraźliwie się trzęsły. Chciałam się napić, musiałam wręcz. Chciałam w tej chwili powiedzieć o wszystkim Amy, ale ona wciąż przebywała u dziadków. Dylan pojechał do cioci i miał tam pozostać do końca tygodnia, a ja tkwiłam w domu, wychodząc z siebie. Ostatecznie nie sięgnęłam po alkohol, to nie rozwiązanie. W końcu telefon zaczął wydawać z siebie standardową melodyjkę IPhone'a. Jak błyskawica znalazłam się przy nim i go podniosłam. Na wyświetlaczu pojawił się numer Frightona.

– Zanim się na mnie wydrzesz, jestem w miejscu publicznym – oznajmił, nim zdążyłam się odezwać. – Porozmawiajmy o tym, co chcesz mi przekazać jutro, w domu na plaży. Teraz nie mogę rozmawiać.

– Jestem w totalnej rozsypce. Policjanci byli w moim domu! Wiesz, co by się stało, gdyby był tu mój ojciec?! – warczałam w słuchawkę. – Wciąż nie wiem, o co chodzi. Co to za Carlson, do cholery?! Dlaczego zrzuciłeś wszystko na mnie bez uprzedzenia?!

– Nie wiem, o czym mówisz, Gryffin – powiedział po chwili ciszy. – Ale porozmawiamy o tym jutro. Nie dramatyzuj tak, kobieto. – Z tymi słowami się rozłączył. Patrzyłam chwilę na czarny ekran telefonu, a potem cisnęłam nim w fotel.

– Nienawidzę cię, Thommy!

***

– Co za niekompetentna kadra – ocenił wzburzony Dylan. Siedział z telefonem tuż przed nosem. – Jak mogli nie mieć pewności i cię wypytywać?

– Jesteś pewna, że to policjanci, a nie klauni? – zapytała Amy, również siedząc przed telefonem. – Szkoda, że mnie tam nie ma. I jeszcze jedziesz gdzieś z Frightonem na weekend... jesteś pewna, że to dobry pomysł?

– Nie – przyznałam szczerze – ale przynajmniej nie będzie świadków i będę mogła mu w spokoju zrobić krzywdę. – Dopakowałam bluzę do podróżnej torby.

Moi przyjaciele, zaalarmowani wiadomością, że mam ochotę rozwalić dom, postanowili do mnie zadzwonić. Cóż, byłam w trakcie podziwiania drogiej lampy w moim pokoju, gdy zadzwonił Dylan. Kazał mi usiąść i opowiedzieć o moim ulubionym kolorze i czemu był nim szary. Zbiło mnie to z tropu, ale jednak jego szalona logika pomogła mi się uspokoić. Potem dołączyła Amy. Polały się łzy, połamały paznokcie i finalnie zgłodniałam. Ale dzięki nim czułam się lepiej i pogodziłam się z myślą, że policja była w moim domu. Choć miałam co do nich krytyczną ocenę.

– Całe szczęście, że sąsiedzi niczego nie zauważyli, bo przyjechali nieoznakowanym wozem. Dobrze, że się nabrali na moje słabe kłamstwo, choć to przecież policja – wyrzucałam trzy po trzy, czego nie komentowała nawet Connor. Sama nieźle zdziwiła się tym, czego się dowiedziała. – A jak u was? Macie jakieś lepsze wieści?  

– Podzielam twój ból – powiedziała Amy. – Ojciec ma napady agresji, nie mam lepszych wieści od ciebie. – Najbardziej bolało mnie to, że mówiła tak, jakby przywykła do tego, co miała w domu.

– A moja ciotka jest tak religijna, że kazała mi się modlić trzy razy dziennie. Nie mogę wychodzić i rozmawiać z sąsiadką, bo jest niewierząca. A Dakota jest naprawdę ładna. I w naszym wieku. Ech, ciężkie to życie.

– Będzie dobrze, Ronnie – próbowała pocieszyć mnie przyjaciółka. Pokrzepiająco się uśmiechnęła.

– Po prostu wciąż nie mogę w to uwierzyć. – Włożyłam czarne ogrodniczki do torby.

– Ja też nie mogę w to uwierzyć – przyznał Dylan.

– I ja – dodała Amy.

Cudnie, Klub Przegrywów Życia się właśnie utworzył.

***

Z samego rana, w sobotę, stałam na gangu swojego domu. Sama z torbą podróżną. Uznałam, że walizka była mi zbędna. To tylko dwa dni. Mój tata jeszcze spał, tak samo jak sąsiedzi. Pani Higgins wstawała zawsze o ósmej rano, żeby zdążyć na swój śniadaniowy serial, więc stojąc tutaj o siódmej czułam się w miarę bezpiecznie.  

Poza tym, że ktoś czyhał na moje życie. 

Często słyszałam kroki w pustym domu, a moje rzeczy były poprzestawiane. Wątpiłam, że to jakieś paranormalne zjawiska, podobnie jak wątpiłam w swoją pamięć. Nie miałam pewności czy to nie ja zostawiłam otwartego okna, bo przecież mogłam zapomnieć. To moja pięta Achillesa.

Z myśli wyrwał mnie głośny pomruk motocykla. Thomas podjechał swoją maszyną. Głośną maszyną. Zatrzymał się pod moim domem w sobotę rani. Nie dość, że wciąż trzymała mnie złość za akcję z policją, to dodatkowo zaraz zbudziłby mi sąsiadów, a tylko gapiów mi brakowało do szczęścia na tamten moment. Spodziewałam się czarnego dodge'a challengera, ale on po raz kolejny mi pokazał, że łatwo mógł mnie zaskoczyć.  

– Cześć, Gryffin – przywitał się, ściągając czarny kask z głowy. Wyglądał, jakby miał gdzieś mój zacięty wyraz twarzy albo go nie zauważył.

– Gdzie mam wsadzić torbę? – zapytałam, ruchem głowy wskazując bagaż.

– Trzymaj ją na kolanach. 

Ta, jeszcze czego.

– To niebezpieczne – upierałam się, ale on przewrócił na mnie jedynie oczami.

– Jeśli chcesz, to ja mogę trzymać to twoje barachło. – Sardonicznie się uśmiechnął. Ostatnie, czego mi brakowało, to stracić życie w wypadku.

– Dupek – mruknęłam i wsiadłam za nim na czarny jednoślad. Torbę trzymałam na kolanach tak mocno, że zbielały mi palce. Bałam się, że spadnie. Tam miałam telefon, portfel, dokumenty... i nowe bardzo drogi buty sportowe fili.

Zanim odjechaliśmy, Frighton włożył mi na głowę kask, zapiął go i na koniec w niego zapukał, przez co pod nosem warknęłam. Potem bez słowa jechaliśmy kolejnymi ulicami. Nie zdążyły się jeszcze wybudzić ze snu. Niektóre kawiarnie szykowały się do otwarcia i poczęstowania kawą, kasyna zachęcająco błyszczały.  

Kasyno przypomniały mi o sytuacji z policją i tajemniczym Carlsonem. Zamierzałam wrzasnąć na Thomasa. Może i byłam jego Brightness, miałam zapewnić mu alibi, ale to, z jakim spokojem i olewczością ze mną wtedy rozmawiał, tylko pogorszyło sprawę. Potrzebowałam jakiegokolwiek wsparcia, nawet od niego, a poczęstował mnie tylko kolejną dawką swojego słabego zachowania. To nie było miłe. Nie pisałam się na taką współpracę, naprawdę.

Nim się zorientowałam, byliśmy już na miejscu. Moje myśli tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam, jak szybko znaleźliśmy się nad oceanem, potem w lesie, a na koniec przed starym upiornym rodzinnym domem. Całe szczęście moje rzeczy się nie posypały, torba wciąż tkwiła mi na kolanach, tak jak kask na głowie. Dobrze, że chociaż to miałam za sobą. Pozostawało mi porozmawiać o wszystkim z Fearem, ale nie za bardzo miałam na to ochotę. Nie za bardzo wcale.

– Gryffin, możesz już zejść. – Jego głos dotarł do mnie z opóźnieniem. Zerknęłam na ubranego w całości na czarno bruneta. – Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług. 

Zwinnie zeskoczyłam z pojazdu i wzięłam swoją granatową torbę. Minęłam go, by wejść na werandę. Nie miałam ze sobą nawet papierosów, od kiedy tata przyłapał mnie na tym, że mu kilka podebrałam. Czułam się jak tykająca bomba. Kiedy znalazłam się w otwartym przez Thomasa domu, pierwszym, co zrobiłam było postawienie mojego bagażu na podłodze w holu. Potem odwróciłam się w jego kierunku z bojowym nastawieniem.

– No, zaczynaj – sapnął ze znużeniem i oparł się o zamknięte za sobą drzwi. Stał tuż naprzeciw mnie i choć zdawało mi się to być sporą odległością, bez trudu mogłam ją szybko pokonać.

– Dlaczego policja była w moim domu? Kim jest Carlson? I co ty robiłeś w tym cholernym kasynie?! – Po tym wybuchu odetchnęłam.

– Nie wiem, o czym mówisz, kochanie – odezwał się po paru chwilach ciszy i do mnie podszedł. Stanął tuż przede mną. – Jedyny Carlson, z jakim miałem do czynienia, czyli Adam Carlson, również należy do jednej z grup. Nie zgłosiłby się na policję. – Zmarszczyłam brwi.

– Co to znaczy?

– A to znaczy, że w twoim domu było dwóch mężczyzn, którzy prawdopodobnie chcieli tylko sprawdzić powiązania między tobą a mną lub też upewnić się, że na pewno tam mieszkasz.

– Czyli, że...

– Że to robota Demons, Dark – dokończył za mnie. Mocno zacisnął szczękę, a palce w pięści.  

Zadziwiająco głupie jest to, co zapamiętujemy w tak beznadziejnych sytuacjach. To, że widziałam jak jego klatka się miarowo unosiła, jak oczy wściekle obserwowały otoczenie, jak moje palce zacisnęły się na jego bluzie, bo nie potrafiłam przyswoić do siebie, że wpuściłam do domu kogoś, kto prawdopodobnie chciał mnie zranić. Czułam, że coś było nie tak, nawet bardzo, ale nie spodziewałam się, że to robota Demons.

– To by wiele wyjaśniało – prychnął do siebie z sardonicznym uśmiechem, ale nie dodał niczego więcej. Każdy nasz dialog przerywała długa chwila ciszy.

– Obiecałeś, że udzielisz mi odpowiedzi – wypomniałam półszeptem, patrząc na swoje dłonie. – Chcę się dowiedzieć, co takiego zrobiłeś, że Demons chcą cię zniszczyć, przy okazji niszcząc mnie. – Spojrzałam mu w twarz. Ciemne i dzikie tęczówki przyglądały mi się z uwagą i skupieniem.

– Chodźmy do salonu – zaproponował tylko i następnie odszedł. Echo jego kroków roznosiło się po domu. Słyszałam swoje głośno bijące serce. Czułam jego zapach. Zapach, który musiał kojarzyć mi się z bezpieczeństwem, bo właśnie tego musiałam oczekiwać od Feara. Tymczasem jego zapach kojarzył mi się tylko z tym, jak bardzo przechlapane miałam.

Tchnęłam cicho, zbierając się na odwagę. Spojrzałam na swoje białe adidasy, jasne jeansy, które opinały moje trzęsące się nogi. Chciałam im dać do zrozumienia, żeby ruszyły z miejsca. Nie byłam pewna czy chciałam usłyszeć powód, dla którego chcieli go zabić. Chcieli zabić mnie. Ale ostatecznie weszłam do tego pokoju i usiadłam na czarnej sofie, z której chwilę wcześniej Frighton musiał zdjąć prześcieradło, które teraz leżało niedbale złożone obok wygasłego kominka. Stał odwrócony do mnie plecami, patrząc za okno, na widok, który się przed nim rozpościerał.

– Szef Demons, Fahundo Cholito, był wspólnikiem mojego ojca – zaczął, splatając dłonie za plecami. – Znałem go od dziecka i traktowałem jak wujka. Pewnego dnia się pokłócili. Powodów było wiele, jednak jednym z tych kluczowych okazałem się ja. Ojciec chciał, bym należał do Darkness, bo mały Thommy nigdy nie dostał wyboru, a Cholito – do Demons. Brad próbował wspiąć się na szczyt, nie patrząc na to, jak jego upadek będzie bolesny. Zrobił coś głupiego, czym zezłościł Fahundo. Znalazłem się w Darkness, gdzie tak naprawdę rządził Hector, przyjaciel Brada. Wszystko szło nieźle. Pogodziłem się z tym, że należę do jakiejś przestępczej grupy, chodziłem też do szkoły. Potem jednak... po jednej z walk...

– Zostałeś złapany przez policję – dokończyłam cicho, ale wciąż na tyle głośno, by mnie usłyszał. Skinął głową i odwrócił się w moją stronę. Przy słońcu, które jeszcze nisko wisiało nad ziemią, wyglądał jak anioł, co kontrastowało z jego charakterem.

– Brad się zdenerwował, choć zgarnął sprawę pod dywan. Nie wiedział nikt, poza policją i szeryfem Brownem. Reszta została plotką, a mnie nie ukarano. Miałem tylko czternaście lat, to te początki. Mama zawsze była pod jego butem, ale nie odpuściła, kiedy złapała mnie policja. – Przełknął ślinę. – W domu nie było już dobrze. Pewnego dnia wraz z Kelly postawiła mu ultimatum. Albo pozwoli mi żyć normalnie, odejść z Darkness i zostać z nami, albo będzie kazał mi w tym siedzieć dalej i odejdzie od rodziny. – Podszedł do mnie i sucho się uśmiechnął. – Znasz odpowiedź. – Odwrócił się i pokręcił głową. – Ja i Kelly jakiś czas mieszkaliśmy z mamą, a Lia z jej rodzicami. Siedmioletnia Lia musiała zostać z kimś, kto zapewni jej dobre życie, a mama miała słabe zdrowie. Oddała babci prawa rodzicielskie i wyjechała do szpitala. Znalazłem jakąś pracę u dziadka w warsztacie, kiedy Kells zaczęła studiować prawo. Nie miałem żadnego doświadczenia, nie wiedziałem niczego – pokręcił głową – tak naprawdę wciąż byłem dzieciakiem, który musiał szybko dorosnąć. Ale jakoś sobie poradziliśmy. Widuję się z Lią, choć nie tak często jak Kelly, zakład należy do mnie, dziadek jest w domu i razem z babcią próbują sprawić, by moja młodsza siostra była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. A ja wciąż byłem w Darkness i tak pozostało do teraz. Poznałem dobrych ludzi, którym jestem w stanie zaufać. Poznałem całkiem inne znaczenie słowa adrenalina. Poznałem... – urwał, patrząc na mnie. – Czy ty płaczesz?  

Dotknęłam dłonią policzka, z zaskoczeniem stwierdzając, że był mokry od łez. Nie zarejestrowałam momentu, w którym pękłam. Żył bez ojca, ale pod jego władzą. Żył bez matki, bez jej opieki. Żył z dala od siostry i nie miał, jak pokazać jej, jak to mieć starszego brata. Była tylko Kelly, która musiała wszystko dźwignąć, to też nic łatwego. Co mnie zdziwiło, dlaczego tylko Thomas był marionetką?

– Czemu tylko ty należysz do Darkness? – zapytałam cicho, zbywając jego pytanie.

– Lia była za mała, Kelly oczkiem w głowie Brada, więc nie chciał jej na to skazywać. Własny ojciec mnie w to wrobił, a żelazna zasada Darkness to: jeśli już do nas należysz, nie możesz się wycofać.  

– Tak mi przykro. – Bałam się, oczywiście, że się bałam! Ktoś próbował mnie skrzywdzić, bo Fahundo i Brad się kiedyś pokłócili. Chcieli dotrzeć do Thomasa, bo to zawsze chodziło o niego. O najważniejszego zawodnika w tej chorej grze.

– O Boże, nie płacz mi tutaj – wymamrotał i przewrócił oczami, a potem podszedł bliżej, rozkładając ręce. Szybko się podniosłam i do niego przytuliłam. Oparł podbródek na czubku mojej głowy, a dłonie na plecach. Wciąż próbowałam się uspokoić.

– Boję się, Thomas – przyznałam po chwili ciszy.

– Nie masz czego, słowo. Przecież ostatnio zdążyłem na czas.

– Skąd wiedziałeś, że chcą mi coś zrobić?

– Mam wtykę w Demons. Opracowują genialny plan, żeby cię zabić, a nawet nie wiedzą, że mają kreta. Dostali wiadomość, że nie będzie mnie w mieście, ale ja zrobiłem im niespodziankę – kontynuował, dalej oparty o mnie.

– Czemu w weekendy się ze mną nie kontaktujesz? Oczywiście, poza tym wyjątkiem.

Spiął się na to pytanie, ale się nie odsunął. Zastanawiałam się, o co mu chodziło. Dlaczego się tak zachowywał, ale nie zamierzałam podnosić głowy. Czekałam aż sam się odezwie.

– Nie mogę... – wymamrotał cicho – i zanim coś powiesz, wiem, że miałem udzielić ci odpowiedzi, ale na to po prostu nie mogę. Nie chcę i nie mogę. – Nagle się odsunął, a atmosfera przestała być już tak chorobliwie zimna. – Przyniosę ci mopa i wiadro – dodał z krzywym uśmiechem. Przewróciłam oczami. Przyzwyczaiłam się już do tych jego skrajności.

– Nie jestem Kopciuszkiem, a ty Księciem z Bajki – zawołałam, gdy się oddalał.

– Nasza bajka jest trochę inna, ale to wciąż Kopciuszek, Vi – upierał się z lekkością w głosie, na którą ktoś, kto go nie znał, mógł się nabrać. Ja słyszałam w nim nutę smutku i nostalgii.  

***

Jakiś czas później stałam w wielkiej kuchni i myłam podłogę. Thomasowi udało się włączyć prąd, więc wreszcie widziałam lepiej, choć w czarno-białej kuchni i tak znajdowało się wielkie okno, dzięki któremu miałam wgląd na ogród. I Thomasa w okularach przeciwsłonecznych, w czarnej bluzie, w której nawet się nie pocił. Kosił ten gąszcz, zwany trawnikiem. W ustach trzymał papierosa i wyglądał jak jeden z tych popularnych chłopaków z drużyny piłkarskiej ze starych filmów. Czyli... naprawdę dobrze.

Nie patrz na niego, nie patrz na niego.

Wróciłam do mycia podłóg. Miałam zamiar powycierać też szafki, choć bałam się tego, co mogłam w nich znaleźć. Może jakiegoś szczura albo pająka, który sobie tam urządził kawalerkę? Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Dochodziła dopiero trzynasta (albo aż nadto) gdy w tym czasie zdążyłam usunąć wszystkie prześcieradła z salonu, zetrzeć kurz z obrazów, uprzątnąć hol i zacząć myć podłogi. W kuchni nie wszystkie meble zostały przykryte materiałem, toteż miałam przed sobą niełatwe zadanie, by domyć białe, a raczej żółte, szafki.

Moje włosy kleiły mi się do twarzy, bo był środek lata, ogromny upał. Chciałam się przebrać, zdjąć koszulkę, cokolwiek, ale nie byłam pewna czy ten kretyn by nie patrzył, więc pociłam się dalej w tej grubej koszulce i jeansach. Thomas miał łatwiej, bo przecież mógł zdjąć koszulkę, wielu chłopców tak robiło, ale ja? Paradująca w staniku? Cóż, nie wiedziałam, jak by się to mogło skończyć.

Nagle silnik kosiarki ucichł. Przerwałam mycie płytek na podłodze, bo zdziwiło mnie to, że zrobiło się cicho. Przecież Thomas nie był nawet w połowie swojej pracy. Wyjrzałam przez okno, ale okazało się, że nie było go w pobliżu. Zmrużyłam oczy. 

– Jesteś może głodna? – Jego głos tuż przy moim uchu tak bardzo mnie wystraszył, że aż pisnęłam, podskoczyłam i finalnie uderzyłam głową w szafkę nad oknem.

– Ta – burknęłam, odwracając się w jego stronę i masując głowę. Uśmiechał się lekko z rozbawieniem. Patrzył na mnie z góry. Wciąż miał na nosie czarne ray bany, wyglądał jak grecki bóg, a ja tymczasem przypominałam maratończyka po biegu.

– Karma za podglądanie mnie – skwitował, wciąż w wybornym humorze.

– Nie podglądałam cię! – broniłam się.

– Jak nie? Przecież widziałem. – Westchnęłam ciężko, ale nie ciągnęłam dyskusji. – W piwnicy są jakieś konserwy i wino. Może być? – Cholera, jak mogłam zapomnieć o zabraniu jedzenia? – Cóż, zapomniałem zabrać jedzenie.

Czy on umiał czytać w myślach...?

– Może być – odpowiedziałam, wciąż dotykając głowy. Matko, wiedziałam, że będzie guz. Wtedy Frighton złapał za jeden z moich kosmyków włosów, który opadł mi na twarz i założył mi go za ucho.

– To świetnie. Chodźmy do piwnicy – zadecydował z niemałym entuzjazmem. Jak na kogoś, kto rano sprzedał mi smutną historię swojego życia, miał bardzo dobry humor.

– Jak to do piwnicy? – zapytałam niepewnie. – Ja mam tam iść z tobą?

– A to sam mam wszystko nieść? – spytał z miną pod tytułem ,,mogłabyś czasem wykazać się chęcią współpracy".

– Ale w piwnicy... przecież tam zawsze chowają się seryjni mordercy.

– Głupoty gadasz. Nie powinnaś się bać tego, co znajdziesz w mroku, bo najgorsze zło jest widoczne gołym okiem, w świetle. – Przekrzywił na moment głowę. – Twój tata pozwala ci na wiele złych rzeczy. Na przykład na durne horrory.

– Thomasie Frightonie, jesteś niemożliwy – pokręciłam głową – ale miejmy to już z głowy. – Wzruszył tylko ramionami.

Zaczęłam zmierzać w stronę piwnicy, jednakże przystanęłam, kiedy sobie coś uświadomiłam. To właśnie tą pierwszą osobę w horrorach atakowano. Ja nie chciałam tą osobą być. To Thomas musiał iść na pierwszy ogień.

– Co jest? Czemu się zatrzymałaś?

– Idź pierwszy – mruknęłam i przesunęłam się, by mógł przejść. Nagle podłoga stała się bardzo ciekawym elementem domu.

– Boisz się? – Spojrzał na mnie z rozbawieniem, a ja pokazałam mu język. – Lepiej go schowaj, może się przydać do czegoś innego.

– Co takiego sprawia, że używasz takich tekstów, huh? – Skrzyżowałam dłonie na piersiach.

– Ty. – Wzruszył ramionami i zszedł do piwnicy. Chwilę stałam jak wmurowana, ale ostatecznie weszłam za nim.  

Całe szczęście, że działało tu światło i nie był to typowy scenariusz horroru. Wiele żarówek się przepaliło, ale jedna, ta niezawodna, wciąż działała. Piwnica niczym szczególnie nie odbiegała od mojej. Jedynym wyjątkiem okazała się sporych rozmiarów lodówa oraz dwie duże beczki z korkami, zapewne znajdowało się w nich wino. Ściany zostały utworzone z obrzydliwej, białej cegły. Podłoga z betonu, brak okien i ten smród wilgoci. Nie podobało mi się to miejsce. Thomas otworzył lodówkę i wyjął z niej konserwy. Podał mi je, nawet nie patrząc w moim kierunku. Chwilę zastanawiał się, w co wlać wino i jego wzrok padł na stare wiadro w rogu pomieszczenie. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem, gdy zerknął w moim kierunku, by upewnić się, że nie patrzyłam.

– Patrz, wiewiórka! – zawołał, żebym na chwilę straciła czujność. Przewróciłam jedynie oczami. – Dobra, niech ci będzie. – Wyszedł z piwnicy, zostawiając mnie samą. Warknęłam pod nosem, ale po chwili brunet wrócił z dwoma opłukanymi kubkami.

Po kilku minutach siedzieliśmy już w salonie, gdzie zdążyłam umyć podłogę. Wciąż była jeszcze trochę mokra. Jedliśmy w milczeniu, popijając winem. Plułam sobie w brodę, bo nie wzięłam żadnego prowiantu. Nie wiedziałam też, gdzie będę spać, a dochodziła piętnasta, kiedy kończyliśmy jeść. Bliżej wieczoru niż dalej.

– Hej – zaczęłam, a on na mnie zerknął – a gdzie będę spać?

Bez słów wskazał za okno salonu. Przewróciłam oczami.

– Ha, ha. Bardzo zabawne. – Pokręciłam głową.

– Będziesz spała w jednym z pokoi na górze. Wszystko powinno być w porządku, ukryte przed kurzem. W szafie jest dodatkowa pościel. Ach, i jest jeszcze coś.

– Tak? – Przekrzywiłam głowę.

– Nie wchodź do pokoju na końcu korytarza.

– Dlaczego? – spytałam wolno, ale nie zapowiadało się, że mi odpowie. Nawet już na mnie nie patrzył. – Musimy tu tylko sprzątać? Zróbmy coś fajnego.  

– Obawiam się, że twoje znaczenie tego słowa i moje znaczenie tego słowa są całkiem różne. Powiedz coś więcej – mruknął, sięgając po kubek.

– No nie wiem... możemy pójść na spacer albo porobić zdjęcia lub...

– Idziemy popływać – wciął mi się bezczelnie w słowo.

– Nie ma mowy, chłopcze – szybko zaprzeczyłam. Nie umiałam dobrze pływać, szybko się męczyłam i nie ufałam wodzie.

– No weź, będzie fajnie – mówił tak neutralnym tonem, że wcale mnie nie zachęcił.

– Nie. – Pokręciłam stanowczo głową i skrzyżowałam dłonie na piersiach.

– To twoja ostatnia szansa na dobrowolną zgodę.

– Nie, Thomas. Mowy nie ma.

– Sama tego chciałaś. – Wzruszył ramionami. Nim zdążyłam się obejrzeć, niósł mnie na rękach do wyjścia.

– Thomas! Postaw mnie! – Jednak on miał gdzieś moje rozkazy. Wydawało mi się, że dla niego ważyłam tyle, co piórko. – No proszę cię! 

– Chciałaś zrobić coś fajnego? To robimy coś fajnego – oznajmił krótko. Jakieś pięć minut później byliśmy już na brzegu. Skończyłam z wyrywaniem się, nie było sensu. Poza tym, nie chciałam wyjść na wariatkę w jego oczach.

– No i co teraz? – zapytałam, unosząc głowę. Postawił mnie na piasku.

Wzruszył ramieniem i objął mnie w pasie. Po chwili oboje z głośnym pluskiem wpadliśmy do wody. Niczego nie widziałam, niczego nie słyszałam. No cóż, może woda z początku była płytka, ale zdążyłam zamoczyć całe jeansy i koszulkę, a o włosach nie zamierzałam wspominać. Coraz bardziej żałowałam przyjazdu tutaj. I coraz bardziej żałowałam swojej chęci do robienia czegoś fajnego.  

– Spróbuj mnie złapać, Dark! – zawołał Thomas. Zdążył odpłynąć już gdzieś dalej. Nie wiedziałam, skąd u niego taki nastrój. Nigdy się tak przy mnie nie zachowywał. Zawsze traktował mnie z rezerwą, jakby był trzy kroki przede mną. Bo tak naprawdę był, nie dało się tu skłamać.

– Jesteś niemożliwy. – Z politowaniem pokręciłam głową. – Masz dziewięć czy dziewiętnaście lat?

– Jeszcze osiemnaście. W grudniu będzie dziewiętnaście – odpowiedział, płynąc na plecach. Nawet się nie rozebrał! 

Mimo wszystko ucieszyło mnie, że zaczął tak otwarcie o sobie mówić. Opowiadał o niektórych sprawach w taki sposób, jakby było to normalne. Powinno być, ale nie w jego wykonaniu. Przecież nie pozwalał się innym rozszyfrować, a tymczasem spełniał się w swojej obietnicy. Odpowiadał szczerze na moje pytania.

– Chodź, przecież tu nie jest głęboko – przekonywał dalej. Przymknęłam na moment powieki, stojąc w tej wodzie. Zastanawiałam się i... olać to, czas trochę wyluzować.

Głównie siedzieliśmy przy wodzie, ale też pływaliśmy aż do zachodu słońca. Chwilami wracałam na brzeg, by odpocząć, ale nie zdjęłam przemoczonych ubrań. Thomas tego nie zrobił, więc ja też nie zamierzałam. Bawiłam się całkiem nieźle, dużo rozmawialiśmy i Fear często się popisywał, pokazując style pływackie, o których nawet nie słyszałam. Nauczył mnie pływać na plecach, zaufałam mu w tej kwestii. Do tej pory pływałam jedynie słabą żabką.

– Piękny zachód słońca – powiedziałam cicho. – Kiedy byłam mała, wierzyłam, że wraz z nim zaczyna się coś nowego. Nowy dzień, nowe możliwości.  

– Ja uważałem je za prezent od losu za kolejny ciężki dzień – przyznał, unosząc się w wodzie obok mnie. Spojrzeliśmy na siebie niemal jednocześnie. – Mogę ci zadać pytanie?

Zdziwiłam się. Nie sądziłam, że będzie chciał czegoś się o mnie dowiedzieć. Myślałam, że mnie nienawidził, bo przecież ja też go nienawidziłam... przynajmniej tak myślałam. Sądziłam, że wszystko dla niego było czystym biznesem, niczym innym.

– Tak – odpowiedziałam w końcu, gdy patrzył na niebo.

– Mówisz o swoim ojcu. Co się stało z matką? 

Zapomniałam na moment, że byłam w wodzie i straciłam kontrolę nad sytuacją. Zaczęłam się topić, a Thomas mnie wyciągnął, a następnie przyciągnął do siebie, bym się uspokoiła. Nie spodziewałam się tego pytania. Nie wiedziałam, że będzie się interesował moim prywatnym życiem. Ale wciąż czekał na odpowiedź. Mogłam o tym nie mówić, mogłam sprzedać jakaś bajeczkę, ale tak naprawdę chciałam, żeby wiedział. Szczególnie, że sam podzielił się ze mną szczegółami swojego życia.

– Miałam trzynaście lat, kiedy to się zaczęło – szepnęłam, patrząc na ocean. – To tak jak z wodą. Wypływasz, bo wydaje ci się spokojna i piękna, ale w najmniej spodziewanym momencie nadciąga sztorm. Tak było i u nas. Wszyscy myśleli, że było dobrze, choć pogrążyliśmy się w żałobie po śmierci mamy mojej matki. Eveline zaczęła się mną wysługiwać, krzyczała. Chyba zdradziła też tatę. Psycholog zdiagnozował u niej depresję, ale nie rozumiałam, w jaki sposób to były objawy tej depresji. Wyjechała do Anglii i mnie porzuciła. Zostawiła z rozwaloną psychiką, masą problemów i nierozsądnymi decyzjami. Przed liceum zrobiłam wiele złych rzeczy. Nie jestem święta, o niektórych sprawach nie wie nikt poza mną i tatą. Ona nas zostawiła. Mnie i swojego męża, który ją kochał. Kocha ją do teraz – wzięłam głębszy oddech, oczy mi się zaszkliły – on zasługuje na wszystko, co najlepsze.  

Było mi tak ciężko bez matki. Tej dobrej, tej sprzed śmierci babci Seleny. Kochałam ją i teraz nie wiedziałam nawet czy dalej żyje. Zapomniała o mnie, a minęły ponad trzy lata. Nie zadała sobie trudu, by napisać list czy zadzwonić. Miałam wrażenie, że mnie nie chciała. Może od zawsze tak było, tylko dopiero potem pokazała swoją prawdziwą stronę? Matka, która podarowała mi życie. A Thomas milczał. Nie zamierzałam niczego więcej już dodać do tej historii. Nie uważałam tego za dobry temat, nie chciałam aż tak się otwierać. Byliśmy tylko partnerami. Jak Bonnie i Clyde. 

– Nie spodziewałem się tego – wyznał w końcu, przyjemnym dla ucha głosem. – Nie spodziewałem się takiego gówna. Nie wyglądasz na kogoś, kto tyle przeszedł i to jest najgorsze. Usłyszałem twoją historię, ale nie widzę przed sobą kogoś, kto brał w niej kluczowy udział. Widzę przed sobą kogoś silnego i nieustraszonego. Przegnałaś swoje demony.

– Część z nich tak – przyznałam spokojnie.

– Może źle cię oceniłem – mamrotał cicho. – Może faktycznie cię nie złamię. Ani ja, ani Darkness... Wiedziałem, że to dobry pomysł, żeby tu z tobą przyjechać. – Wciąż unosiliśmy się na wodzie. Obserwowałam niknące za horyzontem słońce. 

– Czemu ze mną, a nie Victorią? – Uniosłam brew. Musiałam zmienić temat. Cholera, nie byłam słaba. To wszystko zostawiłam za sobą, choć to niełatwe.

– Bo Victoria nie jest prawdziwa – odpowiedział, patrząc na zachód słońca. Zmarszczyłam brwi na te poetyckie słowa.

– Co to znaczy?

– Mówiłem ci to już kiedyś i zdania nie zmieniłem. Jesteś perfekcją, Dark. 

A więc naprawdę to powiedział. To nie był jedynie mój wymysł. Wtedy, na imprezie Jacka, naprawdę powiedział, że byłam perfekcją. Nie miałam pojęcia, czemu tak uważał. Stwierdził, że byłam prawdziwa, ale nie znał o mnie tak wielu faktów. Nie wiedział, przez co przeszłam. Co zrobiłam. Nie miał prawa wiedzieć, a jednak uważał mnie za perfekcyjną.

– Nie znasz mnie wystarczająco długo, żeby tak mówić – powiedziałam, zerkając na niego. Nasze klatki piersiowe się ze sobą stykały. Jego tors się miarowo unosił, moje serce ponownie przyśpieszyło.

– I nie musiałem cię poznawać, żeby to stwierdzić, Gryffin – odparł, patrząc na moje usta. Byłam bardzo zagubiona. Tonęłam, a on wraz ze mną. Ale przecież świat nie stanął w miejscu, a my dalej unosiliśmy się na wodzie.

Bez zastanowienia przycisnęłam swoje usta do jego zimnych warg. Zrobiłam to, bo chciałam. Tylko to się liczyło. Smakowałam ich jak najlepszego wina, jakby jutra miało już nie być. Thomas Frighton miał wiele twarzy, ale pokazał mi właśnie tą najdelikatniejszą. Tą, o której wiedziałam ja i kilka osób, to wiedziałam na pewno. Bo on też był prawdziwy. Nie musiał nikogo grać, by mieć przyjaciół, którzy gotowi byli wskoczyć za niego w ogień. Lubili go mimo jego opryskliwości, nieufności i szaleństwa.

Chłopak jedną dłoń przeniósł z mojej talii na policzek, pogłębiając pocałunek. Bo byliśmy tylko my. Dwójka nastolatków z ciemności, która poznawała siebie w blasku zachodzącego słońca. Poznawała ten lepszy świat, gdzie nie rządził przypadek, przynależność do grup czy coś jeszcze innego. I mimo iż należeliśmy do Darkness, czuliśmy się po prostu wolni.

Bo zachód słońca dawał nadzieję. Nadzieję na coś pięknego, na lepszy dzień, który po nim następował. Był darem za ciężkie chwile i światłem w tunelu, na które warto czekać.

 ***

Prawie 5 tysięcy wyświetleń, dziękuję <3

Kochani, chciałabym powiedzieć coś bardzo ważnego. Naprawdę cieszę się z tego, że dla was piszę i jestem szczęśliwa, że nie odeszłam, choć miałam to w planach. Chciałabym jednak powiedzieć, że pisanie sprawiałoby mi jeszcze więcej radości, gdybyście wykazywali się swoją aktywnością. Prawdą jest, że od jakiegoś czasu moje zasięgi leżą. Zupełnie. Czuję, jakby moi czytelnicy stracili zainteresowanie, choć nie wiem, co mogę więcej zrobić, by zachęcić was do interakcji i tu, i na instagramie, i na twitterze. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie. 

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top