13. Pechowa siódemka.
Niespodzianka!
Dni mijały mi zdecydowanie zbyt szybko. Zaczął się już lipiec, a wraz z nim nowe możliwości jak najlepszego zapamiętania tych wakacji. Czwartego lipca, jak co roku, odpaliliśmy fajerwerki z powodu Święta Niepodległości. Tym razem nie spędzaliśmy tego dnia na obiedzie u burmistrza, bo cała jego rodzina wyjechała. I dzięki Bogu! Zjedliśmy z tatą kurczaka, obejrzeliśmy film i to wszystko. Gdyby była z nami mama, ten dzień wyglądałby całkiem inaczej. Kiedyś piekłyśmy razem ciasta, a potem odpalałyśmy zimne ognie. Eveline Gryffin nigdy nie lubiła fajerwerków. Ze względu na zwierzęta i środowisko. Mama lubiła naszych sąsiadów, więc ich też odwiedzałyśmy. Zajmowała się też ogrodem, więc nic dziwnego, że był teraz taki zarośnięty.
Dzisiaj, siódmego lipca, szłam na ściąganie szwów. Czy się bałam? Oczywiście, że tak. Całe szczeście nie byłam tu sama. Towarzyszyły mi Amy, Rosaline i Kelly. Z tą ostatnią do tej pory się nie spotkałam, choć ku temu się przymierzałyśmy parę razy, więc zdecydowałyśmy się iść dziś do kina. Jeśli chodziło o Trainor, zależało mi na poznaniu jej z Connor, a jeśli już mowa o osobach z tego środowiska, ten tajemniczy chłopak czuł się już o wiele lepiej. Odwiedzałam go codziennie – w końcu byłam mu to winna – i codziennie na niego wrzeszczałam, bo zamiast leżeć w łóżku, robił sobie spacery po całym domu i zawsze spotykałam go z papierosem pomiędzy palcami. On jedynie spoglądał na mnie z pobłażliwością. I on sam na mnie nie krzyczał. Jeśli mowa o tamtej sytuacji w nocy po postrzale, to nic się nie zmieniło. Wszystko znów wróciło do normy, poza tym, że były to dni, gdzie Thomas wciąż siedział zamyślony, mało jadł i wydawał się smutny. Chwilami jednak wydawał się budzić z tego marazmu i pokazać, że wszystko w porządku, że nic się nie działo. Może zaczynało mu się już nudzić w domu Jacka. Plusem też okazało się to, że Demons zostawili nas w spokoju. O całej akcji dowiedziało się Darkness. Przynamniej to mówił mi Will. Uważali Thomasa za bohatera.
– Gotowa? – spytała pielęgniarka. Ta sama, która kilkanaście dni temu była obecna przy moim zabiegu. Skinęłam krótko głową i spojrzałam na trzy dziewczyny siedzące pod ścianą. Rosaline uśmiechała się promiennie, dodając mi otuchy, czego nie można powiedzieć o Kelly i Amy, które nawet nie chciały spojrzeć na stół.
Chirurg pociągnął za szew jednym sprawnym ruchem, przez co się skrzywiłam. Nie było to wcale delikatne, ale przynajmniej było już po wszystkim. Opuściłam salę zabiegową z naklejką Dzielnego pacjenta, co poprawiło mi humor. Lekarz się do mnie uśmiechnął i puścił oczko. Jego ciemne oczy potrafiły przyciągnąć uwagę.
– Jak się czujesz? – spytała Kelly, gdy wychodziłyśmy ze szpitala.
– O wiele lepiej – przyznałam, zaginając palce i je rozprostowując.
– To jedziemy do centrum handlowego? – zagadnęła Amy. Taki był plan, jechać do szpitala, potem do galerii, a w niej do kina.
– Dzisiaj grają jakąś dobrą komedię romantyczną – wtrąciła Rosaline. – Myślę, że możemy się na nią wybrać.
– Dobra, to może najpierw kino, a potem jakiś obiad? – zasugerowała Kelly.
– KFC? – rzuciłam, patrząc na nie.
– Idealnie – odezwały się razem Ross i Amy. Spojrzały na siebie z uśmiechem. Cieszyłam się, że je ze sobą poznałam. Mimo iż byłam przeciwna, by moi przyjaciele poznali tych z alternatywnej rzeczywistości, to wiedziałam, że prędzej czy później i tak by do tego doszło. W końcu Dylan już się z nimi poznał.
Kiedy jechałyśmy do centrum, postanowiłam się wyciszyć, wyłączyć z trwających rozmów. Kelly nuciła lecącą w radio piosenkę, Amy z Rosaline rozmawiały na jakiś mocno pochłaniający je temat, a ja... ja postanowiłam napisać do Blake'a. Wiedziałam, że nie było to zbyt dobre posunięcie po tym, w jaki sposób nas ostatnio z Amy potraktował, jednak zależało mi, żeby tę sprawę wyjaśnić. Nie lubiłam nierozwiązanych kwestii. Wszystko zaczynało się sypać. Weszłam w aplikację messengera i napisałam.
Ja: hej
Blake Newman: Cześć
Ja: jak się dzisiaj czujesz?
Blake Newman: Jest ok
Ja: cieszę się! co robisz?
Jedyne, co z tą wiadomością zrobił, to odczytał. I rozumiałam, że może nie miał czasu, ale odkąd z nim zaczęłam pisać, nigdy nie odczytywał ode mnie wiadomości bez odpisania. A przecież było na co odpowiedzieć. Utwierdziło mnie to jednak w przekonaniu, że coś się zmieniło. Postanowiłam dłużej nie próbować wchodzić z nim w interakcje, ale zamierzałam przycisnąć Feara, by powiedział mi, czemu się ze sobą pobili. Miałam pewność, że ich trwająca chwilę rozmowę była prowokacją. Stałam między młotem a kowadłem.
I, autentycznie, wariowałam.
– Ronnie? Wszystko dobrze? – spytała z troską Kelly, zerkając na mnie przez ramię. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że wszystkie trzy osoby wypalały we mnie dziurę spojrzeniami.
– Tak, tak – odparłam szybko. – Zamyślałam się, to nic takiego.
Drobnostka, kurwa.
– Dość porządnie odpłynęłaś – zauważyła Ross. Westchnęłam w odpowiedzi.
– Chodzi o Blake'a? – Kiedy Amy Connor zadała mi to pytanie, byłam pewna, że umiała czytać w myślach.
– Bingo – sapnęłam cicho.
– Mówiłam, żebyś porozmawiała o tym z Thomasem. – Jego imię niemal wypluła. Kelly zmarszczyła brwi, ale nie ingerowała, bo doskonale zdawała sobie sprawę, jaki jej brat był.
– Tak trzeba będzie chyba zrobić – westchnęłam, zgadzając się z nią. Sama przecież miałam w planach to zrobić.
Ale to nie mogło się dobrze skończyć.
– Możemy wpaść do Jacka, wracając z kina – podsunęła Rosaline. – To brzmi zabawnie. Para musi pomówić na temat ich związku. – Zrobiła cudzysłów w powietrzu.
– To ironiczne, nie zabawne. – Ironiczna to ja byłam na co dzień.
– Też fakt – wtrąciła Frighton. – Mimo to, nie psuj sobie humoru, kochana. Wyjaśnicie to sobie i może, ale tylko może, okaże się, że... mój głupi brat nie maczał w tym swoich palców – burknęła, krzywiąc się.
Czarne auto Kelly, całkiem inne od tego Thomasa, zatrzymało się przed galerią handlową. Wysiadłyśmy z samochodu w całkiem dobrych humorach i podeszłyśmy do okienka przed salą kinową, by kupić bilety. Cóż, to dziewczyny miały je kupić, a ja w zasadzie stać z tyłu. Należałam do tej grupy ludzi, która nawet w McDonald's bała się podejść do lady, żeby coś zamówić.
– Proszę cztery bilety – rzuciła Kelly, uśmiechając się promiennie do biletera.
– Sala pierwsza czy druga? – Delikatnie odwzajemnił jej uśmiech. Być może Frighton wpadła mu w oko.
– Hmm – przytknęła palec do policzka w zastanowieniu – druga. – Mężczyzna wręczył jej cztery bilety.
– Dla takich pięknych pań mamy zniżkę – dodał mężczyzna z takim uśmiechem, który nie jedną by powalił na kolana. Obserwowałam tę sytuację z podziwem. Amy i Ross były zajęte rozmową.
– Dziękuję panu bardzo. – Podała mu zapłatę, a wraz z nią małą karteczkę ze swoim numerem telefonu. Chłopak wydał jej resztę, schował papier i zażyczył miłego seansu, po czym weszłyśmy do kina.
– O Boże, Kells – szepnęłam, łapiąc ją za ramię. – Masz talent, dziewczyno. – Uśmiechnęła się dumnie.
– W czasach, gdy chodziłam do liceum, byłam cheerleaderką. Wszystkiego nauczyła mnie moja stara przyjaciółka Britney. Wyjechała, ale wspomnienia i umiejętności zostały.
– Coś nas ominęło? – spytała Connor. Spojrzałyśmy po sobie z Kelly, uśmiechając się.
– Ech, nic takiego. – Frighton machnęła ręką.
– No to chodźcie – rzuciła z entuzjazmem Rosaline. Weszłyśmy na salę, uprzednio pokazując bilety mężczyźnie przed salą.
Światła już zostały zgaszone, większość miejsc pozajmowano. Na wielkim ekranie leciały reklamy, więc na całe szczęście się nie spóźniłyśmy. Kiedy Kelly podała każdej z nas bilety, okazało się, że dostałyśmy miejsca na środku sali, więc flirty Kelly naprawdę podziałały.
Po cichu przeszłyśmy w stronę naszych miejsc. Siedziałam między Kelly a Amy. Ta druga uśmiechnęła się z wdzięcznością. Wiedziałam, że ucieszyła się z poznania Rosaline. Nie przeszkadzało jej to, że Trainor pełniła podobną funkcję w Darkness, co ja, bo sama zaczynała przekonywać się do tego, że osoby z grupy nie były tak złe jak Thomas. Dylan ich polubił, a Connor naprawdę świetnie dogadywała się z Ross. Wiele je ze sobą łączyło. Ich wzrost wynosił dokładnie sto pięćdziesiąt osiem centymetrów i obie bardzo troszczyły się o swoich bliskich.
– Szkoda, że nie kupiłyśmy popcornu – narzekała Kelly, gdy siedziałyśmy już i czekałyśmy aż skończą się reklamy. – Albo chociaż chipsów.
– Jadłaś przecież spore śniadanie, kochanie. – Rosaline posłała jej rozbawione spojrzenie i objęła brunetkę.
– No tak, jakieś sześć godzin temu – prychnęła w odpowiedzi. – To przez ten stres związany ze szpitalem.
– Zawsze myślisz o jedzeniu i uroczych chłopcach. – Blondynka się zaśmiała.
– To świetne podsumowanie. – Kelly do niej dołączyła. To nie tajemnica, że były najlepszymi przyjaciółkami, a ja i Amy ich młodszym odzwierciedleniem. Connor również to zauważyła, bo znacząco się do mnie uśmiechnęła.
Potem film nareszcie się rozpoczął. Początek zapowiadał świetną produkcję, ale gdy minęło pierwsze dziesięć minut, wiedziałam już, że to nie był ten film, na który chciałyśmy iść. To nie romantyczna komedia, a istny wyciskacz łez!
– Więc dlaczego spędzasz z nim czas, co? – spytał chłopak główną bohaterkę. – Co ma on, czego nie mam ja?
– Zostałam do tego zmuszona, rozumiesz?! – odpowiedziała mu łamiącym się głosem. – Poza tym... on ocalił moje życie. – Ten film przypominał mi coś bardzo znajomego...
No tak, historię moją i Thomasa.
Cholera, los znowu sobie ze mnie kpił.
***
Po totalnym wyciskaczu łez zajechałyśmy pod willę Jacka. Nie zatrzymywałyśmy się w KCF, zamówiłyśmy jedzenie przez drive thru. Odechciało mi się jeść, ale wcisnęłam w siebie frytki. Nawet Kelly przestała narzekać na głód. Zakończenie było wręcz tragiczne i naprawdę miałam tą nadzieję, że moja historia potoczy się inaczej.
Ale nadzieja matką głupich.
Poinformowałam tatę o swoich planach, o tym, że odwiedzę przyjaciela, ale zaczynał się już dąsać, bo nie widział mnie cały dzień. Ale to nie moja wina, że on pracował całe dnie! Sprawy w sądzie mu się dłużyły, wymagały sporo przygotowań, przez co był wycieńczony. Obiecał mi przecież, że będzie więcej czasu spędzał w domu, by zastąpić mi mamę. Niestety, to się nie udawało. Chyba czas pozwać ich sąd, bo mieli tam totalny bałagan, a mój tata nie był robotem, a zwykłym człowiekiem, który potrzebował odpoczynku. A ja byłam jego córką, która potrzebowała ojca.
Wysiadłyśmy z samochodu. Wszystkie w ponurych nastrojach. Wciąż nie wierzyłam, że Kelly wybrała złą salę i poszłyśmy na coś równie smutnego, co Titanic. Polało się morze łez, a dodatkowo jeszcze bardziej się zdołowałam, patrząc na fabułę dosyć personalnie.
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, gdy weszłam do zbyt cichego domu. Wiedziałam jednak, że ktoś musiał w nim być, bo drzwi były otwarte. Ross, Kells i Amy zostały na zewnątrz, dając mi nieco przestrzeni w sprawie Thomasa. Miałam pewność, że w tym dziwnym zachowaniu Newmana mieszał swoje palce. Denerwowała mnie jego hipokryzja. Nie lubił, kiedy ktoś wtrącał się w jego życie, a robił dosłownie to samo, nie licząc się z innymi. Musieliśmy porozmawiać.
Ale czasem nasze rozmowy słyszano trzy domy dalej.
Pokonując kolejne stopnie miałam wrażenie, że coś było nie tak. Coś się działo. Nie miałam pojęcia czy to dobrze, czy źle. Williamsa nie spotkałam po drodze, ale przy końcu korytarza usłyszałam głośne śmiechy. Z pokoju, w którym leżał Fear. Drugi głos należał do Victorii, do tego nie miałam wątpliwości. Jej ofensywny ton wrył się w moją pamięć. Nie lubiłam jej i nie rozumiałam, jak Thomas mógł się z nią przyjaźnić.
– Powiedz mi, ta cholerna małolata jest dla ciebie ważna. – Zatrzymałam się przed drzwiami i zaczęłam nasłuchiwać.
– Oczywiście, że nie jest. – Głos Thomasa ociekał kpiną i... czymś na wzór obrzydzenia. – Czekam tylko aż jej naiwna część się ode mnie uzależni, a potem... wyrwę jej serce i zabiorę ze sobą.
Mimo wszystko nie żałuję, że to zrobiłem. Zrobiłbym to ponownie
Zostań ze mną
Chyba nigdy przez całe swoje życie nie poznałam tak okropnej osoby. Myślałam, że potrafiłam tylko nienawidzić, lecz uczucie, które kierowałam w stronę Frightona było jeszcze silniejsze. Poczułam się zraniona, oszukana i kipiał ze mnie gniew. Udawałam jego dziewczynę, jego Brightness, by ocalić jego plecy, a on... miał tak okrutny plan na mnie. Czemu chciał wyrwać moje serce? Jak można być tak nieczułym? Byłam naiwna licząc na to, że mnie lubił. Lubił! A on chciał jedynie namieszać w mojej głowie.
Po jego podłych słowach i bolesnym skurczu w mojej klatce piersiowej, gdzieś po lewej stronie, weszłam do pokoju. Szyderczy wyraz twarzy Thomasa momentalnie zamienił się w obojętność, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że wszystko usłyszałam. Victoria uśmiechała się od ucha do ucha, a ja miałam ochotę wyrwać jej rude włosy prosto z głowy. Nie zasługiwała na tak piękny wygląd.
– Czyżbym przypadkiem dowiedziała się o zakończeniu przed finałem? – spytałam z udawanym zaskoczeniem. Moje oczy ciskały gromami. – Nienawidzę cię, Thomas. Zapamiętaj te słowa, bo tylko na to możesz liczyć z mojej strony. Na nienawiść, pieprzony, nieczuły idioto. – Z tymi słowami, które zawisły między nami, wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Stawiałam gniewne kroki, by opuścić dom, gdy nagle poczułam szarpnięcie za łokieć. Kiedy zostałam obrócona, ujrzałam twarz bruneta. Bez wyrazu, choć oczy pozostawiały wiele do życzenia.
Sądziłam, że będzie chciał przeprosić. On jednak...
– Odwołaj to, co powiedziałaś – powiedział poważnie. Gdybym miała pod ręką krzesło, to bym z niego skorzystała. Nie usiadłabym, lecz rozwaliła na jego pustej głowie. Zamurowało mnie.
– Nawet pod groźbą śmierci nie odwołam prawdy – oznajmiłam dobitnie. Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Nie miał tupetu! Wszystkie słowa, które wyrzuciłam pod jego adresem, były słuszne i nie zamierzałam ich cofać. Uniosłam jedną z dłoni, by go uderzyć, ale zablokował mój ruch.
– Nawet nie próbuj, kochanie.
Jego wzrok radził mi, bym posłuchała. Ręka bruneta, która coraz mocniej zaciskała się na mojej, zaczynała boleć. Czekoladowe tęczówki ściemniały, przechodząc w czerń, a rysy twarzy wyostrzyły się jeszcze bardziej, gdy mocno zaciskał szczękę. Wyglądał jak wilk, samotny wilk, a ja byłam jego owcą, dlatego dobierałam swoje dalsze słowa w delikatny sposób:
– Może i jestem młoda, a może nawet i naiwna – mówiłam spokojnie – ale nie masz prawa traktować mnie w taki sposób. Uczucia innych osób nie są cholerną rozrywką – zacisnęłam szczękę. – A teraz puść moją rękę, bo to boli. – Thomas jedynie poluzował chwyt, ale wciąż mnie nie puścił. Przyglądał mi się z obojętnością.
– Nie obchodzi mnie opinia na ten temat – odparł cicho. – Wiem, co powiedziałem, za to ty nie wiesz, czemu. Nie obchodzisz mnie, Dark. – Krzywo się uśmiechnął. – To tylko głupi układ, w którym ty udajesz i ja też.
– Nie zmieniaj tematu – wycedziłam, zaciskając dłoń w pięść. Thomas wreszcie mnie puścił.
– Nie znasz moich pobudek. – Wytknął palec w moim kierunku. – I mam gdzieś, co sobie o mnie pomyślisz.
– Mówiłeś, że... – podjęłam słabo, choć nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć.
Przecież chciał, żebym została z nim po postrzale. Uratował moje życie, kupił drogą sukienkę, napisał referat... i teraz twierdził, że go nie obchodziłam? To po co to wszystko? Takimi gestami sam dawał mi złudną nadzieję, że chociaż mnie lubił, ale po co? Czy faktycznie chciał mnie w sobie rozkochać, uzależnić od siebie, żeby potem odejść i zostawić mnie ze złamanym sercem?
– Że? – Jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości.
– Że mnie nie zranisz – dokończyłam w końcu. Uniosłam głowę nieco wyżej, choć w oczach z całą pewnością odbijał się smutek. – A właśnie to zrobiłeś. – Potem po prostu odeszłam, a on mnie nie zatrzymał.
Podobno każdy siódmy dzień miesiąca był szczęśliwy. Cóż, ja tak nie uważałam. Ktoś na świecie właśnie się rodził, ktoś umierał, a ja weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro, próbując się uspokoić. Zabolało mnie to, co usłyszałam. Thomas nie zaprzeczył, że chodziło o mnie i fakt, nie znałam jego pobudek, jednak nie dało się odebrać tych słów w innych sposób. Nigdy mu niczego nie zrobiłam, a wręcz przeciwnie. Ja również go uratowałam. Kiedy po postrzale ubywało mu krwi, zatrzymałam krwawienie i dowiozłam tutaj. Nawet nie przeprosił, choć wina ewidentnie leżała po jego stronie. Chciałam jedynie pomówić o Blake'u, ale teraz uważałam ten temat za definitywnie skończony. I ze strony Newmana, i Frightona, i mojej.
Ktoś zastukał w drzwi i wtedy...
– Co ja wyprawiam? – spytałam bezgłośnie samą siebie.
Siedziałam w tej łazience i smuciłam się przez kogoś, kto nie był mojego smutku wart. Znałam swoją wartość i nie zamierzałam się już poddać. Nawet jeśli musiałam z tą ciemnością walczyć sama, w pojedynkę. Bez wsparcia, bez pocieszenia.
Mój telefon zaczął dzwonić, a pukanie do drzwi ustało. Usiadłam na zamkniętej muszli klozetowej i oparłam potylicę o jasne kafelki. Chciałam odpocząć, wrócić do domu, zasnąć. Czy mogłam już zasnąć i obudzić się za parę lat, kiedy wszystko to się skończy? Pomyślałam, że już na to zasłużyłam. Nie chciałam tego, nie chciałam Thomasa, nie chciałam czuć, nigdy więcej. On nie miał serca, sprawa z jego strony była prostsza, ale ja? Ja wciąż potrafiłam czuć.
Odblokowałam swój telefon. Amy, Kelly i Rosaline prosiły w wiadomościach, bym do nich wróciła. Thomas przyznał się do tego, co zrobił? Czy może Vic? Zresztą, przestało mnie to obchodzić, jak wszystko, co związane z Frightonem. Odgrodziłam to grubą czerwoną linią. Podskoczyłam na dźwięk nowej wiadomości. Szybko przebiegłam wzrokiem po literach i zmarszczyłam brwi. Przeczytałam sms-a jeszcze raz. To od Dylana. I nagle uświadomiłam sobie, że nie byłam sama. Że to właśnie jego potrzebowałam najbardziej. Jayden potrafił mnie pocieszyć, sprawić uśmiech na mojej twarzy. Cholera, on poprawiał mi humor samą swoją obecnością. Był roztrzepany, fakt, ale też kochany, lubiany i z wrogami, którzy mogli mu jedynie naskoczyć.
Napisał mi, że jedzie przemówić pięściami Thomasowi Frightonowi do rozumu.
To dlatego ponownie przeczytałam wiadomości. Jechał mnie bronić. Mnie, mojego honory i moich uczuć. I w mojej głowie coś zaskoczyło. Wynurzyłam się z tej ciemności, pokonałam ją. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, bym coś zrobiła, nim będzie za późno.
Ale, niestety, naprawdę było już za późno.
Z dołu usłyszałam wołanie mojego przyjaciela. Pełen gniewu, odwagi i czegoś, co tylko ja mogłam określić – miłością do mnie. Niewątpliwie kochałam Dylana Jaydena jak własnego brata.
– Thomas, ty cholerny draniu! No gdzie ty jesteś?!
Podniosłam się z toalety, by móc jak najszybciej wyjść z łazienki i ratować blondyna przed nim samym. Zacisnęłam dłoń na klamce i już miałam wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszałam ten znienawidzony głos.
– Dylan Jayden – zaczął ze spokojem. – Czego ode mnie chcesz i czym zawdzięczam sobie te epitety?
– Przeproś moją Ronnie, Frighton.
– To nie twoja sprawa, Jayden.
Nagle po piętrze rozniósł się huk upadku. Otworzyłam drzwi i wyszłam z łazienki, widząc, jak Dylan rzucił się na Thomasa i oboje leżeli na ziemi. Brunet niczego sobie z tego nie robił, mimo iż blondyn zacisnął dłonie na jego szyi i przygwoździł do podłogi. On tylko patrzył ze spokojem prosto na Dylana, co mnie zaskoczyło. To nie w jego stylu.
– Przeproś ją – ponowił Dylan. Koszulka naprężyła się pod wpływem napięcia jego mięśni, a tak dzikiego wyrazu w tęczówkach blondyna jeszcze nie widziałam.
Dylan Jayden był moim prawdziwym przyjacielem... i samobójcą.
Naprawdę chciałam się ruszyć, coś zrobić, ale szok odebrał mi zdolność do wszystkiego. Czułam się okropnie, jakby przyczepiona do ziemi. Wtedy jednak Thomas parsknął, a następnie szybkim ruchem zmienił położenie w taki sposób, że teraz to Jayden leżał na ziemi pod nim. Chwycił za ramiona blondyna i go unieruchomił.
– Przestańcie. – Odezwałam się wreszcie. Niestety, zostałam zignorowana.
– Posłuchaj mnie, Dylan – zaczął spokojnie Thomas – niczego do ciebie nie mam, nie chcę cię ranić, ale jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, to przysięgam, że...
– Stary, zostaw go. – Usłyszałam za sobą, przez co się odwróciłam.
W naszym kierunku zmierzał Jack. Wpatrywał się z irytacją w przyjaciela, który również spojrzał na Williamsa, podobnie jak Dylan. Nikt się nie odezwał, za to wszyscy się po sobie rozglądaliśmy. Nadszedł moment, gdy Thomas przeniósł wzrok na mnie i wtedy coś zaskoczyło. Była to tak krótka chwila, że nie potrafiłam tego ocenić. Pokręcił głową, jak gdyby się opamiętał. Puścił Dylana i bez słowa wszedł do swojego pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Ani ja, ani Dylan, ani nawet Jack się nie odzywaliśmy.
– Przepraszam za niego – podjął wreszcie szatyn i podszedł do Dylana, by pomóc mu wstać. Wtedy ja również się ruszyłam. Podeszłam do przyjaciela i mocno go przytuliłam.
– Nie mnie należą się przeprosiny – wymamrotał Jayden, a w jego głosie słyszałam resztki gniewu. Zacisnął palce na moich plecach.
– Co on ci powiedział? – dociekał Jack, kierując to pytanie do mnie. Weszliśmy do innego pokoju. – Victoria wyszła z tego pokoju, powiedziała Rosaline, że cię odprawił, a potem ja dowiedziałem się tego od niej i poszedłem sprawdzić, co się stało. Poza tym, co ty tu robisz, Dylan?
– Przyjechałem, gdy tylko Amy napisała, co się stało – wyjaśnił krótko.
– Naprawdę nie czuję się za dobrze – westchnęłam, tym razem nie ukrywając swoich uczuć przed światem. – Zabierzesz mnie do domu? – Zerknęłam nieśmiało na Dylana.
– Chyba nie myślisz, że cię teraz zostawię, Choco – powiedział trochę spokojniej. – Mam nadzieję, że jeszcze nie masz mnie dość, bo robimy piżama party. Ty, ja i Amy. Jak za dawnych lat. – Delikatnie się uśmiechnął, co odwzajemniłam, bo Dylan był po prostu moim aniołem.
– Jesteś dla mnie za dobry. – Ponownie się w niego wtuliłam.
– Oboje jesteśmy – odparł, obejmując mnie. – Tylko więcej nie płacz. To najgorszy widok, jaki widziałem. I wyglądasz jak żaba, poważnie – kontynuował, tak mnie rozbawiając, że się zaśmiałam.
– Dzięki za krótką, aczkolwiek ciekawą wizytę – wtrącił Jack, żegnając się z Jaydenem poprzez męski uścisk dłoni. – Do zobaczenia, Ronnie. – Uśmiechnął się pokrzepiająco i mocno mnie przytulił. Williams był kochany.
Wsiałam do czerwonego SUV-a, zatapiając się w skórzanym fotelu. Pachniało w nim jagodami, bo tylko taki zapach preferował blondyn. Zapięłam pas bezpieczeństwa i zaczęłam wystukiwać jakiś rytm palcami o założoną nogę na drugiej. Myślałam za dużo, choć powinnam się z tym wszystkim opanować i odpocząć. Ja sama również o tym wiedziałam.
– Dobra, Amy jedzie już do ciebie – sapnął Dylan, wsiadając do auta, którym chwilę później odjechaliśmy. – Jeszcze tylko zgoda tatka Simona.
– Napiszę do niego – poinformowałam, wyciągając z brązowej torebki telefon. Zawsze ją przy sobie miałam, przewieszoną przez ramię. Wystukałam szybko wiadomość do taty, a chwilę później odpowiedział już, że cieszy się z odwiedzin moich przyjaciół i oczywiście się zgadza na nocowanie. – Załatwione.
Wyjrzałam przez okno. Pogoda w Atlantic City była dosyć łaskawa dla mieszkańców miasta. W ostatnich dniach dużo padało lub po prostu się chmurzyło. Dziś jednak słońce wyłoniło się zza obłoków, a w tym momencie nie było ani jednego na niebie. To ogromny kontrast do panującej we mnie burzy. Do ciemności, w której tonęłam. Zabawne, ponieważ Thomas też uważał swoje życie za ciemność, w której tonął.
Przeglądając media społecznościowe, natknęłam się na przypomnienie ważnej daty, co spowodowało, że przypomniałam sobie o czymś, co tak skrzętnie chowałam na dnie świadomości. Dziś, siódmego lipca, urodziny obchodził Antony Sparks. Ten sam, który pracował dla Demons. Westchnęłam ciężko. Kiedy to wszystko się tak skomplikowało? Jeszcze nie tak dawno siedzieliśmy razem na angielskim, śmiejąc się razem z żartów ciemnoskórego chłopaka. A teraz? Teraz nie miałam z nim nawet kontaktu. Byłam smutna, wściekła i czułam niesprawiedliwość. Mimo wszystko żałowałam Tony'ego. Popełnił jeden z najgorszych błędów życia po alkoholu i teraz używał przemocy, kradł... a nawet zabijał.
Nadszedł czas, by o tym powiedzieć Dylanowi.
– Dylan? – zaczęłam, blokując urządzenie. Wciąż patrzyłam za szybę, obserwując widoki w AC. To jedno z najbardziej rozrywkowych miast New Jersey i dodatkowo położone nad oceanem. Piękny widok.
I spore predyspozycje, aby spieprzyć swoje życie.
– Co tam? – rzucił beztrosko. Jego nastrój bardzo szybko się zmieniał, głównie dlatego, że niczym się nie przejmował. Szkoda tylko, że jego kumpel zabijał, a Amy się w nim zauroczyła.
– Bo ja, eee, muszę ci coś powiedzieć – wymamrotałam, zaciskając na pasku torebki dłonie.
– Wal śmiało.
– Tony jest w Demons. W grupie, która usiłuje zabić tych w Darkness, między innymi mnie – wypaliłam na bezdechu. Uznałam, że lepiej mieć to już za sobą niż wokół niego owijać.
Ale Dylan się nie odezwał. Nawet głośniej nie odetchnął, nie westchnął. Nic, kompletnie. A ja bałam się na niego spojrzeć. Czułam i widziałam, jak auto zwalniało. W końcu się zatrzymaliśmy na parkingu przed jakimś przydrożnym sklepem. Co wtedy czułam? Och, Boże, bałam się o Dylana, bo to jego przyjaciel, a ja nie poprawiłam mu humoru taką informacją.
– Powiesz coś? – spytałam niemal bezgłośnie i wreszcie na niego zerknęłam. Ale on patrzył przed siebie, marszcząc brwi, co sugerowało, że nad czymś się zastanawiał.
– Tony, nasz wspólny przyjaciel ze szkoły, zabija ludzi i należy do Demons – analizował wolno, beznamiętnie, wpatrując się w szybę.
– Tak.
– Kurwa! – warknął nagle i uderzył dłońmi w kierownicę, przez co się wzdrygnęłam. – Ja pierdolę! Wiesz, co się teraz będzie działo? – Spojrzał na mnie i nie czekając na moją odpowiedź, znów się odezwał: – Dwie grupy w jednej szkole. A co jeśli Tony dostanie zlecenie, by cię zabić? Próbowali cię zastrzelić, Ronnie!
– Myślisz, że tego nie wiem?! – odezwałam się podirytowana. – Myślisz, że się nie boję? Że nie wiem, jakie to jest niebezpieczne?! Jestem jeszcze dzieciakiem. Zwykłą gówniarą, która zmarnowała sobie życie, bo chciała tylko pomóc. – Dylan trochę złagodniał, widząc mój stan. Westchnął, a następnie splótł swoje palce z moimi.
– Będzie ciężo, Vi.
– Najgorsze jest to, że chroni mnie ktoś, kto potrafi tylko ranić.
– Nim się nie przejmuj. Dupek pozostanie dupkiem i kiedyś za wszystko zapłaci – skwitował, a po chwili odjechaliśmy spod sklepiku. Wciąż trzymał mnie za jedną z dłoni, a drugą prowadził wóz. Chciał okazać mi wsparcie, którego tak bardzo wtedy potrzebowałam.
Jakiś czas później zajechaliśmy pod mój dom. Jak na godzinę siedemnastą z hakiem, było dosyć ciemno, bo zbierało się na burzę, a ja bardzo ich nie lubiłam. Bałam się ich od dziecka i zawsze wtedy chowałam się w swoim pokoju, pod kocem, słuchając muzyki na słuchawkach. Czasem przychodziła mama, lecz kiedy odeszła... zostałam sama nawet w tak błahej sprawie. Zagrzmiało dokładnie w tym samym momencie, w którym weszliśmy na werandę mojego kochanego domu i aż się wzdrygnęłam, bo burze to prawdziwe zło.
– Wciąż boisz się burz? – spytał cicho mój przyjaciel, gdy otwierałam kluczem drzwi.
Jakby nie wiedział, czego się bałam.
– A czy ja kiedyś przestałam się ich bać? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Chłopak jedynie uniósł prawy kącik ust, bo zapewne przypomniało mu się, jak wiele razy uciekałam po usłyszeniu grzmotu lub ujrzeniu błyskawicy. – Jesteśmy! – krzyknęłam na cały dom, by powiadomić ojca o moim powrocie.
– W kuchni! – Usłyszeliśmy. Ja i Dylan spojrzeliśmy po sobie. Chłopak wzruszył ramionami i po prostu wszedł, nawet nie fatygując się, by zdjąć buty, więc podążyłam za nim. – Miło mi cię widzieć, Dylanie. – Zerknął na blondyna.
– Mi pana też, panie sędzio – odpowiedział z szerokim uśmiechem. Jayden zawsze był miły i kulturalny dla starszych. – Co tam pan gotuje?
– Cóż, chciałem zrobić coś ekstrawaganckiego, jak Frank Lorenzo, ale zamiast tego wychodzi na to, że będzie zupa cebulowa.
Cały tata.
Konwersacja między nimi wciąż trwała, gdy wyłączyłam się z rozmowy i po prostu patrzyłam przez przeszklone drzwi na patio. Widziałam nasz ogród, który wymagał masy miłości. Sam Tarzan by się w tej dżungli nie odnalazł. Dodatkowo, moja skóra wymagała dodatkowej witaminy D. Czułam się niekomfortowo, gdy szłam obok Dylana i Amy, którzy wyglądali, jak gdyby wrócili z wakacji w Phoenix.
Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, wstałam z wygodnego stołka i powędrowałam do korytarza, uprzednio informując tatę i przyjaciela, że otworzę. Jednak, gdy wyjrzałam na zewnątrz, nikogo już nie zastałam. Jedynie mała karteczka leżała na ziemi, a na niej znajdował się rysunek konturowy liścia.
Zwariuję.
Podniosłam kartkę i obracałam ją jakiś czas w smukłych palcach. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Nie chciałam jej otwierać, bo wiedziałam, że była od Thomasa. Jednak zżerała mnie ciekawość, więc oparta o futrynę, rozwinęłam papier, plując sobie w brodę, że uległam własnej pokusie. Schludne pismo uderzyło mnie po oczach. Frighton pisał o wiele ładniej ode mnie. Czasem uważałam go za duszę poetycką, szczególnie słuchając jak się wypowiadał i ile wiedział. Choć, jak na bogatego w słownictwo, był dosyć biedny, jeśli chodziło o uczucia.
Kiedyś wszystko ci wyjaśnię. Nie chcę mieć w tobie wroga, a wszystkich słów, które wypowiedziałem żałuję. To, co zrobiłem Dylanowi, też było nie na miejscu. Jestem jaki jestem i zmienić tego nie mogę. Musisz się do tego przyzwyczaić, bo w przeciwnym razie zginiesz i to nie z rąk Demons, a przeze mnie. Przez to jaki jestem.
– Pieprzony kretyn – fuknęłam do siebie. – Jakbyś nie mógł powiedzieć mi tego, gdy poczułam się jak nic niewarta idiotka. – Z tymi słowami zgniotłam kartkę w kulkę i rzuciłam nią wprost na ulicę.
Wpadła pod samochód Dylana. Miałam nadzieję, że wyjeżdżając zostanie stratowana. Miałabym ogromną satysfakcję. Nie interesowały mnie wyjaśnienia Thomasa, szczególnie że zapisał je na kartce, zamiast przedstawić je w twarz. Nie przeprosił mnie, wciąż uważałam go za dupka.
Wróciłam do domu, uprzednio biorąc głęboki oddech i strzepując dłonie. Jak na zawołanie, dwóch mężczyzn zwróciło na mnie swoją uwagę. Mieli zmartwione twarze. Z automatu się zatrzymałam, bo to mnie zdziwiło. Przecież wyszłam jedynie na moment.
– Co? – zapytałam, zbita z tropu, patrząc to na jedno, to na drugie.
– Ronnie, wszystko dobrze? – Głos zabrał mój przyjaciel, na co zmarszczyłam brwi. Skąd nagle to pytanie?
– Tak, czemu pytasz? – Weszłam w głąb kuchni i zajęłam to samo miejsce, co chwilę wcześniej.
– Bo słyszeliśmy jakieś krzyki – wyjaśnił mój ojciec, przerywając krojenie warzyw.
– Ach. – Kiwnęłam głową. – To tylko jakiś przydrożny sprzedawca próbował wcisnąć mi garnki. – Machnęłam z nonszalancją dłonią. – O której będzie Amy? – spytałam Dylana, aby jak najszybciej zmienić temat.
– Napisała, że za jakieś dziesięć minut. Pojechała po jedzenie.
– To po co ja to gotuję? – jęknął ojciec, rzucając nożem do zlewu. Przemilczałam, że mógł zrobić sobie krzywdę.
– Zostanie na jutro. – Próbowałam go pocieszyć, a nawet posłałam mu łagodny uśmiech.
– Na pewno będzie pyszne! – zawołał Jayden do pleców oddalającego się do salonu mężczyzny. Wszystko jak zostawił, tak leżało.
– Tylko frytki czy pizzę by jedli – burknął jeszcze, nawet się nie odwracając. Wymieniliśmy z przyjacielem pełne rozbawienia spojrzenia.
Przez chwilę pozostaliśmy w tej kuchni, która była świadkiem wielu libacji alkoholowych w wykonaniu Dramy, Chloe, Petera i... Tony'ego. Tak wiele niewyjaśnionych słów wisiało wciąż ponad naszymi głowami, a szkoda. Jedyne, czego pragnęłam, to spokoju. Chciałam, żeby to nie było moje życie, by ktoś się ze mną zamienił. Przecież jako nastolatka już miałam masę problemów, związanych ze zbliżającymi się egzaminami i tym, co powinny przeżywać osoby w moim wieku. Czemu dołożyłam sobie do tej listy gangsterkę? Od kiedy pomoc stała się karalna?
Byłam głupia, zbyt głupia i chętna do ratowania tego martwego świata.
– Ronnie? – Głos Dylana wyrwał mnie z zamyślenia. Przeczesałam ciemne włosy dłonią i zerknęłam pytająco na przyjaciela, który oparł się łokciami o kuchenny blat. – Jesteśmy w tym razem.
– Och, wiem. – Kiwnęłam wolno głową i wysiliłam się na lekki uśmiech w jego kierunku. Tak naprawdę to tylko on był w stanie mi pomóc. Nie Amy, a Dylan. Od zawsze dogadywałam się z nim lepiej. Pomagałam mu realizować jego beznadziejne pomysły jak budka z całusami w szkole czy bieg w samych majtkach po przegranym zakładzie. – I właśnie dlatego wciąż się trzymam – dodałam szczerze. Jayden sposępniał i znów mnie przytulił. Dzięki niemu wiedziałam, że będzie lepiej. Że się poprawi. Thomas Frighton nie był mi potrzebny do szczęścia. Nasz pocałunek odszedł w zapomnienie.
Wiedziałam, że nie zrani mnie aż tak bardzo, jeśli nie będę się do niego odzywać.
***
Pechowa trzynastka za nami.
W tym rozdziale chciałam wam przypomnieć, że to wciąż toksyczna relacja, że nie powinno się jej romantyzować, nawet jeśli bardzo by się chciało. Thomas nie jest dobrą osobą dla Ronnie, pokazała to podsłuchana przez nią rozmowa. Skrawek jego myśli. Mam nadzieję, że udało mi się was wzburzyć, bo taki był zamysł tego rozdziału.
Standardowo, podzielcie się swoimi wrażeniami na Twitterze pod hasztagiem #darknesstrilogy i tutaj, w sekcji komentarzy!
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top