15. Jestem zazdrosny, Dark.

Szybkie info. Rozdział wpadł już dzisiaj, bo w niedzielę nie będę mieć dostępu do komputera.

Czy mogę liczyć na niewielki spam komentarzy? x

Jeden z moich ulubionych rozdziałów ;)

Dni mijały powoli. Codziennie jeździłam wraz z Dylanem do domku na plaży przy samym Atlantyku. Czuł się już o wiele lepiej, na szczęście grypa żołądkowa szybko mu przeszła. Kiedy pierwszy raz pojawiliśmy się nad oceanem, poczułam się tak, jak gdyby ktoś przeniósł mnie do całkiem innej krainy. Bo tam Atlantic City wyglądało całkowicie inaczej. Przede wszystkim nie było tych wszystkich budynków, ani kasyn, muzeów, ani innych budynków, z których słynęło nasze miasto. Tylko spokój, szum wody i świeże powietrze. Przepięknie, naprawdę.

Dzisiejszego dnia, dwunastego lipca we wtorek odbyć się miały urodziny Williama Shay'a. Wszyscy wzięli wolne, by móc ten dzień z nim spędzić. Oczywiście nie miałam pojęcia, co kupić wchodzącemu w dorosłość mężczyźnie. Gdybym miała kupić coś Dylanowi, wybór byłby oczywisty – Jayden kochał alkohol, a do tego wciąż się gdzieś spóźniał. Zegarek lub whisky to dobry wybór. Rosaline nie pochwalała zachowania Jaydena, ale tego głośno nie mówiła. Pewnych nawyków nie dało się jednak zmienić. Na szczęście pomógł mi z kupnem prezentu dla Shay'a. Pogadałam z Ross i dowiedziałam się, że Will był totalnym molem książkowym. Tu miałam większe pole do popisu jako zagorzała książkara. Kupiłam blondynowi thriller Harlana Cobena i liczyłam, że się z niego ucieszy.

Pozostała jeszcze jedna kwestia. Oczywiście, że ta dotycząca Thomasa Frightona. Postanowiłam wcielić plan w życie i się do niego nie odzywałam Prze ten czas, który spędzałam z jego ekipą. Cóż, czasem dalej czułam się nieswojo, gdy Zach mnie zaczepiał lub bezpośrednio flirtował, ale Jack ratował sytuację, bo zawsze wtedy znajdował jakieś zajęcie dla Richera. Thomas miał to gdzieś, dosłownie. Udawał, że mnie nie ma i jak z początku mi to pasowało, tak potem zaczęło irytować. Z Blake'iem się rozmówił, bo odważył się ze mną spędzać czas, ale z przyjacielem to już nie mógł pomówić. To nie tak, że nie lubiłam Zacha. Bardzo lubiłam, ale nie przepadałam za nadmierną uwagą. A Frighton miał to wszystko gdzieś. Nie mówił do mnie, nie patrzył, nic. Kompletnie nic. Zero kontaktu, zero czegokolwiek i choć chwilami dzieliło nas tylko parę kroków, czułam się tak, jakby było to parę kilometrów.  

Ale przynajmniej się nie kłóciliśmy.

– Jesteś gotowa?! – Usłyszałam głos mojego przyjaciela zza drzwi pokoju, w którym wiedziałam. Dylan od piętnastu minut zadawał mi to samo pytanie. Czekał cierpliwie, by zawieźć mnie na imprezę. Cóż, nie mogłam wybrać butów.

Niby to plaża, więc sandałki odpadały, bo nienawidziłam piachu w butach. Szpilki, to mówiło się samo przez się, że odpadały. Teoretycznie mogłam też iść w swoich trampkach, ale nie pasowały do jednoczęściowego kombinezonu, który niedawno kupiłam w galerii. Był w odcieniu beżu z krótkim rękawem i długimi nogawkami, trampki zaś czarne. Nie bardzo mi to pasowało. Pozostały więc japonki albo adidasy.

– Chodź mi pomóż z butami! – zawołałam z podłogi, siedząc między tymi wszystkimi parami butów. – Dostanę zaraz pierdolca – burknęłam. Do siebie, gdy drzwi się otworzyły. Dylan nie miał tego problemu, co ja. Do jego hawajskiej koszuli w czerwonym kolorze i czarnych spodenek pasowały czerwone trampki.

– Bierz sandałki – rozkazał po szybkiej analizie sytuacji.

– A jak piach mi się nasypie?

– To wytrzepiesz? – Wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę drzwi, by wyjść z pomieszczenia. Pokazałam mu język. Ten to umiał pomóc. – Szybko, Ronnie. Myślałem, że to ja jestem spóźnialski – dorzucił przez ramię.

– No wybacz, ale jestem kobietą. Pod tym względem mam gorzej – obroniłam się, wciskając na stopy jasne sandałki. Szkoda, że nie pomalowałam paznokci, wyglądałoby to o wiele lepiej.

– Myślałem, że jesteś feministką – zagadnął blondyn, gdy schodziliśmy na dół. Spojrzałam na niego, a on na mnie z tym swoim pewnym siebie uśmiechem. Miał rację, walczyłam o równość kobiet. Szczególnie wtedy, kiedy Dylan się ze mnie śmiał, bo nie umiałam czegoś zrobić przez to, że byłam rzekomo słaba.

– Bo jestem – potaknęłam. – Ale czasem mogę przyznać rację głupszej rasie. – Wyprzedziłam go na schodach i zeszłam na dół, gdzie stał już tata. Oczywiście Dylan na moje słowa prychnął, czym wprawił mnie w lepszy nastrój. – Będę wychodzić – oznajmiłam mężczyźnie, który uważanie taksował mnie szaro-zielonymi tęczówkami.

– Nie będzie ci zimno? – zapytał z troską.

– Dziś jest jeden z cieplejszych dni – odpowiedziałam i wzięłam z wieszaka torebkę. Druga, ta ozdobna, stała na ziemi. W niej był prezent dla Williama.

– Będziesz pilnował mojej córki? – To pytanie zostało skierowana do blondyna. Aż przewróciłam oczami, wciąż odwrócona do tej dwójki plecami. Że niby Jayden miał mnie obronić?

– Jasne, że tak, panie sędzio – odparł mój przyjaciel. Tylko on tak się zwracał do Simona Gryffina. – Rok boksu się na coś przydał.

– Większość zajęć ominąłeś – wtrąciłam, patrząc na niego z ukosa. Uśmiech samozadowolenia wpełzł mi na usta, gdy zmrużył na mnie oczy. – Wiem, nie chciałeś marnować czasu na coś, co już umiesz. – Miałam dobry humor.

– Odstawię ją przed północą. – Dylan spojrzał na ojca, czekając na wyrażenie zgody.

– Dzięki, Dylan – odpowiedział po chwili. – Jedźcie już, bo się spóźnicie – dodał i wręcz wypchnął nas z domu. Zabrałam wszystkie rzeczy, podobnie jak blondyn i skierowaliśmy się do czerwonego SUV-A chłopaka.

– Ej, Drama – zaczęłam, gdy już odjechaliśmy spod mojego domu. Słońce rzucało promieniami na cały świat. Sprawiały, że błyszczał, co jeszcze bardziej poprawiło mój nastrój. Taki beztroski widok.

– Co tam?

– Ty się znasz na samochodach, co nie?

– No tak – odpowiedział, zerkając na mnie przelotnie.

– Jakie auto ma Thomas?

Zamyślił się na moment, zapewne szukając obrazu wspomnianego wozu w głowie lub też jakiejś informacji na ten temat. Miałam nadzieję, że sobie przypomni. W końcu się wyprostował, co w jego wykonaniu oznaczało, że wpadł na właściwy trop. Wciąż na niego patrzyłam, bo widok skupionego Jaydena o zachodzie słońca to coś po prostu wyjątkowego.

– Z tego, co mi wiadomo, to stary samochód. Dodge, z całą pewnością. Chyba Challenger... nie jestem pewien rocznika. – Po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać nad tą nazwą auta. Nigdy o takiej nie słyszałam, a Dylan często przy mnie mówił o jakichś wyścigach czy swoich grach na konsolę.

– Och, w porządku – odpowiedziałam tylko, a chłopak nie drążył. Panowała miła dla ucha cisza, kiedy patrzyłam przez okno, a Jayden prowadził. Oczywiście nie obyło się bez zjazdów w dziury na drodze, do których Drama miał chyba słabość.

– Mam coś dla ciebie – obwieścił po jakichś dziesięciu minutach.

– Hmm? – mruknęłam, zerkając na przyjaciela. Wciąż patrząc na drogę, wyjął kartkę, która była mocno zgnieciona. Podał mi ją, a ja ją przyjęłam i spojrzałam w dół. 

Kiedyś wszystko ci wyjaśnię. Nie chcę mieć w tobie wroga, a wszystkich słów, które wypowiedziałem, żałuję. To, co zrobiłem Dylanowi też było nie na miejscu. Jestem jaki jestem i zmienić tego nie mogę. Musisz się do tego przyzwyczaić, bo w przeciwnym razie zginiesz i to nie z rąk Demons, a przeze mnie. Przez to jaki jestem.

– Nie powiesz mi, o czym rozmawialiście, prawda? – Pokręcił przecząco głową. – Skąd to masz?

– Leżało pod moim autem i zakładałem, że należy do ciebie – odparł. Spojrzałam raz jeszcze na kartkę, a po chwili namysłu włożyłam ją za etui telefonu.

Jakieś pół godziny byliśmy już na miejscu. Słońce wisiało nad ziemią, rzucając coraz dłuższe cienie na podłoże, dodając mu tego mroku, którego ja miałam aż w nadmiarze. Dojrzeliśmy różne samochody, w tym jeepa, czarne audi (dzięki wiedzy Dylana znałam marki) oraz dodge challengera. Niedużych rozmiarów biała chatka z brunatnym dachem została ślicznie udekorowana, choć to nie tam miała się odbyć impreza. Na piasku leżały koce, niedaleko stał bar, który chłopcy własnoręcznie skręcali, a dalej rozłożono deski, by na nich tańczyć. Za ladą urzędował Regan West, którego poznałam nawet ze swojej odległości po złotych włosach. Tatuaże odznaczały się na jego skórze, a widziałam to, ponieważ nie miał na sobie koszulki, podobnie jak Jack. Dziewczyny założyły szorty i topy.

– Hej, wam! – Usłyszeliśmy głos Rosaline. Po chwili tkwiłam już w mocnym uścisku blondynki. Jej szare oczy błyszczały przepełnione radością. – A gdzie Amy?

– Niestety nie mogła przyjść, pojechała do dziadków. – Moje słowa były prawdziwe. Ojciec Amy zów wypił za dużo, więc jej mama zadecydowała, by ta przebywała przez jakiś czas u jej rodziców. Państwo Goleman byli jednak nieco zbyt... rygorystyczni.

– Ach, rozumiem – odparła blondynka. – W każdym razie chodźcie. – Pociągnęła nasze nas za ręce i poprowadziła do innych.

Na kocu leżała Christina, a obok niej Zach. Jack i Kelly pili drinki, rozmawiając o czymś żywo, a Regan wesoło się uśmiechał, przyrządzając kolejne napoje. Nieco dalej na deskach tańczyła jakaś grupa ludzi, którą kojarzyłam ze szkoły. Dylan wyszczerzył się do nich, a jakieś dwie dziewczyny mu pomachały. Nad oceanem znajdowało się już sporo osób, a Rosaline twierdziła, że to nawet nie połowa.

Postanowiliśmy z Jaydenem poszukać Williama, by złożyć mu życzenia. Jack dał nam genialną radę, żebyśmy poczekali na niego przy barowych stołkach, bo Shay poszedł po piwo z lodówki. Tak więc też zrobiliśmy. Grała głośna muzyka pop, kostki lodu pobrzmiewały w napojach, a na miejsce przyjeżdżały kolejne osoby. Dołączały do przyjaciół na ręcznikach czy kocach, wskakiwały do oceanu. W końcu dołączył do nas też Will, a wraz z nim też... Thomas.

– Spełnienia marzeń, Will – życzyłam, podając mu torebkę z prezentem. Blondyn nawet do niej nie zajrzał, ale mocno mnie przytulił. Tak mocno, że na moment przed oczami zatańczyły mi gwiazdy.

– Twoja obecność jest dla mnie najlepszym prezentem – powiedział, jak mi się wydawało, jednocześnie z radością, ale też i smutkiem. Nie miałam pojęcia, skąd ta reakcja. – Dzięki tobie Fear nie jest takim dupkiem.

– Bo całą uwagę skupia na mnie – mruknęłam rozbawiona i się od niego odsunęłam.

– Fakt. – Puścił do mnie oczko, na co przewróciłam oczami z pobłażliwym uśmiechem.

– Dobra, dobra. Moja kolej – wtrącił Jayden, przepychając się przede mnie. –Zdrowia, szczęścia, pieniędzy, dużo alkoholu i słodyczy, tego tobie Dylan życzy –powiedział wesoło, czym wywołał szeroki uśmiech na twarzy Williama.

– Boże, dzięki – odparł wręcz patetycznie. – Miło mi cię poznać, Dylan.

– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział blondyn, robiąc dłonią teatralny gest. Czemu on umiał się wpasować w każde towarzystwo, a ja nie? – Mam nadzieję, że lubisz whisky – dodał, podając mu butelkę o ładnym kształcie.

– Pewnie, dzięki. – William uścisnął jego dłoń i odsunął się od nas, by ocenić ilość osób. – Powinienem do nich dołączyć – mruknął, wymieniając krótkie spojrzenie z Thomasem. Brunet skinął głową i miałam wrażenie, że miało to drugie dno. – Jeszcze przyjadą tu moi przyjaciele z południowej części miasta –skierował te słowa do wszystkich w pobliżu.

– Landro i Frobisher tu jadą? – dociekał Zach z błyskiem w oku.

– Tak, właśnie dzwonili. Zrobili mi niespodziankę – odpowiedział z delikatnym uśmiechem, patrząc na Regana. Kolejne znaczące spojrzenie. Zerknęłam na Ross, która wyglądała na naprawdę szczęśliwą z powodu radości jej chłopaka.

– Hej, Ronnie! – zawołała Kelly. – Chodź do nas, mamy sporo do obgadania. – Klepnęła obok siebie miejsce na kocu.

Kiedy Jayden usiadł przy barze wraz z Willem i Thomasem wypalającym w moich plecach dziurę, zajęłam miejsce między Kelly a Zachem, a przed sobą miałam Christinę. Dołączyła do nas również Ross, która wciąż patrzyła z uśmiechem na okolicę. Widok szczęśliwej Rosaline był czymś naprawdę dobrym. Zrzuciłam więc w tył głowy myśl, że zachowanie Thomasa było co najmniej dziecinne. Nie powinnam liczyć, że się ogarnie, ale... no cóż, to wciąż urodziny jego przyjaciela. Przynajmniej ja nie zamierzałam mu ich psuć.

– Jak William zareagował na tę niespodziankę? – zapytałam, zamykając całe miejsce ruchem dłoni. Spojrzałam na Trainor.

– Ucieszył się i zdziwił. Myślał, że bon na siłownię to jedyny prezent, jaki mu daliśmy. Całkowicie się tego nie spodziewał, dodatkowo tu jest tyle znajomych... – urwała na moment i zerknęła na Kelly, ale zaraz wróciła do wątku: – Myślę, że się cieszy.

Kiedy usłyszałam głośny wybuch śmiechu, obróciłam głowę, podobnie jak parę osób obok. Dylan głośno rechotał z tego, co powiedział Regan. Dwie dziewczyny chichotały i posyłały im psotne spojrzenia, jeden piegowaty nastolatek sączył drinka i słuchał słów barmana, a Fear ze zblazowaną miną po prostu stał i na nich wszystkich patrzył.  

Cmentarz.

– Szczęśliwy Willie to rzadkość – skwitował Jack. – Brzmisz tak, jakbyś zjadła za dużo cukru, gdy tak o nim nawijasz – dodał, żartobliwie trącając Ross w bok. – Wiecie, ja i Zachy idziemy do wody, zaczyna się tu robić zbyt dziewczęco.

– A tak serio, to chcemy powyrywać jakieś dziewczyny z oceanu. – Zach puścił do mnie oczko. Z radia zaczęła dobiegać wolniejsza piosenka. Richer wstał i wymierzył we mnie palec.

– Jak wrócę, to zamawiam z tobą taniec, Vi – oznajmił stanowczo i ruszył za Jackiem w stronę wody. Chris posłała mi rozbawione spojrzenie.

– Ktoś mnie wołał? – Koło Monet usiadła Victoria, która dopiero co wróciła z parkietu. Miała na sobie mniej ubrania niż wypadało. Spojrzała na mnie przelotnie, ale się nie odezwała. Spojrzenie ulokowała w Kelly, oczekując odpowiedzi.

– To o Veronice – wyjaśniła brunetka, patrząc na mnie. – Myślę, że wpadłaś naszemu Zachowi w oko.

– Wciąż o tobie gada, aż ciężko nie zauważyć, że coś się dzieje – dodała Monet, poruszając brwiami. – Nawet założyłyśmy się z Rosie o to, czy dziś z tobą zatańczy wolnego, czy nie.

– To miała być tajemnica! – fuknęła Trainor, a brunetka uniosła dłonie w górę w geście obrony.

Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, przez co wszystkie zamilkłyśmy. Grupka osób na kocu obok również spojrzała na nas, ale niczego nie powiedzieli. Przeniosłam wzrok w kierunku źródła hałasu. Dokładniej na Thomasa, który w dłoni trzymał już tylko odłamki szkła. Woda, którą jeszcze chwilę temu musiał pić, lała się po jego ręce. Patrzył na Chris i nawet się nie skrzywił.

– Thomas! – zawołała wystraszona Rosaline. Podeszła do bruneta, podobnie jak parę innych osób.

– Stary, wszystko dobrze? – upewniał się siedzący obok Will. Położył swoją dłoń na jego ramieniu i ten w końcu na niego spojrzał.

– Ta, w porządku – odpowiedział spokojnie. Wściekły wyraz jego twarzy wskazywał jednak na coś innego. – Na co się patrzycie? – mruknął niemiło do grupy ciekawskich osób. Od razu odwrócili głowy.

– Trzeba to odkazić – zdecydowała fachowym tonem Trainor, ale Thomas wyrwał z uścisku dłoń, którą jeszcze chwilę temu trzymała Ross.

– Rosaline, jest w porządku – powiedział po raz kolejny. – Zaraz wrócę – dodał cicho i wstał. Skierował swoje kroki w stronę domku. Byłam pewna podziwu, że nie wybuchnął gniewem i nad sobą zapanował.

Przez chwilę panowała okropna cisza, którą przerywały tylko beaty jakiejś nieznanej mi piosenki. Will i kilku innych ludzi patrzyło w kierunku budynku, w którym zniknął Fear. Rosaline stała obok niego, ale również zerkała w tamtą stronę. Dylan z zaciekawieniem przyglądał się swojemu drinkowi, a Regan dalej polerował kufle. Nawet Victoria siedziała cicho, patrząc na Christinę, która wolała skupić się na swoich paznokciach. Jedynie Kelly patrzyła na mnie. Prześwietlała wzrokiem, jak gdyby próbowała coś przekazać. Żadne z siedzący obok jednak się nie odezwało i nawet nie zwracali uwagi na przychodzących i odchodzących ludzi. Poczułam, jak atmosfera zgęstniała, co mi się nie podobało. Chciałam, żeby William był szczęśliwy, bo miał do tego szczęścia powód. Tymczasem jednak każdy wydawał się smutny i zdziwiony.

W końcu westchnęłam, zwracając tym uwagę każdej osoby w promieniu kilku metrów. Kelly wdzięcznie się uśmiechnęła, jak gdyby podejrzewała, co chciałam zrobić. Jakaś brunetka z grzywką francuską pokręciła głową, odmawiając mi pomysłu, a wysoki blondyn uniósł z podziwem brew.  

Och, to wszystko było tak bardzo przewidywalne.

– Wiecie, pójdę sprawdzić, co z nim – oznajmiłam, podnosząc się z miejsca. Moje kości nieprzyjemnie strzeliły. Wygładziłam jasny kombinezon i poprawiłam włosy. Chciałam grać na czas, by dodać sobie odwagi przed spotkaniem z tym... drapieżnikiem. Wiedziałam, że tylko ja mogłam mu porządnie nagadać, by się ogarnął.

A czemu?

Cóż, tego jeszcze nie odkryłam.

– Dzięki, Ronnie – odparła Ross z lekkim, ale nieco przygnębionym uśmiechem.

– Gdyby coś było nie tak, będę krzyczeć – zapewniłam żartobliwie, żeby poprawić atmosferę. – W porządku, bawcie się. – Machnęłam dłonią i zerknęłam na Dylana, który zrozumiał moją aluzję.

– No dobra. Will, Rosaline, opowiadajcie, jak to się stało, że jesteście razem? – Blondynka zaczęła opowiadać tę historię z blondynem na zmianę. Christina, Kelly, a nawet Victoria zaczęły się angażować nieco bardziej, żeby poprawić nastrój.

Uśmiechnęłam się do Jaydena, który puścił do mnie oczko i skinął głową, poganiając mnie. Westchnęłam ciężko i weszłam do domku. Był on całkiem spory, składał się z parteru i piętra. Na dole stały dwa jednoosobowe łóżka, na górze zapewne również. Thomas siedział na jednym ze sporych posłań, przyglądając się swojej dłoni. Jego głowa była zwieszona, a na posadzkę. Oparłam się o framugę, skrzyżowałam dłonie na ramionach i chwilę mu się przyglądałam. Rękaw jego koszuli moczył się w ciemnej cieczy. Jako jeden z niewielu miał na sobie długi rękaw co, nie dało się zauważyć, było dziwne.

– Czemu to zrobiłeś? – zapytałam w końcu, na co lekko się spiął. Uparcie wpatrywał się w swoją rękę.

– Idź sobie, Dark – wychrypiał, na co prychnęłam. Nie po to przyszłam, by teraz wyjść.

– Daj mi rękę – rozkazałam i do niego podeszłam. Wstał prędko i odwrócił się do mnie plecami, przodem do okna. – Nie bądź dziecinny, Thomas – dodałam z ostrzeżeniem, lecz wciąż nie słuchał. Wzięłam sprawy w swoje ręce, zaczynałam się irytować. Obróciłam go w swoją stronę, ale dalej nie uchwyciłam jego spojrzenia. – Czemu to zrobiłeś? – ponowiłam swoje pytanie.

– Idź. Sobie – wycedził i wreszcie spojrzał mi w oczy. Tak oto ciemność zderzyła się z szarością i zielenią.

– Nie. – Pokręciłam gniewnie głową. – Nie po to tu przyszłam. Nie po to schowałam dumę do kieszeni, żeby... – ucięłam, nie chcąc mówić tego, co miało spłynąć z moich ust.

– Żeby co? – dopytywał spokojniej. Uciekłam wzrokiem gdzieś w stronę szafek kuchennych i mini lodówki. Czułam, jak jego wzrok palił.

– Żebyś znów mnie zranił – powiedziałam po prostu, zwieszając ręce wzdłuż ciała. Wtedy coś się stało, wystawił bez słowa swoją dłoń, choć wcale na mnie nie patrzył.

Posadziłam go na materacu i bez słowa wzięłam jedną z misek z szafki. Zabrałam z blatu wodę mineralną i znalazłam ręczniki papierowe, z czym trochę mi zeszło. Na koniec przed nim kucnęłam. Rękę Thomasa wystawiłam nad miską, odkręciłam butelkę i po prostu polałam jego rękę. Ciecz w plastikowej misce zaczynała być różowa.

– Dlaczego milczałeś? – spytałam tak cicho, że nie miałam pewności, że usłyszał.

– Widziałem, że nie chciałaś, żebym mówił – odparł tym samym tonem, co ja. – A ty czemu milczałaś?

– Nie chciałam ponownie zostać zraniona. – Spojrzałam niepewnie na niego, a on na mnie.

– Pisałem ci, że musisz to zrozumieć. Chciałbym ci powiedzieć więcej, abyś zrozumiała, ale nie mogę. Nie mogę ci niczego powiedzieć, Dark. – I przysiąc mogłam, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek porozmawiamy w taki poważny sposób, bez kłótni czy żartów.

– W porządku – odpowiedziałam spokojnie. Po obejrzeniu jego ręki odetchnęłam, bo szło nie spowodowało większych obrażeń. Odłamki się wypłukały, a jego rękę obwiązałam białą apaszką, którą kiedyś nosiłam. Teraz tkwiła na dnie mojej torby. Tyle wspomnień się z nią wiązało.

Po kilku minutach wyszliśmy na zewnątrz. Thomas zamknął za nami chatkę, a ja w międzyczasie próbowałam poradzić sobie z zaskoczeniem na widok, jaki zastaliśmy. Teraz na tej plaży było trzy razy więcej osób niż wcześniej. Większość z nich nosiła czarne ubrania, ale znaleźli się też tacy, co oślepiali pstrokatymi barwami. Spora część zdążyła się już upić. Kilkanaście osób bawiło się też w wodzie, choć z pewnością była lodowata. Nie poznawałam większości tych ludzi, ale wciąż gdzieś migał mi Will, który co chwilę przechodził od jednej grupy do drugiej. Wymieniliśmy spojrzenia z Thomasem. Objął mnie ramieniem i przeprowadził przez ten tłum. Czułam się bezpiecznie, bo przynajmniej wszyscy się przed nim rozstępowali i miałam swoją własną przestrzeń.

W końcu dotarliśmy do baru. Regan nie wiedział już w co ręce włożyć, co chwilę dostawał nowe zamówienia. Obok Rosaline, Victoria i Jack próbowali się w tym wszystkim połapać, a grupa innych chłopaków niosła w naszym kierunku beczkę z piwem. Nikogo innego z naszej ekipy nie widziałam, co nie było niczym dobrym, ponieważ Dylan poważnie zadurzył się w alkoholu, a teraz nie potrafiłam go nigdzie dojrzeć.

– Jak się czujesz? – zapytała głośno Rosaline. Prawie platynowe włosy związała w wysoki kucyk i gorączkowo mieszała jakiś napój w dużym kubku. Thomas uniósł kciuk w górę, a Trainor odetchnęła z ulgą.

– Gdzie Will? – dociekałam, bo nagle całkiem zniknął mi z oczu.

– Bawi się ze swoimi przyjaciółmi z południa – wtrącił się Jack, wycierając kufel. – Tańczą gdzieś na parkiecie.

– A wy nie chcecie do nich dołączyć? – zastanawiałam się na głos. Thomas obok mnie nieco zesztywniał, a Vic sucho się zaśmiała.

– My się z nimi nie trzymamy – odpowiedział niemal z wrogością Regan, co mnie zdziwiło.

– Poszukajmy Dylana – wtrącił Thomas.

– Gra w butelkę – powiedziała Victoria.

– Z Codym i Paulem – dodał znacząco Jack. Cóż, nie miałam pojęcia, o co chodziło. Ludzie obok nas zaczęli mnie popychać, a po ciele Frightona poznałam, że zaczął się denerwować.

– Idziemy go szukać – oznajmiłam i odwróciłam się w całkiem przeciwną stronę niż z której przyszłam. Chłopak poszedł za mną i wyrównaliśmy krok, przepychając się między tymi wszystkimi ludźmi.

– Musisz coś dla mnie zrobić, Gryffin. – Obróciłam się, słysząc głos Thomasa. – Jeśli Cody lub Paul będą chcieli z tobą porozmawiać, nie odzywaj się do nich.

– Ale dlaczego n...

– Po prostu tego nie rób – przerwał mi twardo. – Dla swojego własnego dobra.

Dalej nie wnikałam, bo wiedziałam, że mu na tym zależało. Skinęłam po prostu głową i ruszyłam dalej. Kiedy ujrzeliśmy sporych rozmiarów koło, wiedzieliśmy już, że właśnie tam był mój przyjaciel. Muzyka grała tu ciszej i choć zdążyło się ściemnić, dzięki zapalonym wokół pochodniom wiedziałam, że stałam właśnie za Dylanem, który kręcił butelką. Kopnęłam go w plecy, żeby zwrócił na mnie swoją uwagę.

– Ała! – zawył i odwrócił się w moim kierunku. Zmrużył oczy, próbując mnie rozpoznać. – Ronnie? 

Jezu, opił się.

– No hej! Chcecie zagrać? – wybełkotał, patrząc to na mnie, to na Thomasa. Trzymał w dłoniach dwie butelki. Jedną pełną, drugą pustą.

– To nie jest dobry pom...

– Zagramy – wtrącił Thomas. Zszokowana uniosłam na niego wzrok, ale on patrzył na kogoś innego. Kogoś po drugiej stronie koła.

Również tam spojrzałam, zżerała mnie ciekawość. Mimo iż na dworze było już ciemno, udało mi się dojrzeć chłopaka o ciemniejszej karnacji, z ciemnymi włosami i mocno umięśnionym ciałem. Nie miał na sobie koszulki, widziałam na jego skórze wszystkie przerażające tatuaże. Jeden z nich przedstawiał czaszkę, inny pentagram i jako osoba wierząca, wcale nie chciałam mieć z nim niczego wspólnego. Jego oczy również wyglądały mrocznie, bardzo ciemne, jakby skrywało się tam więcej zła niż pokazywał.

– No to siadajcie! – pisnęła jakaś dziewczyna. Thomas chwycił mnie za dłoń. – Och, chłopcy zaraz zrobią miejsca twojej dziewczynie, bez obaw!

Ktoś chwycił mnie pod rękę i nim się obejrzałam, siedziałam tuż obok tajemniczego chłopaka, z którym Fear wymieniał nieprzyjemne spojrzenie. Przez moment lustrował mnie spojrzeniem, ale udawałam, że nie widzę. Thomas z drugiego końca koła swoim wzrokiem sugerował, bym zachowywała się bardziej neutralnie. Większość dziewczyn miała na sobie jedynie stanik i spodenki, chłopcy zdjęli koszulki, a Dylan rozpiął swoją hawajską koszulę, ukazując lekko zarysowany kaloryfer.

Butelka wciąż się obracała. Poszczególne osoby dawały naprawdę chore wyzwania i kompromitujące pytania. Nikt nie odpuszczał, choć robiło się gorąco, bo każdy sporo wypił. Obawiałam się tego, jak wrócimy do domu, bo mimo wszystko nie chciałam prowadzić. Nie mogłam, nie byłam w stanie. Nie sądziłam, byśmy wszyscy pomieścili się w jednym małym domku.

– Thomas, przyjacielu! – zawołał wesoły Dylan, gdy butelka wypadła na Frightona. – Prawda czy wyzwanie?

– Wyzwanie – odpowiedział spokojnie, patrząc gdzieś za Jaydena.

– Na początek coś na rozluźnienie, bo jesteś bardzo cichy. Wypij shota.

– Wymyśl coś innego, dzisiaj nie piję.

– Taka gra, Thom – rzucił sucho chłopak, który obok mnie siedział. Frighton o mało nie zamordował go wzrokiem. Ostatecznie wypił zawartość kieliszka, wciąż patrząc na chłopaka przy mnie.

Dalej gra toczyła się już szybko. Wyzwania sięgały zenitu, prawda doprowadzała do płaczu i modliłam się, by butelka nie wypadła na mnie. Jedna dziewczyna musiała potwierdzić czy jej biust był prawdziwy, a jakiś chłopak ściągnąć spodenki, ale to i tak wierzchołek góry lodowej.

– Jestem Carter. – Oliwkowoskóry chłopak się do mnie zwrócił. Był naprawdę blisko, aż podskoczyłam na dźwięk jego niskiego głosu. – Nie chciałem cię wystraszyć – dodał z rozbawieniem.

– Veronica – odparłam cicho, patrząc w ciemne tęczówki. Pochłaniały mnie, owszem, ale nie tak, jak te Thomasa. Oczy Cartera powodowały, że przechodziły mnie dreszcze.

– Dixon! – Usłyszeliśmy krzyk obok siebie. Pewien chłopak w brązowych lokach zakręcił butelką i ta akurat zatrzymała się na siedzącym obok mnie chłopaku.

– Moje nazwisko już znasz. – Puścił do mnie oczko.

– Prawda czy wyzwanie? – kontynuował chłopak w loczkach.

– Wyzwanie – odpowiedział z pewnością siebie.

Show time – powiedział ktoś inny.

– Pocałuj siedzącą obok siebie dziewczynę. – Carter miał do wyboru dwie osoby. Albo siedzącą obok długonogą blondynkę w grzywce, albo mnie. Niestety, jego wybór padł na mnie. Czułam się jak sparaliżowana, gdy zaczął nachylać się w moim kierunku. Nie wiedziałam, co robić. 

Ale rozwiązanie przyszło samo.

Chwilę później Thomas zaciskał dłoń wokół szyi chłopaka. Carter był od niego nieco niższy, ale też słabszy. Mimo to, wcale nie wyglądał na przejętego zachowaniem Feara. Za to ja tak. Podniosłam się na proste nogi i chciałam coś zrobić, tyle że nie miałam pojęcia, co. Tkwiłam już w podobnej sytuacji, jednak tym razem nie przyniosłam ze sobą gazu pieprzowego. Zresztą, nie byłam w stanie się ruszyć. I nagle z około czterdziestu osób zrobiło się nas cztery. Ja, Thomas, Dylan i oczywiście Carter Dixon.

– Thomas, proszę, nie rób tego – poprosiłam półszeptem i położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Próbowałeś obrazić mój honor – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Niczego nie powiedziałam, bo w zasadzie, co miałam powiedzieć? Frighton po chwili puścił chłopaka i pchnął go na piasek.

– Lubię rywalizację, dobrą zabawę i ładne dziewczyny – rzucił z lekkością i podniósł się z ziemi. – Nie bądź taki pewien siebie, Thom – dodał, podniósł się, jak gdyby nic i odszedł, pozostawiając naszą trójkę samą. Odszedł w stronę dwóch chłopaków - tego w lokach i rudowłosego. Podejrzewałam, że to Paul i Cody. Podszedł do nich William. Wyglądało na to, że cała trójka postanowiła opuścić imprezę.

– Zepsułeś imprezę – wymamrotał Dylan do Thomasa. Westchnęłam i odwróciłam się w jego stronę. Wraz z mną i brunet. Chwilę wszyscy milczeliśmy. – I co teraz?

– Teraz to idziesz spać – burknęłam i szarpnęłam za jego ramię, jednak ten zaparł się nogami.

– Nie idę – oznajmił dobitnie.

– Nie utrudniaj tego – sapnęłam z irytacją. Chciałam tylko, żeby mój przyjaciel wreszcie się położył i przestał zachowywać jak księżniczka. Czy żądałam zbyt wiele? 

Najwidoczniej tak.

– Dylan, chodź – wtrącił spokojnie Frighton. Kiedy zobaczył, że Jayden dalej się nie ruszył, przewrócił oczami i przerzucił go sobie przez ramię, po czym zaczął iść w stronę chatki. Skąd w facetach tyle siły?

Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Po drodze ukryłam telefon Dylana w torebce. Obstawiałam, że nie był mu potrzebny, skoro rzucił nim w piach. Martwiłam się tą ręką Thomasa, chyba bardziej od niego. Ułożyliśmy blondyna na łóżku, na dole. Po paru minutach marudzenia wreszcie zasnął, ja zaś odetchnęłam. Fear zamknął domek od wewnątrz.

– Ross ma drugi klucz, poradzą sobie – wyjaśnił, gdy tylko dostrzegł moje spojrzenie. Ukrył kluczyk w kieszeni czarnych jeansów. Razem weszliśmy na górę. Stały tu cztery łóżka jednoosobowe, kilka szafek i zauważyłam balkon. Obstawiałam, że to była chatka typowo pod imprezy.

Zajęłam jedno z tych łóżek, które stały przy spadzistym dachu. Brunet zajął to przede mną i długo milczeliśmy. Oczywiście jeśli można tak nazwać zjawisko, kiedy oboje się nie odzywaliśmy, ale w tle leciała na cały regulator piosenka One Direction. Dylan by się ucieszył, uwielbiał ten zespół. Wierzył, że się zjednoczą po ich rozpadzie. Raz nawet sam Harry Styles dał mu polubienie na Instagramie, ale w swojej euforii Dylan zapomniał sprawdzić czy to nie było żadne fake konto. Obawiałam się, że mógł założyć je Peter.

– Czemu rozmawiałaś z Carterem? – Ciszę przerwał Thomas.

– Przedstawił mi się, więc też to zrobiłam. – Przecież zaleciłam się do jego prośby. Nie gadałam z Paulem i Codym. – Dlaczego chciałeś zagrać w tę durną grę?

– Dixon. – Wymówił to nazwisko z odrazą.

– Chodziło o honor? – zapytałam, unosząc brwi.

– Jakby – odpowiedział krótko. Wolałam się jednak już dziś nie zmagać z tym tematem. Było naprawdę późno.

Ponownie temat się urwał i zapanowała między nami cisza. Znów słyszałam wyraźnie słowa piosenki What makes you beautiful. Lubiłam ją, bo kojarzyła mi się z dobrymi chwilami. Teraz jednak wszystko się zmieniło, a ja czułam cień nostalgii.

– Dlaczego nie pijesz? – zapytałam, bo wydało mi się to dziwne. Przecież przyjechał do baru Goldena właśnie po to, by się napić.

– Dlaczego nie zareagowałaś, kiedy Carter chciał cię pocałować? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie odpowiedział na moje, więc ja również nie zamierzałam.

– Dlaczego się na niego rzuciłeś? – parsknął nieszczerym śmiechem.

– Dlaczego rozwaliłem szklankę? Dlaczego byłem dla ciebie podły? Dlaczego wciąż obejmowałem cię ramieniem, gdy przebywaliśmy wśród tych wszystkich ludzi? – Podniósł się wolno i postawił dwa kroki, stając przede mną. Pochylił się, by jego twarz znalazła się na wysokości mojej. – Do diabła, koniec z pytaniami bez odpowiedzi. Jeszcze się nie domyśliłaś? Jestem zazdrosny, Dark. 

Wtedy wstrzymałam oddech. Oczywiście wiedziałam, że był zazdrosny, jednak inną rzeczą było coś podejrzewać, a inną usłyszeć to od kogoś prosto w twarz. Nie rozumiałam jednak, skąd u niego to uczucie. Nie lubił mnie, do cholery! A ja jego. Przynajmniej tak mi się wydawało. On jednak wciąż trwał przede mną i skupiał się na moich oczach, co też stanowiło wyczyn. Był blisko, bardzo blisko.

– Nie mówiłem prawdy. – Odwrócił wzrok, ale wcale się nie ruszył. Jedynie wyprostował i zerknął za okno.

– Co? – wydusiłam z siebie. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.

– Nie mówiłem prawdy – powtórzył spokojnie. – Kłamałem podczas rozmowy z Victorią. Każde słowo było kłamstwem. Wyrzucałem to z siebie z taką łatwością, choć nawet przez sekundę tak nie myślałem.

– Więc czemu to powiedziałeś? – Też się podniosłam. Chciałam się dowiedzieć prawdy. Miałam wrażenie, że powinnam ją znać.

– Sam nie wiem. – Pokręcił głową. – Być może próbowałem sam sobie uwierzyć... jestem złą osobą, Gryffin. Tym, z którym nie powinnaś się nigdy spotkać. Powinnaś się mnie bać. Cholera, powinnaś mnie nienawidzić po tamtych słowach. – Spojrzał na mnie i na moment zamarł. – Ale zamiast tego w twoich oczach widziałem ból, a nie nienawiść.

– Może po prostu nie umiem nienawidzić. – Wzruszyłam bezradnie ramionami. – A może po prostu wiem, że nie uda ci się mnie do tej nienawiści skłonić.

– Boisz się, że cię zranię – ciągnął cicho. – Zasłaniałaś się przede mną w swoim domu.

– Nie znam cię, Thomas. – Pokręciłam głową. – Nie ufam ci i wątpię, by się to zmieniło, ale, jeśli mam być szczera, czemu miałbyś mnie skrzywdzić, skoro wziąłeś na siebie kulę, która miała trafić we mnie? – Zdałam sobie sprawę, że naprawdę tak uważałam.

– Zaufanie buduję się poprzez poznanie drugiej osoby – zauważył cicho i patrzył na moje usta. – Jaka jest twoja ulubiona piosenka, Dark?

Zaśmiałam się na to pytanie, choć może nie był to odpowiedni moment. Mimo Thomas chciał mnie poznać, chciał, bym mu zaufała. Mogłam mu dać drugą szansę, byłam naiwna i po wszystkim, co się stało, pewnie dalej utrzymywało się to w tym samym stopniu. Nie byłam jednak pewna czy warto. Wiedziałam, że nie chciałam mieć w nim wroga, widywaliśmy się dosyć często. Denerwowało mnie jego milczenie przez te cztery dni, nawet jeśli udało mi się stworzyć więź z ekipą Thomasa. Ale czy powinnam się do nich przywiązywać i akceptować to, co się działo z moim życiem? Nie, pewnie, że nie.

– Powiedz mi – mruknął delikatnie.

Always – wyszeptałam bez zastanowienia.

– Od Bon Jovi? – dociekał, a ja skinęłam głową.

– A twoja? – wtrąciłam szybko. Uniósł blado kącik ust.

High Hopes od Pink Floyd. – Wcale mnie to nie dziwiło. – Jakie są twoje ulubione kwiaty?

– Białe róże. – Mój kącik ust również drgnął. Prozaiczne pytania, a nawet nie znałam odpowiedzi. 

– Nie powinno mnie to dziwić. Jesteś niewinna jak biała róża – mówił spokojnie. – Ale ona też ma kolce, choć jest tak piękna i byłaby piękna bez nich. Nie ma osób, które się nie bronią. Jesteś tego przykładem.

– Od kiedy jesteś takim poetą? – Chciałam rozładować atmosferę. Naprawdę sam to wymyślił? Jego słowa były wyjątkowo miłe.

– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. – Nachylił się w moim kierunku. Nie miałam pojęcia, co robić.

Objął mnie w pasie. Jego lewa dłoń wciąż owinięta była moją apaszką, choć z bieli stała się malinowa. Swoje dłonie ułożyłam na jego karku. Jego skóra, mimo upału, pozostała chłodna. Widziałam tatuaż, który w tamtej chwili wydawał mi się czymś naprawdę wyjątkowym. Pasował do niego, choć nie miałam pojęcia, skąd taka opinia. Rozczochrane włosy bruneta błyszczały w blasku światła, które wpadało przez okno, a ja stałam i patrzyłam na niego, kiedy jego usta prawie musiały moje.

I wiedziałam, że gdyby mnie pocałował, byłoby to dla mnie platoniczne, zwyczajną potrzebą, niczym wyjątkowym. Wiedziałam, że ten temat popłynąłby dalej, nie wrócilibyśmy do tego. Wiedziałam, że to złe, niewłaściwie, niemoralne, ale i tak tego chciałam, choć to przecież nic nie znaczyło.

Nagle drzwi się otworzyły. Stała w nich Rosaline. Odskoczyłam od Thomasa, choć nie miałam wielkiego pola do popisu. Padłam na łóżko, krzywiąc się, bo nie było to miękkie lądowanie. Sam Frighton ani przez moment nie wyglądał na przejętego. Wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Spojrzałam na Ross, choć wolałam tego nie robić, bo czułam, że policzki mi płonęły.

– Większość już pojechała – oznajmiła, widocznie speszona. – Chris śpi na dole z Dylanem, położymy tu jeszcze Jacka i Zacha. Kelly odwozi Vic i Regana. Pytanie tylko, co z tobą i...

– Wracam do domu – wtrącił Fear – odwiozę Gryffin. – Odwrócił się przez ramię i patrzył jakiś czas na Rosaline. Musiała wyczytać coś z jego oczu, bo skinęła tylko głową i krótko się uśmiechnęła.

– My z Willem zostaniemy do końca. Będę pilnować tego wszystkiego. – Lekko się wzdrygnęła. Posłałam jej pokrzepiający uśmiech.

– W razie potrzeby dzwoń. – Dołączył do nas Thomas, od którego bił jego firmowy zapach.

– Jedziemy? – zapytał i schował papierosy w kieszeń spodni. Wyjął klucz od domku i oddał go blondynce, a potem sprawdził w telefonie godzinę. – Druga w nocy.

– Tata myśli, że śpię u Dylana. – Przypomniałam sobie rozmowę z nim sprzed paru dni.

– W porządku, bo przed nami cała noc na zdobycie zaufania – powiedział spokojnie Thomas. Jego spojrzenie pełne było dziwacznych, iskier, których w życiu nie widziałam. Mimowolnie się uśmiechnęłam.  

To wciąż toksyczna relacja.

Musiałam to sobie powtarzać, bo przesuwanie moralnej granicy tak naprawdę było bardzo prostą kwestią.

– Do zobaczenia – rzuciłam do Trainor i mocno ją przytuliłam. Dziewczyna zacisnęła swoje dłonie na moich plecach, a ja zaciągnęłam się delikatnym zapachem cytrusów.

– Trzymajcie się – szepnęła, ściskając Thomasa. Sam brunet wydawał się zdziwiony jej reakcją. Jak gdyby doszukał się drugiego dna.

– I wy też – odparł w końcu. Jego bury nastrój był naprawdę dobijający, choć przecież miał te dziwne wstawki, które na każdym kroku mnie szokowały.

Chwilę później schodziliśmy po drewnianych schodach na dół. Skrzypiały mi pod stopami i były bardzo strome, a mimo to się nie martwiłam. Głośna muzyka zespołu Guns N' Roses uderzała po ścianie i mojej głowie. Przechodząc obok Dylana nakryłam go kocem. Nawet w lecie musiał być nakryty, bo inaczej się budził i trząsł z zimna. Thomas w międzyczasie cierpliwie czekał przy drzwiach z moją torebką. Zerknęłam na jego dłoń, owiniętą apaszką. Oboje wiedzieliśmy, że będzie musiał się tym zająć jak należy.

Razem wyszliśmy z domu i kiedy chciałam skierować się w stronę jego challengera, ruszył w całkiem innym kierunku. W stronę sporawych rozmiarów pnia drzewa, jakieś dwadzieścia metrów od tego miejsca. Zdziwiona ruszyłam za nim. Thomas zatrzymał się dopiero wtedy, gdy musiał się wspiąć na górę, gdzie był niewielki lasek. A obok niego ocean. Niesamowity i piękny widok. Kiedy wszedł już na górę, wystawił w moją stronę sprawną słoń i pomógł mi wejść za nim. Muzyka grała tu ciszej, ale było też chłodniej.

– Myślałam, że miałeś odwieźć mnie do domu – powiedziałam po paru chwilach ciszy. Szłam tuż za nim, kiedy ten się nagle odwrócił. O mało brakło, bym na niego wpadła, jednak złapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy.

– Wypiłem jednego shota, sprawię, byś mi zaufała i pokażę ci coś... fajnego – odpowiedział z wahaniem.  

Coś fajnego zdaniem Thomasa? To mogło być ciekawe.

***

Hej, hej! Na wstępie dziękuję za ponad cztery tysiące wyświetleń pod We are drowning in the dark! Zakończyłam dopiero piętnasty rozdział, a przed nami jeszcze jakieś kolejne tyle. Jak czujecie się z tym, że to już najprawdopodobniej połowa pierwszej części Darkness?

Z dedykacją dla mojej Natalki x

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top