12. Ty się o niego troszczysz.
Dziękuję amaruum za piękne kolaże ❤️
Jedna z moich perełek ;)
W tamtej chwili, siedząc w wielkim domu burmistrza Lorenzo miałam wrażenie, że życie sobie ze mnie kpiło. Mój ojciec, który poznał Thomasa – choć nie wiedział, że to on – mocno zaangażował się w ten niewygodny dla mnie temat. Szeryf Brown nie tknął swojego posiłku, ponieważ tak żywiołowo opowiadał o tym, co mój chłopak zrobił w przeszłości. Miałam szansę dowiedzieć się o nim czegoś więcej, bo nawet Tiffany się nie odzywała. Udawała, że zajęta była posiłkiem, choć jakoś ciężko wchodziło jej to jedzenie. Nie do końca jednak byłam pewna czy chciałam poznać jego przeszłość. Musiała nie być barwna, skoro szeryf nie pałał do niego sympatią.
– Już jako czternastolatek został spisany za udział w nielegalnych walkach – mówił starszy mężczyzna.
Boże, bił się w wieku czternastu lat.
– Skandal, jakim cudem tacy młodzi przestępcy chodzą bezkarnie po tym świecie? – dziwił się tata. Z każdą chwilą czułam, jak się kurczyłam na tym krześle. Nie wiedziałam, jak reagować, bo mimo iż tata Feara już znał, nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie ten sam chłopak był, cóż, moim chłopakiem. Poznał go jako Newta, nie Thomasa. A ja zdałam sobie sprawę, że siedziałam właśnie w tej samej sukience, w której tańczyłam z nim na imprezie Jacka.
– Słyszałem, że jego ojciec wyparł się go po tym wydarzeniu, a zajęła się nim tylko matka. Ta kobieta nie miała ani siły, ani zdrowia do tego dziecka. Przecież od wielu lat choruje – Brown posłał ojcu znaczące spojrzenie, którego nie potrafiłam zidentyfikować – a stary Brad Frighton jest zajęty swoją firmą i nie zwraca na syna uwagi. I tak się właśnie tworzy taki margines społeczny.
– Jeśli mogę się włączyć do rozmowy – zaczęłam, co poskutkowało zwróceniem wzroku w moją stronę – czasem ten margines tworzy się, bo ludzie są zmuszani do robienia czegoś wbrew swojej woli.
– Popierasz to, Ronnie? – Szeryf uniósł z niedowierzania brwi. Nie miałam pojęcia, jak to wywnioskował z mojej wypowiedzi.
– Nie popieram, ale uważam, że z góry narzucanie winy rodzicom czy samemu Thomasowi jest dość nieuzasadnione.
I ja sama nie rozumiałam swojej wypowiedzi. Jakim cudem ja, prosta dziewczyna, symbol kraju i wysoko postawiona osoba mogła bronić, jak to ujął Brown, marginesu społecznego? Normalnie. Sama zdążyłam poznać tę grupę ludzi i niczym się od nas nie różniła. A może nawet była lepsza. I może nosili ciemne ubrania, wyglądali jak gang i mieli tatuaże, ale przecież wygląd to nie wszystko, a charaktery mieli wyjątkowe. Oni byli wyjątkowi, prawdziwi. Nie to, co tu. W miejscu, gdzie się wychowywałam. Bo w czym taka Gillan Lorenzo była lepsza od Rosaline Trainor?
– Veronico, jedz, bo ci wystygnie – wtrąciła Tiffany. Może miała rację, wolałam się nie kłócić z jej mężem. – Zobacz, jak to wszystko pysznie wygląda – kontynuowała matczynym tonem głosu.
– Ma pani rację – rzuciłam z lekkim zaangażowaniem, chcąc okazać, że tamten temat uważałam za zakończony. Do końca obiadu żadne z gości przy naszym stole się nie odezwało. Atmosfera zgęstniała, bo cóż, okazałam się inna niż oni. Po obiedzie i przesłodzonym deserze na podwyższenie z mikrofonem wszedł właściciel domu, przedstawiciel naszego miasta.
– Czy mógłbym prosić o chwilę uwagi? – Do naszych uszu dotarł jego melodyjny ton głosu. Wzrokiem obrzucił po swoich gościach, którzy przerwali swoje rozmowy, by go posłuchać. – Jak już wiecie, jestem burmistrzem tego miasta od dobrego roku. Raz w miesiącu zapraszam wszystkich na te obiady, aby zacieśniać więzy i tradycje przekazywane od wiek wieków. W tym jednym dniu miesiąca mamy okazję lepiej się poznać. Wśród nas są wybitni lekarze, adwokaci, sędziowie, wiceburmistrz i poselstwo Atlantic City. Chciałbym, żebyśmy w tym samym składzie spotkali się w przyszłym miesiącu, jednak to się nie uda, ponieważ wraz z moją żoną i dziećmi jedziemy do Egiptu. – Pomruki niezadowolenia rozeszły się po sali. – Dlatego wpadłem na pomysł, by urządzić bal w sierpniu! – ciągnął, a wiele osób pisnęło z zachwytu. Ale nie ja, bo wiedziałam, z czym się to wiązało. Wysokie buty, wyzionięcie ducha ze zmęczenia, suknia do kostek i wiele, wiele czasu spędzonego w różnych salonach, które miały mnie zrobić na boginię.
Po swojej przemowie Lorenzo zszedł z podwyższenia i włączono muzykę. Oczywiście nie w moim stylu, ale nie odważyłabym się nawet skrzywić na dźwięk kiczowatej melodii, która dobiegała z głośników. Chciałam, żeby tata był szczęśliwy. To dla niego to poświęcenie, to wszystko. Jako dobry sędzia musiał mieć równie dobrą reputację. Do tańca w pewnym momencie porwał mnie Dante Lorenzo, choć ja sama miałam dwie lewe nogi. Uśmiechnęłam się lekko na widok tego roztrzepanego blondyna, który zawsze podkładał wraz ze mną świnie jego starszej siostrze. Gillan denerwowała wiele osób.
– Veronica Gryffin, piękna jak nocne niebo – zwrócił się do mnie z podniosłą nutą w głosie. Uwielbiałam jego urocze słowa.
– Dante Lorenzo, uroczy jak jego teksty. – Chłopak obrócił mnie wokół własnej osi. I choć nie poznawałam piosenki, to i tak czułam się nieźle. Oczywiście mój kij w czterech literach dawał o sobie znać, ale dzięki synowi burmistrza nie byłam zbyt spięta. Dante tańczył jak zawodowiec.
– Widziałaś się już dzisiaj z moją siostrą?
– Na moje nieszczęście tak – westchnęłam, co spowodowało, że Dante się uśmiechnął. Chwilami nie mogłam uwierzyć, że miał tylko szesnaście lat.
– Cóż, Gillan od zawsze uważała się za najmądrzejszą, najpiękniejszą, najlepszą...
– A za najpodlejszą też? – spytałam ironicznie, przez co jego uśmiech się poszerzył.
– Gillan wiele przeszła. To ona, kiedy między rodzicami było różnie, zajmowała się mną. Zrezygnowała z wielu rzeczy, żeby mieć na mnie oko. Myślę, że teraz jest podła, bo tyle ją ominęło i nie może tego naprawić. – Zmarszczyłam brwi, słysząc nutę wyrzutów u blondyna. Mimo wszystko Gillan nie zdobyła mojej sympatii, bo niczego jej nie zrobiłam, a ona na każdym kroku mnie wyśmiewała.
– Mogę odbić? – Usłyszałam głos Dylana. Odwróciłam się, a on stał w swoim najlepszym czarnym garniturze z czerwoną muszką u szyi.
– Naturalnie – odparł Dante. Po chwili odszedł w stronę jednego stolika, uprzednio całując mnie w zewnętrzną stronę dłoni. Od zawsze Lorenzo był dobrze wychowany, co mnie niezmiernie cieszyło, bo dobre wychowanie w tych czasach spadało na dalszy tor.
– Jak się cieszę, że tu jesteś – westchnęłam z ulgą, obejmując mocno Dylana. Wiedziałam, że Jaydenowie to para wybitnych chirurgów, więc nie było mowy, żeby się tu nie pojawili, jednak przez skupienie na sprawach taty, kompletnie wypało mi to z głowy.
– Ja trochę mniej. – Krzywo się uśmiechnął, przez co parsknęłam. – Ale jedzenie mają niezłe.
– Jedyny plus tego widowiska.
– Widziałaś się z Gillan? – Rozejrzał się wokół.
– Tak, milutka jak zawsze.
– Ona poluje na mnie od dwóch lat, stara – przypomniał mi i się wzdrygnął, przez co uniosłam kącik ust. Pamiętałam te początki ich znajomości.
Resztę wizyty u burmistrza spędziłam z Dylanem i Dantem. Gillan za to z daleka nas obserwowała, ale nie podchodziła. Jeśli chodziło o chłopaków, była mocno nieśmiała, więc nie musiałam się martwić o to, że czekało mnie z nią kolejne starcie. O godzinie osiemnastej jednak wróciliśmy do domu. Na moje szczęście, bo nie czułam stóp. Mimo wszystko Simonowi się podobało, więc próbowałam nie okazywać mojego zmęczenia. Ucieszyłam się, kiedy ściągnęłam buty w korytarzu.
– O mój Boże, co za ulga! – zawołałam, rzucając szpilki na ziemię. Przechodzący obok tata się zaśmiał, ale co on mógł wiedzieć o noszeniu wysokich butów.
– Dobrze się bawiłaś? – zapytał, gdy usiadł w fotelu, w salonie, gdzie i ja skierowałam swoje kroki. Położyłam się na kanapie i podłożyłam rękę pod głowę, zarzucając nogi na podłokietnik.
– No... w sumie tak – odpowiedziałam po chwili milczenia. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, a on patrzył na mnie swoimi szaro-zielonymi oczami z dziwnym, podejrzanym uśmiechem. – No co?
– W sierpniu jest bal u Franka Lorenzo...
– Tak...? – Mój głos zabrzmiał niepewnie.
– Może twój Newt poszedłby z tobą? – zasugerował, a ja w pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodziło. Potem pojęłam, że mówił o Thomasie. Nie rozumiałam, czemu tak usilnie chciał go poznać. Fakt, był dopiero moim drugim chłopakiem w życiu, ale bez przesady!
– On chyba nie będzie chciał, wiesz?
– Och, a to niby dlaczego? – Zmrużył oczy, rozprostowując swoje palce. Znałam tę minę pod tytułem: chyba nie mówisz mi prawdy, moja droga.
– On jest dość skryty – odpowiedziałam powoli. Cóż, Thomas na pewno nie lubił być w centrum uwagi.
– Ach tak – prychnął z niedowierzaniem.
– Tato!
– No co? – Udawał niewinnego. – Tak się tylko z tobą droczę. Na jego miejscu bym uważał. Ma konkurencję.
– Co? Kogo? – Zdziwiłam się i usiadłam prosto. Jeśli to prawda, musiałam ostrzec tą konkurencję przed moim chłopakiem.
– Wydaje mi się, że wpadłaś w oko Dantemu. – Spojrzał na mnie, kiedy patrzyłam na niego ze sceptyzmem. Jakoś nie dostrzegałam znaków blondyna, a byłam dobra w rozszyfrowywaniu mowy ciała.
– Wiesz co, skończmy ten temat. – Machnęłam dłonią, ponownie kładąc się na wygodnej kanapie. Rozmowa o moim fałszywym chłopaku i synu burmistrza była dla mnie niewygodnym tematem.
– Zerwaliście? – Tata oparł łokcie na kolanach i lekko się pochylił. O Boże, zaczyna się.
Chciałabym.
– Nie, tato. Nie... – mruknęłam pod nosem. – Po prostu jestem zmęczona i...
– Tęsknisz za nim – wtrącił, a mnie ponownie zatkało. Podniosłam się powoli do siadu, patrząc na niego z ciekawością.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Oczy są zwierciadłem duszy. Twoje błyszczą, kiedy o nim mówisz. – Uśmiechnął się z tak ciepłym uśmiechem, że naprawdę przez moment to analizowałam. Ale nie, na pewno tak nie było.
Moje oczy gasły, on sprowadzał mnie powoli w ciemność.
– To nieprawda. – To błysk gniewu, nic poza tym.
– Przyjaciół oszukasz, nauczyciela oszukasz, ale ojca? Nigdy, Ronnie. – Uśmiechnął się znacząco.
– Idę do swojego pokoju – oznajmiłam, chcąc uciec od tego tematu. Kiedy szłam do siebie, słyszałam głośny śmiech taty.
– Skoczysz jeszcze dziś po mleko do sklepu? Bo... – Reszty już nie słuchałam. Nie uśmiechało mi się iść do sklepu, ale znajdował się od dosłownie chwilę od nas.
– Tak! – odpowiedziałam głośno.
Jeśli chodziło o Thomasa, nie zamierzałam być typową dziewczyną tego świata, o których rozmawiałam z Tonym kilkanaście dni temu na angielskim. Nie lubiłam niebezpiecznych ludzi ani też takich, którzy uważali się za bóstwo. Może i miałam prawie siedemnaście lat, ale zależało mi na bezpieczeństwie i bezgranicznej miłości. Thomas Frighton nie mógł mi tego dać. Nie oddałby za mnie życia i ja również nie zamierzałam. Nienawidziliśmy siebie z powodu skazania na swoją obecność w dwóch różnych światach. Przypuszczałam, że gdyby nie ta jedna sytuacja, w życiu byśmy się nie poznali. Potrzebowałam kogoś, kto nie pozwoliłby na traktowanie mnie w taki sposób, w jaki nie traktował mnie Fear – kpiąco, lekceważąco, agresywnie.
Moje oczy zaszły mgiełką, długo nie mrugałam. Stojąc pod swoją sypialnią zorientowałam się, że oddychałam ciężej, poczułam ucisk w klatce piersiowej. Czy spowodowało to wszystko myślenie o Thomasie? Prawdopodobnie. Postanowiłam się przebrać i pójść do sklepu. Siedzenie w domu ewidentnie mi nie służyło, choć chwilę temu chciałam położyć się i złapać dwie godziny snu. Postanowiłam kupić sobie lody i to mleko, o które prosił Simon Gryffin. Lody były czymś, co zawsze poprawiało humor.
Założyłam dresowe spodenki i koszulkę z krótkim rękawem wpuszczoną w dolną partię ubrania. Mimo podchodzącej pod wieczór godziny, na dworze wciąż panował upał, który męczył każdego, kto był na zewnątrz. Koło naszego okna przeszła tylko jedna osoba, ale zaraz zniknęła za rogiem, dysząc jak parowóz. A ja chciałam jedynie schłodzić swoje ciało i przebrać się w coś, co nie przypominało mi o tańcu z Thomasem Frightonem.
Po kilku minutach zeszłam na dół, ale nie zastałam tam taty. Prawdopodobnie znów zaszył się w swoim biurze, pokoju lub toalecie. Założyłam trampki, słuchawki i sięgnęłam po telefon, gdzie trzymałam za etui pieniądze. Przejrzałam się w lustrze. Moje włosy potrzebowały wizyty u fryzjera. Teraz jednak nie miałam na to ani czasu, ani głowy.
– Tato, idę do sklepu! – oznajmiłam głośno i liczyłam, że usłyszy. Nacisnęłam klamkę, wyszłam z domu na ten skwar i zamknęłam drzwi na klucz. Miałam wrażenie, że ziemia faluje, choć wiedziałam, że to nierealne. Na ulicy nie było żywego ducha, tylko ja i muzyka Guns N' Roses.
Mając w uszach słuchawki i słuchając świetnej muzyki, czułam się lepiej. Przemierzałam ulice Atlantic City w podróży po śmietankowe lody i mleko do sklepu obok, czując się powerful. Miałam trochę czasu, żeby się zrelaksować, ale słabo mi to szło, bo wciąż o kimś myślałam. Prawda była taka, że od czasu poznania Feara to właśnie o nim najczęściej myślałam. O jego tajemniczości, zmianach nastroju i nastawienia, o jego ciemnych oczach. O wszystkim z nim związanym, w zasadzie. Nawet przechodząc w dniu zakończenia roku szkolnego obok alejki, gdzie to wszystko się zaczęło, nie mogłam się powstrzymać od tego, żeby go przywołać w pamięci. Stał się elementem mojego życia, choć w weekendy się ze sobą nie kontaktowaliśmy.
Nim się obejrzałam, stałam pod osiedlowym sklepem. Dałam sobie mentalnie w twarz, kiedy przekroczyłam jego próg, bo moje myśli ponownie opanował Thomas. Pokręciłam głową, jak gdyby właśnie to miało mi pomóc w opamiętaniu się. Weszłam w głąb sklepu, czując jak na moje rozgrzane ciało leciało chłodne, klimatyzowane powietrze. Osoba, która wymyśliła klimatyzację, powinna mieć miejsce zarezerwowane w niebie.
Podeszłam do zamrażarki. Oczywiście miałam przed sobą największy wybór w dziejach wakacji tego roku, ponieważ w chłodni znajdowało się kilkanaście różnych pudełek tego samego smaku lodów, ale różnych firm. Ostatecznie wybrałam te droższe, bo naprawdę miałam ochotę na coś dobrego. Wzięłam też mleko, które zawsze kupował tata i podeszłam do lady, gdzie stała dobra znajoma naszej rodziny, moja sąsiadka, pani Lewis. Mama George'a. Wiecznie uśmiechnięta kobieta o orzechowych włosach i błękitnych oczach oraz kolorowych ubraniach. Uwielbiałam ją za to, że nigdy nie dbała o zdanie innych, wszystko robiła po swojemu. Nawet, kiedy ktoś odradzał jej założenie własnego sklepu, nie posłuchała go. Teraz unosiła dumnie podbródek, widząc te osoby, które podcinały jej skrzydła.
– Dzień dobry – przywitałam się z uśmiechem i wyciągnęłam z uszu słuchawki. Karton i pudełko postawiłam na blacie.
– Cześć, Vi. – Wieki temu powiedziała, żebym mówiła jej po imieniu, jednak nie mogłam się pogodzić z myślą, żeby mówić do niej Lily, a nie pani Lewis. – Tylko lody i mleko?
– Tak, dziękuję. Dziś mam ochotę posiedzieć w pokoju, obejrzeć film i opychać się pysznymi lodami, a akurat mleko się skończyło. – Lily uśmiechnęła się ciepło.
– Masz na to całe wakacje, właśnie się zaczęły.
– Wiem, ale nastroju już nie – przyznałam szczerze. Kobieta pokiwała ze zrozumieniem głową. Zawsze rozumiała.
– Mam nadzieję, że zniżka go trochę polepszy. – Puściła do mnie oczko i podała zakupy. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Pięć dolarów, proszę.
Wtedy wpadł mi do głowy genialny pomysł. No, przynajmniej moim zdaniem.
Podałam jej zapłatę, ale zamiast skierować się w stronę drzwi, wciąż trwałam przy blacie, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć. Zawsze miałam problem z załatwianiem poważnych spraw.
– Pani Lewis... – zaczęłam, przez co zwróciła na mnie swoją uwagę – czy może nie potrzebuje pani pomocy? Chciałabym znaleźć pracę wakacyjną.
– Och, Ronnie – uśmiechnęła się promiennie – cieszę się, że chcesz pracować w moim sklepie. Pomoc zawsze mi się przyda. Myślę, że mogę cię przyjąć.
– Dziękuję! – Mój uśmiech się poszerzył.
– Niebawem omówimy szczegóły. Wpadnij do mnie na dniach.
– Jeszcze raz dziękuję. – Chwyciłam za klamkę od drzwi. – Jest pani złotą kobietą!
– Mówiłam, żebyś mówiła mi po imieniu! – Usłyszałam jeszcze jej jednocześnie rozbawione i karcące słowa. Włożyłam słuchawki do uszu, telefon w tylną kieszeń spodenek i ruszyłam z zakupami w stronę domu.
Zawsze uważałam siebie za dziewczynę, do której przyczepił się pech. Mogłam to stwierdzić na podstawie wszystkiego, co przeszłam. Nie byłam szczęściarą, to na pewno. W tamtej jednak chwili naprawdę miałam to szczęście. Być może los się nade mną zlitował.
W momencie, kiedy piosenka dobiegła końca, usłyszałam strzał. I nie był to odgłos pękającej opony czy uderzenia piłką w blaszaną ścianę garażu. To strzał z broni. Wystraszona wyciągnęłam słuchawki z uszu i się rozejrzałam, zbyt zdezorientowana na cokolwiek innego. Hałas usłyszałam w niewielkiej odległości ode mnie. Wtedy żwir obok rozprysnął się wokół pod wpływem kolejnego strzału. Zaczęłam biec, ktoś ewidentnie próbował mnie zastrzelić. Byłam przerażona, rzuciłam pudełko i karton na ziemię, bo mnie spowalniały.
W jednej chwili biegłam, a w następnej pod wpływem silnego uderzenia leżałam już na ziemi. Zapiszczało mi w uszach i czułam ostry ból, jednak – ku mojemu zaskoczeniu – nie był on spowodowany postrzałem. Uderzyłam głową w beton obok. Otworzyłam swoje oczy i wtedy, moje jeszcze niewyostrzone spojrzenie napotkało nad sobą jakiegoś mężczyznę. Zamrugałam szybko.
– Czy to Żniwiarz? – mruknęłam cicho. Pojęłam, że to mógł być mój zabójca, a to głupie pytanie ostatnimi słowami w moim życiu.
– Tak, byłaś grzeczna, Gryffin? – Usłyszałam przepełniony sarkazmem, słaby głos Thomasa.
Thomasa? Co, do cholery.
– Rusz się, nie mamy czasu – wymamrotał o wiele ciszej, jak gdyby się oddalał. Mój wzrok w końcu nabrał ostrości i zrozumiałam, czemu tak brzmiał. Został postrzelony.
– Boże, Thomas – szepnęłam i powoli się podniosłam. – Chodź, pomogę ci.
Bez żadnego słowa więcej się podniosłam, zagryzając zęby przez karuzelę przed oczami. Przełożyłam sobie jego rękę przez szyję, a następnie pomogłam mu wstać. Lekko kręciło mi się w głowie, ale teraz to on się liczył. Ocalił mi życie. Jego rana dość mocno krwawiła, bez lekarza by się nie obeszło. Strzały nagle ustały, nie miałam pojęcia, kto i czemu to w ogóle rozpoczął. Zobaczyłam otwarte auto bruneta. Bez namysłu się tam skierowałam. Nie znałam się na samochodach, ale ten był stary i na pewno pochodził jeszcze z poprzedniego wieku.
Thomas nie protestował, kiedy wepchnęłam go na miejsce pasażera, a sama zajęłam to za kółkiem. Brałam to jako zły znak, nienawidził, gdy mu się rozkazywało. Wtedy wszystko do mnie wróciło.
Deszcz. Noc. Dużo alkoholu. Samotność. Samochód. Pisk. Ciemność.
Teraz jednak to on się liczył.
– Jak się czujesz? – zapytałam, gdy odpaliłam wóz. Musieliśmy stąd jak najszybciej odjechać. Nie miałam pewności czy ktoś nas nie śledził i nie zacząłby ponownego ostrzału.
– Dobrze, rana nie jest głęboka. Rosaline się tym zajmie – sapnął, przyciskając palce do boku.
– Co to, do cholery, było? – Zerknęłam w tyle lusterko, by upewnić się, że nikt za nami nie jechał. Z piskiem opon wyjechaliśmy z tej ulicy, gdzie na całe szczęście nie wywołaliśmy zamieszania. Nikomu nie chciało się podnieść w taki upał do okna.
– Mówiłem ci, że w Demons nie jesteśmy lubiani. Będą próbowali cię zabić, bo myślą, że dla mnie coś znaczysz. – Zahamowałam, stając na jakimś polu. – Jeśli zadrapiesz mi auto, zdenerwuję się.
– Zamknij się, Fear – warknęłam, sfrustrowana. Mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie niż jego pieprzone auto. – Chcą mnie zabić, bo jestem twoim Brightness?
– Przez twoją głupotę.
Przemilczałam tę kwestię, zdobyłam się tylko na westchnienie. Nie chciałam się z nim kłócić, kiedy być może umierał. Słyszałam jego ton i widziałam w oczach gasnący blask. Nie mógł umrzeć. Nie teraz, nie przeze mnie. Odchrząknęłam cicho, starając się, by mój głos brzmiał na opanowany, a nie przerażony.
– Dokąd mam cię zawieźć? – Nie wiedziałam, gdzie mieszkała Ross, a nie do końca byłam pewna czy przyjazd z znanym chuliganem do szpitala był dobrą opcją dla mnie i taty.
– Do Williamsa.
Tak też zrobiłam. Zatrzymałam się na poboczu i mimo stresu włączyłam drżącymi palcami GPS w komórce. Wpisałam podany mi kiedyś przez Jacka adres. Nie grało radio, nie rozmawialiśmy. Jechałam szybko, walczyłam z czasem. Panowała napięta cisza wśród gęstej atmosfery, z którą nawet nie próbowałam niczego robić. Głowa bolała mnie mniej, już nie miałam zawrotów głowy. Skupiłam się na drodze, choć panika zalewała mnie od środka, bo nienawidziłam kierować samochodami.
Jakieś dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu. Na szczęście Fear zawiązał wokół brzucha jakąś szmatkę i zatamował krwawienie. Wciąż zaciskałam mocno dłonie na kierownicy. I z powodu Thomasa, i z powodu wspomnień, które znalazły dziurę, żeby mnie prześladować. Chciałam uspokoić drżenie rąk. Bałam się, nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się komuś przeze mnie stało. Nawet jemu.
Szybko wysiadłam z samochodu i wyciągnęłam z niego Thomasa. Nie miałam pojęcia, skąd we mnie tyle siły, ale i analizę tego zrzuciłam na dalszy tor. Frighton syknął, ale się nie odezwał. Widziałam jak blady był. Jak śmierć.
– Jack! – zawołałam głośno. – Jack! – W połowie drogi do domu Williamsa, jego właściciel z niego wyszedł, zapewne zaniepokojony hałasem. Kiedy zobaczył rannego przyjaciela, zbladł prawie tak samo jak on i podszedł bliżej. Wziął go pod ramię bez żadnych słów i zabrał go do domu, a ja wplotłam dłonie we włosy, ciągnąc za nie u nasady. To przecież jakiś koszmar. Miałam nadzieję, żr tacie nic się nie stało.
O Boże, mój tata.
Szybko podbiegłam do auta po telefon. Weszłam w kontakty i w drodze do domu Williamsa, wybrałam numer mojego rodzica. Musiałam się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Że nic mu się nie stało.
– Halo? – Usłyszałam go w słuchawce i kamień spadł mi z serca.
– Hej, jestem u Jacka Williamsa, przyjechał po mnie.
– W porządku – odpowiedział wolno. – Ja jeszcze nie wróciłem z centrum.
– Z centrum miasta? – Zmarszczyłam brwi i weszłam do wnętrza willi.
– Mówiłem ci przecież. – Miał karcący głos. – Mówiłem, żebyś poszła po mleko, bo jadę do centrum, a nie ufam tamtemu produktowi i nie ma naszego ulubionego. Sąsiad chciał sobie wysypać wiórami wokół domu, pojechałem z nim.
– Dobrze. – Miałam zamiar zacząć go do końca słuchać. – Uważaj na siebie.
– Ty też, córeczko – odpowiedział i po tych słowach się rozłączyłam.
Od razu wbiegłam na górę, bo właśnie tam najprawdopodobniej leżał teraz Thomas. Kiedy wparowałam do jednego z pokoi, zobaczyłam go leżącego w łóżku, a przy nim Rosaline. Nawet nie wiedziałam, że tu byłam, ale być może właśnie z tego powodu Thomas chciał tu przyjechać. Ucieszyłam się, że mu pomagała. Jack stał z tyłu, za nimi. Zaciskał dłonie w pięści.
Wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę. Ross wróciła do wyciągania kuli pęsetą. Miała na dłoniach rękawiczki i jej profesjonalizm dodawał mi otuchy. Jack i blondynka mówili coś do siebie, jednak przez ten szok i strach nie rozumiałam, co. Wciąż patrzyłam na Thomasa, w jego oczy. On robił dokładnie to samo z moimi. Widziałam w tych jego ciemnych tęczówkach spokój, ale też i odwagę. Dodatkowo coraz więcej otępienia.
– Zabierz ją stąd, widok krwi źle jej robi. – Usłyszałam jak przez mgłę głos Ross. Miała rację. Słyszałam piszczenie w uszach, choć mogło to być spowodowane moim uderzeniem w ziemię.
Jack skinął głową i chwycił mnie za dłonie, zasłaniając przy tym widok rannego chłopaka. Spojrzał mi w oczy, a potem lekko wypchnął z pokoju. Działałam jak na autopilocie. Dopiero, gdy znaleźliśmy się za granicami pomieszczenia, coś się zadziało. Pobiegłam do łazienki obok i zwymiotowałam. Szatyn chwycił moje włosy i pogłaskał po plecach. Odkąd pamiętałam, widok krwi czy igły powodował, że ciemniało mi przed oczami i zbierało się na wymioty.
– Jack, czy on przeżyje? – spytałam, wycierając usta. Nie podniosłam się jednak z ziemi, tylko spuściłam wodę. Chciałam dosłownie chwilę posiedzieć.
– Tak, jest w dobrych rękach. – Mówił to pewnie. – Rosaline studiuje medycynę.
– Całe szczęście. – Naprawdę odetchnęłam. Przez jakiś czas panowała cisza. Podniosłam się w końcu z podłogi i schowałam głowę w dłoniach.
– Ty się o niego troszczysz – zauważył cicho szatyn. Niczego nie powiedziałam, bo miał rację.
– Ocalił moje życie. – Zerknęłam na Jacka. Z wciąż zaciśniętymi ustami pokiwał głową, bo również dotarł do niego ten fakt. – Czy Demons, poza mną, mogą kogoś skrzywdzić?
– Mówisz o swoim ojcu?
– Właśnie.
– Nie. Myślę, że nie. Nie znalazł się na ich liście, niczego złego nie zrobił.
– Ja też niczego złego nie zrobiłam – zauważyłam trafnie, kręcąc głową.
– Stałaś się ważna w ich świecie, to wystarczyło – odpowiedział smutno. Jego słowa zawisły między nami, gdy trwaliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy. W zasadzie w całym domu panowała cisza. Z pokoju, gdzie leżał Thomas, również niczego nie słyszałam.
Ale wiedziałam, że dzisiaj z nim zostanę.
Uratował mi życie.
– Mogę tutaj zostać na noc? – spytałam po kilku chwilach ciszy. Jack zmierzył mnie niezidentyfikowanym spojrzeniem. Spojrzał w stronę drzwi.
– Myślę, że to właśnie ciebie będzie teraz najbardziej potrzebował – stwierdził tylko.
Sama nie wiedziałam, ile czasu przesiedzieliśmy w tej łazience. Zaczęło się już ściemniać, a my wciąż patrzyliśmy w stronę okna. Zapomniałam o wszystkim, co się wokół działo. Jedyne, co zaprzątało mi umysł, to stan Thomasa. Ochronił mnie przed strzałem, przed śmiercią, a teraz sam walczył o życie. Nie chciałam, by umarł za mnie, bo stanął na torze lotu kuli. Bałam się wejść do pomieszczenia, w którym leżał. Martwiłam się, że jednak coś poszło nie tak, coś przecież twierdził, że jego rana nie była głęboka. Ale sposób, w jaki patrzył w moje oczy wcale nie napawał mnie optymizmem. Puste tęczówki i niewidzący wzrok, którym mnie prześwietlał, jak gdyby próbował mnie po prostu zapamiętać.
Zdrętwiałymi palcami wyciągnęłam swój telefon z kieszeni, żeby napisać wiadomość do mojego taty. Jack zaproponował mi, żebym została u niego na noc. To też przekazałam mojemu rodzicowi. Ale kiedy odblokowałam urządzenie, musiałam najpierw zwalczyć pierwszy szok, że dochodziła dwudziesta trzecia, a ja z tego wszystkiego nie usłyszałam nawet kilkunastu połączeń i dźwięku przychodzącej wiadomości. W pierwszej kolejności właśnie do ojca napisałam.
Ja: zostaje tutaj na noc. Jack zaprosił znajomych w tym Newta i będziemy razem grać w planszówki
Liczyłam, że to powstrzyma wszelkie pytania mojego ojca. Nie miałam sił na lepszą wymówkę. Wiedziałam, że zabiegany tata z pewnością nie przywiązałby do tego tak wielkiej wagi, jak ja bym to zrobiła. Szykował się na rozprawę w sądzie. Nie chciałam teraz wracać do domu. Szczególnie, że na rękach miałam zaschniętą krew. Położyłam telefon na podłodze i spojrzałam na Williamsa, który w tym samym czasie patrzył na mnie.
– Musisz się wykąpać. Jesteś cała we krwi – stwierdził cicho. – Ja zajrzę do Thomasa. – Skinęłam głową na jego słowa. Czułam się, jakby czas stanął w miejscu, a ja wraz z nim. Nic mnie nie interesowało, za to echem odbijały mi się w głowie słowa Jacka.
Stałaś się ważna w ich świecie, to wystarczyło.
Chłopak wyszedł z łazienki, a ja się rozebrałam, by stanąć całkiem nago przed lustrem. Zlustrowałam całą siebie surowym wzrokiem. Twarz, sylwetkę, ale to oczy zatrzymywały na sobie uwagę. Szaro-zielone tęczówki patrzyły na mnie z lustra, szydząc sobie. Błyszczały, jednak, kiedy podeszłam bliżej, dostrzegłam łzy. Grupa Demons, gdzie pracował Tony, chciała mnie zabić. Teraz patrząc na swoje ciało, widziałam, jak trzęsły się moje ramiona przez strach i niemy płacz. Gdyby przy mnie była mama, pomogłaby mi. W każdej kreskówce to właśnie matka dawała najlepsze rady, pocieszała.
Ale nie w moim przypadku, ja tego nie miałam.
Weszłam pod prysznic. Zimna woda była jak uderzenie w głowę, kiedy zderzyła się z moją gorącą skórą. Wciąż oszołomiona myślałam jedynie o tym, by wszystko to okazało się złym snem. Ta rzeczywistość, z którą wciąż nie mogłam się pogodzić. Zaczęłam pocierać swoje ręce, by zmyć z nich krew. Oddałam w to zadanie cały swój gniew. Chciałam, by on żył. Nawet jeśli go nie lubiłam, nie wyobrażałam sobie, by umarł. Że przestałby rzucać głupimi żartami, ciskać gromami z oczu lub tymi iskrami, które za rzadko widywałam. Że nie jeździłby już swoim samochodem. Znałam go już chwilę i wiedziałam, że nie miał w życiu łatwo. Nikt nie zasługiwał na zło, nawet on.
Po kilku długich minutach udało mi się oczyścić swoje ciało i częściowo umysł. Wpadałam ze skrajności w skrajność. Raz nie myślałam zupełnie o niczym, a raz nie potrafiłam zapanować nad chaosem we własnej głowie. Kiedy się ubrałam, wyszłam z pomieszczenia. Jedyne drzwi na korytarzu, które zostały otwarte, należały do pokoju Thomasa, bo właśnie tam leżał. W środku znajdowały się trzy osoby – Kelly, Jack i oczywiście Fear. Chłopak spał, przetaczano mu krew, sama nie miałam pojęcia, skąd się wzięła. Rosaline musiała już wrócić do siebie. I tak odwaliła kawał dobrej roboty.
Ocaliła go. Jak siostra brata. Pewnie tak siebie traktowali.
– Och, Ronnie. – Usłyszałam cichy głos Kelly. Delikatnie rozłożyła ręce, więc mocno ją objęłam. – Całe szczęście, że tobie nic się nie stało.
– A co z nim? – Ruchem głowy wskazałam na Thomasa. Śpiąc wyglądał bardzo spokojnie, niemal ludzko.
– Złamałam zakaz Thomasa, żeby móc dowieźć mu krew – mruknęła cicho, patrząc zmartwionym spojrzeniem siostry na brata.
– Pojechała do Darkness. Dzięki temu on żyje – dodał Jack.
– Robiłam to, czego uczył mnie Thom. Przedstawiłam się jako Candy, z sekcji lekarskiej wzięłam woreczek z odpowiednią grupą krwi. Nawet nie zapytali, Thomas będzie musiał złożyć potem specjalny raport i to wszystko. Nie żałuję, że tam pojechałam. – Jej głos nabrał hardości.
– Jesteś naprawdę dobrą siostrą – zauważyłam, robiąc krok w tył. – Gdzie Rosaline?
– Pojechała do domu, do Willa. Kazała w razie czego być z nią w kontakcie. Miała mieć staż w szpitalu, ale na szczęście w ostatniej chwili coś się poprzesuwało i mogła tu przyjechać – ciągnął Jack. Przeczesał swoje włosy dłonią.
– Co z nim będzie? – rzuciłam kolejnym pytaniem. Naprawdę się martwiłam.
– Cóż... – podjął Williams – zostanie u mnie. W swoim mieszkaniu nie miałby stałej opieki. Znając jego nawet by nie zadzwonił, że się mu pogarsza. – Przewrócił z pobłażliwością oczami.
– Ja mieszkam w akademiku, nie mogę go mieć cały czas na oku – wyjaśniła Kelly. Była mocno spięta, nie dziwiłam jej się. – Ale mogę poopuszczać parę zajęć.
– Nie, Kells. – Jack dotknął jej ramienia. – Jesteś na prawie, on na pewno by nie chciał, żebyś rezygnowała dla niego z zajęć. – Zabrzmiało to tak, jakby Fear już nie żył. Chyba szatyn również sobie zdał z tego sprawę. – Moich rodziców nie ma, wyjechali z Lottie. Jutro przyjedzie Zach, Christina chyba też. Poradzimy sobie. Wyjdźmy na korytarz, dajmy mu odpocząć – zasugerował, a ja skinęłam głową, bo zgadzałam się z nim. Ostatni raz zerknęłam na spokojnego Frightona, a potem nasza trójka opuściła pokój. Dobrze, że Jack zachował zimną krew.
Zeszliśmy do ogromnego salonu na dole i żadne z nas się nie odzywało. Emocje, które naszej trójce towarzyszyły, z całą pewnością i tak nie pozwalały się wyciszyć. Paliła się tylko jedna lampa, a atmosfera była tak gęsta, że można w powietrzu zawiesić siekierę. Powoli godziłam się z tym, że nie mogłam być już bezpieczna we własnym domu, a jedyna osoba, która to bezpieczeństwo mogła mi zapewnić, leżała teraz w ciężkim stanie w pokoju obok. Thomas musiał wiedzieć, że będzie miał większą szansę na przeżycie, dlatego mnie osłonił.
Zaczęłam inaczej postrzegać wiele sytuacji. Na pierwszy rzut oka to Tony był tym dobrym bohaterem w tej historii, lecz teraz? Teraz, zagłębiając się w tą opowieść nieco głębiej zaczęłam dostrzegać, że tu żaden z nich nie był dobry. Oboje mieli swoje za uszami. Jeden przyjaźnił się ze mną i wspierał w trudnych chwilach, a drugi ocalił moje życie. Czy te aspekty pozwalały nazwać ich dobrymi ludźmi? Czy może wciąż to za mało, by nadać im takie miano? Tony zmarnował swoje życie ze swojej głupoty, wygrał cholerny zakład, przegrywając wolność i moralność. Thomas swoje życie zmarnował zupełnie przypadkiem. Dał się złapać mnie, a dalej wszystko runęło jak domek z kart.
– Żałuję, że weszłam do tamtej uliczki. – Och, głupia Verchy, będziesz to sobie wypominać do końca życia. Kelly i Jack na mnie spojrzeli.
– Nie obwiniaj się, Vi. – Kelly posłała mi pokrzepiający uśmiech. Pokręciłam głową. Po raz kolejny ktoś próbował ze mnie robić tą dobrą.
Ale może to właśnie ja byłam tym czarnym charakterem w tej historii?
– Pomogłam komuś, kto teraz jest w Demons. – Zerknęłam na Jacka. Z jego postawy wywnioskowałam, że on już dobrze o wszystkim wiedział. Pokiwał tylko głową, patrząc na zaskoczoną Kelly.
– Miałaś kontakt z kimś z Demons? – Może Frighton wiedziała więcej niż my wszyscy myśleliśmy?
– Tak, miałam. Właśnie przez niego zniszczyłam sobie życie – mruknęłam dobitnie. – Pójdę się położyć – dodałam na odchodne i ponownie skierowałam się na schody.
Długo biłam się z myślami. Chyba wolałam już zupełne otępienie, marazm. Ta walka z samą sobą męczyła do granic możliwości. Dobrze, że przynajmniej moim bliskim nic nie groziło, ale czy miałam tę pewność? Gdyby ich życie przeze mnie również było zagrożone, w życiu bym sobie nie wybaczyła. Miałam już wejść do swojej sypialni. Tam, gdzie spędziłam noc po imprezie, lecz kierowana jakimś impulsem, najpierw weszłam do sypialni Thomasa. To stało się szybko, spojrzałam w stronę otwartego pokoju, a nogi pokierowały mnie same. Wprost do nóg jego łóżka. Chłopak wciąż spał. Wykorzystałam ten moment, by mu podziękować. Nawet, gdyby nigdy tego nie usłyszał.
Usiadłam na krześle obok stojaka z woreczkiem z krwią i spojrzałam najpierw na niego, a potem też na rurkę, którą ta krew została doprowadzona do jego ręki. Musiałam odwrócić wzrok, miałam dość tych ekscesów przynajmniej na parę lat. Widoki krwi nie należały do moich ulubionych. Zerknęłam za siebie, za okno. Księżyc próbował przebić się przez nieliczne chmury choćby na moment, oświetlając okolicę i miliony migających wesoło gwiazd.
– Dzisiaj gwiazdy i księżyc pocieszają straconych– wymamrotałam sama do siebie.
– Rozświetlają ciemność i rozpacz. – Usłyszałam cichy głos. Obróciłam głowę w stronę Thomasa. Ogromny kamień spadł z mojego serca. Lubiłam rozmawiać z nim w taki poetycki sposób. Poprzez wpadające do pokoju światło widziałam jego bladą twarz, ostre rysy twarzy, a przede wszystkim te ciemne tęczówki w odcieniu gorzkiej czekolady.
– Jak się czujesz? – podjęłam wreszcie.
– Tak, jak widać. – Oparł się wygodniej na poduszkach, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Ktoś był w Darkness po krew – bardziej stwierdził niż zapytał, gdy jego wzrok powędrował na woreczek. – Jak twoja głowa?
– Z tych emocji zapomniałam o swoim bólu. – Fizycznym, oczywiście. Wciąż lekko pulsowała bólem, ale to nic z chaosem wewnątrz mnie. Musiałam to wszystko sobie poukładać. – Dlaczego... dlaczego mnie ocaliłeś? – spytałam prawie bezgłośnie.
Nie odpowiedział od razu. Popatrzył za okno, na księżyc. Wydawał się bardzo zmęczony, zapewne zastanawiał się nad odpowiedzią na moje pytanie. Czekałam, nie chciałam go poganiać, peszyć. Prawda była taka, że wystarczyło mi, że otworzył oczy. Że żył.
– Wchodząc do tego świata... – westchnął cicho – przestałaś być Veronicą Gryffin. Stałaś się Dark. Kimś, kto jest moim partnerem w zbrodni. Kimś, kto musi żyć, żebym żył i ja – odpowiedział spokojnie. Uniosłam lekko brew, a ten przewrócił oczami. – No co?
– Przyznaj, że zrobiłeś to, bo mnie lubisz. – Delikatnie się uśmiechnęłam. Chciałam pokazać mu, że ze mną wszystko w porządku.
– Nie denerwuj mnie. – Kąciki jego ust drgnęły.
– Prawda cię denerwuje? – ciągnęłam dalej. Thomas na moment się wyciszył, ale w końcu...
– Nienawidzę cię, ponieważ nieświadomie zniszczyłaś sobie życie. Myślę, że po prostu mi cię żal, Dark. – Słuchałam uważnie. Pierwszy raz się na mnie otworzył. – Nie jest też tak, że to jedyne uczucie, którym cię darzę. W jakimś stopniu cię lubię. Potrafisz się bronić przed tym, jaki jestem. – Spojrzałam na niego, a on na mnie. – Czy taka odpowiedź cię zadowala?
– Myślę, że musi. – Blado się uśmiechnęłam. – Dziękuję, że mnie osłoniłeś.
– Czy teraz jestem wzorowym chłopakiem? – W jego głosie pobrzmiewał sarkazm.
– Możliwe. – Powoli pochyliłam się w jego kierunku i na jego czole złożyłam delikatny pocałunek. Patrzył na mnie, nawet się nie poruszył, ale nie mógł widzieć moich emocji przez mrok pokoju. Podniosłam się z krzesła z myślą opuszczenia pomieszczenia.
Ale Thomas mi to skutecznie uniemożliwił. Chwycił moją dłoń, zatrzymując w miejscu. Zerknął na nią, wciąż widniały na niej szwy, ale nie skomentował tej kwestii. Przekierował spojrzenie na mnie, a moje serce się zatrzymało pod wpływem intensywności tych tęczówek. Dosłownie na moment serce przestało mi bić, by ponownie zacząć wybijać rytm, ale o wiele szybszy.
– Możesz ze mną zostać? – wychrypiał ledwo słyszalnie. Usiadłam na krześle obok, niezdolna do wyduszenia z siebie słowa. Thomas miarowo oddychał, wciąż trzymał w swoim uścisku moją dłoń. – Jestem dobry w odgadywaniu uczuć innych – zaczął spokojnie – wiem, że się obwiniasz, Dark.
– Bo to...
– Zupełnie niepotrzebnie – przerwał mi stanowczo. – Bywało gorzej, nie żałuj kogoś, kto nigdy nie pozwoli ci rozwinąć skrzydeł, a sprowadzi na dno. Żałuj siebie.
– Twoje pesymistyczne myślenie potrafi człowieka przerazić. – Naprawdę próbowałam rozładować atmosferę. – Ty nie żałujesz tego wszystkiego?
– Żałować mogę po śmierci, kiedy już porozmawiam z właścicielem tamtej sauny – skwitował krótko. – Nie żałuję, że ocaliłem ci życie. Zrobiłbym to ponownie. Twoje życie jest warte tyle, ile gwiazd na niebie. – Delikatnie się uśmiechnęłam, a on ten uśmiech odwzajemnił. W oczach bruneta ponownie zawitały iskry. Te, jak na imprezie przy naszym Bed of roses.
Kierowana kolejnym impulsem, pochyliłam się w jego kierunku. Czas przestał istnieć, wszystko stanęło w miejscu. Thomas uniósł się na materacu, świadomy tego, co chciałam zrobić. To nie miało być nic zobowiązującego. Właśnie tak się usprawiedliwiałam, kiedy złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku. Próbowałam pokazać mu, ile znaczył dla mnie czyn. Nie mogłam go po czymś takim uważać za złego człowieka. Szczególnie, gdy odwzajemnił ten pocałunek i palcami prawej dłoni dotknął mojego policzka.
Byliśmy jeszcze niżej niż piekło czy dno. W ciemności. Ale wiedziałam, że tonęliśmy w niej razem i dopóki tak miało być, nie groziło mi inne niebezpieczeństwo. Utrzymywał mnie na tafli mroku, ochronił przed niechybną śmiercią. Cierpiał za mnie, odsunął od siebie tą nienawiść, by wykazać się heroizmem. Być może nienawidził mnie, ponieważ przez to nienawidził też siebie? Bo było mu mnie żal?
– Jesteś masochistką. Cholerną samobójczynią – wymamrotał, gdy się odsunęłam. – Smakujesz najciemniejszego mroku, kochanie – dodał z pełnym podziwu wyrazem twarzy.
Tamtej nocy siedziałam przy jego łóżku i słuchałam, jak recytował z pamięci poszczególne wiersze, fragmenty książek czy piosenek. To go uspokajało, wiedziałam o tym. Krew wolno przetaczała się do jego organizmu, a ja pilnowałam, żeby wszystko z nim było w porządku. Nie poruszyłam się ze swojego miejsca, dopóki nie zobaczyłam, że robił się senny.
– Dobranoc, Dark – powiedział cicho, z zamkniętymi powiekami. Powoli wstałam i stanęłam w nogach jego łóżka.
– Dobranoc, Fear – odpowiedziałam półszeptem. Brunet zasnął, a ja delikatnie zamknęłam za sobą drzwi. Na korytarzu spotkałam Jacka, który blado się do mnie uśmiechnął, a następnie wszedł do pokoju Frightona. Wiedziałam, że brunet był w dobrych rękach.
Tak jak wiedziałam, że tej nocy jedna z barier pomiędzy mną a Thomasem została przełamana.
***
Rozdział 12 oficjalnie zakończony!
Cieszę się z tego, jaki on powstał.
Dziękuję wam również za ponad 3 000 wyświetleń pod WADITD xx, uwielbiam was!
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top