1. Piątek trzynastego.
Dziękuję panna_kotaa za piękne kolaże ❤️
Zróbcie burzę komentarzy, jako że te, które były przy tych akapitach, zniknęły wraz z poprawkami. Polecajcie i dzielcie się swoimi wrażeniami na Twitterze #darknesstrilogy!
Ten dzień był wyjątkowo wietrzny i pochmurny, jak na Atlantic City przystało. Dodatkowo na początku lata. Zostały już tylko dwa tygodnie do oficjalnego zakończenia roku szkolnego w Atlantic City High School, jednak większość uczniów już od kilku dni opuszczała zajęcia. Bo komuż by się chciało chodzić do szkoły pod koniec roku, w dodatku, kiedy na zewnątrz była tak brzydka pogoda? No właśnie. Jednak ja musiałam pójść. Nie przez to, że byłam pilną uczennicą, to nieprawda. Uczyłam się dosyć przeciętnie. Robiłam to ze względu na Amy Connor, moją najlepszą przyjaciółkę. Dziewczyna nie zamierzała opuścić ani jednego dnia szkoły. Wierzyła, że stuprocentowa frekwencja w drugiej klasie zostanie odnotowana na świadectwie maturalnym. Egzamin dojrzałości czekał nas jednak dopiero w przyszłym roku, ale to się dla niej nie liczyło. To ja się poświęcałam, bo tak naprawdę Amy miała wokół siebie niewiele osób. Nie licząc małej grupki znajomych, przyjaźniła się ze mną i Dylanem Jaydenem. Rodzice Connor byli uzależnieni od alkoholu, zazwyczaj to do mnie lub Dylana dziewczyna się wymykała. Nie mogłam być niesolidarna i nie przyjść.
Jednak rozważałam tę opcję, kiedy szłam przez ulice miasta w zwyczajnym T-shircie i jeansach. Od szkoły do domu miałam jedynie dziesięć minut drogi spacerem, ale w tym czasie zdążyłam tak mocno zmarznąć, że mimowolnie się uśmiechnęłam, kiedy przekroczyłam próg szkoły. Oczywiście mogłam założyć coś cieplejszego, jednak nie spodziewałam się tak mroźnego powietrza, a letniego wiatru. Niestety ten dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze, ale wcale mnie to nie dziwiło. Bowiem byłam przesądna, a dzisiaj mieliśmy piątek trzynastego. Wiedziałam, że nie powinnam naiwnie wierzyć w te przesądy, ale ileż razy widziałam sytuacje, gdzie w tym dniu ludzi dotykało największe nieszczęście?
– Ronnie! – Odwróciłam się, kiedy usłyszałam swoje imię. Przed sobą dostrzegłam niską, za to opaloną dziewczynę o piwnych oczach i kręconych, jasnobrązowych włosach, które spięła w wysoką kitkę. Podeszła do mnie z szerokim uśmiechem.
Amy Connor była najmilszą i najzabawniejszą osobą, jaką w życiu poznałam. Podchodziłą do każdego, by mu pomóc. Wskazać drogę czy po prostu oprowadzić po szkole. Stanowiła moje ogromne przeciwieństwo, nie tylko pod względem charakteru. Wizualnie również się różniłyśmy. Amy miała jasnobrązowe delikatne loki, a ja ciemnobrązowe proste pasma. Oczy Connor były piwne, moje szaro-zielone. W przeciwieństwie do przyjaciółki miałam jasną karnację, za to znacznie ją przewyższałam. To właśnie dlatego mówiliśmy na nią Mała. Dodatkowo Amy była tą uroczą w naszej trójce. Jej niewielki wzrost i piegi stanowiły tego niezłe potwierdzenie. Szybko też wybaczała, nie umiała się długo gniewać. Była dobrą osobą, którą spotkało wiele złego.
– Hej, Amy. – Przytuliłam ją. Dziewczyna się uśmiechała, więc łatwo było zarazić się jej radością. Niczym promyk słońca w pochmurne dni. – Dylan już jest?
– No coś ty. – Pokręciła głową z politowaniem. – Zostało jeszcze pięć minut do lekcji, więc pewnie się spóźni. Zresztą jak zwykle.
Amy miała rację. Każdy, kto znał Dylana Jaydena, mógł określić go dosłownie dwoma słowami – wiecznie spóźniony. Nie potrafiłam sobie przypomnieć dnia, w którym blondyn pojawił się na czas. Mimo wszystko nie dało się go nie kochać, bo nadrabiał swoim charakterem. Był szalony, zabawny, a dodatkowo cholernie przystojny. Nigdy się niczym nie przejmował, ale brakowało mu asertywności. Zawsze uzasadniał to tym, że nie chciał ranić niczyich uczuć, co, paradoksalnie, było totalną głupotą, bo łamał serca damskiej, a nawet i męskiej części naszej szkoły. Z tego też powodu miał kilku wrogów, ale się tym nie martwił. Zaczynał się niepokoić dopiero wtedy, gdy ktoś zagrażał albo mnie, albo Amy.
– Co masz pierwsze? – spytałam, kiedy szłyśmy korytarzem. Zauważyłam kilka osób, ale ich nie znałam. Nigdy nie miałam parcia na poznawanie nowych ludzi, a poza tym miałam słabą pamięć. Nawet po imprezach nie kojarzyłam imion, bo zawsze przedstawiano mi wszystkich na raz.
– Fizykę – burknęła niezadowolona. – Kto o ósmej rano cieszy się na spotkanie z O'Donellem?
– Myślałam, że ty. – Amy w odpowiedzi przewróciła oczami.
– A ty co masz? – zapytała, gdy wchodziłyśmy po schodach. Było tu brudno i widać, że w tej szkole sprzątano bardzo rzadko.
W końcu weszłyśmy na pierwsze piętro. Zatrzymałyśmy się pod salą językową. Nienawidziłam tej klasy z całego serca, bo miałam z nią okropne wspomnienia. Uczyła mnie tu zgorzkniała nauczycielka, ale też musiałam uczęszczać na te lekcje z chłopakiem, który nie odezwał się do mnie ani jednym słowem przez całe dwa lata. Ubierał się w czerń lub biel i nawet w pomieszczeniu nosił okulary przeciwsłoneczne, co dla mnie było czystą głupotą. Nikt jednak go za to nie karcił. W zasadzie nikt nie zwracał na niego uwagi, poza mną. Jego brązowe włosy zawsze opadały mu na czoło, czym się zbytnio nie przejmował. Zdarzały się jednak chwile, kiedy na moment ściągał okulary. Wtedy można było zobaczyć intensywną zieleń jego oczu. Niewiele wiedziałam na jego temat, choć Dylan dużo o nim wspominał dzięki swoim znajomościom, ale zdawałam sobie sprawę, że to właśnie Jackson Williams zadawał się z najbardziej szemranym towarzystwem Atlantic City. Trzymałam się od problemów z daleka, dlatego też się z nim nie zadawałam.
– Angielski z tą okropną kobietą – odpowiedziałam w końcu, wskazując ruchem głowy pomieszczenie. – Zobaczymy się na przerwie? – Lubiłam spędzać z Amy czas. Dzięki niej byłam milsza dla ludzi.
– Jasne, słońce. – Poprawiła torbę na swoim ramieniu. – Jeśli spotkasz Dylana, to przypomnij mu, że obiecał pójść ze mną na zakupy po szkole – dodała, a następnie ruszyła dalej korytarzem, zerkając na mnie.
– Dobrze, przekażę – powiedziałam i pomachałam jej, nim weszłam do sali. Mogłam policzyć na palcach dwóch dłoni ilość osób w pomieszczeniu. Zdziwiła mnie obecność Jacka Williamsa, bo zazwyczaj wagarował. Siedział sam w ostatniej ławce, w swoich okularach przeciwsłonecznych.
Jest pochmurnie.
Mimo iż do dzwonka została dosłownie minuta, Sarah Pocket siedziała już przy biurku, odhaczając obecność na swojej liście. Ubrana, jak zawsze, w kwieciste ubrania, beżową kamizelkę i w związanych nisko ciemnoblond, lecz już mocno posiwiałych, włosach, poprawiała na nosie swoje okulary korekcyjne w grubej oprawie.
– Obecna – oznajmiłam, przechodząc obok jej biurka. Zsynchronizowałam się wraz z dzwonkiem. Zajęłam swoje miejsce koło Tony'ego Sparksa, mojego kolegi, z którym siedziałam na angielskim w jednej ławce.
Nauczycielka burknęła coś na temat mojej kultury, ale nie bardzo się na tym skupiłam. Sarah Pocket zawsze czepiała się wszystkiego, czego się dało, ale z jakiegoś powodu mnie lubiła. Może dlatego, że siedziałam cicho na jej lekcjach i oddawałam swoje prace na czas? Mój tata, szanowany sędzia nauczył mnie, że ludzie odpłacali się tym, co dostawali. Skoro ja byłam miła dla nauczycieli, to i oni byli tacy dla mnie.
– Mało was dzisiaj – zauważyła nauczycielka, wykrzywiając usta w pogardliwym wyrazie. Może gdyby była milsza, to na jej lekcjach byłoby więcej osób? Poza tym, czego ona spodziewała się pod koniec roku w tak brzydką pogodę? – Dzisiaj spróbujcie opisać swoje największe marzenie – powiedziała, a potem znów zasiadła za biurkiem i byłam pewna, że odpaliła Pasjansa. Wow, dzisiaj o dziwo nie czepiała się nikogo.
Jeszcze.
– Siema, Vi – mruknął siedzący obok mnie ciemnoskóry chłopak. Wydawał się być znudzony i wcale mu się nie podobało to, że siedział na nudnej lekcji w dodatku ze swoją znienawidzoną nauczycielką.
– Cześć, Tony – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, rozpakowując się. – Co tu robisz? Mówiłeś, że nie będzie cię do końca roku w szkole. Angielski to ostatnia lekcja, na której bym uwierzyła, że będziesz.
– Tak, ale moja matka dowiedziała się, że mam pięćdziesiąt procent frekwencji i wyszło tak, że będziesz mnie widziała do końca tego cholernego roku szkolnego. – Uśmiechnął się sucho.
Zachichotałam na jego słowa. Tony zawsze unikał szkoły, jak ognia. A to pogoda była brzydka, a to bolał go brzuch. Często chodził też na wagary i wtedy i ja zawijałam razem z nim. Nie lubiłam siedzieć w szkole sama, bez niego, bo tak się złożyło, że chodziliśmy na wiele zajęć razem. Na szczęście mój tata tak bardzo nie zwracał uwagi na moje stopnie czy obecności. Mamuśka Amy robiła to znakomicie. Była chyba jedyną osobą, której nie potrafiłam odmówić. Podobnie jak Dylan. Ta mała szatynka miała dar do manipulacji, z czego chyba sobie zdawała sprawę.
Zaczęłam zapisywać temat z tablicy, a gdy przyszło mi opisać moje marzenie... po prostu się zatrzymałam. Nie miałam marzeń. Byłam realistką, a marzenia to raczej działka optymistów. Ja stawiałam sobie pewne cele, nic więcej. Poza tym, kto dawał tak beznadziejny temat dla uczniów drugiej klasy liceum? Dodatkowo na rozszerzeniu? Rozumiałam to, że mieliśmy koniec roku szkolnego, ale, cholera! Po takiej żylecie spodziewałam się jakiegoś mocniejszego tematu niż opisywanie swoich marzeń.
– Jakie opisałaś marzenie? – zapytał po kilku minutach Tony i dźgnął mnie łokciem w żebro, przez co syknęłam. Nie lubiłam, gdy ktoś mi tak robił. Na szczęście nauczycielka to zignorowała.
– Żadne – odpowiedziałam cicho, posyłając mu mordercze spojrzenie. Chłopak rozejrzał się po klasie.
– Kendall i Stella już kończą, Lucas jest w trakcie, a Jack... Jack jest po prostu sobą i ma to gdzieś.
Banda optymistów.
– A ja mam wyjebane w to wszystko. – Wyszczerzył się, ukazując rząd białych zębów. Całe szczęście, że w sali było ogólnie głośno i nasza nauczycielka nie usłyszała jego wulgaryzmu. Akurat ona nienawidziła z całego serca takiego słownictwa i posyła za nie do dyrektora. Wiedziałam, co mówiłam, kilka razy mi się zdarzyło mi się iść na dywanik.
– Nie mam marzeń – westchnęłam ciężko. – Stawiam sobie tylko cele.
– Znając naszą kochaną Sarah Pocket, ona i tak tego nie sprawdzi. Możemy napisać coś totalnie bez sensu, a ona i tak się nie zorientuje. – Wzruszył ramionami, a po chwili pstryknął palcami. – Na przykład, możesz opisać, że chciałabyś spotkać mrocznego bandytę na swojej drodze. – Poruszył sugestywnie brwiami, przez co się zaśmiałam.
– A może przystojnego bandytę? – Podłapałam temat i zapisałam to w zeszycie. – Bardzo groźnego i przystojnego.
– Najlepiej z czarnymi włosami w skórzanej kurtce – dopowiedział Sparks, śmiejąc się.
– O tak, jeszcze z tatuażem i na motocyklu.
– Boże, możesz uwierzyć, że na świecie są takie dziewczyny, które marzą o kimś takim? – Skinął głową w stronę moich zapisek. Gdyby jednak Pocket to przeczytała, przeżegnałaby się nade mną.
Tony oparł twarz na dłoniach, a te z kolei ułożył na wciąż nierozpakowanym plecaku. Widać na pierwszy rzut oka, że nie przebywał tu z własnej woli i miał wywalone w te lekcje. Naszej nauczycielki to nie interesowało, bo tak naprawdę nigdy nie lubiła Sparksa. Często wstawiała mu najniższe stopnie, kiedy jej się nudziło. Czasem jednak zdarzało się, że miała dobry humor, wtedy też mówiła mu, za co te negatywne oceny były.
– Nie uwierzę, że można marzyć o... o kimś takim – prychnęłam głośniej niż zamierzałam, przez co zwróciłam na siebie uwagę nauczycielki. Zwęziła złowrogo oczy i po chwili omiotła chłodnym spojrzeniem całą klasę. Oczywiście zatrzymała swój wzrok na jedynej osobie, która od dziesięciu minut niczego nie zrobiła. Na Tonym.
– Antony Sparks, do mnie z zeszytem – powiedziała chłodno, poprawiając swoje duże okulary.
– No kurwa, znowu wstawi mi naganę – jęknął w moją stronę, a potem wstał. –Przepraszam, ale nie miałem pomysłu.
– Nie rozpakowałeś tornistra od początku lekcji – warknęła, a ja zaczęłam współczuć Sparksowi. – Wolisz dostać jedynkę, naganę, iść do dyrektora czy do odpowiedzi?
– To mam wybór? O mój Boże. – Udał niezwykle zaskoczonego i szczęśliwego. – A co pani proponuje? – Podrapał się lekko po brodzie, zamyślony. Za sobą usłyszałam gwałtowne wciągnięcia powietrza. Teraz już całe dziewięć osób wraz ze mną były skupione na tej nieprzyjemnej wymianie zdań.
Tony, proszę cię, zamknij się.
– Należy mi się szacunek i jeżeli chcesz zdać, to lepiej mi go okazuj, gówniarzu – syknęła, wstając. Po co Tony ją tak prowokował? Byłam pewna, że nie da mu żyć w przyszłym roku, a może nawet i w tym.
Wtedy, gdy czarnoskóry miał już coś powiedzieć, do sali wszedł nie kto inny, jak mój najlepszy przyjaciel Dylan Jayden. W dłoni trzymał kanapkę i zajadał się nią w najlepsze, trafiając w najgorszym możliwym momencie. Pierwszy raz nie cieszyłam się na jego widok, a jedynie ukryłam twarz w dłoniach. Dylan był kolejną osobą, której nauczycielka angielskiego nienawidziła. Wzrok utkwiłam w swoim zeszycie, gdzie zapisałam swoje rzekome marzenie.
Spotkać bandytę z czarnymi jak noc włosami, ciemnymi oczami w skórzanej kurtce na motorze z małym tatuażem na szyi.
Prawie się zaśmiałam i pewnie faktycznie bym to zrobiła, gdyby nie tak dramatyczny rozwój akcji. Czy na tym świecie naprawdę są tak szalone dziewczyny, które marzyły o takim mężczyźnie? Mnie uczono, by trzymać się z daleka od tak niebezpiecznych ludzi, bo z całą pewnością bandyta był groźny.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Dylan z pełnymi ustami. Wtedy zrobiło się autentycznie cicho. Usłyszałam tylko prychnięcie i gdy rozejrzałam się po sali, ciekawa, skąd mogło dość, mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem spod okularów przeciwsłonecznych Jacka. Miałam wrażenie, że na mnie patrzył. Że też dzisiaj od miesiąca zachciało mu się przyjść do szkoły! Tymczasem Jayden rozejrzał się po sali i spotkał wzrokiem swojego przyjaciela. – O, siema, Tony.
Przekręciłam głowę i spojrzałam najpierw na swojego przyjaciela, potem na Sparksa, a na koniec na Sarah Pocket. Była czerwona na twarzy ze wściekłości i jedyne co zrobiła, to wróciła na swoje miejsce i byłam pewna, że wpisała już po kilka nagan. Dylan jedynie wzruszył ramionami i usiadł ławkę przede mną. Jak zwykle się tym nie przejął.
– Hej, Ronnie – przywitał się z uroczym uśmiechem. Jayden miał urodę typowego modela. Blond włosy, opaloną skórę i do tego markowe ciuchy. Cóż, Dylan był bogaty, ale to głównie przez to, że jego rodzice to para znanych chirurgów.
– Hej – odpowiedziałam mu cicho, żeby jeszcze bardziej nie wkurzyć nauczycielki. Już teraz ta kobieta siedziała jak na szpilkach.
– Przypomnij mi, że na przerwie muszę ci sprzedać newsa – powiedział, gryząc kanapkę. Przewróciłam tylko oczami na jego brak manier, ale tego nie skomentowałam.
– Ach, właśnie. Amy kazała mi tobie przypomnieć, że idziesz z nią po lekcjach na zakupy. – Dylan jęknął cierpiętniczo.
– Serio, stary? – Tony parsknął z rozbawieniem. – Ta mała tobą manipule. – Spojrzeliśmy po sobie z blondynem. Może i Sparks sobie tak mówił, ale wiedzieliśmy, że był zauroczony Małą.
– Może i tak, ale to w końcu nasza mała Amy – podsumował Dylan. Schował folię po kanapce do plecaka i wyjął swój telefon.
– Jayden, wyciągnij zeszyt i pisz o marzeniach – powiedziała nagle Pocket, stając centralnie obok nas, a potem wyrwała blondynowi telefon z jego dłoni. Kiedy odeszła, z przerażeniem spojrzał na mnie, a następnie na Tony'ego.
– Ej, czy ona się czegoś naćpała? – spytał poważnie, na co parsknęłam śmiechem, jednak szybko się opanowałam, bo nauczycielka spojrzała na mnie krzywo.
– Po prostu rób to, co ci każe – odpowiedziałam cicho, a on kiwnął głową.
Przez resztę zajęć żadne z nas się nie odzywało, choć w pomieszczeniu nadal było głośno. Gołym okiem widać, kogo ta kobieta lubiła, a kogo nie. Nauczycielka od angielskiego więcej się nie odezwała, ale to nie oznaczało, że chłopcy nie mieli kłopotów. Dylan stracił swój telefon i oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie odda mu go po dobroci. Kiedy lekcja się skończyła, pożegnaliśmy się z Tonym i zaczęliśmy szukać Amy. Stanęliśmy pod jej salą od fizyki, gdzie rozmawiała z nauczycielem, żywo gestykulując. Po chwili wyszła z sali, uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Zgadnijcie, kto ma dwa kciuki i będzie miał najwyższą ocenę z całej grupy na świadectwie – powiedziała dumnie i przytuliła na powitanie Dylana.
– Niech zgadnę, ty? – Również się uśmiechnęłam, bo grymas Connor był zaraźliwy.
– Tak! – odpowiedziała. Amy była osobą, która cieszyła się nawet z takich rzeczy, bo w swoim życiu spotykało ją wiele zła. Wiele widziała i wiele też przeszła, dlatego nie oceniałam jej entuzjazmu, a wręcz go z nią podzielałam.
Aż zapomniałam, że mieliśmy dzisiaj piątek trzynastego.
– Gratulacje – wymamrotał Dylan. Amy skupiła na nim swój wzrok.
– Coś się stało? – zapytała troskliwie. Zaczęliśmy iść na dół, mijając ludzi, których oczywiście znali Dylan i Amy. Być może też ich znałam, ale, jak wspominałam, miałam bardzo słabą pamięć do nazwisk.
– Ta zołza Pocket zabrała mi telefon – burknął oburzony blondyn, kiedy usiedliśmy pod jedną ze ściań. – Na dodatek jestem pewien, że ona mi tego telefonu nie odda, do kurwy nędzy. Uwzięła się na mnie!
– Dobrze, przestań tak mówić. – Amy się skrzywiła. – Poszłabym do niej, ale ona mnie kompletnie nie zna, a poza tym, po szkole muszę iść pilnie na zakupy. Lizzie i Peter mają urodziny, a tylko ja z naszej trójki nie kupiłam jeszcze prezentu.
A my nie zapytaliśmy, dlaczego. Dobrze wiedzieliśmy, że Connor nie dostawała od swoich rodziców kieszonkowego i sama musiała zarobić na prezent. Mając siedemnaście lat, wciąż podlegała opiece swoich rodziców i, niestety, nikomu nie chciała zdradzić, co się działo u niej w domu. Amy była otwartą osobą, ale swoje tajemnice chroniła jak lwica. Poza tym zależało jej na tych urodzinach. Elizabeth Green znała się z Amy od dziecka, dużo razem przeszły, z kolei jej brat bliźniak, Peter, organizował wspólną imprezę ze swoją siostrą. Chcieliśmy Connor pożyczyć pieniądze, ale niestety uparła się i nic nie mogliśmy na to poradzić. Jak wspomniałam, Amy była lwicą i to nie tylko w kwestii ochrony swojej prywatności.
– To ja pójdę – zaproponowałam. – Jakimś cudem ona mnie lubi, zna, a poza tym i tak nie chciałam iść na te zakupy. Bez obrazy – dodałam, zerkając na przyjaciół.
– To może się udać – powiedział Dylan z nadzieją w głosie. – Jeżeli ci się to uda, to będę cię wielbić aż do śmierci.
– A to teraz nie wielbisz? – spytała Amy, na co zaśmialiśmy się.
– Jasne, że wielbię – odpowiedział po chwili. – Ale będę ją wielbił dwa razy bardziej. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – A właśnie, coś mi się przypomniało.
– Co? – Przeczesałam swoje ciemne włosy i spojrzałam na przyjaciela, który siedział między mną a Connor.
– Do Atlantic City przyjechał jakiś gangster. – Spoważniał i przez moment było cicho, dopóki wraz z Amy nie parsknęłyśmy śmiechem. Kto w naszych czasach się w coś takiego bawi? W Atlantic City? Nasze miasto było bardzo spokojne i nic się tu nie działo od moich narodzin. – Śmiejcie się, śmiejcie – burknął obrażony. – Ale to prawda! Peter mi powiedział.
– A niby skąd o tym wie Peter? – Uniosłam sceptycznie brew.
– Bo on jest uszami tego miasta, Choco. – Spojrzał na mnie tak, jakby to było oczywiste.
– Zapytam Lizzie, może wie, o co chodzi – powiedziała po chwili Amy. Dylan przewrócił oczami.
– Przecież Lizz nie wie o niczym, co się dzieje w tym mieście. – Wciąż był urażony z powodu naszego wybuchu.
– Aż trudno pomyśleć, że to bliźnięta – stwierdziłam, na co Amy kiwnęła głową. Naprawdę nie wiedziałam jakim cudem Elizabeth Green i Peter Green byli bliźniakami. Nie dość, że różnili się wyglądem, to dodatkowo charakterem. Jak ogień i woda.
– No właśnie, więc się nie zapytacie, bo i tak nie będzie wiedzieć. Więc po prostu uważajcie na siebie i nie gadajcie głupot, bo od tego tu jestem ja. – Dylan wyszczerzył się w uśmiechu.
Przewróciłam oczami i zrobiłam obrażoną minę. Nie chciałam się jednak z nim spierać, bo to by nie miało sensu. Jedyną osobą, która swoją głupotą sprawi, że się poddasz jest właśnie Dylan Jayden.
– Okej, będziemy na siebie uważać. – Zasalutowała Amy. Blondyn jednak przewrócił oczami. Wiedział, że żadna z nas nic sobie nie zrobi z tej informacji.
A może... może powinnyśmy?
– Idę na historię – oznajmiłam, w chwili, gdy zadzwonił dzwonek na lekcję. Pożegnałam się z przyjaciółmi i pognałam już prawie pustym korytarzem do jednej z sal na parterze. Na szczęście się nie spóźniłam. Usiadłam obok Chloe Thomson, jednej z nielicznych dziewczyn tej szkoły, które lubiłam.
Nasz nauczyciel stwierdził jedna, że nie będzie przeprowadzał zajęć dla siedemnastu na czterdzieści osób, więc nam wolną lekcję. Jak ją wykorzystałam? Włożyłam słuchawki w uszy i to samo zrobiła Chloe. Resztę dnia spędziłam na słuchaniu piosenek z mojej najlepszej playlisty, a potem wyszłam ze szkoły równo o piętnastej. Nie widziałam ani Dylana, ani Amy już do końca dnia, ale wiedziałam, że po prostu poszli razem na zakupy. W moich rękach było odzyskanie telefonu tego roztrzepanego blondyna, więc czekałam na dworze, ubrana w krótki rękaw, mimo iż wcale nie było ciepło. Dałabym sobie rękę uciąc, że bym się pochorowała. Niby mogłam wejść do szkoły, ale wpadłam na to dopiero po pięciu minutach stania na zimnie. Poza tym, zobaczyłam Jacka, który siedział na ławce pod budynkiem i nie chciałam ryzykować w piątek trzynastego, że coś się stanie. Potem z placówki wyszła nasza nauczycielka, Sarah Pocket.
To nie było tak, że jej nie lubiłam. Wcale nie. Po prostu zawsze źle traktowała moich znajomych, a na chamstwo odpowiadałam chamstwem. Czyli w tym przypadku na nienawiść nienawiścią. Nauczycielka założyła kosmyk włosów za ucho. Westchnęłam głęboko, bo wiedziałam, jak ciężkie zadanie mnie czekało. Podeszłam do niej z lekkim uśmiechem, by spróbować wzbudzić jej sympatię.
– Dzień dobry, pani profesor – rzuciłam z entuzjazmem i słodkością. Wewnątrz się skrzywiłam, nie przypuszczałam, że potrafiłam być tak miła. Nigdy nie słynęłam z bycia sympatyczną osobą. Dla obcych byłam bardzo oschła, ale nauczycieli jednak starałam się darzyć szacunkiem.
– Dzień dobry, Veronico – odpowiedziała i chyba nawet się uśmiechnęła, choć przez grymas niezadowolenia nie miałam tej pewności.
– Proszę pani, mam ogromną prośbę. – Zatrzymałam się, a kobieta obróciła się przez ramię i również stanęła. Jej bojowa pozycja nie napawała mnie optymizmem, ale wolałam spróbować swoich sił niż po prostu odejść.
– Słucham – odparła, przeciągając wyraz. Być może podejrzewała, po co ją zatrzymałam. Ta kobieta była czystą enigmą, a dodatkowo wciąż czułam na sobie wzrok Williamsa.
Czemu akurat dziś przyszedł do szkoły?
– Może mogłaby pani oddać mi telefon Dylana? Bardzo smuci się po jego stracie. Nie mógł jednak przyjść po niego osobiście, bo... pomaga mamie w jakichś pracach ogrodowych – skłamałam naprędce. Musiałam próbować wszystkiego, bo wiedziałam, że łatwo nie odpuści.
– Nie – powiedziała tylko po krótkiej chwili, a potem zaczęła iść.
Aha.
– Ale pani profesor... – zaczęłam. Szybko się odwróciła, przez co musiałam wyhamować, aby na nią nie wpaść.
– Nie, Veronico – powtórzyła sucho. Potem przyjęła pozę typowej suki. – Ponadto uważam, że nie powinnaś się przyjaźnić z Dylanem i Antonym. Zmieniają cię i nie jesteś już tak pilną uczennicą, jak na początku roku. Przymykałam na to oko, bo to twoje życie, ale jeśli chcesz dobrze zakończyć tę szkołę, powinnaś zakończyć z nimi znajomość.
– Skoro to moje życie, to jakim prawem pani mówi mi, z kim mam zakończyć znajomość? – zapytałam wkurzona. Moje dłonie zaczęły się trząść z nerwów. Nienawidziłam, kiedy ktoś mi rozkazywał. Szczególnie osoba, która nie miała do tego najmniejszego prawa. Poza tym, nie byłam pilną uczennicą ani wtedy, ani nigdy. – I czy pani mi w tej chwili grozi? To jest karalne. Nie ma prawa mnie pani szkalować za to, z kim się zadaję. – Po mojej wypowiedzi nauczycielkę zamurowało. Odeszłam, nim bym dodała coś jeszcze gorszego. Kiedy obróciłam się przez ramię, Jacka Williamsa już nie było.
Wcale nie czułam zimna na nagiej skórze, kiedy wracałam do domu. Byłam zdenerwowana, pod wpływem emocji, a na dodatek działała adrenalina, która mnie mocno rozgrzewała. Może nie powinnam tak mówić do nauczycielki, to z całą pewnością nie było taktowne. Wiedziałam jednak, że mi groziła, dodatkowo w ten sam sposób, co Dylanowi lub Tony'emu. Moja matka kiedyś też taka była. Rozkazywała mi, nie szanowała. Nigdy nie podziękowała i nie potrafiła mnie pochwalić. Zazwyczaj udawała, że mnie nie ma. Byłam jej potrzebna jedynie do wykonywania poleceń i nigdy, przenigdy nie zwierzyłam się nikomu ze swojego problemu. Mama nie pracowała, tata harował całymi dniami jako sędzia, nie miał prawa wiedzieć, co się działo w domu.
Pewnego dnia wrócił jednak wcześniej niż zwykle. Pamiętałam, że wykonywałam któreś z zadanych mi zadań, a matka wrzeszczała na mnie z kanapy. Tata tak bardzo się wściekł, że wyrzucił ją z domu. Wróciła potem, by przedyskutować z nim to i owo. Nie przeprosiła, spakowała się i nawet na mnie nie spojrzała. Obróciła się na pięcie, wyjechała za granicę i zapomniała o nas. O mnie. Teraz to tata starał się naprawić swoje błędy. Pilnował tego, bym zawsze czuła się kochana, doceniona i starał się mniej pracować po godzinach pracy. Bo zostaliśmy tylko we dwoje.
Włożyłam w uszy słuchawki i szłam dalej, chcąc odgonić nieprzyjemne wspomnienia, które już sprawiały, że w oczach zabłysły mi łzy. Miałam jedynie trzynaście lat, kiedy to wszystko się zaczęło i nawet po tych czterech latach trudno było zapomnieć. Dlatego też nie poszłam do galerii, gdzie teraz znajdowali się moi przyjaciele. Muzyka wcale nie pomogła, dlatego też wyrwałam słuchawki z uszu i wepchnęłam je do torby. Wtedy jednak usłyszałam zduszony krzyk, który parę razy się powtórzył. Ruszyłam w tamtym kierunku i wyjęłam z torby gaz pieprzowy. Tata mi go dał w obawie o moje bezpieczeństwo. Wielu ludzi wiedziało, kim był i wielu nie podobały się jego wyroki. Obawiał się, że bliscy przestępców mogliby się na mnie mścić.
Kiedy weszłam do tej uliczki, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nieznany mi chłopak podduszał Tony'ego Sparksa. Trzymał dłoń mocno zaciśniętą na jego szyi i uderzył go w brzuch, przez co ciemnoskóry jęknął. Z jego twarzy kapała krew, podobnie jak z dłoni bruneta. Obok niego stał Jack Williams, który nawet nie ingerował w sytuację. Po prostu stał i patrzył, jak nasz wspólny znajomy z angielskiego zostaje nokautowany.
Co proszę? Żeby krzywdzić kogoś w biały dzień niedaleko szkoły?
Wtedy wkroczyłam do akcji. Wiedziałam, że wykazywałam się totalną lekkomyślnością, ale niego mogłam zostawić kolegi na pastwę losu. Nie wybaczyłabym sobie tego. Nie dość, że miałam w dłoniach gaz pieprzowy, to byłam jeszcze mocno wkurzona po rozmowie z nauczycielką.
– Zostaw go! – krzyknęłam, przez co nieznajomy przerwał na moment swoje tortury. Spojrzał na mnie, a jego czekoladowe oczy rozszerzyły się. Miał na sobie czarną kurtkę i dodatkowo tatuaż w kształcie małego liścia na szyi. Z ust Jacka momentalnie zszedł uśmiech.
Cholera, czy piątek trzynastego spełnia okropne marzenia?
– Vi, spierdalaj! – zawołał Tony, krztusząc się krwią. Ten widok mnie poruszył. Przypomniał mi Amy, która kiedyś przyszła z cieknącą na głowię krwią, kiedy jej ojciec za dużo wypił. Spadła wtedy ze schodów i niby się to więcej nie powtórzyło, ale nie mogłam zapomnieć tych jej sarnich oczu. Jack w tym samym momencie wyglądał na zszokowanego. Mogłam odejść, mogłam uciec.
Ale nie mogłam go zostawić. Nie w takiej sytuacji.
– Nie słyszałaś co powiedział twój kolega? – spytał ten oprawca przygaszonym głosem, a potem puścił Sparksa na ziemię. Chłopak zaczął kaszleć i pluć krwią, a ja mocno przygryzłam wargę, bo ten widok mnie ranił. Przed oczami stawał mi obraz zakrwawionej Connor.
– Nie warto, Thomas – powiedział Williams. Miałam wrażenie, że tym sposobem chciał mnie ochronić, ale nie byłam pewna.
Uniosłam swoje spojrzenie na zbliżającego się do mnie chłopaka. Zacisnęłam dłoń na trzymanym przeze mnie przedmiocie, by w razie czego go użyć. Mimo iż się cholernie bałam i mogłam uciekać, to moje nogi wciąż odmawiały mi posłuszeństwa, więc się nie ruszyłam. Trzęsły się, podobnie jak dłonie, ale nie odrywałam od niego wzroku.
Wtedy chłopak doskoczył do mnie i złapał za szyję, podobnie jak wcześniej Tony'ego. Przycisnął mnie do ściany. Wstrzymałam na chwilę oddech, niepewna tego, co w tamtej chwili się działo. Wciąż hardo patrzyłam w jego ciemne oczy. Nie zamierzałam mu dać tej satysfakcji, że się bałam. Nawet nie pisnęłam słowem. Moja torba upadła obok, ale ja wciąż trzymałam w dłoni swoją broń. Moją ostatnią nadzieję.
– Powinnaś żałować, że w tej chwili pojawiłaś się na mojej drodze, Vi – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo. Coś w jego głosie sprawiło, że moje włosy na szyi stanęły dęba.
– Fear... – zaczął Jack, który stał tuż za nim, ale niczego więcej nie dodał, bo brunet posłał mu jak mi się wydawało ostrzegawcze spojrzenie. Potem znów spojrzał na mnie, analizując moją osobę wzrokiem. Z całą pewnością mnie nie znał, podobnie jak ja jego.
– Ale nie żałuję – wychrypiałam ostro, ponieważ wciąż zaciskał boleśnie palce na mojej szyi. W następnej chwili spryskałam jego oczy gazem pieprzowym, przez co syknął z bólu i mnie puścił. Potknął się o coś i wpadł w kartonowe pudła za nim. Jack, nie wiedząc co zrobić, po prostu stał w miejscu. Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa i z rozszerzonymi oczami patrzył to na mnie, to na swojego kolegę, który próbował wstać.
Nie wiesz co się dzieje? Witaj w klubie.
Upadłam na ziemię i łapczywie zaczerpnęłam powietrza. Zabrałam swoją torbę i zaraz potem podniosłam obok leżącego, wpół przytomnego Tony'ego i zabrałam go z tego miejsca. Bałam się, że ten chłopak może nas dogonić, ale gdy co jakiś czas się odwracałam, jego nie było. Zatrzymałam się dopiero na przystanku autobusowym, gdzie nie widziałam ani jednej osoby. Autobusy już nie kursowały, a pogoda przerażała, więc nic dziwnego, że nikogo nie było. Nikt by nie usłyszał, co się działo w tamtej uliczce. Usadziłam ciemnoskórego na ławce i spojrzałam na niego. Całe szczęście był przytomny, ale musiałam zadzwonić po pogotowie. Nachyliłam się nad nim. Zaczynałam odczuwać zmęczenie, ból i zimno, bo adrenalina przestawała płynąć w moich żyłach.
– Tony, kto to był, do cholery? – spytałam zachrypniętym głosem. Byłam przerażona i zdezorientowana.
– To właśnie był najgorszy człowiek, którego mogłaś spotkać na swojej drodze. Przepraszam, Vi – szepnął, a potem stracił przytomność. Zszokowana spojrzałam na niego, wyjęłam telefon z torby i zadzwoniłam na pogotowie.
Najgorsze było to, że zostałam z tym sama. Żadnej żywej duszy. Byłam kompletnie zdana na siebie z rannym chłopakiem, a sama nie czułam się zbyt dobrze. Potem zaczął padać deszcz, a po chwili usłyszałam też grzmot, jak gdyby los chciał mi pokazać, że rozpoczęłam coś, czego nie uda mi się skończyć. Cudowny dzień.
Piątek trzynastego.
***
Witam was serdecznie! Chcę tylko powiedzieć, że to moje pierwsze opowiadanie o takiej tematyce. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej. Nie zniechęcajcie się, to dopiero pierwszy rozdział ;)
Chcę też powtórzyć, że od nikogo nie czerpałam inspiracji, to moja autorska wizja i wszelkie skojarzenia z innymi pracami proszę zachować dla siebie. Komentarze związane z pracami innych autorów są niemile widziane.
Zapraszam was do pozostania i brania udziału w tej niesamowitej przygodzie wraz ze mną. Dla niewtajemniczonych – to poprawiona wersja oryginalnej historii. Polecam wam przeczytać (jeśli oczywiście chcecie) WADITD od nowa, ponieważ kilka szczegółów i wątków uległo zmianie.
Mój instagram to little_cinderella_watt, a na twitterze znajdziecie mnie pod #darknesstrilogy i #lamoreDPS.
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top