14. Emocjonalny cmentarz.
Dziękuję diiaphxnousy_ za CUDNE kolaże ❤️❤️
Jak zrobicie w tym rozdziale spam komentarzami, piętnasty (jeden z moich ulubionych) wpadnie jeszcze na początku tygodnia. Chciałabym was jakoś zmotywować do większej aktywności, bo widzę, że czytacie, ale nie mam od was żadnego odzewu...
Siedzieliśmy we troje w moim pokoju. Zjedliśmy jedzenie, które przywiozła szatynka, i rozmawialiśmy. Przypominało mi to chwilę, jak rok temu Amy musiała podzielić się ze mną tym, co działo się w jej domu lub tę, która miała miejsce dwa lata temu, gdy Dylan przeżywał, że Camilla Firestone dała mu kosza. Ona kończyła szkołę, on zaczynał i choć nawet sam blondyn wiedział, że to się nie uda, czuł rozczarowanie tamtą sytuacją. Jayden mimo wszystko miał klasę, więc nie obnosił się ze swoimi uczuciami przed innymi, podobnie jak niewielką fortuną jego rodziny. Wiedział, że to niestosowne. Pasował na jakiegoś modela albo sprawiedliwego polityka. Co do Connor... och, mimo jej młodego wieku, widziałam ją w porządnej korporacji. Zawsze chciała mieć własną firmę i, jak słowo dać mogłam, właśnie tam ją widziałam. Rozszerzała angielski, hiszpański i geografię, bo chciała, by jej firma współpracowała z Hiszpanami. Miałą jedynie siedemnaście lat i dokładny plan na całe życie, choć nie powinno mnie to dziwić. Nigdzie nie ruszała się bez swojego notatnika, w którym wszystko rozplanowywała. Kiedyś mnie to irytowało, ale potem stało się dla mnie charakterystycznym znakiem niczym ex libris w książce.
– Więc... Tony podpisał cyrograf – podsumowała grobowym tonem Amy, gdy wszystko jej opowiedziałam. Grzmot rozniósł się po całej okolicy, dodając powagi tej sytuacji.
– Tak, dlatego nie mogę się z nim przyjaźnić – pociągnęłam dalej. Zabrzmiało to tak egoistycznie, bo przecież szatynka się nim zauroczyła, a ja wciąż mówiłam o sobie. – Ale wy wciąż możecie się spotykać. – Uśmiechnęłam się krótko.
– Wszystko się ułoży, słońce. – Jak zwykle troszczyła się o mnie bardziej niż o samą siebie. Kochałam ją, nasze małe i prywatne słońce, które nigdy nie gasło i swoją osobą każdemu poprawiało humor.
– To wszystko jest chore – wyrzucił z siebie blondyn, trzymając w dłoni szklankę z wodą. Wpatrywał się w nią w taki sposób, jak gdyby szukał w niej ratunku.
– Wciąż denerwuje mnie zachowanie Frightona – burknęła nagle Amy, stawiając szklankę z sokiem pomarańczowym na drewnianej podłodze, na której siedzieliśmy. – Jak mógł to powiedzieć? Ugh, mogłam wejść do środka i coś zrobić.
– Mała, dobrze, że ty niczego nie zrobiłaś. Dylana powalił na łopatki – wyznałam, pociągając łyk swojego napoju ze szklanki.
– Chwila, chwila! – Dylan odstawił naczynie obok siebie i uniósł obie dłonie w górę. – Ja go pierwszy powaliłem, dobra? A potem mnie wziął z zaskoczenia.
– Dobrze, dobrze – odpowiedziała szybko Amy, śmiejąc się pod nosem. – Was to się nie da nie kochać.
– Ciebie też – rzuciliśmy w jednym czasie z Jaydenem. Kolejny grzmot rozniósł się po dworze, przez co się wzdrygnęłam. Podeszłam do okna i zasłoniłam roletę dokładnie w tym samym czasie, gdy zobaczyłam piorun za szybą i aż odskoczyłam, depcząc dłoń Jaydena.
– Veronica! – sapnął zirytowany, wysuwając swoją dłoń spod mojej stopy. Skrzywiłam się. Naprawdę nie chciałam go zranić. Jednak, gdy ten zaczął potrząsać całą ręką zachciało mi się śmiać. Byłam podła, jak słowo daję. Zawsze się śmiałam w takich sytuacjach. – Uważaj trochę z tymi nogami!
– Przepraszam, wasza wysokość – wymamrotałam, ponownie siadając na ziemi wraz z przyjaciółmi. – Boję się burz, nienawidzę ich.
– Wiemy – powiedziała Amy. – Powtarzasz nam to od dwóch lat – zachichotała i pociągnęła łyk soku. Kiedyś uważałam to za coś dziwnego, że Connor nie chciała pić alkoholu, ale teraz to rozumiałam i jak najbardziej popierałam. Wysokoprocentowe trunki nie były niczym dobrym. Poza tym, tak, jak myślałyśmy, pobyt jej rodziców w szpitalu na odwyku okazał się klapą, ale Amy nie robiła sobie żadnych nadziei.
– Każdy się czegoś boi – skwitowałam, wzruszając obojętnie ramieniem. Stukałam swoim długim niebieskim paznokciem o panele.
– Ja się niczego nie boję – wtrącił szybko Dylan. Spotkał się z moim niedowierzającym spojrzeniem. – No tak, taka prawda. Nie patrz tak na mnie, Choco.
– Boisz się ciemności. Od siedemnastu lat – zauważyła Amy. Jayden zmrużył na nią oczy, a następnie, jak na jego wiek przystało, pokazał jej język, a ta przewróciła oczami.
– A ty samotności – odparł. Amy wzruszyła ramionami.
– Nie ma ludzi nieustraszonych i doskonałych. – Musiałam się z nią zgodzić, bo miała rację.
Po okolicy rozniósł się kolejny grzmot.
– Jak ja nienawidzę burz – wymamrotałam do siebie, przestając stukać paznokciem w podłogę. Amy i Dylan wymienili znaczące spojrzenia. – Przepraszam – sapnęłam – ale burze to coś przerażającego. Gdyby dopadła mnie na pustym polu, zakopałabym się plastikową łyżeczką.
– Strach to nieodłączny element życia każdego człowieka – oznajmił Jayden. Aż musiałam na niego spojrzeć, bo chyba nigdy nie wypowiedział tak genialnej sentencji. – No wiem, że to było mądre, ale nie musisz tak na mnie patrzeć, Mała.
– Wybacz. – Szatynka uniosła dłonie w geście rezygnacji. – Idziemy na dół obejrzeć film?
– Jasne – rzucił Dylan. Wstał, zgarnął swój telefon oraz szklankę i zerknął na mnie. – Jesteś pewna, że twojego taty nie ma w domu?
– Nie, poszedł do sąsiadów chwilę przed tym, jak się rozpadało. Ostatnio ma więcej wolnego. Podsunęłam mu pomysł, żeby spędził więcej czasu z Samem. Ma zbyt niewielu znajomych spoza pracy – rozgadałam się. – Szykują się na wyjazd wakacyjny, ale ile z tego wyjdzie, to nie wiem.
– To miłe, że tak troszczysz się o swojego tatę, Vi – wtrąciła Amy, z delikatnym uśmiechem. Również wstała, zabrała szklankę i wsunęła telefon w tylną kieszeń swoich błękitnych jeansów.
– No, to idziemy – westchnęłam, podnosząc swoje lekko zdrętwiałe ciało z ziemi. Jakąś godzinę siedzieliśmy w tym pokoju, rozmawiając o wszystkim, o niczym i o tym, co nie powinno mieć miejsca.
Skończyło się na tym, że siedzieliśmy razem przed telewizorem, oglądając komedię z Lesliem Nielsenem. Od zawsze lubiłam tego aktora i naprawdę zasmuciła mnie wieść o tym, że odszedł. Wychowywałam się na produkcjach z jego udziałem.
– Uwielbiam tego gościa – wyznał Dylan, wskazując palcem na ekran telewizora.
– Ja też. – Zerknęłam na rozbawionego chłopaka. Uśmiechnęłam się, bo nie sądziłam, że Jayden polubi jednego z moich ulubionych aktorów.
– Ma dobrą grę aktorską – dodała Amy. Nawet ona potrafiła to docenić.
Kiedy film się skończył tym, że dobro zwyciężyło, dopadła mnie głęboka refleksja. Jakiś czas jeszcze siedzieliśmy na kanapie, podczas gdy leciały napisy końcowe, a moi przyjaciele pogrążyli się w telefonach. Przekrzywiłam głowę, wpatrując się w ekran. Zastanawiałam się czy szczęśliwe zakończenia naprawdę miały miejsce w prawdziwym życiu. Ja sama w to nie wierzyłam, nie byłam już małą dziewczynką, wierzącą, że mnie również znajdzie książę na białym koniu. Życie doświadczyło mnie masą bólu i niesprawiedliwości. Żałowałam wielu wydarzeń, o których nie mogłam nawet pomyśleć, bo to tak bolało. Ale musiałam jakoś dalej żyć, bo miałam tylko jedno życie.
Niestety.
– Ronnie? – Sporych rozmiarów dłoń zamachała mi prosto przed twarzą, przez co się wzdrygnęłam i zamrugałam powiekami. – Żyjesz jeszcze?
– Hmm? Ach, tak. Jeszcze żyję – odpowiedziałam, będąc wciąż daleko myślami. Pokręciłam lekko głową, by się dobudzić.
– Przestań tyle myśleć, zacznij mówić – poleciła Amy i dotknęła mojego ramienia w geście wsparcia. Miała rację, bo myśli potrafiły pożreć człowieka, a ja zdecydowanie wolałam tego uniknąć.
– Dobra rada. – Podniosłam się i lekko do nich uśmiechnęłam. Nie chciałam robić z siebie ofiary. Niestety, nikt nie umiał całkowicie zamaskować swoich uczuć, zwłaszcza ja. – Która godzina?
– Dochodzi dwudziesta. Może czas ogarnąć coś do jedzenia? – zapytał Dylan, zerkając na leżący na stole telefon. Niby zjedliśmy jakieś dwie godziny temu przywiezione przez Amy jedzenie, ale Jayden to odkurzacz, jemu zawsze było mało.
– Jeśli chcesz, to coś zamów – zaproponowałam, zakładając ręce na biodrach.
– A może pojedziemy do jakiegoś baru? W końcu burza już przeszła. – Blondyn zerknął na mnie. – No i jest jeszcze jasno – kontynuował, tym razem swoje spojrzenie kierując na Amy.
– To nie jest zła myśl – stwierdziła Connor. – To dokąd jedziemy?
– Może do Drugs? – wypaliłam. Tylko ten bar kojarzyłam. Bo tak naprawdę nie chodziłam do barów na co dzień.
– Lubię ten bar – powiedziała szatynka, zaskakując i mnie, i Dylana.
Oboje spojrzeliśmy na nią, jak gdyby pochodziła z innej planety. Przecież to nie w jej stylu, nie przepadała za barami. Nie przypuszczałam nawet, że będzie kojarzyła ten oddalony bardzo od naszych domów podejrzany lokal. Zaczęłam się zastanawiać, czego jeszcze nie wiedziałam o własnej przyjaciółce. Zawsze niewiele o sobie mówiła, zazwyczaj o rodzicach, z którymi miała na bakier. Ale, że znała Drugs? Nie mówiła, co do tego byłam pewna.
– Poważnie mówisz? – W końcu to blondyn zabrał głos, choć i tak był niedowierzający. Ciekawe, gdzie podziała się jego pewność siebie.
– Byłam tam parę razy – odpowiedziała w sposób, który utwierdzał w przekonaniu, że uważała to za coś oczywistego. – W wieku piętnastu lat chodziłam tam z moimi przyjaciółmi. Nie piłam alkoholu, ale dobrze się bawiłam – zakończyła z lekkim nostalgicznym uśmiechem.
– Czegoś jeszcze o tobie nie wiemy? – rzuciłam lekko zdezorientowana. Bo, hej! Amy Connor była w barze, gdzie pracował Regan West. Chłopak należący do gangu.
– Moje życie jest nudne jak flaki z olejem – skwitowała. Posłałam jej sceptyczne spojrzenie, ale nijak tego nie skomentowałam. Nie zamierzałam na nią naciskać. Urok Amy polegał na to, że otwierała się sama, w odpowiedniej dla samej siebie chwili.
– Nie, żeby coś, ale byłaś w barze należącym do gangu – stwierdził trafnie Dylan. Pokiwałam gorliwie głową.
– Tak, zdarzyło mi się. – Wzruszyła delikatnie ramionami. Chciałam już skończyć ten wciąż szokujący temat.
– Dobra, jedźmy – zarządziłam, a Jayden jedynie skinął głową, choć nadal wydawał się zszokowany. Amy zgarnęła swoją torebkę i patrzyła na nas wyczekująco. Nasza reakcja ewidentnie ją bawiła.
Uśmiechnęłam się z satysfakcją, gdy ta dwójka mnie posłuchała i ruszyłam w stronę drzwi frontowych. Przy okazji chwyciłam za torebkę z kluczami. Założyłam jakieś pierwsze lepsze buty, bo do czarnej sukienki, którą na sobie miałam, nawet te na płaskiej podeszwie pasowały. Zależało mi, by jak najszybciej wyjść, bo jak nienawidziłam burz, tak kochałam zapach deszczu i tego, co po nim następowało.
Zaciągnęłam się mocnym zapachem, gdy zamykałam na klucz dom. Wiedziałam, że po drugiej stronie ulicy, w domu sąsiadów, był mój tata, ale miałam pewność, że wziął ze sobą swój klucz. Nigdy nie opuściłby swojego azylu bez niego. Amy i Dylan rozmawiali na jakiś luźny temat, gdy do nich podeszłam. Każde trzymało się swojej strony i żadne nie zamierzało ustąpić.
– Nie, to nie ma sensu – powtórzyła szatynka z ogromnym przekonaniem. Dylan tymczasem wychodził z siebie, bo Amy ewidentnie denerwowała go swoim opanowaniem, a przy tym również stanowczością.
– A ja ci mówię, że jest!
– O czym mówicie? – zapytałam, wcinając się w ich sprzeczkę. Patrzyłam to na Connor, to na Jaydena.
– O tobie, rzecz jasna – odpowiedział blondyn. Posłałam mu zdziwione spojrzenie. – Och, już tłumaczę. Więc, chodzi o to, że Amy twierdzi, że nie ma sensu tworzyć tobie i Thomasowi shipname'u, a ja uważam, że to konieczne.
– Czemu tak uważasz? – parsknęłam krótkim, niepohamowanym śmiechem. Dlaczego tak bardzo parował mnie z kimś, z kim sam nie miał dobrych stosunków?
– Po pierwsze – wystawił mi przed nos palec wskazujący – to brzmi genialnie. Po drugie – do wskazującego dołączył środkowy – bo ja to wymyśliłem, a po trzecie – tutaj dodał serdeczny – bo jesteście drużyną – podsumował z uśmiechem samozachwytu. Wybuchłam śmiechem, podobnie jak Amy. Dylan pokazał nam środkowego palca. – Jak takie z was przyjaciółki, to nie powiem wam, o czym gadałem z Thomasem, kiedy ty – wskazał na mnie – byłaś w łazience, a ty – tu pokazał na szatynkę – poszłaś do kuchni po jedzenie. – I z tymi słowami siadł do swojego SUV-a.
– Rozmawiali? – spytałam zaskoczona Amy.
– Ja nie wiem. – Uniosła dłonie w górę. – Może tak sobie to wymyślił... chociaż w sumie, to by miało sens. Wiesz, te całe shipname'y i tak dalej. – Przewróciła oczami.
– Teraz i tak nam nie powie – westchnęłam, mrużąc na Dylana oczy. Patrzył na nas z bojową miną. Podobnie wyglądał, jak ktoś zjadł ostatni kawałek pizzy przed nim.
Wsiadłyśmy z Amy do srebrnego samochodu przyjaciółki. Moje myśli mimowolnie powędrowały w kierunku innego auta, pewnego chłopaka o czarnych jak noc włosach oraz ciemnych czekoladowych oczach. Jego pojazd, jak wszystko, co posiadał, również tonął w czerni i choć nie znałam się na markach samochodów, mogłam ocenić, że było całkiem inne niż to Connor.
– O czym myślisz? – Aż się wystraszyłam na spokojny ton mojej przyjaciółki, gdy jechałyśmy w ciszy drogą. Zerknęłam na nią, chociaż ta nie patrzyła na mnie. Nie chciałam nawet wspominać o Thomasie. Amy go nienawidziła nawet bardziej ode mnie, jeśli się tak dało.
– Że muszę napisać do taty – odparłam, idąc w kłamstwo. Zawsze szło mi to zbyt łatwo, choć, nie dało się ukryć, w wielu sytuacjach ta umiejętność się przydawała. Kiedyś miałam wyrzuty sumienia, teraz nie. Życie zdążyło mnie zepsuć.
Sprawnym ruchem wyjęłam z torebki swój telefon i napisałam szybką wiadomość do ojca, że pojechałam na przejażdżkę z przyjaciółmi. W międzyczasie Amy zdążyła włączyć radio, z którego dobiegały teraz delikatne tony muzyki wygrywanej na fortepianie. Od zawsze chciałam umieć grać na tym instrumencie, ale jakoś te drogi się ze sobą nie skrzyżowały. Nauczyłam się za to wytwarzać bransoletki z różnych tworzyw w taki sposób, że te wyglądały jak ze sklepu. Za to Amy umiała grać na fortepianie.
– Co za klimat – westchnęłam z rozmarzeniem, gdy jechałyśmy dalej. Słońce powoli zaczęło zmykać za horyzont. W tle leciała spokojna muzyka, a dwie przyjaciółki jechały w dal z otwartymi oknami, gdzie wiatr rozwiewał włosy. A Dylan jechał za nami, ponieważ to, ku zaskoczeniu wszystkich, właśnie Amy znała drogę, a nie on.
– Tak, to prawda – przyznała, poprawiając krótkie włosy. Wciąż analizowałam ją wzrokiem. Jakiś cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał mi, bym zapytała szatynkę o jej przeszłość, ale moje uczucia skutecznie to wykluczyły.
Bo gdybym dowiedziała się, że nie wiedziałam niczego o swojej przyjaciółce, czy rzeczywiście by nią była?
– Amy, jak się czujesz? – spytałam delikatnie, bo chciałam nawiązać do tej poważnej sfery życia przyjaciółki.
– Jak się układa u mnie w domu? – Zerknęła przelotnie w moją stronę. Miałam teorię, że Connor umiała czytać w myślach. Skinęłam głową. Promienie słońca mieniły się w oczach Amy, włosy stały się miodowe, wręcz podchodzące pod złoto. Uważałam ją za piękną osobę. Zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. – Cóż, mama trochę przystopowała z piciem i pomaga mi w domu. Z tatą wciąż jest to samo. Zamyka się w pokoju i pije od rana, jest strasznie nerwowy...
– Jezu, Amy. – Dotknęłam jej ramienia w geście pocieszenia. Ona jednak na mnie nie spojrzała. Wciąż wpatrywała się uparcie w widok przed nami, gdzie właśnie zajeżdżałyśmy pod bar. Connor zawsze była silna.
– Jest lepiej niż było, Vi – zapewniła mnie cicho. – W wakacje i tak nie będzie mnie za często w domu. Jest dobrze, nie martw się. – Zgasiła silnik. Dopiero wtedy na mnie spojrzała oczami spokojnymi jak tafla oceanu. – Uśmiechnij się, słońce. Póki żyjecie, wszystko w porządku.
– W razie czego, masz do mnie dzwonić, pisać, rzucać kamieniem w okno. Cokolwiek – powiedziałam poważnie, na co jej oczy zabłyszczały ciepłem.
– Wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, Vi.
Po tych słowach wysiadła z samochodu, a ja podążyłam za nią. Czułam w piersi melancholię, ale powinnam mieć pretensje tylko do siebie, bo to ja ten temat zaczęłam. Mimo wszystko się ucieszyłam, że w domu Amy choć trochę zaczęło się układać. Jej szczęście naprawdę było dla mnie ważne, podobnie jak ona cała.
Rozprostowując palce rozejrzałam się wokół siebie. Dylan do nas podszedł i również zeskanował spojrzeniem okolicę. Neonowy napis tworzący słowo Drugs, sporą ilość samochodów – bo mimo tego, że to miejsce nie znajdowało się w centrum, i tak witało tu wiele osób – a przede wszystkim las nieopodal. Całość tworzyła naprawdę niepokojący klimat. Budynek jako jeden z niewielu w Atlantic City nie był biały, a czarny. Oddawał prawdziwość tego miasta. Jego mrok.
– Ładnie tu – podsumował Jayden.
– Nic się nie zmieniło – dodała Connor. Chciałam ją wypytać o tak wiele szczegółów, wszystkie te pytania miałam na końcu języka, gdy ta zaczęła po prostu iść przed siebie. Śmiałym krokiem w balerinach przez wszystkie kałuże pozostawione po burzy.
Wymieniwszy spojrzenia z Dylanem ruszyliśmy za nią. Weszliśmy do środka i chociaż ilość aut wskazywała na pracowity wieczór, tak naprawdę w samym lokalu było ich niewielu. Większość pozaszywała się w rogach baru, być może w loży, przy kanapach albo też siedzieli przy stolikach, popijając kolorowe drinki. Chociaż czemu powinnam się dziwić? To środek tygodnia. W tle zespół Tears for fears śpiewał o tym, że każdy chciałby rządzić światem, a nasza trójka podeszła do lady.
Stał przy niej Regan, dziarsko się uśmiechając. Kiwał głową do rockowej piosenki i wycierał kufle. Przez to, że miał odkryte ramiona, mogłam zauważyć jego tatuaż na lewym ramieniu i ten na obojczykach, którzy z powodu kaligrafii mi się bardzo spodobał. Golden naprawdę grzeszył urodą i wdziękiem, mimo iż potrafił rzucić takim tekstem, że nie wiedziało się, jak odpowiedzieć. I tak go uwielbiałam, bo – bądźmy szczerzy – nie dało się go nie lubić. Podobnie jak Rosaline czy Christiny.
– Hej – przywitałam się i wygięłam usta w lekkim uśmiechu. Jasnowłosy na mnie spojrzał, a potem się uśmiechnął.
– Witam piękną panią w mych skromnych progach – odparł patetycznie... a następnie splunął w kufel, który aktualnie czyścił. Wykrzywiłam twarz na ten widok, choć West nie wyglądał na przejętego.
– Tak, to jest Regan West – skwitowałam, zwracając się do przyjaciół. Usiadłam na hokerze, a Dylan i Amy po dwóch moich stronach. – To Dylan Jayden i Amy Connor.
– Miło poznać. – Barman każdego z nich zmierzył spojrzeniem. – Co wam podać?
– Jeśli w taki sposób czyścisz każdy kufel, jak ten, to podziękuję – powiedziała szczerze szatynka, wskazując na szkło w dłoni blondyna. Dopiero po dłużej chwili Golden zrozumiał, o co jej chodziło i wesoło się uśmiechnął.
– Och, to? To tylko tak dla efektu – wyjaśnił, stawiając kufel na blacie. – Ale nie mówcie mojemu szefowi, bo mnie zwolni – dodał, na co parsknęłam.
– Twoje sekrety są bezpieczne u nas jak w banku – zadeklarowałam, salutując.
– Jak postawisz jakiegoś drinka, to mną też nie musisz się martwić – zażartował Dylan. Spojrzałam na przyjaciela z uniesionymi brwiami, bo to bezpośrednie posunięcie. Tak samo zareagowała Amy, ale sam Jayden nie ugiął się pod ciężarem naszych spojrzeń. Patrzył tylko na Regana, który po krótkiej chwili wybuchnął krótkim śmiechem.
– Ostry z ciebie zawodnik – skwitował West z uśmiechem. Ja sama uniosłam kącik ust na tę sytuację. Cieszyłam się, że Regan polubił Dylana i odwrotnie. – Mogę wam postawić drinki na koszt baru.
– Dziękujemy, panie kierowniku – odparł Jayden z pełnym zadowolenia uśmiechem.
– Dla mnie sok jabłkowy – wtrąciła Connor. Golden chwilę na nią patrzył. – Nie piję alkoholu – dodała ciszej.
– I bardzo dobrze – skwitował barman. – Hmm... czy my się już gdzieś nie widzieliśmy? – zapytał, przyrządzając napoje.
– Kiedyś czasem tu przychodziłam – wyjaśniła spokojnie. Na twarz blondyna spłynęło oświecenie.
– Ach, już pamiętam. Bywałaś tu z Ohio. – Postawił przed Connor sok.
– Ohio? – powtórzyła, marszcząc brwi. Wymienialiśmy z Dylanem w międzyczasie zdziwione spojrzenia, bo... co, do cholery? – Chcesz mi powiedzieć, że Reggie Cold należy do... – urwała, posyłając mu znaczące spojrzenie, wymieszane z szokiem.
Amy znała kogoś z Darkness.
– Przykro mi, że dowiadujesz się tego ode mnie. – Spojrzał najpierw na nią, a następnie na nas. Szybko pokazałam mu ruchem dłoni, by wycofał się z tematu, co chyba zrozumiał. – Poza tym, szykują się urodziny Willa.
– Woah, świetnie. Które to już? – zapytałam całkowicie zaskoczona, bo nikt mi o tym nie wspomniał.
– Dwudzieste. Ależ ten czas zapierdala – westchnął teatralnie, stawiając przy tym pysznie wyglądające drinki przede mną i Jaydenem. Chciałam już coś powiedzieć, powstrzymać go, ale blondyn w dwóch łykach wypił połowę napoju, a przecież te szklanki nie były małe.
– No i jak teraz, debilu, wrócisz do domu? – sapnęłam poirytowana. Jayden spojrzał na mnie tak, jakby chciał uderzyć głową o blat, ale ostatecznie niczego nie powiedział. Dlatego też pozwoliłam sobie na kontynowanie wywodu: – Tylne miejsca w aucie Amy są po brzegi pozajmowane resztkami materiałów do zakończenia, a w twoim samochodzie na tyłach nie ma pasów.
– Zresztą, strach jeździć tą maszyną śmierci... cóż, przynajmniej zagrożenia życia – wtrąciła Amy, popijając sok. Wydawała się spokojna, co dziwne.
– Jak chcecie, to mogę pomóc – rzucił ofertą West. – Ale zmianę kończę dopiero o północy i przychodzi Vic.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Nie byłam pewna czy mój ojciec byłby zachwycony tym, że wróciłabym tak późno do domu. Nie chciałam nowych kłopotów, bo nie uśmiechało mi się noszenie tego małego kalkulatora. Wiedziałam, że czekanie trzy godziny na transport nie wchodziło w grę. Zamierzałam zadzwonić po ubera. Tak, to dobry plan.
– Zamówię ubera – odparłam, miło się uśmiechając do Regana. Wkurzyłam się na Dylana. Bywał tak bardzo nierozsądny.
– Ale jestem debilem – palnął, jak gdyby umiał czytać w myślach. Wszyscy na niego spojrzeliśmy.
– No, nie da się ukryć – potaknęła Connor. Miałam wrażenie, że obróciła głowę w bok i podziwiała obrazy i plakaty, by zachować resztki powagi. Bawiła ją ta sytuacja.
– I ty przeciwko mnie, Mała? – Jayden dotknął teatralnie klatki piersiowej, udając, że zakłuło go serce.
– Ja nic nie mówię – wyparła się. Zastanawiałam się, czemu była taka... swobodna w towarzystwie Regana. Sądziłam, że zasmuci ją wieść o znajomym z Darkness, ale się zaskoczyłam.
A raczej ona mnie.
– Co z tymi urodzinami? – powróciłam do tematu.
– Aha, fakt. – Regan skinął głową. – Są już dwunastego lipca.
– To przecież za pięć dni – zauważyłam, marszcząc brwi. – Macie już wszystko przygotowane?
– Cóż... – Regan na moment przerwał – może nie wszystko, ale jest miejsce, w które jedziemy, żeby zrobić mu imprezę. To domek na plaży, nad Atlantykiem
– Fantastycznie! – zawołał Dylan, choć wydawał się nieco blady. – Możemy wpaść?
Czasem naprawdę zastanawiałam się jak to się stało, że Jayden umiał mówić.
– No jasne. Will was polubi, bo jesteście przyjaciółmi Ronnie – odparł Regan. Po chwili jakiś mężczyzna podszedł do baru, by zamówić pewnie już kolejne piwo, sądząc po jego kroku. – Zaraz do was wrócę. – Uniósł wskazujący palec.
– Będziemy tutaj czekać – powiedziała Amy.
– Co o nim sądzisz, Mała? – zwróciłam się do przyjaciółki.
– Jest bardzo miły. Powiedział mi o Reggiem... nie szkodzi, że jest w tej –rozejrzała się na boki – organizacji.
– A kto to ten cały Ohio? – wtrącił Jayden, wychylając się, by spojrzeć na szatynkę.
– Ach, on... – zaczęła, uśmiechając się pod nosem. – Moja pierwsza młodzieńcza miłość.
– Co?! – spytaliśmy równocześnie, patrząc po sobie. Mała nigdy nam o tym nie wspomniała, a przyjaźniliśmy się już dwa lata.
DWA LATA.
– No każdy choć raz był zakochany – wymamrotała speszona w swoją szklankę. Na jej ustach błąkał się nikły uśmiech wspomnień. Wciąż nie dowierzałam, że Amy ani razu o nim nie wspomniała. Nigdy.
– No dobra, ale... och – plątał się Dylan. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Jayden... to on zawsze utrzymywał tą pewność siebie. Tymczasem próbował łapać oddech jak ryba wyciągnięta z wody.
– Koniec o mnie – poprosiła szatynka, odchylając się na wysokim stołku barowym. Chyba nigdy tak dobrze nie bawiła się naszą niewiedzą.
A co my zrobiliśmy? Dylan dopił jednym haustem resztę drinka i zaczął przeczesywać włosy. Ja z kolei wciąż zastanawiałam się, dlaczego nie wiedziałam tak wiele o Connor. Sądziłam, że można z niej czytać jak z otwartej księgi, jednak się pomyliłam. Nie powinno mnie dziwić, że ludzie interesowali się Connor. Amy była piękna, promienna, urocza, ale... co, do kurwy? Dlaczego skończyła z dwoma przygłupami pod ręką, zamiast w związku? Coś się musiało stać. Nie zdążyłam jednak dopytać, bo po chwili wrócił Golden.
– Tak więc podam wam szczegóły sms-em – powrócił do urwanego wątku. Przewiesił sobie szmatkę przez ramię i oparł dłonie o blat. – Mało dziś ludzi –zauważył trafnie, rozglądając się. Faktycznie, poza nami może było jeszcze z pięć osób. Ale czemu się dziwić? Dochodziła dwudziesta druga, był środek tygodnia i jeden z takich dni po burzy, w które bało się wyjść z domu w obawie przed kolejnym piorunem.
– Pewnie wina barmana – rzuciłam zaczepnie, na co, niczym dziecko, pokazał mi język.
– Teraz żałuję, że nie dałem ci tego oplutego kufla – stwierdził, posyłając mi wredny uśmiech. Poczęstowałam go miną suki i środkowym palcem. Odpowiedział mi tym samym. Moi przyjaciele się zaśmiali. I tak było dobrze, nasza czwórka w spokojny lipcowy czwartkowy wieczór.
No, ale ja się nazywam Veronica Gryffin.
Kiedy my, wraz z Reganem, wygłupialiśmy się jak dzieci, obserwowani pobłażliwym spojrzeniem Amy oraz w akompaniamencie rechotu Dylana, drzwi lokalu się otworzyły, a usłyszałam to tylko dlatego, że lecąca w tle piosenka akurat się skończyła. Golden potrząsnął z niesmakiem głową, zerkając na coś lub też kogoś za mną. Choć bardzo niechętnie, obróciłam się przez ramię, podobnie jak moi przyjaciele, którzy też nagle musieli wyczuć zagęszczenie atmosfery.
I przyznać mogłam śmiało, że widok Thomasa w czarnej bluzie, czarnych jeansach i w tym samym kolorze butach, kąciki moich ust drgnęły w ironicznym uśmiechu. Miałam poważnego pecha, że nawet teraz, gdy dobrze się bawiłam, musiałam go spotkać. Drugi raz w trakcie jednego dnia, kiedy ten okropny człowiek tak bardzo namieszał.
Nagle wszystko znów wróciło do normy. Popowa piosenka zaczęła grać jakieś wesołe tony w tle, trzech starszych mężczyzn rozgrywało partię pokera przy jednym z mniejszych stolików, a my siedzieliśmy przy barze, choć w nieco gorszych nastrojach. Może tylko trochę mocniej zacisnęłam swoje palce na szkle i pociągnęłam z niego spory łyk i tylko może wydawało mi się, że coś było nie tak, gdy Frighton nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, gdy po prostu wszedł za bar i zbił piątkę ze swoim przyjacielem. Może tylko na moment zajrzałam w oczy Amy, by wyczytać z nich, jak zła i przestraszona była.
Oczy zwierciadłem duszy.
Czy coś w tym stylu.
– Więc, wracając do tematu – zaczęłam neutralnie, choć wiele mnie to kosztowało, bo... Thomas swoim wzrokiem ewidentnie próbował mnie zabić, nawet gdy na niego nie patrzyłam. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, bo to ja powinnam się gniewać, nie on. – Jutro się od nich nie opędzisz. – Całą salę zamknęłam w okrągłym ruchu, który wykonałam dłonią.
– Zaskoczę cię, mam wolne – pochwalił się z pewnym siebie uśmiechem. Oparł łokcie o blat, a brodę wsparł na wewnętrznej części dłoni.
– To co się będzie działo? – wtrąciła Amy. Dylan patrzył to na nią, to na Regana. A Thomas? Ach, on po prostu stał...
I mordował mnie wzrokiem, zapewne obrażony o coś, co sobie wymyślił.
Normalka.
– Przygotowania – odpowiedział ogólnikowo, wzruszając ramionami. – Ktoś musi to wszystko zorganizować.
– Możemy pomóc – zadeklarował się Dylan. Spojrzałam na niego tak, żeby dać mu wyraźną aluzję do siedzenia cicho. – No co? Nie codziennie trzeba pić.
– I mówisz to ty? – dorzuciła Amy, robiąc nacisk na ostatnie słowo. Przeniosłam spojrzenie na swojego drinka. Ciemne tęczówki wypalały we mnie dziurę i nie potrafiłam już tego znieść.
– Bardzo śmieszne, Mała – prychnął oburzony chłopak, choć wiedziałam, że był rozbawiony. Podobnie jak West. Podniosłam wtedy wzrok, bo miałam już dość.
Okazało się to poważnym błędem, ponieważ moje szaro-zielone tęczówki skrzyżowały się z tymi brązowymi bruneta. Ciskały gromami. Miałam wrażenie, że próbował mnie zabić samym spojrzeniem. Stał w jednym miejscu, opierając się plecami o ścianę, a dłonie wcisnął w kieszenie dużej bluzy ze złotym minimalistycznym napisem.
– Możesz przestać? – zwróciłam się do niego spokojnie. Cóż, atmosferę i tak można już było kroić nożem, więc teraz wbiłam jedynie gwóźdź do trumny. Piosenka w tle zmieniła się na jakąś wolniejszą od Stylesa.
– A co niby robię? – odpowiedział pytaniem, używając beznamiętnego tonu. Jego głos i tak brzmiał, jak gdyby całą noc zdzierał gardło do metalowych kawałków.
– Patrzysz na mnie tak, jakbyś chciał mnie zabić.
I Bóg mi świadkiem, że w kąciku jego ust zamajaczył ironiczny uśmiech. Zapanowała cisza, nikt się nie odezwał. Regan rzucał spojrzeniem po moich przyjaciołach, a Amy wręcz wstrzymała oddech. Dylan położył dłoń na mojej, co miało mnie uspokoić, a ja po prostu byłam wściekła, bo Thomas chciał wyraźnie pokazać, jak obrażony potrafi być, choć przecież nie ja zawiniłam. Pierwszy raz widziałam u niego tak wyraźną paletę emocji. Dzikość spojrzenia i gniew. Wyglądał jak szykująca się do ataku puma, lecz się tym nie martwiłam. Pragnęłam tylko, by sobie poszedł, zostawił mnie w spokoju.
– Wydaje ci się. – I znów powrócił do opanowania. Jayden zatoczył kółko na mojej dłoni, próbując dać mi znać, bym nie dała się sprowokować, ale ja już byłam na granicy wybuchu, podobnie jak sam Frighton.
– Będziemy się zbierać – zmieniłam temat, przekierowując wzrok na Regana, który chyba wciąż był w szoku, spowodowanym ciężkim napięciem. W pierwszej chwili nawet nie zarejestrował, że mówiłam do niego.
– Och – pokręcił głową – a taksówka? – Zapomniałam o idiotycznym wyczynie mojego przyjaciela, który teraz siedział cicho.
– Problem z dojazdem? – włączył się Fear. – Może pomóc? – zaoferował się lekko. Jak on mógł mieć takie głupie zagrywki?
– To nie twoja sprawa – wtrąciła Amy, zaskakując mnie. Stała się nieco wyniosła, ale biła z niej pewność siebie. Patrzyła w oczy Thomasa, przełamując wewnętrzny strach przed nim.
Znów zapanowała niezręczna cisza. Tak to miało wyglądać? Jeszcze nie oswoiłam się z myślą wytrzymywania z Frightonem na co dzień, a teraz wciąż towarzyszyła nam ta głupia cisza. Nienawidziłam takich chwil, nie wiedziałam, co w tych momentach robić. Dylan natomiast był bardzo blady, niewiele się odzywał.
– Narada – obwieścił nagle i zerknął to na mnie, to na Amy. – No, chodźcie na bok. – Przewrócił oczami, gdy się nie ruszyłyśmy.
Wstałyśmy z naszych hokerów i przeszłyśmy na bok, gdzie stanął blondyn. Ustawił nas tak, jak na meczach gracze, którzy przekazywali sobie dodatkowe informacje i wymieniali uwagi z trenerem. Zerknęłam na Amy z pobłażliwością, podobnie jak ona na mnie, ale się nie odezwałyśmy. W międzyczasie Regan zaczął nucić lecącą w radiu piosenkę, a Thomas chyba dalej stał w tym samym miejscu. Nie miałam pewności, bo stałam do niego plecami.
– No? – ponaglała Connor.
– On chyba naprawdę może pomóc – sapnął Jayden, kiwając wolno głową. Uniosłam zdziwiona brew. Czego mu ten Golden dosypał do napoju? – Szybciej dojedziemy do ciebie, a jeśli mam być szczery, nie czuję się za dobrze.
– Brzuch cię boli? – Amy zeskanowała go troskliwym spojrzeniem.
– No – pokiwał głową – chyba będę wymiotował.
– Może te frytki były niedosmażone – zasugerowałam, a ten chwycił się za brzuch, krzywiąc twarz. – Ale, Dylan, sam wiesz, jak wygląda sytuacja z Fearem.
– Wiem – potaknął wolno.
– Zaczekam na zewnątrz – obwieścił gdzieś za nami brunet, a potem wymaszerował z baru, uprzednio zbijając piątkę z Reganem.
– To może ty wsiądź do samochodu Thomasa, a Ronnie wróci ze mną – zaproponowała szatynka.
– Nie wiem, czy nie będę wymiotował – odparł cicho Dylan, przełykając ciężko ślinę. Spojrzał na mnie błagalnie i sapnął. – Wybacz, Vi. – Przewróciłam oczami.
Byłam wkurzona na blondyna, to fakt, jednak to jego zdrowie liczyło się dla mnie najbardziej. Gdyby Dylan zwymiotował w samochodzie Amy, szatynka jeszcze by to jakoś przeżyła, lecz Thomas? I tak mieli z Jaydenem napięte relacje po dzisiejszej akcji, a Amy się go bała. Mimo wszystko dało się to po niej zobaczyć.
– W porządku – powiedziałam w końcu. – Wsiądę z nim do samochodu – skapitulowałam, zaciskając na moment usta w wąską linię.
– Trzymaj się – rzuciła współczująco szatynka. Odpowiedziałam jej krótkim smętnym uśmiechem. Może taksówka to naprawdę nie taki zły plan?
Wróciliśmy do Goldena, który zajął się swoimi sprawami. Chciałam, żeby ustawił bruneta do pionu, ale wiedziałam, że to raczej nie było możliwe. Frighton przed nikim się nie uginał, więc czemu miał to robić przed swoim przyjacielem? Cóż, nie musiałam się do Thomasa odzywać.
– Nie gadaj z nim i tyle, Ronnie – powiedział nagle, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że słyszał naszą naradę. – Czasem jego głupie zagrania docierają do niego po czasie – dodał, wracając do wycierania szklanek. Zerknął na Jaydena i mlasnął, kręcąc głową. – Chcesz jakieś tabletki albo torebkę foliową?
– Poradzę sobie – odpowiedział z bladym uśmiechem Dylan.
– Będziemy spadać – oznajmiła Amy, strzelając kośćmi w nadgarstkach. Skrzywiłam się, bo nienawidziłam tego charakterystycznego dźwięku.
– Dzięki za wszystko – rzuciłam do Regana. W odpowiedzi szeroko się uśmiechnął i skinął głową. We trójkę wyszliśmy z Drugs i się rozdzieliliśmy. Mieliśmy spotkać się w moim domu. I choć było ciemno, wciąż dobrze widziałam wysoką postać z papierosem tlącym się między wargami.
Bez słowa otworzyłam drzwi czarnego samochodu bruneta i wślizgnęłam się na miejsce przeznaczone dla pasażera, kiedy on, nic nie robiąc sobie z mojej postawy, po prostu wypalał tego papierosa, patrząc w bezchmurne niebo. Gwiazdy błyszczały w tej nicości i był to piękny widok, lecz ja chciałam już wracać do domu. Bałam się, że to, co działo się z Dylanem, nie musiało być zatruciem po frytkach, a grypą. W końcu mieliśmy tu coś zjeść, a Jayden niczego ostatecznie nie zamówił.
Dwie minuty później auto dalej nie ruszyło, za to Dylan i Amy już dawno odjechali. Byłam cierpliwa do chwili, w której brunet nie wypalił pierwszego papierosa i nie sięgnął po kolejnego.
– Możesz się pośpieszyć? – sapnęłam z irytacją, wychylając głowę przez okno. Byłam zmęczona, głodna i skołowana przez niego.
– Jesteś niecierpliwa – mruknął, ale po chwili rzucił prawie całego papierosa w kałużę obok, a następnie wsiadł do samochodu, który po krótkim momencie odpalił. Do mojego nosa dotarł zapach papierosów, perfum i jego specjalnej woni, której nie potrafiłam określić.
Postanowiłam się jednak nie odzywać i zostawić jego wyrzut bez odpowiedzi. Czy to mi by coś dało? Trudno ocenić, bo z Thomasem było wszystko możliwe i mogłam to stwierdzić po niecałym miesiącu znajomości z nim. Nawet sama jego sylwetka to odzwierciedlała. Czerń z góry na dół, ostre rysy twarzy, dzikie oczy, a do tego... był motocyklistą z tatuażami. Czy nie przed takimi osobami ostrzegają nas rodzice? I, dobrze, może napisał mi jakąś kartkę z pseudo wyjaśnieniami, którą wyrzuciłam pod samochód Jaydena, ale on sam mnie nie przeprosił, a ciskał we mnie gromami w tym barze. I ja naprawdę nie wiedziała, o co mu chodziło.
– Co tu robiłaś? – Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos i aż się wzdrygnęłam. Nie spodziewałam się, że po tym zachowaniu w barze się do mnie odezwie.
Czemu umiesz mówić?
– Przyjechałam z przyjaciółmi – burknęłam w odpowiedzi.
Przez jakiś czas panowała chwila ciszy. Zawiesiłam spojrzenie na oknie, stukając palcem w podłokietnik. Z jakiegoś powodu auto dalej nie ruszyło, ale czekałam, bo nie zamierzałam odezwać się ponownie.
– Po co? – ciągnął spokojnie. Sapnęłam pod nosem i obróciłam głowę w jego stronę. Wypalał we mnie dziurę swoim spojrzeniem.
– Jaki masz cel w tym, że się do mnie odzywasz po tym, co zrobiłeś?
– Na tym polega rozmowa – odparł spokojnie i wyjechał spod baru. – I badanie gruntu.
– Cudnie – sarknęłam i wbiłam wzrok w przednią szybę.
– Czytałaś moją kartkę? – dociekał, jak gdyby nigdy nic.
– Wrzuciłam ją pod samochód.
– Aluzja do mnie?
– O Boże! – fuknęłam, przewracając oczami.
– Nie, Thomas Frighton – wymamrotał, testując wyraźnie moją cierpliwość. – Jeśli czytałaś tą kartkę, to już wiesz, że nie chcę mieć w tobie nieprzyjaciela. Żałuję tego, co powiedziałem. I musisz wziąć do tego dystans, bo nie zginiesz przez Demons, a przeze mnie, a tego nie chcę. Bo jestem, jaki jestem.
– A ty po co tu przyjechałeś? – zmieniłam temat, bo nie chciałam już wracać do tej sprawy. Przez moment panowała cisza, w trakcie której Thomas wyminął poszczególne samochody.
Masochistka.
– Chciałem się... napić alkoholu w jednym z moich ulubionych miejsc – wyznał, wydając się jeszcze poważniejszy niż chwilę temu – ale natknąłem się na ciebie.
– Jechałeś samochodem – wypomniałam mu, marszcząc brwi.
– Problemy wybierają sobie nieodpowiednie momenty – skwitował. Kątem oka widziałam, jak jego dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy. – Po co przyszłaś dziś do mojego pokoju?
– Bo kiedy byłeś z Victorią – zawahałam się, nie wiedząc, czy kontynuować tę rozmowę, czy nie – chciałam spytać, czy w ostatnim czasie rozmawiałeś z Blakie'iem, bo zmienił do mnie nastawienie.
– Nie musiałem z nim rozmawiać, już na sam mój widok wyglądał na niespokojnego – odparł sucho, przez co ponownie przewróciłam oczami. – Ale tak, gadaliśmy przez chwilę.
– I po co? – warknęłam, znów na niego spoglądając. – Po co wtrącasz się w moje życie?! – Na moment przymknął powieki, ale się nie odezwał, więc kontynuowałam swój wywód dalej: – Zajmij się kimś, kto tego chce, bo ja nie jestem zainteresowana. I nie waż się wpieprzać w moje uczuciowe życie.
– Więc poświęcaj swój czas komuś, kto tego potrzebuje. – Usłyszałam jego głos. Mówił tak cicho, jak gdyby powiedział to do siebie. Siedziałam prosto niczym napięta struna, jednak na niego nie spojrzałam. – Chciałbym też odzyskać moją kurtkę, którą u ciebie zostawiłem oraz papierosy – zmienił po długiej chwili ciszy temat.
Te rzeczy znalazły swoje miejsce na dnie mojej wielkiej szafy, w jednym z pudeł. Schowałam je tam parę dni temu. Tam też umieściłam szkatułkę z liścikami od niego, by mieć wszystko w jednym miejscu. Nie zamierzałam jednak tych przedmiotów mu oddawać, choć może nie wyglądało to dobrze w oczach innych. Powody ku temu były jednak dwa – nie miałam własnych papierosów, za to cechowałam się słabością do męskich kurtek, bluz czy koszulek.
– Co to za samochód? – palnęłam, zbywając jego prośbę. Westchnął przeciągle i skręcił zgrabnie w moją ulicę.
– Dodge Challenger – odparł w końcu – z siedemdziesiątego czwartego roku. – Zatrzymał się pod moim domem.
– Co to w ogóle za auto? – burknęłam sama do siebie, jednak on usłyszał.
– Czarne – rzucił z ironią.
– Sądziłam, że to audi albo volvo... – ucięłam, nie chcąc się dodatkowo ośmieszać. Zdecydowanie nie skupiłam się na autach przy oglądaniu Szybkich i wściekłych z Dylanem.
– Nie, dodge – upierał się z powagą. Cholerny cmentarz.
– A auto Amy to w takim razie...
– Audi, Gryffin – przerwał mi, wzdychając. – Wiesz co? Na urodziny kupię ci podręcznik z markami samochodów.
– Obejdzie się – wymamrotałam, czując gorąc na policzkach. Zacisnęłam dłoń na klamce i cicho tchnęłam. On był tak pewny siebie, zarozumiały, cyniczny... i się ze mnie śmiał! – Emocjonalny cmentarz – burknęłam na odchodne i za sobą usłyszałam szczery śmiech Frightona. – Tak, śmiej się. Dzięki za podwózkę – sarknęłam, trzaskając drzwiami.
– Polecam się na przyszłość – odpowiedział przez odsuniętą szybę, zanim całkowicie odjechał spod mojego domu z piskiem opon, pozostawiając mnie samą.
***
Hej, hej!
Pod długiej nieobecności dodaje rozdział - całkiem fajną 14. Rozdział... taki przygotowawczy, w następnym się już podzieje.
I od razu chciałam napisać. Niektóre elementy geograficzne są wykreowane przeze mnie, więc lasku nad Atlantykiem raczej nie znajdziecie, ale potrzebowałam tego do opowiadania x
Dziękuję wam za tak wiele wyświetleń, dajecie mi tyle motywacji do pisania <3
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top